Romantyczne sosny [1/2]

Zimna spękana porannym mrozem ziemia z trudem wchłaniała krew ściekającą po jego policzku. Czuł się dobrze nawet bardzo. Ogarniający zewsząd błogi spokój i dziwne ciepło w środku skondensowane niczym wczorajszy bulion z lodówki utrzymywały go w stanie nieświadomości. Po ludzku chłopak nie kontaktował. Świat zewnętrzny nie potrafił przełamać tej subtelnej bariery i wybudzić go z obłoków gęstej, stężonej nicości. Kolejne krople krwi skrzepły na jego twarzy tworząc daleką podróbkę objawów ospy wietrznej. Listopadowy poranek w pełnej okazałości. Mglisty obłok unoszący się nad zmarzniętą skorupą zdawał się pokracznie falować, gdy delikatne z początku podmuchy zdradzieckiego wiatru próbowały rozwiać mleczną pierzynę. Młodziak wstał po prawie czterech godzinach wymuszonego przez jego mózg snu. Lewa ręka odmawiała posłuszeństwa. Wystawiona na lodowaty wicher posiniała a nienaturalnie wykrzywione palce w żaden sposób nie chciały wrócić do pozycji prawidłowej. Otrząsał się powoli, kryjąc sprawną dłoń w kieszeni grubego płaszcza. Przyjemne ciepło, złudnie manipulowało jego świadomością, spychając umysł w ciemne tunele zapomnienia.

Ośnieżony bezkres znikający za horyzontem w mdłym świetle słońca ograniczał od wschodu las sosnowy. Mrok panujący w jego głębi zainteresował chłopaka. Wciąż lekko oszołomiony przedarł się przez barierę ogołoconych krzewów i powoli znikał w leśnych ciemnościach. Sam nie dowierzał, że idzie przed siebie zupełnie pozbawiony rozeznania. Przesądne jednostki co chwila gderały o oszpeconych psycholach mieszkających w sercu leśnych zarośli. Drewniana chata, okryte zakrwawionym płótnem okna a w środku nieco zgarbiona sylwetka z poręczną siekierką siedząca na prowizorycznym stołku w ciszy, wręcz martwym oczekiwaniu. Niby, gdy cię dorwie, wygłosi przemowę o twej głupocie i naiwności. Wmówi, że nienawidzi, jak ktoś obcy zakłóca jego sielankę samotności. A jednak podświadomie jego przegniłe i stoczone przez robaki serce raduje się, widząc młode, delikatne mięso podążające bez obaw w stronę jedynej w okolicy chaty.

Szedł kolejną godzinę i wiedział dobrze, że się zgubił. Chociaż już od początku szedł na czuja. Liczył, że szczęście spojrzy łaskawym okiem na niego, podsuwając pod sam nos ratunek. Przeliczył się. Skrzypiący pod nogami śnieg zachęcił latające ponad drzewami gawrony do bliższego zapoznania się z chłopakiem. Wyglądały na głodne. Od wielu dni poszukujące konkretnego zasobu energii. Spowite śnieżnym puchem pustkowie za granicami lasu nie przyciągało zwierzyny. Puste ślepia monitorowały każdy ruch dwunożnej istoty, która w zimowym płaszczu wydawała się nad wyraz tłusta. Widział je, ale słuszne obawy pojawiające siew jego głowie nie pozwalały na szerzy zwiad nieba. Jedynie katem oka zauważył kilkanaście par czarnych skrzydeł szybujących nierówno na tle szarych, brudnych chmur.

Chłopak zdrapał ze skroni resztki zamarzniętej krwi, jednocześnie jeszcze raz macając ranę. Nie była ani za duża, ani za głęboka. Pierwszy raz odkąd się ocknął, zaczął myśleć, jak do tego doszło. Nie pamiętał nic. Ostatnie zamglone obrazy przedstawiały czyjąś twarz. Nie potrafił powiedzieć, kto to był. W ogóle nie wiedział, czy to prawdziwe wspomnienie. Może jedynie urywek bardzo realistycznego snu poprzedniej nocy. Nawet jeśli wygodnie byłoby wierzyć, że jednak to prawdziwa scena. Byli w aucie. Jakim? Chyba polonez. I to by było na tyle. Reszta to jedynie rozmazane tło, mdłe i pozbawione sensu, by w nie wnikać. Teraz chciał tylko siąść przed ciepłym kominkiem i spokojnie jeszcze raz wszystko przemyśleć. Miał tego dużo jak na przeciętnego chłopaka z przeciętnej wioski. Przecież dopiero co zerwał z kobietą swojego życia. Jeszcze tydzień temu zarżnął by każdego, kto podważy ten fakt. Uśmiechnął się pod nosem. Piękno młodzieńczej głupoty. Był ranek, więc ta niewybredna suka nadal grzała się w swoim łóżku, o którym mówili razem, że jest magiczne. Tak to już bywa w tym zasranym świecie. Ciekawe czy jeszcze o nim pamięta?

Dotarł na przestronną polanę. Wychłodzony i głodny usiadł na obalonym drzewie i spojrzał w niebo. Gawrony nadal beztrosko krążyły nad jego głową. Pomyślał, że daje się im na tacy, idąc w głąb lasu bez żadnej wiedzy o tym miejscu, zdany na łaskę, cholera wie czego. Pośród wszechobecnej bieli jego błękitne oczy wyglądały jeszcze pełniej niż zwykle. Myśli napływały do jego głowy jedna po drugiej. Każda z tym samym przesłaniem: poddaj się.

Nawet nie zauważył, kiedy powieki przysłoniły oczy. Ile spał? Na pewno nie aż tyle, żeby zamarznąć całkowicie. Obudził się w śnieżnym puchu, mając przed oczami koniec czyjegoś buta.

— Nie udało się — usłyszał. — Nie tędy droga chłepcze. Znam się na tym. Nie ty pierwszy postanowiłeś przed zejściem napawać się pięknem zimy.

Chłopak wstał ociężale i z początku nie wiedział jak zacząć. Kiwał głową, zaprzeczając każdemu słowu starca. Ten odziany w grube futro i czapę wyglądał na przyjaźnie nastawionego. Skręcając dumne wąs, wyglądał na rozbawionego wręcz całą sytuacją.

— Kto tu w ogóle mówi o napawaniu się? Wystarczy tej zasranej tundry jak na jeden dzień — prychnął.

— A to ciekawe. Sądziłem, że jesteś jednym z tych zakochanych szaleńców.

— Nie wiem, czy jestem szaleńcem. Zakochany byłem, ale już mi przeszło — Jeszcze raz dotknął rany na skroni w obawie przed jej pogłębieniem.

— Jakoś ci nie mogę uwierzyć. Jestem starym wyjadaczem. Te sine łapy grzebały już nie jednego romantyka. Lalunie też się zdarzały.

— Nie wiem, o czym pan mówi. Po prostu się zgubiłem. Szukam schronienia i tyle.

-Starzec spojrzał na niego z sarkastycznym wyrazem twarzy.

— Niech ci będzie. Ale i tak jestem na więcej niż czterdzieści dziewięć procent pewien, że miałeś jakiś powód, by trafić na to pustkowie. Ja to czuję po prostu. Tak jak las czuje, kiedy nadchodzi wasza godzina.

Zamilkł nagle. Jedynie machnął ręką, by chłopak ruszył za nim.

Szli dobre dwadzieścia minut w zupełnej ciszy. Jedynie melodyjne pomruki mężczyzny umilały przeprawę przez coraz to większe zaspy śniegu. Kiedy w oddali pojawiła się drewniana chata chłopak na początku nie posiadał się z radości, dopóki nie dotarło do niego, że tak to się zaczyna. Przyjemna chata i jeszcze milszy staruszek. Niby przypadkowo mieszka sobie w leśnej głuszy i zaprasza nowych gości na jedyny w swoim rodzaju obiad. On nie da się tak łatwo podejść.

— Nie musisz się bać — przerwał ciszę starzec. — Jak na razie jestem po twojej stronie.

— Nie boję się, tylko kojarzę pewne fakty.

— Fakty są takie, że szlajasz się po pustkowiu, trafiasz do mojego lasu i udajesz, że się zgubiłeś. Jesteś tak jak tamci. Mam dość rozumiesz?! — Jego ochrypły głos nabrał niespotykanej mocy. Chłopak zatrzymał się i próbował zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi.

— O kogo chodzi?

— Za każdym razem to samo. Znajduję was niby zagubionych i niewinnych a następnego dnia nażarci i wyspani znikacie bez śladu. Zaczyna się błędne koło. Ja was szukam i znajduję martwe truchła, a potem przychodzą następni i kolejni. Zgraja bezmyślnych tworów. Nie prościej po prostu się powiesić?

Więcej niż jedno ziarno prawdy tkwiło w tej teorii, ale on wolał uznać, że to tylko okrutny żart.

Następne częściRomantyczne sosny [2/2]

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Canulas 03.11.2018
    "Widział je, ale słuszne obawy pojawiające siew jego głowie nie pozwalały na szerzy zwiad nieba. Jedynie katem oka zauważył kilkanaście par czarnych skrzydeł szybujących nierówno na tle szarych, brudnych chmur." brak odstępu i "kątem".

    "Nie wiem, czy jestem szaleńcem. Zakochany byłem, ale już mi przeszło — Jeszcze raz dotknął rany na skroni w obawie przed jej pogłębieniem." - kropka uciekła.

    "-Starzec spojrzał na niego z sarkastycznym wyrazem twarzy." - i tu jeszcze ta kreseczka chyba niepotrzebnie.


    Druga połowa tekstu ciekawsza. Pierwsza, dla mię, zbyt gęsta. Wszystko dookreslasz, upiększacz każde zdanie i... No i trochę tego za dużo. Za gęsto.
    Swoją drogą, my, we wspólnym tekście, też żeśmy popełnili ten błąd. Za bardzo się chce i się zaczyna kolorowa mleko na biały kolor.
    Od spotkania starca już trochę lepiej. Czuć tu wpływ Twojego alter, ale to jeszcze nie to. Silne 4.
  • marok 03.11.2018
    Taaa, trochę tam go jest ale jakby nie ma. Przekombinowłem, widać to. Postaram się to naprawić. Dzięki
  • Ritha 03.11.2018
    Zimna spękana porannym mrozem ziemia - przecinek po "zimna"
    Czuł się dobrze nawet bardzo. - dziwne zdanie, moze tez przecinek po "dobrze"

    Mglisty obłok unoszący się nad zmarzniętą skorupą zdawał się pokracznie falować, gdy delikatne z początku podmuchy zdradzieckiego wiatru próbowały rozwiać mleczną pierzynę. - cudne

    Brakuje dużo wiexej przecinkow wedlug mnoe, ale nie bede sie mądrzyc, bom nie interpunkcyjny spec. Przez Ortograf bylo puszczone?

    Przyjemne ciepło, złudnie manipulowało jego świadomością, spychając umysł w ciemne tunele zapomnienia. - to tez bardzo ładne

    Niby, gdy cię dorwie, wygłosi przemowę o twej głupocie i naiwności. - a gdyby wywalić "Niby"?

    obcy zakłóca jego sielankę samotności. A jednak podświadomie jego przegniłe - 2 x jego

    Liczył, że szczęście spojrzy łaskawym okiem na niego, podsuwając pod sam nos ratunek. Przeliczył się. - Liczył... Przeliczył się, bardzo dobry zabieg

    Jedynie katem oka zauważył - kątem*

     Nie tędy droga chłepcze - chłepcze (?)

    -Starzec spojrzał - kreska out

    Tez silne 4 dam. Troche technikalia, troche zbyt duzo opisow, choc opisy zacne. Gryzie mi sie postac chlopaka, najpierw myslalam, ze to typ spod ciemnej gwiazdy, potem jednak jakis zagubiony chlopiec. Motyw ze staruszkiem gites.
    Nie jest źle, konciwka zaciekawia.
  • marok 04.11.2018
    Nie no poszczałem przez ortograf ale może coś nie zauważyłem. Taa, te opisy. Mam z nimi problem bo bardzo je lubię. I nawet jak nie chcę to opisuje za gęsto, taka przypadłość :)
    Także dzięki że wpadłaś i nie usnęłaś :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania