Ritha na dzikim zachodzie
Ritha na dzikim zachodzie
Nazywam się Ritha, jestem trzydziestoletnią kobietą o kruczoczarnych włosach i turkusowych oczach. Figury może mi pozazdrościć niejedna modelka, tak samo dużego biustu oraz zgrabnego tyłka.
Mam na sobie bluzeczkę w kratkę wiązaną pod biustem i dżinsową, brązową minispódniczkę. Moje zgrabne nogi zdobią buty z ostrogami, więc panowie lepiej ze mną nie zadzierajcie, bo oberwiecie.
Na swoim czarnym jak smoła koniu o imieniu Wiedźmin przemierzam prerie. Towarzyszy mi przyjaciółka Margerita na koniu Tornado. Koń. Nazwę zawdzięcza , że śmiga niczym wiatr, aż się za nim kurzy. Naszą jedyną bronią jest strzelba na kapiszony, której kolba wykonana jest z sosnowego drewna z rzeźbieniami, a lufa ze złota, oraz lasso przymocowane do siodła.
Zaczęło się ściemniać. Zeszły z koni i uwiązaliśmy je do drzew. Nim pojawiły się pierwsze gwiazdy, ognisko płonęło już wesołym blaskiem.
Następnie zebrany chrust ułożyły w stos i rozpalają ognisko. Po zjedzeniu skromnej kolacji składającej się z mielonki konserwowej, Jedna z nas idzie spać, a druga staje na warcie. O świcie dziewczyny ruszamy w dalszą drogę.
— My seksowne kowbojki zaprowadzimy porządek!
— Dobrze prawisz kowbojko Ritho bandyci strzeżcie się, bo my nadchodzimy! — Odpiera Margerita.
— Tak, tak, a przy okazji może przystojnego męża znajdziemy?
— Ha, ha , ha — śmieje się Margerita.
— Co cię tak śmieszy? — pytam.
— Nic wio Tornado! Ostrogami popędza konia.
Po tych słowach klepie swojego konia w zad i galopuje przed siebie. Ścigałyśmy się tak sporą część drogi. W końcu zmęczyłyśmy się, a konie zgrzały.
— Tam w oddali jest jakaś chatka może podjedziemy i zapytamy gospodarzy o nocleg? Proponuje Margerita.
— Możemy spróbować - zwłaszcza, że powoli zaczyna robić się ciemno — zauważa.
Podjeżdżamy bliżej. Margerita zsiada ze swojego ogiera, po przywiązaniu konia do płotu rusza w stronę domu.
Chatka jest zbudowana z sękatych desek, dach jest ze strzechy. Schody i ganek lata swojej świetności dawno mają za sobą. Szyby w oknach są powybijane i gdzieniegdzie sterczą kawałki szkła, które walają się też na ziemi.
Patrzę na chatkę, która wygląda niczym z filmu grozy. Zsiadam z konia i za lejce przywiązuję do płotu.
Następnie naciskam klamkę i przechodzę przez furtkę. Po podejściu pod dom obchodzę go ze wszystkich stron, zaglądam nawet do stajni. Ponieważ nic nie znalazłam, wracam do przyjaciółki.
— I co znalazłaś coś? – pyta Ritha.
— Niestety nie wygląda na to, że ludzie tu mieszkający po prostu wyparowali - odpiera.
— Chyba nie wierzysz w to, co mówisz?
— Nie, ale może wyjechali za pracą?
— Nie wiem dlaczego, ale mam złe przeczucia.
— Ja też – wyznaję.
— To, na co jeszcze czekamy?
Po tych słowach Ritha zsiada z konia i podchodzi do drzwi. Puka, ale nikt nie otwiera. Zbliża się do okna i stara się zajrzeć do środka, ale nic nie widzi przez szczelnie odsłoniętą zasłonę. Wraca pod drzwi i jednym kopnięciem je wywarza.
Widząc to, co przed chwilą zrobiła Margerity przyjaciółka podbiega do niej.
— Oszalałaś nie możesz tak do obcego domu wchodzić!
— Wiem, ale jakoś musimy przecież wejść do środka.
— A nie prościej było zapukać?
— Pukałam, ale nikt mi nie otworzył.
— Więc ty postanowiłaś je wyważyć?
— Tak.
Po czym wchodzi do środka, a ja za nią.
Pomieszczenie jest urządzone skromnie. Na środku stoi stół z czterema krzesłami, zamiast podłogi jest klepisko. Obok kominka znajduje się drabina prowadząca na poddasze które okazało się być pokojem dziecięcym. Staję na trzech szczeblach i wzrokiem lustruję pokój. Łóżka wyglądają tak, jakby nikt w nich od dawna nie spał.
Schodzę z powrotem na dół i podchodzę do kominka. Stoi na nim czarno-biała fotografia przedstawiająca czteroosobową rodzinę - dwoje dorosłych i dwójka dzieci.
Gdzie oni się podziali ? – zastanawiam się.
Odsuwam krzesło i na nim siadam. Moja przyjaciółka robi podobnie i przez chwilę na siebie patrzymy.
— Coś tu nie gra – mówię.
— Zgadzam się.
— Dlatego musimy tu zostać na noc – mówię.
— A z samego rana rozpoczniemy poszukiwania.
— To może konie odprowadzę do stajni – proponuję.
Po tych słowach wstaję i ruszam w stronę drzwi po czym wychodzę. Gdy jestem na zewnątrz odwiązuję lejce naszych koni od płotu i prowadzę do stajni.
Po dotarciu na miejsce wchodzę z nimi do środka. Zaczynam zdejmować siodło z Wiedźmina a później Tornada. Gdy są wolne, już mam wychodzić, gdy kątem oka dostrzegam za plecami jakiś ruch.
Z kabury wyciągam rewolwer po czym gwałtownie się odwracam, ale nikogo nie ma i przeszukuję stajnię. Za ogromnym stogiem siana znajduję małą przerażoną dziewczynkę, która na mój widok chce uciekać, ale ją powstrzymuję.
— Nie bój się mnie nie zrobię ci krzywdy jestem Ritha, a ty jak masz na imię?
— Laura proszę pani.
Łapię dziewczynkę za rękę i wyprowadzam ze stajni. Margarita nie mogąc się doczekać przyjścia przyjaciółki postanawia otworzyć puszkę. Nagle Ritha staje w drzwiach z małą dziewczynką.
— No jesteś wreszcie, co tak długo? To trwało miałaś tylko zaprowadzić. A co to jest za dziewczynka?
— Wiem i też to zrobiłam.
— To, czemu tak długo cię nie było?
— Już miałam wychodzić ze stajni, gdy nagle usłyszałam za plecami, jakiś ruch.
— I co dalej?
— Postanowiłam to sprawdzić z kabury wyciągnęłam rewolwer i zaczęłam stajnię obchodzić zaglądając w każdy kąt.
— A gdzie ją znalazłaś?
— Siedziała skulona za wielkim snopem siana.
— I co my teraz z nią zrobimy?
— Nie wiem, ale zostać tu nie może, bo jest za mała i pojedzie z nami .
Dziewczynka przysłuchuje się tej rozmowie Ritha to zauważa podchodzi do niej i ją przytula.
— Ale.
— Żadnych, ale zabierzemy ja ze sobą i koniec.
— Niech ci będzie.
Wszystkie trzy wspólnie zjadamy kolację potem długo rozmawiamy. Dziewczynka wstaje od stołu podchodzi do drabiny, wspina siepo niej i znika na poddaszu. My po chwili też udajemy się na górę. Przez moment patrzymy się na nią, jak szykuje do snu, po czym się kładzie do łóżka.
Następnie do niej podchodzimy i usiadamy na brzegu.
— Laura opowiedz nam, co tutaj się wydarzyło i gdzie są twoi rodzice?
— Nie wiem pamiętam tylko, że mama gotowała obiad ja się bawiłam z bratem.
— A gdzie był wasz ojciec?
— Pewnie w stajni
— I co było dalej?
— Tatuś wrócił w towarzystwie dwóch panów brat i ja baliśmy się ich.
— A co działo się później? – zapytała znów Margerita.
— Ten ze szramą na twarzy nagle się wściekł i strzelił do ojca mnie mamę i brata zaciągnęli do stajni ja im uciekłam – odparła Laura.
— Pewnie tamci dwaj ich zabili – dodałam.
Laura kiwa smutno głową po czym rzuca się kowbojce na szyję. Postanawiamy, że zostaniemy z nią, aż do rana.
Następnego dnia Ritha wstaje z łóżka skoro świt. Przez malutkie okno w dachu widzi jak przyjaciółka idzie w stronę stajni. Budzi Laurę i pomaga się jej ubrać.
— Poczekaj na mnie ładnie na dole – proszę.
— Dobrze proszę pani.
Po czym schodzi na dół słyszę, jak odsuwa krzesło i na nim siada. Pakuję Laury najpotrzebniejsze rzeczy do poszewki i sznurkiem z prześcieradła związuję. Potem siebie trochę ogarniam, biorę pakunek i schodzę na dół. Łapię dziewczynkę za rękę i wychodzimy z domu, a gdy jesteśmy w stajni to Laura podbiega do koni, a ja podchodzę do Margrrity
Wyprowadzam z boksu Wiedźmina zaczynam go siodłać, gdy kończę to sadzam Laurę na jego grzbiecie, po czym wychodzimy ze stajni, gdy jesteśmy już na dworze, to dosiadam konia. Moja przyjaciółka czyni to samo i ruszamy w dalszą podróż.
— To dokąd jedziemy? – pyta Laura.
— Do miasteczka, które z tego co słyszałam jest górnicze – odpieram.
— Super! – krzyczy Laura.
Uśmiecham się do mojej przyjaciółki, która jedzie obok mnie, a ona odwzajemnia mój uśmiech.
— Słodki z niej dzieciak – mówi.
— To prawda – przyznaję.
— A będę mogła pojeździć konno?
— Tak.
— Hura!
Dłonią głaszczę małą po głowie Margerita na swoim Tornadzie jedzie z przodu i śpiewa:
— Piękne życie prowadzą kowboje,
A ich miłość piękniejsza niż kwiat,
Rzucę lasso i serce jest moje .
Laura słyszy jak moja przyjaciółka śpiewa uśmiecha się do mnie po czym Wiedźmina klepie po szyi. Odruchowo oglądam się za siebie i widzę grupę Indian z pióropuszami na głowach i wymalowanymi w wojenne wzory twarzami, którzy je na koniach i pieszo gonili, a strzały świstały w powietrzu.
— Co się dzieje czemu oni nas atakują?
— Nie wiem.
— Boję się.
— Nie bój się nie pozwolę cię skrzywdzić.
— Obiecujesz?
— Tak.
Z kabury wyciągam mojego Colta Single Action Army odbezpieczam go i strzelam. Jednego z Indian trafiam, ten spada z konia.
Trafiony zatopiony – myślę.
Margerita słysząc za plecami strzały zwalnia po czym się zatrzymuje.
— Czy mi się tylko zdawało, czy słyszałam strzały?
— Tak to ja strzelałam.
— A dlaczego?
— Bo zostałyśmy zaatakowane przez Indian, ale teraz nie czas na gadanie musimy się gdzieś ukryć.
— Masz rację.
— Trzymaj się mała.
Po czym butem z ostrogiem uderzam konia w bok i jak strzała ruszam do przodu. Przyjaciółka robi to samo i po chwili mnie dogania. Indianie depczą nam po piętach. W końcu udaje się znaleźć schronienie między skałami.
W czasie, gdy siedzę z Laurą w ukryciu, moja przyjaciółka stoi na czatach, bo nie chce, by nam coś się nie stało. Ale Indianie są sprytni i tak łatwo się nie poddają jeden z nich zachodzi nas od tyłu i ręką zasłania mi usta bym nie krzyczała.
— Ruszaj się, albo ta mała zginie.
— Zrobię, co zechcesz tylko nie rób jej krzywdy.
— Grzeczna dziewczynka.
Posłusznie wykonuję jego polecenie, a kiedy docieramy do Wiedźmina, to go dosiadam. Potem czekam, aż ten dzikus odwiąże lecje od drzewa. Wtedy ja Indianina nogą odpycham.
— Tak jest Ritha dowal mu!
Słysząc z Laury ust taki doping daje mi to potężnego kopa do walki, lejce łapię w połowie i chcę ruszyć do galopu, ale ten Indianin chyba się domyślił, co kombinuję, bo nawet nie wiem, kiedy wskoczył z tyłu na konia.
— Próbowałaś mi uciec oj nie ładnie – szepnął mi do ucha Indianin.
— Nie wiem o czym mówisz.
— Nie udawaj, że przed chwilą nie chciałaś mi uciec.
— Wcale nie.
— Mnie nie oszukasz ślicznotko.
Po czym chwycił lejce i pogalopował przed siebie, porywając mnie na moim własnym koniu.
Dziewczynka stoi jak słup soli i patrzy się na oddalającą opiekunkę. Dopiero po chwili podbiega do Margerity i opowiada, co przed chwilą się wydarzyło.
Kowbojka pomaga Laurze wsiąść na konia i sama dosiada Tornado i ruszają w pościg, który trwał trzy dni. Po przeprawieniu się przez rzekę odnajdują wcześniej zgubiony trop, ale za nim ruszą jego śladem robią postój.
Margerita, po zeskoczeniu z konia przywiązuje lejce do drzewa i pomaga zsiąść Laurze. Dziewczyna zbliża się do rzeki, po czym kuca. Kowbojka to zauważa i do niej podchodzi.
— Laura nie możesz tak blisko podchodzić do rzeki to zbyt niebezpieczne! A co by się stało, gdyby tam wpadła?
— Przepraszam.
— Już dobrze, ale nie rób tego więcej.
— Dobrze.
Laura zaczyna płakać kowbojce, robi się jej żal więc ją przytula. Później rondelkiem nabiera wody i na małym ogniu podgrzewa.
— Jak przedostaniemy się przez tę rwącą rzekę?
— Dobre pytanie, ale nie martw się coś wymyślę.
Po godzinnym odpoczynku kowbojka z Laurą ruszają w dalszą drogę.
Laura zeskakuje z konia niczym amazonka, a Margerita jest pod wrażeniem. Kowbojka przywiązuje Tornado do pnia i dobrą godzinę przedzierają się przez gęsty las. Gdy go opuszczają to okazuje się że czeka ich górska wspinaczka. Po dotarciu na szczyt, gdzie znajduje się maleńka wioska, która składa się z paru tipi i rozpalonym ognisku.
Cichaczem zakradają się bliżej, ale nigdzie nie widzą Rithy w pewnym momencie dziewczynka wśród indiańskich koni dostrzega Wiedźmina.
— Tam jest Rithy koń.
— Gdzie?
Palcem wskazuje Margericie miejsce gdzie się znajduje. Gdy tylko zapada noc, kowbojka podchodzi do konia, odwiązuje i zaprowadza do Laury, żeby go popilnowała.
— Nigdzie się stąd nie wychodź.
— Będę siedzieć cichutko jak mysz kościelna.
Kowbojka rusza na poszukiwania Rithy, znajduje ją w ostatnim namiocie kompletnie nagą i przywiązaną do słupa, kiedy kowbojka rozwiązuje przyjaciółkę, to do namiotu wchodzi młoda Indianka.
— Alarm! Intruz w obozie!
Wybiega z tipi i udaje się prosto do wodza Śnieżnego Ptaka. Margerita wygląda na zewnątrz i widzi jak Indianie biegają w tę i z powrotem wykrzykując coś w swoim języku. Kowbojka szybko uwalnia przyjaciółkę następnie szuka dla niej jakiegoś ubrania w skrzyni, znajduje tunikę i jej ją podaje.
— Ty chyba nie chcesz żebym to założyła?
— Nie masz innego wyjścia no chyba, że wolisz po wiosce paradować nago?
— Nie!
— Więc wskakuj w te fatałaszki.
— Dobrze, już dobrze byle jak najdalej od tego miejsca nawet sobie nie wyobrażasz, co ja tu przeżyłam.
Po tych słowach wciągam indiańską sukienkę.
— Nawet ci w tym do twarzy.
— Bardzo śmieszne.
— Musimy poczekać aż trochę się uspokoi, bo teraz jest za duży ruch.
— Jak chcesz to sobie czekaj ja stąd spadam. To nie ty zostałaś porwana przez tych dzikusów, tylko ja.
— Masz rację lepiej się stąd zwijajmy, bo właśnie w naszą stronę idzie cała wioska, a na jej czele wódz.
Kowbojki wychodzą tylnym wyjściem, i zaczynają uciekać miedzy drzewami. Zdyszane docierają do koni , gdzie czeka na nie Laura. Za plecami słyszą indiańskie okrzyki. Pośpiesznie odwiązały lejce wsadzają dziewczynkę na konia, a potem same wsiadają i jak strzała gnają przed siebie. Indianie strzelają z łuków i strzelb, kowbojki odpowiadają ogniem zabijając paruprzeciwnikòw.
Do miasteczka Bodie dotarłyśmy późno w nocy, całe brudne od kurzu, głodne no i przede wszystkim zmęczone. Laura dawno smacznie, już spała wtulona we mnie. Marzyłyśmy już tylko o kąpieli i pójściu spać.
Przejeżdżamy przez osadę, w której po obu stronach stoją drewniane domki połączone podłużnymi gankami.
Gdy docieramy na jej koniec to na chwilę się zatrzymałyśmy i rozglądamy za jakimś noclegiem.
W pewnym momencie Margarita zauważa, że na wzgórzu stoi okazała rezydencja w wiktoriańskim stylu.
— Ciekawe do kogo należy?
— Przekonajmy się!
Po tych słowach Margerita galopuje przed siebie, a ja podążam za nią. Niecały kwadrans później zatrzymujemy się przed drzwiami wejściowymi z napisem.
‘’ Pensjonat rodziny Bellów’’
Kowbojka zsiada z Wiedźmina, podaje mi lejce, a sama podchodzi do drzwi stuka w nie mosiężną kołatką w kształcie głowy konia. Otwiera młody mężczyzna ubrany w czarny szlafrok.
— Dobry wieczór przepraszam za najście o tak późnej porze. Ale ja i moja przyjaciółka oraz nasza podopieczna szukamy noclegu.
— Ależ oczywiście zapraszam do środka zaraz każę Betti przygotować dla pań pokój.
Margerita macha mi ręką obudzę Laurę dziewczynka ostrożnie zeskakuje z konia. Potem zsiadam z Tornada następnie przywiązuję lejce obu koni do drzewa stojącego przy domu po czym podchodzimy do mojej przyjaciółki i wchodzimy do środka.
Karl, bo tak ma na imię właściciel pensjonatu jest trzydziestoletnim mężczyzną o krótko ściętych blond włosach piwnych oczach i białych zębach.
— Proszę za mną.
Wolnym krokiem zaczął wchodzić, po schodach na górę, a my podążamy za nim
— Gdzie my jesteśmy?
— W pensjonacie za chwilę pójdziesz spać.
— Kim jest ten pan co idzie przed nami?
Mężczyzna usłyszał to pytanie, bo nagle przystanął i się odwrócił.
— Nazywam się Karl Bell i jestem właścicielem pensjonatu.
— Bardzo pana przepraszam za nią.
— Nic nie szkodzi śliczną ma pani córkę.
— Laura nie jest moją córką.
— Nie?
— Nie.
— Myślałem.
— Pewnie dlatego, że przyjechała z nami, a prawda jest taka, że jej rodziców i brata prawdopodobnie zamordowano i tylko ona ocalała.
— Biedne dziecko – odparł Karl.
— To prawda.
Luigi wychodzi z pokoju, który znajduje się przy schodach chłopak jest on młodszym bratem mężczyzny. Margerita to zauważa i się do niego uśmiecha ten jej odpowiada tym samym po czym znika za drzwiami.
— Niezły przystojniak z tego właściciela – szepcze.
— To prawda, ale jego brat jest jeszcze przystojniejszy – odpiera Margerita.
— Widzę, że Luigi wpadł ci oko.
— A nawet jeśli to co?
— Nic.
Po znalezieniu się sam na sam z Laurą w pokoju położyłam dziewczynkę spać do łóżka, a sama się przekimałam na fotelu. Moja przyjaciółka dostała pokój obok.
Budzę się po ósmej, a Laura smacznie spała, więc ostrożnie wstaję z łóżka i wychodzę na korytarz. Gdzie spotykam Luigiego uśmiechamy się do siebie, po czym mężczyzna wchodzi do swojego pokoju. Chcę pójść za nim, żeby zobaczyć, co on tam ma, ale nagle zrobiło mi się niedobrze i szybko zbiegam na dół i pośpiesznie wychodzę na dwór, po czym wymiotuję.
Nawet nie wiem, że jestem z ukrycia obserwowana, gdy się wyprostowuję w oknie widzę właściciela.
Jestem zła, że mnie widział w takim stanie wchodzę do środka i podpierając się ściany idę na piętro do swojego pokoju. Znajduję się w połowie drogi, gdy nagle zaczyna mi się kręcić w głowie po czym upadam na ziemię.
Odzyskuję przytomność w pokoju, który wygląda jak gabinet pod oknem stoi biurko, przy którym siedzi Karl.
Na kanapie, na której leżę w nogach siedzi Laura i trzyma mnie za rękę.
— Co ja tutaj robię?
— Zemdlała pani i ja razem z moim bratem panią tu przynieśliśmy.
— Dziękuję.
— Nie ma za co.
— Nie wiem co się ze mną dzieje od rana mam nudności.
— Wygląda mi to na ciążę.
— Co takiego! Ale jakim cudem przecież ja z nikim nie spałam.
Margerita, która stoi przy drzwiach zaczyna mi się badawczo przyglądać.
— Czemu mi się tak przyglądasz?
— Bo zastanawiam się?
— Nad czym?
— Kiedy powiesz prawdę.
— Ale jaką prawdę - zainteresował się Karl.
— Ładny ma pan dom?
— Dziękuję, ale nie odpowiedziała pani na moje pytanie.
— A zadał pan pytanie?
— Ritha na litość boską przestań udawać, że nie byłaś porwana przez Indian w drodze tutaj.
— Musiałaś o tym wspominać.
— Czy to prawda?
— Tak.
Karl chwyta za słuchawkę i wykręca numer do lekarza, który ich leczy.
— Witaj Gilbert.
— Witaj Karl, czy coś się stało z Luigim?
— Nie z nim wszystko w porządku dzwonię, żeby ciebie zapytać, czy miałbyś czas dziś wpaść do mnie?
— Jasne, a o co chodzi?
— To nie jest rozmowa na telefon.
— Zaraz będę.
— To czekam.
Po tych słowach się rozłącza odkładając słuchawkę następnie wstaje z fotela podchodzi do mnie i dłonią zaczyna głaskać, po mojej głowie. Po czym z Luigim wychodzi zostawiając mnie, Laurę i Margeritę samych.
— Po co o tym wspominałaś?
— Spokojnie to dla twojego dobra martwimy się o ciebie, bo te wymioty są dziwne.
— To prawda, ale może się czymś zatrułam.
Po chwili do pokoju wchodzi młody lekarz.
— Chcę zostać z pacjentką sam na sam.
Margerita bierze dziewczynkę za rękę i opuszcza pomieszczenie jest bardzo zaniepokojona tą sytuacją. Luigi podchodzi do dziewczynki i się pochyla w jej stronę.
— Masz ochotę zobaczyć mój pokój?
— Pewnie!
Młody Bell bierze Laurę za rękę i prowadzi do swojego pokoju Margerita odprowadza ją wzrokiem, a potem udaje się z Karlem na spacer, gdy wracają czeka na nich lekarz.
— No i co panie doktorze, co dolega mojej przyjaciółce?
— No dokładnie ją zbadałem porozmawiałem i na moje oko to jest ciąża.
Margerita zostawia mężczyzn i udaje się do przyjaciółki. Zastaje ją płaczącą. Siada na brzegu i czule głaszcze po ręce.
— Wszystko będzie dobrze.
— Łatwo ci mówić bo to nie ty jesteś w ciąży z dzikusem, tylko ja.
— Pomogę Ci w wychowywaniu dziecka.
— Ja go nie chcę!
Podrywam się z kanapy i chwiejnym krokiem wybiegam z pokoju. Od tych wydarzeń minęło dziewięć miesięcy. Na świat przychodzi mój syn, śliczny chłopiec. Niestety, jego skora jest czarna jak czekolada.
Poród przyjął lekarz, który się mną opiekował mój stosunek do chłopca nic, a nic się nie zmienił, więc oddaję go Margericie na wychowanie. Wszyscy oszaleli na jego punkcie.
Tydzień po narodzinach chłopca w domowych warunkach odbywa się chrzest. W tym celu jadalnia służy za przenośny kościół, w którym wszyscy się zbierają.
Ksiądz przybywa do domu Bellów punktualnie i po chwili rozpoczyna się ceremonia.
Margerita trzymając dziecko na rękach, stoi naprzeciwko kapłana, a obok niej Karl, który jest ojcem chrzestnym. Laura mimo młodego wieku zostaje matką chrzestną.
— Jakie imię chce pani nadać dziecku? - pyta ksiądz
— Billi.
— Billi. Ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
Po zakończeniu ceremonii ksiądz sobie idzie, a zaraz za nim Luigi z Rithą i Laurą. W pomieszczeniu zostają tylko Margerita z dzieckiem i Karl. Mężczyzna podchodzi do nich i dłonią głaszcze je po głowie.
— Czy mogę go potrzymać? - prosi.
— Oczywiście - odpowiada kowbojka, po czym przekazuje chłopca młodemu Bellowi.
— Witaj, Billi, jestem twoim wujkiem. Śliczny z ciebie chłopiec – zagaja do dziecka mężczyzna.
— To prawda. I najwyraźniej pana lubi, bo ani razu nie zapłakał - stwierdza Margerita.
— Jaki tam ze mnie pan, mów mi Karl.
— Miło mi.
— Mnie również. A ty jak masz na imię?
— Margerita.
— Ładnie.
— Dziękuję.
— Kompletnie nie rozumiem twojej przyjaciółki, Rithy, bo tak ma na imię, prawda?
— Tak.
— Dlaczego ona tak bardzo nienawidzi tego słodkiego bobaska?
— Naprawdę nie wiem.
— No nic, pora wracać do swoich obowiązków, a ciebie, kolego, oddaję twojej pięknej mamusi.
Karl wstaje z krzesła, przekazuje dziecko matce i wychodzi. Zatrzymuje się jednak w drzwiach.
— A może wybierzesz się ze mną jutro do miasta? - proponuje.
— Bardzo chętnie.
Po tych słowach kobieta również wstaje i razem wychodzą z jadalni. Bell udaje się do gabinetu, a Margerita z synkiem do pokoju. Kiedy już się w nim znajduje, układa chłopca w łóżeczku, a sama kładzie się na łóżku i zasypia.
Margerita budzi się następnego dnia o ósmej, a przez okno do środka wdzierają się pierwsze promienie słoneczne.
Wstaje z drewnianego łoża i podchodzi do łóżeczka, w którym śpi mały Billi pochyla się nad nim i całuje w czoło.
— Dzień dobry synku obiecuję, że cię wychowam na porządnego człowieka – szepcze.
Potem zakłada brązową spódniczkę, do której przypina skórzany pas z rewolwerem i wychodzi z pokoju.
Idzie korytarzem na końcu korytarza, na sekundę zatrzymuje się przy drzwiach pokoju młodego. Przez uchylone drzwi widzi Bella i swoją przyjaciółkę, która stoi pod okiem. Luigi siedzi obok niej na parapecie nogi ma skrzyżowane i nimi macha.
— Co takiego się wydarzyło w tej wiosce, że tak bardzo nienawidzisz swojego dziecka?
— Nie chcę o tym rozmawiać.
— Rozumiem i przepraszam.
— Nic się nie stało.
— Czy zgodzisz się mi pozować dziś po południu?
— Z największą przyjemnością.
Tak byli pochłonięci rozmową, że nawet nie zauważyli Margrrity. Po cichutku schodzi na dół przy drzwiach wejściowych spotyka Karla.
Razem wychodzą na dwór stajenny przyprowadza im już osiodłane konie i galopem ruszają w stronę miasteczka. Kobieta zatrzymuje się przed biurem szeryfa.
Zsiadła z Tornada i przywiązawszy lejce do poręczy wchodzi do środka. Za biurkiem siedzi około czterdziestoletni mężczyzna ma on na sobie koszulę w czerwoną kratę i czarną kamizelkę, do której jest przypięta gwiazda szeryfa.
. — Dzień dobry.
— Dzień dobry pani chyba nie tutejsza?
— Zgadza się przyjechałam tu z daleka.
— To pani nie jest sama?
— Nie towarzyszy mi przyjaciółka oraz Laura, którą uratowałyśmy.
— A gdzie się zatrzymałyście?
— W pensjonacie Bellów.
—Znam tę rodzinę mieszkają tu od pokoleń.
— Naprawdę?
— Tak.
— A jakim człowiekiem jest Karl?
— Bardzo dobrym i pracowitym oraz w przyszłości będzie oddanym mężem.
— A jego brat Luigi?
— O tym to szkoda gadać jest zakałą tej rodziny.
— Nie wiedziałam.
Szeryf przez chwilę przygląda się kowbojce w milczeniu. Nagle do biura szeryfa wdziera się dwóch zamaskowanych bandytów. Dave chce sięgnąć po rewolwer, ale kowbojka ruchem głowy odradza.
— Niech nikt się nie rusza to nikomu nic się nie stanie.
Margarita próbuje powoli sięgnąć, po swój rewolwer. Szeryf okazuje się od szybszy od niej i niczym zawodowiec trafia. Jednego bandytę postrzela w brzuch ten upadając na ziemię postrzela szeryfa w ramię.
Szeryf mimo rany do niego podchodzi i pochylając się pyta, kto go przysłał, ale ten milczy.
— Nie rozumiesz, że tylko się pogrąrzasz?
Drugi bandyta nie rozumiejąc, co się dzieje zaczyna panikować i bronią macha raz w tę raz w tę.
— Zamknij się wreszcie! Bo cię rozwalę.
Kowbojka doskakuje do zamaskowanego napastnika chwytając za nadgarstek próbuje mu wytrącić broń z ręki, ale się nie udaje czuje, jak bandyty ręce się zaciskają na jej szyi i zaczyna się dusić.
— Puść ją! – rozkazuje tajemniczy głos.
— Nie wtrącaj się, albo cię załatwię.
— Myślisz, że się ciebie boję.
Bandyta jest zły, że ktoś śmie jemu wielkiemu Shogunowi przeszkadzać w robocie rzuca się na Karla z pięściami. Mężczyźni z biura szeryfa wypadają na dwór, gdzie dalej się szarpią i biją.
Margarita podrywa się z ziemi, szeryfowi pomaga rannego zamknąć w areszcie potem wybiega na zewnątrz, odwiązuje lejce i wsiada na Tornada.
Bierze lasso w garść nad głową kręcąc kółka, po czym ciska przed siebie prosto na bandytę. Następnie zaczyna jeździć dookoła, aż jest cały obwiązany. Zbira oddaje w ręce szeryfa, a sama z Karlem wraca do rezydencji.
Ponieważ mojej przyjaciółki nie ma w domu, bo pojechała z Karlem do miasteczka, ja muszę pilnować tego ciemnego bachora. Laura radośnie biega po podwórku, ganiając za motylem.
— Ostrożnie, bo się przewrócisz! - ostrzegam.
Po chwili z domu wychodzi Luigi, niosąc ze sobą sztalugi i płótno. W drugiej ręce trzyma stołek. Wszystko ustawia, po czym siada naprzeciwko mnie.
— Laura, przestań na chwilę biegać i przysuń się bardziej do Rithy - prosi.
Dziewczynka wykonuje polecenie.
— Czy tak dobrze?
— Doskonale.
Mężczyzna bierze pędzel i energicznymi ruchami zaczyna szkicować postać dziewczynki. Gdy kończy, wyjmuje dziecko z wózka i mi wręcza.
— Nie! - protestuję.
— Ale masz go tylko potrzymać do portretu - tłumaczy spokojnie.
— No dobrze.
— Super.
Bell wraca na swoje miejsce i zaczyna malować kobietę z dzieckiem. Niestety musi przerwać, bo z nieba właśnie zaczyna lać deszcz. Dziewczynka biegnie w stronę domu, a za nią ja, ze znienawidzonym dzieckiem w ramionach. Luigi pośpiesznie składa sztalugi, chwyta obraz i wchodzi do środka, po czym udaje się do siebie, by w samotności dokończyć dzieło.
Zanoszę chłopca do pokoju, siadam w fotelu i czekam na powrót Margerity. Laura mi towarzyszy, lecz po chwili wychodzi i zostaję sama. Zmęczona kładę się na łóżku i przysypiam. Budzi mnie mnie hałas dobiegający z zewnątrz. Wstaję i podchodzę do okna. Na dziedzińcu widzę moją przyjaciółkę, która właśnie zeskakuje z konia. Jest wyraźnie zdenerwowana. W tym momencie do pokoju wpada podekscytowana Laura. Spoglądam na nią pytająco.
— W miasteczku była strzelanina; podobno jest dwóch rannych i jeden zabity - informuje dziewczynka i po tych słowach wybiega.
Margerita wchodzi do środka jako pierwsza, po chwili w drzwiach staje Karl z doktorem Gilbertem i szeryfem ledwo na nogach stojącym.
— Gdzie moglibyśmy go położyć?
— W moim pokoju.
— A gdzie ty i Billi będziecie spali?
— O nas się nie martw.
Po tych słowach rannego prowadzi do swojego pokoju Ritha stoi przy oknie plecami odwrócona do drzwi.
— Połóżcie go na łóżku.
Lekarz z pomocą Bella kładzie szeryfa na łóżku następnie rozcina mu koszulę. W pokoju zjawia się Laura z Thelmą dziewczynka podbiega do łóżeczka i wyjmuje z niego chłopca.
— Laura, co ty wyprawiasz? Natychmiast odłóż dziecko na miejsce.
— Ciociu spokojnie ja się nim zaopiekuję, a na czas leczenie szeryfa, zamieszka ze mną w pokoju.
— Ty nie masz zielonego pojęcia o dzieciach, bo sama nim jesteś. Dlatego się nie zgadzam.
— No i co z tego. W domu to ja wychowywałam brata.
— Dobrze. Ale Ritha będzie waszą nianią.
Kowbojka słysząc to odwraca się na pięcie i wychodzi trzaskając drzwiami. W pokoju zjawia się Luigi zaciekawiony całym tym zamieszaniem w domu.
— Co tutaj się dzieje?
— Szeryfa postrzelono podczas napadu. ...więc przez jakiś czas zaopiekujemy się szeryfem u nas w domu.
— Róbcie co chcecie, a dziećmi ja się zaopiekuję.
Dziewczynka z przyszywanym bratem podchodzi do niego i razem wychodzą. W pokoju zostaje tylko Thelma, Margerita, Karl no i doktor oraz pacjent.
— Z tego mojego brata Luigiego jest straszny egoista zamiast nam pomóc to się panoszy udając wielkiego artystę – stwierdza Thelma.
— Masz rację siostrzyczko – przyznaje jej rację Karl.
Szeryf przez przymknięte z bólu oczy przyglądał się Thelmie. Młoda Bellówna to zauważa i podchodzi do łóżka siadając na brzegu.
— Proszę się o nic nie martwić jest pan w dobrych rękach, gdyż ja z doktorem Gilbertem i moją przyjaciółką Margeritą się panem zajmiemy.
Lekarz dokładnie ogląda ranę potem spirytusem odkaża i pięćsetą wyjmuje kulę, po czym zakłada opatrunek.
— To ja będę, już uciekał dziewczyny, zostawiam szeryfa w waszych rękach, zajmijcie się nim.
Karl odprowadza Gilberta do drzwi później udaje się do gabinetu, a Margerita do dzieci idzie z chorym zostaje Thelma. Czuwa przy nim do późna, aż w końcu zasypia na krześle.
Po trzech długich miesiącach spędzonych u Bellów pod troskliwą opieką Thelmy, szeryf wraca do zdrowia. W dniu jego powrotu do miasteczka dziewczyna odwiedza go w pokoju. Mężczyzna akurat się pakuje, widząc ją przestaje to robić.
— Nie przeszkadzam? — pyta Thelma.
— Wejdź ty mi nigdy nie przeszkadzasz uwielbiam spędzać z tobą czas.
— Dziękuję to miłe co mówisz.
— Bo to jest szczera prawda Thelma jest z ciebie piękna kobieta.
— Przestań.
Karl, który wszystko słyszy staje w drzwiach.
— Thelma do mojego gabinetu!
— Ale ja nic nie zrobiłam.
— Ponieważ muszę z tobą porozmawiać i to poważnie.
— No dobrze.
Po czym wychodzi zostawiając brata z szeryfem samych.
— Pański koń jest już gotowy.
— Dziękuję.
— Jeszcze jedno.
— Tak?
— Niech pan da spokój mojej siostrze.
Karl po wyjeździe szeryfa udaje się do gabinetu siada w skórzanym fotelu, z szuflady wyciąga kartkę i na niej pisze
Ach ty piękna Margarito
Mego serca kobito
Swoimi wdziękami czarujesz
A do tego tak nieziemsko całujesz
Nagle do pokoju w chodzi Thelma ma na sobie kwiecistą sukienkę.
— Chciałeś mnie widzieć, więc jestem – mówi siostra.
— Świetnie, a teraz usiądź.
— Dziękuję postoję.
— Nie chcę, żebyś się spotykała z szeryfem.
— Ale dlaczego?
— Bo to jest bardzo zły człowiek wobec kobiet stosuje przemoc.
— Nie wierzę ci!
Wzburzona wybiega omal, nie przewracając Luigiego. Karl za nią wybiega, ale dziewczyny już nie ma.
— A ją co ugryzł? – pyta Luigi.
— Jest na mnie zła.
— Czemu?
— Bo zabroniłem jej kontaktów z szeryfem.
W pewnym momencie podchodzi do nich Ritha i daje Luigiemu buziaka.
— Cześć Karl.
— Cześć Ritha.
— A wiesz, że twój braciszek mi zaproponował żebym mu nago pozowała.
— To świetnie.
— Ja pójdę się położyć, to do jutra mój ty artysto, pa Karl.
— Pa Ritha.
Po kolacji wszyscy poszli spać za wyjątkiem Thelmy, która w swoim pokoju czeka. Gdy tylko w domu zapanowuje cisza, natychmiast wychodzi na dwór i biegnie do osady. Pięć minut później stoi przed drzwiami szeryfa. Po chwili wahania puka, mężczyzna otwiera i nie może wyjść ze zdziwienia kogo widzi.
— Mogę wejść?
— Jasne.
— Napijesz się czegoś?
— Nie dziękuję.
Szeryf siada obok Bellówny dłonią zaczyna gładzić ją po ramieniu.
— Co pan robi?
— Cii.
Zdziera z niej ubranie. Całuje biust przy tym go ugniata jak piłkę. Później brutalnie w nią wchodzi. Po wszystkim oświadcza się, co ciekawe zostaje przyjęty. Dziewczyna wraca do domu dopiero nad ranem w szampańskim nastroju.
Następnego dnia wstaję z samego rana, ubieram się, idę do stajni i ze szczotką w garści wchodzę do boksu, w którym znajduje się Wiedźmin. Podchodzę do niego i energicznymi ruchami zaczynam czesać.
— Pańcia cię ładnie wyczesze i będziesz piękny.
Luigi ukryty za snopem siana obserwuje tę scenę, następnie cichaczem wychodzi ze stajni. Gdy mam już skończoną pielęgnację mojego konia, opuszczam budynek i ruszam w stronę domu. Na schodach spotykam młodego Bell. Przechodzę koło niego, jakbym go nie znała, gdy nagle za plecami słyszę jego głos:
— Cześć, ślicznotko.
— Cześć - odpowiadam, po czym wchodzę do środka. Luigi robi to samo.
— Czy zgodzisz mi się pozować?
— Sama nie wiem.
— Przecież już raz mi pozowałaś.
— Tak, ale wtedy to było w ubraniu, a teraz chcesz mnie zobaczyć nagą.
— Ritho; jesteś piękną kobietą i zasługujesz na to, by zostać uwieczniona.
— Przekonałeś mnie.
— Super, bardzo się cieszę.
— Ja też.
Jak na skrzydłach wbiegam na górę i kiedy jestem już w swoim pokoju, rozbieram się do naga. Potem zakładam niebieski szlafrok, opuszczam sypialnię i idę w stronę pokoju młodego artysty.
Już mam zamiar pukać, gdy nagle drzwi się otwierają i staje w nich Luigi.
— Cześć, oto jestem. - Uśmiecham się.
— Zapraszam do mojego królestwa. - Luigi wskazuje mi drogę ręką.
Nieśmiało wchodzę do środka. Pokój jest urządzony skromnie . Na podłodze walają się same szkice, natomiast pod oknem znajduje się sztaluga z płótnem, a naprzeciwko dziwi stoi łóżko.
— Co mam robić? - pytam.
— Naga połóż się na łóżku.
— Dobrze, ale się odwróć.
Luigi nadal na mnie patrzy, więc się odwracam, zdejmuję szlafrok i kładę się na łóżku.
— A ręce jak mają leżeć? - pytam.
— Jedną rękę połóż wzdłuż ciała, a druga niech zwisa bezwiednie. Nogi zaś zegnij w kolanach i nimi machaj.
— Czy tak dobrze?
— Tak.
Artysta sztalugi z płótnem stawia obok łóżka, by mieć jak najlepszy widok, po czym siada na stołku. Bierze do ręki pędzel i zaczyna malować seksowne kształty swojej modelki. Od ciągłego oglądania gołego ciała z podniecenia cały się poci i nie może skupić na pracy.
— Długo jeszcze? —zagaduję, wyrywając mężczyznę z zamyślenia. Spoglądam na płótno - nietknięte.
— Jeszcze troszeczkę wytrzymaj - uspokaja Luigi i cieniuje na beżowo, żeby obraz wyglądał jak prawdziwy. Gdy farba podsycha, nakłada na ciało kobiety kolor, dodaje tło, a na koniec się podpisuje. Portret jest skończony. Artysta przykrywa go białą płachtą i ostrożnie zbliża się do mnie. Gwałtownie siadam na łóżku.
— Czy mogę go zobaczyć? — pytam.
- Musi wyschnąć.
Po tych słowach młody Bell siada obok mnie, dłonią odgarnia mi włosy i zaczyna całować moją szyję, drugą ręką przejeżdżając po całym ciele.
— Luigi, co ty wyprawiasz? — protestuję.
— Ritho, nawet nie wiesz, jak bardzo cię pragnę.
— Ja ciebie też, ale nie możemy! - stwierdzam stanowczo, po czym zakładam szlafrok i pośpiesznie opuszczam pokój. Mężczyzna wybiega za mną i oboje znikamy w mojej sypialni...
Thelma od samego rana chodzi zdenerwowana i wszystko ją irytuje. Wreszcie nadchodzi wyczekiwana przez nią trzynasta. O tej godzinie młoda Bellówna poślubi szeryfa mimo zakazu brata.
Ślub odbywa się w jadalni, która zostaje przerobiona na kaplicę. Pan młody z księdzem oraz domownikami czeka na nią. Kobieta ubrana w białą koronkową suknię z welonem na głowie stoi przy oknie w swoim pokoju.
Po długich namysłach wychodzi na korytarz i udaje się do kaplico jadalni. Następnie podchodzi do księdza, zajmując miejsce obok Dava. Mężczyzna widząc jej zdenerwowanie pyta:
— Czy wszystko w porządku?
— Tak, tak.
— Czyli możemy rozpocząć ceremonię?
— Tak.
— Czy ty, Davie bierzesz sobie tę oto kobietę za żonę i ślubujesz jej miłość, wierność, oraz że jej nie opuścisz aż do śmierci?
— Tak.
— A ty, Thelmo, czy bierzesz sobie tu tego mężczyznę za męża?
— Tak.
— A więc ogłaszam was mężem i żoną.
Po zakończeniu ceremonii ksiądz gratuluje państwu młodym i wychodzi. Jako pierwszy do Thelmy i Dave'a podchodzi Luigi.
— Siostrzyczko, moje gratulacje.
— Dziękuję.
— A ty, szeryfie, lepiej o nią dbaj, bo będziesz miał do czynienia ze mną i Karlem.
— Grozisz mi? – pyta szeryf, sycząc przez zęby.
— Nie, ja tylko grzecznie ostrzegam.
Życzenia składa Ritha z Margeritą i Laurą, bo Billi jest za mały. Thelma rozmawiając z kowbojkami wzrokiem szuka Karla, ale go nie znajduje. Słowa szwagra szeryfa wyprowadziły z równowagi podchodzi do żony bierze za rękę i wychodzi z nią z domu. przez całą drogę do miasteczka mężczyzna złorzeczy pod adresem Luigiego.
Po dotarciu do służbowego mieszkania, które znajduje się nad biurem. Kobieta wchodzi do środka rozglądając się po pokoju nad łóżkiem zauważa plakat przedstawiający kowboi na koniach pędzących w stronę zachodzącego słońca.
Dave przekręca klucz w zamku, po czym podchodzi do Thelmy i dłonią głaszcze ją po policzku. Od teraz nowy dom dla młodej Bellówny staje się więzieniem. Zabrania jej dosłownie wszystkiego nawet kontaktowania się z braćmi.
Naga leżę na łóżku palcami głaszczę się po brzuchu. Luigi znajduje się przy oknie z twarzą zwróconą w moją stronę, a jego przyrodzenie stoi na baczność.
Ależ on ma seksowne ciało – myślę.
Dłonią przywołuję go do siebie. Mężczyzna tanecznym krokiem podchodzi, gdy już jest przy mnie to, pochyla się w moją stronę. Ręce zarzucam mu na szyi i namiętnie się całujemy.
Następnie klęka przede mną i dłonią zaczyna pieścić moją muszelkę. Delikatnie pociera, to znów ściska i palcami faluje. Robi to tak dobrze, że z podniecenia przechodzą mnie aż dreszcze.
Potem kładzie się na plecach, ja klękam na jedno kolano, a drugą nogę przekładam przez niego i już mam usiąść na swoim rumaku, by pogalopować w stronę zachodzącego słońca.
Nagle do pokoju wchodzi moja przyjaciółka, wkurzona na nią wstaję z łóżka i zakładam szlafrok.
- Tu jesteś, a ja wszędzie ciebie szukam - mówi Margerita.
- Czego od niego chcesz? - pytam.
- Ja nic, ale Karl chce z nim porozmawiać.
- Ten to zawsze wie, kiedy mi ma przeszkodzić. Powiedz mu, że zaraz przyjdę tylko się pożegnam z moją królewną - odpowiada Luigi.
Mężczyzna podrywa się i podchodzi do mnie, dając mi całusa, po czym wychodzi, zostawiając samą z przyjaciółką, na którą jestem wściekła.
- Czy możesz mi wyjaśnić, co to wszystko ma znaczyć? - pyta Margerita.
- Nie twój interes.
- Właśnie, że mój, bo jestem twoją przyjaciółką i się o ciebie martwię! Jedno dziecko już masz, chcesz mieć drugie? To, że nie uznajesz Billego, to twoja sprawa, choć tego nie rozumiem, bo on jest taki kochany - mówi Margarita.
- Więcej mi nie wspominaj o tym czarnoskórym dzikusie! I wiesz, co ci powiem? Mam dość twojej nadopiekuńczości!
- Rób, co chcesz, ale jak będziesz miała kłopoty, to nie przychodź do mnie.
Margerita po tych słowach wychodzi i zostaję sama w pokoju. Z szafy wyciągam swój kowbojski strój, który z miejsca ubieram i wychodzę z domu.
Od ślubu Thelmy i Dava mija rok para nadal nie posiada dzieci. Kobieta bardzo tęskni za braćmi i chciałaby ich znów zobaczyć. Całymi dniami siedzi w domu, bo mąż nie pozwala jej pójść do pracy.
Siedzi właśnie przy biurku i czyta książkę, gdy do pokoju wchodzi kompletnie pijany szeryf chwiejnym krokiem podchodzi do żony, by dać całusa, ale ta go odpycha. Thelma podrywa się z krzesła i rusza w stronę drzwi, ale mężczyzna łapie ją za ramię.
- A ty, dokąd się wybierasz?
- Co cię to obchodzi, a teraz puszczaj, bo będę krzyczała.
Szeryf słysząc te słowa wścieka się, cisnął żonę na łóżko ściąga pas i zaczyna okładać po całym ciele.
- Już ja cię nauczę szacunku!
Po wyżyciu się na żonie wychodzi i wraca późno w nocy, ale nie wie, że żono czyha na niego ze strzelbą. Ukryta w kącie czeka, aż położy się spać na paluszkach podchodzi do niego, lufę strzelby przystawia mężowi do głowy i oddaje dwa. Strzały pocisk rozwala szeryfowi głowę.
Krew pomieszana z tkanką mózgową jest dosłownie wszędzie. Wystraszona wybiega tak jak stoi i biegnie do rodzinnego domu. Na schodach spotyka wracającą z imprezy Rithę. Kobiety wchodzą do środka, gdzie schodach spotykają Karla który zbudzony dobiegajacyni hałasami, wszedł sprawdzić co sie dzieje.
- Thelma, siostrzyczko to naprawdę ty? - zapytał Karl.
- Tak.
Rodzeństwo rzuca się sobie w ramiona i przez chwilę tuląc się, tak stoją. Po chwili cała trójka przechodzi do jego gabinetu, kowbojka siada na kanapie, a obok zajmuje miejsce młoda Bellówna. Mężczyzna zamyka drzwi, by nikt im nie przeszkadzał, po czym siada przy biurku. Łokcie opiera o poręcz fotela,palce splatając ze sobą.
- Zrobiłam to - oświadczyła Thelma.
- Ale co,siostrzyczko? - zapytał Karl.
- Zabiłam tego drania, co się nade mną znęcał psychicznie oraz fizycznie. Miałeś rację, braciszku, a ja cię nie posłuchałam, za co cię przepraszam - odparła.
- W porządku, najważniejsze, że ci nic nie zrobił.
- Ale będę musiała za swój czyn odpowiedzieć i ponieść karę, a ja nie chcę iść do więzienia tylko dlatego, że uwolniłam świat od tego podłego szeryfa!
Po tych słowach kobieta podrywa się z miejsca i wybieg. Brat chce pobiec za nią, ale Ritha go powstrzymuje, przez chwilę jeszcze rozmawiają i idą spać.
Szeryf po wprowadzeniu wdowy po szeryfie Davie Canulardo do aresztu zamyka drzwi. Następnie siada przy biurku, nogi kładzie na blacie i zaczyna sobie pogwizdywać. Kobieta chodzi nerwowo po celi, po czym siada na drewnianej pryczy.
Nagle w progu staje wściekła Margarita podchodzi do szeryfa dłonie opiera o oblat i pochyla się w jego stronę.
— Jakim prawem pan aresztował moją przyjaciółkę i to w dodatku na oczach jej brata? - pyta Margrrita. — Od orzekania o czyjejś winie jest sąd, a nie pan - dodaje.
— Ma pani rację, dlatego zatrzymana zostanie w areszcie, aż do procesu. A teraz przepraszam, ale jestem bardzo zajęty.
—Jeśli pan myśli, że tak łatwo się mnie pozbędzie to jest w błędzie. Nie wyjdę stąd, dopóki nie porozmawiam z Thelmą - oświadcza.
— No dobrze macie na to pięć minut.
— Dziękuję.
Kowbojka podchodzi do przyjaciółki, którą od niej oddziela metalowa krata Bellówna zbliża się do nich.
— Czemu to zrobiłaś? - pyta Margrita.
— Nie miałam wyjścia. Musiałam go zabić inaczej ja bym już nie żyła.
— Rozumiem.
— Błagam wyciągnij mnie stąd! - krzyczy Thelma.
— Zrobię wszystko, co w swojej mocy, żeby ciebie wypuścili.
— Obiecujesz? - pyta Thelma.
— Tak.
— A jak Karl znosi tę całą sytuację? - pyta znowu Thelma.
— Źle bardzo się o ciebie martwi.
Szeryf do nich podchodzi dłonią wskazuje kowbojce drzwi. Ta macha Thelmie na pożegnanie. Mężczyzna zamyka je, gasi światło i udzie spać.
Thelma leży na swojej pryczy, próbując spać, ale nie może. Nagle budzi ją odgłos tłuczonego szkła. Wystraszona zrywa się na równe nogi pod chodzi do kraty i widzi, jak do środka wdziera się rozwścieczony tłum. Mają ze sobą płonące pochodnie, widły oraz gruby sznur.
Szeryf słysząc hałasy obiegające z dołu schodzi, żeby zobaczyć, co się tam dzieje.
— Ludzie, co wy wyprawiacie?! — krzyczy szeryf. — Tak nie można to jest samosąd pozwólcie, że sędzia wymierzy jej sprawiedliwość.
— Tak, a braciszek go przekupi i morderczyni naszego kochanego szeryfa Dava będzie wolna.
— Dopilnuję, żeby tak się nie stało.
Jeden ze zgromadzonych mężczyzn podchodzi do szeryfa i mu siłą odbiera klucze od celi, wdzierając się do niej.
Dwóch dobrze zbudowanych kowboi chwyta Thelmę i wyprowadzają na dwór. Kobieta próbuje się wyrwać, ale nie daje rady i po chwili zatrzymują się przed wielki dębem.
Ktoś bierze zamach i zarzuca linę na gałęzi, następnie Thelmę sadzają na białym koniu i zakładają pętlę na szyi Bellówny, po czym zaciskają.
— Jak chcecie, to wyjadę z miasteczka i już więcej nie wrócę, choć będę bardzo tęsknić za braćmi. Tylko błagam, nie zabijajcie mnie, ja nie chcę umierać w ten sposób.
— Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej.
Szeryf widząc co się dzieje, że mieszkańcy nie żartowali z tym samosądem, odwraca się na pięcie i biegnie o wszystkim poinformować Karla. Ale gdy mężczyźni docierają na miejsce, Thelma już wisi, a po sprawcach tej zbrodni nie ma nawet śladu.
Szeryf myśliwskim nożem odcina sznur, na którym się znajduje kobieta i ta upada na ziemię. Karl bezwiednie pada na kolana obok ciała siostry i zalewa się łzami, po czym bierze w objęcia i mocno przytula.
— Nie!
Nagle podrywa się i podchodzi do szeryfa, zaciskając ze złości pięści.
— Żądam, by sprawcy śmierci Thelmy zostali surowo ukarani, albo sam to zrobię.
Po tych słowach bierze ciało siostry na ręce i zanosi do domu. Margerita podąża za nim. Po znalezieniu się w Thelmy pokoju, kładzie na łóżku, potem siada na brzegu i czule głaszcze ją po głowie. Kwbojka do niego podchodzi i go przytula.
— Nie martw się, pomścimy śmierć Thelmy.
— Dziękuję.
Mężczyzna wstaje, zbliża się do ciała siostry pochyla się i całuje w czoło, po czym wychodzi, zostawiając kowbojkę samą w pokoju. Z szafy wyciąga białą sukienkę w niebieskie kwiatki i kładzie na brzegu łóżka.
Następnie zdejmuje z niej tę zaplamioną krwią koszulę i podchodzi do toaletki, gdzie do ceramicznego naczynia nalewa wodę i obmywa szmatką ciało. Na koniec z pomocą Rithy, która akurat tędy przechodzi, zakłada Thelmie jej ulubioną sukienkę.
Gdy Karl wraca do domu, to jego siostra jest już przygotowana do wiecznego snu. Margerita jako pierwsza do niego podchodzi.
— Moje najszczersze kondolencje - mówi.
— Dziękuję - odpiera Karl. — Przeklinam dzień, w którym szeryf zjawił się w naszym domu. To zły człowiek, kobiety ma za nic.
— Zauważyłam to.
— No, ja też. Jak rozmawiałam z nim wtedy w biurze, to nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, i o Luigim wyrażał się lekceważąco.
— A to cham. Jeszcze raz dziękuję za to, że jesteś i że mnie wspierasz.
Ten dzień bardzo szybko mija. Luigi po kolacji udaje się na spoczynek, Karl też idzie spać. Tylko kowbojki jeszcze nie śpią.
Następnego dnia Margerita wstaje z samego rana. Z szafy wyciąga czarną sukienkę którą zakłada parawanem. Potem podchodzi do łóżeczka i wyjmuje z niego małego Billa. Nagle do pokoju wchodzi Laura w koszuli nocnej.
— Dlaczego ty nie jesteś jeszcze gotowa? — pyta Margarita.
— Ja nie umiem sama się ubierać, bo mamusia zawsze to robiła.
— Czemu Rithy nie poprosisz żeby cię ubrała? — zadaje ponownie pytanie.
— Zrobiłam to, ale odesłała mnie do cioci.
— Dobrze idź teraz do siebie i tam na mnie poczekaj. Jak ubiorę Billusia to do ciebie przyjdę, i ci pomogę się ubrać.
Dziewczynka podbiega do niej i daje na dzień dobry całusa. Po czym jak strzała wybiega. Margerita kończy ubierać synka, następnie opuszcza pokój. Na korytarzu spotyka Luigiego.
— Ślicznie wyglądasz w tej czarnej sukience.
— Dziękuję.
— Dla ciebie wszystko.
— To miłe z twojej strony, ale może dziś postaraj się zachowywać normalnie. — W końcu to jest pogrzeb twojej siostry.
Nagle na schodach pojawia się Karl brata wzrokiem piorunuje. Młody artysta pośpiesznie zbiega na dół.
— Potrzymasz małego? — pyta Margarita.
— Pewnie.
Kowbojka przekazuje synka Bellowi, sama idzie do pokoju Laury która ją ubiera. Gdy jest już gotowa to wychodzą na korytarz. Potem wszyscy- oprócz Rithy- która wykręciła się złym samopoczuciem, jadą do kościoła na pogrzeb Thelmy.
Po nabożeństwie kondukt żałobny udaje się na cmentarz.
Pastor wygłasza taką mowę końcową, że niektórzy mieszkańcy popłakali się ze wzruszenia. Karl Bell zbliża się do księdza.
— Bardzo księdzu dziękuję za tak piękne kazanie.
— Nie ma za co synu. przepraszam ale muszę już iść, bo za chwilę mam następny pogrzeb.
Po powrocie do domu Luigi idzie do swojego pokoju, a Karl zamyka się w gabinecie, gdzie spędza cały dzień. Margerita z dziećmi zostaje na świeżym powietrzu w pewnej chwili Laura dostrzega Rithę wychodzącą z domu z plecakiem, która zmierza w stronę stajni.
Kowbojka wstaje z kamiennej ławki i rusza w stronę domu. Dziewczynka biegnie przodem, a po chwili znika za wejściowymi drzwiami. Margerita przyśpiesza krok i gdy jest już na schodach, niespodziewanie za plecami słyszy rżenie konia. Odwraca się i widzi przyjaciółkę, jak galopuje w stronę miasteczka. Pośpiesznie wchodzi do środka, zostawiając chłopca pod opieką Luigiego, a sama sprawdza przyjaciółki pokój, ale jest pusty. Wkurzona wybiega na dwór i biegnie do miasteczka. Po dotarciu na miejsce zatrzymuje się na chwilę, by złapać powietrze. W pewnym momencie spostrzega Wiedźmina przywiązanego za lejce do drewnianej poręczy naprzeciwko budynku z napisem Saloon.
Margerita przez wahadłowe drzwi wchodzi do środka i wzrokiem rozgląda się po sali, w której znajdują się stoliki, przy których siedzą kowboje. Podchodzi do lady z alkoholami, przy której stoi dziewczyna w kelnerskim stroju.
— Podać coś? — pyta barmanka.
— Tak. Poproszę martini z lodem — odpiera Margarita.
— Już się robi.
Po tych słowach barmanka zabiera się za przygotowywanie drinka i po chwili stawia przed kowbojką.
— Ładnie tutaj macie - mówi.
— Dziękuję. Szefowi bardzo zależało na tym, żeby było przytulnie.
— No i mu się udało. A kto jest właścicielem? - pyta znowu Margarita.
— Karl Bell, ale rzadko tu bywa, prawie wcale. A teraz spotkała go taka tragedia.
— To prawda.
Nagle do Margerity uszu dobiegają jakieś odgłosy, jakby ktoś z kimś się o coś kłócił. Kowbojka razem z barmanką podchodzi do kłócących się. Przy stoliku do pokera siedzi mężczyzna, a naprzeciwko niego kobieta w kowbojskim stroju. Kowboj gwałtownie wstaje, przewracając krzesło i doskakuje do kobiety.
— Myślałaś, że się nie zorientuję, że mnie kantujesz!
— No i czego, rycerzyku, tak się rzucasz; ja nie oszukiwałam, po prostu miałam szczęście.
— Wyzywam cię na pojedynek! Zobaczymy, czy w tym też jesteś taka dobra.
Po tych słowach wychodzi na dwór, a Ritha zaraz za nim, po czym się ustawiają naprzeciwko siebie z rewolwerami w garści. Ale kowbojka jest szybsza od niego i jednym zwinnym strzałem jurnego kowboja pokonuje. Potem wsiada na Wiedźmina i galopuje w siną dal, znikając z życia Margerity na wiele lat.
— Proszę!- woła Karl.
Kobieta naciska klamkę i wchodzi do środka i siada na kanapie.
— Czemu tak przystojny mężczyzna, jak ty nigdy się nie ożenił? - pyta Margarita.
— Bo do tej pory nie spotkałem tej właściwej, aż do dziś.
Mężczyzna z szuflady, wyciąga czerwone pudełko, pochodzi do Margrrity i przed nią klęka. Ale nie wie, ze Laura wszystko z ukrycia obserwuje.
— Karl, co ty wyprawiasz? Wstań, bo jeszcze ktoś cię zobaczy.
— Margerito, dzielna kowbojko co skradłaś mi serce, czy zostaniesz moją żona? — pyta.
— Tak.
Bell słysząc te słowa szczęśliwy zakłada na jej palec pierścionek zaręczynowy. Kobieta wyciąga dłoń przed siebie i przez chwilę patrzy na palec, na którym spoczywa pierścionek z brylantem.
— Jaki piękny dziękuję.
— Należał do mojej matki.
— Jest śliczny.
Następnie klęka przed nim, ręce zarzuca mu na szyi i namiętnie całuje. Dziewczynka wychodzi ze swojego ukrycia i p9dchodzi do nich.
— Czy to znaczy, że zostaniesz moim tatusiem? - pyta Laura.
— Tak. Ale nie ładnie podsłuchiwać.
— Wcale nie podsłuchiwałam.
Dziewczynka po tych słowach ich przytula później poszli na długi spacer. Miesiąc później odbywa się ich ślub, na który przyszli wszyscy mieszkańcy.
Margerita siedzi w bujanym fotelu na tarasie, trzymając z Billim na kolanach, a dziewczynka biega po ogrodzie.
- Laura bardzo cię proszę nie biegaj tyle, bo się spocisz! - krzyczy Margarita
- Dobrze!
Kobieta jako pani Bell jest szczęśliwa, i uważa, że to jest najmądrzejsza decyzja jaką podjęła. Laura zmęczona podchodzi do niej i siada na schodach. Karl staje w drzwiach pani Bell podchodzi do męża. Mężczyzna wita się z rodziną, po czym rusza w stronę stajni. Dziewczynka biegnie za nowym ojcem, ale niespodziewanie upada na ziemię.
Margerita widząc to chłopca zostawia pod opieką służącej i podbiega do nieprzytomnej Laury.
- Laura obudź się słyszysz! - krzyczy.
Margerita klepie dłonią dziewczynkę po policzku, ale bez skutku Karl bierze dziecko na ręce i zanosi do miasteczka. Kowbojka jako pierwsza dotara przed dom Gilberta, w którym również mieszka zadyszana wpada do środka.
Lekarz widząc żonę przyjaciela tak zdyszana, że aż nie może wydobyć z siebie słowa. Natychmiast do niej podchodzi i sadza na krześle, dając szklankę wody.
- Czy Karlowi coś się stało? - pyta
- Z mężem wszystko w porządku, ale Laura.
- Co z nią? - pyta lekarz.
- Biegała i nagle straciła przytomność.
- Karl ją zaraz przyniesie.
Wtem w drzwiach staje Bell z dziewczynką na rękach lekarz zbliża się do niego i małą odbiera, po czym kładzie na łóżku i dokładnie bada.
- Panie doktorze, co jej jest? - pyta Margarita.
- Mnie to wygląda na tyfus, ale lepiej niech zostanie u mnie na obserwacji.
- Dobry boże tyfus,! Czy mogę z nią zostać? - pyta pani Bell.
- Oczywiście.
- Kochanie, wykluczone. Zaufaj Gilbertowi. On się małą zaopiekuje.
- Zostanę i już!
Kobieta całuje męża na pożegnanie i podchodzi do łóżka, na którym leży Laura, po czym siada na brzegu dłonią głaszcze ją po twarzy.
- Wszystko będzie dobrze kochanie.
Margerita nie odstępuje dziewczynki na krok cały czas czuwa przy jej łóżku. Po trzech dniach Laurze się poprawia i wszyscy myślą, że wróci do zdrowia. A tymczasem jej stan nagle się pogarsza do tego stopnia, że umiera. Tydzień później odbywa się dziewczynki pogrzeb. Kobieta zabiera Billego i wyjeżdża pomimo protestów i błagań Karla.
Od wyjazdu Margarity z synem do Nowego Yorku mija wiele lat. Kobieta otwiera tam pensjonat dla panien, ale z powodu braku chętnych musi go zamknąć. Billi wyrasta na przystojnego młodzieńca, który nie sprawia żadnych kłopotów wychowawczych. Dopóki się nie zakochuje w służącej o imieniu Luiza.
Chłopiec siedzi w swoim pokoju przy biurku i się uczył matematyki. Gdy nagle do środka z przyborami do sprzątania wchodzi Luiza. Dziewczyna ma na sobie długą sukienkę z białym fartuszkiem staje plecami do panicza. Następnie klęka, po czym pochyla się do przodu, wypinając pupę i zaczyna szorować podłogę.
Billi na widok tych kształtów nie może się skupić na nauce, więc zamknął zeszyt. Wstaje z krzesła podchodzi do służącej i daje solidnego klapsa, że ta straci równowagę i się przewraca, rozlewając wodę.
— Ha, ha, ha — śmieje się Billi.
Luiza podrywa się na równe nogi i zła ciska w niego mokrą szmatą. Chłopak, widząc, że ma mokrą marynarkę to wpada w szał. Złapie Luizę za rękę i przyciąga do siebie, po czym pocałuje. Następnie próbuje zedrzeć z niej ubranie, ale dziewczyna z dłoni robi tarczę ochronną i go odpycha i wybiega na korytarz. Billi wylatuje za nią, ale w progu się zatrzymuje, bo matkę spostrzega.
— Witaj matko — mówi.
— Witaj synu, jak idzie ci odrabianie lekcji? — pyta Margerita.
— Słabo.
— To niedobrze, jeśli chcesz się dostać na studia, to musisz dużo się uczyć.
— Nie pójdę na żadne studia! — krzyczy Billi.
— Ależ pójdziesz mój drogi. — Nie! — odkrzykuje syn.
— Tak i koniec dyskusji.
Po tych słowach się oddała, zostawiając syna samego. Chłopak zły na matkę wchodzi do środka podchodzi do biurka i przybory do matematyki oraz zeszyt drze w drobny mak.
Następnie ponownie opuszcza pokój i korytarzem rusza w stronę schodów, po czym schodzi na dół. Gdy jest, już przy drzwiach wejściowych to zauważa, że Luiza wyciera ramę portretową.
Zbliża się do niej i zaczyna obmacywać, po całym ciele. Później wsadza rękę w dekolt i szybkimi ruchami masuje służącej piersi.
— Błagam niech mnie pan puści! — krzyczy.
— Nie!
Po czym pcha na ścianę suknię zadziera do góry i próbuje zgwałcić, ale dziewczyna stanowczo opiera. Bardzo go to rozwściecza łapie Luizę za gardło i zaczyna dusić.
Służącej resztkami sił udaje się uciec na piętro, gdzie młody panicz za nią biegnie. A że nigdzie jej nie znajduje, bo się chowa, więc idzie sobie na miasto.
Luiza odczekuje chwilę, po czym wychodzi z ukrycia i udaje się do swojej pani, której wszystko opowiada.
Margerita jest wstąśnięta tym, co słyszy, bo nie tak wychowała syna. Kiedy zostaje sama to udaje się do swojej wypialni do torby pakuje najpotrzebniejsze rzeczy bagaż stawia przy drzwiach. Potem chodzi do jadalni i siada przy stole po chwili wkracza kucharka z obiadem.
— Smacznego.
— Dziękuję, jak się czuje Luiza?
— Bardzo ją ten poranny incydent z paniczem zdenerwował, że aż chce odejść.
— Co! - wykrzykuje Margerita.
— To co mówiłam próbowałam jej to wyperswadować, ale mnie nie słucha.
— Gdzie ona teraz jest?
— W swoim pokoju i się pakuje.
— Zawołaj ją, gdyż chcę z nią porozmawiać.
— Dobrze.
Kucharka po tych słowach wychodzi i w prostej linii udaje się do pokoju Luizy, który się mieścił na strychu wparowuje tam jak burza. Kobieta łapie dziewczynę za rękę i siłą zaciąga do jadalni, gdzie znajduje się. Margerita na widok dziewczyny przestaje jeść i ręką wskazuje krzesło Luiza usiadła.
— Słyszałam, że chcesz odejść z pracy? - pyta pani domu. Przemyśl to jeszcze.
— Ja podjęłam, już decyzję nie mogę pracować w domu, w którym się czyha na moje życie.
— Rozumiem, a jeślibym ci zaproponowała posadę u mojego przyjaciela lekarza, który mieszka w Bodie, gdzie ja mam dom przyjęłabyś? - pyta ponownie Margerita.
— Tak w takim razie jeszcze dziś do niego zadzwonię.
— Bardzo pani dziękuję.
Luiza po tych słowach opuszcz jadalnię, kiedy Margerita zostaje sama to dokończa obiad. Potem wraca do gabinetu siada przy biurku chwyta za słuchawkę i wykręca numer przyjaciela.
— Gabinet lekarski słucham.
— Witaj Gilbercie.
— Kto mówi?
— To ja Margerita Bell nie pamiętasz, już mnie?
— Jakbym mógł zapomnieć tak piękną kobietę, jaką jesteś ty.
— Mam do ciebie prośbę.
— Jaką?
— Moja służąca Luiza chce odejść z pracy i zaproponowałam jej inną posadę. A mianowicie u ciebie ty jesteś kawalerem ciągle zapracowanym i nie masz czasu na sprzątanie. Więc pomyślałam, że na pewno ci się przyda pomoc domowa.
— Przekonałaś mnie.
— To kiedy może przyjechać?
— Choćby zaraz.
— Bardzo się cieszę nie pożałujesz jest z niej pracowita dziewczyna.
— To dobrze.
— W takim razie jeszcze dziś ją przyślę.
Po tych słowach się rozłącza i idzi przekazać tę dobrą wiadomość Luzie. Dziewczyna dokończa pakowanie, po czym opuszcz dom i jedzie do nowej pracy.
Nowy Yorku jest pogrążony w głębokim śnie. Tylko Margerita nie śpi, bo czeka w syna pokoju, na jego powrót. Chłopak wraca do domu o północy i jest tak pijany, że nie ma siły się rozebrać i kładzie się w ubraniu.
Kobieta wstaje z krzesła i podchodzi do kontaktu i zapaliła światło.
- Mamo zgaś światło, bo chcę spać - mówi Billi. A tak w ogóle to co robisz w moim pokoju? - pyta.
- Czekam na ciebie.
- Czemu, czy stało się coś? - pyta ponownie.
- Myślałeś, że się nie dowiem o tym, że dziś rano próbowałeś zabić Luizę.
- Gdyby się nie próbowała bronić to, by do niczego takiego nie doszło.
- Rozczarowałeś mnie, i to bardzo.
Margerita po tych słowach wychodzi z pokoju. Billi, gdy zostaje sam odrzuca kołdrę na bok. Opuszcza spodnie od piżamy i zaczyna się bawić swoim małym robi to tak długo dopóki w powietrze nie wystrzeli biała fontanna.
Następnego dnia budzi się w doskonałym humorze, ale nie wie, że to jest ostatnia noc spędzona w jego pokoju. Po ubraniu się schodzi do jadalni na śniadanie przy stole siedzi, już Billego matka.
- Dzień dobry, mamo.
- Dzień dobry. Po śniadaniu masz się spakować.
- Ale dlaczego? - pyta.
- Ponieważ wracamy do Bodię i nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów.
- Dobrze.
- Będę czekać na ciebie w stajni.
Pani domu wstaje od stołu i opuszcza jadalnię. W kuchni gospodyni wydaje stosowne polecenia, po czym bierze walizkę do ręki i wychodzi z domu.
Następnie wąską ścieżką rusza w stronę drewnianej stajni, po znalezieniu się w środku podchodzi do stajennego, który tam akurat pracuje.
- Proszę mojego Tornada zaprząc do bryczki.
- Dobrze proszę pani.
Chłopak zostawia grabie ściąga z powozu narzutę i pucuje pojazd. Następnie z boksu wyprowadza konia i zakłada mu uprząż z dyszlami potem nakłada pętlę pasów pociągowych i przypina do bryczki. Margerita siada na koźle lejce bierze w garść i wyjeżdża ze stajni.
Powoli bryczką rusza w stronę domu, po czym się zatrzymuje i Billi, który tam czeka zajmuje miejsce obok matki i wyruszają w podróż.
- Mamo naprawdę muszę z tobą jechać do tego zabitego deskami miasteczka, jakim jest Bodie? - pyta.
- Tak ponieważ po tym, jak próbowałeś zabić Luizę to nie zostawię cię samego w domu.
- Co ja tam będę robił? - pyta ponownie chłopak.
- Nie martw się mamusia ci znajdzie jakieś zajęcie.
- Kiedy dojedziemy na miejsce, bo jestem bardzo głodny.
- Dobrze zrobimy małą przerwę.
Margerita zatrzymuje bryczkę, po czym z niej wysiada Billi robi to samo i podchodzi do matki. Z dłoni robi daszek i spogląda w niebo, wyobrażając sobie, że teraz leży w swoim pokoju nagi. A piękne niczym anielice kobiety mu dogadzają.
-Billi!
- Co? - pyta.
- Synku nie patrz w słońce, bo oślepniesz – mówi matka.
Kobieta podaje chłopakowi puszkę konserwową, którą w milczeniu spożyli. Potem wracają do powozu i ruszają w dalszą drogę do Bodie dotarli głęboko w nocy. Po przejechaniu przez miasteczko pięć minut później zatrzymują się przed domem.
Margerita zsiada z bryczki bagaże stawia na ziemi, po czym z kieszeni wyciąga pęk kluczy. Podchodzi do drzwi, które otwiera Billi wniósł walizki do środka i chce wyjść, żeby konia zaprowadzić do stajni.
- Ja to zrobię – odpiera Margerita.
- Dlaczego? - pyta syn.
- Bo Tornado nie lubi obcych.
Po tych słowach wychodzi z domu, zostawiając syna samego.
Chłopak zapaia światło i jego oczom ukazuje się holl z marmurową posadzką. Na ścianie wiszą portrety dawnych właścicieli oraz i ich przodków. Billi po skrzypiących schodach wchodzi na piętro zatrzymuje się przed drzwiami, w którym kiedyś mieszkał Luigi Bell. Naciska klamkę, ale okazują się być zamknięte, więc rusza dalej, po chwili przystaje przed drzwiami z sosny.
Następnie je otwiera i wchodzi do środka pokój, w którym się właśnie znajduje jest małych rozmiarów. W oknie wiszą firanka, a na środku stoi łóżko obok znajduje się szafa.
Billi otwie drzwi i chce wyjść, żeby zwiedzić pozostałe pomieszczenia, gdy nagle przed nim staje dziewczynka w białej koszuli nocnej i blond włosach.
- Hej, jak ci na imię? - pyta.
- Laura.
Po tych słowach znika chłopak stoi jak sparaliżowany i gapi się przed siebie. Margerita, która właśnie wróciła do domu po wejściu na piętro zauważa syna.
- Billi, co się stało?
- Mamo ten dom jest chyba nawiedzony.
- Synku przestań wygadywać głupoty jesteś, już dużym chłopcem i nie powinieneś wierzyć w takie rzeczy.
- Ale ja mówię poważnie widziałem dziewczynkę w białej koszuli i powiedziała, że ma na imię Laura.
- Więcej nie chcę słyszeć takich bzdur! A teraz marsz spać!
Chłopak posłusznie wchodzi do pokoju, który kiedyś należał do Laury, którą spotkał, ale jeszcze tego nie wie zamyka drzwi i kładzie się spać. Ale całej nocy niestety nie jest mu dane przespać spokojnie, bo co chwilę coś go budziło. Z samego rana wstaje wciąga spodnie podchodzi do toaletki do ceramicznej miski wlewa wody i przmywa twarz.
Następnie się prostuje spogląda w lustro i widzi za sobą tą samą postać, którą widział wczoraj. Dziewczynka podchodzi do szafy i ręką na nią wskazuje, po czym się rozpływa w powietrzu. Zbliża się do tego miejsca i otwiera drzwi jego oczom ukazuje się sukienki poszarzałe ze starości.
- Weź je i zniszcz – szepcze mu do ucha duch Laury.
- Dlaczego akurat ja mam to zrobić?
- Ponieważ ty Billi, kiedy ja umarłam byłeś malutki i mnie nie pamiętasz.
Chłopak wylatuje na korytarz jak strzała, przebiegając koło matki gabinetu zatrzymuje się, po czym wchodzi do środka, gdzie zastaje matkę stojącą przy oknie.
- Mamo chciałbym z tobą porozmawiać to jest bardzo ważne.
- O czym chcesz ze mną porozmawiać.
- O remoncie skoro mamy tu mieszkać to przydałoby się doprowadzić dom do dawnej świetności.
- Nie wiem co Billi kombinujesz, ale nie zgadzam się na remont! - Choć od śmierci twojego ojca, a mojego męża Karla minęło wiele lat i dom stał niezamieszkany. To uważam, że zachował lata swojej świetności i nie wymaga napraw.
- Czyli nie pozwolisz mi na drobne zmiany w moim nowym pokoju?
- Nie.
- Czemu?
- Ponieważ, kiedyś należał on do Laury, za którą bardzo tęsknię. Była naszym promyczkiem wniosła do tego domu wiele radości. Ale okrutna śmierć nam ją przedwcześnie zabrała.
- Więc wpadłaś razem z tatą na pomysł, że jak zostawisz jej ubrania to ona zostanie z wami na zawsze. - Swoim zachowaniem doprowadziliście do tego, że Laury dusza błąka się, po ziemi.
Kobieta na te słowa robi się blada, po czym z płaczem wybiega, zostawiając syna samego w gabinecie. Chłopak siada, za biurkiem wyciągnął kartkę i pisze oświadczenie, w którym poinformuje, że od teraz on będzie podejmował wszystkie decyzje zażąda też przekazania mu wszystkich dokumentów dotyczących saloonu, którego Margarita Bell była właścicielką. Gdy kończy pisać to wstał od biurka kartkę zwija w rulon i wychodzi z domu.
Ścieżką rusza w stronę miasteczka po dotarciu na miejsce najpierw udaje się na cmentarz. W oddali spostrzegł matkę klęczącą nad grobem Laury robi mu się jej żal, ale emocje bierze na bok i szybkim krokiem do niej podchodzi
- Mamo na litość boską nie możesz żyć między domem, a cmentarzem, bo się wykończysz! Dlatego chcę abyś to podpisała.
Po tych słowach matce wręcza kartkę Margerita czyta ją, a potem zgniota i ciska w syna.
- Nigdy tego nie podpiszę!
- Ale to dla twojego dobra.
- Powiedziałam nie.
Kobieta zdenerwowana poderywa się z ziemi i rusza w stronę rezydencji, która stoi na wzgórzu. Przez całą drogę do domu się kłócą, że ani się oglądają, jak stoją przed domem.
- Rozmowę uważam za skończoną!
- Aha czyli nie wyrzucisz Laury sukienek?
- Oczywiście, że nie.
- W takim razie ja to zrobię!
Chłopak mija matkę i wbiega po schodach i jak burza wpada do swojego pokoju. Otwiera szafę i wyrzuca wszystkie sukienki, które należały do dziewczynki. Następnie zbiera rzeczy i wybiega z nimi ponownie na korytarz. Przebiegając obok matki nie zwraca na nią uwagi, gdy znajduje się na dworze to układa w kupkę oblewa spirytusem i podpala i poczeka, aż doszczętnie się spalą.
Potem wróca do pokoju i kładzke się spać, ale nie wiedział, że całą scenę z okna swojego gabinetu obserwowała jego matka, której z rozpaczy pękło serce.
Rano schodząc po schodach zauważa, że drzwi od gabinetu są uchylone, więc zajrzał do środka i widzi matkę leżącą na ziemi bez ruchu.
Epilog
Margarita Bell jest kobietą w kwiecie wieku, lecz siwizna na jej skroniach jest ceną, jaką płaci za zmartwienia przysparzane przez syna.
Gdy umiera, ma zaledwie pięćdziesiąt lat. Pogrzeb odbywa się w kościele, w którym brała ślub z Karlem. Po mszy kondukt żałobny udaje się na cmentarz, gdzie trumna zostaje złożona do grobu. Gilbert wygłasza przepiękną mowę pożegnalną, po nim przemawia Luiza.
— Pani Bell była świetną chlebodawczynią. Nigdy o pani nie zapomnę — odparła.
Bill bierze grudkę ziemi i rzuca ją na trumnę, po czym odchodzi od grobu. Po powrocie do domu udaje się do gabinetu matki, który teraz należy do niego. Siada za biurkiem i przez chwilę patrzy
Następnie zabiera się za przeszukiwanie pokoju. Na początek otwiera szufladę, która znajduje się na środku, tuż przed nim. Dłonią dokładnie ją bada, ale nic nie znajduje. Biurko okazuje się puste, więc wstaje i podchodzi do obrazu, który ostrożnie zdejmuje, a jego oczom ukazuje się sejf z małą klawiaturą pośrodku. Wystukuje swoją datę urodzenia i drzwiczki się otwierają. We wnętrzu sejfu nic nie ma, leży tylko rewolwer Colt 4,5 z czarną rękojeścią, złotym bębenkiem i srebrną lufą. Obok znajduje się skórzany pas i pudełko z nabojami.
Bill wszystko bierze ze sobą i zchodzi do kuchni, gdzie kładzie broń na stole. Wyjmuje z szuflady pastę do butów, siada i bardzo dokładnie poleruje broń. Potem w magazynku umieszcza pięć naboi, zakłada pas, a rewolwer wkłada do kabury. Następnie udaje się do pokoju Luigiego, ale drzwi są zamknięte, więc kopnięciem je wywarza i wchodzi do środka.
W pomieszczeniu nic się nie zmienia — tak jak młody artysta zostawił, tak jest teraz. Wszędzie walają się szkice i farby, a na środku stoją sztalugi z płótnem, na którym znajduje się niedokończony obraz kobiety. Bill przez chwilę w niego wpatruje się.
Z podłogi zbiera szkice i przybory malarskie, którymi kiedyś posługiwał się Luigi. Portret tajemniczej kowbojki bierze ze sobą i wychodzi z pokoju. Na dworze kładzie wszystko w to samo miejsce, gdzie wcześniej spalił rzeczy należące do Laury, i podpala je. Z jadalni i holu zdejmuje portrety dawnych właścicieli i również rzuca je w ogień. Po zniszczeniu wszystkich pamiątek zamyka dom na klucz.
Następnie udaje się do stajni i siodła konia Tornada i dosiada go. Pogalopowuje do miasteczka. Zatrzymuje się przed domem lekarza, zsiada i puka do drzwi. Po długiej chwili staje w nich Gilbert w szlafroku.
— Przepraszam, że o tak późnej porze, ale wyjeżdżam z miasteczka i chciałem panu zostawić klucz od willi oraz Saloonu.
— Myślałem, że zostaniesz i przejmiesz rodzinny interes?
— Na początku chciałem, ale jest tu za dużo wspomnień związanych z mamą.
Po tych słowach wyciąga z kieszeni pęk kluczy i wręcza Gilbertowi. Następnie wraca na konia i rusza przed siebie. Nikt więcej o Billu nie słyszy.
W taki oto sposób posiadłość Bellów przechodzi w ręce ich przyjaciela lekarza, który wraz z żoną Luizą zamieszkuje ją, gdzie żyją długo i szczęśliwie.
Komentarze (7)
5, pozdrawiam 😃
Do tego dochodzi mieszanie perspektywy: raz historia jest opowiadana jako ja, a za chwilę jakby z boku.
Często też pojawiają się złe formy czasowników, czynność już się wydarzyła, a jest opisana tak, jakby właśnie trwała. Dialogi są nie najgorsze, ale opisy po nich nie trzymają się jednego czasu.
Są też drobne literówki i skróty myślowe, które dodatkowo mieszają sens.
Trzymaj się jednej opcji, ja + czas przeszły od początku do końca. To by ogarnęło większość problemów bez grzebania w fabule.
Aaa, i muszę bo się uduszę... Ten indianin, co się zorientował że Ritha coś kombinuje (w momencie gdy Marg krzyczy by mu Ritha dokopała) to niezły bystrzacha jest.
Masz jeszcze trochę roboty z tym, ale myślę że warto posiedzieć nad tym.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania