Poprzednie częściRomantyczne sosny [1/2]

Romantyczne sosny [2/2]

Siłą wepchnął chłopaka do środka. W całkowitej ciemności nogi niezgrabnie potykały się jedna o drugą, a sprawna dłoń szukała jakichkolwiek pułapek. Coś znalazł. Szorstkie w dotyku, miejscami dziwnie śliskie i ciepłe. Nie musiał się dłużej nad tym zastanawiać. Kiedy starzec dumne rozjaśnił wnętrze chaty jasnym, palącym światłem lamp naftowych można było ujrzeć leżącą paradnie głowę jelenią z nieobecnym wzrokiem na zakrwawionym płótnie. Dlaczego instynktownie nie cofnął ręki? Nadal trzymał ją na dawnym miejscu łączenia głowy z korpusem. Starzec zdziwionym wzrokiem zerknął na chłopaka, po czym bez słowa zdjął futro i wygodnie rozsiadł się w miękkim fotelu.

— Na surowo nigdy nie próbowałem — W końcu wykrztusił. — Poczekaj, rozsiądź się. Na żarełko przyjdzie pora. Bo tak mówicie. Żarełko. Ostatnia też tak mówiła.

— Ma pan wielu gości — odpowiedział z przekonaniem chłopak.

— Bynajmniej nie skaczę z radości na ten fakt. Uwierz mi młokosie, nie bez powodu wybrałem życie samotnego szaleńca w głębi lasu.

Młodziak prychnął cicho w odpowiedzi. Zajęty był teraz oględzinami chaty. Okna całe, bez zakrwawionych szmat. Miejsca paradnego na siekierkę też nie widział.

— To kiedy zamierzasz zniknąć niespodziewanie? Chcę to wiedzieć mniej więcej, aby przygotować narzędzia.

— W ogóle. Masz tu telefon?

— Zgadnij. Podpowiem ci, że najbliższe słupy elektryczne znajdziesz jakieś trzydzieści kilometrów na wschód.

— Muszę wrócić do domu. Jakimś sposobem muszę to zrobić.

— Na razie jesteś tutaj, z paskudnie wyglądającą łapą. Pokaż ją.

Strzec obojętnie spojrzał na posiniałą i wykrzywiona dłoń chłopaka. Pokiwał kilka razy głową i zamyślił się.

— Jak ci na imię?

Cisza. Chłopak jedynie pokręcił głową na znak braku zaufania do obcego szaleńca z lasu.

— Incognito. Jakbyś miał więcej charyzmy to bym pomyślał, że to ruscy cię tu wysłali. Ale jesteś za miękki. Na moje szczęście — Z pogardą uśmiechnął się do chłopaka. Chciał albo dalej go testować i sprawdzać, albo rzucić czymś, aby lekko nadszarpnąć jego ego. Tamten udał, że jest to mu obojętne i natarczywie tłumił w sobie narastający gniew skrzywdzonego chłoptasia.

Wszystko było takie nijakie. Na początku siedział przed oknem i gapił się na stado gawronów czekających na jego wyjście. Z politowaniem spoglądały na chłopaka, błagając go, aby ulżył w ich głodowej agonii. Kiedy i ten obrazek zaczął go nużyć, skierował wzrok na kulinarne zmagania starca. Obróbka jeleniego łba była rzadkim widokiem w jego stronach. Porównywać ją do zabawy z zupkami chińskimi nie było rozsądne. Ale starzec nawet z tak oryginalnej sytuacji zrobił kolejną szarą pokazówkę, która po kolejnych minutach nudziła i wywoływała senność. Kilka ruchów tam i tu. Nawet widok wyciąganego mózgu w akompaniamencie stękania starca nie budził w chłopaku żarnych szczególnych emocji. Ot obiad za niedługo.

— U was tam gdzieś gdzie mieszkasz ciekawsze rzeczy są, zapewne. Tutaj to jedyna rozrywka oprócz grzebania ten ślepej durnoty.

— Co im się stało?

— Zamarzają. Od lat to się dzieje. A ja z przymusu zostałem grabarzem. Nie wiadomo skąd pojawiają się tu i proszą o pomoc, ale kim bym była, aby zostawić ich na pastwę losu? Zawsze przestrzegam, ale oni znikają i tak do usranej śmierci.

Chłopak nawet uwierzył w te słowa. Starzec z zaciśniętym gardłem próbował wykrztusić kolejne słowa, ale natłok myśli, twarzy poprzednich ‘’gości’’ skutecznie hamowały potok słów.

— Ja też tak skończę?

— A byłeś zakochany? A więc byłeś. W takim razie są spore na to szanse. Widzisz, tu trafiają romantycy, skrzywdzone miłością dziewczyny. Oni tu przychodzą, aby skończyć żywot. Nie chcą rzucić się pod samochód ani zawisnąć w kiblu na lince do prania, wolą powoli zmarznąć wokół zdradzieckich sosen i krakania ptaków. A ja jestem ich ostatnim przedstawicielem człowieczeństwa.

Zasiedli do obiadu w dziwnej atmosferze niepewności. Każdy próbował zacząć, ale bez skutku.

— Przywiąże cię — rozpoczął starzec.

— To nie będzie konieczne. Wiem dobrze, że nie wyjdę z chaty.

— A ja wiem, że to kolejna z wielu taka sama formułka. Inni to mówili również. Wtedy byłem głupi, bo im wierzyłem. Tobie nie zaufam, bo czuję też, że nie tobie zależy na twojej śmierci.

Chłopak zaniemówił. W głowie miał setki odzywek typowych dla zagniewanego młokosa, ale postanowił po prostu przemilczeć to.

— Ten las jest nieco inny. Jest sprzymierzeńcem tylko takich niepodatnych na wszelkie rodzaje miłosnych zachowań dziadów jak ja. Reszta chodzi pod jego dyktando, a on ułatwia im osiągnięcie celu.

Zimowy wieczór nastał szybko. Za oknem od godziny hulał mroźny wicher. Wprost idealny do szybkiego zejścia. Drzewa kołysały się w hipnotyzujący sposób, a na tle światła księżyca aż kusiły, aby wyjść i więcej nie wrócić. Starzec widział, że rozpoczyna się ten etap. Chłopak był już przywiązany do łóżka. Nie protestował zbytnio. To tylko jedna noc. Prawda? Potem wszystko i tak będzie równie nijakie i szare jak wcześniej.

— Upiekło ci się, że straciłeś przytomność poprzedniej nocy. Wtedy nie ma bata, nic ci nie zrobią.

— Kto?

— Domniemane anioły prowadzące zbłąkane dusze do bram niebios. Teraz masz nie zadawać pytań. Spróbuj zasnąć, to dobry pomysł.

Młokos wytężył siły. Usnął po kilkunastu minutach. Mężczyzna zasłonił wszystkie okna i zaryglował drzwi. Podszedł do tylnej ściany chaty i przystawiając ucho, nasłuchiwał. Z dziwnego wyrazu twarzy można było odczytać, że nie ma dobrych wieści. Usiadł w fotelu i przyrzekł w myślach, że nie zaśnie.

Wytrwał dzielnie kolejnych kilka godzin. Wiatr na zewnątrz nasilał się, a drzewa kołysały się jeszcze mocniej. Chłopak spał twardo i nawet spokojnie. Na razie plan starca działał, ale Morfeusz nadchodził. Senność ogarnęła mężczyznę i kusiła przyjemnym ciepłem oraz błogim uczuciem odprężenia. Walczył z tym, ale od początku znajdował się na przegranej pozycji. Zasnął.

Na początku tylko majaczył, potem zaczął niespokojnie przebierać nogami. Wszystko trwało bardzo szybko. Wstał ot tak. Pasy, którymi był przewiązany nie stawiały oporu. Poddały się. Podszedł do drzwi i zaczął po kolei naturalizować każdy zatrzask. Kiedy do wnętrza chaty wtargnął lodowaty wicher, starzec obudził się. Zobaczył jak chłopak znika w zimowej zawiei. Nie zdążył go zatrzymać. Kiedy wybiegł za nim, został powalony salwą tysięcy śnieżnych płatków. Wiedział, że ponownie przegrał. Nawet nie próbował krzyczeć i nawoływać, bo wiedział, że młokos i tak nie usłyszy.

Znalazł go niedaleko. Ledwie kilkadziesiąt kroków od chaty w śnieżnej zaspie na krwistoczerwonej plamie. Zdziwił się. Chłopak miał rozerwane gardło i zmasakrowany bok. Ciało od kilku godzin było sztywne. Tym razem to nie las? Nie dotykał go. Nie był sam w tym lesie. Wyznawał zasadę o przyjemnych stosunkach z sąsiadem. Odszedł żwawym krokiem w stronę chaty, może w końcu będzie mógł przejść na emeryturę?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Canulas 07.11.2018
    "Nawet widok wyciąganego mózgu w akompaniamencie stękania starca nie budził w chłopaku żarnych szczególnych emocji." - albo chciałeś od żaru, albo żadnych.

    Ok.
    "Młokos wytężył siły." - odtąd, aż do końca tekst naprawdę świetny. Wszysto, co wyżwj, dobre, jednak cierpi przez nadmiar. Teraz jednak spoglądam na Twe pisanie inaczej. Będąc uzbrojonym w wiedzę o tym, co czytasz i, w którym kierunku ze swym pisaniem chcesz podążyć, mogę o wiele więcej docenić i zrozumieć.
    Kłopot w tym, że potencjalny czytelnik takiej wiedzy nie ma. Że bazuje tylko na tekście i nadmiar wszystkiego możego/ją lekko odepchnąć. Na pewno koło czegoś krążysz i raz jesteś tego czegoś daleko, a raz, bardzo blisko. Tutaj, w końcowej fazie tekstu, niemal tego dotykasz.
  • marok 07.11.2018
    "Na pewno koło czegoś krążysz i raz jesteś tego czegoś daleko, a raz, bardzo blisko. Tutaj, w końcowej fazie tekstu, niemal tego dotykasz" - jestem ciekaw koło czego.
    Czyli rozumiem że moje pisanie można powiedzieć nie jest takie elastyczne i zrozumiałe dla każdego. Tak to odczytałem. Czyli no poważna sprawa. Trzeba nad tym pracować
  • marok 07.11.2018
    Liczę że odpiszesz :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania