Poprzednie częściTaka Karma - Rozdział pierwszy

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Taka Karma - Rozdział siódmy

Tim obudził się o szóstej dwanaście z ogromnym kacem, również tym natury fizjologicznej. Ostatni raz upił się tak chyba w liceum. Przesunął dłońmi po zmarnowanej twarzy i pijanym krokiem ruszył do łazienki. W drodze powrotnej dostrzegł śpiącego na kanapie Matthew. Starał się przemknąć przez salon tak, by go nie obudzić, ale chłopak go usłyszał. Wstał natychmiast.

— Hej, żyjesz?— mruknął zaspany do kolegi, który nieporadnie stał w przedsionku pomiędzy pokojem gościnnym a sypialnią.

Tim skinął głową.

— Tak. Przepraszam cię za wczoraj— miotał się. — Nie tak chciałem. Wyszło słabo, sory.

Matthew odłożył na stół plik kluczy. Wydawał się być niewzruszony.

— Oddaję, poradzisz sobie?

— Już się zbierasz? Usiądź, jest wcześnie— nagabywał Tim, choć było widać, że sam ledwo trzymał się na nogach.

— Na siódmą i tak muszę…— urwał, zdając sobie sprawę, że w zasadzie nie chciał dzielić się z nim szczegółami swojego planu dnia. — Mam sprawy do załatwienia, odezwę się.

Tim nie odpuszczał.

— Zrobię chociaż kawę— mówił, naprędce kierując się do kuchni.

Matthew od razu zareagował.

— Nie, Tim— zaczął, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że nie ma ochoty dłużej przebywać w tym pomieszczeniu. — Naprawdę muszę lecieć.

Przystąpił do wkładania butów i okrycia wierzchniego. Tim biernie się przyglądał, jednocześnie usiłując przypomnieć sobie jak najwięcej wydarzeń z wczorajszego wieczoru.

— Mam nadzieję, że będzie okazja, aby na spokojnie porozmawiać. Jeszcze raz przepraszam i dzięki za wszystko— powiedział skruszonym tonem, zanim Matt zdążył wyjść.

— Jasne, nie ma sprawy, cześć.

 

Wrzaski obojga niosły się kilka przecznic dalej. Poza nimi dom był pusty, więc mogli krzyczeć do woli. W przeciwnym razie ktoś na pewno by interweniował, bo sytuacja wyglądała na napiętą.

— Oczekujesz błogosławieństwa?! Pytasz, czy oznajmiasz, bo nie bardzo rozumiem?!— darł się wniebogłosy, mocno gestykulując.

Młoda blondynka nie pozostała dłużna.

— Niepotrzebnie tutaj przyszłam! Dlaczego dla ciebie wszystko musi stanowić taki wielki problem?!

— Może powinienem od razu spakować ci walizki i zawieźć na lotnisko?! Problem?! Jaki problem?! Chcesz spędzić kilka tygodni na drugim końcu Europy, w dodatku z jakimś obcym gościem!

Dziewczyna z werwą usiadła na łóżku, chowając twarz w dłoniach.

— Wyjazd jest dopiero w maju, a Jason jest w mojej grupie, litości!

— Do tego czasu może w ogóle mnie już nie będzie, więc wasze sumienie będzie czyste!

Chłopak wciąż przesadnie wymachiwał rękami, a żyły na jego skroniach mocno pulsowały. Dawno nie odczuwał takiego gniewu.

— Co za bzdury!— oburzyła się Caroline. — To ja powinnam robić ci wyrzuty, a nie ty mnie! Wszyscy opowiadają, że na imprezie u Carla latałeś za jego siostrą jak głodny pies!— dodała, żwawo wstając z miejsca. Instynktownie zacisnęła obie dłonie w pięści, jakby szykowała się do walki.

— Byłaś tam, że śmiesz się wypowiadać?!— warknął, podchodząc bliżej.

Dziewczyna wzdrygnęła się.

— To samo mogę powiedzieć o twoich insynuacjach w stosunku do Jasona.

Nie użyła już krzyku, a jedynie podniosła ton głosu.

— Różnica polega na tym, że ja widziałem, jak wysiadasz z jego samochodu!

— Wiedziałeś, że mój się zepsuł!

— Przywiózł cię tutaj aż z Portland! Chcesz mi powiedzieć, że miał po drodze?!

Caroline złapała się za głowę.

— Jesteś nienormalny! Chyba znów się naćpałeś! Lecz się, kretynie!— wzburzyła się.

Nagle w pokoju rozszedł się dźwięk tłuczonego szkła. Matthew cisnął pustą szklanką w ścianę, tuż za plecami Caroline. Dziewczyna mimowolnie się skuliła, zamykając oczy. Zastygła w bezruchu. W ostatnim czasie głównym problemem jej chłopaka były napady agresji. Nigdy nie podniósł na nią ręki, ale kto wie, co by się stało, gdyby zwykle nie było z nimi Tima, który pacyfikował awantury, takie jak ta. Może to choroba go tak zmieniła, a może po prostu był dupkiem.

— Mam tego dość! Nie wiem, jak wytrzymałam z tobą tak długo! Nie chcę cię więcej widzieć!— wykrzyknęła, po czym wybiegła z sypialni tak prędko, że drzwi, które otworzyła, odbiły się od ogranicznika i znów zatrzasnęły.

— Spierdalaj puszczalska suko! Żebym nie musiał cię więcej oglądać!— rzucił na jednym wydechu do białego skrzydła z litego, dębowego drewna.

To wydarzenie wcale nie sprawiło, że się uspokoił. Stał dłuższą chwilę przy oknie, patrząc, jak Caroline pędzi przed siebie, prosto do wyjścia z terenu posiadłości. Scenariusz, w którym miałby posypać głowę popiołem i okazać skruchę, nie miał prawa bytu. Nie widział nic złego w swoim postępowaniu. W jego odczuciu to zachowanie Caroline było niemoralne. W ramach studenckiej wymiany chciała spędzić cztery tygodnie w Paryżu z bliskim kolegą. O zgrozo, czy miasto miłości to nie przypadkiem idealne miejsce na romantyczny wyjazd dla dwojga? Był przekonany, że zaplanowali to już jakiś czas temu. Czy w tej sytuacji on miałby ją za coś przepraszać? Nigdy w życiu!

Poczuł nieprzemożony gniew, który rozchodził się po ciele, dusił, łomotał kości, szukając ujścia gdzieś na czubku głowy. W najśmielszych snach nie dopuszczał myśli, że Caroline pierwsza zakończy ten – chcąc nie chcąc, toksyczny i z lekka patologiczny związek.

— Głupia szmata— wymamrotał pod nosem, patrząc nienawistnie na postać znikającą za rogiem.

 

Zbiegł ze schodów do przestronnego holu, czując, że w tym wypadku zwykły papieros nie załatwi sprawy. Przeszedł do salonu, a gdy tylko przekroczył próg, dotarł do barku. Nie miał ochoty na alkohol, ale uznał, że w obecnej sytuacji może sobie pozwolić na taki kaprys. Przelał do szklanki niewielką ilość płynu z pierwszej butelki z brzegu, nawet nie patrząc na etykietę. Jednym haustem wypił drinka, a następnie od nowa powtórzył wszystkie czynności. Przy piątym razie poczuł, że na barku zaciska się czyjaś silna dłoń.

— Co ty robisz?!— Usłyszał i ręka mężczyzny znajdującego się za nim sięgnęła po szklankę burbona.

Chłopak zatoczył się lekko, czując, że alkohol przyjemnie uderza do głowy.

— Ethan. Proszę, nie baw się w starszego, opiekuńczego brata. Mam kiepski dzień i chcę się napić— oznajmił i z powrotem zabrał whiskey.

Oprócz okrutnego odruchu wymiotnego, miał wrażenie, że trunek wypala gardło. Z niesmakiem wypił cierpki płyn, krzywiąc się, jakby właśnie przełknął plaster cytryny. Jego brat przyglądał się pełen politowania.

— Co się stało?— zapytał, a w jego głosie było słychać szczere zainteresowanie. — Spotkałem twoją dziewczynę, pokłóciliście się?

Matthew spojrzał na niego, nieco zamglonym już wzrokiem.

— Nie mam ochoty na zwierzenia, wybacz— odstawił szklankę na miejsce. — Poza tym jesteś ostatnią osobą, która mogłaby mi doradzić w kwestii związku.

Było w tym trochę racji, więc Ethan powstrzymał się od komentarza. Matthew odłożył puste naczynie i udał się do garderoby. Włożył buty, zabierając z wieszaka również płaszcz. Brat zatarasował mu drogę do wyjścia.

— Chyba żartujesz, nigdzie nie wyjdziesz— powiedział stanowczo.

Matthew parsknął, ostentacyjnie kładąc dłoń na klamce. Chwilę po tym, jak to zrobił, Ethan mocno odepchnął go od drzwi, w wyniku czego chłopak zatoczył się, wpadając do pobliskiej kuchni.

— Jesteś pojebany!— Matthew zacisnął dłonie w pięści, szykując się do wymierzenia ciosu.

Choć byli podobnego wzrostu, to Ethan miał zdecydowaną przewagę. Zaszedł go od tyłu, boleśnie wykręcając szczupłe ręce. W tle dało się słyszeć chrzęst kości. Matt od razu skapitulował. Był słaby, a alkohol wcale nie uczynił go silniejszym.

Dobiegł ich dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. Ethan natychmiast oswobodził Matthew, aby uniknąć niewygodnych pytań reszty domowników. Jego brat zręcznie wykorzystał okazję i przemknął na zewnątrz, mijając dziadków, którzy właśnie wrócili z miasta. Ethan dogonił brata na posesji.

— Oddaj kluczyki— nakazał, będąc w odległości nie więcej niż dziesięć metrów od Matthew.

Chłopak posłusznie sięgnął do kieszeni, bez słowa ciskając o ziemię brelok, na którym wisiał pilot do auta. Przedmiot z hukiem odbił się od chodnika. Nie sposób było nie usłyszeć trzasku pękającego plastiku.

— Będziesz tego żałował!— wykrzyknął Ethan i sfrustrowany wrócił do domu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania