Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Taka Karma - Rozdział piąty
Ethan wyciągnął się sennie na miękkiej sofie, sącząc esencję czarnej kawy. Ta przyjemna chwila wytchnienia nie trwała jednak długo. Rozentuzjazmowana brunetka z impetem strąciła jego długie nogi z tapicerowanego mebla i bezceremonialnie usadowiła się obok. Choć ucieszył się z jej towarzystwa, w duchu zaklinał los, by znów nie wznowiła dyskusji na temat ich ślubu, zaplanowanego na lato przyszłego roku. Ostatnimi czasy w wolnych chwilach nie rozmawiali bowiem o niczym innym.
— Jesteś śpiący?— spytała, niedbale zajadając się chipsami z kolorowej paczki.
— To twoja wina — rzucił z bałamutnym uśmiechem.
Dziewczyna się zaczerwieniła.
— Nieprawda. Późno poszliśmy spać przez twojego brata — zaprzeczyła, jakby aluzja do ich wspólnie spędzonej nocy była nieprawdziwa.
Ethan głośno parsknął.
— Nie mieszaj do tego mojego brata! — mówił przez śmiech.
Megan mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem, ale zaraz potem jej mina nabrała powagi.
— Właśnie. Już wiadomo, co się stało?— dopytała, bardziej z zaciekawienia aniżeli troski o zdrowie Matthew.
Ethan wzruszył ramionami.
— Nie wiem, ale wydaje mi się, że ma to związek z tą imprezą, na której był w ostatnim tygodniu. Wrócił przecież taki poobijany.
— Myślisz, że znów wpakował się w jakąś historię z narkotykami?— dopowiedziała Megan z zastanowieniem.
— Znasz mojego brata. Wieczny buntownik— podsumował swoje rozważania i z hukiem odłożył pusty kubek po kawie na stół.
To było jak kropka na końcu zdania. Tym gestem Ethan wyraźnie dał do zrozumienia, że nie ma ochoty dłużej ciągnąć tego tematu. Nie oznajmił tego wprost, ale wewnętrznie czuł głębokie przesycenie Matthew i jego nieustającymi bolączkami. Choć łączyła go z bratem niegasnąca więź, był serdecznie zmęczony jego nieprzerwanym poszukiwaniem atencji i ciągłym stawianiem siebie w centrum dramatu.
— Spakowałaś się już?— zapytał, wymownie spoglądając na zegarek.
Megan zręcznie uformowała foliowe opakowanie, by jednym, niesubtelnym ruchem wsypać do ust resztę zawartości.
— Ta — odparła, niefrasobliwie cedząc słowo przez pełne usta.
Ethan skrzywił się z wyraźnym niesmakiem.
— Powinnaś skończyć z tymi niezdrowymi przekąskami.
— Bo będę gruba i przestanę ci się podobać?— spytała zalotnie, bez uprzedzenia zawieszając splecione dłonie na jego szyi. Gest ten wykonała z taką furią i rozmachem, że Ethan musiał chwycić ją za biodra, aby utrzymać jej niestabilną równowagę i zapobiec nieuchronnemu upadkowi.
— Bo martwię się o twoje zdrowie— powiedział, składając delikatny pocałunek na jej czole.
Dziewczyna się uśmiechnęła.
— Będziesz tęsknił?— zapytała ni stąd, ni zowąd.
Ethan uniósł brew. Narzeczona musiała dziś wracać do rodzinnego Milwaukee. Okazało się, że jej siedemdziesięciopięcioletnia babcia zwichnęła biodro. Jako jedyna wnuczka w rodzinie została oddelegowana do pomocy staruszce.
— Będę usychał z tęsknoty — odpowiedział, lekko ironizując.
Megan kokieteryjnie oblizała ponętne usta z resztek słonej przekąski.
— To raptem kilka dni, potem babcię Ann przejmuje moja mama — doprecyzowała.
Chłopak zawiesił spojrzenie na jej jasnobrązowych tęczówkach. Trwali w uścisku przez kilka cichych sekund, dopóki w salonie nie ukazała się Elizabeth — przyszła macocha Ethana i Matthew. W reakcji na jej obecność, chłopak bezwiednie odsunął Megan na bezpieczną długość ramion. Elizabeth i Ethan wymienili się krótkimi, wymownymi spojrzeniami.
— Zaniosę twoją torbę do samochodu— zaproponował, pełen nieoczekiwanego entuzjazmu i prędko udał się na piętro domu.
Audrey zwątpiła we własne szczęście. Po raz pierwszy od długiego czasu mogła z całą stanowczością przyznać, że osiągnęła pewien stopień spełnienia we wszystkich aspektach swojego życia. Praca, którą wykonywała, choć daleka od bycia szczytem jej ambicji, gwarantowała uporządkowane poczucie niezależności finansowej. Co więcej, powróciła na studia. W związku z dramatyczną sytuacją, która wymusiła na niej i jej matce niespodziewaną przeprowadzkę, musiała tymczasowo odłożyć na bok aspiracje związane z edukacją. Teraz, kiedy życie powoli wracało na dawne tory, mogła wreszcie skupić się na sobie i własnych potrzebach. Życie towarzyskie, które wcześniej ledwie wegetowało, również ewoluowało w zaskakującym tempie. W ostatnim okresie Tim miewał burzliwe wahania nastrojów, lecz wszystko zdawało się wskazywać, że dręczący go problem odszedł w niepamięć. Przynajmniej chwilowo.
W piątek, zaraz po hucznym Święcie Dziękczynienia, postanowili zrezygnować z wysiłku. Wyprawa do galerii handlowej czy restauracji nie była rozsądnym pomysłem, zwłaszcza jeśli ktoś pragnął kameralnej atmosfery. Właśnie rozpoczęła się gorączka wielkich wyprzedaży, a na ulicach panował nieprzebrany tłum. Na szczęście Audrey i Tim mieli wolne, które spędzali na kanapie w jego przytulnej kawalerce.
Dziewczyna złożyła wygodnie głowę na jego klatce piersiowej, otulając się jego czułymi objęciami. Nigdy wcześniej nie czuła się pod jego dotykiem tak niezachwianie bezpieczna.
— Myślisz, że mu wybaczy?— zapytała.
Tim oparł podbródek na jej głowie, wplatając palce w jej długie, brązowe włosy.
— Na pewno. One zawsze wybaczają — rzucił, niewiele myśląc nad tym, co powiedział.
— I to mnie wkurza! Większość kobiet dobrowolnie skazuje się na cierpienie u boku mężczyzny— ton jej głosu nie wskazywał już na zwykłe poirytowanie. Teraz, z jakiegoś powodu, uniosła się czystym gniewem.
Chłopak spojrzał na nią pytająco, lecz wciąż milczał. Pozwolił, by Audrey mogła swobodnie rozwinąć myśl, tym samym dając upust kłębiącym się w niej negatywnym emocjom. Temat, który poruszyli, wydawał się zwyczajny, lecz z pewnych względów nie był jej obojętny.
— Wszystkie są takie łatwowierne, naiwne! Myślą, że faceci będą padać im do stóp na kiwnięcie palcem. Żałosne! A potem następuje wielkie zdziwienie, kiedy coś idzie nie po ich myśli i następuje to, co nieuniknione! — powiedziała na jednym wydechu.
Tim spojrzał na nią w znaczący sposób, następnie przeniósł wzrok na ekran monitora, gdzie wyświetlał się oglądany przez nich film. Nie miał już najmniejszych wątpliwości co do tego, że główna bohaterka tej komedii romantycznej została utożsamiona przez Audrey z jej matką.
— Audrey — mruknął lekko zmieszany. — To, że twoja mama została z tobą sama, nie znaczy, że każdy facet jest dupkiem.
— Wcale tego nie powiedziałam!
— Ale do tego zmierzasz— skwitował.
W tym samym czasie zadzwonił telefon chłopaka. Tim odetchnął z ulgą. Widział, jak Audrey otwiera usta, by odpowiedzieć, lecz gdy tylko usłyszała dźwięk dzwonka, od razu nastała cisza. Chłopak odebrał, uprzednio spoglądając na wyświetlacz.
— No hej, Matt — rzucił do słuchawki z pogodnym uśmiechem. Taki wyraz utrzymywał się na jego twarzy do momentu, aż odezwał się jego rozmówca.
— No jasne. Coś się stało? Jak to? Gdzie? Co?! Gdzie jesteś?! — zaskoczenie Tima rosło z każdym kolejnym pytaniem. W efekcie blondyn zerwał się z łóżka, wybiegając na środek pokoju. Audrey nie miała już wątpliwości, że stało się coś złego.
— Zaraz będę. — Po tych słowach Tim się rozłączył. Spojrzał na Audrey przerażonym wzrokiem. Nie zdążyła o nic zapytać.
— Audrey, przepraszam cię, ale dzwonił Matthew, ten chłopak, o którym ci opowiadałem. Jest w szpitalu, muszę tam jechać natychmiast — powiedział, w pośpiechu wkładając na siebie bluzę, którą zostawił na oparciu sofy.
— W porządku, jasne, nie ma sprawy. Hmm, a może… mogłabym z tobą pojechać? Wyglądasz na bardzo poruszonego. Może…
— Pewnie, chodźmy — przerwał jej, szybko udając się do wyjścia.
Obrót, kolejny i jeszcze jeden. Za nimi jeszcze kilka. Świat wirował. Aby uniknąć upadku, Matthew kurczowo zacisnął dłonie na brzegach łóżka, a przecież leżał, zatem jego obawy były bezzasadne. Sięgnął ręką do szafki przy łóżku po telefon. Według cyfr na wyświetlaczu dochodziła czternasta — to dobry znak, Tim powinien za chwilę dotrzeć na miejsce. Oprócz telefonu i plastikowego kubka z wodą, na szafce znajdowała się jeszcze jedna rzecz, która zwróciła jego uwagę — otwarta paczka papierosów. Tego dnia nie miał ich ze sobą, poza tym nie takie palił. Gdyby personel szpitala miał podejrzenia, że należą do niego, na pewno ktoś zwróciłby mu uwagę na niestosowne zachowanie. Zapewne należały do kogoś, kto widocznie ich zapomniał, kiedy był z wizytą. W zasadzie niespecjalnie przejmował się tym, do kogo należały. Wyciągnął jednego z pudełka i delikatnie wsunął pod poduszkę, w miejscu, gdzie nie ulegnie zgnieceniu. Spojrzał przez uchylone drzwi sali. Dostrzegł ojca, który szedł prędko. Po chwili był przy nim z grobową miną i przemęczonym wzrokiem, który nie wróżył dobrych wieści.
Mężczyzna usiadł w fotelu postawionym obok łóżka. Bez słowa wziął do ręki paczkę papierosów, pozostawioną na szafce, i schował do niej zapalniczkę, którą trzymał w dłoni. Matthew zaniemówił.
— Od kiedy ty palisz?— spytał.
Osobiście nigdy nie widział taty z papierosem, ale z opowiadań wujka słyszał, że rzucił palenie chwilę przed narodzinami Ethana. Ni stąd, ni zowąd wrócił do nałogu po dwudziestu pięciu latach.
— Jakoś tak mnie naszło. Jak się czujesz?— zapytał, by szybko zmienić temat.
Matthew skupił uwagę na tacie. Nie sposób było nie zauważyć przygnębienia, które towarzyszyło mu niemal w każdym geście i ruchu. Choć z logicznego punktu widzenia było to niemożliwe, wydawało mu się, że miał nawet więcej zmarszczek niż przy wczorajszej kolacji.
— Dobrze, nawet bardzo dobrze — odpowiedział pełen entuzjazmu. — Dlatego zastanawiam się, dlaczego tutaj siedzisz, zamiast zająć się babcią i dziadkiem. Przyjechali z drugiego końca kraju, aby spędzić z nami święta. Niepotrzebnie marnujesz tu czas, tato.
— Ethan się nimi zajął — powiedział oschłym tonem.
— Jedź do domu — Matthew wciąż nie dawał za wygraną. Było mu szczerze żal ojca, który siedział przy nim prawdopodobnie od wczorajszego wieczoru, kiedy tu trafił. — Nic mi nie będzie, poza tym wypisuję się. Już dzwoniłem do Tima, odwiezie mnie do domu.
— Co?— W jednej chwili przygnębienie ustąpiło gniewowi. Pan Patterson szeroko otworzył oczy, zastanawiając się, czy na pewno dobrze usłyszał.
— Zaraz przyjdzie ktoś z papierami, wychodzę. Nic mi nie jest — oświadczył rzeczowo.
Jack już otwierał usta, by odpowiedzieć, lecz w ostateczności zamilkł.
— Poczekaj przynajmniej na wyniki badań, jutro się wypiszesz — nagabywał, a w jego dotąd pewnym siebie tonie głosu zabrzmiała krztyna bezsilności.
Matthew zadrżał. Miał wrażenie, że tata o czymś mu nie mówił. Czyżby wiedział o jego stanie zdrowia coś więcej niż on sam? Wątpliwe.
Drzwi pokoju zaskrzypiały. W progu pojawił się wysoki, dość dobrze zbudowany blondyn o szaroniebieskich oczach. Ostre rysy twarzy i kwadratowa szczęka sprawiały, że wyglądał na starszego niż był w rzeczywistości, a miał dopiero dwadzieścia dwa lata. Chociaż to chłopak wszedł pierwszy, bardziej interesująca była młoda kobieta, która kryła się za nim. Była tak drobna, że chłopak niemal całkiem zasłonił ją swoją posturą, lecz mimo to jako pierwsza zwróciła uwagę Matthew i jego taty. Dostrzegli bladą twarz, którą otaczała lśniąca kaskada prostych włosów w kolorze mlecznej czekolady. Oczy tej samej barwy nieśmiało rozglądały się po sali, szukając punktu zaczepienia.
— Dzień dobry. Cześć — blondyn najpierw zwrócił się do mężczyzny siedzącego na krześle, następnie do swojego kolegi. Pan Patterson uprzejmie odpowiedział Timowi, bo tak miał na imię chłopak, oraz jego dziewczynie, która również nieśmiało wydukała słabe „dzień dobry”. Tak naprawdę trudno było jednoznacznie określić, do kogo się zwróciła, albowiem mówiąc, patrzyła w bliżej nieokreśloną przestrzeń.
— Pójdę po kawę. A ty zastanów się nad swoją decyzją — powiedziawszy to, Jack wstał z miejsca i skierował się do wyjścia.
— Może ty mu przemówisz do rozsądku — zagadnął surowo do Tima, z którym minął się w drzwiach.
Chłopak obdarzył go pytającym wzrokiem, który po chwili przeniósł na przyjaciela. Matthew niewzruszenie obserwował całe zajście, a kiedy ojciec zniknął za drzwiami, głośno odetchnął, robiąc kwaśną minę.
— Matthew.— Chłopak wyciągnął rękę w stronę onieśmielonej dziewczyny, utrzymując na twarzy szczery uśmiech.
— Audrey.— Szatynka odwzajemniła uścisk. — Przepraszam. Ja. Chyba powinnam poczekać na korytarzu— miotała się, wykonując krok w tył.
Dziewczyna stała bez ruchu, zamroczona, jakby nagle zdając sobie sprawę z tego, gdzie się znalazła i co zastała. Uciekała wzrokiem, najwyraźniej szukając drogi ucieczki. Fala gorąca spowodowana zażenowaniem uderzyła w nią znienacka, kiedy zorientowała się, jakie faux pas popełniła. Nikt nie powinien bez uprzedzenia pakować się do szpitalnej sali, jeśli nie należy do rodziny lub przyjaciół chorego.
— Nie, zostań, spokojnie. Nie mam z tym problemu — Matt próbował załagodzić sytuację.
— Odruchowo weszłam za Timem. Wszystko działo się tak szybko. Nie spodziewałeś się dodatkowego gościa. Pewnie czujesz się niezręcznie.
Audrey patrzyła na Tima, szukając wsparcia, ale on, zamiast powiedzieć coś, co mogłoby usprawiedliwić jej nietaktowne zachowanie, był zajęty lekturą karty informacyjnej, przymocowanej do łóżka Matthew. Kolejny raz ją zignorował, jakby nie istniała.
— Naprawdę. Nic się nie dzieje. Nie czuję się niezręcznie. Chyba tobie gorzej z tym, że tutaj jesteś niż mnie — zapewnił.
W gruncie rzeczy zasadność jego słów była bezdyskusyjna. Czyżby Audrey faktycznie projektowała problem tam, gdzie nie istniał, ulegając własnym lękom? Była to typowa reakcja kobiety nazbyt wrażliwej – lub, co gorsza, ulegającej stereotypom.
— Matt. Co się stało? Wypisujesz się? Dlaczego? Co się w zasadzie stało?— Tim usiadł w fotelu, w którym wcześniej siedział pan Patterson, wbijając szczerze zaniepokojony wzrok w swojego przyjaciela.
— Stary, spokojnie — Matthew skutecznie powstrzymał lawinę pytań. Zdenerwował go sposób, w jaki przerwał mu pogawędkę z Audrey. — Nic się nie stało. Muszę prosić cię o przysługę. Nie mam jak stąd dostać się do centrum. Podrzucisz mnie do domu?
— Zaraz, zaraz — Tim poderwał się z miejsca, nieznacznie podnosząc ton głosu. — Leżysz w szpitalu i twierdzisz, że nic się nie stało? Jest z tobą tata, wujek gdzieś tutaj pracuje i nie masz jak wrócić do domu? Tylko po to do mnie zadzwoniłeś?
Matthew spojrzał na niego w protekcjonalny sposób. I, po co od razu te nerwy?
— Tim — znów westchnął. — Oni ze wszystkiego muszą robić wielką aferę. Wypisuję się na własną odpowiedzialność. Chciałbym sobie oszczędzić ich niepotrzebnego pierdolenia, dlatego za…
— Matt! — Timothy nie mógł się powstrzymać. Przerwał mu wyraźnie wzburzonym tonem, w wyniku czego na jego dotąd gładkim czole pojawiło się kilka głębokich bruzd. Matthew od razu zamilkł, zastanawiając się, co w jego wypowiedzi mogło tak rozjuszyć kolegę.
— Czuję się potraktowany jak… szofer. Skoro lekarze uważają, że będzie lepiej, jeśli zostaniesz w szpitalu, to widocznie tak jest, nie zachowuj się jak dziecko. Opowiedz najpierw, co się stało i wspólnie coś wymyślimy.
Przez chwilę zaległa ciężka, znacząca cisza. Matthew wpatrywał się w przyjaciela z głębokim, niemal bolesnym niedowierzaniem. Nie znosił odmowy, a tym bardziej nie był do niej przyzwyczajony. Spokojnie pokręcił głową, jakby sam fakt usłyszanych słów był niemożliwym nonsensem.
— Dobrze. Wynoś się stąd — powiedział po dłuższej chwili namysłu, odwracając wzrok w stronę okna.
Tim ze zdumieniem zaśmiał się pod nosem. Zachowanie przyjaciela było absurdalne i infantylne.
— Słucham?— zapytał spokojnie. Audrey również wyglądała na zaskoczoną przebiegiem tej rozmowy.
— Skoro nie możesz mi pomóc, to spadaj — odpowiedział, w dalszym ciągu na nich nie patrząc.
Audrey i Tim wymienili się krótkimi, lecz znaczącymi spojrzeniami. Była to chwila niewerbalnej komitywy, w której bez słów przekazali sobie całe spektrum wzajemnego zdumienia i niepokoju.
— Nie słyszałeś? Wypad! — wykrzyknął, kiedy para pozostała obojętna na jego słowa.
— Idziemy, Audrey — nakazał Tim, rzucając przyjacielowi krótkie, pełne pożałowania spojrzenie, po czym wyszli, zostawiając go samego, tak jak sobie życzył.
Chłód z zewnątrz drażnił jego twarz i dłonie, mimo to wychylił się jeszcze głębiej poza parapet okna, w sali 410. Zaciągnął się i po chwili z jego ust wypłynęła strużka gęstego dymu, który niemal natychmiast rozproszył się w mroźnym, listopadowym powietrzu. Uspokoił się. Wraz z szarymi obłokami ulatywały wszystkie problemy i zmartwienia, lecz był doskonale świadom, że to tylko chwilowe uczucie i w momencie, kiedy wyrzuci białego niedopałka, znów przytłoczy go szara codzienność.
— Aż tak dobrze płacą za przerzucanie paczek, że stać cię na karę za palenie w pokoju?
Za jego plecami rozszedł się głos pełen pretensji. Chłopak doskonale wiedział, do kogo należał.
— Zdziwiłbyś się — warknął. — Nie palę w pokoju, a w oknie, to znacząca różnica. To nie twój oddział. Zgubiłeś się?
Niechętnie wyrzucił z dłoni papierosa, po czym niespiesznie odwrócił się w kierunku swojego rozmówcy.
— Mam twój wypis — powiedział mężczyzna, charakterystycznie wymachując pojedynczą kartką papieru.
Chłopak momentalnie zwrócił na niego uwagę. Podszedł bliżej, by sięgnąć po świstek i dokładnie w tym samym czasie Peter zabrał dłoń, a jego twarz przybrała poważny wyraz.
— Daj spokój! — powiedział osłupiały, nie mogąc zrozumieć niedorzecznego zachowania wujka.
Mężczyzna po krótkim zastanowieniu odłożył kartkę na niewielki stolik przy łóżku bratanka, po czym zajął miejsce w fotelu.
— Nowotwór to nie koniec świata — ponowił niezbyt wzruszonym tonem.
— Słucham?— Matthew zaniemówił. — Ty… wiesz?
Peter patrzył protekcjonalnie. Wzruszył ramionami, uśmiechając się, jakby chciał powiedzieć: „No raczej, kretynie”.
— Wierzę, że diagnoza cię przestraszyła, ale to nie powód, by zaprzestać leczenia, a już na pewno nie w tym momencie — skomentował, używając powściągliwego tonu i bezpłciowej mimiki.
Co jak co, ale trzeba przyznać, że miał dryg do takich rozmów. Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że do tej pory zdrowie i ogólnie rzecz biorąc samopoczucie było dla Matthew tematem tabu, który on odważył się poruszyć w perfidny i nieco wyrafinowany sposób.
— Pete — wydukał, zbierając myśli. — Mógłbyś się… po prostu nie wtrącać?
— Odwiedziny u kolegi, co?— wspomniał, ignorując jego sugestię. — To wtedy poznałeś diagnozę? Jak spotkałem cię pod szpitalem?— ciągnął. Matthew nie odpowiadał, wobec czego pozwolił sobie na dalszy monolog. — Myślałeś, że nikt się nie dowie? Matt, to się da wyleczyć, pod warunkiem, że zaczniesz działać już teraz.
— Peter, to nie twoja sprawa! — warknął w końcu. — Podpiszę papiery, wychodzę i pozwól, że zapomnimy o tej żenującej rozmowie— dodał, zamaszystym ruchem dłoni zabierając ze stolika kartkę.
— Chłopcze, zastanów się — mruknął arogancko. — Złe samopoczucie będzie się nasilać, dzień po dniu— zauważył, a z każdym kolejnym słowem ton głosu się podnosił.
Odpowiedzią na wywód była cisza.
— Jeśli myślisz, że w ten sposób sobie ulżysz, to bardzo, ale to bardzo się mylisz— dodał, podczas gdy Matthew milczał, zapatrzony w pustą przestrzeń.
Chociaż Peter nawet nie brał pod uwagę sytuacji, w której chłopak mógłby z marszu przystać na jego propozycję, i tak odniósł spory sukces, gdyż skłonił go do refleksji, a to już pierwszy krok ku temu, by zmienić jego sposób myślenia.
— Zabawne, bo dokładnie te same słowa usłyszała moja mama na trzy miesiące przed śmiercią — napomknął, na co Peter tylko westchnął, gdyż spodziewał się takiego przebiegu rozmowy.
— Daj spokój, nie możesz porównywać choroby mamy do twojej. To dwa, kompletnie inne schorzenia — odpowiedział.
Matthew nie zareagował, więc Peter postanowił strzelić z innego kalibru.
— Kiedy poczułeś pierwsze objawy? Miesiąc temu? Dwa? Trzy?— wyliczał, czekając, aż bratanek łaskawie na niego spojrzy. Bez rezultatu. — Z jakiegoś powodu poszedłeś do lekarza. Skierował cię na badania, które zrobiłeś z własnej woli. Potem były kolejne i kolejne. Aż w końcu trafiłeś tutaj do doktora Millera. Po co to wszystko?
Cisza.
— Powiem ci, Matt. Chcesz się wyleczyć, ale się boisz! To zupełnie normalne. Też bym się bał na twoim miejscu. Dopadło cię straszne chujstwo. Jesteś w wielkiej, czarnej dupie.
— To ma mnie przekonać?
— Nie — Peter odpowiedział natychmiast. Punkt za szczerość. — Nie chcę cię do niczego zmuszać, nie masz obowiązku leczenia. Chciałbym cię jedynie uświadomić. Chyba lepiej podjąć leczenie i zrezygnować w momencie, w którym uznasz, że nie ma efektów lub są odwrotne do zamierzonych, aniżeli w ogóle go nie podejmować i żałować, kiedy już będzie za późno.
Matthew zwrócił uwagę na swojego rozmówcę po raz pierwszy, odkąd się pojawił. W jego słowach było sporo racji i w zasadzie nie miał argumentów, aby podważyć to, co usłyszał. Odetchnął głęboko, lecz nie poczuł przypływu ulgi.
— Jaki masz plan?— zapytał po dłuższym zastanowieniu.
— Zostaniesz do jutra w szpitalu. Potem wrócisz do domu z lekami. To na początek— odrzekł pewnym siebie głosem.
Matthew zawahał się. Wciąż nie wyglądał na przekonanego. Na jego twarzy malował się raczej dylemat i opór niż akceptacja propozycji.
— Zastanowię się.
Smukłe palce nerwowo kreśliły niewidzialne wzory po gładkiej tafli blatu stołu. Chłopak powoli wciągnął powietrze w płuca, by niemal natychmiast głośno je wypuścić. Rozdygotane dłonie pospiesznie, choć bezwiednie, przetarły twarz, której wyraz stanowił świadectwo głębokiego dylematu i intensywnej refleksji.
— Myślę, że to nie potrwa długo — podjął niepewnie. — Posiedzę tam kilka tygodni, zobaczę, jakie są efekty. Będę zmuszony na jakiś czas zrezygnować z pracy i uczelni, więc może ta przeprowadzka to faktycznie dobre wyjście— analizował, jakby usiłując przekonać samego siebie, że decyzja, którą podjął, jest słuszna.
Kobieta siedząca naprzeciw obdarzyła go przyjaznym spojrzeniem, ujmując jego ręce w swoje dłonie.
— Kochanie, to najlepsze, możliwe rozwiązanie — poprawiła go, subtelnie się uśmiechając. — Będziesz miał tam swojego tatę, brata i panią Margaret. Oni wszyscy się o ciebie martwią. Zaopiekują się tobą— jej słowa przerwało stłumione parsknięcie.
— Caroline. Nie potrzebuję opieki. Tu chodzi o…
— Tak, wiem — wtrąciła z niewielkim rozżaleniem w głosie. — Po prostu też uważam, że tak będzie lepiej.
Relacje Matta z ojcem nigdy nie były naznaczone harmonią. Szczerze mówiąc, graniczyły ze skrajną zapaścią. Wszystko uległo diametralnej transformacji dwa lata temu, kiedy Matthew podjął decyzję o opuszczeniu rodzinnego domu. Od tamtej pory obaj panowie rzadko popadali w otwarte konflikty, a co więcej – zdarzało im się nawet uciąć zdawkowe pogawędki czy męskie eskapady na piwo przy meczu Washington Wizards. Mimo to, perspektywa powrotu do domu nie napawała go optymizmem, zwłaszcza że przez następny tydzień rezydował tam jego starszy brat – Ethan, z którym równie często popadał w tarcia.Trzeba przyznać, że cała trójka miała niemałe problemy z komunikacją, toteż Matthew miał nadzieję, że wraz z jego powrotem nie wrócą stare nawyki. Jakkolwiek by nie było, zdawał sobie sprawę z tego, że cała ta przeprowadzka to tylko chwilowa zmiana i już niebawem wszystko wróci na swoje miejsce.
Przeprowadzka to tylko jedna z kilku niezałatwionych spraw na jego liście. Trwając w ciszy, wyciągnął z kieszeni rozciągniętego swetra telefon. Wybrał książkę adresową, a następnie przeszedł do kontaktów zaczynających się od litery „T”.
— Nie będzie chciał ze mną gadać — powiedział cicho, w zasadzie bardziej do siebie, choć wiedział, że siedząca naprzeciw Caroline dobrze go słyszała.
— Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz — mruknęła, kątem oka zerkając na wyświetlacz. Wstała od stołu i wyszła z pomieszczenia, zostawiając go samego.
Matthew jeszcze przez chwilę tępo wpatrywał się w ekran, po czym wybrał zieloną słuchawkę i przyłożył telefon do ucha. Zajęło dłuższą chwilę, nim po drugiej stronie ktoś się odezwał i ku jego zaskoczeniu wcale nie usłyszał mężczyzny.
— Audrey?— zapytał nieśmiało, mimo że od razu rozpoznał jej głos. — Proszę, przekaż Timowi, aby do mnie oddzwonił. Muszę… chciałbym— zawahał się, ostatnie słowa wypowiadając szeptem. — Jestem mu winny przeprosiny za ostatnie zajście.
— Jasne. Przekażę mu— odpowiedziała po chwili milczenia.
— Korzystając z okazji, ciebie również chciałbym przeprosić, naprawdę nie wiem, co we mnie wstąpiło — miotał się. Zdziwił się, że Audrey znów nie odpowiedziała od razu.
— Nie ma sprawy.
Po szybkiej wymianie zdań Matthew pożegnał rozmówczynię krótkim „cześć” i zakończył połączenie. Pomimo iż ich konwersacja sprowadzała się do zdawkowych pytań i lakonicznych odpowiedzi, miał nieodparte wrażenie, że coś zburzyło panujący ład. Głos Audrey był lekko ochrypnięty, brzmiał tak, jakby przed momentem płakała. Ponadto, stosowała niepokojąco długie pauzy między wypowiedziami. Z drugiej strony, gdyby doszło do konfliktu z Timem, z pewnością nie odebrałaby jego komórki.. Dywagacje Matthew nie miały końca. Nawet jeśli się posprzeczali, to przecież nie była jego sprawa. Dlaczego w ogóle zaprzątał sobie tym głowę? Widział Audrey jeden, jedyny raz w życiu. Dlaczego o niej myślał? Czyżby odczuwał skruchę? Niedorzeczne! Szkoda czasu na jałowe rozmyślania. Rozejrzał się po mieszkaniu, zastanawiając, od czego rozpocząć pakowanie walizki.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania