Słoneczniki

opowiadanie z 2021, po pewnych poprawkach

 

Napisane na motywach piosenki Mmm mmm mmm mmm (Crush Test Dummies). Do zapoznania się oczywiście zachęcam, ale zrobienie tego przed lekturą zaspoileruje pewne wątki.

 

Ona była z małego miasteczka – właściwie czegoś pośredniego między miastem a wioską – gdzie wszyscy znają wszystkich, a przynajmniej są święcie przekonani, że tak jest. On mieszkał w dużym mieście, gdzie ludzie, choć żyli praktycznie jedni na drugich, byli niczym istoty pozamykane w swoich światach, nie zwracając większej uwagi na nic i nikogo dookoła. A jeśli już, to patrzyli na siebie nawzajem jak na okazy w zoo.

Wszystko zmieniało się na kilka dni – na czas festynu. I tam właśnie wszystko się zaczęło.

Głównym motywem w tym roku były słoneczniki.

 

***

 

Jeśli każdy człowiek z jego miasta patrzył na pozostałych jak na okazy w zoo, to w oczach jego rodziców to zoo składało się wyłącznie z drapieżników. Nie mieszkał aż tak daleko, ale kiedy tylko mogli, podjeżdżali po niego pod szkołę albo na zajęcia pozalekcyjne, a jeśli nie mieli czasu, musiał zaraz po lekcjach wracać prosto do domu. Wymyślanie wymówek typu ,,był korek/roboty drogowe i musiałem iść naokoło” albo ,,kolega poprosił, żebym pomógł mu z jednym zadaniem z matmy i trochę nam zeszło” miał opanowane do perfekcji – choć nie korzystał z nich zbyt często, bo nieraz o włos unikał sytuacji, w której postanowili to sprawdzić osobiście.

 

Ale w dzień wypadku akurat wracał do domu, tak, jak mu kazano.

 

Pozytywnym aspektem tej sprawy (oprócz tego, że w ogóle miał cholerne szczęście) było to, że wreszcie przestali. Chyba uznali, że skoro przez wszystkie te zakazy nie zdołali go uchronić, to nie ma już sensu. Powiedzieli nawet, że może zrezygnować z zajęć ze sztuk walki, na które zapisali go arbitralnie na wypadek najgorszego, ale nie chciał. Nawet, jeśli nie wolno mu było startować w zawodach ani w ogóle uprawiać żadnego sportu wyczynowo pod groźbą odnowienia urazów z wypadku.

Pozostawała oczywiście jeszcze jedna sprawa, dość trudna do zignorowania.

– To ten samochód walnął za mocno – tłumaczył, gdy pierwszego dnia, w którym wreszcie wrócił do szkoły, wszyscy w klasie zaczęli pokazywać go sobie palcami. Miał srebrną karoserię. Może to dlatego?

 

***

 

Jasna cera ledwo muśnięta słońcem, proste, brązowe włosy i piegi. Lekko niepewny wyraz twarzy. I żółta sukienka w biało-niebieskie kwiaty, długa prawie do ziemi. Kolczyki w kształcie słoneczników w uszach. Zwykłe tanie kolczyki z plastiku, ale wyglądały ślicznie.

Rozkładała słoneczniki na jednym ze stoisk.

 

***

 

Festyn trwał w najlepsze. Pogoda była idealna. Jedną z ,,nadnaturalnych” cech tej corocznej imprezy, jednoczącej całą okolicę w jakiś pokręcony sposób był fakt, że nie pamiętała, by kiedykolwiek w wyznaczonym dniu było inaczej. Pilnowała stoiska w ramach pomocy ojcu, który poszedł coś zobaczyć i obserwowała tłum. Nie przeszkadzało jej to – lubiła być w cieniu i patrzeć, a o tej porze ruch wokół kramów był naprawdę niewielki – zawsze malał gdzieś w środku imprezy, gdy zaczynała się muzyka i tańce, by znowu wzrosnąć pod wieczór, tuż przed końcem wszystkiego.

Skoro mowa o tańcach…

Noga bezwiednie wybijała rytm.

W tym momencie jej starszy brat niemalże wypadł spomiędzy tłumu. Na ten widok przekrzywiła lekko głowę.

– Idź się bawić, ja cię tu zmienię.

O? Kłótnia z dziewczyną?

– Nie trzeba, mogę…

– Idź, zanim zmienię zdanie. – Nie żartował.

Więc poszła.

 

***

 

– Hej. Widziałem cię wcześniej przy słonecznikach.

– Ja ciebie też. – Nietrudno było go zauważyć.

– Chciałabyś… zatańczyć?

– Jasne.

Dlaczego nie? W końcu to był tylko regionalny festyn. Ot, mały wygłup w tłumie innych ludzi, którzy też przyszli się bawić.

Na początku oboje byli trochę niepewni, ale muzyka i ta ,,nierzeczywista” atmosfera festynu rozluźniła ich i po chwili swobodnie poruszali się w takt skocznej melodii, jakże typowej dla tego typu imprez. Potrafiła tańczyć – trochę nauczyła ją mama, a starszy brat wręcz zmuszał do ćwiczenia z nim przed swoją studniówką. Wprawdzie długa sukienka trochę plątała się jej wokół nóg, ale nie zwracała na to większej uwagi.

On z kolei plątał się kompletnie, nie tylko dlatego, że nie był mistrzem tańców. Przede wszystkim jej widok – obracającej się i podskakującej energicznie w rytm piosenki, lekko zarumienionej od wysiłku, z tą sukienką wirującą wokół niej, jakby żyła własnym życiem – dekoncentrował go strasznie. Usiłował to ukryć za kamiennym wyrazem twarzy, co podczas energicznego tańca nie było łatwe – już czuł, jak płoną mu policzki. Ale ta dziewczyna uśmiechała się do niego – a raczej szczerzyła i śmiała wesoło, co jakiś czas krzyżując spojrzenia. W pewnym momencie, gdzieś w połowie piosenki, złapała jego niepewnie wyciągnięte ręce i zmniejszyła dystans, bo właściwie dotąd tańczyli bardziej obok siebie, niż ze sobą.

Wcześniej wydawała się taka nieśmiała – pomyślał, a raczej dociągnął tę myśl gdzieś do połowy, i zaraz o niej zapomniał. I o tym, że w ogóle coś myślał.

Kiedy piosenka kończyła się powoli, był po prostu szczęśliwy. Krok w przód, w tył, doskok i…

 

– Te, Wiedźmin!!!

 

Głośny, prześmiewczy okrzyk przeniknął przez takty cichnącej melodii w najgorszym możliwym momencie. Do niego. Oczywiście. To nie mogło być do nikogo innego.

Cała gama uczuć, z palącym wstydem na czele. Jego ruchy straciły lekkość i dopiero co nabyty rytm, zamiast odskoczyć, stanął mocno na ziemi, jednocześnie próbując obrócić się w kierunku, z którego dochodził głos. Poczuł nagły opór, ale utrzymał równowagę – i natychmiast tego pożałował, gdy usłyszał dźwięk dartego materiału.

Kiedy spojrzał, zobaczył ją, stojącą z olbrzymim rozdarciem na sukience, której poszarpane brzegi łopotały bezradnie na wietrze.

A potem jego brwi powędrowały w górę ze zdumienia, gdy zobaczył coś jeszcze.

To już nie piegi.

Było ich wiele – w najróżniejszych odcieniach, tym większe i liczniejsze, im wyżej na udach. Jaśniejsze i ciemniejsze. Nieregularne, jak łaty albo rozbryzgi brunatnej farby. Czasami jedno większe, o nierównych brzegach otaczała chmara mniejszych.

W końcu uświadomił sobie, co robi i zdołał podnieść wzrok.

 

***

 

Znowu było tak, jak w gimnazjum, gdy w końcu dała się nakłonić i przebrała się w szatni, w obecności innych dziewczyn. Wytrzeszczały oczy dokładnie w taki sam sposób.

To wrodzone, chciała powiedzieć. Po prostu tu są. Po prostu… zawsze tu były.

Powtarzała to niczym mantrę. Jakby te słowa stanowiły jedyną, utrzymywaną kurczowo linię obrony. Teraz jej usta też poruszały się bezgłośnie, formując kolejne sylaby.

 

Po prostu zawsze tu były.

 

***

 

– Przepraszam! Odkupię ci…

– Nie szkodzi.

– Powinienem…

– Naprawdę nie trzeba. – Najwyraźniej zdołała się już pozbierać. Pochylona chwyciła rozdarte poły materiału i zaczęła je ze sobą związywać, aby przynajmniej doraźnie uratować sytuację.

Znamiona na odsłoniętym prawym udzie mimo wszystko wciąż było widać.

– To przecież zwykły wypadek. Jeśli miałabym kogoś winić, to tego krzykacza.

Jak ukłuty szpilką rozejrzał się dookoła, ale już nikogo nie zauważył – a raczej zobaczył całe mnóstwo gapiów, którzy wbijali w nich spojrzenia, jakby niczego ciekawszego w życiu nie widzieli (był zbyt wściekły, by odczuwać jeszcze zażenowanie), ale nikogo, kto wyglądałby na sprawcę całego zajścia. A nawet, gdyby typ ostentacyjnie wystąpił przed szereg, co miałby z nim zrobić? Rzucić się z pięściami? Zrobić jeszcze większą scenę? Co by to dało?

Czuł się tak kurewsko bezradny.

I przez co to wszystko?

Przecież to nie pierwszy raz. „Wiedźmin” to nawet fajna ksywka.

Ale w tej chwili nienawidził jej z całego serca.

– Odprowadzę cię chociaż.

Jeszcze nie skończył tego mówić, a już miał ochotę walnąć facepalma. Hej, poprosiłem cię do tańca, po czym zachowałem się jak dupek, rozdarłem ci sukienkę i odsłoniłem to, co chciałaś ukryć, więc może chcesz spędzić jeszcze więcej czasu w moim towarzystwie?

– …W porządku.

– ?!

 

***

 

Długi, letni wieczór, jeden z tych, które zmierzają ku końcowi bardzo powoli i niepostrzeżenie, po drodze obdarzając otoczenie całą gamą barw. Szli w milczeniu niemal całkiem opustoszałą drogą – w końcu prawie wszyscy byli na festynie. Jakaś starsza para, która ich mijała, zmierzyła ich znaczącym spojrzeniem – zwłaszcza sukienkę. No cóż. Tego nie dało się uniknąć.

Przynajmniej ona tak uważała, bo jego spojrzenie stało się ciężkie i nagle zaczął mocniej stawiać kroki.

– …W jakim kolorze były wcześniej?

Spojrzał na nią nierozumiejącym wzrokiem, zbyt pochłonięty obwinianiem się w myślach, żeby od razu załapać, o co chodziło – dopóki nie zobaczył, że wpatruje się niepewnie w czubek jego głowy.

– A. Czarne. – Bezwiednie podniósł rękę i przesunął po nich palcami.

Długością daleko im było do Geralta z Rivii, za to kolorem pasowały prawie idealnie.

Lekarze powiedzieli, że zdrowy tryb życia i odpowiednia suplementacja mogą w niektórych przypadkach odwrócić proces siwienia. On najwyraźniej nie zaliczał się do tych ,,niektórych przypadków”.

– …Ile miałeś lat, kiedy…? – ktoś mógłby jej zarzucić, że jest niedelikatna, ale rozmowa najwyraźniej odwracała jego uwagę od podłego nastroju, więc nie przestawała. Wyglądało na to, że jednak nie jest to dla niego aż tak drażliwy temat.

– Jedenaście.

Sam do tej pory nie pojmował, co go ugryzło. Na co dzień nie miał z tym kłopotu, po prostu przyjmował za część swojego życia, i to właściwie od samego początku. Zaakceptował sprawę dużo łatwiej niż jego rodzice. Co dzieciaka obchodzi dziwny kolor jego włosów, kiedy w grę wchodzi w tym samym czasie jeszcze szpital, rehabilitacja i powrót do normalności po wypadku?

Dużo większy problem miał z tym, że po długiej nieobecności czuł się w szkole prawie jak obcy. Jego koledzy wspominali wydarzenia, w których nie uczestniczył, zaczęli mówić o innych rzeczach niż kiedyś, stare tematy poszły w odstawkę albo przynajmniej wylądowały na marginesie. Nie rozumiał niektórych ich żartów, a głupio mu było dopytywać. Więc śmiał się razem z nimi, nie wiedząc z czego. Nie mówiąc o tym (w życiu by się nie przyznał), że przez jakiś tydzień chciało mu się płakać, bo jego ulubiona nauczycielka – jedna z nielicznych, która nie patrzyła na uczniów jak na zwierzęta w zoo i nie sprawiała wrażenia, że musi walczyć ze sobą, by odezwać się do któregoś z nich poza odpytywaniem – gdzieś podczas jego nieobecności odeszła ze szkoły, a on nawet nie miał szansy na pożegnanie.

– Ja jestem taka od urodzenia.

Spojrzał na nią ze zdumieniem. Nie przez to, co powiedziała, ale dlatego, że w ogóle podjęła temat.

– Nie tylko na nogach. Są prawie wszędzie – tutaj i tu też… – przesunęła dłonią po brzuchu i plecach, pogłaskała lekko skrzydełka sukienki, które osłaniały ramiona.

Po przejściu do gimnazjum na początku uciekała szybko do łazienki i wracała już przebrana, w legginsach i T-shircie takim z rękawami do łokci. Ale dziewczyny z klasy coraz częściej ją o to pytały i nie dawały się już nabrać na wymijające odpowiedzi.

– Nie chciałam czekać, aż same wymyślą coś gorszego.

Właściwie już zaczęły. Bezpośrednią przyczyną, dla której dała się w końcu namówić, było to, że podsłuchała, jak dwie z nich o tym rozmawiają i w pewnym momencie usłyszała słowa ,,pewnie się chlasta”. Nie miała wtedy pojęcia, co to znaczy ,,się chlastać”, ale brzmiało jak coś okropnego.

Oczywiście następnego dnia dosłownie wszyscy, włącznie z chłopcami, już wiedzieli.

O dziwo nie dokuczali jej aż tak. Pewnie nie bez znaczenia był fakt, że miała dwóch braci. Jednego starszego, a drugi też nie był chucherkiem.

– Teraz mi to już nie przeszkadza, u siebie chodzę z tym normalnie. Ale tam, wśród tych wszystkich ludzi, wolałam się z tym… nie afiszować.

Uśmiechnął się. Chyba rozumiał, choć jego włosy mówiły co innego.

– Przepraszam raz jeszcze za tę sukienkę.

– Nie szkodzi. Wypadki się zdarzają…

– O, tak.

 

*

 

–…I nigdy nie chciałeś ich farbować?

Zmarszczył brwi.

– Uważasz, że powinienem?

– Nie! Po prostu pytałam, bo… ty możesz. – Spuściła wzrok.

Wewnętrznie odetchnął z ulgą. A właściwie… dlaczego tak się przejął jej zdaniem?

– Nie. Po prostu… – opowiedział jej o wypadku i o tym, że miał ważniejsze rzeczy na głowie, a potem to już było normalne. Mógłby je przez większość życia farbować – tylko po co? Przyzwyczaił się. Miał je w dzieciństwie, mógł mieć i teraz. A tak musiałby odnawiać kolor naprawdę często i cały czas pilnować, żeby nikt nie zauważył – napatrzył się na swoją mamę i niektóre dziewczyny w szkole, więc wiedział, czym są odrosty. Paradoksalnie, większość ludzi pewnie brała jego wygląd właśnie za efekt ekstrawaganckiego – i nieco nieudanego – farbowania.

– Ale to właśnie ja. Z białymi włosami i ksywką ,,Wiedźmina”… – uśmiechnął się.

Po czym zdał sobie sprawę, że naprawdę tak uważa.

Poza tym jej wyraz twarzy był tego wart.

 

***

 

Mimo obaw mama nie była na nią zła.

– Tylko szkoda sukienki… – westchnęła.

Zdjęła ją i już miała zabrać ją do swojego pokoju (na szmatki… albo na pamiątkę), kiedy zatrzymał ją głos rodzicielki.

– Czekaj.

Mama wzięła od niej sukienkę i zaczęła ją uważnie oglądać, przytrzymując tkaninę w niektórych miejscach i dopasowując poszarpane brzegi.

– Chyba można ją jeszcze uratować – powiedziała, sięgając po przybornik z nićmi i przypinając materiał szpilkami. – Ale – dodała, patrząc na córkę znacząco – będzie dość krótka. Będziesz chciała w niej chodzić?

Pomyślała o chłopaku, który nie chciał farbować włosów.

– Tak, będę.

 

***

 

Pojutrze rano znalazła podrzucony za furtkę niewielki bukiet kwiatów. Białych i niebieskich. Spomiędzy łodyg wysunęła się kartka.

 

Przyjmij to ,,jaskółcze ziele” w ramach rekompensaty. Dorzuciłbym jeszcze słonecznika, ale tych masz chyba pod dostatkiem.

Wiedźmin

 

Na samym dole dopisany ciąg cyfr, z całą pewnością będący numerem telefonu.

Podniosła kwiaty, muskając ich główki palcami. Jaskółcze ziele, hm? Ciekawe, czy wie, że taka roślina naprawdę istnieje? A ona wie nawet, gdzie ją znaleźć…

Zaniosła bukiet do swojego pokoju, choć nie do końca wiedziała jak, bo to raczej coś niosło ją. Na drzwiach od szafy wisiała przerobiona przez mamę sukienka – krótka, odsłaniająca większą część nóg.

Już wiedziała, dla kogo ubierze ją znowu.

 

KONIEC

 

UWAGA: Ostatnie sceny napisałam oczywiście – nie pierwszy i nie ostatni raz – przed napisaniem ,,środka”. A w międzyczasie mój mały research dotyczący wrodzonych znamion barwnikowych uświadomił mi (powinnam była sama na to wpaść), że każde znamię barwnikowe może się przekształcić w nowotwór skóry, zatem ich zakrywanie jest kwestią nie tylko estetyki, ale też zwykłej dbałości o zdrowie, zwłaszcza, gdy ma się tego dużo. Zatem "motyw skróconej sukienki” jest głównie symboliczny…😅

 

Aha. Kocham skrót Ctrl+F. Wyłapał mi tyle "się", że głowa mała.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • il cuore miesiąc temu
    /jednoczącej całą okolicę jakiś pokręcony sposób był fakt/ – w jakiś
    /Ale dziewczyny z kasy coraz częściej/ – klasy
    /Nie miała wtedy pojęcia, co o znaczy/ – to znaczy
    /Miał je dzieciństwie, mógł mieć/ – w dzieciństwie
    /– Tylko szkoda sukienki… - westchnęła./ – dywiz

    Każdy ma jakieś ułomności, te fizycznej natury mogą być widoczne, czasem można je zmienić (chirurgia estetyczna), rechabilitacja lub próbować zaakceptować, jeśli nie ma szansy na zmianę rzeczywistości.
    Trudno powiedzieć co jest gorsze, bo przecież wady mogą dotyczyć także sfery mentalnej, dysfunkcji Intelektualnej, a te niekoniecznie rzucają się w oczy
    cul8r
  • Skorpionka miesiąc temu
    rehabilitacja
  • droga_we_mgle miesiąc temu
    Poprawione, dzięki!

    Tak, ludzie walczą/żyją ze swoimi wadami na różne sposoby, moi bohaterowie akurat tak.
    Dzięki za komentarz :)
  • 00.00 miesiąc temu
    Sympatycznie poprowadzone, wady są czasami zaletą, nudna jest perfekcja, czy idealne wzorce. Dobrze, że nie jesteśmy wszyscy identyczni.
    A co do znamion, oprócz zakrywania, niektórzy stosują filtry przeciwsłoneczne.
  • droga_we_mgle miesiąc temu
    Dzięki :)
  • Joan Tiger miesiąc temu
    Ładna historia z happy endem. Jak to mówią: „Każda stwora znajdzie swojego potwora”. Początki znajomości niepewne poddające mózgi milionom pytań: Co i jak? Ludzie, którzy skrywają tajemnice, są bardziej tolerancyjni i pomimo krytyki, czy zażenowania, potrafią szerzej otworzyć umysły i dostrzec więcej, niż ci, co patrzą gołym okiem. Wyśmiewanie boli, ale jednocześnie wzmacnia, a kiedy na drodze stanie ktoś, kto przechodzi przez coś podobnego, wtedy można góry przenosić. Czy wieś, czy miasto, wszędzie spotkamy takich, co nie zrozumieją, że niektórych chorób nie można uleczyć, a zdarzeń cofnąć, pomimo to, jak byśmy nie uważali i nie zawężali drogi życia.
    Nie wszystko można wybielić, korzystając z postępów medycyny, ale przy odrobinie szczęścia, można zaznać przyjemności, pomimo garbu, jaki dźwigamy.
    Odmienność nadal budzi odrazę i już tak zostanie. Ludzie nie przestaną drwić i obrażać, dopóki nie spotka ich to samo. Taka perspektywa jest jednak małoprocentowa, więc… Do odważnych świat należy i skoro dziewczyna ma ochotę pokazywać to, co ją ogranicza, niech pokazuje i udowadnia, że chorzy to też ludzie. Chłopak nie wybrał opcji” zakryję”. Stawił czoła faktom i przywykł do tego, co niesie ze sobą każdy kolejny dzień. Każdy potrzebuje bliskości – bohaterowie ją właśnie znaleźli. Najbardziej smutny fragment, to ten, jak chłopak czuje wycofanie, po długiej nieobecności w szkole. Czas tak szybko leci… Pozdrawiam. 😊 Ale się rozpisałam...
  • droga_we_mgle 3 tygodnie temu
    Nie przeszkadzają mi długie komentarze, J.T.
    I cieszę się, że fragment ze szkołą został zauważony - niby trochę dygresja, a jednak nie chciałam z niego zrezygnować :)

    Dziękuję za długi komentarz i też pozdrawiam ~
  • Dekaos Dondi 3 tygodnie temu
    Droga_we_mgle↔Ma ten tekst taką "specyficzną narrację" Jakby dwa "Odmienne Fragmenty" zmierzały do pozytywu, pomimo, że istotne początki były jakie były, np: (rozdarcie sukienki)→i początek ciągu zdarzeń przyczynowo-skutkowych.
    Tu akurat, dobrze, że rozdarł, bo inaczej, nie byłoby "iskry na loncie"
    Trudni przewidzieć, wszystkich następstw, zależnych i tych przeciwnych.
    Dla mnie najważniejszy fragment tekstu, to→od:
    ''Chyba można ją jeszcze uratować''→...do: ''Tak będę"
    P.S↔Ok: 40→się!
    Nie zawsze tak od razu, ale dzisiaj, tak czy siak, bym skomentował:)
    Pozdrawiam😊
  • droga_we_mgle 3 tygodnie temu
    Ano, chwila upokorzenia doprowadziła do czegoś trwalszego i zdecydowanie budującego :)

    PS: DD, to jest stan po poprawkach! Tego było dużo więcej!😅 Tekst jest z czasów, kiedy bardziej skupiałam się na tym, żeby to miało ręce i nogi, niż na stylistyce😅😅

    Ostatnio tak mam, że wchodzę na portal rzadziej, a jak już wchodzę, to próbuję zrobić "wszystko naraz" - publikować, komentować, cytować... normalnie bym sobie to rozłożyła, stąd może, takie a nie inne, wrażenie :)
    Dziękuję za komentarz (i policzenie "się"😵) i też pozdrawiam ~

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania