Pokaż listęUkryj listę

Siedem Znaków Potęgi: Familia Wielkiej Mamy - Część Druga: Pojedynek Dwóch Berserków

Siedem Znaków Potęgi

Zeszyt Pierwszy: Familia Wielkiej Mamy

Część Druga: Pojedynek Dwóch Berserków

 

III

 

Czas oddalenia od rzeczywistości, czas bez bólu, kiedy wszystkie troski przerodziły się w błogą, mroczną i niewidomą nicość, nie trwał zbyt długo; Lias zemdlał jedynie na kilka sekund, by ponownie zdobyć świadomość. Na skutek wielkiego bólu przeszywającego całe jego ciało.

Przez kolejne sekundy leciał w bezwładzie, wpatrując się w niebo, nie rozumiejąc i nie znając własnego ciała; wszystkie połączenia między jego częściami, między tułowiem, rękoma i nogami gdzieś zniknęły. Była tylko świadomość, oraz krzyk który chciał, lecz nie mógł wyrwać się z piersi szesnastolatka. Ból był nie tylko męką, lecz także idealnym znieczuleniem, blokującym połączenia nerwowe… szkoda że nie samego siebie.

Każda sekunda była dla Liasa jak wieczność…

Ponownie odleciał.

Obudziło go uderzenie ciała w ziemię; choć wydawało się to niemożliwe, ból stał się jeszcze większy. Lias odbił się od ziemi, jeszcze raz wzlatując w niebo; prawię metr. Tym razem upadek nie wywołał żadnych zmian. Chyba już nie mogło być gorzej…

Zdecydowanie nie. Bo co by mogło? Lias leżał na trawię – cud że nie upadł w żadne krzaki – z półprzymkniętymi powiekami. Ból go oszałamiał, nie mógł myśleć. Widział swoją krew, tworzącą wielką kałużę, wciąż większą i większą. Więc co by mogło pogorszyć sytuację?

Gorzej już być nie mogło.

Gdy tylko to pomyślał, rozpadał się wielki deszcz. O ironio – akurat wtedy, tamtego dnia i o tamtej godzinie rozpadał się deszcz. Jakby bogowie płakali nad losem Liasa; zdawać by się bowiem mogło, że deszcz przyniesie mu ukojenie. Lecz wcale tak nie było.

Bogowie lubią czarny humor.

Woda zamiast pomóc piekła Liasa; dostawała się w każdy zakątek jego ciała, zadając jeszcze większy ból. I naraz w mózgu chłopaka jakby otworzyła się para, dotąd zamkniętych na klucze drzwi; po pierwsze, nagle Lias ponownie zaczął czuć własne ciało – za wyjątkiem prawej ręki, musiał ją złamać – lecz o poruszaniu się, nie było mowy.

Oprócz tego ponownie mógł krzyczeć; krzyczeć, wierzgać, wiercić się, turlać się i ogółem miotać się; robił to przez długi czas, nawet tego nie zauważając; ból był zbyt silny, gdyby mógł, prosiłby tylko o jedno. O śmierć. Jego męki przerwały słowa które dopłynęły do niego jakby z daleka, nie wydając się wcale rzeczywiste… lecz było to także coś, co stanowiło odskocznie; mógł myśleć o tym, zamiast całkowicie skupiać się na bólu.

Wciąż krzyczał, lecz zdołał zrozumieć sens tamtych słów… brzmiały one:

-Jest niezwykle słodki, gdy tak cierpi, prawda?- kobiecy głos.

To z pewnością bogini… więc naprawdę, bogowie są takimi sadystami – a być może także masochistami, kto ich tam wie… Abdullah, znany jako bóg śmierci, zdecydowanie być musi; kto inny chadzałby na spacery do piekła? – a jego cierpienie sprawia im przyjemność. W sumie co miały mieć do roboty te nieśmiertelne potęgi, jeżeli nie zabawianie się śmiertelnikami?

Poza seksem, pewnie nic. Musieli się piekielnie nudzić.

A jeżeli choć trochę przypominali charakterem Babilończyków, to wcale nie potrzebowali nudy, jako pretekstu. W tamtej chwili Lias szczerze znienawidził bogów… pierdolcie się wszyscy! – chciał krzyknąć- Niech nastąpi wielka orgia, jaka nie śniła się nikomu! A potem wszyscy zdechnijcie!

Lecz wtedy, nagle, iluzja z hukiem minęła. Jeszcze raz przypomniał sobie głos, jakim przemawiała ,,bogini’’… i zrozumiał, że to nie żadna bogini, lecz ta przeklęta zabójczyni-wojowniczka, która zadała mu tyle bólu bez mrugnięcia okiem, stoi teraz kilka metrów od niego…

Niemalże usłyszał jej podły oddech.

W jednej chwili poczuł, jak jego ciała wypełnia ogień, jak się podpala… nigdy jeszcze nie odczuwał tak potężnej rządzy krwi, wypełniającej każdy zakątek jego ciała… czekał, czując, jak z każdą chwilą staje się coraz silniejszy, wiedząc, że niedługo będzie mógł stanąć na nogi.

Gdyby będąc w pełni sprawny, wpadł w taki stan, kobieta zginęłaby w mgnieniu oka. Lecz nawet mimo iż podpalił się od koniuszków palców u stup, aż do czubka każdego włosa na głowie, to zajęło mu trochę czasu przekroczenie limitów, zdobycie sił na powstanie, zajęło trochę czasu.

Usłyszał wtedy rozmowę.

-Jak myślisz, nada się?- usłyszał głos pseudo bogini.

Głośne mlaśnięcie, jakby ktoś otworzył usta i językiem rozchlapał swoją, zapewne śmierdzącą ślinę na wszystkie strony; następnie odgłos lizania. Owy ,,ktoś’’ oblizał się widocznie.

-Nie sądzę…- głos brzmiał, jakby należał do osiemdziesięciolatka z reumatyzmem i rakiem, jeżeli ma to jakieś znaczenie- To po prostu zwykłe mięcho, takich mam w laboratorium pełno. Daję mu jakieś… zero szans na przeżycie tego; gdyby miał chociaż pięć procent, chciałbym go do mej kolekcji.

I znowu odgłos mlaskania.

-Jesteś odrażający, bracie!- krzyknęła dziewczyna.

Rodzeństwo? Brat i siostra? Lias był porządnie skołowany, lecz jego wola walki nie spadła; wciąż gwałtownie pędziła do przodu. Ale jak to było możliwe? Piękna, bo urody jej odmówić nie można, kobieta oraz staruch plujący wszędzie śliną… rodzeństwem?

A może należeli do jakiejś dziwnej organizacji, w której członkowie mówili do siebie jak do rodzeństwa? Słyszał kiedyś o czymś takim, lecz bardziej pasowałby mu do takiego scenariusza jakieś stowarzyszenie mnichów.

Usłyszał jego śmiech; suchy, ironiczny pozbawiony rozbawienia.

-Chodźmy siostro. Nie przyszliśmy tu, dla tego truchła pozbawionego jakiegokolwiek znaczenia; przyszliśmy dla zielonowłosej dziewczynki, zgodnie z poleceniem Joehanda.

-Owszem. Ale wiesz, jak lubię kończyć to, co zaczęłam…

-Nie każ mi na to patrzeć, jak zabawiasz się z truchłem…

-Taki fetysz- zaśmiała się niewinnie.

Kończyć to, co zaczęła… zabawiać się z truchłem… taki fetysz… wszystkie elementy wskoczyły nagle na swoje miejsca, gdy Lias usłyszał kroki powoli zbliżającej się ku niemu dziewczyny… do cholery jasnej, ona lubiła nekrofilię! A pewnie najbardziej z tego wszystkiego, podniecać ją będzie to, jak będzie krzyczał z bólu, oraz zapach jego krwi.

Absurd! Totalny absurd!

Nagle poczuł, że jest już gotowy; gniew buzujący w jego żyłach, wzniecił pożar na tyle potężny, iż Lias był w stanie w ułamku sekundy stanąć na równe nogi i rozpocząć walkę. Ale czekał… czekał, aż ona podejdzie blisko, by wykończyć ją jednym ciosem wprost w serce…

Wtedy poczuł że stoi tuż nad nim; niezauważalnie napiął mięśnie i wystrzelił jak z armaty, wrzeszcząc:

-TY DZIWKO!- w mgnieniu oka stał na lekko się trzęsących nogach, patrząc zszokowanej dziewczynie w oczy. Szybko wyprowadził potężny cios, z dołu w górę, kierując pięść na pierś przeciwniczki…

Włożył w to całe swoje siły i całą szybkość, lecz ona zdążyła uskoczyć; najpierw lekko się cofnęła, by zgrabnie wykonać wokół niego piruet i znaleźć się za nim. On także obrócił się na pięcie, a w jego oczach płonął ogień. Skoro tamto nie zadziałało, to musi użyć zmyłki.

Najpierw, tak jak wcześniej, uderzył prawą; lecz gdy tylko ona zaczęła się uchylać, Lias wystrzelił lewą ręką wprost w jej szczękę. Nie miała wyboru, jedynym co mogła zrobić, było odchylenie twarzy w tył. Brakowało jej czasu, by najzwyczajniej w świecie cofnąć się. Lecz gdy to zrobiła, na ułamek sekundy odsłoniła się, a pochylenie sprawiło, iż wystarczyłoby ją lekko pchnąć, a zaliczyłaby ziemię.

Jego prawa ręka musnęła już jej koszulę, lecz spóźnił się o kilka sekund; właściwie, uderzyłby ją z pewnością, gdyby nie interwencja starca. Potężny cios prosto w brzuch, powstrzymała dziwna zielona powłoka, która nagle otoczyła ciało dziewczyny. Była ona przezroczysta, lecz również zadziwiająco twarda; cios, który był w stanie rozwalić połowę ściany, stworzył na jej powierzchni jedynie kilka małych rozdarć.

Zacisnął zęby i wyprowadził kolejny cios, tym razem lewą ręką, lecz dziewczyna zdołała mu uciec. Wtedy obrócił głowę w prawo, i zobaczył śliniącego się starca. Był dokładnie taki, jakim wyobrażał go sobie Lias. Stary, z siwą brodą i łysą czachą, pomarszczonym czołem; nosił pierwotnie biały fartuch, poplamiony najróżniejszymi farbami a zamiast oczy miał małe szparki… inaczej nie dało się tego opisać. Na samym czubku nosa tkwiły jego okulary.

Uśmiechał się od ucha do ucha a w dłoni dzierżył dziwnie wyglądającą broń, coś jakby minimalizację kuszy, z której wydobywał się nikły promień zieleni; broń wycelowana była w Liasa.

To bez wątpienia była sprawką tej powłoki, która uratowała dziewczynę.

-Silny!- zawołał uradowany starzec- I szybki! Cofam, co mówiłem!

Dziewczyna nagle pojawiła się u jego boku; jej oczy miotały w kierunku Liasa błyskawicę. Zdecydowanie była zła, czuła się także upokorzona. A on stał tam, twardo jak skała, właściwie już nie czując bólu; nawet on sam, zdziwił się swoją wytrzymałością. Sześcioletni trening przyniósł widoczne owoce.

Stali naprzeciw siebie, niby dzikie zwierzęta…

A starzec dalej wrzeszczał:

-Genialne! Genialny okaz! Jak mogłem się tak mylić!?

Lias miał już dość takiego bezczynnego stania i patrzenia się na przeciwników; wystrzelił, jak z armaty, kierując się wprost na starca. Najpierw załatwi go, by nie przeszkadzał przy walce z dziewczyną. Później weźmie się za nią…

Wziął szeroki zamach i uderzył, kierując pięść wprost w twarz starca.

Nagle jednak, na jej miejscu, znalazła się pomarańczowo-zielona okrągła tarcza ozdobiona spiralą; starzec musiał ją tam podstawić. Widocznie był szybki; i dobrze, bowiem w chwili uderzenia, rozległ się huk porównywalny do grzmotu błyskawicy. Starzec zginąłby, gdyby nie zdążył.

Lecz on, miast kontynuować walkę, odsuną się nagle i wykrzyknął:

-Niesamowite! Niebywałe!- piszczał, oczy mu się błyszczały z ekscytacji- Doprawdy! Taką siłą… taką siłą dysponował Joehand, gdy po raz pierwszy zmierzyłem jego moc!

Lias nie zamierzał słuchać wywodów tego głupiego starucha; nie czekając, aż przestanie jęczeć, wykonał kolejny cios. Jego prawa pięść pędziła tak szybko, że jeszcze nim uderzyła w cel, słychać było huk… huk powietrza, podążającego w przeciwną stronę niż pięść szesnastolatka.

Staruch nawet nie patrzył w jego stronę; bredził tylko coś tam pod nosem, patrząc w ziemię przed sobą… czyżby się modlił o szybką śmierć? Jeżeli tak… to Lias okażę mu łaskę!

Zadrżał na tę myśl, lecz nie przerwał ciosu; na ułamek sekundy, wszystko przybrało znajomą, krwistą barwę… staruch zdołał to dostrzec, bowiem w rzeczywistości czujnie przyglądał się Liasowi zza brwi. Zobaczył, jak jego ciało się zatrzęsło a w oczach pojawił się czerwony błysk…

Kiedy pięść była tuż przed głową starca, nagle coś mocno się na niej zacisnęło; przez sekundę trwała walka pomiędzy Liasem a owym czymś… lecz gdy to coś zwiększyło nacisk, nie było już mowy o oporze. Gdyby zacisnęło się choć trochę mocniej, kości w dłoni Liasa bez wątpienia nie wytrzymałyby.

Staruszka uratowała dziewczyna. Zatrzymała pięść Liasa gdy wyprowadzał cios, wkładając w to praktycznie tyle siły, co nic. Widział to po naprężeniu jej dłoni; trzymała go, lekko mocniej, niż matka trzyma dziecko. Więc dotąd tylko się z nim bawiła…

Spojrzał w lewo, w kierunku jej oczu… stała trzęsąc się od stóp do głowy, którą miała opuszczoną, z wyciągniętą do przodu ręką. Drugą, zwisającą swobodnie raz po raz zaciskała i prostowała. Z jej ust wydobywał się głośny, urywany oddech, jak gdyby dopiero co bardzo szybko biegła.

To właśnie wtedy uniosła wzrok. W jednej chwili Lias poczuł jak nogi mu miękną… jej źrenice… były czerwone, nabrzmiałe od posoki a na twarzy widniał sadystyczny uśmiech. Czy tak właśnie wyglądał Lias, gdy t o się działo?

-…Starcze…- wysyczała po pełnej powagi i milczenia chwili-… starcze… rozpaliłeś mnie, jakbym cholera, miała kurwa walczyć z nie wiem kim…- jej barki podnosiły się i opadały, pierś unosiła coraz szybciej.

-Uważaj…- wymamrotał starzec-… to również jest…

-WIEM!- wrzasnęła, przerywając mu- Wiem, więc dlaczego nie reaguje tak jak powinien? Dlaczego jeszcze tego nie czuję, czemu w jego oczach widzę jedynie strach pozbawiony gniewu?! Jakim cudem, w takim razie, wstał? Czyżby był jakąś marną imitacją?!

Lias stał jedynie jak wmurowany w ziemię, nie mogąc wydusić choćby słowa. Wiedział o tym, mistrz mówił mu, że kiedy spotka innego osobnika… swojego gatunku? W każdym razie, powinien teraz czuć rządzę mordu, powinien już dawno walczyć z nią na śmierć i życie.

A zamiast tego… bał się.

Nagle starzec rozwiał jego wątpliwości.

-Nie sądzę…- powiedział- Myślę, że jest to jego pierwsza walka… z kimś podobnym do niego. Jego ciało nie ma pojęcia jak się zachować, jest przytłoczony. Tak jak ty kiedyś.

Dziewczyna spojrzała na niego pogardliwie, jak gdyby chcąc wymazać to ostatnie zdanie.

-Co więc mam zrobić?- spytała, świdrując go wzrokiem.

-Wyzwij go. Przyjmij postawę i wyzwij go. Żaden z was tego nie zignoruje.

-Rozumiem. Więc to nie jest wadliwy Berserk.

Lias zadrżał, lecz nie z gniewu, tylko strachu. Berserk. Więc wreszcie padło to słowo, którego umyślnie unikał. Berserk, określenie dzikiej bestii, oraz określenie tego, kim jest Lias.

Dziewczyna puściła Liasa, lecz ten był zbyt sparaliżowany, by cokolwiek zrobić. Nie opuścił nawet ręki. Ona zaczęła kucać, przyjmując bojową postawę, a on poczuł, jak coś zaczyna buzować w jego żyłach. Napiął mięśnie, gotów w każdej chwili do walki, jednak wciąż jeszcze, nie zmienił się w Berserka.

Wtem przerwał im staruch; obydwoje spojrzeli w jego stronę, jak powolnym krokiem odchodził w kierunku willi. Nie był nawet odwrócony w ich stronę, jedynie krzyknął przez ramię.

-I jeszcze jedno, Annabel. Proszę cię, postaraj się nie uszkodzić zbytnio jego mózgu. Serce jest mi obojętne, tak samo reszta ciała. Da się naprawić. Ale naprawdę nie chcę kolejnego silnego bezmózgiego okazu do kolekcji.

Spojrzał w stronę dziewczyny. Więc tak się nazywała. Annabel. Pasowało.

-Postaram się to załatwić.

Powiedziała to swobodnym, lekkim tonem, który sugerował, iż nie będzie to niczym wielkim… i właśnie ten ton, był tym, co przebudziło instynkt Liasa, co obudziło w nim prawdziwego zabójcę. Berserka z prawdziwego zdarzenia.

Zamknął oczy, przeżywając dogłębną transformację wstrząsającą jego ciałem i umysłem…

Gdy je otworzył, wreszcie, po dwóch latach, przeobraził się w Berserka.

 

IV

 

Cały świat, a raczej to, jak był postrzegany przez Liasa, zmienił się gwałtownie. Po pierwsze, wszystkie barwy zostały przykryte ciepłą, krwistą powłoką. Im ciemniejsza barwa, tym bardziej czerwona; a więc czerń była nieprzebita, natomiast słońce, jedynie rzucało poświatę.

Lecz to nie wszystko; cały świat falował, w rytm oddechu szesnastolatka. W przód i w tył, lewo i w prawo. Dodatkowo, wszystkie zmysły Liasa wyostrzyły się niezmiernie. Słyszał każdy, nawet najsłabszy szept, dobiegający z odległości około pięciuset metrów. Widział każdy szczegół otaczającego go świata jak na dłoni, tak, jak ludzie tego nie potrafią; dostrzegał każdy pyłek kurzu, powolnie spadającego na ziemię…

W mózgu miał o wiele więcej miejsca, niż wcześniej; to tak, jak na przykład z przetłuszczonymi włosami. Dopóki ich nie umyjesz, nie zdajesz sobie sprawy, że ci zawadzały, a po umyciu, czujesz jakby zdjęto z ciebie wielki ciężar. To było coś, co nie sposób zrozumieć jako człowiek, który jednocześnie zastanawiać może się najwyżej nad kilkoma rzeczami. Tymczasem Lias, mógłby myśleć choćby i o tysiącu, nie rozpraszając się nawet na moment.

Do tego doskonale znał i rozumiał każdy zakamarek swojego ciała; przyjął bojową postawę Berserka – to znaczy, przykucnięte kolana, cofnięte, zaciśnięte w pięści ręce, oraz wysunięta pierś i głowa – gdy tylko o tym pomyślał. Między sformułowaniem rozkazu, a jego wykonaniem, nie było żadnej widocznej przerwy.

Słowem; jako Berserk miał wielkie możliwości, zarówno fizycznie jak i psychicznie przerastał człowieka. Lecz, po pierwsze, utrzymywanie takiego stanu zbyt długo, owocowało potężnym bólem po przemianie w człowieka, być może nawet śmiercią, natomiast po drugie…

Po drugie, Berserk najzwyczajniej w świecie był potworem. Drapieżnikiem. Tak więc każda komórka Liasa, wyrywała się wręcz do… zadawania śmierci. Cokolwiek usłyszał, cokolwiek zobaczył, chciał to zniszczyć. Zabić. Podążał krwi.

Ale mimo wszystko, przeważająca większość jego uwagi, skupiona była na Annabel i tym, co robiła. Skupiał się na niej, i to właśnie jej krwi podążał najbardziej. Chciał złamać jej kończyny, poczuć jak pękają pod jego ciosami, chciał wyrwać jej serce i wyssać mózg. Zjeść jej mięso, rozszarpać ją.

Witaj – odezwała się nagle, głosem zupełnie innym niż wcześniej; głosem, będącym krzykiem Berserka, którego nikt inny nie mógł usłyszeć a równocześnie ucieleśnieniem duszy danego wojownika; nie było dwóch takich samych krzyków– Trochę ci to zajęło, żeby do mnie dołączyć.

Widzę że bardzo chcesz zginąć – odparł kpiąco, następnie przesyłając jej uczucia; to była kolejna zdolność Berserków. Wyczuwanie emocji innych oraz przesyłanie swoich.

Gniew. Rządza Mordu. Chęć wypicia krwi.

Uśmiechnęła się lekko, odbierając tę falę. Następnie spojrzała mu w prosto w oczy, jakby czujnie obserwowała jego duszę; a potem nadeszła fala, jej własnych emocji…

Jeżeli Lias wysłał jej Rządzę Mordu, to ona wysłała mu… RZĄDZĘ MORDU; tak potężną i przytłaczającą, iż zachwiał się lekko, przygnieciony. Lecz już po chwili zrozumiał, skąd bierze się u niej taka siła. On wysłał jej po prostu jedno uczucie, tym czasem ona wybrała właśnie to jedno uczucie, i wszystkie inne przemieniła w nie. Smutek, radość, to co słyszała i czuła, to wszystko naraz stało się nieprzepartą rządzą zabicia go.

Zrobił to samo, jej falę, odpierając swoją; spotkały się one mniej więcej w połowie odległości między nimi, stanowiąc niemalże widoczną barierę w powietrzu. Pulsującą i drgającą.

Więc pod tym względem byli na podobnym poziomie.

Lias nie zamierzał czekać, nie mógł wytrzymać tego pragnienia, tej chęci skosztowania jej krwi… by choć trochę ulżyć popękanym wargom i suchemu gardłu. Dlatego też, to on rozpoczął walkę.

To twoja ostatnia walka! – krzyknął pędząc do przodu.

Annabel przyjęła obronną pozycję, przyklękając jak wściekły drapieżnik, pokazując ostre jak brzytwy zęby i mocno zapierając się w ziemi; to był sygnał, że nie ruszy się z miejsca nawet o milimetr, dopóki nie będzie miała okazji do ataku.

W ułamku sekundy Lias był już przy niej, wykonując pierwszy cios; jego prawa pięść poszybowała w kierunku twarzy dziewczyny, lecz ta bez trudu zdołała się uchylić, manewrując jedynie brakami, szyją i głową. Pięść cofnęła się, a Annabel wróciła do poprzedniej pozycji.

Szesnastolatek odprowadził łokieć do tyłu, chcąc zadać kolejny cios; dziewczyna przygotowała się do uchylenia, postanawiając iż skontruje ten cios… lecz nagle, Lias, zrobił coś, czego nie spodziewała się zupełnie.

Przypadł do niej niezwykle szybko, tak że ledwie to dostrzegła i wbił zęby w jej bark, łapczywie wypijając jej krew; poczuła jak jakaś substancja rozchodzi się po jej ciele. No tak, jad Berserków, dla ludzi działający jak paraliż, dla nich samych zupełnie nieszkodliwy.

Wykorzystując bliskość, w jakiej znalazły się ich ciała, Annabel cofnęła lekko prawą nogę i z przerażającą siłą wbiła kolano w brzuch Liasa, który bezwładnie odleciał jakiś metr w tył. Dziewczyna wykonała szybki cios pięścią, lecz chłopak dostrzegł to w ostatniej chwili, i schylił się, przypadając niemal do ziemi.

Z takiej pozycji wyprowadził potężny kopniak wymierzony w lewy bok dziewczyny; zablokowała to grzbietem lewej ręki, równolegle wyprowadzając kolejny cios prawą. Lias nie mógł się uchylić, bowiem z pewnością straciłby wtedy równowagę, co Annabel wykorzystałaby. Pozostawało więc zablokować cios.

Gdy pięść dziewczyny zderzyła się z wierzchem lewej ręki Liasa, rozległ się potężny, oszałamiający huk. Chłopak poczuł przeszywający ból, gdy jego ręka opadła bezwładnie, cała fioletowa w miejscu zderzenia, złamana.

Lecz przez ten czas, zdołał z powrotem stanąć na dwóch nogach i bez trudu odbić się w tył, umykając za zasięg dziewczyny. Z tego pierwszego, bezpośredniego starcia bez szwanku nie wyszło żadne z nich. Dziewczyna nie atakując Liasa, zaczęła go powolnie okrążać, na ugiętych nogach, by w razie czego móc szybciej zaatakować.

W takiej samej pozycji, Lias stąpał ostrożnie wokół swojej osi, wpatrując się w oczy przeciwniczki. Nie da się zajść od tyłu, w razie ataku zareaguje jak należy, zadając Annabel duże obrażenia.

Zaatakowali w tym samym momencie; skoczyli na pół metra w górę w swoją stronę, by rozegrać szybki, powietrzny i spektakularny pojedynek. Gdy byli już tuż przed sobą pięść Annabel wyskoczyła w kierunku Liasa, lecz ten z łatwością uniknął ataku, schylając się i spadając ku ziemi.

Jednak nie pozwolił się wymknąć szansie; jeszcze szybując, mocno chwycił lewą ręką wciąż wyciągnięte ramie dziewczyny. Krzycząc w niebogłosy, zarówno krzykiem Berserka jak i ludzkim, pociągną mocno za sobą, wykorzystując rozpęd. Najpierw rozległ się głośny odgłos jakby strzelania, gdy ręka Annabel wypadła ze stawu, później; jeszcze głośniejszy strzał, jakby z armaty, który przypieczętował los kończyny dziewczyny.

Lias wylądował na nogach, natychmiast obracając się w kierunku dziewczyny; ta spadła chwilę po nim, już bez lewej ręki patrząc na niego z wielką wściekłością. Czuł emanującą od niej siłę, wywołaną bólem. Z miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się jej ręka, teraz wyciekała tak kusząca i gorąca, czerwona ciecz…

Doprowadzała Liasa do obłędu. Ale zaraz… przecież wciąż, w lewej ręce trzymał drugie źródło tej smakowitej substancji; musiał się śpieszyć, bowiem szybko stygło. Nie zastanawiając się długo, Berserk przystawił rękę do twarzy, i w przeciągu sekund wyssał z niej całą pozostałą krew.

Następnie kilkoma gryzami zjadł mięso, razem z kośćmi.

Dziewczyna patrzyła przez ten czas na niego wściekle, on także nie spuszczał z niej oczu… i nagle wystrzeliła, szybciej niż się spodziewał, tak szybko, że nie widział jej ruchów. Usłyszał jedynie pęd powietrza przed twarzą, a następnie poczuł jak potężny cios godzi go w twarz.

Następnie były już tylko ciosy; jeden, drugi, trzeci… tak szybkie i tak potężne, że nawet nie zdołał otworzyć oczu. Raz po raz jego twarzy sięgały kolejne uderzenia… bach, bach, bach! Lias był miotany jak worek treningowy, niezdolny nawet się odegrać.

Właśnie wtedy poczuł pierwsze ukucie. Na policzku; dziewczyna ugryzła go szybko, nie wysysając chociaż kropli krwi. Był zbyt oszołomiony by zareagować, lecz czuł, jak pojawiają się kolejne ukucia. Przegryzała jego skórę dosłownie wszędzie: twarz, gardło, klatka piersiowa, ręce i nogi, oraz plecy i stopy… każde uderzenie było prawie że bezbolesne, lecz po chwili czuł, jak krew wycieka z prawie każdego zakątka jego ciała…

Tak go to rozpaliło, iż zaatakował błyskawicznie, bez ostrzeżenia; schylił się, z całej siły uderzając dziewczynę w brzuch. Włożył w to tyle siły, że wydała bezgłośny jęk i bezwładnie poleciała ku gurze; wraz z jękiem, z jej ust wypadła krew przemieszana z odrobiną wymiotów.

Lias połknął ją szybko, bez chwili zawahania; następnie wykonał kolejny cios, tym razem w twarz dziewczyny. I jeszcze jeden. Był tak szybki jak ona wcześniej, nie mogła nic zrobić. Lecz wiedział, że ona nie ustąpi, prędzej, czy później przebudzi się, jak on. Dlatego wkładał w kolejne ciosy całą swoją siłę.

Była jak szmaciana lalka, unosząca się w powietrzu – ciosy Liasa były tak szybkie, iż jej ciało nie miało jak upaść na ziemię – lecz w przeciwieństwie do tego, co wyobrażał sobie chłopak, była całkowicie przytomna. Mogła zareagować w każdej chwili, jednak chciała rozpalić się jeszcze bardziej.

Postanowiła, że odpłaci się za tę rękę; zrobi coś, co jest najgorszym koszmarem mężczyzny, zada Liasowi niewyobrażalny wręcz ból, tak, że zapamięta to do końca swych dni, czyli właściwie, dość niedługo.

Kiedy jeden z ciosów Liasa nie dosięgnął celu, chłopak był całkowicie zdezorientowany; wpatrywał się przed siebie, w pustkę, gdzie jeszcze przed chwilą, znajdowała się Annabel. Jakim cudem mu umknęła? W ostatniej chwili, spojrzał w dół, gdzie akurat podnosiła się z ugiętych kolan, lecz nie miał najmniejszych szans zareagować.

Dziewczyna złożyła prawą dłoń w coś, na kształt szpachli, z przerażającą szybkością wystrzelając ją do przodu; trafiła dokładnie w miejsce jąder Liasa, jednym ruchem niszcząc je, jak balony. Lecz na tym nie poprzestała; ostra jak nóż dłoń przeszła przez ciało jak przez masło i wyszła z drugiej strony, tuż przy odbycie.

Cofając dłoń, dziewczyna złapała jeszcze za penisa szesnastolatka – już bez jajowego – i wyrwała go, uśmiechając się przy tym. Następnie podniosła się i wymierzyła potężny cios w szczękę oszołomionego Liasa, który odleciał w tył.

Nie dość, że miał teraz w dolnej części ciała wielką dziurę, to jeszcze został brutalnie w y k a s t r o w a n y… przez pierwsze chwilę ból był tak potężny, tak oszałamiający, jak jeszcze nigdy nic; doprawdy, chłopak nie pamiętał, by przeżywał już kiedyś takie męczarnie.

Lecz później przyszedł gniew oraz ogromna siła podgrzewana przez dwie rządze: krwi, jaką czuł już wcześniej, oraz zemsty, chęci uczynienia dziewczynie takich tortur, na jakie ona go skazała.

Nie minęło nawet pół sekundy, jak jego zęby brutalnie zacisnęły się na drugim, pozostałym jej jeszcze ramieniu dziewczyny; mięso i kości nie wytrzymały tego starcia. I tak oto, dziewczyna straciła drugą rękę, która z głośnym plaskiem opadła na ziemię, wzniecając chmarę pyłu.

Dziewczyna krzyknęła głośno.

ZABIJE!

Tym razem nie musiała dochodzić do siebie; nastąpiło to niemal natychmiast; z wrzaskiem wystrzeliła do góry prawą nogę trafiając niedawno wykastrowanego Liasa prosto w twarz. Odleciał do tyłu, lecz ona nie zamierzała przestać. Zadała mu ból dwa razy większy niż on jej przed chwilą.

Tak. W ciągu sekund, tak jak Annabel, Lias został pozbawiony obydwu rąk.

Zawył głośno, w wielkiej agonii i rzucił się do przodu; jednym rozwarciem i zamknięciem szczęk, pozbawił Annabel lewej piersi – bardzo dużej, swoją drogą – a następnie prawej. Usłyszał jej krzyk, a następnie zęby na tyle głowy; wbiła mu się niemal do mózgu.

Zaczęła wysysać krew, ale on nie mógł jej na to pozwolić. Wierzgnął w górę, uwalniając się spod jej władania; uskoczył do tyłu i zaatakował nogą, celując w jej nogę, chcąc ją złamać.

Lecz ona postanowiła, że już nadszedł czas na zakończenie tej walki; tej jakże brutalnej walki Berserków, walki, jakiej nie przeżyła już od lat. Ten stan był wspaniały, ta walka z kimś, kto znajduje się blisko twojego poziomu… lecz jednak ostatecznie jest słabszy.

Z łatwością uniknęła uderzenia nogą, odsuwając się w bok, a następnie, jako iż była pozbawiona rąk, posługując się zębami odgryzła Liasowi nogę. Nie całą, jedynie trochę ponad kolano, lecz to wystarczyło. Nie mając już jak stanąć na nogi, Lias zaczął padać w dół, zdany na jej łaskę.

Bolało go wszystko, lecz nie bał się śmierci – kolejna cecha Berserków – a jedynym, czego teraz chciał, było kontynuować walkę. Niestety, nawet potęga Berserka ma swoje ograniczenia… nawet poprzez gniew, nie można przekroczyć pewnych barier.

To był koniec Liasa.

Lecz dziewczyna nie miała zamiaru tak tego kończyć; pochyliła się, i szybko aczkolwiek namiętnie pocałowała go, wpychając mu język w usta. To był słodki nieziemski pocałunek, nawet jeżeli pocałowała cię kobieta, która dopiero co zadała ci tyle bólu.

Lias ponownie poczuł ból – to Annabel, która na tym, czego dokonała dotąd, bynajmniej nie poprzestała; zamiast tego, właśnie odgryzła i połknęła mu język. Następnie oderwała się od jego ust, głośno wzdychając. Uśmiechnęła się od ucha do ucha, wyraźnie z siebie zadowolona.

Dopiero wtedy Lias zauważył, że leży na ziemi.

Byłeś świetny, kochanie – wyszeptała Annabel – Takiego s t o s u n k u nie miałam już od dawna, ubawiłam się jak tylko mogłam… ale jako iż jestem egoistką i nigdy mi nie dość…

Uśmiechnęła się i pochyliła przystając twarzą do piersi Liasa; słyszała, jak jego serce panikuje, tak głośno i szybko, że gdyby był człowiekiem, dawno już umarłby chociażby na zawał.

Wezmę sobie twoje serce… - dokończyła dziewczyna.

Lias poczuł ból, gdy przegryzała się przez jego pierś, docierając do serca; następnie złapała je koniuszkami zębów a Lias poczuł, jak wielkimi krokami nadchodzi ciemność ostateczna.

Ostatnim co zobaczył, była siedząca Annabel z jego sercem zwisającym z zębów; podrzuciła je do góry, jakby była psem bawiącym się jedzeniem, a następnie połknęła w całości.

Właściwie więc, ostatnią rzeczą był…

…jej szeroki uśmiech.

I nastała ciemność, która utuliła Liasa do snu…

 

V

 

Lias nigdy nie zastanawiał się jak to jest umierać. Bo i nie miał czemu, wierzył, że przed nim jeszcze wiele długich lat; jednak teraz rozumiał. Był ból i tylko ból. Cholerne, nie dające spokoju cierpienie tak potężne, że nie sposób się było przed nim bronić.

Żadnego jebanego światełka w tunelu, do którego podobno nie można iść. Tylko ta ciemność. I ten wielki ból. Ból sprawiający, że chcesz już mieć to za sobą. Chcesz umrzeć. Lecz wtedy nagle przed tobą pojawia się wielki księżyc, dający ukojenie… i wyzwalający z bólu… Jednak żyjesz dalej.

 

VI

 

-Niezwykła ta technologia- rzekła Annabel już w ludzkiej postaci, ramie w ramie maszerując z Germanem- Więc mówisz, że schowałeś Berserka do tego małego okrągłego czegoś?

Mówiąc ,,coś’’ miała na myśli okrągły pomarańczowy dysk z jedną częścią pół przezroczystą, którą dało się otworzyć i zamknąć. Kiedy Annabel się zmieniła, German podbiegł do niej i otworzył to blisko głowy Liasa. I wtedy, on nagle zniknął, a dysk się zamknął.

-Tak- odparł German- To moja nowa zabawka. Wypełniłem ją Pustką Leczniczą oraz Pustką Wchłaniającą i połączyłem Nitkami Pustki. Proces odnowy tkanek już się rozpoczął.

-Nie za bardzo rozumiem cokolwiek z tej gadki, ale może być, byleby działało; ile zajmie moje leczenie?

-Dwadzieścia cztery godziny A jego trzy dni.

Dziewczyna uśmiechnęła się.

-Czy będę jeszcze kiedyś mogła z nim walczyć.

German prychnął.

-Kiedy z nim skończę… ależ oczywiście, ale wcześniej nie ma mowy.

-A jak tam ta zielonowłosa smarkula?- zmieniła temat Annabel.

-Satyn miał rację; Gwiazdozbiór zaczyna się spełniać.

-Więc jej krew naprawdę jest zielona?

-Tak.

-A co to właściwie dokładnie oznacza?

German milczał przez chwilę, po czym odezwał się.

-To co wiem na pewno, co mogę stwierdzić po tak krótkich oględzinach… no cóż, ona bez wątpienia ma jakieś wróżbiarskie zdolności. Nie takie jak Satyna, ona tego nie kontroluje, co jakiś czas po prostu przestawia się, na ten tryb. Wtedy jest inna, taka… jakby wiedziała wszystko z całą pewnością, jakby niczego się nie bała.

-Gdzie ona jest?

German wskazał swoją kieszeń.

-Rozumiem. Więc Joe zabrał Rozmaryna i Filipa by udać się do tego jeziora z Gwiazdozbioru, tak? A Satyn i my zostaliśmy przypilnować i zbadać dziewczynę.

-Owszem. Ominęło cię to z powodu choroby, lecz tak właśnie było.

-Jak się czuje Satyna?

-Jak zwykle. Nic nadzwyczajnego, siedzi w tym swoim barze i bawi się w rzutki od czasu do czasu pisząc poematy czy co on tam piszę. Po prostu teraz zwraca uwagę na Gwiazdozbiór, w razie gdyby się pojawił.

-Kiedy już skończy się moje leczenie pójdę z nim porozmawiać. Zostawimy mu dziewczynkę?

-Po tym jak ją dokładnie zbadam.

-Więc chodźmy. Stęskniłam się już za własnym łóżkiem.

 

Koniec Części Drugiej

 

Z dedykacją, dla mojej starszej Siostry, Matyldy,

Za niekoniecznie konstruktywną krytykę.

 

Młody Pisarz BocianoPodobny

Kacper Soja

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania