Rebenyx - W kniei dzikich serc (rozdział szósty?)

rozdział szósty: noc 2

 

Rob nie mógł się przemóc, by założyć śmierdzące jeszcze trupem ubrania.

Ostatecznie postanowił, że jeszcze tę jedną noc spędzi ubrany w prowizoryczne odzienie. Jutro, gdy tylko nadarzy się okazja, postara się chociaż zmyć krew, bo ona, abstrahując od reszty, najbardziej go odstręczała.

Właśnie krew, ten żelazny szkarłat, był czymś, co najbardziej go przerażało w ludzkiej śmierci. Istota inteligentna, tak samo jak on łaknąca wolności ostatecznie okazuje się workiem na ciecz, balonikiem z wodą, który po przekłuciu opróżnia się i pozostawia zimną, zmarszczoną skorupę. To nie tak, że strach go powstrzymywał – nie ścigano by go, gdyby nie zabijał. Przelewał krew, w imię sprawy, by uciec, by ratować życie i za każdym razem gdzieś z tyłu głowy czuł stłumiony niepokój – bo ciało mu nie pozwalało na panikę w takich momentach. W oczach innych był twardy, zawsze wzbudzał szacunek, demokraci widzieli, a pewnie nadal w nim widzą, zimnego drania. Jednak gdy tylko opadał kurz walki, gdy tylko życie stawało się stabilne – śmierć, krew, cierpienie… Starał się tego nie przyznawać, ale bał się. Może z niewytłumaczalnego powodu, a może to było coś innego… Tak czy owak obecnie, będąc w dziczy, nie musiał się okłamywać. Zresztą lepiej, żeby Kira znała jego prawdziwe oblicze, jeżeli już jest tym pierwszym człowiekiem, którego poznała.

Właśnie zaczęło się ściemniać. W chacie panowała jednak jasność. Paliło się w kominku, trzask powoli spalanego drewna skutecznie tłamsił ciszę, a żar z paleniska nie tylko grzał, ale też pozwalał się poczuć niemalże jak w domu. Kira, z początku niechętna, już spokojnie drzemała w łóżku, przykryta kocem. Rob siedział na progu i spoglądał to na gwiazdy, to na nią. W jego oczach wyglądała pięknie – ten spokojny wyraz twarzy, przydługa, niechlujna grzywka opadająca na twarz, odkryte nogi, które co jakiś czas nieświadomie wychylała poza krawędź łóżka. To, co czuł nie było żadnym ze znanych mu uczuć. Po prostu ten widok, świadomość istnienia tej konkretnej istoty – właśnie to wypełniało jego serce dziwnym ciepłem. Początkowo nie rozumiał, próbował pozbyć się tego stanu, ale całkiem niedawno postanowił, że nie będzie z tym walczyć. To właśnie on. To właśnie prawda jego duszy, której nie chce się już wyrzekać.

Nie był senny, więc wobec perspektywy całonocnego czuwania postanowił zrobić coś konkretnego. Dumanie nad gwiazdami, niebem, Kirą to dość przyjemne zajęcia, ale raczej nie w stylu Roba. Tak się przynajmniej przekonywał, sądząc że walcząc bądź co bądź o przetrwanie, nie może sobie pozwalać na takie chwile… relaksu? Cóż, jeśli naprawdę by tak myślał, już parę dni znalazł by się w tej chacie i to być może nawet bez towarzystwa. Ostatecznie wygrywało serce. I to go, i jemu podobnych, odróżniało od demokratów i jednocześnie skazywało na nieustanny pościg tych złych sił. Nie żeby Rob był w pełni tego świadom, a jednak… wiedział, że użalanie się nad takimi błahostkami zaprowadzi go do nikąd.

Wszedł do środka, stąpał ostrożnie, starając się by skrzypiący parkiet nie zbudził Kiry i usiadł w końcu za biurkiem, gdzie leżał stos wymiętolonych kartek.

Już wcześniej te papiery go zaintrygowały, lecz dopiero teraz wziął się za ich lekturę. Był to przecież dziennik człowieka, który tu mieszkał. Ostatnia wola nieboszczyka, który zginął samotnie w lesie, zapewne zabity przez zwierzęta albo być może nawet gorzej… Tak czy owak Rob wiedział, że musi to przeczytać, gdyż w tych słowach mogą się kryć wskazówki. Choćby przybliżona lokalizacja, może jakiś numer, opis ścieżek. Nie zastanawiając się już dłużej chwycił jedną z kartek, czytając zapewne przypadkowy fragment:

„26 lipca

Straciłem poczucie czasu.

Tak długo już jej szukam, a nie wiem ile jeszcze mil muszę przejść, ile kamieni zbadać, ile obserwacji przeprowadzić, nim znajdę choćby jeden mały ślad…

Dziś rano, myślałem, będzie przełom. Na Boga, naprawdę wierzyłem, że w końcu zrobię krok naprzód, a tymczasem… kicha.

Znalazłem mały ślad stopy. Przyglądam się, robię notatki, myślę „Rose, Bogu dzięki, gdzieś tutaj jesteś”. To był mój ślad. Czemu wydawał mi się mały, skoro nie był mały? Naprawdę, popadam w obłęd.

W przypływie wściekłości spaliłem buty w kominku. Boże, wierz mi, nie żałuję. Zrobię wszystko. Choćbym miał po kolei pozbywać się świadectw człowieczeństwa.

Przysięgam sobie, znajdę ją, choćbym miał oszaleć i zgubić duszę w tej przeklętej puszczy”.

Reszta strony zakryta była przypadkowymi bazgrołami spod których dało się dostrzec szczątki liter. Rob zaczął czytać kolejny wpis.

„20 lipca

Chata spełnia swoje zadanie idealnie. O lepszej bazie wypadowej nie mógłbym marzyć.

Na podstawie obserwacji i słów myśliwego polującego w tej okolicy ustaliłem, że Rose musi być gdzieś na tym terenie, nie dalej niż osiemnaście mil stąd. To dość optymistyczny wynik, biorąc pod uwagę, że nie jestem w stanie określić jej obecnego wyglądu i stanu.

Dzień rozpocząłem od nasłuchu i szybkiej wędrówki nad pobliską rzekę. Dowiedziałem się, że rezyduje tu całkiem spora wataha wilków. Muszę uważać. Jeden zły ruch i mogą mnie uznać za wroga. Z drugiej zaś strony to znalezisko napełnia mnie pewnym optymizmem – zwierzęta stadne czasem przygarniają zagubione młode innych ras. Oczywiście to przypadki pojedyncze i niezwykłe – nie każde dziecko może zostać Tarzanem. Prędzej coś je zeżre albo umrze z głodu… Niestety”.

Ostatni fragment szczególnie przykuł uwagę Roba. „Czy on…!? Nie, to niemożliwe. Przecież…”. Szybko rozwiał jednak te myśli, czochrając się w głowę. Sięgnął po kolejną kartkę.

„21 lipca

Dzwonił Johnson. Aż dziwne, że w ogóle udało mu się do mnie dodzwonić. Przez cały ten czas nie było zasięgu, a akurat on…

Pytał gdzie się podziewam. Co mu mogłem odpowiedzieć? Eksperyment? Osobista zachcianka? A może szalona wizja człowieka bez nadziei? Powiedziałem, by przekazał szefowi, że dla firmy mogę już być równie dobrze martwy. W dupie już mam te ich badania, wymagania, głupie pytania. I jeszcze ten drań Johnson… Ostatni człowiek jakiego chciałbym usłyszeć w tej zapomnianej przez Boga dziczy.

Wracając do meritum sprawy – nie poczyniłem dziś żadnych postępów. Znowu. Naprawdę, wiedziałem, że to będzie zadanie prawie niemożliwe, a jednak liczyłem na choćby drobny trop. Początkowo szło mi nieźle, a przez ostatni tydzień… Tragedia. Muszę się wspierać myślą, że nie ma powrotu. Bez niej nigdzie nie wracam. Bez niej nie da się wrócić.

I jedna rzecz na przyszłość: wiewiórki są tu niesamowicie wręcz agresywne. Dziś jedna ugryzła mnie w ramię. Zmarnowałem przez to parę bandaży. Na Boga – ze wszystkich stworzeń żyjących w tej dziczy, akurat te małe pomarańczowe skurwiele muszą być takim utrapieniem”.

Rob aż się złapał za twarz, przejeżdżając dłonią po głębokich, pociągłych bliznach.

„12 lipca

Pierwszy dzień w mojej bazie wypadowej. Mam wszelki potrzebny sprzęt prócz elektroniki. Przy takim zadaniu muszę polegać na tradycyjnych metodach. Cały dzień było upalnie, lecz już wieczorem mogłem wykonać pierwsze pomiary.

Informacji mam mało, lecz jestem nastawiony optymistycznie. Cel: znaleźć Rose. Miejsce: stan Minnesota. Czas na wykonanie: nieograniczony.

Niech Bóg będzie ze mną”.

„30 lipca

Niech to się już skończy.

Dziś, na Boga, nawiedzili mnie jacyś dziwni mężczyźni w białych uniformach. Jakim cudem oni w ogóle się tu znaleźli? Jakim cudem trafili akurat do mnie? Na żadne z tych pytań nie dostałem odpowiedzi. To oni zadawali pytania. Brutalnie. Przedstawili się jako „demokraci”. Nie wyglądali mi na polityków, ale nie za bardzo chcieli wyjaśniać szczegóły. Mówili jeszcze swoje imiona, ale nic nie pamiętam… Głowa mnie boli i to nie tylko ze zmęczenia.

Groziłem im, głupi, bronią. Obili mnie i przestrzelili stopę. Jestem uziemiony. O co pytali? O co oni, kurde, pytali? A, coś, coś… „Rebenyx”. Tak to nazywali. Tylko co to było? No i oczywiście nic nie widziałem. Pytali długo, w ogóle nie chcieli odejść, ale co ja mogłem powiedzieć? Pierwszy raz usłyszałem o tym czymś.

Ale nie wierzyli. Sądzili, że jestem tu, żeby badać ten cały „rebenyx”. No bo co innego mógłby robić badacz mojej klasy na takim odludziu? Na Boga, jak ciężko było przetłumaczyć tym tępakom, że ja tylko szukam zaginionej córki zmarłego kolegi. Przecież to takie nieoczywiste… Ja pierdolę, ci demokraci to chyba w ogóle książek nie czytają. Ale jeden z nich, czarny dryblas, powiedział, że jestem szlachetnym człowiekiem, jeśli naprawdę siedzę tu dla czegoś takiego. Wielka mi pochwała! Ten koleś przecież cały czas mierzył do mnie z broni, a potem wystrzelił. Moralizator, na litość boską!

I mówili coś, że niedługo rozpocznie się tu „polowanie”. Że zagonią tu jakiegoś człowieka i go zabiją. A ja mam się nie wtrącać. Tacy dobroczyńcy! Nie chcieli, żebym przypadkiem oberwał, psia jego mać.

Jezusie, naprawdę mnie karzesz. Rose, demokraci, rebenyx, postrzał, uziemienie… Umrę tu, a jeszcze prędzej oszaleję. Nie wierzę, taki człowiek i taki koniec… A ci z choinki urwani kosmici… Nie wiem czym jest rebenyx, nie wiem na kogo mają zamiar polować, ale z całego serca życzę im porażki. Niech los chociaż raz stanie po stronie słabszego. Niech chociaż raz wygra ten, który jest pod ścianą. To moje ostatnie życzenie. Koniec badań, koniec poszukiwań.

Boże, jeśli Rose jeszcze żyje, uchroń ją od zła i nagródź człowieczeństwem. Nawet nie chcę sobie wyobrażać jak ta piętnastoletnia dziewczyna żyje w tej dziczy pozbawiona świadomości, umysłu, godności…

Boże, jeśli to wszystko ma być dla mnie karą, to chociaż nad nią się zlituj.

Błagam”.

Reszta notatek nie wydała się już Robowi zbyt ważna, biorąc pod uwagę to, co właśnie przeczytał. W jego głowie kłębiła się nieopisana plątanina myśli. Wziął głęboki oddech, wstał, rozprostował ramiona. Musiał się uspokoić. Czuł jakby jego dusza drżała, jakby zaraz miał wyskoczyć z niego duch. Rose, demokraci, rebenyx… słowa krążyły w jego umyśle, a on pierwszy raz od dawna zupełnie nie wiedział, co się dzieje. To było jak sen, jak trans, jak coś nieopisanego, co przecież nie może się zdarzyć.

— Auuuuuuuuu!!

Wycie wilka.

Głośne, przeszywające spokój nocy.

— Kira!

Już zerwała się z łóżka. Spojrzała na niego. To była chwila. Ludzkie, pełne troski oczy. Lecz była zwierzem. Dzikim, działającym instynktownie. Wybiegła z chaty, gubiąc po drodze zawieszony jeszcze na ramionach koc. Biegła jak człowiek, lecz kierował nią wilk. Nie miał szans jej dogonić. Podążył za nią tak szybko jak mógł. Krzyczał, wyciągał ręce, lecz nic nie skutkowało. Stracił ją z oczu. Zniknęła wśród drzew.

Wycie nie ustawało. Było wyraźne, monotonne, jakby… sztuczne. Nawet Rob mógł wyraźnie stwierdzić skąd pochodziło.

Wziął łopatę i ruszył.

Nawet jeśli to nie pułapka… „Nie mogę jej pozwolić, by do nich wróciła. Kira – jesteś człowiekiem. Moim człowiekiem”.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • TheRebelliousOne 22.06.2021
    Ooo, kogo ja widzę z rozdziałem! :D

    Mały fun fact: nie brzydzi mnie krew. Nie pytaj dlaczego xd Oczywiście, że demokraci to nie politycy, są za mało kompetentni! No i ta końcówka... Co się stało mojemu wilczkowi?! Muszę ją uratować! 5 leci.

    Pozdrawiam ciepło :)
  • Pan Buczybór 22.06.2021
    Dziękuję za komentarz i pozdrawiam również :)
  • Onyx 22.06.2021
    O, kurwa...
    Sporo się wydarzyło. Więc tak naprawdę mam na imię Rose, a nie Kira? Nieźle...
    Przykro mi, że ten biedny człowiek mnie nie odnalazł na czas... Demokraci to jednak podli skurwiele...

    "Przydługa, niechlujna grzywka opadająca na twarz" - heh :D

    Pozderki ;)
  • Pan Buczybór 23.06.2021
    Dzięki za komentarz i pozdrawiam również :)
  • TheRebelliousOne 06.07.2021
    Oczywiście, że Demokraci to podli skurwiele! Rodzina Kennedych, George Wallace, Strom Thurmond, Clintonowie, Biden... Okropni ludzie, bardzo okropni...
  • Patriota 30.09.2021
    Mało sympatyczni bohaterowie, to małe zainteresowanie tekstem. Oni tylko w stadzie, gotowi atakować słabszych. To kto ich będzie lubił i jeszcze katował się tekstami o nich. Bucz, na drugi raz wybierz bardziej ciekawe i kontaktowe osoby, a nie takie.
    Taka moja rada.
    Nie dziękuj za komentarz. To z dobrego serca.

    Tekst napisany sprawnie, to na osłodę tej chłodnej recenzji dorzuciłem ci piątaka..
  • Pan Buczybór 01.10.2021
    Aż nie wiem, co ci odpisać, więc chyba po prostu podziękuję za komentarz i poświęcony czas :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania