Sieci
Tekst z TW
Postać: Żyjące drzewo
Zdarzenie: Słoneczniki, mały pies i wisielec w tle
Wcale nie chciałam tamtego dnia wyjeżdżać z miasta. Miałam spędzić wieczór na oglądaniu starych si-es-ajów, jedzeniu gotowego żarcia z pobliskiej Biedry i słuchaniu jak sąsiedzi z piętra wyżej wydzierają się na dzieci. Moja mała stabilizacja. Od sześciu lat każdy dzień wyglądał tak samo. Osiem godzin w nudnej pracy, najkrótsza droga na osiedle, zakupy, jedzenie, kanapa, prysznic, jedzenie, kanapa. Czułam jak beznadzieja wzbiera mi w klatce piersiowej, gęstnieje i zaczyna rozpierać, skracać oddech. Gdybym wtedy nie wstała, pewnie spleśniałabym w ciągu następnego tygodnia.
Wstałam. Ekscytacja, którą poczułam, zbiegając ze schodów, wyparowała, gdy usiadłam za kierownicą mojej micry. Bo niby gdzie, do cholery, miałam jechać? W końcu zgodziłam się na przereklamowane „prosto przed siebie”. Nim się obejrzałam, byłam na wylotówce.
Mleko wpłynęło na jezdnię równo z końcem zabudowań. Zwolniłam, jadąc w maksymalnym skupieniu. Światło samochodu osiadało na cząsteczkach mgły, rozmazując widok. Widoczność może na metr. Bałam się zawrócić, bałam się zatrzymać. Po prostu jechałam, ściskając mocno kierownicę. Boczna, szutrowa droga ukazała się niczym wybawienie. Wyglądała jakby ktoś zrobił wyrwę w białej zasłonie. Pewnie drzewa rosnące w pobliżu tworzyły jakiś mikroklimat. Zjechałam. I oto, uciekając codziennej nudzie, znalazłam się na jakimś wypizdowie, na leśnej (chyba) dróżce, sama i bez pomysłu. Zrozumiałam, że to nie beznadzieja otaczała mnie na co dzień, To ja byłam beznadzieją. Nudną, przewidywalną babą bez polotu. Samym istnieniem rozsiewałam wokół nijakość. Zarażałam i zanieczyszczałam otoczenie. Nawet myśl o sobie nudziła i obrzydzała. Ruszyłam przed siebie. Im głębiej wchodziłam między drzewa, tym ciemniej miałam w głowie. Najchętniej usiadłabym i wyła, ale coś ciągnęło mnie do przodu. Po paru minutach doszłam do niewielkiej polany. Na jej bliższym skraju stał potężny dąb. Nie tylko wysoki, ale i monstrualnie rozrośnięty. Jakby składał się z kilkunastu (sporych) drzew przytulonych do siebie. Prawdziwy dębi król. To on mnie przyciągał. Podeszłam i dotknęłam jego kory. Wszystkie złe emocje wybuchły niczym fajerwerki na Sylwestra. Przeciętność, szarość, bylejakość. Kiepska córka, kiepski pracownik, kiepska koleżanka. Najlepsze co mogłam zrobić, to uwolnić świat od siebie. Spojrzałam pod nogi, zobaczyłam sznur. Doświadczenie serialowe ułatwiło zrobienie pętli. Jeszcze tylko odpowiednia gałąź. Spojrzałam na pień, na którym teraz dopiero dostrzegłam niziutko boczne konary, układające się niczym schody. Wchodziłam na pierwszy „stopień”, gdy zauważyłam wbitą siekierę. Widać było, że zanim, z jakiegoś powodu, znieruchomiała, poczyniła niezłe spustoszenie. Rana była głęboka, poszarpana, żywa. Niemal czułam ból drzewa. Przypomniała mi się maść ogrodnicza, o której kupno prosiła mnie kiedyś ciotka. Kupić nie zapomniałam, zapomniałam, że kupiłam. Ciotka przestała się upominać, a maść zapewne nadal leżała w schowku micry.
— Niech choć tyle dobrego po mnie zostanie — powiedziałam na głos, dotykając brzegu rany. Wtedy stało się coś dziwnego. Ucisk w głowie zelżał, oddech się wyrównał, jakby ktoś poluzował imadło — dosłownie i w przenośni. Wydawało mi się, że nawet stało się jaśniej. Pobiegłam po maść. Troskliwie wsmarowywałam ją w ranę. Starałam się być maksymalnie delikatna, bo wydawało mi się, jakby rozorane drzewne tkanki pulsowały bólem. Gdy skończyłam, czułam niemal euforię. Sznur zniknął, nie szukałam. Dopiero teraz zobaczyłam, że na przeciwległym skraju polanki stoi mały domek. Domeczek. Kartkę „Na sprzedaż” zauważyłam z daleka, siedzące na progu puchate maleństwo, dopiero gdy podeszłam blisko. Merdało ogonkiem, próbując dosięgnąć języczkiem mojej dłoni.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Pieniędzy ze sprzedaży mieszkania wystarczyło nie tylko na kupno chatki, ale i na mały remont wraz z doposażeniem. Ludzie stukali się w głowę, a ja pierwszy raz widziałam jakiś sens w swoim życiu. Wprowadziłam się pod koniec września, trzy miesiące po mojej mglistej przygodzie. Po pracy siadałam z Pimpkiem z tyłu domu, gdzie bez przeszkód docierało popołudniowe słońce. Promienie odbijały się w żółtych główkach bezładnie rosnących słoneczników. Jakby komuś rozsypała się paczka z nasionami — pomyślałam, gdy zobaczyłam je po raz pierwszy.
Nie przypuszczałam, że to wszystko to dopiero początek... Zaledwie wstęp do mojej transformacji.
Nie pamiętam dokładnie kiedy zaczęłam zestrajać się z otoczeniem. Może gdzieś na początku października, gdy wyczytałam w aplikacji pogodowej, że nadchodzi gęsta mgła? Tak, to chyba było wtedy. Poczułam dziwne mrowienie, niepokój. Jakbym czekała na ważną wiadomość.
Wieczorem mgła zalała okolicę. W pewnym momencie Pimpek zaczął szczekać i szarpać mnie za nogawki. Razem poszliśmy do Króla. Jakiś facet akurat wchodził po stopniach. Zanim doszliśmy, już dyndał ze złamanym karkiem. Drzewo rozszumiało się, rozpulsowało. Liście szemrały, gałęzie uginały się w dziwnym tańcu. Dotknęłam kory obiema dłońmi — już wtedy wiedziałam co mam robić. Pimpek przywarł do mojej nogi. Czekaliśmy. Zespolenie przyszło gwałtownie. Nagle poczułam w sobie drzewne soki. Wypełniały mnie, powoli, metodycznie — najpierw skórę głowy, skronie, uszy. Czułam jak znikają zmarszczki, wzmacniają się mięśnie, zęby i kości. Król pieścił mnie, nie omijając żadnego miejsca. Sutki, twarde niczym skała, przebijały przez stanik i bluzkę. W brzuchu trzepotały motyle, łechtaczka pulsowała niemal boleśnie, drżały uda i łydki. Potem przyszło poznanie. Słyszałam co mówią liście, widziałam jak żyły korzeni rozprowadzają pod ziemią życiodajne soki. Zrozumiałam, że las to jeden wielki organizm, a ja znalazłam się w jego centrum. Widziałam sieci grzybni, czułam podziemne arterie, a także mech na konarach i jagodziny w runie. Sama byłam lasem, igliwiem, pleśnią i życiem. Gdy się ocknęłam, zdążyłam jeszcze zobaczyć znikający we wnętrzu dębu czubek buta. Wtedy dopiero zaczęłam być.
— Pewnie zastanawiasz się po co ci to wszystko opowiadam. Otóż chcę, byś wiedział, że Twoje życie miało znaczenie, że będziesz częścią czegoś wielkiego.
A teraz zakładaj pętlę, mgła już rzednie.
Komentarze (15)
Znakomicie poradziłas sobie z tym wyzwaniem! 5
O, dzięki wielkie! Bardzo mi miło:)
Bardzo dziękuję!
Las kiedyś cię ukryje, rozbierze na części
Pochłonie sprawiedliwie, wszystko porozdziela;
Może nie będzie bólu, tylko pogodzenie,
Oszołomienie zmysłów, aż do zmysłów śmierci –
Więc w twoim samochodzie kiełkuje już trawa,
Wykiełkują nasiona przyniesione z lasu,
Na podeszwach o zmierzchu wniesione zwierzęta.
Tjeri! Twoja opowieść skojarzyła mi się odrobinę z "Piękną i Bestią". Piękna pomogła zranionemu dębowi, opatrzyła skaleczenie po uderzeniu siekierą i dzięki temu mogła wejść do królestwa przez salony: dostała na kilka miesięcy chatkę w lesie, pieska, pólko słoneczników, a też tzw. spokój ducha. Dopiero później dąb ją wchłonął.
Inni - zwykli nieszczęśnicy - zostali zmuszeni do oddania życia w ostatnim geście desperacji, zostając wisielcami.
Nie wiadomo tylko, czy dąb-Bestia wchłonął Twoją bohaterkę razem z jej ciałem, czy tylko pozwolił na prawdziwe poznanie, przeniknięcie tajemnicy lasu.
Nie wiadomo, czy chatka jest wciąż zamieszkała, czy też czeka na kolejną Bellę.
Ten znikający czubek buta mógł być częścią ubioru wisielca, ale też i kobiety, która stała się podczas zespolenia jednym ciałem z dębem. Z ogromnym drzewem rosnącym w centrum ciemnego lasu we mgle.
Czyjej opowieści wysłuchał kolejny samobójca? Kochanki lasu, czy samego dębu, głodnego kolejnej opowieści, czyli - kolejnego życia?
https://www.opowi.pl/paprocie-a76526/
U Ciebie "Sieci", u mnie "paprocie". A ludzkie paprochy (szczątki, prochy) i tu, i tu służą jako nawóz dla wciąż żyjącego lasu... tylko u ciebie dochodzi jeszcze wątek nieszczęśliwego, beznadziejnego życia, które w pewnym momencie chce się oddać. Może lasowi we mgle. który przyciąga. Lub do którego trafia się przypadkiem. Przypadkiem?
Fajne opowiadanie, z pozoru - spokojne.
Rozsmarowało mnie nawiązanie do Twojego wiersza! Pamiętam go dobrze, i faktycznie, bardzo tu pasuje. :)
Co do stawania się częścią ciemnych mocy ̶̵ istnieje jeszcze jedna możliwość ̶̵ niestawanie... Bo może to wcale nie są ciemne moce? Czy nie ciemniej w bezsensownym wyścigu szczurów, w niszczeniu planety, codziennej walce o większy kawałek czegoś? Może las tak naprawdę zaoferował coś lepszego? Zjednoczenie, zrozumienie, pojednanie...
Jeśli jednak zostaniemy przy ciemnych mocach, to dąb ̶̵ podstępny drapieżnik ̶̵ zwerbował akolitkę. I ona wydaje się być tym faktem zachwycona. Zapewne do tego właśnie się urodziła :).
Bardzo dziękuję za wizytę. Uwielbiam Twoje komenty!
Ja też! Najdoskonalszy pomnik! Tylko jakie drzewo wybrać? Coś długowiecznego (z czystej próżności) ̶̵ dąb? miłorząb? A może ulubionego? Buk, wierzba płacząca? A tu rodzinka robi ostatni żart i sadzi tuję! :D.
Dziękuję za wizytę, fajnie, że tekst Ci się podobał :).
Dziękuję za odwiedziny i tu!
"Światło samochodu osiadało na cząsteczkach mgły, rozmazując widok" →chociażby to:)
Pozdrawiam?:)
Optymista zawsze znajdzie jaśniejszą interpretację. I dobrze! Optymistom szczęście sprzyja :).
Dziękuję za wizytę :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania