Poprzednie częściRazem mimo wszystko 1

Razem mimo wszystko 3

Od autorki:

Artur Góra to miłośnik ciasteczek. Zawsze w gabinecie na biurku ma słoik z ciasteczkami domowej roboty. Po śmierci Renaty jednak coś mu one nie wyszły. Wyjaśniam, bo to istotne, by załapać o nich rozmowę.

 

Wiktor

 

Wracam do domu, czując się kompletnie skołatanym. To wszystko nie miało tak wyglądać.

- Tato? - słyszę, gdy wchodzę do kuchni.

- Zosiu, tak, to ja - odpowiadam.

- Gdzie Ania? - pyta moja córka, stając w drzwiach.

- Nie spotkaliśmy się dzisiaj. Nie... Nie daliśmy rady - odpowiadam wymijająco.

Nie chcę jej martwić swoimi problemami. Sama ma własne, moich nie potrzebuje do szczęścia.

- Wszystko w porządku, tato? - pyta zaniepokojona.

- Tak, Zosiu, tak, nie martw się - odpowiadam.

Gdy moja córka znika w swoim pokoju, postanawiam się czymś zająć, ale nie mogę się na niczym skupić. Jestem tak rozbity, że nawet najmniejsza czynność, najmniejsza i najprostsza sprawia mi trudność. Snuję się po domu jak cień, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca i nie mogąc przestać o niej myśleć. Zaufałem jej, a ona... Po co to wszystko? Przecież to nie miało tak wyglądać. W końcu postanawiam iść do Anny. Chcę, żeby mi wszystko wyjaśniła. Muszę, muszę się dowiedzieć, co to wszystko znaczy. Lecz zanim wychodzę, dzwonię do niej, jednak nie odbiera. Próbuję raz, drugi, trzeci...

- Aniu, odbierz, do cholery jasnej - mówię sam do siebie, ale bez skutku.

Zaniepokojony ubieram się w ekspresowym tempie.

- Idę do Ani! - wołam do Zosi.

- Stało się coś? - pyta moja córka. - Może pójdę z tobą?

Przez chwilę się waham, ale postanawiam się zgodzić.

- Jasne, chodź, kochanie - mówię.

Pięć minut później oboje siedzimy w samochodzie. Generalnie do domu Anny nie jest daleko, nawet jeśli byśmy poszli pieszo, ale uznałem, że samochodem będzie znacznie szybciej. Gdy podjeżdżamy pod dom, widzę, że światło się pali. Oznacza to, że Ania jest w środku. Podchodzimy do drzwi i dzwonimy, jednak nikt nie odpowiada.

- Może jej nie ma? - pyta Zosia.

- Światło się pali - zauważam.

- To może zapomniała zgasić? - sugeruje.

- Nie, nie wydaje mi się - mówię z niepokojem, naciskając klamkę.

Ku mojemu przerażeniu drzwi ustępują. Czyżby Ania zapomniała ich zamknąć? Wbiegam do środka, Zosia za mną.

- Aniu! - wołam. - Aniu, to ja, Wiktor! Przyjechałem porozmawiać! Aniu, gdzie jesteś? Odezwij się, proszę cię!

Moja córka wymija mnie. Po chwili słyszę jak krzyczy przeraźliwie.

- Co się stało? – pytam.

- Tu jest! – woła w odpowiedzi. – Tato, chodź, szybko!

Pełen najgorszych przeczuć wpadam do sypialni, jednak to, co widzę, na moment zwala mnie z nóg. Ania leży na podłodze, z głową opartą o szafkę nocną. Podbiegam do niej.

- Aniu! Aniu, słyszysz mnie? Obudź się, proszę. Anka!

Sprawdzam puls. Oddech jest, ale słabo wyczuwalny.

- Zosiu, wezwij karetkę. Ruchy, ruchy, nie ma czasu - mówię, rozglądając się po pokoju.

- Tato, tu jest list - odzywa się cicho Zosia, wskazując na stolik. - I opakowanie po lekach.

Po chwili też to dostrzegam. Na stoliku widzę list i opakowanie... Nie, dwa opakowania po lekach. Patrzę na ulotki. Relanium i morfina.

- Pogotowie? Tu Zofia Banach, proszę przyjechać do mieszkania Anny... Anny Reiter.

- Zosiu, daj mi telefon - odzywam się i przejmuję słuchawkę.

- Ruda? To ja, Wiktor. Anna zatruła się lekami. Wzięła morfinę i relanium. Przyślij mi tu jakąś eskę, tylko natychmiast, niech się ruszają.

- Jasne, Wiktor. - W głosie dyspozytorki słyszę przerażenie. - Ale co się stało? Dlaczego?

- Ruda, nie teraz. Wysyłaj mi tu eskę - mówię ostro, a ona w końcu przestaje pytać.

- Tato, ona nie oddycha! - woła nagle Zosia, klękając przy Annie i zaczynając jej robić resuscytację, a ja natychmiast odkładam telefon i klękam przy nich.

- Aniu, Aniu, proszę, nie rób mi tego, Aniu, błagam - mówię. - Zosiu, jak skończysz, to cię zmienię.

- Dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć, trzydzieści - liczy Zosia, po czym zamienia się ze mną miejscami.

Nie wiem, ile to wszystko trwa. Gdy w końcu słyszę, że ktoś otwiera drzwi, oddycham z ulgą.

- Tutaj! Tutaj chodźcie! – wołam.

Chwilę później do pokoju wpadają Artur, Martyna i Piotrek.

- Ania? Wiktor? Zosia? Co tu się stało? - pyta Martyna.

- Artur, trzeba ją natychmiast ratować - mówię. –Nie oddycha, cały czas ją reanimujemy, na zmianę z Zosią. Nałykała się prochów.

- Co wzięła? - pyta Góra.

- Relanium i morfinę – odpowiadam, nadal nie przerywając reanimacji.

On kiwa głową. Widać po nim, że mimo opanowania jest wstrząśnięty.

- Dobra, zmieniamy się na trzy – oznajmia.

- Dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć, trzydzieści – liczę, po czym zamieniam się z Arturem miejscami.

Martyna, Piotrek, monitor, wkucie. Podajcie jej domięśniowo Naloxon, żeby pobudzić serce i glukagon. Ruchy, ruchy, dzieciaki, tu nie ma czasu.

Bez słowa wykonują moje polecenia, a Artur nawet nie protestuje, chyba zbyt skupiony na reanimacji. Sam nie wiem, ile to wszystko trwa. Biorę ze stolika kopertę, postanawiając ją otworzyć w drodze do karetki.

- Zosiu, wracaj do domu - zwracam się cicho do córki. - Bardzo dużo zrobiłaś, dziękuję.

- Nie, tato, pojadę z tobą - odpowiada.

Kiwam głową, nie mając siły się z nią sprzeczać.

- Wiktor, wróciła do nas - odzywa się Artur. - Zabieramy ją do szpitala.

- Mogę jechać z wami? - pytam.

- Oszalałeś? Wiesz, że przepisy tego zabraniają. Poza tym, córkę masz ze sobą. Pojedźcie za nami samochodem. Piotr, leć po nosze, trzeba ją przenieść do karetki.

- Robi się, doktorze - odpowiada chłopak i wybiega z sypialni.

Gdy dziesięć minut później jestem już w samochodzie, postanawiam otworzyć list od Anny, który zaczynam czytać, a z każdym czytanym słowem blednę coraz bardziej.

„Wiktor.

Ja naprawdę, chciałam ci wszystko powiedzieć, wyjaśnić, ale... nie wiedziałam jak. Nie było okazji, a jak już byliśmy sami... Nie chciałam psuć naszych przyjemnych chwil, rozmawiając z Tobą o Potockim. Wiem, że zachowałam się nie fair. Wiem też, że cię zraniłam, zawiodłam... Nie mogę... Nie będę potrafiła żyć z tą świadomością. Nie dam rady żyć z faktem, że zraniłam osobę, którą kocham najbardziej na świecie. Tak, Wiktor, wariacie jeden, kocham Cię. Kocham Cię za wszystko. Za Twoją odwagę, za determinację, za to, że potrafisz zaryzykować nawet własne życie, by ratować innych. Ja... Potocki... On mnie zaszantażował. Powiedział, że jeżeli nie wrócę na SOR, Basia z powrotem trafi za kratki. Nie mogłam na to pozwolić. Wiktor, zrozum, proszę, że naprawdę nie mogłam na to pozwolić. On ma dokumenty... Sfałszowane co prawda, ale jednak ma. To był warunek. Ja wracam na SOR, a Basia wychodzi na wolność. Ja naprawdę nie miałam wyboru. Chciałam ją chronić. Ją, małego, Adama, Was... Wy nie wiecie, nikt z Was nie wie, do czego Potocki jest jeszcze zdolny. Ja... Wiktor, przepraszam. Przepraszam, że Ci nie powiedziałam, przepraszam, że tak Cię zawiodłam. Proszę, wybacz mi.

Chcę, żebyś wiedział, że Ty i Zosia... Że jesteście dla mnie najważniejsi i że poza Wami... Że nikogo tak nie kocham jak Ciebie. Nie, Wiktor, ja nie wybrałam Potockiego. Ja wybrałam Ciebie, tylko Ciebie. Zapamiętaj to.

Twoja na zawsze

Ania”.

Kiedy kończę czytać, rozumiem wszystko i nie wiem, na kogo jestem bardziej zły. Na siebie, że pomyślałem, iż Anna wybrała Potockiego, czy na samego Potockiego właśnie za to, że tak zaszantażował Anię.

- Tato, wszystko dobrze? - Widzę, że Zosia patrzy na mnie z niepokojem.

Bez słowa kiwam głową i odpalam silnik. Udaje nam się dogonić karetkę. Do szpitala dojeżdżamy dziesięć minut później. Wysiadam w tym samym momencie, gdy Anna jest wynoszona z karetki. Gdy wchodzimy na SOR, jestem tak wściekły, że mam problem z opanowaniem emocji. Moja wściekłość nasila się na widok gęby Potockiego.

- Ania? - pyta zaskoczony, widząc kto będzie jego kolejnym pacjentem.

- Tak, kretynie, Ania - odpowiadam. - Jak mogłeś... Jak mogłeś to zrobić?

- Co takiego? - pyta, udając głupiego.

- Z twojego powodu Ania... Ania zatruła się lekami - odpowiadam, walcząc ze sobą, by nie dać mu w twarz.

- Z mojego powodu? Tak, z mojego? - Patrzy na mnie. - A może z twojego?

- Stanisław, nie udawaj większego kretyna niż jesteś. Napisała mi wszystko w liście. Wiem, że ją szantażowałeś. Wiem, że gdyby nie wróciła na SOR, Basia z powrotem trafiłaby do więzienia. I wiesz, co ci powiem? Że jesteś zwykłą kanalią. Jesteś zwykłym psycholem. I to nie Basia wyląduje w więzieniu, a Ty. Dopilnuję tego.

On patrzy na mnie wyraźnie zaskoczony.

- Co za... - zaczyna.

- Ani się waż - ostrzegam go. - Lepiej ją uratuj, bo jak nie, to...

On nie pozwala mi dokończyć. Bez słowa znika za drzwiami, a ja stoję, patrząc w tamtą stronę.

- Tato, chodź - mówi cicho Zosia.

- Wiktor, chodź, zrobię ci herbaty - odzywa się Góra.

- A ty nie masz kolejnego wezwania? - pytam go.

- Chwilowo nie. Napijesz się, lepiej ci się zrobi.

- Nie, dziękuję. Chcę przy niej być.

- Nie możesz tam teraz iść - odzywa się łagodnie Artur. - Naprawdę nie możesz.

- Doktor Góra ma rację. - Piotrek z Martyną pojawiają się obok nas. - Niech pan się pójdzie czegoś napić, doktorze.

W końcu im ulegam i daję się zaprowadzić do kuchni, jednak myślami wciąż jestem przy Annie.

- Artur, trzeba coś zrobić - mówię w końcu, po czym pokazuję mu list od Anny.

On bierze go ode mnie, a gdy kończy czytać, kiwa ze zrozumieniem głową.

- Teraz wszystko jest jasne - mówi. - Ale wiesz, jaki jest problem? Że poza słowami Anny, nie mamy na to żadnych dowodów.

- Nie wierzysz jej? - pytam.

- Nie chodzi o to, że jej nie wierzę, bo oczywiście, wiem, że Potocki jest do czegoś takiego zdolny, tylko że... jej słowa nie wystarczą. Trzeba znaleźć na niego twarde dowody, które go obciążą. Bez jakichkolwiek wniosków przeciw niemu, niczego mu nie udowodnimy, rozumiesz?

- Rozumiem - odpowiadam z rezygnacją. - Ale przecież... musi być jakiś sposób.

- Wiem, że musi. I jakiś na pewno znajdziemy, ale na to potrzeba czasu - odpowiada Artur, a ja w duchu muszę przyznać mu rację.

- Ciasteczko? - pyta nagle, czym mnie zaskakuje.

- Nie, dziękuję - odpowiadam.

- Tym razem wyszły dobre - zapewnia mnie. - Próbowałem przed przyniesieniem ich na bazę.

- Wierzę ci, ale nie chcę. Nie mam ochoty. Za bardzo się martwię.

On w odpowiedzi wzdycha cicho. Nie wiem, ile tak trwam w oczekiwaniu. W końcu nie wytrzymuję i postanawiam się dowiedzieć, co z Anią.

- Co z nią? - pytam, Gdy w drzwiach mijam się z Potockim.

- Wyjdzie z tego - odpowiada chłodno.

- Dziękuję, że mnie łaskawie poinformowałeś - odzywam się.

- Zapytałeś, więc odpowiedziałem - odpowiada, mierząc mnie spojrzeniem, po czym odchodzi, a ja, nie chcąc już dłużej czekać, pojawiam się w Sali, w której leży Anna.

Jest podpięta pod aparaturę, ale żyje. Oddycha, oczy ma otwarte. Obudziła się.

- Wiktor... - słyszę jej cichy szept.

Podchodzę i siadam na krzesełku stojącym obok łóżka.

- Aniu... - odzywam się cichym, schrypniętym głosem. - Nic nie mów. Wszystko wiem. Będzie dobrze. Jestem przy tobie.

- Prze... Przepraszam... - Wyciąga rękę w moją stronę, a ja ją ujmuję.

- Wszystko dobrze - powtarzam cicho. - Naprawdę, nie martw się. Wyjdziesz z tego.

- Ale ja... zawiodłam... cię...

- Cii, Aniu. Już jest dobrze. - Ściskam delikatnie jej rękę. - To ja cię przepraszam.

Odchrząkuję.

- Powinienem cię wysłuchać, a zamiast tego... Zachowałem się jak...

- Wiktor, ale... ale to ja... ci nie... powiedziałam.

- To jest fakt, ale... gdybym cię przycisnął... Zresztą, teraz to nieważne. Dla mnie w tej chwili liczy się to, żebyś doszła do siebie. A Potockim się nie przejmuj, znajdziemy na niego jakiegoś haka. Obiecuję.

- Boję się. Wiktor, ja się tak strasznie boję... - W jej głosie słyszę strach i udrękę.

Ściskam mocniej jej dłoń. Mam ochotę ją przytulić, pocałować, ale wiem, że teraz nie mogę tego zrobić.

- Nie bój się. Kochanie, jestem przy tobie, słyszysz? - Patrzę jej prosto w oczy. - Jestem przy tobie, kocham cię. I niezależnie od tego, co się wydarzy, ja... zawsze będę cię kochał.

- Wiiktooor... - W jej oczach dostrzegam łzy.

- Nie, nie płacz. - Pochylam się nad nią i choć wiem, że nie powinienem, całuję ją delikatnie w czoło. - Aniu, spokojnie. Leż, odpoczywaj teraz. Jak dojdziesz do siebie, to zabiorę cię do domu. A teraz leż ładnie i zdrowiej. To jest rozkaz.

- Tak jest, doktorze Banach - mówi, uśmiechając się lekko. Kobiety i ich zmienne nastroje.

- Aha, i jeszcze jedno - dodaję, podnosząc się z krzesła. - Nigdy więcej mi tego nie rób, słyszysz? Wiesz, ile mi strachu napędziłaś? Gdyby Góra z Martyną i Piotrkiem nie przyjechali na czas... Nie wiem, jakbym to przeżył... Co ja gadam w ogóle. Nie przeżyłbym, gdybyś ty... Gdyby tobie... Zarówno ty jak i Zosia jesteście dla mnie najważniejsze. Gdybym stracił którąkolwiek z was... Nie, nawet nie chcę myśleć.

Kręcę głową, usiłując się uwolnić od czarnych myśli.

- Nie martw się - słyszę jej cichy szept. - Będzie dobrze.

- Jasne - mówię cicho. - Odpoczywaj, kochanie, odpoczywaj.

Gdy chwilę później pojawiam się w gabinecie Góry, zastaję tam wszystkich. Basię, Adama, Martynę, Piotra, Górę, Lidkę i Zosię.

Co tu taki tłok? - pytam zdziwiony.

- Co z Anią? - odpowiadają pytaniem na pytanie wszyscy jednocześnie.

- Żyje. Znaczy obudziła się - odpowiadam.

Patrzę po nich uważnie. Dostrzegam, że Basia jest blada.

- Co się stało? - Jestem zaniepokojony.

- Wiktor, ja... powiedziałem... Zebraliśmy się, bo ja... powiedziałem im o tym, że... że Potocki Anię szantażował. Musiałem to zrobić. Prędzej czy później i tak by się dowiedzieli, nie było sensu czekać.

- Co za gnida z tego dziada - syczy Adam. - Ja wiedziałem, że...

- Adam, tylko spokojnie - odzywam się. Musimy znaleźć na niego jakieś dowody. Musimy, tylko jeszcze nie wiem jak tego dokonamy.

- Ale ja wiem - odzywa się Artur, czym nas wszystkich zaskakuje. - Włamiemy się do jego gabinetu.

- Że co, przepraszam? - pyta zaskoczona Martyna.

- To co słyszałaś, Kubicka - odpowiada Góra. - Włamiemy się do jego gabinetu. W nocy. No co się tak na mnie patrzycie, jakbym spadł z księżyca?

- Eee... Doktorze Góra, czy panu nie zaszkodziły własnoręcznie wyrabiane ciasteczka przypadkiem? - pyta Piotrek.

- Nie, Strzelecki, nic mi nie zaszkodziło - odpowiada spokojnie Artur. - To jest jedyny sposób, w jaki możemy tego dokonać. W czasie, kiedy on nie będzie miał dyżuru. Jeśli tego nie zrobimy, nigdy nie znajdziemy przeciw niemu dowodów.

- Nasz doktorek dostał skrzydeł - zauważa Lidia.

- Pani Chowaniec, niech pani nie będzie taka do przodu, bo z premii potrącę.

- Spokojnie, doktorku, nie ma co się denerwować. Ja tak tylko mówię, żeby atmosferę rozładować, a doktorek się od razu denerwuje. Niepotrzebnie.

- Dobrze, dobrze już, pani Lidio, w porządku - mówi Artur, a mówi to takim tonem, że mimowolnie zaczynam się śmiać.

- No ale jak, przystajecie na mój plan? - pyta, gdy zalega cisza.

- Ja jestem za - mówię.

- My też - dodają pozostali.

- Ale tylko i wyłącznie na pana odpowiedzialność, doktorku - oświadcza Lidia.

- No oczywiście, że na moją - odpowiada Artur. - Jeśli coś się nie powiedzie, biorę wszystko na siebie.

- No dobrze. W takim razie plan jest taki. Wieczorem spotkamy się u mnie w gabinecie, po czym idziemy do gabinetu Potockiego i co? I przeglądamy jego biurko. Na pewno znajdziemy tam coś ciekawego.

- Mam taką nadzieję - odzywa się cicho Basia, która do tej pory milczała. - Ania... Nie, nie mogę w to uwierzyć.

- Ja też nie - odzywa się Adam. - Zrobiła to, żeby...

- Zrobiła to, żeby nas wszystkich chronić przed Potockim - odzywa się poważnie Artur. - A teraz my musimy zrobić wszystko, żeby ją od niego uwolnić, raz na zawsze, rozumiecie?

- Tak jest, doktorku - odpowiadają wszyscy zgodnym chórem.

Jestem zaskoczony. Renata bardzo, bardzo wpłynęła na Artura. Tak bardzo, że był gotów łamać przepisy, byleby uwolnić Anię. Swoją drogą, co by powiedziała Renata, gdyby tu z nami była? Chociaż chcę, nie potrafię sobie na to pytanie odpowiedzieć.

Następne częściRazem mimo wszystko 4

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania