Punkt odniesienia, czyli Polska jakiej nie doceniamy
Pierwszy kontakt z Zachodem był mało romantyczny, zgoła prozaiczny, jeśli nie brutalny. Nie znałem języka, natura poskąpiła mi specjalnych talentów. Dla takich pozostaje fizyczna praca na farmie i w fabryce, za grosze. Kiedy skończyłem pielić sałatę, zaczęło się ścinanie kalafiorów, potem pomidory i dynie, a na końcu rąbanie drewna. W czerwcu nastała zima, ziemia odpoczywała, ja również. Z nadejściem wiosny (gdy skaliste fiordy zaróżowiły się kwieciem karpobrotów), zaciągnąłem się na statek rybacki i jak na złość, od razu w tej branży zapanował kryzys. Po pierwszym rejsie szyper ogłosił bankructwo, trawler sprzedano i ponownie zostałem bez pracy. Chwytałem się każdego zajęcia, mogącego przynieść choćby najmniejszy dochód. Czas mijał, zabierał młodość, ale w zamian przybliżał obyczaje kraju, który miał być dla mnie ziemią obiecaną. Po jednym z kursów zostałem zatrudniony jako składacz na taśmie w manufakturze produkującej sterowniki do wózków inwalidzkich. Płaca była mizerna, lecz regularna i pozwalała na pewną stabilizację życiową. Coś lepszego można wywalczyć tylko w wyścigu szczurów. Na gonitwę nie miałem ochoty, ale bez szansy na awans, stanie w miejscu przynosiło korzyści jedynie interesariuszom. Nigdy nie będzie mnie stać na własne mieszkanie, ani córce opłacić szkołę. Z tej pułapki, najlepszym wyjściem było wznowić studia, a koszta pokryć z pożyczki udzielonej przez bank, na lichwiarski procent.
Przez pierwszy rok uczyłem się wyłącznie angielskiego. Moją tutorką była Jane. Miała po czterdziestce, ale wyglądała na taką, co faceci oceniają jako „w dobrym stanie technicznym”. Jest to wiek, w którym wiele kobiet ma wilczy apetyt na młodszych mężczyzn, choć nie każda daje to po sobie poznać. Ja jednak zapamiętałem ją z całkiem z innego powodu. Jane namawiała mnie, żebym pisał pamiętnik, po angielsku. Początkowo pisanie w obcym języku szło mi opornie, lecz Jane pilnowała, żebym się nie poddawał, przywołując precedens Józefa Korzeniowskiego, który płynnie angielskiego nauczył się dopiero gdy miał dwadzieścia lat, a pisał wspaniałe nowele, językiem ciekawszym niż rodowici Brytyjczycy.
Po języku przyszła kolej na specjalizację. Wtedy to poznałem Petera. Uczył mnie programowania. Nie miałem z tym większych problemów, dzięki dobremu początkowi w Polsce, o czym jednak wolałem nie wspominać. Moje niepewności Peter musiał przejrzeć na wylot i bacznie mnie obserwował. Podczas jednych z zajęć zapytał studentów o 'Reverse Polish Notation'. Wiedziałem, że jest to rodzaj zapisu używanego do arytmetyki w procesorach, oparty na metodzie wymyślonej przez polskiego matematyka, J. Łukasiewicza. Mimo to udałem, że go nie słyszę. Nie chciałem się odróżniać od innych. Bezpieczniej należeć do stada, niż być Polakiem–odmieńcem.
Na zakończenie roku szkolnego zorganizowano przyjęcie w restauracji mongolskiej typu „żryj ile wlezie”. Dziś takie przyjęcia są na porządku dziennym, lecz dla mnie była to atrakcja zupełnie nowa. Pamiętałem jeszcze czasy, kiedy na Krakowskim Przedmieściu, w barze studenckim „Karaluch” wychylałem wazę pomidorowej, wbijałem potrójne pyzy, a wychodziłem głodny. Po drugiej stronie stołu siedział Peter, co bardzo mnie ucieszyło, bo choć starszy o dwadzieścia lat, był moim najlepszym kolegą. Po kilku porcjach jagnięciny, plastrów rostbefu i polędwicy na kości, sowicie podlewanych czerwonym pinot noir, nabrałem ochoty do rozmowy i nieopatrznie zacząłem od filozofii. Nie wiedziałem, że Peter to niekwestionowany mistrz w tej dziedzinie i wkrótce nasza konwersacja zamieniła się w monolog, przypominający odbijanie rakietą piłeczki o ścianę. Kiedy Peter połapał się, że od dłuższego czasu argumentuje sam ze sobą, prędko zmienił temat.
— Czytałeś może książkę Michenera 'Poland'?
Nie czytałem, bo chociaż widziałem tę książkę na półce w mieszkaniu u mojej siostry, nie zajrzałem do niej ani razu. Zresztą, po co miałbym czytać historię Polski napisaną przez cudzoziemca, skoro w szkole uczyłem się jej z podręczników i dobrze ją znam. Słysząc moje obiekcje, Peter uśmiechnął się wyrozumiale i powiedział: 'Yes, you know it, but you don't appreciate it'.
O co mu właściwie chodzi? Że niby nie doceniam historii Polski. A czy on docenia historię swojego kraju? Historię należy znać, nie doceniać. Peter doskonale zdawał sobie sprawę, że tym pytaniem zainicjuje proces, który być może nigdy się nie skończy.
Nazajutrz, z samego rana pojechałem do siostry. Kilka minut zajęło mi przeszukiwanie półki w pokoju dziennym. Wreszcie znalazłem nieduży egzemplarz w miękkiej oprawie, z biało–czerwoną flagą na okładce, stylizowaną jak na znaku Solidarności. Złapałem za książkę, wsiadłem do samochodu i wkrótce byłem z powrotem w domu. Przebiegłem kilka pierwszych stron z podziękowaniami, ominąłem nieco przydługi wstęp i zacząłem czytać na początku następnej strony. Powoli ciekawość zamieniała się w rozczarowanie. Nie było w tej książce nic, czego bym nie wiedział. Czyżby Peter sobie zażartował? A może piękny umysł szybciej się upija niż normalny? Za oknem świeciło słońce, robiło się coraz cieplej. Już bez wcześniejszych emocji postanowiłem doczytać do końca pierwszego rozdziału i na tym skończyć. Szkoda pięknego dnia na tak pospolitą lekturę. Zabiorę dzieciaki na plażę, niech sobie pobaraszkują w piasku. Tylko zerknę na początek następnego rozdziału, czy dalej jest o tym samym. Przewróciłem stronę, lecz już po pierwszych słowach, jakieś niezwykłe uczucie ścisnęło mnie w dołku, aż wypuściłem książkę z rąk. Nigdzie nie pojechałem tego dnia, ani następnego. Zamknąłem się na klucz w najmniejszej sypialni, służącej mi za pokój do nauki. Nie odpowiadałem na zawołania. Czytałem bez przerwy, aż zapadłem w krótki sen. Śniło mi się, że galopuję na białym koniu, z hełmem na głowie, w srebrzystym pancerzu, skrzydłem z orlich piór za siodłem i kopią z biało–czerwonym proporcem przy boku. Co było potem, nie wiem, bo się ocknąłem i czytałem dalej. Kiedy skończyłem, za oknem ciemniała noc. Nie miałem siły zapalić lampki, ani choćby spojrzeć na zegarek. Czułem, że mam wilgotne oczy, ale umysł wyjątkowo czysty. Nad ranem obudziło mnie pukanie do drzwi.
— Długo będziesz tam siedzieć? Chodź, zjesz śniadanie.
Usiadłem przy stole. Popatrzyła na mnie zatroskanym wzrokiem, czy przypadkiem nie jestem chory.
— Co to za książka? — Przerzuciła kilka kartek.
— Historia Polski jakiej nie doceniamy — odpowiedziałem tonem, podobnym do tego, jakim jeszcze dwa dni temu mówił do mnie mój nauczyciel.
— Ale tego nie napisał Polak — zauważyła zdziwiona.
Popatrzyłem na nią pobłażliwie, jakbym słuchał samego siebie.
— Polak stworzyłby dzieło wyczerpujące, może nawet pasjonujące. Lecz brakowałoby jednego elementu.
— Jakiego?
— Punktu odniesienia.
— Nie rozumiem.
— To proste. Wyobraź sobie, że w tej chwili ktoś puka do drzwi. Otwieram, wprowadzam gościa do środka, a on widząc ciebie, mruga do mnie okiem: „Masz piękną żonę”. A ja na to bez przekonania: „Ach tak, naprawdę?”
— To znaczy, że obcemu mogę się podobać, a tobie już nie, bo ci spowszedniałam... Czy to miał być komplement?
— Tak, bo liczy się to, co powiedział ten obcy, a żebym ja to docenił, muszę na ciebie patrzeć tak samo jak on. Autor tej książki mógł pisać na temat innego kraju, jednak wybrał Polskę. Podziwiał nasz naród i jego kulturę bardziej niż my sami.
— Chcesz przez to powiedzieć, że ja Polski nie kocham?
— Czy kochasz tego nie wiem, ale że się jej wstydzisz to jestem pewien. A co warta jest miłość powstrzymywana wstydem?
Skończyłem jeść i siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. Czułem, że dzięki tej rozmowie robi mi się lżej na sercu. Nigdy nie byłem u spowiedzi, a teraz wywnętrzałem się przed nią, jakby była księdzem.
— Dlaczego dziecku daliśmy na imię Katherine, nie Katarzyna?
— Bo nikt takiego imienia nie wymówiłby, a tym bardziej napisał. Sam mnie o tym przekonywałeś.
— Tak i żałuję, bo dla mnie jest i pozostanie Kasią, a to co ma wpisane w świadectwie urodzenia nie ma żadnego znaczenia i jest tylko biurokratyczną uciążliwością. A pamiętasz, zaraz po przyjeździe, co ci powiedział ten Marek z Shirley?
— Jaki Marek?
— No, ten cieśla, co ma własny biznes. Powiedział, żebyś zapomniała Polskę, bo im dłużej będziesz pamiętać, tym trudniej będzie ci tutaj żyć, zgadza się?
— Powiedział tak, ale ja mu nie przytaknęłam.
— Za takie słowa, to ten kieliszek wina, który trzymałaś wtedy w ręku, powinnaś wylać na jego gębę.
— Gdybym tak zrobiła to by mi odpowiedział, żebyśmy wracali skąd przyjechaliśmy. Skoro bez Polski żyć nie możemy, to co tutaj robimy?
Słuchając jej, coraz bardziej uświadamiałem sobie efekt przemiany spowodowany książką.
— To, że tutaj przyjechałem nie znaczy, że mam zapomnieć gdzie się urodziłem. Można żyć za granicą i cały czas być Polakiem, lecz to nie zawsze jest łatwe.
— Dlaczego?
— Ponieważ większość ludzi wyjeżdża z Polski w poczuciu winy. Później żyją w poczuciu winy. Myślą, że jedynym wyjściem jest wmawiać, sobie i innym, że za granicą odnieśli sukces, żeby czasem nikt nie pomyślał, że wyjechali z Polski, bo im się tam nie powiodło.
Urwałem, widząc, że nic do niej nie trafia.
— To tak jakby najeść się skisłej zupy i powtarzać jaka smaczna, a jak nikt nie widzi, chodzić do kibla i wymiotować nią.
— To o tym zamknięty rozmyślałeś dwa dni?
— Tak, ja już zwymiotowałem i więcej tego świństwa jeść nie będę!
Od tej rozmowy minęło kilka lat. Jednego ranka, idąc do pracy zauważyłem kobietę siedzącą na krześle, z boku chodnika. Przed nią stało kilka tekturowych pudełek wypełnionych książkami o miękkich okładkach. Z ciekawością zajrzałem do jednego z nich.
— Ile za to?
— Dwadzieścia centów.
Nie miałem dwudziestki, więc dałem jej pięćdziesiąt centów i podziękowałem. Po wejściu do biura zamknąłem za sobą drzwi, włączyłem klimatyzację, usiadłem za biurkiem. Z teczki wyciągnąłem książkę i rzuciłem okiem na okładkę:
James Michener
THE COVENANT
Przewróciłem kilka pierwszych stron i zacząłem czytać...
Komentarze (45)
Oj, dostało po garbach wielu naiwnych, wierzących w mit od pucybuta do milionera.
Ojczyzny się nie zapomina, ojczyzna jest w nas, chyba że ktoś świadomie ją wyprze, też się tak zdarza. Czy potępiam? Nie, z różnych powodów ludzie wyjeżdżają, nie tylko ekonomicznych, niektórzy krzywd doznali, nie mnie osądzać.
Jest wtręt kulinarny, pyzy pycha, ale najlepsze domowe 😉
Znów się powtórzę - dobre i ciekawe pisanie 👍
Kiedy powiedziałam, że kocham moją Ojczyznę i nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej, patrzyli na mnie z politowaniem. Na nich natomiast z politowaniem patrzyli Holendrzy. Nigdy nie spotkałam się z tym, żeby Niemiec, Belg, Anglik itd. wyrażali się lekceważąco o swoim kraju albo pozwolili komuś w swojej obecności szydzić z przywiązania i miłości do kraju pochodzenia. Taki był ich punkt odniesienia. Mój też, dlatego, kiedy już trochę poznaliśmy się, nigdy nie dali mi odczuć braku szacunku, czego nie zauważyłam w ich stosunku do tych ''polskich holendrów'', niemniej ci byli zbyt głupi, żeby dostrzec i zrozumieć ironię i lekceważenie z ich strony. Tak bardzo chcieli być do przodu, że nie widzieli, jak im tyły wiszą i śmieszą... żałosne to było.
Bardzo dobry tekst 5
Pozdrawiam
To jest identyczne zjawisko jak to z lat pięćdziesiątych i późniejszych ubiegłego wieku, które formułowali ludzi wyjeżdżający ze wsi do miast. To pokolenie i następne do dziś nienawidzi wsi.
To problem bardziej złożony, gdyby Polska była bogata jak Szwajcaria, nie mielibyśmy kompleksów, a tak mamy i to nie nasza wina, że ludzi z krajów postkomunistycznych traktuje się protekcjonalnie.
Z naszej winy poniekąd ukuło się powiedzenie - Polak Polakowi na obczyźnie świnią.
Emigracja nie jest stanem chorobowym, nie każdy się do emigracji nadaje, wielu sobie chwali jak np. pewien Szwajcar, który się świetnie urządził w Nowym Jorku, ja też nie mam powodów do narzekań, obcy kraj dał mi więcej niż ojczyzna i wcale nie chodzi tylko o dobra materialne 😉
Nie tylko my szukamy lepszego albo innego życia, inne nacje też, nikt ich za to nie potępia, a Polaków i owszem, a przecież ponoć wolni jesteśmy i możemy kierować własnym życiem, jak nam się żywnie podoba. I nie jest tak, że tylko my narzekamy na własną ojczyznę, pewien Holender ubolewał nad sekularyzacją Holandii, a on głęboko wierzący katolik, Niemiec z kolei narzekał na multi-kulti i zdziczenie obyczajów, Włoch na olbrzymie bezrobocie wśród młodych i brak życiowych perspektyw itd.
Mam tylko jedno pytanko:
fikcja, czy autobiografia?
Pozdrawiam
Czyli Perfekt 😀😀😀
Prawdą jest, że przebywanie w jednym miejscu powszednieje i dopiero spojrzenie z zewnątrz można pozwolić znów ruszyć z miejsca. Kiedym emigrował na roczny kontrakt do Anglii też mi się zmienił punkt odniesienia i wiele spraw w Polsce okazało się być całkiem rozsądnymi i do rzeczy w porównaniu z absurdami brytyjskimi.
Prawdą jest też, że wielu nie przyznaje się do porażki jaką ponieśli w kraju, nawet wtedy gdy za granicą odniosą sukces. Pytanie jednak, dlaczego tak się stało, co poszło nie tak, ze nie zrealizowali swych planów w Polsce. Niestety, odpowiedź na to pytanie mało kogo zajmuje, więc poprawy nie będzie.
Dużo zależy też od szczegółów. Jest wiele momentów w historii z których można być dumnym, docenić, jak sobie nasi przodkowie poradzili. Sądzę jednak, że uczenie się na ich błędach też jest ważne. Kryzysów było sporo, nie wzięły się znikąd, złe decyzje podjęto. Wybiórcze traktowanie historii sprawia, że te błędy się powtarzają.
Tak, prawda. Czasem, aby coś docenić należy spojrzeć na to z dystansu, z drugiej strony. Z innego punktu widzenia, gdyż wtedy dopiero możemy mieć pełny obraz na daną rzecz, na rzeczywistość.
Temat, który poruszyłeś jest bardzo życiowy i powszechny. Rozterki, wątpliwości Polaków mieszkających za granicą względem Polski.
Zapomnieć? Czy pamiętać? Trudna kwestia i trudne pytania, na które każdy odpowiada sobie sam.
Pozdrawiam :)
Sama Polska jest piękna, tylko wystarczy wyjść z domu i wsiąść na rower. Mamy wiele bogactw naturalnych (węgiel, miedź, srebro, złoto, ropę, gaz) i klimat całkiem niezły, dzięki czemu jest zielono.
Mamy oczywiście wady, słabo rządzimy, jesteśmy kłótliwi i zazdrośni, ale jest w nas wolność. W Polsce nie wyszedłby faszyzm niemiecki, czy też komunizm rosyjski. Polaków trudno ujażmić i niech tak zostanie.
Sam tekst dobry i zachęca do lektury.
5
Wklejam ci film tutaj i na pitoleniu, możesz zobaczyć jak to wygląda.
https://www.youtube.com/watch?v=H933a11mx1k
Bardzo dobry tekst.
5
Jedyne co delikatny niedosyt stanowi, to opis samej lektury. Miałam nadzieję na choć kilka konkretów, takich, które pokażą na przykładach różnicę w postrzeganiu historii. Autor poprzestał na wrażeniu, jakie książka zrobiła - też super, ale byłoby jeszcze wymowniej, gdyby móc parę fragementów poznać.
Tak czy inaczej przeczytałam z przyjemnością!
Tę książkę czytałem w wyjątkowych warunkach, których naprawdę nikomu nie życzę. Ponad 17 tysięcy km od miejsca, w którym się urodziłem, którego nie widziałem 10 lat, otoczony przez cudzoziemców oraz rodaków, którzy byli jeszcze bardziej cudzoziemscy, aż niespodziewanie ratunek przyszedł od zupełnie obcego człowieka, mówiącego obcym językiem. Czułem się trochę jak bohater filmu „Tańczący z wilkami”.
Ale jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to było tak — autor zadaje pytania typu: „Dlaczego brakuje sznurka do snopowiązałek?” Odwracam stronę, a tu akcja cofa się o ponad siedemset lat. Tatarzy ze wschodu, Krzyżacy z zachodu, Szwedzi z północy. Kraj palony, łupiony, rujnowany, ale nigdy na kolanach. To mnie powaliło. Amerykanin z taką pasją opisujący dzieje mojego kraju. Ta sama historia, inny punkt widzenia.
Było wiele innych wzruszających fragmentów, ale tego nie da się opisać. Tym co zostało, chciałem się podzielić i cieszy mnie, że nie sprawiłem wielkiego zawodu.
Jeśli zaś o książkę, o której Narrator pisze, to została w Polsce wydana.
https://www.empik.com/polska-michener-james-a,2517541,ksiazka-p
Ja już namierzyłam na Allegro. :)
Moja "Polska" dziś przyszła. Kosztowała mnie trzy zeta na Allegro. Bardzom ciekawa.
Serdecznie :)
Dziękuję za ciekawe refleksje na ten temat :)
Oczywiście, że emigracji nie uważam za nic zdrożnego: każdy ma niezbywalne prawo ułożyć sobie życie dla siebie oraz swojej Rodziny.
Serdecznie :)
Zachwyca piękny świat
A serce tęskni
Bo gdzieś daleko stąd
Został rodzinny dom
Tam jest najpiękniej
Tam właśnie teraz rozkwitły kwiaty
Stokrotki, fiołki, kaczeńce i maki
Pod polskim niebem, w szczerym polu wyrosły
Ojczyste kwiaty. W ich zapachu, urodzie jest Polska.
Żeby tak jeszcze raz
Ujrzeć ojczysty las
Pola i łąki
I do matczynych rąk
Przynieść z zielonych łąk
Rozkwitłe pąki
Bo najpiękniejsze są polskie kwiaty
Stokrotki, fiołki, kaczeńce i maki...
Śpiewa Ci obcy wiatr
Tułaczy los Cię gna
Hen gdzieś po świecie
Zabierz ze sobą w świat
Zabierz z rodzinnych stron
Mały bukiecik
Weź z tą piosenką bukiecik kwiatów
Stokrotek, fiołków kaczeńców i maków...
Bo najpiękniejsze
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania