Poprzednie częściRandom #1, czyli gdzie to się gubi?

Random #2, czyli znaczenie moba z MineCrafta

wspomnienio-publicystyka

 

Zdarzyło mi się kiedyś rozmawiać z pewną osobą o tym, dlaczego nie chce mieć dzieci.

 

(mówiąc „rozmawiać”, naprawdę mam na myśli rozmowę)

 

I ten człowiek powiedział mi, że, ponieważ sam ma problem z dostosowaniem się do pewnych zasad, jakimi rządzi się społeczeństwo, nie będzie umiał wpoić ich dziecku. (Jako przykład podał, że jeśli zostanie wezwany do szkoły, bo jego dziecko pobiło się z kimś w samoobronie, to będzie od niego oczekiwane, że przeprosi i skarci dziecko [gdyż bicie innych jest złe i powinno było donieść na prześladowcę], a on nie będzie potrafił tego zrobić, skoro sam się z tym nie zgadza. A to z kolei naraziłoby jego hipotetyczne dziecko na nieprzyjemności i trudności w przystosowaniu się do świata, w którym żyje. I że nie skaże go na taki los.

Sympatyzowałam, ale jednocześnie czułam głęboką niezgodę z tym podejściem. Nie potrafiłam jednak odpowiedzieć w sposób, który by go przekonał.

To mój trudny nawyk. W dużej mierze wyleczyłam się z robienia tego w Internecie (i nigdy nie robiłam tak na większą skalę), ale w świecie analogowym, świecie bezpośrednich kontaktów… Gdy uważam, że ktoś w tkwi w – z mojej perspektywy – nieskutecznym czy wręcz szkodliwym sposobie myślenia, czuję w sobie wezwanie, by to zmienić. Nie, nie na siłę, oczywiście że nie. Ostateczna decyzja będzie należeć do tej osoby (bo zmuszanie człowieka do czegoś, do czego nie jest rzeczywiście przekonany, też jest kontrproduktywne), ale chcę zrobić wszystko, co w mojej mocy, by pobudzić go do owej refleksji. A jeśli sposób X nie działa? Cóż, może zadziała sposób Y. Z zawiodło? Będę kombinować, aż wymyślę Z-dwa-zero.

Podsumowując, jestem (za) bardzo zdeterminowana. Chwała Bogu, że nie dorastałam w społeczności świadków Jehowy, bo byłabym chodzącym koszmarem.

 

***

 

Aż, jakiś czas później, w wyniku innej rozmowy, znalazłam odpowiedzi na obie kwestie jednocześnie.

Jak się można domyślić, uświadomiono mi, że nie jest moją pracą „naprawianie” kogoś. Zaczęłam się zastanawiać, czy inni ludzie w moim otoczeniu też nie potrzebują ode mnie czasem czegoś zupełnie innego, niż ja myślę, że muszę im dać??

I wtedy mnie uderzyło. Żeby wychować dziecko, potrzebna jest cała wioska, nie?

Więc dlaczego cały czas, mimo, iż gdzieś głęboko we mnie budziło to sprzeciw, próbuję być dla każdej bliższej mi osoby WSZYSTKIM, kiedy powinnam być – to jest jedyna rola, jaką jestem w ogóle w stanie spełnić – pojedynczym Villagerem?

 

(tak, tu wreszcie pojawia się ten mob z MineCrafta)

 

Nie jestem rodzicem, ale wierzę, że rodzicielstwa też się to tyczy. Nawet idealny rodzic działający na 100% swoich możliwości (takowy nie istnieje) nie jest w stanie przekazać swojemu dziecku wszystkich życiowych lekcji. Od tego jest reszta rodziny – bliższej i dalszej, sąsiedzi, nauczyciele, trenerzy, znajomi, przyjaciele, autorzy ulubionych książek, itede, itepe.

To „oświecenie” (dotyczące postawy życiowej, zastosowanie w rodzicielstwie to przykład) wpłynęło na mnie na tyle mocno, że przez jakiś czas ustawiłam sobie obrazek Villagera z MineCrafta na tapecie w telefonie.

 

Wniosek: jeśli spotkaliście/ macie w życiu kogoś, kogo w najlepszych intencjach chcieliście do czegoś przekonać, namówić do zmiany itp., ale się nie udało i macie do siebie o to pretensje, obawiając się, że przez Wasze(?) niepowodzenie ta osoba teraz dąży do zguby (tak, wiem, to dość specyficzny opis)... Być może byliście/jesteście w życiu tej osoby takim właśnie „pomocnym Villagerem”. Pojedynczym trybikiem w większej machinie, która kiedyś „zaskoczy” – nawet, jeśli nie będziecie mogli tego zaobserwować na własne oczy ani przypisać sobie sukcesu. (Tak, wiem, nie o to Nam chodzi, ale przyjemnie by było, co?)

 

Dla mnie to cholernie uwalniająca świadomość.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Bettina miesiąc temu
    Proszẹ pisać!
  • zsrrknight miesiąc temu
    to chyba tak zwany syndrom protagonisty. Znaczy każdy z nas ma trochę takie poczucie bycia głównym bohaterem życia i że wszystko się kręci wokół nas. Jak ze wszystkim - samo w sobie to nie jest złe, ale w myśl tego tekstu czasem chyba lepiej nie starać się na siłę, do oporu, chcąc stać się dla kogoś tym przysłowiowym protagonistą, co ratuje i naprowadza na dobrą drogę.
    A i wychowanie dzieci to też bardzo szeroki temat, bo są, wiadomo, normy społeczne i inne rzeczy, które stoją u podstaw cywilizacji i kultury z którymi trzeba się liczyć i są sprawy, do których każdy podchodzi indywidualnie i w przypadku wychowania dziecka każdy temu dziecku przekaże taką prawdę, w jaką akurat wierzy. Więc jak już myśleć czy mieć dziecko czy nie, to chyba łatwiej skupiać się na bardziej realistycznych rzeczach jak chociażby możliwości finansowe, stan rodziny etc.
    Pozdrawiam
  • droga_we_mgle miesiąc temu
    Dzięki za komentarz i wkład w dyskusję, zsrrknightt. I za impuls do researchu nt. "syndromu protagonisty"😁
    A co do dzieci i norm, sama też wychodzę z założenia, że nie trzeba tak "czarno-biało", że albo wychowujesz robota bezmyślnie posłusznego wszystkim regulaminom, albo kogoś kompletnie "anty" - sztuka złotego środka :)
  • Joan Tiger miesiąc temu
    Jakby każdy tak myślał, jak nasz rozmówca, to dzieci można by było zaliczyć do gatunku zagrożonego. Tak już jest, że większość zasad mamy narzucone z góry i jakby to uściślić, jesteśmy częściowo pozbawieni praw rodzicielskich, bo musimy dostosować tok myślenia i zachowanie do tego, co obowiązuje. Niestety, nie tylko my wychowujemy – to jest najgorsze; kontrast. Jednak ludzie jakoś te zasady omijają, robiąc dobrą minę do złej gry. W oczy jedno, a poza nimi drugie. Reasumując, pomimo tego, że przytakujemy tam, gdzie trzeba, nie oznacza, że nie robimy wręcz przeciwnie, cichaczem, przekazując wartości, które nam odpowiadają. Jakby wszyscy rodzice tłumaczyli dzieciom, że to jest złe itp., nie byłoby takich krzywych akcji wśród społeczności wchodzącej w dorosłe życie i nie tylko.
    Uważam, że wpływanie na kogoś, kogo korzenie wsiąkły głęboko w glebę, to szkoda czasu i złudnej nadziei. Posłucha, a i tak zrobi swoje. Każdy z nas ma w sobie właśnie takiego osadnika z gry, ale nie każdy potrzebuje jego punktu widzenia. To, co zachodzi pomiędzy tym, co trzeba, a tym, co muszę, znajduje złoty środek odpowiedni dla każdej ze stron. Jakoś funkcjonujemy, więc działa. Przyjdzie czas, że rozmówca może pożałować swoich racji, lecz czasu już nie cofnie. Dużo osób dochodzi do takich refleksji z opóźnionym zapłonem. Minął czas na odpalenie, pozostało użalenie.
  • droga_we_mgle miesiąc temu
    Pewnie tak.

    "Niestety, nie tylko my wychowujemy" - stety, niestety? W tekście właśnie dochodzę do wniosku, że może i dobrze, bo doskonali nie jesteśmy i interakcje z innymi ludźmi mają szansę te "brakujące puzzle" uzupełniać. Chociaż myślę bardziej o wpływie jednostek i małych grup niż odgórnie narzucanych norm.

    Dzięki za wkład w dyskusję, J.T., bardzo fajny komentarz.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania