Dość osobisty tekst, trącający mocno weltschmerzem.
Niemniej kwestie, które poruszasz, są uniwersalne.
Nie sądzę, by decyzja o posiadaniu bądź nieposiadaniu dzieci wypływała z egoizmu. Egoizm to (w moim przekonaniu) bycie w związku, współżycie, i w sytuacji ciąży bezrefleksyjna aborcja. Co innego świadome stanie się bezpłodnym/ną.
Natomiast samo zadecydowanie: "nie chcę mieć dzieci" jest równie odpowiedzialne, co "tak, chcę mieć dzieci".
Dopóki to przekłada się na czyny.
Co do "znikania". Pewni ludzie nigdy nie zginą. Tacy ponadczasowi artyści na przykład. Ale nadal pamięta się ich dokonania, a nie osobę. Dlatego uważam, że żyjemy, dopóki pamiętają o nas bliscy.
Zresztą, gdyby Bóg nie istniał i po śnierci byłoby nic, to co tak naprawdę obchodzi nas, czy ktoś będzie pamiętał czy nie?
Martwimy się tym teraz, bo, faktycznie, taka wizja jest ciut przerażająca. To martwienie się jednak rozpływa w obliczu codziennych obowiązków. To dobrze, bo wszyscy byśmy zwariowali.
Nie wariuj, Cyber. Przetrwaj to.
„Zwykle kończę na stwierdzeniu, że to wszystko jest bez sensu” – czemu? Brak celów? Jest cel, jest sens. Cel opiera się na „chcę”. Niczego we życiu nie chcesz, Cyber…? Dostrzegam to Twoje „wszystko jest bez sensu” już od dawna i złoszczę się zawsze, bo łapie mnie za serducho jak ludzie tak podchodzą (taa, jak mi smutno/tudzież się martwię to się ciskam, tak to okazuję). Ehh, Cyber, tak piknie śpiewasz, do tego piszesz/malujesz/szydełkujesz i Bóg jeden wie co jeszcze, a sens gdzieś umyka.
Dobra, czytam dalej, bo to jedno zdanie mnie zatrzymało.
„Więc jakby się nad tym głębiej zastanowić, to nawet rozmnażanie nie jest sensem życia” – nigdy nie czułam, aby to był sens. Gatunek i tak przetrwa, bo inni mają parcie na takie sprawy. Posiadanie dzieci odczuwam bardziej egoistycznie, a tak w ogóle to czy gatunek musi przetrwać? Nastaną lepsze gatunki może, poza tym to masz rację, wszyscy w piach i po chuj cokolwiek (bez ironii, też tak często myślę). Ale są rzeczy, które dają mi radość i na nich się skupiam. Bardzo pomaga (w uczuciu satysfakcji z życia i jego sensu) pokonywanie własnych barier, rozwój, uczucie, że idzie się o krok dalej.
„A ty, jako istota rozumna, marzyciel, myśliciel – znikasz” – ładne
„Nie ważne co robiłeś, co czułeś, o czym marzysz. To nie jest istotne w skali globalnej” – ale jest istotne w Twojej, prywatnej skali, co nas obchodzi glob, nie segreguje śmieci, jestem egoistką
„Czy fakt, że nie planuję mieć dzieci świadczy o moim egoizmie względem gatunku?” – chciałabym nie planować, ale w moim wieku samo włącza się „kurwa, jak szybciej nie ruszę w tym temacie, to już nigdy, nigdy” i to jest przechujowe uczucie i ogólnie cały ten temat jest przechujowy i czasem to bym wolała takie postapo wokół, człek by miał jedynie problem – przetrwać i nie zastanawiał by się nad życiowymi wyborami i blablabla, kurwa, nienawidzę konstrukcji tego świata, ten tekst mi to przypomniał
Nigdy nie odczuwałam potrzeby posiadania dzieci i nigdy nie widziałam przewagi plusów nad minusami tego zjawiska, ale coś jest w mózgu zakodowane (ta, przetrwanie jebanego gatunku), że parcie na to samo się włącza, jak szansa ucieka coraz bardziej. Gdybym się cofnęła 10 lat wstecz miałabym 10 lat, żeby się nad tym w ogóle nie zastanawiać. Tera nie mam 10 lat czasu na rozsważania, mam ostatnie lata na to i jest to obecnie mój najgorszy życiowy problem. Gdyby nie ten dylemat byłabym szczęśliwą osobą. Fin.
Czyli korzystaj Cyber, za parę lat łeb napompuje ten temat do granic.
Kurwa, alem się wkurwiła.
Dobry tekst, taki pode mnie idealnie.
No, ciekawy tekst. Jakoś nie będę się odnosił, ale fajnie, że myślisz o takich rzeczach. Znaczy, trudno znaleźć odpowiedź, ale zadawanie pytań pomaga wszystko ogarnąć. Trudno to oceniać w kategorii "dzieła literackiego", bo to coś ponad to. Ogólnie, fajnie, że to napisałaś
Nie ważne co robiłeś, co czułeś, o czym marzysz. To nie jest istotne w skali globalnej. - Dupa lala huziu bobo!, jak mawiali z mojej młodości.
Jeśli nie zostawiasz śladu to nieważne. Ale piszesz, więc ważne i ślad zostaje! Nie pocieszam. Deprecha dopada każdego, ale poddawanie się marzyciela? Myśliciel wie, że to niedopieszczenie, pogoda, ta wkurwiająca Kowalska, porąbany szef etc. Wie także, że po to ma Marzyciela by wyjść do swojego CMYKA czy gdzie indziej o odreagować urzynając łeb kolejnemu bohaterowi.
No i po to są potwory zwane dzieciami - nie dają szans na dywagacje czy jest sens w istnieniu - trza zapieprzać na okrągło a gdy wreszcie się pozbędziesz to i tak w chwili najlepszej weny zadzwonią i słodko spytają "mama nie miałabyś pożyczyć ( oczywiście na wieczne nieoddanie!! ) pięćdziesięciu kafli, bo mi brakuje a takie fajne auto stoi w salonie - jak tylko wydawnictwo mi zapłaci to ci zwrocę"
Boję się, że nie wypełnię własnej misji (którą sama sobie narzuciłam), ale nie boję się przemijania. Już prędzej bardzo później starości. Po prostu, przemijanie to coś miłego: wyjście za mąż, dorastanie dzieci, uwiecznienie każdej zwariowanej chwili dzieciaków oraz zwierząt poprzez zdjęcia i filmy, zwiedzanie różnych miejsc, wydanie książki, spotkania autorskie, studia dzieciaków, ich pierwsza praca, związki, wnuki... Tego jest całe mnóstwo. Nie, nie boję się przemijania, bo wiem, że czekają na mnie cudowne rzeczy.
Depresją jest dla mnie przeszłość, ale nie przyszłość. Owszem, odczuwam stres, ale to nie ma nic wspólnego z przemijaniem.
Nie wiem, próbuję sobie przypomnieć czy 3 lata temu miałam podobne odczucia co Ty, ale wątpię.
Tekst jest osobisty. Odkryłaś twarz. Ściągnęłaś kilka masek.
Witaj, Karolino :)
Co do kwestii posiadania dzieci: to akurat indywidualna sprawa. Może na ten moment ich nie chcesz, ale później Ci się zachce, a może wcale nie zachce. To zagadka. Ale nie powinnaś czuć się gorsza, broń Boże! Każdy ma inny plan dla siebie. Nie musisz mieć tego co inni, jeśli miałoby to cię nie zadowolić.
Najważniejsze jest to, czego sama chcesz. Tylko Ty się liczysz dla samej siebie. Tylko Twoje zdanie ma znaczenie :)
Wiesz, istnieją różne punkty widzenia. Antynataliści uznaliby, że postępujesz właściwie, nie dopuszczając do sprowadzenia na świat nowych istot. I to jest dosyć ciekawe. Bo skąd wiemy, że akurat to prokreacja jest dobra? Okej, dogmaty, okej, gatunek ludzki. Ale przez te miliardy lat naszej egzystencji, ludzkich osiągnięć, ewolucji kultury, ile cierpienia, ile rozczarowań, ile nieszczęść? Według Hermanna Vettera niestworzenie dziecka stanowi przewagę pozytywów nad jego stworzeniem. Ale z drugiej strony, jeżeli mielibyśmy nie istnieć, po co to wszystko? Po co ten nieodkryty, cudowny wszechświat. Dla kogo? Ma pozostać nieodkryty? Takie jest jego przeznaczenie?
Poruszyłaś ważne kwestie. Może nie jakieś zdumiewające, ale ważne. Skłoniłaś do refleksji, to mi się podoba w opór.
Pozdrawiam.
Również swego czasu intensywnie dumałem nad tymi samymi zagadnieniami egzystencjonalnymi i również dochodziłem do wniosków, które Ty tu przytoczyłaś.
Ale pewnego dnia mnie tknęło.
Większość ludzi, w tym ja, ma bardzo proste rozumowanie: najwyższa góra- muszę na nią wejść, najszerszy ocean- muszę go przepłynąć. Tak samo z Sensem. Wyobrażamy sobie go jako coś wielkiego i wzniosłego, po zdobyciu którego wszystko stanie się jasne i proste. Tymczasem moje olśnienie polegało na tym, że nie ma jednego, wielkiego Sensu, jest tylko multum małych sensików, które osiągamy każdego dnia. Zamiast siedzieć w domu zmuszę się pójść na lodowisko, jutro pójdę na miasto szukać prezentu na roczek dla siostrzenicy, pojutrze zapiszę się wreszcie do biblioteki - niby nic, ale jednak sprawia radość, gdy zmobilizuję się to zrobić, że nie zmarnowałem czasu na gapienie się w sufit. Nie jest to w pełni satysfakcjonująca koncepcja, ale na pewno lepsza od szukania mistycznego Wielkiego Sensu i bliższa prawdy. Mnie osobiście pomaga nie wpadać w doła i nie tkwić w stagnacji. A nuż na końcu okaże się, że te małe sensiki stworzą coś wielkiego. Jestem bardzo ciekawy, czy tak się stanie - to kolejny z moich małych sensów.
Komentarze (22)
Miło wiedzieć, że nie jestem jedyna.
Niemniej kwestie, które poruszasz, są uniwersalne.
Nie sądzę, by decyzja o posiadaniu bądź nieposiadaniu dzieci wypływała z egoizmu. Egoizm to (w moim przekonaniu) bycie w związku, współżycie, i w sytuacji ciąży bezrefleksyjna aborcja. Co innego świadome stanie się bezpłodnym/ną.
Natomiast samo zadecydowanie: "nie chcę mieć dzieci" jest równie odpowiedzialne, co "tak, chcę mieć dzieci".
Dopóki to przekłada się na czyny.
Co do "znikania". Pewni ludzie nigdy nie zginą. Tacy ponadczasowi artyści na przykład. Ale nadal pamięta się ich dokonania, a nie osobę. Dlatego uważam, że żyjemy, dopóki pamiętają o nas bliscy.
Zresztą, gdyby Bóg nie istniał i po śnierci byłoby nic, to co tak naprawdę obchodzi nas, czy ktoś będzie pamiętał czy nie?
Martwimy się tym teraz, bo, faktycznie, taka wizja jest ciut przerażająca. To martwienie się jednak rozpływa w obliczu codziennych obowiązków. To dobrze, bo wszyscy byśmy zwariowali.
Nie wariuj, Cyber. Przetrwaj to.
Dobra, czytam dalej, bo to jedno zdanie mnie zatrzymało.
Ocenę zostawiłem.
No tego się po Tobie nie spodziewałam.
„A ty, jako istota rozumna, marzyciel, myśliciel – znikasz” – ładne
„Nie ważne co robiłeś, co czułeś, o czym marzysz. To nie jest istotne w skali globalnej” – ale jest istotne w Twojej, prywatnej skali, co nas obchodzi glob, nie segreguje śmieci, jestem egoistką
„Czy fakt, że nie planuję mieć dzieci świadczy o moim egoizmie względem gatunku?” – chciałabym nie planować, ale w moim wieku samo włącza się „kurwa, jak szybciej nie ruszę w tym temacie, to już nigdy, nigdy” i to jest przechujowe uczucie i ogólnie cały ten temat jest przechujowy i czasem to bym wolała takie postapo wokół, człek by miał jedynie problem – przetrwać i nie zastanawiał by się nad życiowymi wyborami i blablabla, kurwa, nienawidzę konstrukcji tego świata, ten tekst mi to przypomniał
Nigdy nie odczuwałam potrzeby posiadania dzieci i nigdy nie widziałam przewagi plusów nad minusami tego zjawiska, ale coś jest w mózgu zakodowane (ta, przetrwanie jebanego gatunku), że parcie na to samo się włącza, jak szansa ucieka coraz bardziej. Gdybym się cofnęła 10 lat wstecz miałabym 10 lat, żeby się nad tym w ogóle nie zastanawiać. Tera nie mam 10 lat czasu na rozsważania, mam ostatnie lata na to i jest to obecnie mój najgorszy życiowy problem. Gdyby nie ten dylemat byłabym szczęśliwą osobą. Fin.
Czyli korzystaj Cyber, za parę lat łeb napompuje ten temat do granic.
Kurwa, alem się wkurwiła.
Dobry tekst, taki pode mnie idealnie.
Komentarz w stylu: ,,fajnie, że piszesz". Urocze.
Jeśli nie zostawiasz śladu to nieważne. Ale piszesz, więc ważne i ślad zostaje! Nie pocieszam. Deprecha dopada każdego, ale poddawanie się marzyciela? Myśliciel wie, że to niedopieszczenie, pogoda, ta wkurwiająca Kowalska, porąbany szef etc. Wie także, że po to ma Marzyciela by wyjść do swojego CMYKA czy gdzie indziej o odreagować urzynając łeb kolejnemu bohaterowi.
No i po to są potwory zwane dzieciami - nie dają szans na dywagacje czy jest sens w istnieniu - trza zapieprzać na okrągło a gdy wreszcie się pozbędziesz to i tak w chwili najlepszej weny zadzwonią i słodko spytają "mama nie miałabyś pożyczyć ( oczywiście na wieczne nieoddanie!! ) pięćdziesięciu kafli, bo mi brakuje a takie fajne auto stoi w salonie - jak tylko wydawnictwo mi zapłaci to ci zwrocę"
Depresją jest dla mnie przeszłość, ale nie przyszłość. Owszem, odczuwam stres, ale to nie ma nic wspólnego z przemijaniem.
Nie wiem, próbuję sobie przypomnieć czy 3 lata temu miałam podobne odczucia co Ty, ale wątpię.
Tekst jest osobisty. Odkryłaś twarz. Ściągnęłaś kilka masek.
Witaj, Karolino :)
Co do kwestii posiadania dzieci: to akurat indywidualna sprawa. Może na ten moment ich nie chcesz, ale później Ci się zachce, a może wcale nie zachce. To zagadka. Ale nie powinnaś czuć się gorsza, broń Boże! Każdy ma inny plan dla siebie. Nie musisz mieć tego co inni, jeśli miałoby to cię nie zadowolić.
Najważniejsze jest to, czego sama chcesz. Tylko Ty się liczysz dla samej siebie. Tylko Twoje zdanie ma znaczenie :)
Pozdrawiam ciepło, Karolino :)
Poruszyłaś ważne kwestie. Może nie jakieś zdumiewające, ale ważne. Skłoniłaś do refleksji, to mi się podoba w opór.
Pozdrawiam.
Również swego czasu intensywnie dumałem nad tymi samymi zagadnieniami egzystencjonalnymi i również dochodziłem do wniosków, które Ty tu przytoczyłaś.
Ale pewnego dnia mnie tknęło.
Większość ludzi, w tym ja, ma bardzo proste rozumowanie: najwyższa góra- muszę na nią wejść, najszerszy ocean- muszę go przepłynąć. Tak samo z Sensem. Wyobrażamy sobie go jako coś wielkiego i wzniosłego, po zdobyciu którego wszystko stanie się jasne i proste. Tymczasem moje olśnienie polegało na tym, że nie ma jednego, wielkiego Sensu, jest tylko multum małych sensików, które osiągamy każdego dnia. Zamiast siedzieć w domu zmuszę się pójść na lodowisko, jutro pójdę na miasto szukać prezentu na roczek dla siostrzenicy, pojutrze zapiszę się wreszcie do biblioteki - niby nic, ale jednak sprawia radość, gdy zmobilizuję się to zrobić, że nie zmarnowałem czasu na gapienie się w sufit. Nie jest to w pełni satysfakcjonująca koncepcja, ale na pewno lepsza od szukania mistycznego Wielkiego Sensu i bliższa prawdy. Mnie osobiście pomaga nie wpadać w doła i nie tkwić w stagnacji. A nuż na końcu okaże się, że te małe sensiki stworzą coś wielkiego. Jestem bardzo ciekawy, czy tak się stanie - to kolejny z moich małych sensów.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania