Punkt odniesienia
Pierwszy kontakt z Zachodem był mało romantyczny, zgoła prozaiczny, jeśli nie brutalny. Nie znałem języka, natura poskąpiła mi specjalnych talentów — dla takich pozostaje fizyczna praca na farmie i w fabryce, za grosze. Kiedy skończyłem pielić sałatę, trzeba było ścinać kalafiory, potem zbierać pomidory i dynie, a na końcu rąbać drewno. W czerwcu nastała zima, ziemia odpoczywała, ja również. Z letargu wyrwały mnie dopiero kwiaty przypołudników, które zabarwiły szare skały fiordów na różowo. Zaciągnąłem się na statek rybacki i jak na złość, od razu zapanował w tej branży kryzys: po pierwszym rejsie szyper ogłosił bankructwo, trawler sprzedano i zostałem ponownie bez pracy. Chwytałem się każdego zajęcia, mogącego przynieść choćby najskromniejszy dochód. Czas mijał, zabierał młodość, ale przybliżał w zamian obyczaje kraju, który miał być dla mnie ziemią obiecaną. Po krótkim szkoleniu zostałem zatrudniony jako składacz na taśmie w manufakturze produkującej sterowniki do wózków inwalidzkich. Płaca była mizerna, lecz regularna i pozwalała na pewną stabilizację życiową. Zawisłem wbrew oczekiwaniom w ciasnej pętli niezmiennych zdarzeń: praca, dom, więcej pracy i tak w kółko, bez szansy na jakąkolwiek poprawę. Nigdy nie będzie mnie stać na własne mieszkanie, ani opłacić córce szkołę. Jedynym wyjściem z tej pułapki było wznowić studia, a koszta pokryć z pożyczki na lichwiarski procent.
Pierwszy rok poświęciłem wyłącznie nauce angielskiego, a moją tutorką była Jane. Jane miała już po czterdziestce, ale wyglądała na taką, którą faceci oceniają jako „w dobrym stanie technicznym”. Wiele kobiet w tym wieku ma wilczy apetyt na młodszych mężczyzn, choć nie po każdej to widać; ja jednak zapamiętałem Jane z całkiem innego powodu: namawiała mnie do prowadzenia pamiętnika. Początkowo pisanie w obcym języku sprawiało mi duże trudności, lecz Jane pilnowała, żebym nie rezygnował, przywołując mało znany precedens:
— Twój rodak, Jospeh Conrad opanował płynnie angielski gdy miał dopiero dwadzieścia lat, wiedziałeś o tym?
Nie tylko o tym nie wiedziałem; nie przeczytałem również żadnej z jego książek, ale głupio było wyjść na ignoranta, więc tylko skinąłem w milczeniu głową. Jane nie zwróciła uwagi na moje zakłopotanie i ciągnęła z niezwykłą pasją w głosie:
— I niech mnie drzwi ścisną, jeśli urodzony Brytyjczyk potrafił napisać coś lepszego!
Po angielskim przyszła kolej na specjalizację i wtedy poznałem Petera, który był wykładowcą w przedmiocie programowania. Nauka szła mi łatwiej niż pisanie pamiętnika, dzięki dobremu początkowi w Polsce, o czym jednak wolałem nie wspominać. Peter urozmaicał zajęcia anegdotami i jednego dnia nadmienił mimochodem o 'Reverse Polish Notation', bacznie mnie obserwując. Wiedziałem, że jest to rodzaj zapisu używanego do arytmetyki w mikroprocesorach, oparty na metodzie wymyślonej przez polskiego matematyka. Mimo to nie podniosłem ręki, żeby moi koledzy nie myśleli, że nie jestem jednym z nich.
Na zakończenie roku szkolnego zorganizowano przyjęcie w restauracji mongolskiej typu smorgasbord, czyli żryj ile wlezie. Dziś takie przyjęcia są na porządku dziennym, lecz wówczas była to dla mnie atrakcja zupełnie nowa. Zamiast wykwintnie przystrojonych stołów, miłej obsługi i bufetu zapraszającego widokiem egzotycznych potraw, wciąż widziałem siebie w barze studenckim „Karaluch” na Krakowskim Przedmieściu: wychylam wazę pomidorowej, wbijam potrójne pyzy, a wychodzę z baru głodny. Po drugiej stronie stołu siedział Peter, co bardzo mnie ucieszyło, bo choć starszy o dwadzieścia lat, był moim najlepszym kolegą. Po kilku porcjach jagnięciny, plastrów rostbefu i polędwicy na kości, podlewanych sowicie czerwonym pinot noir, nabrałem ochoty do rozmowy i nieopatrznie zacząłem od filozofii, nie zdając sobie sprawy, że Peter to niekwestionowany mistrz w tej dziedzinie i wkrótce nasza konwersacja przybrała formę monologu, przypominającego odbijanie rakietą piłeczki o ścianę. Kiedy Peter zauważył, że argumentuje od dłuższego czasu sam ze sobą, natychmiast zmienił temat:
— Czytałeś może książkę Michenera 'Poland'?
Dziwny zbieg okoliczności, że akurat o to zapytał, bo widziałem tę książkę w mieszkaniu u mojej siostry, ale nie zajrzałem do niej ani razu. Zresztą, po co miałbym czytać historię Polski napisaną przez Amerykanina, skoro znam ją dobrze ze szkoły. Słysząc to, Peter posłał mi wyrozumiały uśmiech i rzekł: “Yes, you know it, but you don't appreciate it”.
O co mu właściwie chodzi, że niby nie doceniam historii Polski? A czy on docenia historię swojego kraju? Historię należy znać, nie doceniać. Peter doskonale zdawał sobie sprawę, że tym pytaniem będę łamać sobie głowę do końca przyjęcia, ale nie znał mnie tak dobrze: to co powiedział, dręczyło mnie o wiele dłużej.
Nazajutrz z samego rana pojechałem do siostry. Kilka minut zabrało mi przeszukiwanie półki w dużym pokoju, zanim znalazłem nieduży egzemplarz w niepozornej oprawie z flagą stylizowaną na znak Solidarności. Złapałem za książkę, wsiadłem do samochodu i wkrótce byłem z powrotem w domu. Przebiegłem kilka pierwszych stron z podziękowaniami, ominąłem nieco przydługi wstęp i zacząłem czytać na początku następnej strony. Ciekawość ustępowała powoli miejsca rozczarowaniu: opis dobrze znanych zdarzeń i postaci, na temat których wylano morze atramentu. Peter chyba sobie zażartował, a może piękny umysł upija się szybciej niż normalny? Za oknem świeciło słońce, powiał cieplejszy wiatr, dlatego postanowiłem już bez wcześniejszych emocji doczytać do końca pierwszego rozdziału i na tym poprzestać. Szkoda pięknego dnia na tak pospolitą lekturę; zabiorę dzieciaki na plażę, niech sobie pobaraszkują w piasku; tylko zerknę, czy dalej jest o tym samym? Przewróciłem stronę, przeczytałem pierwsze zdanie i książka wypadła mi z rąk. Podniosłem ją ostrożnie, patrzyłem przez okno, lecz słońce, plaża i wszystko o czym myślałem przed chwilą, przestało mnie kusić… Nie pojechałem nigdzie tego dnia, ani następnego. Zamknąłem się na klucz w najmniejszej sypialni, służącej mi za pokój do nauki. Nie odpowiadałem na zawołania. Czytałem bez przerwy, aż zmorzył mnie krótki sen…
Śniłem, że galopuję na białym koniu, w hełmie na głowie, srebrzystym pancerzu ze skrzydłem orlich piór za siodłem i kopią z biało-czerwonym proporcem u boku. Co było potem, nie wiem, bo coś mnie wyrwało ze snu i czytałem dalej. Kiedy skończyłem, za oknem zapadła już noc. Nie miałem siły zapalić lampki, żeby spojrzeć na zegarek. Czułem, że mam wilgotne oczy, ale umysł wyjątkowo czysty. Nad ranem obudziło mnie pukanie do drzwi.
— Długo będziesz tam siedzieć? Chodź, zjesz śniadanie.
Usiadłem przy stole. Popatrzyła na mnie zatroskanym wzrokiem, czy przypadkiem nie jestem chory.
— Co to za książka? — Przerzuciła kilka kartek.
— Historia Polski jakiej nie doceniamy.
— Ale to po angielsku i napisane nie przez Polaka — zauważyła zdziwiona.
„Właśnie dlatego warto przeczytać” — pomyślałem, a na głos wyjaśniłem:
— Polak stworzyłby dzieło wyczerpujące, może nawet pasjonujące, lecz brakowałoby jednego elementu.
— Jakiego?
— Punktu odniesienia.
— Nie rozumiem.
— To proste. Wyobraź sobie, że w tej chwili ktoś puka do drzwi. Otwieram, wprowadzam gościa do środka, a on widząc ciebie, mruga do mnie okiem: „Masz piękną żonę”. A ja na to bez przekonania: „Ach tak, naprawdę?”
— To znaczy, że obcemu mogę się podobać, a tobie już nie, bo ci spowszedniałam… Czy to miał być komplement?
— Tak, bo ważne jest to, co powiedział ten obcy, a żebym ja to docenił, muszę patrzeć na ciebie tak samo jak on. Autor tej książki mógł pisać na temat innego kraju, wybrał jednak Polskę. Podziwiał nasz naród i jego kulturę bardziej niż my sami.
— Chcesz przez to powiedzieć, że ja Polski nie kocham?
— Czy kochasz tego nie wiem, ale wstyd ci o niej mówić. A co jest warta miłość powstrzymywana wstydem?
Skończyłem jeść i siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. Poczułem lekkość w sercu, jak po spowiedzi. Chciałem zapomnieć o nieprzespanej nocy, ale pytania same płynęły do ust.
— Czemu daliśmy dziecku na imię Katherine, nie Katarzyna?
— Bo nikt takiego imienia nie wymówiłby, a tym bardziej napisał. Sam mnie o tym przekonywałeś.
— Tak i żałuję, bo jest i pozostanie dla mnie Kasią, a co ma wpisane w świadectwie urodzenia nie ma żadnego znaczenia i stanowi tylko biurokratyczną uciążliwość. A pamiętasz, co ci powiedział zaraz po przyjeździe Marek z Shirley?
— Jaki Marek?
— No, ten budowlaniec, co ma własny biznes. Powiedział, żebyś zapomniała o Polsce, bo im dłużej będziesz pamiętać, tym trudniej będzie ci tutaj żyć, zgadza się?
— Powiedział tak, ale ja mu nie przytaknęłam.
— Za takie słowa, to ten kieliszek wina, który trzymałaś wtedy w ręku, powinnaś wylać na jego gębę.
— Tego tylko brakowało… Już widzę jak podnosi wrzask: Wracajcie skąd przyjechaliście! Skoro nie możecie żyć bez Polski, co tutaj robicie?
Słuchałem jej z niedowierzaniem, zapominając, że zaledwie dwa dni temu, myślałem podobnie.
— To, że tutaj przyjechałem nie znaczy, że mam zapomnieć o miejscu urodzenia. Można żyć za granicą i być cały czas Polakiem, choć nie zawsze jest to łatwe.
— Dlaczego?
— Ponieważ większość Polaków opuszcza kraj w poczuciu winy. Później żyją w poczuciu winy. Wmawiają sobie i innym, że odnieśli za granicą sukces…
— Co w tym złego? — weszła mi w słowo. — Każdy chce, żeby go widzieli w pozytywnym świetle.
— Nie ma nic pozytywnego w ukrywaniu prawdy przed samym sobą…
Urwałem, widząc, że nic do niej nie trafia.
— To tak, jakby zjeść skisłej zupy i powtarzać jaka smaczna, a gdy nikt nie widzi, chodzić do kibla i wymiotować nią.
— O tym rozmyślałeś zamknięty dwa dni?
— Tak, ja już zwymiotowałem i więcej tego świństwa jeść nie będę!
Od tej rozmowy minęło kilka lat. Jednego ranka zauważyłem po drodze do pracy kobietę siedzącą z boku chodnika na krześle. Obok krzesła stało kilka tekturowych pudełek wypełnionych książkami o miękkich okładkach. Zajrzałem z ciekawością do jednego z nich.
— Ile za to?
— Dwadzieścia centów.
Nie miałem dwudziestki, więc dałem jej pięćdziesiąt centów i podziękowałem. Po wejściu do biura zamknąłem za sobą drzwi, włączyłem klimatyzację, usiadłem za biurkiem. Wyciągnąłem z teczki książkę i rzuciłem okiem na okładkę:
James Michener
THE COVENANT
Przewróciłem kilka pierwszych stron i zacząłem czytać…
Komentarze (45)
Oj, dostało po garbach wielu naiwnych, wierzących w mit od pucybuta do milionera.
Ojczyzny się nie zapomina, ojczyzna jest w nas, chyba że ktoś świadomie ją wyprze, też się tak zdarza. Czy potępiam? Nie, z różnych powodów ludzie wyjeżdżają, nie tylko ekonomicznych, niektórzy krzywd doznali, nie mnie osądzać.
Jest wtręt kulinarny, pyzy pycha, ale najlepsze domowe ?
Znów się powtórzę - dobre i ciekawe pisanie ?
Kiedy powiedziałam, że kocham moją Ojczyznę i nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej, patrzyli na mnie z politowaniem. Na nich natomiast z politowaniem patrzyli Holendrzy. Nigdy nie spotkałam się z tym, żeby Niemiec, Belg, Anglik itd. wyrażali się lekceważąco o swoim kraju albo pozwolili komuś w swojej obecności szydzić z przywiązania i miłości do kraju pochodzenia. Taki był ich punkt odniesienia. Mój też, dlatego, kiedy już trochę poznaliśmy się, nigdy nie dali mi odczuć braku szacunku, czego nie zauważyłam w ich stosunku do tych ''polskich holendrów'', niemniej ci byli zbyt głupi, żeby dostrzec i zrozumieć ironię i lekceważenie z ich strony. Tak bardzo chcieli być do przodu, że nie widzieli, jak im tyły wiszą i śmieszą... żałosne to było.
Bardzo dobry tekst 5
Pozdrawiam
To jest identyczne zjawisko jak to z lat pięćdziesiątych i późniejszych ubiegłego wieku, które formułowali ludzi wyjeżdżający ze wsi do miast. To pokolenie i następne do dziś nienawidzi wsi.
To problem bardziej złożony, gdyby Polska była bogata jak Szwajcaria, nie mielibyśmy kompleksów, a tak mamy i to nie nasza wina, że ludzi z krajów postkomunistycznych traktuje się protekcjonalnie.
Z naszej winy poniekąd ukuło się powiedzenie - Polak Polakowi na obczyźnie świnią.
Emigracja nie jest stanem chorobowym, nie każdy się do emigracji nadaje, wielu sobie chwali jak np. pewien Szwajcar, który się świetnie urządził w Nowym Jorku, ja też nie mam powodów do narzekań, obcy kraj dał mi więcej niż ojczyzna i wcale nie chodzi tylko o dobra materialne ?
Nie tylko my szukamy lepszego albo innego życia, inne nacje też, nikt ich za to nie potępia, a Polaków i owszem, a przecież ponoć wolni jesteśmy i możemy kierować własnym życiem, jak nam się żywnie podoba. I nie jest tak, że tylko my narzekamy na własną ojczyznę, pewien Holender ubolewał nad sekularyzacją Holandii, a on głęboko wierzący katolik, Niemiec z kolei narzekał na multi-kulti i zdziczenie obyczajów, Włoch na olbrzymie bezrobocie wśród młodych i brak życiowych perspektyw itd.
Mam tylko jedno pytanko:
fikcja, czy autobiografia?
Pozdrawiam
Czyli Perfekt ???
Prawdą jest, że przebywanie w jednym miejscu powszednieje i dopiero spojrzenie z zewnątrz można pozwolić znów ruszyć z miejsca. Kiedym emigrował na roczny kontrakt do Anglii też mi się zmienił punkt odniesienia i wiele spraw w Polsce okazało się być całkiem rozsądnymi i do rzeczy w porównaniu z absurdami brytyjskimi.
Prawdą jest też, że wielu nie przyznaje się do porażki jaką ponieśli w kraju, nawet wtedy gdy za granicą odniosą sukces. Pytanie jednak, dlaczego tak się stało, co poszło nie tak, ze nie zrealizowali swych planów w Polsce. Niestety, odpowiedź na to pytanie mało kogo zajmuje, więc poprawy nie będzie.
Dużo zależy też od szczegółów. Jest wiele momentów w historii z których można być dumnym, docenić, jak sobie nasi przodkowie poradzili. Sądzę jednak, że uczenie się na ich błędach też jest ważne. Kryzysów było sporo, nie wzięły się znikąd, złe decyzje podjęto. Wybiórcze traktowanie historii sprawia, że te błędy się powtarzają.
Tak, prawda. Czasem, aby coś docenić należy spojrzeć na to z dystansu, z drugiej strony. Z innego punktu widzenia, gdyż wtedy dopiero możemy mieć pełny obraz na daną rzecz, na rzeczywistość.
Temat, który poruszyłeś jest bardzo życiowy i powszechny. Rozterki, wątpliwości Polaków mieszkających za granicą względem Polski.
Zapomnieć? Czy pamiętać? Trudna kwestia i trudne pytania, na które każdy odpowiada sobie sam.
Pozdrawiam :)
Sama Polska jest piękna, tylko wystarczy wyjść z domu i wsiąść na rower. Mamy wiele bogactw naturalnych (węgiel, miedź, srebro, złoto, ropę, gaz) i klimat całkiem niezły, dzięki czemu jest zielono.
Mamy oczywiście wady, słabo rządzimy, jesteśmy kłótliwi i zazdrośni, ale jest w nas wolność. W Polsce nie wyszedłby faszyzm niemiecki, czy też komunizm rosyjski. Polaków trudno ujażmić i niech tak zostanie.
Sam tekst dobry i zachęca do lektury.
5
Wklejam ci film tutaj i na pitoleniu, możesz zobaczyć jak to wygląda.
https://www.youtube.com/watch?v=H933a11mx1k
Bardzo dobry tekst.
5
Jedyne co delikatny niedosyt stanowi, to opis samej lektury. Miałam nadzieję na choć kilka konkretów, takich, które pokażą na przykładach różnicę w postrzeganiu historii. Autor poprzestał na wrażeniu, jakie książka zrobiła - też super, ale byłoby jeszcze wymowniej, gdyby móc parę fragementów poznać.
Tak czy inaczej przeczytałam z przyjemnością!
Tę książkę czytałem w wyjątkowych warunkach, których naprawdę nikomu nie życzę. Ponad 17 tysięcy km od miejsca, w którym się urodziłem, którego nie widziałem 10 lat, otoczony przez cudzoziemców oraz rodaków, którzy byli jeszcze bardziej cudzoziemscy, aż niespodziewanie ratunek przyszedł od zupełnie obcego człowieka, mówiącego obcym językiem. Czułem się trochę jak bohater filmu „Tańczący z wilkami”.
Ale jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to było tak — autor zadaje pytania typu: „Dlaczego brakuje sznurka do snopowiązałek?” Odwracam stronę, a tu akcja cofa się o ponad siedemset lat. Tatarzy ze wschodu, Krzyżacy z zachodu, Szwedzi z północy. Kraj palony, łupiony, rujnowany, ale nigdy na kolanach. To mnie powaliło. Amerykanin z taką pasją opisujący dzieje mojego kraju. Ta sama historia, inny punkt widzenia.
Było wiele innych wzruszających fragmentów, ale tego nie da się opisać. Tym co zostało, chciałem się podzielić i cieszy mnie, że nie sprawiłem wielkiego zawodu.
Jeśli zaś o książkę, o której Narrator pisze, to została w Polsce wydana.
https://www.empik.com/polska-michener-james-a,2517541,ksiazka-p
Ja już namierzyłam na Allegro. :)
Moja "Polska" dziś przyszła. Kosztowała mnie trzy zeta na Allegro. Bardzom ciekawa.
Serdecznie :)
Dziękuję za ciekawe refleksje na ten temat :)
Oczywiście, że emigracji nie uważam za nic zdrożnego: każdy ma niezbywalne prawo ułożyć sobie życie dla siebie oraz swojej Rodziny.
Serdecznie :)
Zachwyca piękny świat
A serce tęskni
Bo gdzieś daleko stąd
Został rodzinny dom
Tam jest najpiękniej
Tam właśnie teraz rozkwitły kwiaty
Stokrotki, fiołki, kaczeńce i maki
Pod polskim niebem, w szczerym polu wyrosły
Ojczyste kwiaty. W ich zapachu, urodzie jest Polska.
Żeby tak jeszcze raz
Ujrzeć ojczysty las
Pola i łąki
I do matczynych rąk
Przynieść z zielonych łąk
Rozkwitłe pąki
Bo najpiękniejsze są polskie kwiaty
Stokrotki, fiołki, kaczeńce i maki...
Śpiewa Ci obcy wiatr
Tułaczy los Cię gna
Hen gdzieś po świecie
Zabierz ze sobą w świat
Zabierz z rodzinnych stron
Mały bukiecik
Weź z tą piosenką bukiecik kwiatów
Stokrotek, fiołków kaczeńców i maków...
Bo najpiękniejsze
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania