Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Sfora

Arthur Soonstrike przetarł zmęczone podróżą oczy i wyregulował tor jazdy, czując, jak prawe koło chevroleta traci pod sobą asfaltowy grunt i łapie pobocza. Kilkanaście minut wcześniej minął granicę Arkansas i teraz jechał z prędkością czterdziestu pięciu mil na godzinę po stanówce w Tennessee. Jeszcze troszkę, stary, pocieszał się w myślach, aby  udobruchać strudzone podróżą ciało. Droga była prosta i pusta. Kilka mil wcześniej minął skręt na jakąś wiochę, potem nieczynną stację paliwową i jakieś rudery, dawno już niezamieszkane. Kiedy więc ujrzał przed sobą, po lewej stronie zjazd do jakiegoś baru, od razu się ożywił.

Buda nie była duża, ot taka zwyczajna. Przylegała do budynku przypominającego coś pomiędzy domem połączonym ze stacją paliwową. Był dystrybutor , a nawet dwa, aktualna cena za galon też się zgadzała. Do tego pod barem stały jakieś dwa stare fordy, jeden bardziej przerdzewiały od drugiego. Witamy więc w Tennessee. O tym stanie Arthur słyszał tylko od dziadka. Stary kawalarz był z niego, nie ma co. Donald Soonstrike powtarzał, że w Tennessee są tylko dwie dobrze rzeczy, bilet autobusowy do Wichita (Arkansas) i chętne panienki w barach.

Zaparkował po drugiej stronie niewielkiego parkingu, przy rosnących nieopodal drzewach, które dawały wymierny cień, osłaniający od słonecznego żaru. Nad wejściem baru migał niemrawo podświetlany szyld, do spółki z innym mniejszym zawieszonym w oknie głoszącym: ZIMNE PIWO.

Arthur od razu nabrał ochoty na jakiś schłodzony trunek. Miał przy sobie sporo forsy, wystarczająco, żeby tym razem zjeść dobrze i równie obficie się napić. Gdy wszedł do środka, oczy tych, którzy siedzieli przy stołach, powędrowały na sylwetkę nieznajomego. Arthur też omiótł wzrokiem tutejszych. Oba fordy miały blachy z Tennessee. Barmanka wyglądała na zaintrygowaną. Młodziutka blondynka z okazałym, eksponowanym w pozwalającym na wiele dekolcie, wycierała kolejny szklany kufel, przyglądając się Arthurowi od pasa w górę.

– Kogo gościmy? – zapytała, rzucając przelotne spojrzenie na jednego z brodaczy, siedzącego przy stoliku na końcu baru, zaraz obok okna.

– Jestem tu przejazdem i chyba zaraz zdechnę na wejściu, jak nie zjem czegoś dobrego i nie popije zimnym piwkiem.

– Lepiej nie mogłeś trafić. Siadaj.

Arthur zajął miejsce po drugiej stronie, z dala od gości, którzy tępo gapili się w jego stronę jakby byli przeciwieństwem konserwatywnego myślenia, z którego zapewne się wywodzili.

– Wybierz coś z menu. Polecam danie dnia?

– A opowiesz mi o nim coś?

– Tylko tyle, że jest najlepsze w okolicy i dzisiaj kosztuje dwa dolce mniej.

Arthur sprawdził rubrykę specjałów dnia. Był wtorek, więc zgodnie z nią, dzisiaj serwowali karkówkę według własnego przepisu.

– Jestem kupiony. I do tego kufel zimnego piwa.

– Załatwione.

Odprowadził ją wzrokiem. Gdy ruszała zgrabnie pupcią, oczy nie tylko chciały podążać za nią, ale również podskakiwać w tym samym, zawadiackim rytmie.

– Można tu palić? – zapytał, wyjmując z przyzwyczajenie paczkę fajek.

– Nie bardzo. Wyjdź na zewnątrz. Z karkówką jeszcze się zejdzie trochę.

Zrobił, jak kazała. Widział kątem oka, że i panowie siedzący pod oknem nabrali ochoty na świeże powietrze, co specjalnie go nie dziwiło. Dziadek Donald może był nałogowym pijakiem, ale w przerwach od chlania i bicia sąsiadek, potrafił mądrze gadać.

Na zewnątrz, prócz jego chevroleta, nie było nic ciekawego. Oj tak, lubił tę bestię, rocznik dziewięćdziesiąty siódmy. Wtedy jeszcze, choć już problemami, potrafili zrobić fajny samochód. Wypalił jedną fajkę, potem drugą. Przy trzeciej zauważył, że ktoś stoi za nim, dość blisko, aby oskarżyć go o naruszenie przestrzeni prywatnej. Odwrócił się zwinnie i od razu wykonał unik. Pięść brodacza przecięła powietrze, a on sam stracił na moment równowagę. Arthur to wykorzystał i pomógł grawitacji sprowadzić spasionego typa do parteru. Jego kompan był drugim uderzeniem. To już trafiło, gdzie trzeba. Arthur oberwał w wątrobę. Ból był okrutny, zajebiście okrutny. Oczy nabiegły łzami, usta wykrzywiły się w nienaturalnym grymasie. Powstrzymał jęk, a potem spróbował oddać. Trafił w ramię. Niby nic wielkiego, ale tamten chyba nie należał do wytrzymałych, bo z miejsca zatoczył się, jakby dostał co najmniej dwa razy mocniej i to w twarz. Arthur nawet nie specjalnie się dziwił, że podeszli do niego ot, tak i zaczęli grę. Widocznie tutaj nieznajomi są postrzegani jako wyjątkowo niszczycielska siła, która należy wytępić w zarodku.

Nie zamierzał dalej walczyć, bić się nie umiał, nigdy też specjalnie nie chciał się nauczyć. Widział, jak dziadek Donald daje sobie radę z mężami kobiet, które tłukł, gdy miał gorszy humor, ale dziadek Donald był z tamtego świata, on już umarł – całe szczęście. Wbiegł do baru i zaryglował drzwi. Zamek był podwójny, u góry i u dołu. Kiedy dziewczyna zobaczyła, co się święci, pobiegła na zaplecze. Arthur miał pewność, że zaprosi ich od tyłu, a wtedy we trójkę go wykończa. Pieprzona siksa. Ale po chwili barmanka wróciła.

– Zaryglowałam tyły. Nie wejdą, chybachyba że rozbiją szyby, albo wyważą drzwi – powiedziała wystraszona. – Jimmy, kucharz, będzie pilnował zaplecza.

– Oni tak zawsze?

– Zawsze. Ale zwykle tacy jak ty już dawno błagali o litość z wybitymi zębami i złamanymi rękami. Wtedy Don i Hill odjeżdżali.

– Trafili na twardy orzech. Jeden jeszcze się zbiera.

– Wpadną w furię.

Arthur przez moment nie odzywał się, a potem zabarykadował drzwi i okna stolikami oraz krzesłami.

– Macie tam coś, żeby zrobić tak z tylnym wyjściem?

– Mamy dwa krzesła na zapleczu i szafkę z naczyniami.

– Niech Jimmy zabarykaduje nią drzwi. Jebać tę zasraną karkówkę, muszę się dostać poza stan, i to jeszcze dzisiaj.

Dziewczyna pobiegła do kucharza, w tym czasie dwaj oprawcy na zewnątrz już zbierali szyki i obmyślali plan zemsty. Wyglądali na przepełnionych dziką furią. Szczególnie ten, którego Arthur posłał na „matę”, wykrzykiwał wszelkie znane mu obelgi.

– Zapierdole cię, rozumiesz?!

– Trudno nie zrozumieć, czubie. Idź lepiej na dziwki, bo ci od tego ciśnienia fajka wybuchnie.

Tamten chciał przełamać barykadę własnym ciałem, ale powstrzymał go jego kompan, na oko mądrzejszy i kilka długości i szerokości.

Arthur usiadł przy barze i wypił nieco piwa z kufla stojącego na blacie. Było zimne, doskonałe.

 

                                                                   ***

 

Kilka godzin wcześniej Don i Hill siedzieli na werandzie przed domem tego pierwszego i kończyli kolejne puszki z piwem. Reszta walała się wokoło, tworząc harmonijny bałagan metalu, plastikowych torebek i stary prezerwatyw, które Greg ubóstwiał, odkąd odkrył ten wynalazek przeszło dwa lata temu. Kiedy dzwonił po znane i sprawdzone niunie zawsze brał je na werandzie. Lubił gdy świeże powietrze smagało jego policzki, kiedy spocona i wyczerpana Marry Fuugos dochodziła, jęcząc przy tym, jakby ktoś obdzierał ją ze skóry.

– Widziałeś przecież, kretynie – powiedział Hill, ciskając kolejną puszką w przestrzeń.

– Taa, nawalony tak samo jak ty. Widziałem. Daj se spokój.

Grg wstał i zapalił fajkę, po czym zaczął chodzić po werandzie, jakby coś trapiło go od środka.

– Ale one tam były. I żarły ją. Widziałem. Ryj Bethany Roods jest niepodrabialny. Żadna nie miała tak szpiczastego nochala i krzywych ust!

– No to co?

– Te psy nie były normalne. I nie były wściekłe. Gorzej, były opętane!

– A gadają, że ty mundry taki.

– Nie jestem ślepy!

– Ale głupi! One tam leżała już pewnie od kilku dni i ją jakieś bezpańskie kundle jadły. Mogą przecież. Co ty, szkoda ci jej? Strasznie zębem szarpała.

– Tym jednym co jej został – powiedział Hill i od razu wybuchł śmiechem, ale potem znowu posmutniał i spoważniał.

– Musimy więcej wypić. – Podał Hillowi kolejną puszkę, ale ten jej nie przyjął.

– Nie, dawaj, jedziemy do Eleny. Dzisiaj mają karkówkę. Jimmy umie zrobić tak, że w całym okręgu tak nie zjesz!

– Ale na dwa. Jak mi ford padnie, to twoim wrócimy.

 

                                                                  ***

 

Don dotknął jeszcze raz sinego jak dojrzała węgierka nosa. Był złamany – to pewne. Z dziurek sączyła się krew, a ból był naprawdę potworny. Hill stał jak wryty i patrzył w stronę drzwi do baru. Myślał, co ostatnio zdarzało mu się nader często i wiele razy było przedmiotem kłótni pomiędzy nim a Donem. Jego kumple nie miał po prostu w zwyczaju męczyć resztki szarych komórek.

– Powyrywam mu nogi z dupy, a ją urządzę tak, że nie usiądzie na tyłku przez miesiąc.

– Tam jest Jimmy, pamiętaj – powiedział Hill, obchodząc z prawej ścianę frontową knajpy.

– Wali mnie to! Nie dam sobą zamiatać.

– Pomiatać.

– Co?

– Nieważne. Daj pomyśleć, coś wykombinuję.

I wykombinował. Kilka minut później byli już w drodze do miejsca, gdzie szczątki Bethany wciąż miały w sobie sporo mięsistej padliny. Don miał obawy co panu, który usłyszał od Hilla. Szczególnie, że to na jego furze miała jechać ta cała Bethany, a raczej jej resztki, i to wcale nie "dobre" resztki.

                                                              ***

 

– Nie ma ich? – Barmanka cała się trzęsła ze strachu. Za to Arthur wyglądał na spokojnego jak nigdy wcześniej.

– Chyba tak. Dobra nasza. Proponuję wam dzisiaj zamknąć i jechać do domów.

Jimmy pokiwał głową z dezaprobatą.

– Oni tak zawsze mają. Dwa najgorsze matoły w tej okolicy. Nic nam nie będzie. Jedź.

– Czyżby? Nie chce potem słuchać, jak to policja zeskrobywała z baru resztki mózgu młodej barmanki, a potem znalazła ugotowane w garze zwłoki kucharza.

Jimmy uśmiechnął się cierpko.

– Możliwy scenariusz. Jeden Bóg wie, co nam przeznaczone.

– Nie jestem z tych, co mają w tym jakieś pokładania.

Dziewczyna wyjrzała jeszcze raz przez okno. Czuła, że to jeszcze nie koniec.

– Oni coś kombinują – stwierdziła, sięgając po butelkę whisky. Nalała sobie pełną szklane.

– Wyluzuj, nie tkną nas. Żywimy ich za pół darmo, aż tak głupi nie są.

Arthur podziękował za gościnę, zostawił spory napiwek i wyszedł na zewnątrz. Co ciekawe, jego wóz stał na kołach i w każdym było powietrze. Te matoły nie pomyślały, że to może być dobry pomysł. Fura odpaliła od jednego strzału, co Arthur uznał za dobry omen. No niby nie wierzył w te bajeczki, ale człowiek już taki jest, musi sobie wyjaśniać pewne rzeczy, inaczej zwariuje.

Wykręcił i dodał gazu. Chevrolet zmielił kołami i ruszył do przodu. Droga po kilku milach zaczynała przecinać las, który zapewne był jednym z tych miejsc, gdzie dziadkowe chętne panienki z Tennessee aż wylewały się spomiędzy drzew, niczym horda zombiaków. To jednak nie był taki dzień. Droga okazała się pusta. Nawet stacje radiowe stawały się jakieś takie mdłe, nie do zniesienia.

Nagle Arthur usłyszał potężne uderzenie. Coś zetknęło się zer zderzakiem auta. I to mocno. W bocznym lusterku zamajaczyła jakaś czworonożna sylwetka. Mężczyzna zatrzymał wóz. Wolał nie potrącić tutejszego bezpańskiego kundla. Zawsze miał potem wyrzuty sumienia, w końcu nie wina psa, że całe życie spędził, koczując za jedzeniem.

Wysiadł i rozejrzał się po okolicy. Jakieś dźwięki, wskazujące na ruch dobiegały z lasu po lewej stronie. Wziął na wszelki wypadek scyzoryk, z którym nie rozstawał się nigdy.

Kiedy doszedł do granicy jezdni i pobocza, szelest ucichł. Teraz Arthur słyszał tylko swój oddech, który był szybki i wskazywał, że mężczyzna jest wyraźnie zdenerwowany. No, trudno się z tym nie zgodzić.

Czarna masa, poruszająca się na czterech kończynach zaatakowała od boku, niczym raptor w kultowej serii Jurassic Park. Arthur nie miał szans na szybką reakcję. Został sprowadzony do parteru, a potem poczuł piekący ból w przedramieniu. Coś, co przypominało paskudnie oszpeconego, wygłodniałego psa wgryzło się w tkankę i rozerwało skórę oraz mięśnie. Krew w kilka sekund wsiąknęła w ubranie, a potem zaczęła sączyć się na asfalt. Arthur wykorzystał wolną i sprawną dłoń. Cios był trochę chybiony, ale scyzoryk zatopił w miękkiej tkance pod szczęką. Zwierzę zajęczało z bólu, a potem jakby nakręcone tym zaczęło jeszcze bardziej napierać na Arthura, wciąż odrywając kolejne kęsy mięsa. Nie czuł bólu, adrenalina zrobiła swoje. W głowie miła jedynie myśli, aby nie wykrwawić się na śmierć. Uważał, że da radę temu czemuś.

Drugi cios ogłuszył zwierzę. Scyzoryk utkwił w szyi. Kilka spazmów i czarna kupa mięcha leżała półżywa na asfalcie, poruszając niedbale przednimi kończynami, jakby chciała w tej pozycji zaatakować. Arthur spróbował się podnieść, jednocześnie tamując krwawienie z rany wyglądającej jak o realistyczna kopia uszkodzonego przedramienia Terminatora.

Dwa następne, wygłodniałe stwory uderzyły z tyłu. Powaliły Arthura kilka sekund po tym, jak cieszył się w myślach, że chyba da radę dojść do auta. No cóż, teraz nie było to już tak oczywiste. Szarpanina trwała dosyć długo. Mężczyzna był nadal silny i jednego oprawcę kopnął celnie, łamiąc mu przednią łapę. Zwierzę zajęczało, wyszczerzyło nienaturalnie długie zęby.

W oddali zaparkował ford, znajomy. Arthur poznał tę rdzę, te wyklepaną jak przez dzieciaka, maskę. Don i Hill. Nie widział ich twarzy, ale póki był przytomny, miał pewność, że mają z tej sytuacji niezły ubaw. Przez moment nawet zastanawiał się, jak oni sprowadzili te bestie? I skąd? Ale potem to i wszystko inne już nie było ważne.

 

                                                              ***

 

Barmanka dowiedziała się o zagryzionym na śmierć mężczyźnie następnego dnia. W okolicy huczało od plotek. Mieszkańcy mówili o diable w trzech postaciach. Ktoś nadpęknął, że to Cerbery – wysłannicy z Hadesu.

Jimmy akurat miał przerwę, a w barze nie było gości. Podszedł do dziewczyny i położył swą masywną dłoń na jej kościstym barku.

– Szkoda gościa. Nie sądziłem, że są do tego zdolni

– Skąd wzięli te stwory? To jakaś sztuczka? Może tresowali te zwierzęta?

Kucharz wzruszył ramionami.

– To jedno z tych pytań, na które lepiej nie znać odpowiedzi. Kiedy następnym razem poproszą o zniżkę na danie dnia, po prostu wyrwę im tchawice.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Narrator rok temu
    Fajnie, że piszesz prozę i to dobrą prozę, której nigdy za wiele. ?

    Trochę nie rozumiem, czym Arthur sprowokował tych zbirów, ale jeśli już się tak stało to powinien zastosować sztukę walki bez walki, czyli brać nogi za pas i uciekać czym prędzej. Z jednym to można jeszcze przy odrobinie szczęścia powalczyć, ale z dwoma to tylko na planie filmowym. ?

    Najbardziej podoba mi się naturalny i swobodny sposób pisania. ?

    Pozdrawiam serdecznie. ?
  • Aleks99 rok temu
    witaj, dziękuję za komentarz. Proza jest głównym polem moich poczynać. Poezji jako takiej nie dotykam, chyba, że do przeczytania, ale nawet wtedy ciężko mi dobrze zinterpretować myśli autora. Dlatego wolę pisać opowiadania :)
  • Akwadar rok temu
    Ha! Już wiem, kto miał podobny awatar i w ten sposób pisał prozę! :)
    Kilka maleńkich mankamentów, ale jest oki ;)
  • Aleks99 rok temu
    cześć, dzięki za ten tajemniczy komentarz, mam nadzieję, że moja proza nie jest zupełną kalką osoby o której mówisz. Tego bym nie chciał, bo staram się pisać po swojemu :)
  • Akwadar rok temu
    Aleks99 oczywiście... ;)
  • Aleks99 rok temu
    Akwadar :)
  • Klimat masz. Lubię takie. Zdrówka! MZ :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania