Rosja – część 2 – Moskwa część 3 - Dacza Stalina, Wieś Miliarderów, Park VDNH

Strefa podmiejska

 

Słowiański bulwar i dacza Stalina

Lubię duże miasta i gdy w nich przebywam stosunkowo niewiele wyjeżdżam poza ich obręb. No, chyba że jest coś, co mnie szczególnie interesuje. Jednym z takich obiektów jest dawna dacza Stalina w podmoskiewskim Kuncewie. Musiałem tam dotrzeć i zobaczyć co się da.

 

Do miejsca gdzie jest ulubiona rezydencja tej ‘postaci historycznej’ najłatwiej dojechać metrem do stacji ‘Słowiański Bulwar’. Bardzo podoba mi się fakt, że w Rosji panuje pewnego rodzaju kult słowiańszczyzny. Widziałem ‘słowiańskie banki’ i inne biznesy. A teraz ta bardzo ładna stacja.

 

W Polsce nie ma czegoś takiego. Za bardzo jesteśmy zapatrzeni na Zachód. Wiadomo nie można idealizować i wierzyć naiwnie w pansłowiańską przyjaźń polsko-rosyjską. Nigdy czegoś takiego nie będzie. I to nie ze względu na historię, ale po prostu nawet na proporcje w wielkości Rosji i Polski. Zawsze będzie przeciąganie liny, a ‘przyjaźń’ w tym przypadku to coś tak jak relacja orła z niedźwiedziem.

 

Wysiadając z metra moim oczom ukazują się typowo przedmiejskie klimaty, blokowiska, niektóre w bardzo złym stanie. Ale muzykę tu grają piękną. Najpierw w przejściu podziemnym facet grał coś w klimatach zimnej fali albo zespołu Kino. Nagrałem to sobie, ale nadal nie znam tytułu utworu. Następnie zaraz obok pasów rozstawiła się orkiestra weteranów wojennych, widok tu popularny. Byli żołnierze grają nostalgiczne pieśni, a ludzie im wrzucają co łaska.

 

I znów, lekkie zagubienie. Miałem mapki, ale niezbyt dokładne. Pytam się o daczę Stalina ludzi na ulicach, ochroniarzy, a nawet żołnierzy pilnujących okolicznych jednostek czy wojskowego ośrodka wypoczynkowego. Czego mam się bać? Jako turysta szukam miejsca gdzie żył i działał ich ’słynny przywódca’.

 

Już straciłem nadzieję, że znajdę tą daczę. Ludzie albo nie wiedzieli, albo mieli mnie gdzieś, albo się bali. Wojskowi mi coś tłumaczyli, że to gdzieś na tyłach miasta jest, ukryte w lesie, ale nie wiem, w którą ulicę wejść.

 

W momencie gdy miałem odpuścić i wracać do domu, pytam się o daczę jeszcze jednej starszej pani. I miałem wielkie szczęście. Pojechała ze mną prawie, aż pod bramę. Od centrum Kuncewa jedziemy mini-busem numer 641, potem jeszcze pokierowany idę jeden przystanek do przystanku ‘Bolnica (szpital) numer 1’. Domyślałem się, a pani jeszcze mnie utwierdziła, że o czymś takim jak muzeum w miejscu daczy mogę zapomnieć, ale chciałem chociaż dotrzeć jak najdalej się da, na legalu.

 

I w sumie nie zobaczyłem ani daczy, która nadal jest rezydencją rządową, niedostępną dla normalnych ludzi, ale i tak zaspokoiłem swoją ciekawość. I w sumie obfotografowałem się płotów, zrobiłem zdjęcie bramy z cywilnym ochroniarzem z wąsem i tyle. Wszystko poogradzane, a atrakcja turystyczna byłaby tu przednia. Dacza nieodwiedzona, ale i tak zaspokoiłem do pewnego stopnia moją ciekawość. Na nielegalu nikomu nie polecam tu włazić, chyba że kogoś kręcą rosyjskie kolonie karne zwiedzane nie przez dzień czy dwa, ale przez parę lat i potem deportacja.

 

No i ciekawa była też rozmowa z tą panią, która mi pokazała ten dojazd. Ludzie tu są apatyczni i skłonni przywyknąć nawet do bardzo skromnego życia. Podekscytowany jak 5-latek mówię, że dobrze, że wreszcie mają autobusy zamiast marszrutek. Pytam się jej od kiedy jeżdżą. Ona na to, że nawet nie pamięta i jej różnicy nie robi co jeździ, byle jeździło. Opowiadam jej o zmaganiach z transportem publicznym na Ukrainie, ale widzę, że temat jej nie bierze. Jej życie to wyjść na zakupy, wrócić do domu, nagotować obiad. A kiedyś jak była młoda to rozkminiła gdzie Stalin siedział. Ot ‘człowieczy los’ jak to śpiewała Anna German.

 

Zagubiony pod Moskwą

Jednego dnia chciałem odwiedzić dwie podmiejskie atrakcje, więc czas mnie goni. A to szukanie daczy Stalina zajęło mi kawał dnia. Drugim podmoskiewskim miejscem, które chce zobaczyć to słynna wieś miliarderów, czyli potocznie mówiąc ‘Rublowka’.

 

Z okolic ‘szpitala numer 1’ jadę do metra wypasionym, elektrycznym autobusem 107. Metrem dojeżdżam do stacji ‘Kuncewskaja’. Od metra jest kilkadziesiąt metrów do stacji kolejowej ‘Kuncewo’. Do miejscowości Barvicha, bo taka jest oficjalna nazwa ‘Rublowki’ nie dam rady już dojechać na miejski bilet zakodowany na ‘Trojce’. Jestem zmuszony kupić bilet podmiejski na ‘elektriczke’. Za bilet w tą i z powrotem place 46 rubli (2.81 złotego). Nie jest drogo.

 

Pytam się pani ochraniającej bramki biletowe, o której będzie mój pociąg. Ona na to, że mam jechać następnym. Tak mnie pokierowała, że wyjechałem ponad 30 km za miasto, w złym kierunku. Jadę jakimś strasznym złomem pamiętającym jeszcze czasy sowieckie. Piękna ‘elektriczka’ jak ze starego filmu. Na jednej ze ścian zabytkowy interkom z napisem ‘Milicja’. Rany, ile ten wagon tu jeździ?! Do wagonu wszedł jakiś człowiek reklamujący jakąś fundację dobroczynną. Zrobiłem ogólne zdjęcie wagonu z nim w tle. On wtedy do mnie podszedł i też mnie sfotografował. Jak powiedział ‘w rewanżu’. Dziwny jest ten świat.

 

Jadąc tym pociągiem miałem złe przeczucia, że gdzieś mnie wywozi i nim się obejrzę wyląduje gdzieś w Irkucku, a tego na dziś nie planowałem. Pytam się więc jednego gościa czy dobrze jadę. Na to on mnie już prawidłowo pokierował. Kazał mi wysiąść na następnym przystanku, a potem się wrócić i dojechać do stacji ‘Roboczej Pasiolok’ i tam wsiąść w pociąg w przeciwnym kierunku.

 

Godzinny pobyt w ‘Pruszkowie’

No i fajnie. Ale wcześniej trochę sobie posiedziałem na małej stacji o nazwie Perkhushkovo. Pierwsze wrażenie? Takie podmoskiewskie miasteczko, coś jak podwarszawski Pruszków.

 

Rosyjska prowincja, małe sklepiki, marszrutki. Ludzie przechodzą sobie pod zamkniętym szlabanem, gdy zaraz ma jechać pociąg. Ale i tu dzieją się inwestycje. Robotnicy robili tu remont i co parę minut gdy przejeżdżał kolejny pociąg to chowali się pod peronem. Unia dała czy jak? Wszędzie gdzie jestem w Moskwie widzę jakieś wykopki czy roboty drogowe. Sporo się dzieje.

 

Większość podmiejskich pociągów tu nie staje. Jeden z nich gnając bez zatrzymywania się zrobił sobie ’triumfalny przejazd’. Niczym spóźniony Dzień Zwycięstwa. Maszynista ‘trąbił’ syreną jakby wiózł Armię Czerwoną z Berlina. Ludzie na stacji mu machali, a pierwszy i ostatni wagon tego pociągu miał wymalowany sierp i młot na tle wstążki św. Jerzego – symbolu zwycięstwa nad III Rzeszą.

 

W końcu któryś z pociągów się zatrzymał i zabrał mnie łaskawie do punktu przesiadkowego. Na początku myślałem, że ten chłopak co mi mówił jak mam jechać jaja sobie ze mnie robi. Jak można tak głupio nazwać stację?! Jakiś ‘roboczej osiołek’? Jednak okazało się, że wiedział co robi. Dojechałem gdzie mi kazał i teraz przede mną drugie wyzwanie.

 

Na tej stacji nie idzie sobie przejść wiaduktem z jednej strony na drugą. Nie. Trzeba przejść przez bramkę, żeby wyjść z jednej strony na miasto, a potem trzeba z powrotem wejść ’w system’, żeby jechać w drugą stronę. I mój bilet nie chciał zadziałać uznając, że pojechałem w tą i z powrotem i podroż się odbyła.

 

Szybko więc zaglądam do Google Translate i klecę zdania, żeby przekonać pana na bramce, aby jednak mnie wpuścił pomimo problemu z biletem. Szczęśliwie udało mi się dogadać i już teraz spokojnie jadę sobie do Barvichy. Należy wsiąść do pociągu w kierunku ‘Usowo’ (tam mieszka sam Putin, ale nie było czasu i tam dotrzeć). Widać, że jedzie do bogatej okolicy, bo konduktorów jest tu kilku plus ochroniarze. Bez biletu się nie prześlizgniesz. A co do taboru. Poza tym pierwszym, muzealnym pociągiem który wywiózł mnie za miasto, wszystkie inne składy są ’spod igły’, pachnące świeżością, nowoczesne, z wyświetlaczami jak na Zachodzie Europy.

 

‘Rublowka’, czyli najbogatsza wieś w Rosji

Jadąc po jednym torze pociąg skręca w lewo i kieruje się przez jakieś pola, lasy. Wreszcie zauważam pierwsze zabudowania. Nie byle jakie. Domy jak z Hollywood, z wysokimi, kilkumetrowymi płotami i strażnikami stojącymi u bram. Na szczęście pociąg jedzie po nasypie i idzie dojrzeć z niego piękne domy, korty tenisowe, prywatne parki. Jak to mówią, uczciwą i ciężką pracą ludzie się bogacą. Albo złodziejstwem.

 

Barvicha wita mnie jakąś zrujnowaną ‘Ładą’. A potem mamy ‘Richmond’, czyli bogactwo. Miałem pewne obawy przed przyjazdem tutaj. Na przykład takie, że ta luksusowa wieś będzie w całości zamknięta dla osób postronnych i nic nie zobaczę. Jednak nie. Można się swobodnie poruszać. I przede wszystkim doświadczyć lokalnych kontrastów. Drogą przelotową jadą rozwalające się marszrutki, pordzewiałe samochody osobowe i dostawcze, a tuż obok mamy centrum handlowe ’Barvikha Luxury Village’.

 

To wszystko jest opustoszałe, a mimo to sklepy są pootwierane. W środku widać znudzone ekspedientki siedzące pod kryształowymi żyrandolami. Znaczy pomimo pozornej ‘posuchy’ opłaca im się trzymać otwarte biznesy. Wystarczy, że raz czy dwa razy dziennie wpadnie klient, zrobi większe zakupy na kilkanaście tysięcy i przez resztę dnia fajrant. Można siedzieć i nic nie robić, bo i tak się to opłaca miejscowym handlarzom. Na parkingach kręcą się ochroniarze, ale o dziwo obok bardzo drogich samochodów parkują też stare rupiecie. Ciekawe w jakim celu ci drudzy tu przyjechali? Może służba?

 

Pozornie nic się nie dzieje. A mimo tego w miejscowej sali koncertowej występują jeden po drugim artyści z całej Rosji. I to duże nazwiska, m.in. zespoły takie jak Leningrad, które występują na wielkich festiwalach, również w Polsce.

 

W sumie poza centrum handlowym to niewiele zwiedziłem właściwej ‘Rublowki’. Co nieco pospacerowałem koło rezydencji, które muszą należeć do bardzo bogatych ludzi. Nawet w Londynie nie idzie uświadczyć, aż takiego przepychu i jednocześnie izolowania się mieszkańców. Praktycznie wszystkie posesje są rozległe i otoczone wysokimi płotami. Nie będąc zaproszonym do środka niewiele można zobaczyć.

 

Miałem jechać pod salon masażu gdzie leczył się Jelcyn lub jak moja Babcia go określa ‘Jelczyn’, ale odpuszczam. Nie podoba mi się to miejsce, dotarłem tu i fajnie, ale nie ekscytuje się tą sterylną okolicą. Robi się chłodno i nie chce mi się tu łazić. Wracam do ciekawszego świata zwyczajnych ludzi. Do pociągu.

 

I jeszcze co do elektryczek w Rosji. Już teraz wiem czemu tyle policji na stacjach metra. To nie tylko ochrona przed namolnym żebraniem, ale też przed całym tabunem handlarzy. W drodze powrotnej do podmiejskiego wsiadają handlarze torebek, jakiś zapalarek, latarek. Pewno kałacha i środki na przeczyszczenie też można kupić w pociągu.

 

Ostatni dzień w Moskwie, czyli monumentalny park VDNH

Swoistą wisienką na torcie był dla mnie ostatni, pełen dzień w Moskwie. Odłożyłem sobie to miejsce na sam koniec, bo nie musiałem do niego jechać metrem. Wystarczyło, że wyszedłem z hotelu, w którym mieszkałem i przeszedłem szeroką arterię o nazwie ‘Prospekt Mira’. I jestem w innym świecie, surrealistycznym, rosyjskim parku triumfu. VDNH w Moskwie jest niesamowitym parkiem dedykowanym badaniom kosmosu i symbolem dawnej potęgi Związku Radzieckiego.

 

Cały show zaczyna się od gigantycznego pomnika startującej rakiety i hołdu dla osiągnięć radzieckich naukowców poczynając od Konstantego Ciołkowskiego. Potem jest Muzeum Kosmonautyki. Wstęp do muzeum jest znośny, bo normalny bilet kosztuje 250 rubli (15.35 złotych), więc wchodzę. Ekspozycja jest imponująca, kilka poziomów. Może zmęczyć. Od pierwszego Sputnika, Gagarina, po współpracę z Amerykanami i innymi krajami. Nie łatwo znaleźć gablotkę dedykowaną generałowi Mirosławowi Hermaszewskiemu – pierwszemu Polakowi w kosmosie. Aż musiałem się spytać pracownika muzeum. Trochę na ten temat jest, ale bardzo skromnie i żałowali żarówek na doświetlenie.

 

Rosjanie wystrzeliwali w kosmos tak wszystkich z bloku wschodniego, w ramach tzw. programu Interkosmos. Niech sobie mają. Wywozimy im surowce, zniewalamy to niech sobie chociaż polecą, że niby tak się kochamy. Żartuje sobie, ale Rosjanie nadal biorą to na poważnie i są źli na kraje dawnego wschodniego sojuszu za ich niewdzięczność. My im tyle dawaliśmy, wyzwoliliśmy od faszystów, broniliśmy, a oni się na nas wypięli i poszli do Amerykanów.

 

Widząc dwa wypchane psy, szukam tabliczki czy to Łajka, najsłynniejszy w Polsce pies w kosmosie. O dziwo nic nie mogę znaleźć na jej temat. Znów pytam się pracowników gdzie jest hołd dla niego. Za każdym razem jak w komedii słyszę tą samą odpowiedź ‘ale przecież Łajka nie przeżyła’. No jak nie przeżyła to się nie liczy, można skreślić z ewidencji. Cóż. Przecież to tylko bezdomny pies.

 

Po odwiedzeniu muzeum idę dalej, do głównej części kompleksu VDNH. Wita mnie imponująca struktura, która wygląda trochę jak Brama Brandenburska. Potem mijam wspaniałą fontannę. I…kilkanaście pałaców. Fontanna symbolizuje przyjaźń wszystkich narodów ZSRR a każdy z obiektów został dedykowany jednej z republik związkowych.

 

Tylko Białoruś i kilka 'azjatyckich' budynków pozostało nienaruszone, pewno dlatego, że są nadal lojalne wobec Rosji. Inne budynki zostały przerobione na coś nowego albo pozostają opuszczone. Ukraina, kraje bałtyckie, Gruzja albo Mołdawia wycierpiały dość i chcą iść swoją własną drogą.

 

Pytam się ochroniarza przy budynku – chałupce dedykowanej Republice Karelii, o pawilon Białorusi. Gość był tak szczęśliwy o to pytanie, że prawie mnie tam zaprowadził. Pomyślał ‘o Białorusin, przyszedł odwiedzić braci, jedyni wierni, nas nie zdradzili’. W pawilonie białoruskim ma miejsce reklamowana przez głośniki wystawa żywności regionalnej. Można pojeść serów i innych takich.

Nie za bardzo miałem czas na obżeranie się, bo w VDNH można dostać oczopląsu.

 

Na końcu placyku z pałacami stoi pomnik Lenina, za nim kolejny pałac. Później jest drugi placyk. Z samolotami, helikopterami a przede wszystkim z rakietą, która wygląda jakby miała zaraz polecieć w kosmos. Może wystarczy ja oczyścić, sprawdzić poziom płynów i poleci.

 

Staram się ustalić do kogo należą poszczególne pałacyki, co nie jest łatwe, bo wiele z nich nie ma nazw krajów, tylko dedykowane są danej gałęzi przemysłu lub rolnictwa. Jednym z ładniejszych budynków jest ten poświęcony Kazachstanowi. Ukraina też miała wypas budynek. Miała, bo aktualnie przerobili pałac ukraiński tak, że nie ma śladu po dawnej republice. Zawijam do wyjścia i zwyczajowo wstępuje do Info Centrum. Dowiaduję się tu na przykład, że obiekt gruziński się spalił i go już nie odbudowano. Ot przyjaźń bywa nietrwała.

 

Dzień jest pochmurny, mimo że to polowa sierpnia to czuć w powietrzu już jesień. Zimno, momentami pada lekki deszcz. Idę więc na monorail, czyli kolejkę nadziemną, która porusza się na specjalnym torze wysoko nad ziemią. Monorail jest zintegrowany w systemie transportu publicznego, więc przejazd w jedną stronę to tyle co za metro – 38 rubli (2.33 zł).

 

Wywieźli budynek z Francji

Niedaleko parku VDNH jest kolejna atrakcja, której nie wolno przegapić będąc w Moskwie – specjalny budynek, który stał na wystawie w Paryżu. Po zakończeniu ekspozycji Rosjanie uznali, że nie ma sensu zostawiać Francuzom swojej własności, więc rozebrali budynek, spakowali, przywieźli do Moskwy i zbudowali ponownie. Charakterystyczną cechą tego obiektu jest to, że na jego dachu stoi pomnik robotnika i kołchoźnicy – słynnych z czołówek wielu radzieckich filmów.

 

Na koniec dnia postanowiłem przejechać się tramwajem do jeszcze jednej, ostatniej atrakcji – słynnej telewizji Ostankino. Przede wszystkim żeby zobaczyć wieżę telewizyjną – najwyższą budowlę w Europie. Fajnie ją zlokalizowali, nad ładnym jeziorkiem, łódeczki przycumowane. Obok jest gmach telewizji z budynkiem z obrazem kontrolnym na elewacji.

 

Pożegnalna muzyka w przejściu podziemnym

Muszę przyznać, że bardzo mi się podoba granie tutejszych muzyków ulicznych. Moje klimaty, trochę zimnofalowo, trochę sentymentalnie i smutno. Idąc przez przejście podziemne koło Uniwersytetu Łomonosowa usłyszałem przepiękne wykonanie utworu Gorana Bregovica ‘In The Death Car’. Moskwa żegna się ze mną. Może tylko na pewien czas, może na zawsze.

 

Transport publiczny

Moskwa ma wspaniale rozwinięty system transportu publicznego. Oczywiście metro, ale też bardzo wiele niskopodłogowych, pięknych tramwajów, niebieskie autobusy, w tym modele elektryczne, trolejbusy, kolej, kolej miejską, kolej nadziemną. A jeszcze gdzieś w mieście jest kolejka linowa. Marszrutek już ciężko uświadczyć. Co najwyżej gdzieś na przedmieściach. Zreszta nawet tam, niektóre z nich zintegrowano w system miejski.

 

Wszystko to jest bardzo tanie. Jeden przejazd metrem to 38 rubli (2.33 zł). Tramwaj lub autobus to zaledwie 21 rubli (1.28 zł). Jak się jest w stolicy Rosji przez kilka dni i chce się objechać miasto, a nie tylko łazić naokoło trzech ulic na krzyż to warto kupić bilet okresowy. Ja używałem biletów 3-dniowych za 400 rubli (24.66 zł), nawet dłuższe się opłaca i to nawet gdy się nie wyjeździ wszystkich dni. Lepsza to inwestycja niż doładowywanie na pojedyncze przejazdy. Można sobie jeździć swobodnie. Opłaciło mi się. Ciekawą sprawą jest, że bilet okresowy, wieloprzejazdowy można zakodować nie tylko na karcie, telefonie, ale też na bransoletce.

 

Na wszystkich stacjach metra czy przy wejściach na dworce znajdują się bramki do wykrywania metalu oraz skanery rentgenowskie do prześwietlania bagażu. Nie jest to jednak jakoś uciążliwe dla zwykłych pasażerów. Ochrona stacji jedynie zatrzymuje ludzi z dużymi walizkami. Wrzuca na prześwietlenie i oddaje pakunek.

 

Duże miasta Rosji na pewno są bezpieczniejsze, niż miasta Europy Zachodniej, ale również tutaj miały miejsce duże zamachy gdzie wielu ludzi zginęło. Tak więc od tego czasu tak sobie wymyślili z tą kontrolą w stylu lotniskowym.

 

Nieodwiedzone

Mam nadzieję jeszcze odwiedzić Moskwę, przynajmniej przejazdem, wpaść tu na 2-3 dni. Jak na razie nie odwiedziłem interesującej mnie pętli autobusowej, którą zdobyli Niemcy (Chimki, stacja końcowa metra M2 Khovrino), Placu Rewolucji – a szczególnie ‘partyzanckiej’ stacji metra. Nie dotarłem do Parku Gorkiego, który słynie z muzeum monumentalnych figur (Metro - Park Kultury). Tylko z daleka widziałem cerkiew Chrystusa Zbawiciela, tą od Pussy Riot (Metro M1 Kropotskaja). Fajnie by było wpaść do Studiów Filmowych MOSfilm, które znajdują się gdzieś na uboczu miasta. Podobno można tam wejść i zobaczyć dekoracje filmowe. Cmentarz Nowodziewiczy z charakterystycznymi rosyjskimi nagrobkami – wybitnych pisarzy, przywódców, ale i pospolitych zbrodniarzy jak Błochin, który mordował w w przebraniu rzeźnika polskich oficerów w Katyniu.

 

Ponadto chciałem zobaczyć pomnik wielkiego wynalazcy, generała Kałasznikowa, konstruktora chyba najsłynniejszej broni na świecie (stacja metra Majakowskiego). Mając więcej czasu obleciałbym dworce kolejowe i pojeździłbym też sobie więcej metrem naziemnym, którego ciekawą dla Polaków atrakcją jest stacja Warszawska. Co do centrum to nie widziałem ściany Wiktora Tsoja, lidera zespołu Kino, rosyjskiej legendy nowej fali. No i w końcu wielki mural Żukowa na Arbacie, wielki pomnik cara Piotra I na stylizowanym maszcie i ‘podrabiany’ Kreml tzw. Izmailovo Kremlin.

 

Wylot do Leningradu

Moskwa żegna mnie ulewnym deszczem. Następny przystanek Sankt Petersburg. Nie chciało mi się tłuc pociągiem - choć podobno mają dobre, szybkie połączenie. Zdecydowałem się na samolot linii Pabeda z lotniska Vnukowo. Żeby tam dotrzeć muszę jechać metrem M2 do stacji Salaryevo, a potem w miejski autobus 911 już prosto na lotnisko.

 

Niestety metro tylko dojechało do przystanku Uniwersytet z powodu jakiś prac technicznych. Jednak na dalszym odcinku ‘MOStransport’ spisał się na medal. Już przy wyjściu ze stacji pracownicy kierują ludzi na przystanek, a tam tłumy przegubowców, które za darmo dowożą pasażerów do Salaryewa i innych stacji na trasie metra. Muszę przyznać, że nawet w Londynie bywa to o wiele gorzej zorganizowane jak tu.

 

911 to nie żadna marszrutka, a cywilizowany środek transportu. Korki po drodze też nie były jakieś duże. Weekend. Spokojniej.

 

Lotnisko Vnukowo

Vnukowo to jedno z najstarszych moskiewskich lotnisk, dlatego położone jest dość blisko miasta. Po drodze mijam jakieś hołdy, płaskorzeźby dedykowane chyba budowniczym. Pierwszy skan bagaży ma miejsce już przy wejściu do budynku.

 

Aha. Depozyt za kartę Troika można odzyskać zwracając ją przy wyjeździe, co też zrobiłem z biletem znalezionym w automacie. Jednak na lotnisku chciałem oddać też kartę, na której jechałem. Niestety nie idzie zdać karty Troika w kasie Aeroexpressu. Lot do Sankt Petersburga jest krajowy, więc odprawa była nieco szybsza, niż przy międzynarodowych. Akurat o podobnej porze co mój lot leciał samolot do Bagdadu. Tam to dopiero były kolejki. Kiedyś można podlecieć do Moskwy i Bagdad jak na wyciągnięcie ręki.

 

Ale zanim i tam polecę, to zapraszam wkrótce na 3cią część relacji z miasta-bohatera, dawnego Leningradu, a dzisiejszego Sankt-Petersburga.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Tjeri 19.02.2020
    Jest tu troszkę drobnych błędów (mówię dla zasady - bo zupełnie mi one nie przeszkadzały), ale to kolejna ciekawa część. Chyba tego nie wspominałam przy innych odcinkach, a miałam wcześniej taką myśl - świetne są wstawki z "żywymi" ludźmi. Rozmowy, ich spojrzenie. To ożywia tekst i czyni go jeszcze bardziej interesującym. W sumie, jak dla mnie, mogłoby być ich nawet więcej.
  • MarkD 20.02.2020
    Na razie to był mój pierwszy raz w Rosji, mam nadzieję, że nie ostatni. Przede wszystkim ludzie tam mają bardzo silne poczucie tożsamości słowiańskiej, co mi się podoba. Nie chodzi tu, żeby się podkładać Rosji, ale warto się cenić.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania