Smoczyca - rozdział 1

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest przypadkowe, a fabuła stanowi w pełni wymysł autora.

 

Maćkowi, w podzięce za inspirację

 

Pierwszy dzień w szkole zawsze jest trudny, ale Tomek nie przypuszczał, że jego pierwszy dzień zapadnie mu w pamięć na resztę życia.

Wraz z rodzicami właśnie przeprowadził się z Włocławka do Łodzi. Jego tata, wiecznie zabiegany handlowiec dostał propozycję nowej pracy i mimo że spędzał w aucie całe dnie, z jakiegoś powodu musiał zamieszkać w Łodzi. Mama nie miała nic przeciwko, bo już od dawna utrzymywała się z pisania bloga o modzie i choć wcale nie wychodziła z domu, była równie zabiegana, jak tata.

Tomka o zdanie nikt nie pytał lub raczej pytał, ale niezbyt liczył się z odpowiedzią. Jako czternastolatek idący do siódmej klasy nie miał wcale ochoty na zmianę szkoły, ale rodzice machali na to ręką, twierdząc że przecież za dwa lata i tak byś poszedł do innej.

Rad nierad, chłopiec musiał się dostosować. Nic dziwnego, że przekraczając próg szkoły nr 580 im. Krzysztofa Arciszewskiego w Łodzi, miał duszę na ramieniu. Do tego był już dziewiąty września (z jakiegoś powodu tata nie mógł odwołać wcześniej zaplanowanego urlopu i po prostu nie wyrobili się z przenosinami przez wakacje).

Z jego planu lekcji wynikało, że pierwsza była matematyka. Tomek odetchnął z ulgą, bo należał do tych nielicznych szczęśliwców, którzy radzili sobie z cyferkami. W poprzedniej klasie był nawet ulubieńcem swojej matematycy. Liczenie nigdy go nie pasjonowało i wcale nie uważał się za prymusa, ale jak to często bywa, utarta we wczesnych latach nauczania opinia ciągnęła się za nim aż do końca lub raczej ciągnęłaby się, bo właśnie dobra passa została przerwana.

Tomek miał jednak nadzieję, że z jego talentem, uda się mu wkraść w łaski nowej nauczycielki i kontyuować ślizg na opini.

Pokierowany przez woźną odnalazł odpowiednią klasę, przed którą właśnie czekała grupka dzieci z tornistrami. Tomek podszedł do dwóch chłopców, którzy stali jako ostatni i zagadną.

— Cześć. Czy wy jesteście z siódmej A? — spytał.

Jak na komendę chłopcy się odwrócili i ujrzał dość wysokiego szatyna o długaśnej grzywce i zadartym nosie oraz o półtorej głowy niższego blondyna, którego twarz pokrywały piegi. Pierwszy ubrany był w dżinsy i obcisłą bluzę jak do biegania, a drugi cały przystrojony w dresy miał na sobie luźną bluzę z kapturem, z której uśmiechnięty liść konopi radził wszystkim patrzącym Take it easy.

— Tak, a co? — spytał ten wyższy.

Tomek trochę się stropił.

— No bo ja jestem nowym uczniem i przydzielili mnie do tej klasy.

— A, no to spoko — odparł ten z grzywką i podał mu rękę. — Jestem Rafał.

— A ja Alan — uzupełnił właściciel uśmiechniętego liścia. — Gdzie chodziłeś wcześniej?

— Do czwórki, ale we Włocławku — odparł Tomek.

— O rany! To, co cię tu przywiało? — spytał Rafał.

— A gdzie to jest? — palnął Alan.

— Rodzice się przeprowadzili. — niechętnie odpowiedział Tomek i zaraz zmienił temat. — Teraz będzie majza, prawda?

— Taaak — westchnął Rafał. — Pewnie znowu sprawdzian. Ja nic nie rozumiem z tych procentów.

— Ani ja. — Alan pokręcił głową i obaj uczniowie oddali się żartom na temat pani od matematyki i tego, jaką przyjemność sprawia jej uwalanie uczniów.

Tomek jednak już ich nie słuchał. Procenty! Przecież przerabiał to jeszcze w szóstej klasie i do tego temat był tak banalny, że aż chciało mu się śmiać. Wiedział już, że pierwszą lekcję tego dnia może mieć już z głowy.

Dzwonek zadzwonił i przed klasą pojawiła się Pani Szmajdzińska niska, gruba, ale na oko całkiem sympatyczna staruszka. Otworzyła drzwi, grzechocząc wielkim brelokiem do kluczy i wpuściła do środka rozbrykane tałatajstwo. Dzieci zajęły miejsca, krzycząc i żartując.

Tomek szukając miejsca dla siebie, dostrzegł Rafała, który przywołał go ruchem dłoni.

— Jak chcesz, możesz siedzieć ze mną.

Tomek podziękował i usiadł. Wyciągnął piórnik i zeszyt i już miał odpłynąć w błogi stan dumania o wszystkim i o niczym, kiedy spod tablicy doszedł go skrzekliwy głos nauczycielki.

— Słuchajcie. Mamy nowego ucznia. Tomasza Kocińskiego. Tomku, wstań i pokaż się wszystkim.

Chłopiec westchnął i podźwignął się z krzesła.

— Skąd do nas przyjechałeś? — spytała nauczycielka.

— Z Włocławka, proszę pani.

— A co przerabialiście tam ostatnio na matematyce? — dopytywał pedagog.

Tomek poczuł się nieswojo, ale wolał nie wspominać, że ostatnio, to znaczy pod koniec zeszłego roku były procenty (w tym to prawie nie był w szkole, więc nawet nie wiedział, co teraz przerabiają).

— Ostatnio to działania na osi liczbowej.

— O! To jesteście trochę zapóźnieni — odparła nauczycielka z troską. — No ale dzisiaj możesz zostać po lekcjach i pociągniemy cię trochę.

— To znaczy, procenty przerabialiśmy już w zeszłym roku. — Chłopak pośpieszył z wyjaśnieniem, jakby od tego zależało nasze życie.

Nauczycielka zmierzyła go wzrokiem.

— Ach tak — powiedziała — No to może zaprezentujesz swoim kolegom, jak obliczyć jakim procentem liczby 75 jest liczba 25.

Tomek wiedział doskonale jak to zrobić, a nawet znał wynik, ale przecież wiadomo, że trzeba powypisywać te wszystkie ułamki.

Rozpisał więc równanie na tablicy i już po chwili podał właściwy wynik.

Pani Szmajdzińska podziękowała mu i usiadł. Jego uwagi nie uszedł jednak wzrok, jakim odprowadzała go do ławki. Wiedział już, że operacja się powiodła i u Pani Szmajdzińskiej będzie miał łatwiej.

Reszta lekcji upłynęła dosyć rutynowo — omawiali podwyżki i obniżki procentowe. Kilkoro dzieci poległo, rozwiązując zadanie przy tablicy, ale obyło się bez jedynek, a już na pewno bez niezapowiedzianego sprawdzianu.

Gdy zadzwonił dzwonek, włocławianin opuścił klasę z poczuciem tryumfu.

— Wiedziałem, obok kogo siadam. — Szczerzył zęby Rafał. — Będziesz mi podpowiadał na klasówkach, co?

— Będę, czemu nie.

— A z polaka też jesteś taki dobry? — spytał Alan.

Tomek zrobił niewyraźną minę.

— Czy ja wiem. Jedynek nigdy nie miałem, ale żeby być prymusem to nie mogę powiedzieć. A co, wasza polonistka uwala? — zaniepokoił się.

— Nie. Piechota jest spoko babka, tylko strasznie się czepia, żeby lektury czytać na czas. Tylko jak odkryje, że nie przeczytałeś, tylko jedziesz z opracowania to się wkurza i potrafi pałę wstawić.

— Piechota?! — zaśmiał się Tomek.

— Tak się nazywa. Anna Piechota. Jest u nas od tego roku i jest o niebo lepsza niż poprzednia. Brr! Sobczakowa to była piła.

— No, dobrze, że już jej nie ma.

Zadzwonił dzwonek i korytarzem w ich stronę nadeszła dosyć młoda (jak na nauczycielkę) blondynka o sympatycznej twarzy.

Otworzyła drzwi i dzieci rozsiadły się w klasie. Tu również powtórzył się dziwny zwyczaj prezentowania nowego ucznia. Na szczęście Pani Piechota nie rozpytywała o Włocławek. Od razu spytała, czy czytał Małego Księcia, a gdy okazało się, że nie, spytała, czy ma może egzemplarz w domu.

Tomek bez wahania zaprzeczył. Jego rodzice prawie nie mieli książek — poza kilkoma nietrafionymi prezentami, które trzymali w pudle na dnie szafy.

— Aha — odparła nauczycielka. — W takim razie musisz wypożyczyć egzemplarz ze szkolnej biblioteki.

Tomek nie był pewien, ale wydawało mu się, że kobieta powiedziała to ze smutkiem, a może nawet z pewną trwogą. Nie zastanawiał się jednak nad tym, bo prezentacja dobiegła końca i zaczęła się normalna lekcja.

Pani Piechota napisała temat na tablicy Treny Jana Kochanowskiego, jako wyraz bólu po stracie córki i zaczęli omawiać tren VIII. Nauczycielka najpierw poprosiła jedną dziewczynkę, aby go przeczytała, a gdy ta skończyła, zaczęła tłumaczyć, o co z grubsza w nim chodzi.

— Wielkie mi uczyniłaś pustki w domu moim — szepnął do Tomka Rafał, który i na tej lekcji usiadł w tej samej ławce — moja droga Urszulo tym granatem swoim.

Tomek parsknął, ale na szczęście zdołał stłumić uśmiech ręką i polonistka nic nie zauważyła. Reszta lekcji upłynęła w raczej nudnej atmosferze. Tomek zaczął już rozmyślać o tym, którą kanapkę zje na przerwie, z serem, czy z szynką, kiedy Pani Piechota powiedziała.

— Na dziś to tyle. Pamiętajcie, że jutro przerabiamy Małego Księcia. Kto nie czytał, proszę dzisiaj przeczytać. Tomek — zwróciła się do nowego ucznia. — Pamiętaj, żeby mieć jutro egzemplarz.

— Ale ja może ściągnę sobie z internetu. — powiedział chłopiec.

— Wykluczone! — Pani Piechota zrobiła nagle wielkie oczy, ale zaraz nieco spuściła z tonu. — Mój drogi. Fakt, że musisz wypożyczyć tę książkę akurat ze szkolnej biblioteki, jest oczywiście niefortunny, ale na mojej lekcji dzieci nie będą czytały książek z komórek. — Urwała i dodała po chwili. — Tylko w bibliotece bądź grzeczny. Nie mam zamiaru podpaść Smoczycy.

Te ostatnie słowa wstrząsnęły chłopakiem. Chciał o coś spytać, ale w tym momencie zadzwonił dzwonek i wszystkie dzieci zaczęły na gwałt się pakować.

— Ale kanał — powiedział Alan, gdy już wyszli na przerwę. — Ja bym wolał samemu sobie z netu wydrukować niż iść do tej wiedźmy. Dobrze, że u mnie w domu się znalazła.

— Ja sobie specjalnie kupiłem przez internet — wtrącił Rafał. — Powiedziałem, że do niej już nie pójdę i nie pójdę, choćbym miał kupować sobie każdą lekturę do końca szkoły.

— O czym wy mówicie? — spytał Tomek. — Ta pani z biblioteki jest aż taka straszna?

— Po pierwsze nie pani, tylko stara jędza — odparł pośpiesznie Rafał. — A po drugie to najgorszy babsztyl, jaki chodził po ziemi. Nie można wejść do tej biblioteki, żeby się na ciebie nie wydarła.

— A do tego raz mówi, że powinieneś się przedstawić, a drugim razem, że najpierw podać, z której jesteś klasy — odparł Alan — a jak mówisz jej, że poprzednio twierdziła coś innego, to zarzuca ci, że kłamiesz.

— I wiecznie pyta, kto jest twoim wychowawcą, żeby na ciebie naskarżyć.

Tomek aż zaniemówił, słysząc te wszystkie nowiny.

— Matko — wykrztusił w końcu. — A wy nie mielibyście pożyczyć tego Małego Księcia? Jak tak opowiadacie, to wcale mi się nie chce tam iść.

Chłopcy pokręcili głowami.

— Lepiej idź teraz — zaproponował Rafał. — Teraz jest długa przerwa. Ona nie dość, że strasznie marudzi, to jeszcze okropnie długo szuka tych książek, a potem wypisuje te druczki. A jak jej powiesz, że musisz już iść na lekcję, to drze się jeszcze mocniej.

Tomek spojrzał na boczną kieszeń plecaka, wypchaną drugim śniadaniem i westchnął.

— No dobra. W końcu to tylko jedna przerwa.

I ruszył w stronę biblioteki. Ta była zlokalizowana na parterze, na samym końcu szkoły. Tuż obok była klatka schodowa, ale jej dolny odcinek był wyłączony z ruchu i przedzielony kratą. Na schodach i na półpiętrze stały jakieś stare dekoracje teatralne i inne pudła, zasłaniające światło z okien na klatce. W tej części korytarza nie było innych okien, bo po drugiej stronie były drzwi do sal. Wejście do biblioteki było więc schowane w półmroku.

Tomek podszedł i odcyfrował napis na starej, wyblakłej tabliczce na drzwiach: Biblioteka szkolna.

Przełknął ślinę.

Raz kozie śmierć — pomyślał i zapukał.

Cisza. Wziął głęboki wdech i nacisnął klamkę. Otworzył drzwi i wstawił głowę do środka. Bał się, że zaskrzypią, ale sunęły bezszelestnie.

Wewnątrz dojrzał regał z książkami, staromodny katalog szufladkowy i fragment lady. Chyba będzie dobrze — pomyślał i otworzył szerzej drzwi. Zrobił krok do przodu, potem drugi.

Absolutna cisza.

— Czego pukasz jak dzięcioł?! Co ty sobie myślisz?! Nie jestem twoją służącą, żeby ci otwierać!

Wrzask rozległ się tak nagle, że Tomek aż podskoczył. Odwrócił się i za ladą dojrzał niewysoką, chudą staruszkę — okropnie pomarszczoną — o garbatym nosie, okularach w monstrualnych oprawkach i... czerwonych włosach! Krwiście czerwone pukle sterczały jej na wszystkie strony.

— P... przepraszam — wyjąkał przestraszony Tomek. — Chciałem wypożyczyć Małego Księcia.

— Jeszcze czego?! — ponownie wrzasnęła jędza. — Najpierw mówi się, z jakiej jest się klasy! Kto jest twoim wychowawcą? Ja to zgłoszę, jak ty się zachowujesz!

— Pani... Pani... — zaczął stękać Tomek, bo faktycznie nie pamiętał, kto jest jego wychowawczynią.

— Jeszcze nie wie, do której klasy chodzi, ciołek jeden! — zrzędziła baba.

— Do siódmej A.

— Czyli Pani Zawistowska. No ja już jej powiem, jak się zachowujesz.

Tomek stał jak sparaliżowany, nie wiedząc już co przeskrobał i co ma zrobić, żeby się poprawić. Nagle zołza wyprostowała się (lub może uniosła głowę, zważywszy na lekki garb, jaki miała na plecach) i spytała nieco łagodniejszym tonem.

— To, co chciałeś wypożyczyć?

— Małego Księcia — wykrztusił Tomek.

— No to mów od razu! Nie mam całego dnia.

I z niezwykłą jak na swój wiek szybkością zniknęła między regałami.

Tomek odetchnął z ulgą. Przez chwilę znów zapadła cisza po czym, jak grom z jasnego nieba doszło go z oddali: A ten bałwan Krzyżaków nie oddał! Już ja z jego wychowawczynią porozmawiam! Tomek znowu napiął się cały i bezwiednie przesunął w stronę drzwi. Naszła go nawet myśl, żeby wyjść bez Małego Księcia, ale szybko porzucił ją, bo przecież musiałby tu wrócić, a wtedy ta stara jędza miałaby pewnie na nim używanie.

Czekał więc cierpliwie, aż w końcu zza regałów znów wyłoniła się czerwona burza włosów. Bibliotekarka o dziwo milczała. Szła, trzymając przed sobą książeczkę i wpatrując się w nią nad okularami, jakby wciąż upewniała się, czy wzięła właściwą. W końcu podeszła do lady i wyciągnęła jakiś stary znoszony kajet.

— Nazwisko — rzuciła jak oficer NKWD.

Tomek aż podskoczył.

— Tomek Kociński — powiedział i przełknął ślinę.

Bibliotekarka zanotowała w kajecie.

— Z której klasy? — spytała tym samym tonem, a Tomek zaczął się zastanawiać, czy to skleroza.

— Z siódmej A.

Skończyła czytać i wyciągnęła do niego książeczkę w swojej chudej pomarszczonej dłoni.

— Proszę — powiedziała ozięble, a gdy Tomek wyciągnął po nią rękę, dodała.

— Dostajesz książkę na tydzień. Jak nie zwrócisz jej w tym czasie, to porozmawiam z twoją wychowawczynią.

Tomek pokiwał tylko głową, wziął książkę i ruszył do wyjścia. Gdy zamknął za sobą drzwi, opadł plecami na ścianę i dyszał ciężko.

Co to za baba z piekła rodem? — pomyślał — Skąd oni ją wzięli, z kosmosu?

Odetchnął i spojrzał na zegarek. Przerwa już się kończyła i dopiero teraz uświadomił sobie, że nie wie, gdzie ma geografię. Pobiegł więc do drugiej klatki schodowej i wbiegł na pierwsze piętro (na parterze zajęcia miały młodsze dzieci). Swoją klasę zobaczył na końcu korytarza, niemal nad samą biblioteką. Podszedł do chłopaków, którzy właśnie opowiadali sobie dowcipy.

— Pierwszy września, pierwsza lekcja, jeden uczeń pyta drugiego — opowiadał Rafał. — Która godzina? Ósma piętnaście Rany! Jak ten tydzień się ciągnie!.

Wszyscy wybuchli śmiechem.

— Dobrze, że zdążyłem — powiedział, Tomek podchodząc.

— O! I jak było u Smoczycy? — spytał Rafał.

— Pierwsze spotkanie z panią "kto jest twoim wychowawcą?"? — spytał inny uczeń z siódmej A, którego Tomek jeszcze nie miał okazji poznać.

— Dajcie spokój! Ta baba jest okropna.

— Jest gorsza trąd i wojna — powiedział Alan.

— Co to jest trąd? — spytał inny chłopiec.

— Nie wiem. Mój ojciec tak mówi.

— Przecież coś takiego trzeba gdzieś zgłosić — kontynuował Tomek. — U mnie we Włocławku też byli nauczyciele piły, ale żaden nie darł się bez przerwy na uczniów. A ta pruje się już od wejścia. Przecież jest jakaś rada rodziców, czy coś. Ktoś powinien chyba zadecydować, żeby ją wywalili.

— Zapomnij! — Machnął ręką Rafał. — Do tej szkoły chodziło dwóch moich starszych braci i już wtedy Smoczyca pruła się na uczniów.

— Podobno miała iść na emeryturę przed wojną — wtrącił Alan — ale postanowiła sobie zwiększyć dodatek stażowy.

Znów się wszyscy roześmieli, po czym inny chłopiec odezwał się całkiem poważnie.

— Słyszałem, że co roku wpływają pisma na nią do dyrektorki, żeby ją usunąć, a nikt z tym nic nie robi.

— No — odezwał się Alan. — W zeszłym roku napisali o to rodzice tego Jasia z drugiej klasy, który wybiegł z biblioteki z płaczem. Ale to też nic nie dało.

— To co? — spytał Tomek — Ci nauczyciele nie widzą, co się dzieje?

— Nauczyciele sami się jej boją — odparł Rafał. — Słyszałeś Piechotę. Idź, wypożycz, ale bądź grzeczny, bo ja nie chcę z nią zatargów.

Zadzwonił dzwonek i zaczęła się lekcja geografii. Tu również nastąpiła prezentacja, ale była krótka, a potem było o wulkanach, więc Tomek szybko zapomniał o sensacjach w bibliotece. Następna była fizyka i tu również okazało się, że we Włocławku byli z programem do przodu, nowy uczeń słuchał więc beznamiętnie o pracy i mocy. Na koniec przyszła kolej na W-F, więc troski zupełnie poszły w odstawkę.

Tego dnia Tomek wrócił do domu, niemal nie pamiętając o koszmarnych przeżyciach z biblioteki. Rzucił teczkę w kąt, zjadł obiad i odrobił lekcje. Jako że nie było ich zbyt wiele, szybko się z nimi uporał i rodzice pozwolili mu pograć na konsoli. Dopiero późnym wieczorem przypomniał sobie o leżącym w plecaku Małym Księciu.

Wyciągnął go i w pierwszej chwili wzdrygnął się na wspomnienie kościstych paluchów Smoczycy. Potem jednak otworzył książkę i zaczął czytać.

Opowieść początkowo wydała mu się nieco dziwna, ale w miarę jak czytał, uznawał że coś w sobie ma. Spodobała mu się reprymenda Małego Księcia, na temat kolców róży i pomyślał sobie, że nie raz czuł się podobnie, tłumacząc coś rodzicom. Rozstanie z lisem naprawdę go rozczuliło, a zakończenie wycisnęło mu z oczu łzy. Położył się poruszony lekturą i niemal od razu zapadł w sen.

Śniło mu się, że jest małym księciem i szuka baranka, który uciekł z pudełka. O dziwo szukał go po bibliotece. Nagle, gdy wyszedł zza regału, zobaczył panią bibliotekarkę, pochylającą się nad kotłem, w którym coś mieszała. Czego nie pukasz?! — wrzasnęła bibliotekarka Kto jest twoim wychowawcą?! Chciał powiedzieć, ale nie mógł sobie przypomnieć. Zaczął więc uciekać, ale biblioteka okazała się ogromnym labiryntem bez wyjścia. Kluczył nieustannie wśród książek, ścigany przez upiorny głos Kto jest twoim wychowawcą?!.

Obudził się przerażony, na długo przed budzikiem.

Rany! Jak dobrze, że przez tydzień nie muszę chodzić do tej biblioteki — pomyślał.

Szybko jednak zapomniał o koszmarze, bo na śniadanie były naleśniki. Potem tata podrzucił go do szkoły (o nie zawsze się zdarzało), więc miał jeszcze trochę czasu po śniadaniu, żeby pograć w grę na komórce. W szkole dzień minął nadzwyczajnie dobrze. Wprawdzie była jeszcze jedna prezentacja na biologii, której wczoraj nie miał, ale nauczycielka okazała się naprawdę w porządku. Matematyka, rzecz jasna upłynęła w śpiewającej atmosferze, a na polskim oczywiście przerabiali Małego Księcia. Tomek był zachwycony słuchając opowieści Pani Piechoty, o tym co oznacza róża, lis albo wąż.

Nawet nie zauważył, kiedy minął drugi dzień w szkole, a wieczorem przy kolacji tata powiedział Tomkowi, że zapisał go na karate. Chłopiec uczęszczał na zajęcia we Włocławku i bardzo się cieszył, mogąc kontynuować kurs. Okazało się, że będzie miał na zajęcia bliżej niż we Włocławku, a do tego nowy sensei okazał się niezłym żartownisiem. Pogłębiamy, aby osiągnąć pełną rozkosz bólową! wołał, gdy cali zlani potem rozciągali nogi podczas rozgrzewki.

Potem przyszedł weekend i Tomek zatęsknił za kolegami z Włocławka. Zaczął dzwonić do nich po kolei, ale opowieści o tym, co stało się w szkole i gdzie zamierzają się wybrać tego dnia, wcale nie polepszyły mu humoru.

Gdy jednak siedział przygnębiony, zastanawiając się, czy zadzwonić do trzeciego z rzędu kolegi (dwie poprzednie opowieści z grubsza się pokrywały), zadzwonił domofon. Mama powiedziała, że pyta o niego jakiś Rafał.

Uradowany Tomek podbiegł do urządzenia. Rafał był z Alanem na rowerze. Jakoś zapamiętali gdzie mieszka i dzwonili do wszystkich mieszkań po kolei, pytając o Tomka. Chcieli wyciągnąć go na rower. Chłopak wypadł z domu jak piorun i już po chwili łodzianie pokazywali mu okolicę, sunąc na swoich crossach.

W nowym tygodniu doszedł mu dodatkowy angielski. Rodzice zapisali go na korepetycje. Wprawdzie tylko przez skype, ale przecież też musiał się do nich uczyć, no i zawsze nie był to czas spędzany na zabawie.

Nic dziwnego, że Tomek nie zauważył, jak minął tydzień.

— Dzisiaj, to już Szmajdzińska na pewno zrobi sprawdzian — westchnął Alan. — W przyszłym tygodniu zaczynamy figury geometryczne. Nie ma opcji, polegnę jak nic.

— Dobrze, że to ostatnia majza w tym tygodniu — westchnął Rafał.

— Jak ostatnia? — spytał Tomek. — Przecież jeszcze jutro.

— No co ty? W piątki nie ma matematyki.

— Jak... jak w piątki. — Tomek wybałuszył oczy na kolegę i w jednej chwili uświadomił sobie coś strasznego. — Dzisiaj jest środa — wyszeptał.

— Jaka środa, jak fizykę mieliśmy pierwszą! Czwartek jest. Chyba żeś się Tomek jeszcze nie obudził.

— O rany! — westchnął chłopak. — Zapomniałem oddać Małego Księcia!

Koledzy popatrzyli na niego przerażonym wzrokiem.

— Miałem go do środy! Przetrzymałem go jeden dzień.

Rafał pokręcił głową.

— Oj, chłopie! No to masz przerąbane!

Tomek spojrzał na zegarek. Została jeszcze połowa długiej przerwy.

— Niech to. Może jeszcze zdążę na tej przerwie.

Drapnął książkę i zbiegł na parter. Idąc korytarzem, omijał dzieci z pierwszych klas, patrząc nerwowo na majaczące w mroku drzwi biblioteki. Tym razem wydały mu się jeszcze większe i jeszcze ciemniejsze niż poprzednio.

Podszedł, stanął przed nimi i przełkną ślinę. Odetchnął szybko trzy razy, naśladując zachowanie ojca, który robił tak zawsze przed spotkaniem z ważnym klientem i wyciągnął rękę, by zapukać.

Powstrzymał się w ostatniej chwili.

Przecież mówiła żeby nie pukać! skarcił się w duchu.

Znów odetchnął i nacisnął klamkę. Cicho otworzył drzwi i wszedł do środka.

— A pukać to nie łaska! — Upiorny jazgot wstrząsnął nim, zanim zdążył je zamknąć.

— Przepraszam... — Stropił się. — Mówiła pani, żeby nie puk...

— Nic takiego nie mówiłam! Kłamiesz! Kto jest twoim wychowawcą?!

— Pani Zawistowska — wyrecytował wyuczoną kwestię.

— Ja już jej zgłoszę, jak się zachowujesz! Po co przyszedłeś?!

Tomek, nie na żarty już zdenerwowany odetchnął głośno, zanim odpowiedział.

— Chciałem oddać książkę — powiedział wyciągając księcia.

Jędza wychyliła się zza lady i drapnęła wolumin swoją kościstą dłonią.

— To ja już pójdę... — bąknął, ciesząc się w duchu, że poszło tak łatwo.

— Stój! — wrzasnęła Smoczyca. — Jeszcze muszę cię wypisać — powiedziała, a Tomek poczuł, że wpadł na dobre. — Ale najpierw odstawię ją na półkę.

— Ale mi się kończy przerwa.

— Stój, jak ci każę! — fuknęła, odwróciła się i ruszyła w stronę regałów.

W tym momencie coś zwróciło uwagę Tomka w innej części pomieszczenia. Zza lady, w miejscu, gdzie się ona kończyła, na szarej wykładzinie leżał zawinięty... gadzi ogon.

Tomek wybałuszył na niego oczy, zastanawiając się co to może być, gdy nagle ogon poruszył się i schował. Tomek spojrzał na bibliotekarkę. Ta właśnie szła alejką między regałami. Wyglądało to tak, jakby kobieta idąc, pociągnęła ogon za sobą.

Tomek zbladł jak kreda. Poczuł, że się poci. W jednej chwili widmo zawiadomienia wychowawczyni wydało się zwykłą mrzonką. Pomyślał, że musi natychmiast stąd wyjść. Dzieci nie powinny przecież przebywać w jednym pomieszczeniu z ludzio-gadami. Zaraz jednak się powstrzymał. A co jak Smoczyca zacznie go gonić z tym ogonem?

Zadrżał cały na tę myśl.

Wtedy wróciła bibliotekarka i zajrzała do swojego kajetu.

— Zobaczmy — mruknęła. — Mały Książę. Mały Książę. Aha! — zawołała z tonem triumfu w głosie. — Mam cię! Przetrzymałeś książkę jeden dzień!

Tomek poczuł, jak nogi się pod nim uginają.

— Co ty sobie myślisz chłopaczku?! Że możesz sobie trzymać książki, ile chcesz? Otóż nie możesz! Zgłoszę to do dyrektorki. Jak będziesz dalej się tak zachowywał, to wyrzucą cię ze szkoły i będziesz ulice zamiatał!

Krzyczała i krzyczała, a Tomek czuł, że robi się coraz mniejszy.

Ona zaraz mnie pożre! Myślał. Za chwilę będzie po mnie.

I w tym właśnie momencie zabrzmiał dzwonek.

Nigdy w swoim niekrótkim przecież życiu Tomek nie cieszył się tak na dźwięk dzwonka na lekcję.

— Przepraszam — rzucił tylko i jak burza wypadł na korytarz.

Zamknął drzwi z hukiem i pognał co sił przed siebie. Dzieci na korytarzu ustawiły się już pod klasami, więc na szczęście żadnego nie potrącił.

Do sali od matematyki wpadł jako ostatni.

Tym razem Pani Szmajdzińska zrobiła niezapowiedziany sprawdzian, ale Tomek ledwie to zauważył. Napisał błyskawicznie i siedział zadumany, nie dostrzegając nawet błagań Rafała o ratunek. W końcu ocknął się i dał mu spisać rozwiązanie.

— Smoczyca dała ci do wiwatu — powiedział Rafał, gdy już oddali kartki.

Tomek milczał przez chwilę, po czym coś sobie uświadomił i szepnął głosem wyrzutu.

— Wiedzieliście i nic mi nie powiedzieliście? — fuknął.

Rafał wybałuszył na niego oczy.

— Co wiedzieliśmy? — spytał zbity z pantałyku.

— Że ona naprawdę jest smokiem.

Do wybałuszonych oczu Rafała dołączyła jeszcze otwarta buzia.

— O czym gadacie? — odwrócił się, siedzący w ławce z przodu Alan.

— Tomek opowiada, że Smoczyca jest smokiem... Co ty bredzisz? — dodał do kolegi z ławki.

Tomek westchnął i spojrzał na nauczycielkę, która zapamiętale wyznaczała jakieś odcinki na tablicy wielkim drewnianym cyrklem.

— Byłem oddać Małego Księcia — zaczął nowy uczeń i oblizał wargi. — Ona stała za tą ladą, a zza niej wystawał... — przygryzł wargę. — smoczy ogon.

— Co ty mówisz?! — jęknął Alan.

— E tam! Pewnie ci się przywidziało.

— Nie! Naprawdę tam był. Leżał zawinięty wokół lady, a potem zniknął jak odeszła. Ona ma ogon.

Przerażona twarz Tomka świadczyła, że chłopak nie kłamie. Rafał trawił przez chwilę, to co słyszał, aż w końcu zaklął.

— Niech to cholera! — powiedział to nieco zbyt głośno.

— Przepraszam, czy ja przeszkadzam dżentelmenom w ostatnich ławkach? — spytała głośno Pani Szmajdzińska. — Może któryś z was zaprezentuje, jak wytycza się odcinki?

Chłopcy zamilkli jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Reszta lekcji upłynęła im w milczeniu, ale czuć było, że wszyscy są przejęci.

Gdy zadzwonił dzwonek wypadli z klasy jako jedni z pierwszych.

— Rany! — zawołał Alan. — Jeśli to jest prawda, to ja tam już więcej nie pójdę!

Rafał wziął kolegę za ramię i pociągnął go pod ścianę, gdzie było mniej dzieciaków.

— Słuchaj — zaczął poważnie. — Czy jesteś w stanie przysiąc, że to co powiedziałeś, to szczera prawda? — spytał.

Tomek powoli kiwnął głową.

— Ale kanał! — chłopak złapał się za głowę.

— Jak oni mogą trzymać w szkole coś takiego? — spytał Alan.

— Nie rozumiecie? — spytał Rafał z blaskiem w oczach. — Ona była Smoczycą już za czasów moich starszych braci, a kto wie, może już za czasów naszych rodziców.

Obaj koledzy popatrzyli na niego, nie zupełnie łapiąc jego myśl.

— To znaczy, że kiedyś wszyscy wiedzieli... a teraz pewnie dyrektorka i nauczyciele też wiedzą, tylko nikt nie chce o tym mówić głośno.

— Jasny gwint! — westchnął Alan. — Nie mogą wynająć jakiegoś wiedźmina, żeby ją załatwił?

Na moment zapadło milczenie.

— Chwila! — powiedział nagle Alan. — Pamiętacie tego chłopaka z siódmej klasy, co tak nagle zniknął dwa lata temu?

Rafał przytaknął, a niemogący go pamiętać Tomek wyczekiwał w milczeniu. — Mówili wtedy, że Smoczyca go zjadła.

— To były tylko żarty. — machnął ręką Rafał. — Przecież on się przeprowadził.

— Ale wtedy nie wiedzieliśmy, że ona naprawdę jest smokiem — nie ustępował Alan. — A poza tym nauczyciele mówili, że się przeprowadził, ale już gdzie, nikt nie umiał powiedzieć.

Zapadło milczenie.

— Kurde! Może coś w tym być — powiedział w końcu Rafał. — Myślicie, że ona naprawdę zjada dzieci?

— Niech to szlag! — Tomek potarł czoło. — Od dzisiaj schodzę na parter tylko, jak idę do domu.

Zadzwonił dzwonek i korytarzem nadeszła Pani Piechota. Na lekcji omawiali wiersze Tuwima, więc na szczęście nie trzeba było nic wypożyczać. Pod koniec lekcji nauczycielka zapowiedziała jednak, że w przyszłym tygodniu zaczną Balladynę i że powinni przeczytać ją przez weekend.

— Proszę pani. — Tomek podniósł rękę, chcąc zadać pytanie.

— Tak Tomku.

— A od jak dawna pani bibliotekarka tu pracuje? — spytał.

Nauczycielkę zaskoczyło to pytanie, ale odpowiedziała bez wahania.

— Ja jestem u was od niedawna — zaczęła, jakby się usprawiedliwiając — ale z tego, co słyszałam, pracowała tu już w latach dziewięćdziesiątych.

Chłopcy spojrzeli po sobie z trwogą, słysząc o tak zamierzchłej przeszłości, a nauczycielka dopowiedziała.

— Dzieci — westchnęła. — Wiem, że pani bibliotekarka nie należy do najmilszych osób, ale jest starszą panią i mimo wszystko należy jej się szacunek. A poza tym wizyta w bibliotece raz na kilka dni, nie może być aż tak strasznym przeżyciem.

Chłopcy przytaknęli, ale w głębi duszy nie zgadzali się z ani jednym słowem. Gdy zadzwonił dzwonek, wyszli z głębokim przeświadczeniem, że z całą sprawą należy coś zrobić.

— Boże! — westchnął Alan. — Oni w ogóle tego nie widzą.

— To dorośli — podsumował Rafał. — Oni z reguły nic nie widzą.

— Słuchajcie. — Tomek uderzył się pięścią w otwartą dłoń. — To nie może tak być, że jedna baba mami całą szkołę, a nikt z tym nic nie robi.

— Co masz na myśli? — spytał Rafał.

— Nie wiem. — Tomek wzruszył ramionami. — Trzeba ją jakoś zneutralizować. Zgłosić do kuratorium co robi.

— Chyba do Kaer Morhen — rzucił Alan.

— No dobra — odparł Rafał. — Tylko co powiesz? To, że drze się na nas, na nikim nie robi wrażenia, a historia tego dzieciaka jeszcze o niczym nie świadczy.

— Widzę, że bardzo zainteresowała was Smoczyca.

Wszyscy trzej odwrócili się zaskoczeni. Przed nimi stał Sebastian, ich kolega z klasy.

Sebastian był uczniem o niezbyt dobrej opinii. Spadochroniarz, powtarzał siódmą klasę i zdarzało mu się robić nieciekawe rzeczy, takie jak zamykanie młodszych dzieciaków w toalecie, albo wywalanie korków w jednym z pionów szkoły. Parę razy prawie nie wyleciał, ale zawsze wybronił go jego równie nieciekawy, choć chyba bogaty ojciec.

Chłopcy niezbyt lubili z nim przebywać, więc i teraz dali temu wyraz.

— Co cię to obchodzi Seba? — spytał Rafał.

— No właśnie — zawtórował mu Alan. — Nie masz jakichś trzecioklasistów do pobicia?

Chłopca wyraźnie zabolała ta uwaga, bo odwrócił się na pięcie i już miał odejść, ale rzucił jeszcze na odchodne.

— Jak nie chcecie gadać, to wasza sprawa. Myślałem, że zainteresuje was jakich uczniów już dotąd wykończyła.

— Zaraz! Czekaj! — Rafał niemal złapał go za rękę, a reszta chłopców podskoczyła, żeby zastąpić mu drogę.

— To co? Teraz mnie lubicie.

— No dobra. Przepraszamy — westchną Tomek. — To przez Smoczycę. Jesteśmy zdrowo wkurzeni.

— No właśnie — zawtórował mu Rafał. — Powiedz nam o tych dzieciakach.

Sebastian milczał przez chwilę.

— Dobra. Powiem, ale nie tutaj...

Następne częściSmoczyca - rozdział 2 (ostatni)

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Vespera pół roku temu
    Przypomina mi to historie z takiej serii książek „Szkoła przy cmentarzu" - i są to bardzo dobre skojarzenia. Poza tym odniesienia do „Wiedźmina" zawsze na propsie.
    Proponuję zapisać liczebniki słownie - zostawiłabym tylko ten: Nic dziwnego, że przekraczając próg szkoły nr 580 im. Krzysztofa Arciszewskiego
    I w jednym miejscu siadło ci formatowanie kursywy - w opisie snu, zostały [i] w środku.
    Być może teraz młodzież nie rozmawia ze sobą w ten sposób, ale ja stara jestem, więc jakoś nieszczególnie przeszkadzał mi język. Idę czytać dalej.
  • Marcin Adamkiewicz pół roku temu
    Bardzo się cieszę. Wprawdzie sam nie czytałem "Szkoły przy cmentarzu", ale słyszałem i były to dobre słuchy;)
    Zdaję sobie sprawę, że język młodzieży jest przekłamany, ale nie miałem czasu, żeby skorzystać z konsultacji "profesjonalisty";)
    Dzięki i pozdrawiam:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania