Poprzednie częścirozgrzesz

Rozgrzesz

Jestem Anna. Mam 45 lat. Przez większą część swojego życia próbuję zostać mamą. Kilka razy nawet nią byłam. Ale tylko przez chwilę, więc chyba się nie liczy. Życie upływa mi na siedzeniu na korytarzach szpitali albo przychodni. Na fotelach ginekologicznych, gdzie kolejni lekarze, siedząc pomiędzy rozłożonymi nogami, wkładają swoje dłonie w moje obolałe krocze, próbując zapobiec nieuniknionemu. Nie powiem wam ile razy poroniłam. Powiem tylko, że cztery razy udało mi się dojść do ósmego miesiąca, ale wtedy albo odklejało się łożysko albo dziecko umierało we mnie, ewentualnie kilka minut po narodzeniu. Jak Staś. A przed nim Helenka.

 

Przez wiele lat uważałam, że wina leży po stronie męża. Choć wykluczyły to badania ja nadal upierałam się, że to z nim jest coś nie tak. Biedak bardzo mnie kochał, a ja potrafiłam go tylko nienawidzić i wykorzystywać do kolejnych zapłodnień, które zawsze kończyły się tak samo. Nie, nie odszedł ode mnie. To ja odeszłam. Potrzebowałam innego partnera. Takiego, który da mi dziecko. Nie oczekiwałam od tych mężczyzn, że ze mną zostaną. Nie szukałam kolejnego męża ani ojca dla swojego dziecka. Bądźmy szczerzy. Szukałam samca. Samca z dobrymi genami, z plemnikami, które zaspokoją moją potrzebę bycia dla kogoś matką. Wszystko na nic. Każdy kolejny facet, to tylko kolejna ciąża i kolejne poronienie. Ktoś zapyta ile można? Ktoś powie, że przecież kiedyś trzeba sobie powiedzieć dość. Odpuścić. Adoptować albo znaleźć sobie inny cel w życiu. Tak. Tak by było najrozsądniej, najzdrowiej. Najlepiej dla wszystkich. Ale nie dla mnie. Bo ja przecież uwielbiam się umartwiać. Użalać nad sobą i grzać kolanami zimne posadzki kościołów i kostnic. Czuję się spełniona grzebiąc w ziemi kolejne płody albo maleńkie ciałka. I wtedy kiedy słyszę od mojej matki, że nie jestem kobietą tylko jej namiastką. Bo kobieta musi mieć dziecko. Tak chce Bóg. Po to kobietę stworzył. I jeśli kobieta nie spełnia tego warunku, to albo nie jest kobietą albo jest potępiona i czeka ją sąd, a później piekło. Takie samo jakie zgotowała tym nienarodzonym, które nie zostały ochrzczone i to z mojej winy. - Tfu! Tfu! Tfu! - spluwała mi w twarz, a w najlepszym razie pod nogi. Po każdej mojej stracie. Małej śmierci, bo z każdym z tych dzieciątek umierałam i ja. Niezauważalnie. Po trochu. Ubywało mnie, a mimo tego stawałam się coraz cięższa. Cięższa o każdą rzuconą na trumienkę garstkę ziemi. O każdą niepotrzebną wyprawkę. O współczujące spojrzenia matek karmiących swoje dopiero co narodzone pociechy na tej samej sali co ja. Jakby nie można mnie było odizolować. Jakby nikt z personelu nie mógł pokusić się o odrobinę empatii. Zrozumienia. Szacunku. Solidarności. Przecież te wszystkie lekarki czy pielęgniarki też były kobietami. Może i matkami. Może nawet też po stracie.

 

Piszę do was z psychiatryka. Tak. W takim szpitalu mnie jeszcze nie było. Do zeszłego wtorku, kiedy to postanowiłam to nadrobić. Właściwie to nie wiem co się stało. Nikt mi nic nie mówi. Nadgarstki mam całe, a na szyi nie ma śladu po pętli więc najpewniej przesadziłam z lekami. Na pewno nie chciałam się zabić. To musiał być wypadek. Musiałam je źle policzyć. To wszystko przez ten płacz. Nie mogę go znieść. Nie mogę myśleć ani spać kiedy one wszystkie tak płaczą. Jakby się zmówiły. Chcą żeby je tulić. Szukają piersi i próbują ssać, przepychając się jedno przez drugie. Aż muszę na nie krzyczeć, choć nie chcę, podnosić głos, bo sprawiają mi ból ugniatając piersi, które mimo żądania pozostawają puste. Śpiewam im. Sobie śpiewam żeby zagłuszyć to łkanie, przeradzające się z czasem w wycie. One tak mogą godzinami. Aż do świtu. Chyba że odpłynę po lekach, zostawię je same sobie aż się znudzą widząc że na nic ich protesty. Ile można patrzeć na te rozedrgane rączki, jeszcze nie do końca wykształcone paluszki. Ile razy można je przepraszać, że nie potrafię ich zatrzymać. Że jedyne do czego jestem zdolna, to oddanie ich ziemi. Jak one muszą mnie nienawidzić. Może nawet bardziej niż moja matka. Jestem potworem. Tak muszą o mnie myśleć. Tak nawet ja zaczynam myśleć. Nie chodzę już do pracy. Do lekarzy też nie chodzę. Nie chodzę nawet na cmentarz, nie czytam moim dzieciom bajek. Coś się we mnie wypaliło. Skończyło. Dryfuję w przestrzeni ograniczonej ścianami i byłoby to nawet przyjemne gdyby nie ten płacz dochodzący z pustej kołyski. Nawarstwiajacy się kiedy dołączają do Stasia kolejno: Helenka, Borys, Majka i inne dzieci. Zatykam uszy, ale to nie pomaga. Śpiewam. Ale za cicho. Za mało jednego gardła. Więc sięgam po tabletki. Jedną, drugą, trzecią... i z diabolicznym uśmiechem odpadam. Mama musi odpocząć. Choć przez chwilę nie czuć, nie myśleć, nie pamiętać. Nie istnieć aż do przebudzenia. Kiedy to rozhybotany świat na nowo mi przypomni, że jestem wybrakowana, niekompletna, a do tego z głową ewidentnie coś nie tak. Wariatka, będą wołali kiedy trzymając się ścian będę chciała dojść do okna za którym normalni ludzie, normalny świat. Wariatka, będą wołali. Równie szaleni jak ja. A wariatka uwiesi się krat i będzie przeć. Nieważne, że brzuch już dawno pusty. Ważne, żeby przeć. Łożysko samo się przecież nie urodzi.

Średnia ocena: 2.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Tjeri 2 tygodnie temu
    Mam ambiwalentne odczucia. Sposób w jaki ugryzłaś temat jest... "przebólony". W sensie tu nie trzeba wiele by ruszyć (bo takie historie są mocno ściskające), więc czuję się z leksza przebodźcowana. Myślę, że emocje podbija narracja pierwszoosobowa, plus mocno nasączone (bólem) opisy.
    Nie wiem czy można w ogóle inaczej, może gadam na darmo, bo efekt byłby taki sam, bez znaczenia jak by się za to zabrało... Tak sobie głośno myślę, próbując zrozumieć swój taki a nie inny odbiór.
  • IgaIga 2 tygodnie temu
    Tjeri - no "nie tą razą". Może faktycznie wszystko poszło nie w tę stronę. Może za szybko albo źle się za to zabrałam. Dziękuję za opinię.
  • Tjeri 2 tygodnie temu
    IgaIga
    Niee, nie aż tak.
    Tekst trzyma poziom. No i dość rozmyte to moje wrażenie, nie zdziwiłabym się, gdyby problem był z odbiornikiem bardziej.
  • zsrrknight 2 tygodnie temu
    dramat kobiety, ale też chyba dramat, który bohaterka sama na siebie sprowadziła. Trudno jednak pozbyć się pewnych pragnień, choć niechybnie prowadzą do autodestrukcji. Ogólnie niezłe, choć powiem szczerze że temat jest dla mnie na tyle odległy, że chyba nie poruszył tak mocno jak mógłby.
  • IgaIga 2 tygodnie temu
    zsrrknight - dziękuję za poczytanie i komentarz.
  • Sufjen 2 tygodnie temu
    Nadal twierdzę, że bardziej siedzi Ci poezja. Tutaj za bardzo podbite emocje. Dołóżmy sposób narracji i samą fabułę... mamy tekst dobrze napisany, ale zbyt "ciężki" w odbiorze.
    Pomijając ten aspekt, umiesz bardzo dobrze operować słowem.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania