Samuel- szaman niedźwiedzia

Ognisko syczało i strzelało w górę oślepiającymi iskrami. Zwierzęta wokół płomieni zdawały się słuchać to co czarna zgarbiona sylwetka miała do powiedzenia. Rozgrzebując zakrzywionym kijem czerwono żółte szczapy, opowiadał. A było to tak.

-Mamo Samuel znów mnie bije!- krzyknął malutki blondyn, podbiegając ze łzami w oczach do swojej rodzicielki dając jej do zrozumienia aby ta zainterweniowała.- Gdzie Cię zbił?- klęknęła i zaczęła rozglądać się po ciele małego. –Ściągaj koszulkę- powiedziała, a chłopiec posłusznie ją zdjął wycierając przy okazji łzy o kołnierz płóciennego kołnierzyka.- Faktycznie, ale nabił Ci siniaka- spojrzała na prawe przedramię i ujrzała tam owalną fioletowo czarną plamę.

-Aua, boli!- dziecko na nowo zaniosło się płaczem.

-Przepraszam- powiedziała matka co cofając palec

W tejże chwili kolejny tym razem o głowę wyższy brunet lecz również w wieku wbiegł do pokoju krzycząc jakby go zarzynali…

-Mamo, Diego znowu…-zamarł w przerażeniu widząc jak mniejszy brat zakłada znów tą samą osmarkaną koszulkę. Tłumiąc łzy i ściskając dłonie. Widział obwiniające spojrzenie matki, dostrzegł również załzawioną i spuchniętą od płaczu twarz brata. Otworzył usta w niemym proteście. Matka dała mu do zrozumienia by wyszedł z chatki. Zasunął koc służący za drzwi frontowe i udał się w to samo miejsce gdzie zawsze kiedy czuł się samotny. A było to wyjątkowe miejsce będący pomnikiem, obeliskiem, symbolem, wielki głaz. Wysoki na pięć sążni, a objąć go mogło pięciu rosłych mężczyzn. Wygrawerowano na nim dziwne znaki, które uaktywniały się jedynie podczas pełni lub nowiu księżyca. Samuel nie wiedział, że to czarodziejski kamień. Prastary artefakt Szamanów Niedźwiedzia, którzy żyli tu bardzo dawno temu. Ten kamień był drogowskazem i miejscem spotkań starożytnej kasty.

Bardzo wzruszająca historia Samuelu- powiedział tubalny głos. Zwierzęta dookoła obróciły się skąd pochodził tajemniczy głos. Szaroczarne wilki wyszczerzyły kły, dziki zaczęły ryć ziemię swoimi przysadzistymi kłami. Zwierzątka małe niczym wiewiórki biegały nerwowo po gałęziach lokalizując do kogo należał ów głos.

- Możesz śmiało wyjść bracie.- powiedziała postać przy ognisku odrzucając patyk i powstając. Z wysokich krzaków jeżyn wychylił się potężny mężczyzna. Odziany jedynie w przepasaną żółtą materiałową koszulę oraz brudnozielone spodnie z tego samego materiału. Twarz miał ogorzałą na pierwszy rzut oka widać było, że nie był to zwykły mężczyzna. Ciosane grube rysy, oraz bulwiasty nos. Oczy koloru rozgrzanego żelaza zdawały się topić serce każdego rozmówcy nie wspominając o przeciwniku. Włosy postrzępione zaczesane niedbale do tyłu. Uwagę zaś przykuwały dziwne kule przywieszone na szyi oraz bransolety na nadgarstkach tego samego koloru lecz o wiele mniejsze.

Zwierzęta rozstąpiły się oraz pokłoniły ujrzawszy sylwetkę większego mężczyzny, wyrażając w ten sposób szacunek oraz poddaństwo. Starszy postąpił krok naprzód i usiadł koło Samuela przy ognisku i teraz razem grzebali czubkami jesionowych kijów we wnętrzu ogniska, wzbijając iskry oraz rozmyślając o zamierzchłych czasach.

- Dokończ więc to o czym opowiadałeś.- dokończył starszy, a zwierzęta jak na komendę zbliżyły się i poruszyły uszami.

- Chętnie, ale powiedz mi co tu robisz. To moje terytorium, a jak wiesz nasz najwyższy kapłan obdarzył mnie zaszczytem wypełnienia tego zadania.- powiedział niedbale.

- Wiem co powiedział Hun’Opat, i wiem po co tu jesteś. Wiem także, że nie jesteś w tym przedsięwzięciu sam.- Spojrzał na niego i skierował rozgrzany koniec kija w jego stronę.

-Ech, nic się przed Toba nie ukryje Regulusie. Spojrzeli obydwoje w płomienie rodzące w sobie dziwne kształty przypominające zwierzęta.

- Opowiadaj dalej Samuelu, nie tylko ja najwidoczniej jestem zainteresowany Twoją opowieścią…- odrzekł i poruszył głową w lewo i prawo, taksując wszystkie otoczone zwierzęta.

To akurat był dzień, który ustanowił nowy porządek natury i bytu. Młody chłopak dotarł wreszcie pod obelisk. Potężna kawał litego kamienia. Dla ośmioletniego chłopca była to góra marzeń. Tak ją nazwał gdyż czasami rozświetlała się czerwonym blaskiem w okresie nowiu i pełni. A odkrył ją przez przypadek. Monolit spoczywał od dawien dawna porośnięty od północnej strony mchem. Kiedy to chłopiec przechadzając się po lesie, najzwyklej w świecie spacerując i pogwizdując ujrzał go w oddali. Z dalekiej odległości wydawał się głazem średniej wielkości, dopiero gdy zbliżył się do niego wystarczająca blisko poczuł wielkość i majestat. Jako ośmioletnie dziecko nie zdawał sobie sprawy co odkrył i jak ten starożytny artefakt zmieni jego życie.

-Samuelu?- odparł cicho Regulus przerywając opowieść. Wiesz, że to niebezpieczne.

-Tak, wiem. Ale wola najwyższego kapłana jest dla mnie najcenniejsza i jak wola króla- bezdyskusyjna.

-Pomogę Ci…- odrzekł znów ledwo poruszając ustami. Ognisko przygasło. Jedynie żar dawał ciepłe ukojenie. Ogniste kształty zniknęły.

-Nie!- wstał, a część zwierząt pierzchło do lasu. Nie!- powtórzył, to moje brzemię i moja wina. To ja pozwoliłem na to aby ta dziewczynka zachorowała. Zaniedbałem swoje obowiązki. Jako Szaman zawiodłem całą wioskę. Wygnali mnie lecz wracam z powrotem z lekarstwem. Wyciągnął z kubraka małą zakorkowaną owalną buteleczkę. Widzisz? Spędziłem nad tym miesiąc czasu. Byłem w miejscach bardzo niebezpiecznych o niektóre zioła walczyłem tymi oto rękoma. Tylko zioła Magnificentus są w stanie ją uratować. Uratować od śmierci. –zamilkł. -Znasz genezę?

- Tak znam- odparł. Cała wieś huczy o czarowniku, który porzucił małą i zbiegł z miejsca. Nazywają cię tchórzem i szarlatanem wiesz?

-Gówno mnie to obchodzi co o mnie sądzą. To nie ich sprawa. Oni jej w ogóle nie pomogli. Tylko ja starałem się przez ten cały czas odkupić swoje winy i udało się!

-Pokaż mi bliżej to lekarstwo- odparł Regulus, wstając i wyciągając rękę w stronę towarzysza. Nie wahając się podał buteleczkę. – Starszy odkorkował, powąchał.

- Hm… miłorząb, jałowiec…-zamieszał zawartością. -Mmmm nutka pomarańczy?- zdziwił się mocno

- Dla małej będzie smakować.- odparł i pochylił głowę w lekkim zawstydzeniu

-Piołun, i… chyba najważniejszy składnik- poruszył na przemian krzaczastymi brwiami.

- Magnificentus- przerwał młodszy, a jego wzrok ożywił się na wspomniane słowo.

-Tak, tą nutę wyczuję wszędzie. Dobrze- odrzekł. Zakorkował butelkę i oddał właścicielowi.- Masz wolną rękę, idź. Jeśli jesteś pewny, że to ją wyleczy. Śmiało. Wskazał ręką kierunek gdzie miał się udac Samuel.

Ognisko dopalało się do końca. Zwierzęta już dawno opuściły towarzyszy. Była już ciemna noc kiedy dwa kształty, jeden przypominający stąpającego na dwóch tylnych łapach niedźwiedzia szedł w jedną, a postępujący wilk udał się tam gdzie wioska powoli usypiała spowita całunem nocy.

Następne częściSamuel- szaman niedźwiedzia cz. 2

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • KarolWes 10.09.2016
    Całkiem ciekawe, widziałem kilka błędów (głównie składniowych) ale poza tym ok.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania