Rozdział 1 - Zaginiona

Jedynym aktywnym źródłem światła w domu Barbary Bujak była zapalona lampka znajdująca się na biurku w pracowni. Kobieta siedziała przy nim, sprawdzając niezapowiedzianą kartkówkę, którą, ku własnej satysfakcji, zorganizowała tuż przed wolnym dniem.

Barbara w lewej ręce miętosiła gniotek, bez niego nie dało czytać się tych wszystkich bzdur, a w prawej czerwony długopis, którym co chwilę przejeżdżała po kartce, by coś skreślić i postawić zasłużoną jedynkę plus, a czasami nawet dwójkę.

Po sprawdzeniu pracy Filipa Kuski, i wystawieniu mu dwójki plus, w pokoju Barbary rozbrzmiał odgłos dzwoniącego telefonu. Niechętnie uniosła nos znad prac, odłożyła długopis i sięgnęła komórki.

- Cześć Eliza – zaczęła Barbara. – Chętnie bym z tobą pogadała, ale akurat mam kilka prac do sprawdzenia, więc może zadzwonię później?

- Hoho, Barbara, bezpośrednia jak zawsze – skwitowała z radością w głosie Eliza. – Chciałam tylko spytać jak się trzymasz?

- Tak jak mówiłam jestem trochę zajęta, ale dzięki za pamięć.

- A propos pamięci, jedziesz jutro na groby? – spytała Eliza, Barbara w tle usłyszała płacz dziecka i momentalnie poczuła, jak coś ściska ją w klatce.

- Taki mam zamiar. Mam nadzieję, że mój kochany braciszek zajął się grobem rodziców.

- Barbaro. Mówiłam ci, że na mało, którym mężczyźnie można polegać. A ten twój brat to wyjątkowy przypadek nieudacznika. Powinnaś sama to zrobić w wolnej chwili – westchnęła Eliza.

- Nie moja wina, że przez całe życie trafiam na nieudaczników – głos Barbary załamał się na pod napływem wspomnień, które nacierały niczym fale tsunami.

- Masz rację nie twoja, więc musisz w końcu przestać się obwiniać i wyrzucić tego dupka z pamięci. Nie zasługuje byś go wspominała. Nie po tym co ci robił – odparła Eliza potulnym głosem.

- Wiem, ale to silniejsze ode mnie. Wystarczy najmniejsze skojarzanie i od razu wszystko powraca – Barbara odrzuciła gniotek i wolną ręką rozmasowała mięśnie twarzy.

- Cholera blada, miałam zamiar trochę poplotkować – przerwała z odrobiną żalu w głosie

- Wiem – wtrąciła Barbara. – Byłam z nim pięć lat, więc wydaje mi się, że trzy miesiące to trochę mało, by zupełnie wyprzeć go z życia. A teraz chyba powinnam zająć się pracą.

- Racja, niepotrzebnie ci przerywałam. To miłego wieczoru.

- Na razie – odrzekła Barbara i odłożyła telefon, po chwili wyłączyła go całkowicie.

Oparła się na fotelu i zamyślona spojrzała w ciemność znajdującą się poza drzwiami pracowni w pokoju gościnnym. Oparła głowę na ręku i wzięła głęboki wdech. Przez głowę przelatywały jej wspomnienia z ostatnich pięciu lat małżeństwa, wyjątkowo burzliwego małżeństwa, które zakończył rozwód.

Z zadumy wyrwał ją dźwięk dzwonka do drzwi. Spojrzała na zegarek wskazujący dziewiętnastą dwadzieścia i zmarszczyła brwi.

Kogo niesie o tej porze? Zdziwiła się, odsunęła fotel od biurka i wstała. Od ponad godziny sprawdzała kartkówki i przez ten czas nogi nieźle zdrętwiały. Musiała przeczekać chwilę opierając się o biurko. Po dwóch głębszych oddechach była w stanie ruszyć.

Wyszła z pracowni do salonu i łapiąc ręką za futrynę drzwi skierowała się ku drzwiom wejściowym. Znajdowały się one na końcu korytarza w, którego połowie znajdowała się mała kuchnia z podstawowym wyposażeniem. Barbara minęła ją spoglądając do środka, nic w niej nie zauważyła.

Zatrzymała się przed drzwiami, poprawiła włosy i koszulę, a następnie wyjrzała przez wizjer, nic nie zobaczyła. Puls nieznacznie jej przyspieszył, a na skórze wyskoczyła delikatna gęsia skórka. Wzięła głęboki wdech i wyjrzała jeszcze raz. Tym razem dostrzegła grupkę dzieciaków.

- A ci czego tu chcą – burknęła otwierając zamek znajdujący się na wysokości wizjera.

Po otworzeniu zobaczyła trójkę dzieciaków przebranych kolejno za Hulka, Iron Mana i Spider-Mana. Złożyła ręce na klatce piersiowej i wyszczerzyła oczy, a na twarzach dzieci pojawiły się szerokie uśmiechy.

- Cukierek albo psikus! – wrzasnęły radośnie, przerywając drzemkę psa sąsiadów, który zaczął szczekać.

No tak, jak mogła zapomnieć o tym durnym święcie. Pomyślała niezręcznie uśmiechając się do dzieciaków, niecierpliwie czekających na garść łakoci. Barbara zdała sobie sprawę, że nie ma co im dać, ale w sumie nawet gdyby miała to i tak nic, by nie dostali.

Oparła ręce na biodrach i zrobiła poważny wyraz twarzy na co dzieci wyraźnie spochmurniały.

- Z tego co wiem w Hallowen powinno się straszyć, a wasze stroje, delikatnie mówiąc, nie spełniają swojej funkcji, więc wybaczcie, ale nic nie dostaniecie. Może za rok wam się uda – trzasnęła drzwiami nie dając dzieciom czasu na odpowiedź.

Odczekała chwilę przed zamkniętymi drzwiami i wyjrzała przez wizjer. Dzieci przez ten czas zdążyły znaleźć się pod jej bramą. Zamiast wyjść od razu, jeden z nich ,w stroju Hulka, zdjął plecak i zaczął w nim grzebać. Barbara z zaciekawieniem obserwowała jego poczynania. Dzieciak rozdał coś kolegom, Barbra próbowała określić co to, ale przez marne oświetlenie nie dała rady.

Jak miało się za chwilę okazać w plecaku dzieciaka znajdowały się narzędzia destrukcji przygotowane dla osób, które wybiorą opcję psikusa. Mały przez chwilę wahał się czego użyć, do wyboru miał dwie rolki papieru, których przeznaczenie tego wieczoru sprowadzało się do ozdabiania krzewów i płotów, kredę, do narysowania obraźliwych obrazków na drzwiach, i co najgorsze zgniłe jajka, broń ostateczną na najgorsze gnidy. Na nieszczęście Barbary, mały kojarzył ją z opowieści starszego brata o wiedźmie, przez, którą poprawiał poprzednie półrocze. Mały wyobraził sobie radość brata, zaraz po opowiedzeniu, jak razem z kolegami ją urządził. Z uśmiechem na twarzy i wewnętrzną determinacją rozdał kolegom po dwa zgniłe jajka i nakazał ostrzał mieszkania.

Po pierwszych dwóch rzutach, Barbara ruszyła z kopyta zostawiając otwarte drzwi od mieszkania.

– Wy małe gnojki – wrzasnęła.

Dzieci nie miały zamiaru się poddać, stały nieugięcie pod bramą. Iron Man idealnie wycelował jajkiem w prawą nogę Barbary, które przeraźliwie wrzasnęła – To nowe spodnie! Jak cię tylko. – Nie zdążyła dokończyć, kolejne jajko rzucone przez małego Hulka trafiło ją w klatkę piersiową. Rozlewając się zostawiło ogromną cuchnącą plamę. Barbara z wściekłości niemal zawyła do księżyca, a zaraz potem schyliła się i złapała spory kamień.

- W nogi! – wrzasnął dzieciak w stroju Hulka, na odchodne rzucił ostatnim jajkiem na oślep w kierunku Barbary.

Zrobiła unik, który wybił ją z równowagi i dał czas chłopcom na ucieczkę. Barbara nie poddała się i gdy ponownie znalazła się na równych nogach ruszyła w pościg, z kamieniem w ręku. Gdy dobiegła do bramy dzieciaki biegły środkiem drogi wydając z siebie obłąkańczy śmiech. Nie miała zamiaru ich gonić, więc tylko rzuciła kamieniem o asfalt i wróciła na podwórko.

- Pieprzone małe gnojki – burknęła pod nosem i przekręciła kluczyk od furtki.

Wyjęła kluczyk z zamka i schowała do kieszeni spodni i ostatni raz przed powrotem do domu wyjrzała na spowitą mrokiem ulicę. Nie zobaczyła nikogo, więc zwróciła się w kierunku domu. Na szybie salonu i obok drzwi wyjściowych znajdowały się dwie spore plamy po jajkach. Przeklęła w myślach i ruszyła do domu.

Po wejściu miała udać się bezpośrednio po czystą bluzkę i spodnie, ale po przekroczeniu progu domu, od razu zdała sobie sprawę, że coś nie gra. W powietrzu unosił metaliczno-rdzawy zapach, a na podłodze znajdowały się ślady dużych butów prowadzące do kuchni, gdzie paliło się światło.

- Gnojku wyłaź stamtąd – liczyła, że zza ściany wyjdzie dzieciak w za dużych butach przebrany za klowna. Tak jednak się nie stało.

Ręce zaczęły jej drżeć, a źrenice rozszerzyły się. Przypomniała sobie o pałce, którą dostała od Elizy – jej zdaniem samotna kobieta powinna mieć czym się bronić. Na jej szczęście zostawiła ją za szafkę przy drzwiach, więc nie tracąc czasu złapała za nią.

Zacisnęła ręce na pałce i delikatnym krokiem ruszyła do kuchni. Każdy krok stawiała powoli i ostrożnie, była gotowa na szybki cios w razie gdyby ktoś wyskoczył z pomieszczenia. Tak się nie stało. Najpierw przekroczyła próg drzwi lewą nogą osłaniając górną część ciała pałką, a następnie zajrzała do pomieszczenia, które było zupełnie puste, ale nieprzyjemny zapach w nim pozostał.

Po wejściu opuściła pałkę i jeszcze raz uważnie zlustrowała każdy kąt kuchni. Poza kuchenką, dwoma szafkami, stołem i dwoma krzesłami nie było w niej nic dziwnego. Postanowiła zadzwonić do Elizy i poinformować ją o dziwnym zajściu, jednak po sprawdzeniu kieszeni zdała sobie sprawę, że telefon leży w gabinecie na biurku. Przeklęła w myślach i z pałką w ręku ruszyła do gabinetu.

Tuż przed wyjściem z kuchni zapach jakby się wzmógł, przełknęła ślinę i po chwili usłyszała kroki w salonie. Miała ochotę ruszyć przez korytarz i wybiec na zewnątrz, ale strach zupełnie ją sparaliżował.

Przez głowę zaczęły przelatywać jej najróżniejsze myśli, oczami duszy zobaczyła byłego męża siedzącego w salonie z łomem w ręku, którym za chwilę roztrzaska jej czaszkę, a ciało wywiezie do lasu, albo co gorsze zostawi na pożarcie dzikim zwierzętom. Poczuła jak po ciele przebiegł zimny dreszcz.

Gdy kroki w pokoju ucichły postanowiła wybiec na korytarz i uciec z domu. Plan zrealizowała w połowie. Po wybiegnięciu z kuchni spojrzała przez ramię, to co zobaczyła zupełnie wytraciło ją z równowagi i potknęła się o pałkę, która wypadła jej z rąk. W pokoju przed nią stał prawie dwumetrowy mężczyzna. Miał na sobie czarny płaszcz spięty w pasie, a na twarzy białą maskę z długimi rogami.

Barbara próbowała się podnieść , ale ręce raz po raz ślizgały się na płytkach. Gdy mężczyzna ruszył, zabrało jej dech w piersiach. Odpychała się nogami od ziemi, jednak dystans między nimi nieustannie się zmniejszał.

Gdy mężczyzna złapał ją za szyję, łzy naleciały jej do oczu i wydała z siebie ciche jęknięcie. Uniósł ją na wysokość swojej twarzy i spojrzał prosto w oczy. Barbara zobaczyła w nich ciemność, nie było w nich nic poza zupełnym, zabijającym światło mrokiem. Zaczęła machać nogami i walić mężczyznę pięściami. Ten burknął, jakby go to rozbawiło.

- Nadasz się – rzekł mężczyzna zachrypniętym głosem, poczuła jak z jego ust wydobywa się metaliczny zapach.

Gdy Barbara zaczęła wierzgać, mężczyzna uderzył jej głową w ścianę zostawiając okrągłe zakrwawione wgniecenie. Gdy straciła przytomność zarzucił ją na plecy i wyszedł z mieszkania.

*

 

Janek miał wrażenie, że wypluje płuca. Razem z kolegami uciekali od dobrej pół minuty. W końcu zatrzymali się na przystanku. Nie był może wyjątkowo zadbany, w środku cuchnęło alkoholem i szczynami, ale było tam to czego w tej chwili bardzo potrzebowali – drewniana ławka.

Gdy dopadli do ławki, momentalnie wybuchli śmiechem.

- Widzieliście ją? – spytał Janek i wygiął twarz udając wrzeszczącą kobietę, koledzy nie mogli powstrzymać śmiechu.

Ulicą przejechał czerwony samochód, który zaskoczył chłopców i zmusił ich do ogarnięcia się. Janek w stroju Hulka nadal z trudem powstrzymywał śmiech, obok, jako Spider-Man, siedział Kuba, a z ławki wstał Sebastian, przebrany za Iron Mana.

- I co teraz robimy? – spytał Sebastian wyglądając z przystanku na ulicę, upewniając się czy wariatka nie ruszyła w pościg.

- Chyba wracamy, pominęliśmy kilka domów, gdzie dają najlepsze cukierki – stwierdził Janek i przejechał ręką po spoconym czole. - A czasem nawet pieniądze – chłopcy, jak na komendę zrobili poważne miny.

- Pieniądze? – spytał Kuba wstając z ławki.

- Mój brat tak mówił. U Bertkowskich dają po dwadzieścia złotych, podobno.

- Brzmi nieźle, ale co jeśli ta wariatka się na nas czai? – odparł Sebastian. Po ciele przebiegł mu zimny dreszcz.

- Coś ty? Zgłupiał? Pewnie teraz siedzi w łazience, czyści ciuchy i powtarza wszystko przez te wścibskie dzieciaki – powiedział Janek wykrzywiając twarz i imitując głos Barbary. Chłopcy uśmiechnęli się.

- Racja, tak ją urządziliśmy, że już nigdy nam nie podskoczy – stwierdził Kuba.

Janek wstał z ławki, zgarbił się i zaczął udawać kobietę w opałach:

- O nie! To znowu oni! Zabierzcie ode mnie te wstrętne jajka, bo się zrzygam – udał, że wymiotuje, a koledzy zaśmiali się w niebo głosy.

Ich intensywne okrzyki zbudziły kolejnego psa w okolicy. W domu naprzeciwko otworzyły się drzwi i wyłoniła się z nich czarna sylwetka.

- Zamknąć mordy i do domu! Ludzie chcą się wyspać – wykrzyknął mężczyzna i po chwili zamknął drzwi.

Chłopcy zerwali się na równe nogi.

- Musimy się pospieszyć – rzekł Janek. – Jeśli inne grupy nas uprzedzą, dostaniemy mniej forsy i cukierków.

- Do tego ten typek nie wydał się zbyt miły – stwierdził Kuba.

Chłopcy wyszli z przystanku i ruszyli w kierunku z, którego przybyli. Powietrze tego wieczora było chłodne i orzeźwiające. Janek pomimo przejścia już kilku kilometrów, nie był nawet trochę zmęczony. Czuł, że mógłby chodzić za cukierkami całą noc, ale niestety miał dopiero dziesięć lat i przed 21 musiał być w domu, w innym przypadku będzie miał kłopoty.

Razem z Kubą i Sebastianem szli poboczem niezbyt zabudowanej okolicy. Znajdowało się tam chyba tylko dziesięć domów, ale ilość cukierków i kasy, jaką można było tam zebrać była równa kilkunastu odwiedzonym już domom. O ile słowa brata Janka się sprawdzą.

Gdy zbliżyli się do pierwszego domu na podwórku zaczął szczekać pies, a po chwili dopadł do bramy, chwaląc się przed chłopcami długimi białymi kłami, którymi bez problemu mógł odgryźć im nogi, przynajmniej tak sądził Sebastian. Woleli nie ryzykować, więc pominęli dom i poszli do następnego. Tym razem zielona brama była otwarta, w pobliżu nie było również żadnego psa. Po wejściu na podwórko chłopcy zauważyli, że obok stodoły stał okryty plandeką zielony kombajn.

- Ale fajny – skomentował Janek.

- U mnie młócił podobny – stwierdził Sebastian i zaraz potem chłopcy ruszyli do drzwi domu. Znajdowały się na szczycie zadbanych kafelkowych schodów. Pierwszy do drzwi dopadł Kuba i to on użył dzwonka. W drzwiach stanęła kobieta w średnim wieku, miała na sobie czerwoną sukienkę i czarną koszulkę. Chłopcy wypowiedzieli formułkę, a kobieta z szerokim uśmiechem wsypała do ich torebki garść krówek, trufli a na dodatek dała dziesięć złoty. Kuba podziękował i po chwili ponownie znajdowali się na ulicy.

Janek rozejrzał się po niej, zobaczył migające w oddali czerwone światełko. Zastanowił się ile kilometrów od nich znajduje się wieża na której owe światło świecie, gdy żadna konkretna liczba nie przyszła mu do głowy spojrzał w kierunku domów. Mieszkanie wiedźmy od, której uciekli stało pięćdziesiąt metrów przed nimi. Janka opanował strach, którego nie czuł przedtem. „Co może nam zrobić? Nic” pomyślał. Przyszło mu do głowy, że kobieta mogła go rozpoznać i przez to brat będzie miał problemy w szkole, albo co gorsze mogła przyjechać do jego domu i naskarżyć. Przełknął ślinę i postarał wyrzucić z siebie takie myśli.

- Ile mamy forsy? – spytał Kuba spoglądając na zamyślonego Janka.

- Janek? – rzekł Sebastian i szturchnął kolegę.

- Chyba nie powinniśmy w nią rzucać tymi jajkami – chłopiec pobladł na twarzy.

- Chłopie. Zachowała się, jak gnida i dostała to co chciała. Przecież było wyraźnie powiedziane cukierek albo psikus – stwierdził Kuba i obdarzył Janka poważnym spojrzeniem.

- Kuba ma rację. Poza tym ta wariatka złapała na nas kamienia. Jakby cię tym trafiła to byś udaru dostał.

- Wstrząsu mózgu, chyba – poprawił Sebastiana Janek.

- Wiesz o co chodzi, więc nie peniaj tylko chodź – odparł Sebastian, złapał Janka za ramię i pchnął delikatnie w kierunku domu. – Kasa czeka – dodał po chwili.

Janek delikatnie się uśmiechnął, ale ciągle czuł delikatne obawy.

Między domami znajdowała się pusta przestrzeń, którą zapełniały pola. Janek spojrzał na otaczającą je ciemność. Nie bał się jej, ale wolał trzymać się ulicy. Po co w ogóle miał łazić nocami po polach? Na środku ulicy, przed nimi, leżał spory kamień na, którym został biały ślad. Wizja, że któryś z nich mógł nim oberwać przeraziła chłopców.

Kuba obejrzał się w obie strony drogi, wyszedł na środek i podniósł kamień.

- Może się przydać – pokazał go chłopakom. Przytaknęli.

Głowy całej trójki zwrócone były w kierunku domu Barbary. Zdziwiły ich cały czas otwarte drzwi, furtka i niesprzątnięte plamy od jajek na oknie. Janek uważnie zlustrował część domu w której znajdowały się drzwi.

- Chłopaki mam złe przeczucia – powiedział Janek, a po karku przeleciał mu zimny dreszcz.

- Chyba. Chyba coś tam leży, na podłodze – stwierdził Kuba i nieco zbliżył się do bramy. – To chyba pałka.

Chłopcy spojrzeli na siebie nawzajem i prawie jednocześnie przełknęli ślinę.

- Może coś jej się stało? – zasugerował Sebastian spoglądając na stojącego obok Janka.

- Może jakaś grupa coś jej zrobiła. Nie była za miła to może starszacy ją pobili, albo nawet – Janek przełknął ślinę.

Sebastian podszedł do bramy i zauważył, że zamek od furtki jest wyłamany, a metalowe słupki wygięte na zewnątrz.

- Coś złego musiało się tam stać, musimy jej pomóc – powiedział Sebastian.

- Zwariowałeś? A co jeśli ten kto to zrobił dalej tam jest i zrobi nam krzywdę, albo to ona zastawiła na nas pułapkę – odparł Kuba i cofnął się krok do tyłu.

- Może tak, a może nie. Gdy policja przyjedzie na miejsce i zobaczy, że jest cała w zgniłych jajkach to od razu będą wiedzieć, że to my.

- Jak niby po jajkach mają określić, kto to zrobił głąbie? – stwierdził Kuba i popukał się po głowie.

- W sumie racja – rzekł Janek lekko kiwając głową.

- Ludzie ona może tam umierać. Wiedźma czy nie, trzeba jej pomóc – uniósł głos Sebastian i tupnął nogą. – Nie idziecie to nie, pójdę sam. Przynajmniej nie umrze przeze mnie – wystąpił przed szereg i żwawym krokiem ruszył w kierunku domu.

Janek i Kuba zrobili przestraszone miny i zmierzyli się wzrokiem, a następnie ruszyli za Sebastianem. Szybko przemierzyli przez podwórko i znaleźli się przy progu. Zajrzeli do środka. Pierwszym co rzucało się w oczy była pałka leżąca na końcu korytarza i ślady dużych butów. Wszystkich przeszył paraliżujący strach, stali więc przez chwilę i czekali na jakiś sygnał, by ruszyć dalej.

Nagle zaszczekał pies sąsiada. Wszyscy na raz spojrzeli w prawo. Janek stojący w środku złapał chcącego uciekać Kubę.

- Spokojnie to tylko pies – stwierdził.

- Ta, wiem, ale nieźle mnie przestraszył – w głosie Kuby dało się wyczuć przerażenie.

Sebastian wziął głęboki oddech i wszedł do mieszkania, czym zaskoczył kolegów.

- Proszę pani? – zawołał półgłosem.

Janek i Kuba weszli do środka. Gdy zbliżyli się do kuchni poczuli metaliczny zapach. Sebastian niespodziewanie wzdrygnął się i z przerażeniem w oczach spojrzał na Janka, a potem na Kubę.

- Czujecie? To zapach krwi – głos mu cały drżał.

Sebastian pierwszy raz poczuł ten zapach tego lata. Gdy mama kazała zawołać mu ojca na obiad. Na nieszczęście Sebastiana, ojciec akurat zabijał kurczaki na mięso i po wejściu do obory poczuł podobny zapach i zobaczył kurę biegającą bez głowy. Tego wieczora nie mógł zasnąć.

- Wynośmy się stąd – stwierdził Janek i zawrócił. Uniósł delikatnie wzrok i zobaczył brudne od krwi wgniecenie w ścianie. Cała trójka stała przez chwilę w miejscu i wpatrywała się w nią.

Mieli ruszać, gdy z zewnątrz dobiegł ich odgłos zbliżających się kroków. Momentalnie schowali się w kuchni. Kuba i Sebastian wleźli pod stół, a Janek został oparty przy ścianie.

- Stary, łap – wyszeptał Kuba i rzucił Jankowi przyniesiony kamień.

Janek złapał go i kiwnął głową z powagą wymalowaną na twarzy. Włożył kamień do prawej ręki i uniósł ją by zdzielić nieznajomego, gdy tylko się pojawi. Kroki były coraz głośniejsze. Janek starał się wyobrazić dzielącą ich odległość. Gdy obcy wszedł do mieszkania chłopcy wzięli głębokie wdechy. Janek zaczął się trząść ze strachu i delikatnego podniecenia, spojrzał na przyjaciół siedzących pod stołem i zdał sobie sprawę, że oni czują dokładne to samo.

Nieznajomy był już bardzo blisko. Janek wziął większy zamach i po chwili palnął ubranego na czarno mężczyznę w nogę. Ten wydał przeraźliwy krzyk i padł na ziemię. Janek natychmiast ruszył w kierunku wyjścia. Kuba niczym sprinter wyskoczył spod stołu zastawiając tym samym drogę Sebastianowi, który w obłąkańczej panice pchnął go, by samemu się wydostać. Ostatecznie obaj wylądowali na ziemi obok mężczyzny. Zaczęli płakać i krzyczeć.

- Chłopcy – rzekł potulnym głosem mężczyzna. – Spokojnie.

Natychmiast uspokoili się i uważniej przyjrzeli się leżącemu obok mężczyźnie. Był nim szczupły sąsiad Barbary, Andrzej, który niecałe pół godziny temu obdarował ich czekoladą i piątakiem na jakiś napój.

Mężczyzna wygiął twarz z bólu i złapał się za nogę.

- Muszę przyznać, że masz niezły zamach – wydusił z siebie i spojrzał na Janka.

Chłopcy przeprosili pana Andrzeja i opowiedzieli mu dokładnie co robili o takiej porze w domu Barbary, która, jak się okazało, zniknęła. Pan Andrzej zadzwonił na policję, która zjawiła się po dziesięciu minutach i zbadała mieszkanie, a także odwiozła chłopców do ich domów, gdzie każdy z rodziców dostał upomnienie od policjanta za pozwolenie dziesięciolatkom na nocne spacery.

Nikomu tego wieczora nie przeszło przez myśl, że Barbara, nauczycielka z pobliskiego gimnazjum, jest dopiero pierwszą ofiarą tajemniczych porwań, które miały nasilić się już wkrótce.

Następne częściRozdział 2 - Skazani | cz 1

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Maksiu 24.02.2021
    Dziękuję za przeczytanie. Będzie mi bardzo miło, jeśli podzielisz się ze mną swoimi wrażeniami.
  • LittleDiana 24.02.2021
    Mam nadzieję, że Barbara się znajdzie.
  • Maksiu 24.02.2021
    ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania