Przyzłuda
zdawało się, że jesteśmy przygotowani.
przynajmniej duchowo. mało kto bał się powodzi,
praktycznie nikogo nie obszedł
trzask pękających tam,
zapory obracające się w gruzy.
gdy nadeszło najgorsze - rozpłak, szloch,
i zgrzytanie siekaczy.
zdążyłem uciec na drugą wieś.
cokolwiek miałem cennego (rubryki, puste tabele,
nieotwieralne terminarze, kilka magazynów
o kruchych kartkach, annały zbyt delikatne,
by je choćby przejrzeć) — poszło tonąć,
rozmiękać na dnie.
siedzę na dachu czyjejś obórki pogrążony
w czarnowidztwie. schwycił mnie tak
wielki pesymizm, że to aż śmieszne.
na oczy nasunęły się czarne szkła lenonek
(skrzywienie typu: widzisz fajne auto
i myślisz: "chciałbym je rozbić,
najchętniej bym nim dachował").
zalało cmentarze, na powierzchni pojawili się
wypłukańcy. wczoraj widziałem całkiem ładną
dziewczynę. płynęła razem z rodziną na mumii
Bieruta (mało kto wie, że został zabalsamowany,
niczym Wołodia L.). pomachała mi,
używaną jako wiosło, małą ikoną.
uśmiechnąłem się gorzko. pozornie niespajalne
łączy się. w bagnie. w bagno.
Komentarze (2)
jednakże zawsze jakiś brak, ponton niekoniecznie...
cul8r
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania