Poprzednie częściSaldo końcowe[1]

Saldo końcowe[2]

- Wolałam na czas powrotu gospodarza trzymać się z daleka od tego domostwa. Nie wiedziałam czyją trzymać stronę, bo rozumiałam pana Tolka, ale i Melanii było mi żal.

Po paru dniach, gdy się pojawiłam, zastałam w domu tylko pana. Wyglądał wspaniale, takiego go nie znałam. Wyprzystojniał, nareszcie przestał chować głowę w ramiona – ale najważniejsze były oczy: tak patrzy człowiek szczęśliwy!

Nie pytany wyjaśnił mi krótko, jaka jest sytuacja. Otóż zostaje tu tylko na czas załatwienia niezbędnych formalności w pracy, umówił się też z adwokatem, żeby pomóc w miarę możliwości synowi w staraniach o skrócenie kary. Później wyjeżdża.

Spotkał bowiem

swoją pierwszą, młodzieńczą miłość ,kogoś wartego wszelkich poświęceń. Odżyły wspomnienia, wróciło uczucie. Basieńka owdowiała przed paroma laty – czas

spędzony w sanatorium utwierdził ich oboje w przekonaniu że wspólne życie jest im prostu pisane.

Mimo próśb, gróźb i wszelkich możliwych szantaży, mąż spakował rzeczy i wyjechał. Przy pani Meli czuwaliśmy z zaprzyjaźnionym lekarzem przez całą noc, gdyby nie leki – pewnie by dostała wylewu.

W ciągu następnych paru tygodni, moja pani zmieniła się nie do poznania. Przygarbiona ,z poszarzałą twarzą, niedbałą fryzurą, budziła politowanie sąsiadów i znajomych. Teraz jakoś nikomu nie była potrzebna. Nie wiedziałam, jak jej pomóc, jak pocieszyć. Jedynym jej pragnieniem było, żeby Toleczek wrócił.

Namawiała mnie, żebym pojechała zbadać sytuację. A może on już nie jest z tą babą, a może tuła się po jakichś hotelach!? Wzbraniałam się przed tą misją, bo czułam, że jest daremna, ale zapłaciła mi tak dużo, że pojechałam.

Początek października, piękne, ciepłe dni, a tu taki smutek. Małe miasteczko, w nim mały Bank Spółdzielczy – nie było kłopotu z odnalezieniem pana Tolka. Umówiliśmy się, że poczekam w kawiarence, aż skończy pracę.

Melania przysłała cię na przeszpiegi? – zapytał kpiąco.

- Proszę posłuchać. Żona martwi się o pana. Powiedziała, że jeśli ta decyzja była pochopna, jeśli chce pan wrócić, to ona gotowa jest wszystko zapomnieć i wybaczyć. Niech pan wraca.

- Wiesz Tereniu – zaczął z uśmiechem – już trzydzieści lat pracuję w bankach, a moją specjalnością są kredyty. Zakochać się – to tyle, co udzielić komuś bezwarunkowego kredytu. Później życie się toczy i trzeba oddawać. Kto najpierw wziął, ale pamięta o spłacaniu, ten oddaje, ale wciąż wszystko ma!. Ale są też i tacy, co tylko by brali. No i z czasem konto staje się puste, tak puste, że na jeden życzliwy uśmiech nie starcza. Moja żona umiała tylko brać, sama zresztą widziałaś. Teraz ona prosi o nowy kredyt, niestety nie ma podstaw, by go udzielić – zakończył, wypił resztkę kawy i począł zbierać się do wyjścia.

– Moja pani czeka z obiadem, wybacz, muszę już iść.

 

Gdy upadła ostatnia nadzieja, pani Mela uciekła w chorobę. Przestała pracować, mało jadła, źle sypiała. Przez dom przewinęli się lekarze wielu specjalności – nic nie stwierdzili.

Widziałam, że jest źle, bałam się, że zrobi jakieś głupstwo. Odetchnęłam, kiedy przyszedł list od córki.

Ta przepraszała, że nie przyjechała, żeby wesprzeć matkę w najgorszym czasie, by porozmawiać z ojcem. Opisywała swoją obecną sytuację: po rozstaniu z mężem, związała się z bogatym przedsiębiorcą. Spodziewają się dziecka. Rzecz w tym, że obecny partner Moniczki musi w interesach wyjechać na parę miesięcy do Ameryki. A tu ciąża, a tu proces rozwodowy się toczy, nerwy wysiadają – wobec tego, czyby mamusia nie mogła przyjechać i pomóc.?

Melania nareszcie przestała rozmyślać o sobie, zaczęła przygotowania do wyjazdu, i stało się tak, że kłopoty córki postawiły matkę na nogi. Postanowiła zostać u córki, aż do rozwiązania, a może i dłużej. Przed wyjazdem zostawiła rozporządzenie co do domu.

Ja mam nadal zajmować kuchnię i przyległy pokój, syn po wyjściu z więzienia ma zająć piętro, a salon i gabinet mają czekać na Toleczka – wierzyła, że on prędzej, czy później wróci.

Przez dwa lata byłam panią na włościach, doglądałam wszystkiego i czekałam na panią, lecz ona nie zamierzała wracać. Za to wyszedł z więzienia syn Andrzej

. Z wielką przyjemnością mogłam donieść Melanii, że to już inny człowiek Tak matka , jak i ojciec nie szczędzili grosza, żeby stanął na nogi, żeby rozpoczął uczciwe życie. Wyglądało na to, że wszystko ułoży się jak najlepiej.

Andrzej wraz z kolegą otworzyli sklep myśliwski, wkrótce też poznał przemiłą panienkę - Irenkę i ożenił się. Byłam bardzo szczęśliwa, że traktują mnie, jak kogoś z rodziny, że pomagają mi czasem, gdy moją chorą córkę trzeba zawieźć do lekarza, czy na rehabilitację.

Niestety, szczęście nie trwało długo. Młodzi byli do siebie podobni: oboje z bogatych rodzin, oboje lekko traktujący życie ; nie nauczeni pracy, za to kochający bale , imprezy, używki. Wkrótce okazało się, że dużo więcej wydają, niż zarabiają i zaczęło się wyprzedawanie cennych rzeczy z domu.

Próbowałam wpierw skłonić do interwencji pana Tolka, lecz ten miał kłopoty ze zdrowiem, nie chciał się angażować . Napisałam więc do pani Melanii, ale listy zaczęły wracać z adnotacją, że adresat nieznany.

 

Problemów przybywało, a Andrzej nie umiał się stawić im czoła – pił więc coraz więcej i częściej. Aż przyszło nieszczęście: pijany w sztok, wszedł na jezdnię wprost pod rozpędzone auto. Pochowaliśmy go bez matki i żony, którą lekarze ledwo odratowali, bo próbowała odebrać sobie życie.

Po jakimś czasie przyszedł list od pani Melanii aż z Chicago, w środku było zdjęcie - córka z mężem i synkiem i moja Melania. Po dawnemu piękna, strojna, tylko że bardzo postarzała i smutna. W liście prosiła, bym pozwoliła wdowie po Andrzeju nadal mieszkać na piętrze – a więc skądś wiedziała, co się stało.

Minął rok i drugi – Irenka pomieszkiwała trochę u rodziców, a trochę ze mną w wilii państwa Rosickich. Wciąż potrzebowała alkoholu, by znosić codzienność; czasem mówiła mi, że mnie podziwia, bo nie mam nic, tylko chorą córkę, a potrafię się tak cieszyć, jakbym miała niewiadomo jakie skarby.

Życzyłam jej jak najlepiej, ucieszyłam się, kiedy poznała starszego, poważnego człowieka. Wygląda na to, że ma w nim oparcie, że mniej się boi życia – a jemu najwidoczniej nie przeszkadza, że Irenka czasem musi łyknąć Wkrótce wzięli ślub .Mąż Irenki wpierw uregulował w urzędach sprawy najmu mieszkania od pana Rosickiego, a później otworzył warsztat - naprawa sprzętu AGD.

Oboje z żoną przenieśli się na parter, a piętro wynajmujemy licealistom

.Pan Edzio kocha psy, ma ich aż trzy. Początkowo drażniło mnie to, bo sprzątanie wciąż należy do mnie, ale widząc, jak moje dziecko się z nimi bawi, jak one ją polubiły, przestałam narzekać. Mało tego – też z nimi czasem pobaraszkuję. I tak sobie żyjemy wspierając się wzajemnie.

. Czasem siadam na ławeczce w ogrodzie, moja córka siedzi obok, na wózku otoczona psiakami; a ja patrzę na nasz dom i myślę, co tu się porobiło

.Była rodzina – bogata i szczęśliwa. Wszyscy zdrowi, piękni, bogaci. Mieli dom z ogrodem, pieniądze – wszelkie warunki, aby cieszyć się życiem. Jednak się rozproszyli, rozpadli, zmarnieli. Gdzie tkwi błąd? Czego tu zabrakło? W pogoni za szczęściem tratowali jedni drugich zapatrzeni tylko w siebie, każdy w siebie. A moja biedna, kaleka córka każdym uśmiechem, gestem, nieudolnie wypowiedzianym słowem – śle mi miłość i wdzięczność za moje serce i opiekę. I jesteśmy obie bardzo szczęśliwe i dziękujemy Bogu za każdy dzień.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania