Poprzednie częściSmoczyca - rozdział 1
Pokaż listęUkryj listę

Smoczyca - rozdział 2 (ostatni)

I w tym momencie zadzwonił dzwonek. Geografia. Na szczęście sala była niedaleko.

— Na przerwie spotkajmy się w toalecie — rzucił jeszcze Sebastian, kiedy wchodzili do sali.

Zagadnienie cyrkulacji pary wodnej w atmosferze było samo przez się niesłychanie ciekawe, ale żaden z trójki uczniów nie skupił się na nim nawet przez chwilę. Myśl o innych ofiarach Smoczycy rozpaliła ich wyobraźnie. Ile ich było? Dlaczego nikt, nic z tym nie zrobił? Jak pedagodzy mogą przymykać na to oko? Te myśli kłębiły się w ich głowach nie gorzej niż cumulonimbusy i nimbostratusy na tablicach pani od geografii.

Tymczasem nauczycielka, jak na złość mówiła dzisiaj jakimś sennym, monotonnym głosem, jakby się nie wyspała.

Cała trójka śledczych siedziała jak na szpilkach. Tomek zaczął rysować coś w zeszycie, ale koniec końców zrobił tylko dziurę w kartce długopisem i zaczął przebijać się przez kolejne w stronę okładki. Rafał obgryzał paznokcie, podrygując przy tym nogą, jakby miał nerwicę, co dodatkowo denerwowało Tomka. Alan za to siedział nieruchomo, gapiąc się w godło nad tablicą, kompletnie odłączony od otaczającego go świata.

Gdy zadzwonił dzwonek, chłopcy nie tylko byli już spakowani i gotowi do drogi, ale już nawet zaczęli wstawać. Nic więc dziwnego, że byli w toalecie przed Sebastianem.

Na szczęście była raczej pusta. To znaczy jakiś chłopak z niższych klas, właśnie się załatwiał, no ale przecież kiedyś pójdzie.

— Myślicie, że on naprawdę wie coś o tych dzieciakach? — spytał Alan.

Tomek dał mu znak oczami, żeby poczekał, aż świadek wyjdzie. Istotnie, chłopak spuścił zaraz wodę i poszedł umyć ręce. Szło mu to opornie, bo mydło w dozowniku już dawno się skończyło, a po ręczniku papierowym nie został nawet ślad. Mimo to dzieciak usilnie starał się wycisnąć choć trochę płynu.

W tym momencie do toalety wszedł Seba.

— Co jest lamerze jeden! — Od progu wrzasnął na nieszczęsnego chłopca. — Myjesz ręce, czy szukasz tam skarbów?

Chłopiec, aż podskoczył, po czym zamarł, wpatrując się w Sebastiana.

— No już, wyrywaj stąd, bo jak ci skleję, to będą cię szufelką zbierać!

Chłopczyk pognał do drzwi jak szalony i już po chwili go nie było. Trójka przyjaciół popatrzyła na Sebastiana z mieszanką podziwu i lęku.

— No, to teraz można pogadać — skwitował Seba. — Czyli mówicie, że macie szczególną kosę, ze Smoczycą.

— Chcemy ją wykończyć — skwitował Alan, ale Rafał dźgnął to łokciem w bok.

— Ha! — zaśmiał się Seba. — Nie jeden już chciał i mu się to nie udało. A wiem, co mówię! Dwa razy kiblowałem w tym więzieniu. — Zrobił gest wskazujący, że mówi o szkole.

— Dwa razy? — spytał Rafał. Pozostali chłopcy również byli zaskoczeni.

Seba napuszył się jak paw.

— No jasne, że tak. Dwa razy w szóstej i teraz drugi rok w siódmej.

— To ty już powinieneś w liceum być. — skwitował Tomek.

Seba spiorunował go wzrokiem i fuknął.

— Ty nie myśl za dużo, bo ci się mózg przepali.

W tym momencie drzwi do toalety się otworzyły i weszło dwóch rozbawionych uczniów, zdaje się, że z siódmej C.

— Co jest! — wrzasnął na nich Seba. — Myślicie, że tu lody dają? Kibel zamknięty. Wynocha, ale już!

Obaj chłopcy zniknęli tak szybko, jak się pojawili.

— My tu gadu-gadu. — Łobuz odwrócił się do trójki przyjaciół. — A mi tu przerwa leci. Czyli, że chcecie wiedzieć, ilu dzieciaków wykończyła Smoczyca? Otóż trzech — powiedział nie czekając na odpowiedź. — Ostatniego jak poszedłem drugi raz do szóstej, drugiego, na początku mojej piątej klasy, a pierwszego, gdy byłem w trzeciej. Wszyscy siódmoklasiści. Nauczyciele potem gadali, że się przeprowadzili gdzieś, ale nikt w to nie wierzył. Mydlili nam oczy, żebyśmy się nie martwili, ale myśmy znali prawdę, że te chłopaki ginęły bez wieści.

— A skąd wiadomo, że Smoczyca ich wykończyła? — spytał Tomek.

Sebastian spojrzał na niego spode łba.

— A kto inny? — spytał. — Dzieciak przychodzi do szkoły, ale już z niej nie wraca. To, co się stało? Szafka od W-Fu go pochłonęła?

— To oni ginęli w szkole? — spytał, Tomek wybałuszając oczy.

— Nauczyciele twierdzą, że oczywiście nie. — Seba zmrużył oczy. — Ale ja rozmawiałem z dzieciakami z ich klas. Chłopak przychodzi rano do szkoły, a tu nagle bęc! Na ostatniej lekcji go nie ma. Co się stało? Nikt nie wie. A to Smoczyca zdzieliła go szpadlem i zakopała za szkołą.

— Zakopała za szkołą? — zdziwił się Alan. — A nie zjad...

Rafał znowu zdzielił go w bok.

Sebastian za to wybałuszył oczy.

— Zjadła? — spytał Seba i wybuchnął gromkim śmiechem. — A co ona jest? Hannibal Lecter? Wy to macie jednak pogrzane pod sufitem. Wiadomo, że zakopywała ich za szkołą. W każdym razie ciał nigdy nie odnaleziono.

— To skąd to wiadomo?

Seba wzruszył ramionami.

— Tak wszyscy mówią.

Zadzwonił dzwonek. Chłopcy ruszyli w stronę klasy.

Trójka przyjaciół zadumana nad tym, co właśnie usłyszała, zajęła miejsca w ławkach w milczeniu. To była historia. Właśnie omawiali wojny napoleońskie i nauczyciel wyświetlił na tablicy interaktywnej jakąś rycinę przedstawiającą Napoleona jako ziejącego ogniem potwora z długą szyją.

Nagle Tomek zobaczył jak Alan nie odwracając się, wrzuca na ich ławkę złożoną kartkę od zeszytu. Obaj z Rafałem spojrzeli po sobie i rozwinęli kartkę.

 

Ona nie może być smokiem

 

Mówiło zdanie, odręcznie napisane przez Alana.

 

Czemu?

 

Odpisał Tomek i zwrócił kartkę do nadawcy. Odpowiedź przyszła po chwili.

 

Bo smoki w filmach są dobre brzmiała odpowiedź.

 

A Smok Wawelski? Rafał zadał pytanie i posłał Tomkowi łobuzerski uśmieszek.

 

Ale słyszałeś kiedyś o smoku, który zmieniałby się w starą babę?

 

Ten argument trudno było zbić. Obaj chłopcy siedzący z tyłu się zasępili.

 

No to, czym ona jest? spytał Tomek. Odpowiedź przyszła po dłuższym czasie.

 

Nie wiem, ale od tego, czym jest, będzie zależeć sposób w jaki się ją pokona

 

Tym razem to chłopcy z tyłu, nie wiedzieli co odpisać.

 

Co ty bredzisz? naskrobał w końcu Rafał.

 

No wilkołaka zabijesz srebrną kulą. Wampira osikowym kołkiem. Może na nią też jest jakiś sposób

 

No dobra. Tylko jak się tego dowiedzieć? spytał Tomek.

 

Karteczka już nie wróciła. Alan odwrócił się do nich i wzruszył ramionami. Dotrwali do końca lekcji słuchając nauczyciela.

Kiedy wyszli na przerwę, do Tomka podszedł Kamil, kolega z ich klasy.

— Tomek.

— Co?

— Nie pomógłbyś mi z tym projektem na fizę? Berkowicz kazał mi zrobić model atomu. Ty jesteś dobry z fizy, a ja nie wiem nawet jak się do tego zabrać. Może jutro?

— Czemu nie zrobisz tego w weekend? — spytał nowy uczeń.

— Wyjeżdżam z rodzicami. Wiesz spóźnione wakacje.

— Jutro nie mogę. — Tomek pokręcił głową. — Mam kółko matematyczne.

— To może później? — spytał Kamil.

Tomek wybałuszył na niego oczy.

— Mam siedzieć w nudziarni do nocy?

— Proszę cię. W zeszłym roku Berkowicz mało mnie nie uwalił, jak w tym od razu zrobię mu ten atom, to potem machnie na mnie ręką.

Tomek skapitulował.

— Dobra. Niech będzie!

— Dzięki! Jesteś wielki! — zawołał Kamil i poszedł swoją stroną.

Koledzy Tomka spojrzeli na niego zdziwieni.

— Kółko matematyczne? — spytał Rafał.

— W piątek wieczór? — dopytał Alan.

Tomek wzruszył ramionami.

— No co? Kumam majzę nie najgorzej, a u Szmajdzińskiej podobno za chodzenie na kółko ma się piątkę murowaną. Raz w tygodniu się po męczę, za to na lekcjach nie będę musiał nic robić.

— Nie wiem, co byłoby dla mnie straszniejsze. — Alan wydął wargi. — Kółko matematyczne, czy ponowne spotkanie Smoczycy.

— Nie przypominaj mi — bąknął Rafał. — Przecież trzeba ogarnąć tę Balladynę.

— Ja chyba przeczytam w necie — powiedział Tomek. — Jak raz nie będę miał książki, to przecież Piechota lachy mi nie wstawi.

— Ja nie wypożyczę. Brrr! — Wzdrygnął się Alan. — Nie po tych rewelacjach o dzieciach. Co tak śmierdzi?

— Myślicie, że to naprawdę była ona?

— Nie wiem. — Tomek pokręcił głową. — Po tym, co dzisiaj widziałem, niczego nie mogę być pewien.

— A co dzisiaj widziałeś, drogi chłopcze?

Trzech chłopców zamarło jak kamienne posągi, po czym powoli odwróciło się w stronę, z której padły te słowa. Przed nimi, tuż za załomem korytarza, stała... Smoczyca i paliła papierosa. Wyglądała trochę mniej strasznie, niż zazwyczaj, bo było tu jaśniej niż w bibliotece, ale pomarszczona twarz, grube okulary i kłębowisko wściekle rudych włosów wciąż przerażało nie na żarty. Chłopcy bezwiednie podążyli wzrokiem do jej stóp, ale nie było tam śladu ogona. Jedynie jakieś dziwaczne, długie skórzane buty.

— Ja... — wykrztusił Tomek przez zaciśnięte gardło. — Ja... widziałem... taki filmik o pszczołach.

— No właśnie — podłapał Rafał. — Tam było o pszczołach, jakie pszczoły są ohydne. One zjadają swoje młode i potem mlaszczą ze smakiem.

— No jasne że tak — podłapał Alan. — Ja też to widziałem.

Bibliotekarka zaciągnęła się po raz ostatni, odgasiła peta o tabliczkę zakaz palenia i pochyliła się w ich stronę.

— Tak to już jest — powiedziała — że za ciekawość można słono zapłacić. — Spojrzała na Tomka — I nie zawsze ceną jest niesmak po filmiku.

Gdyby ktoś spytał chłopców, co się dzieje, pewnie powiedzieliby, że śnią. Na moment. Na krótki ułamek sekundy twarz bibliotekarki się zmieniła. Oczy, pierwotnie ciemne zmieniły barwę na żółtą, a na skórze twarzy, na policzku i szyi pojawiły się regularne kształty.

Chłopcy przysięgliby, że to były łuski.

Cała wizja nie trwała dłużej niż mgnienie oka. Chłopców zamurowało, a Smoczyca wrzuciła odgaszonego kiepa do kosza i ruszyła przed siebie.

— Widzieliście to? — spytał przerażony Tomek.

— Na moje nieszczęście tak — odparł Rafał.

— Jezu! Ona jest cholernym reptilianinem — zajęczał Alan.

— Musimy dowiedzieć się jak ją pokonać, zanim wykończy kolejnego dzieciaka. — Tomek wyglądał na zdeterminowanego.

— No właśnie — poparł Rafał. — A przecież jesteśmy w grupie ryzyka. Jak dotąd wszyscy byli siódmoklasistami.

— No tak! — potwierdził Alan, robiąc jeszcze bardziej przerażoną minę. — Zapomniałem o tym.

— Słuchajcie. — Tomek miał zacięty wyraz twarzy. — Został jeszcze W-F. Potem wracamy do domów i staramy się dowiedzieć jak najwięcej o tych zaginionych dzieciakach i o tym, jakim ona może być potworem. Teraz, jak już wie, że się nią interesujemy, z pewnością nam nie odpuści.

— Dobra — przytaknął Rafał.

— Wchodzę w to — potwierdził Alan.

Poszli się przebrać, a potem grając w koszykówkę, nieco ochłonęli. W domu jednak żaden z nich nie próżnował. Od razu rzucili się w wir poszukiwań, zaniedbując lekcje.

Tomek zaczął od szukania kobiecych potworów napastujących dzieci w szkołach, ale trafił tylko na teksty o Slender Manie i o jakichś zwyrodnialcach, szybko więc się zniechęcił. Próbował więc ustalić coś o zaginionych chłopcach. Trochę to zajęło, ale w jakichś starych wydaniach Ekspresu Ilustrowanego natrafił na informację, że faktycznie przed dwoma laty 20 września zaginął uczeń szkoły nr 580 John Sobociński, czternastolatek, który właśnie przeprowadził się do Łodzi z Radomia.

Tomkowi krew ścięła się w żyłach i w tym momencie mama zawołała go na kolacje.

Były kanapki i sałatka, ale Tomek niemal nic nie ruszył.

— Co ci jest kochanie? — spytała mama. — jesteś jakiś markotny.

— Nie. Nic. — odparł, zmuszając się do jedzenia.

— Coś w szkole? — spytał ojciec — Nie znalazłeś tam fajnych kolegów?

— Nie, koledzy są super — zaprzeczył gorliwie. — Problem w tym... — Poczuł, że zbiera w nim jakaś fala. — Bo mamy taką panią bibiliotekarkę i ona jest... — po zastanowieniu zdecydował się jednak użyć tego słowa. — potworem.

— Jak to? — spytał ojciec.

Chłopiec wyjaśnił obszernie zachowanie starszej pani. Temat smoczego ogona jednak pominął.

— Co za stara rura! — zawołał ojciec, kiedy skończył.

— Piotrek! — mama przywołała go do porządku. — Pohamuj się! Jeszcze do szkoły zaniesie!

— Dobra. Co za zołza. — poprawił się ojciec i mrugnął do Tomka, po czym spytał. — Mówiliście o tym nauczycielom?

— Oczywiście! — zapewnił Tomek. — Ale oni mają to gdzieś. Sami się jej boją.

Ojciec zagwizdał.

— No to do niezłej szkoły cię wysłaliśmy.

— Boże! Ja muszę zadzwonić do twojej wychowawczyni. — Przejęła się mama. — Tak! I koniecznie poruszę to na zebraniu rodziców.

— Jasne — odparł ojciec. — Porozmawiamy o tym. — Urwał, ale po chwili zaczął znowu. — Miałem kiedyś taką nauczycielkę od matmy. Wołaliśmy ją Wampirzyca, bo była chuda i ubierała się na czarno. Darła się na nas niemiłosiernie i żadne prośby rodziców nie pomagały.

— I co zrobiliście? — spytał zaciekawiony Tomek.

— Raz jak się na mnie wydarła, to jej powiedziałem Ty stara ropucho! Co ty sobie myślisz?

— Piotrek!

Tomek zaczął się śmiać, a ojciec kontynuował.

— Żartuję. Chyba bym trupem padł, jakbym to zrobił, ale wiesz co? Wzięliśmy się na sposób i z całą klasą zaczęliśmy jej mówić, że nie podoba nam się, że tak na nas krzyczy, bo to wcale nie pomaga nam w nauce i w końcu trochę się uspokoiła.

— Naprawdę? — spytał zachwycony Tomek.

— Jasne, że tak — odparł tata. — To, że jesteś dzieckiem...

— Mam czternaście lat!

— No, no. To, że jeszcze nie masz osiemnastu, nie znaczy, że jesteś skazany na łaskę i niełaskę dorosłych. Masz prawo mówić, o tym, co ci się nie podoba. Tylko oczywiście z szacunkiem. To z ropuchą to był żart. Możemy tak mówić sobie w domu, ale do nauczycieli musisz zwracać się z szacunkiem. Nawet jak ich ochrzaniasz. — Puścił mu oko.

Tomek rozpromienił się i zaczął jeść z apetytem.

 

Rano Tomek wstał dziwnie zadowolony i pełen sił. Wyskoczył z łóżka jak z procy i ubrał się w czasie, w którym zwykle otwierał lewe oko. Poszło mu tak szybko, że spotkał nawet tatę pijącego kawę, choć ten z reguły wychodził wcześniej od niego. Znów porozmawiali o jego strasznych nauczycielach i Tomek setnie się ubawił. Był w tak dobrym nastroju, że nawet dał się tacie namówić na zjedzenie kanapek z czosnkiem, chociaż wcale go nie lubił. Zawsze jesienią i zimą tata upierał się, że powinien jeść czosnek, bo to naturalny antybiotyk. Czasem miał jakieś takie zdrowotne odchyły. Na koniec tata podrzucił go do szkoły, więc chłopak był zachwycony.

Przed szkołą spotkał Rafała.

— Cześć. I jak? — zagadnął.

— Znalazłem tego dzieciaka, co zginął dwa lata temu.

— Ja też. Był z Radomia.

Rafał kiwnął głową i odparł.

— Innych nie znalazłem, ale mój kuzyn interesuje się nierozwiązanymi sprawami kryminalnymi. Może on coś wie. Jeszcze dzisiaj z nim pogadam.

— A co z... — nie dokończył.

— Nie wiem. Faktycznie nie istnieją smoki, które zmieniają się w stare baby.

— Ja też nic nie znalazłem.

Zamilkli, ale zaraz drgnęli, bo wydało im się, że słyszą głos Alana.

— Znalazłem! Znalazłem!

Chłopcy odwrócili się i dostrzegli go jak biegnie chodnikiem, wymachując telefonem. Dobiegł do nich cały zziajany.

— Co jest? — spytał Tomek. — Co znalazłeś?

— Wiem, kim ona jest! — Dyszał Alan. — Patrzcie.

To mówiąc, odblokował komórkę i podsunął im jakąś stronę internetową, na której widniał nagłówek...

— Baba Jaga — przeczytał Rafał.

— Przecież to postać z bajek! — parsknął Tomek.

— Wcale nie. — Alan ciągle łapał powietrze. — To znaczy tak, ale nie tylko. Powiedział mi o tym brat. On się interesuje pogaństwem i takimi tam. Zresztą czytajcie.

Tomek nachylił się nad komórką trzymaną przez kolegę i zaczął czytać na głos.

— Baba Jaga, a także Baba Jędza, pierwotnie pani dzikiej przyrody i mistrzyni inicjacji młodych mężczyzn u Słowian. Straszna kobieta mieszkająca w chatce w środku lasu. Najbardziej niebezpieczna jest po zmroku. Baba Jaga ma cechy węża i pierwotnie prawdopodobnie była samym wężem. Podczas prób inicjacycjnych pożerała młodych chłopców i tylko pokonanie jej gwarantowało im wejście do grupy dorosłych.

Urwał i przerażony popatrzył na kolegów.

— Jasna cholera — zaklął — Wszystko się zgadza.

— No! — zapewnił Alan. — Przeczytaj. co jest niżej.

Alan znów pochylił się nad komórką i przesunął tekst.

— Baba Jaga, jako bóstwo chomiczne...

— Jakie?

— Chochliczne.

— Czekaj. — Rafał wziął komórkę. — Ch...toni... To jakieś trudne słowo.

Alan wyrwał im komórkę.

— Baba Jaga, jako bóstwo chtoniczne, czyli przynależne ziemi...

Chłopcy wydali z siebie jęk zrozumienia.

— …boi się ognia we wszystkich jego postaciach. W bajkach zostaje wrzucona do pieca, ale zgodnie z koncepcją mitu podstawowego W. Toporowa ogniem, który pierwotnie ją zabijał był piorun.

— No to nieźle. — Rafał pokręcił głową. — Czyli, żeby się jej pozbyć, musimy ją wrzucić do pieca.

— A może upieczemy dwie pieczenie przy jednym ogniu — Alan sugestywnie poruszył brwiami — i od razu podpalimy całą budę.

— Pomysł dobry, ale niewykonalny — westchnął Tomek. — Nie mam ochoty spędzić reszty życia w więzieniu.

Weszli do środka. Pierwsza była biologia. Nauczycielka zrobiła kartkówkę, ale poza tym lekcja upłynęła raczej spokojnie. Potem była filozofia. Właśnie rozmawiali o moralności i chłopcy próbowali przenieść rozmowę, na temat palenia czarownic na stosie, ale nauczyciel nie był chętny go podjąć. Następnie fizyka, dwa angielskie i niemiecki. Po ostatniej tego dnia historii chłopcy pożegnali się w holu.

— To co? — Rafał spytał Tomka. — Ty zostajesz?

— Tak. Najpierw mam to nudziarskie kółko, a potem obiecałem jeszcze pomóc Kamilowi. On to chyba by chciał, żebym za niego zrobił ten projekt.

— Kamil jest spoko, tylko czasem potrafi być naprawdę leniwy.

— To co? Widzimy się jutro? — spytał Alan.

— Jasne, że tak.

Alan i Rafał poszli do domu, a Tomek na świetlicę. Do kółka była jeszcze godzina. Wykorzystał więc ten czas, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o rasie swojej pani bibliotekarki. Dowiedział się, że Baba Jaga potrafiła też latać w kotle, a nawet zsyłać choroby. Zaczął więc szukać, jak można się przed nią chronić, ale nie wiele znalazł. Zaczął więc szukać informacji na temat ogólnych środków zaradczych przeciw potworom. Na stronach, na które trafił, przeczytał o całej masie głupot, typu rzuć za siebie grzebień, jak będziesz uciekać, a zmieni się w las, ale było też kilka rozsądnych rad.

Na straszydła wszelakie pomagać miało srebro, krzyże albo metalowe przedmioty. Z metalu Tomek miał tylko sprzączkę od pasa i klucze, ale nie wydawało mu się, aby kogokolwiek to przeraziło. Za to innych rzeczy z listy nie miał. Pomocny miał też być czosnek. Zaczął zastanawiać się, czy w kuchni nie mają czasem jednej, czy dwóch główek, ale na liście tak zwanych apotropeionów, czyli środków chroniących, przed złymi mocami była też sól.

Tomek przeczytał opis.

— Sól można wykorzystywać na różne sposoby. Przeciw duchom można rozsypać wokół siebie koło na ziemi, a duch go nie wleci w obręb koła. Przeciw potworom cielesnym sól można wykorzystać, zwyczajnie sypiąc ją w oczy.

To jest to — pomyślał Tomek — To na pewno zadziała.

Poszedł do kuchni i spytał, czy nie mają pożyczyć soli. Korpulentna kucharka podała mu cały słój. Tomek wziął całą garść i nasypał w woreczek, w którym trzymał kanapki, a ten schował do kieszeni. Niby nic, a od razu poczuł się bezpieczniej.

Ruszył na kółko. Na nim, Szmajdzińska jak zwykle wymyślała niestworzone równania, których nie dało się rozwiązać, ale rad nierad siedział i pocił się nad rozwiązaniem. Minęła ponad godzina, zanim ich wypuściła i zmęczony ciągłym główkowaniem liczył cicho w duchu, że Kamil się nie zjawi.

Niestety, stał i czekał w holu, że nawet nie szło go ominąć.

— No hej. — Niezbyt wylewnie przywitał się Tomek.

— Cześć! Dzięki, że jednak przyszedłeś.

— I tak miałem kółko. To gdzie będziemy to kleić?

— W sali od fizy. Chodź.

Weszli na drugie piętro i otworzyli właściwe drzwi. Zapalili światło.

Sala od fizyki wyglądała jakoś dziwnie w przygaszonym świetle wieczoru i pod skrzącymi się jarzeniówkami. Jakby to nie była już ich szkoła, tylko jakiś zupełnie obcy budynek.

Chłopcy rozłożyli przybory na jednej z ławek. Kamil przygotował klej, drut, papier i małe, styropianowe piłeczki, które miały być protonami i elektronami. To miał być atom cezu, więc zaczęli od przygotowania protonów. Kamil chciał je kleić, jak są, ale Tomek stwierdził, że może lepiej najpierw je pomalować. Całkowicie biały model atomu z pewnością nie zachwyciłby nauczyciela.

Wzięli więc flamastry i zaczęli gruntownie malować kulki na czerwono i czarno. Minęło dobre pół godziny, zanim się z tym uporali. Potem zaczęli mozolnie kleić jeden proton do drugiego.

Nagle Kamil wstał od stołu i powiedział, że zaraz wraca.

Tomek nie przejął się tym zbytnio. Pomyślał, że chłopiec idzie do toalety. Ten jednak wrócił za chwilę, mówiąc.

— Wiesz co? Okazało się, że tata musi mnie wcześniej odebrać, może dokończysz sam?

— Co? — spytał zaskoczony Tomek. — Przecież to twój projekt.

— Ale ja muszę już wracać, a przecież zostało tak niewiele.

Pokazał na totalnie rozgrzebaną pracę na stole.

— Chyba żartujesz.

— Słuchaj. Tata już przyjechał, więc muszę iść. Na razie.

I po prostu wyszedł.

Tomek został w sali sam, kompletnie zaskoczony. Spojrzał na powalane klejem kulki i zebrało mu się na wymioty. Wyciągnął komórkę i zadzwonił do ojca.

— Hej tata! Mógłbyś mnie odebrać jednak wcześniej.

— Oj synek. Ustawiłem sobie kilku klientów na wieczór, właśnie dlatego, że miałem cię potem odebrać. Nie wyrobię się teraz. Mogę być najwcześniej za dwie godziny.

— O nie!

— Może odrób lekcje. W domu będziesz miał z głowy. Muszę kończyć. Pa.

Tomek odłożył telefon kompletnie zniechęcony. Miał ochotę rozwalić wszystko to, co udało im się do tej pory zrobić. Zniechęcony położył głowę ciężko na ławce. Zaraz jednak podniósł się i rad nierad zaczął dalej kleić model.

— Przynajmniej czas mi jakoś zleci. — powiedział.

Okazało się, że jak nikt nie gada nad uchem i nie komentuje, to praca idzie całkiem szybko. Udało mu się skleić większość z pięćdziesięciu pięciu protonów cezu, kiedy zadzwoniła komórka.

Rafał.

— Cześć. — spytał Tomek grobowym tonem. — Co słychać?

— Jesteś jeszcze w budzie? — głos przyjaciela brzmiał przerażająco.

— Taaak. — odparł zaalarmowany Tomek.

— Natychmiast z niej wyjdź!

— Dlaczego?

— Wszyscy porwani byli w szkole nowi i wszyscy przeprowadzili się do Łodzi po wakacjach. Ona pożera dzieciaki dokładnie co dwa lata.

— Ale... przecież Seba mówił.

— Seba powtarzał lata. Pierwszy atak miał miejsce, jak był w trzeciej, drugi jak był w piątej, a trzeci jak powtarzał szóstą, czyli dwa lata temu!

— Jasna cholera.

— Słuchaj. Musisz natychmiast wyjść. To nic, że jest już noc. Na ulicy będziesz dziesięć razy bezpieczniejszy niż w budzie.

— A co, to Tomek? Ty jeszcze w szkole?

Tomek zamarł, a wszystkie włosy stanęły mu dęba.

Powoli odwrócił wzrok i w drzwiach zobaczył panią bibliotekarkę, która uśmiechała się do niego uśmiechem, który chyba miał być przyjazny, a był najbardziej upiornym grymasem, jaki Tomek widział.

— Muszę kończyć — powiedział do telefonu.

— Co? Co się dzieje? Tomek...

Głos w słuchawce zamilkł, gdy chłopiec nacisnął czerwony przycisk. Druga ręka powędrowała do kieszeni, gdzie miał woreczek z solą. Chciał nabrać jej niepostrzeżenie, ale wkładając, go zakręcił jego końce, żeby sól się nie rozsypała i teraz znaleźć otwór w kieszeni, było nie lada wyzwaniem.

— Z tego, co wiem — powiedziała Smoczyca i podeszła nie przestając się uśmiechać. — Powinniście teraz wypożyczyć Balladynę. Czekałam na ciebie cały dzień, a jednak nie zjawiłeś się w bibliotece.

— Pomyślałem. — Tomek przełknął ślinę. — Że przeczytam w Internecie.

— O! To bardzo nie dobrze — powiedziała bibliotekarka, podchodząc jeszcze bliżej. — Książki papierowe mają swój urok.

Tomek już niemal rozsupłał woreczek.

— A poza tym pani od polskiego, będzie tym faktem... Bardzo zmartwiona!

Ostatnie słowa wrzasnęła, dając susa w jego stronę. Tomek już prawie wyciągnął worek, ale ten zaklinował mu się w kieszeni. W jednej chwili Smoczyca dostała łusek na twarzy i szyi, a jej oczy zmieniły kolor na żółty. Wylądowała tuż obok ławki Tomka i chuchnęła mu w twarz jakimś śmierdzącym odorem. Tomek poczuł, jak ziemia pod nim wiruje i zapadł w ciemność.

 

Deszcz padał jak z cebra. Ulica przy szkole nr 580 im. Krzysztofa Arciszewskiego była położona przy niewielkiej ulicy i raczej kiepsko oświetlona latarniami. Od chodnika szkołę oddzielał obszerny trawnik, dlatego żaden przechodzień nie mógł zobaczyć, jak na szkolny płot wdrapują się dwie postacie.

— Może jednak zadzwonimy na policję — powiedział Alan.

— I co powiemy? — spytał Rafał. — Że bibliotekarka zjadła ucznia? Pomyślą, że to kawał.

— No tak, a jak nas złapią? Włamanie do szkoły to chyba przestępstwo.

— Jakie włamanie? Przecież światła się jeszcze palą.

— To, czemu nie wejdziemy furtką?

— Nie mam ochoty natknąć się na ciecia. Trzymaj. Podasz mi po drugiej stronie.

Podał mu spory pęk kabli i wdrapał się na płot.

— Jesteś pewny, że go dopadła?

— Powiedział muszę kończyć, takim głosem, jakby zobaczył ducha i się rozłączył. A pamiętasz? Baba Jaga ma być najniebezpieczniejsza w nocy. Poza tym słyszała naszą rozmowę. Jeśli teraz nie uderzy, to nie jestem Rafał.

— Po co ci te kable? — spytał Alan.

— Zobaczysz.

Obaj chłopcy przeszli ogrodzenie i ruszyli w stronę budynku.

 

Tomek ocknął się ze strasznym bólem głowy. Na początku kompletnie nie wiedział, gdzie jest. Widział niewyraźnie. Tuż obok ktoś cicho mamrotał. Dopiero po chwili rozpoznał głos i dojrzał jego właścicielkę.

— Cholerny smarkacz — mamrotała bibliotekarka. — Musiał nażreć się czosnku. Teraz muszę poczekać, aż wypoci to cholerstwo. Co za łobuz przebrzydły.

Tomek uniósł głowę. Leżał na podłodze, tuż obok lady, tak że widział, co było za nią. Gdy wzrok odzyskał ostrość i przyzwyczaił się do ciemność, chłopak jęknął z przerażenia.

Przed nim, pochylony nad czymś siedział... wężoczłowiek. Z bibliotekarki, którą znał, zachowały się tylko upiornie czerwone włosy. Cała reszta była odmieniona.

Na ziemi wił się wielki oślizgły ogon, który nagle unosił się w górę, przechodząc w ciało ludzkie, ale zielonkawe i pokryte krostami, a z pleców wystawała para nietoperzych skrzydeł. Potwór zdaje się, coś gotował, bo nad jego rudą czupryną unosiły się kłęby pary.

— O rany! — wydobyło się z ust chłopaka.

Potwór odwrócił się i oczom Tomka ukazała się twarz bibliotekarki, i tak już przecież straszna, przyozdobiona dodatkowo dwoma szablami jak u dzika i rogami na głowie.

— Ha! Ocknąłeś się! Ale to nic. Nic już cię nie uratuje. Będę musiała zapić cię tym rosołkiem. — pokazała na bulgoczący na turystycznej kuchence garnek. — bo ta woń czosnku jest naprawdę obrzydliwa, ale znowu będę miała posiłek na dwa lata.

— Wiemy, że zjadłaś tamtych chłopaków! — krzyknął Tomek. — Wiemy, że to ty, ale teraz ci się nie uda!

— Ha! Ha! Ha! — Zaśmiała się. — A to czemu?

— Bo przyjdą po mnie moi przyjaciele. A poza tym oni już wiedzą, kim jesteś. Powiemy wszystko pani dyrektor i wyrzucą cię z pracy!

— Ha! Ha! Ha! — Ponownie się zaśmiała. — Wyrzucą z pracy! A to dobre! Posłuchaj smarkaczu! Przeżyłam już sześćdziesięciu dyrektorów i żaden mnie nie wyrzucił. Wiesz dlaczego? Powiem ci. Bo rzuciłam urok na nich wszystkich! Oni wszyscy, nauczyciele, woźni, dyrektorzy, nawet niektórzy rodzice robią to, czego ja chcę, bo ich zaczarowałam! Nikt mnie nie powstrzyma! Będę jadła tyle dzieci, ile chcę!

I znów zaczęła się upiornie śmiać.

— Może ich zaczarowałaś, ale ze mną tak łatwo sobie nie poradzisz.

— A to niby dlaczego? — spytała wiedźma, pochylając się nad nim na swoim wężowym cielsku.

— A dlatego! — krzyknął Tomek i cisnął jej solą w oczy.

Potwór zawył i złapał się za twarz. Tomek nie czekał jednak. Zerwał się z miejsca i wypadł przez drzwi biblioteki. Korytarz był skryty w mroku, ale on nie patrzył, gdzie gna, tylko parł przed sobie.

Na zakręcie do klatki schodowej wpadł na kogoś. Wydał z siebie okrzyk przerażenia, ale tamtych dwóch również krzyknęło.

— Jezu! Kto to?!

— Tomek?

— Rafał? Alan?

Któryś z chłopców zapalił latarkę w komórce.

— Czyli cię nie zjadła?! — krzyknął Rafał. — Jezu! Ale się cieszę!

— Nie zjadła, ale było blisko.

Jak na potwierdzenie tych słów z korytarza doszedł ich straszliwy ryk i łomot drzwi.

— Wylazła — jęknął Tomek. — Sypnąłem jej solą w oczy i teraz nic nie widzi, ale i tak jest straszna.

Chłopcy wyjrzeli za róg i mroku dojrzeli tłukące się wężowe sploty.

— O jasna cholera! — wyjęczał Alan.

— Hej! Stary babsztylu! — krzyknął Rafał. — Hej! Tu jesteśmy!

— Co robisz? — spytał Tomek.

— Spokojnie! Mam plan. Chodźcie na górę.

— Co chcesz zrobić — spytał Tomek, gdy biegli po schodach.

— Na tamtej stronie było, że Baba Jaga ginie od pioruna. Pioruna nie mamy, ale mamy elektryczność. Pamiętacie, jak Seba wywalił korki? Trzeba podłączyć ją do gniazdka.

— No dobra, ale jak? — spytał Alan.

— Chodźcie do sali od polskiego, tam zawsze jest woda do kwiatków.

Wbiegli do sali ścigani przerażającym rykiem potwora.

— Alan. Weź butelkę z wodą i rozlej na ziemi — powiedział Rafał, rozwijając kable.

— Chcesz wciągnąć ją w pułapkę i podłączyć do prądu. — Tomek domyślił się o co chodzi.

— Tak. Wetknę przewody w otwory i będę trzymał daleko od siebie. Kiedy podejdzie rzucę je na wodę, a wtedy straszydło się usmaży. Tylko jest inny problem — powiedział poważnie. — Ktoś musi ją tu zwabić.

— Dobra — powiedział Tomek. — Chce mnie, więc za mną najprędzej poleci.

Ruszył do wyjścia. Rafał krzyknął zanim.

— Tylko jak wrócisz, od razu wskakuj na krzesło.

Tomek wyszedł na zalany mrokiem korytarz. Ryk potwora dochodził z klatki schodowej. Chłopiec wziął głęboki wdech i powoli ruszył w tamtą stronę. Słychać było okropne, głuche mlaśnięcia ogonem o posadzkę. Stanął na rogu i odetchnął trzy razy.

— Raz kozie śmierć — westchnął i wyjrzał na schody.

W bladym świetle latarni potwór lazł od ściany do ściany, wyciągając przed siebie ręce i macając wszystko po kolei. Jego wielgachny ogon młócił na wszystkie strony, jakby był osobną, nieświadomą niczego istotą.

Tomek wziął głęboki wdech.

— Hej! Straszydło! Tu jestem!

Smoczyca odwróciła na niego swój łeb i spojrzała przez zamknięte czerwone powieki. Tomek aż zadrżał, a potem puścił się biegiem korytarzem. Po chwili jednak zatrzymał się i odwrócił, pamiętając, że ma ją przecież doprowadzić.

Potwór wypadł z klatki schodowej, ale na korytarzu znowu zbaraniał.

— No chodź tu ty ruda małpo! Lo! Lo! Lo! — krzyknął Tomek i zamachał dłońmi koło uszu.

Smoczyca zawyła i puściła się w jego stronę jak samochód wyścigowy. Tomek krzyknął i ukrył się za otwartymi drzwiami do sali od polskiego. Smoczyca minęła go, ale zatrzymała się kilka metrów dalej, węsząc.

— No chodź tu! Nie mam całej nocy! — krzyknął ponownie.

Potwór zawył raz jeszcze, odwrócił się i wyciągnął do niego swoje łapy. Tomek wbiegł do sali od polskiego i poślizgnął się na rozlanej wodzie. Potwór był tuż, tuż.

— Na krzesło Tomek! — krzyknął Rafał.

Chłopak wykonał polecenie. Potwór był już w środku. Jeszcze chwila i dopadnie chłopca.

I w tym momencie Rafał rzucił kable.

Potwór zawył, rozkrzyżował ręce i zaczął tłuc ogonem, rozbijając ławki. Nagle buchnął płomień i zgasło światło.

W sali zrobiło się kompletnie ciemno i unosił się w niej okropny swąd.

— To już? — spytał Alan.

— Chyba wywaliło korki — powiedział Rafał.

Tomek wyciągnął komórkę i włączył latarkę. W miejscu, w którym stała Baba Jaga widniała kupka czarnego, mokrego popiołu, z którego unosił się gryzący dymek.

— To już — powiedział chłopak. — Udało się.

— Udało się!

— Udało!

Chłopcy nie zwracając uwagi na kable, zeskoczyli z krzeseł i zaczęli ściskać się i podskakiwać. Śmiechom i żartom nie było końca, aż nagle od strony korytarza ujrzeli światło latarki.

Na ten widok wszyscy zamarli.

W drzwiach stanął nocny stróż z bardzo nieciekawą miną.

 

W poniedziałek pogoda była znakomita. Wszyscy od rana mieli dobry humor i nawet nauczyciele wydali się jacyś weselsi. Szmajdzińska powiedziała, że im daruje i odwoła klasówkę, a pani od biologii wyciągnęła szalki Petriego i stwierdziła, że po co mają robić te nudne notatki, skoro można bakterie zobaczyć na żywo.

— Dobrze, że udało się wmówić temu cieciowi, że to miała być projekt na fizykę, tylko nam nie poszło. — Uśmiechnął się Alan.

— No, tylko za te ławki tata będzie musiał zapłacić, ale mówi, że to niewiele — odparł Tomek.

— Najważniejsze, że Smoczyca nikogo już nie zje.

— Dokładnie — przyznał mu rację piegowaty.

— Słuchajcie! — Tomek coś sobie przypomniał. — Teraz polski. Może pójdziemy do biblioteki wypożyczyć Balladynę? Niby czytałem w necie, ale co papier, to papier.

— Słyszałem, że Smoczycę ma zastąpić ta młoda i miła pani, co była tu kiedyś na praktykach — odparł Rafał.

— No to chodźmy ją zobaczyć — zaproponował nowy uczeń.

— No to chodźmy — zgodzili się.

Cała trójka ruszyła schodami na parter.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Vespera pół roku temu
    Ten, co z Radomia do Łodzi się przeprowadził, to potem wyjechał do Sosnowca, bo chciał zaliczyć cały polski Trójkąt Bermudzki :)
    Też myślałam o reptylach, a tu jednak taka Baba Jaga... Fajne to opowiadanie, taka sympatyczna historyjka.
  • Marcin Adamkiewicz pół roku temu
    Bardzo się cieszę, że się podobało:D Myślałem, że nie stworzę niczego na Halloween, bo ani nie miałem pomysłu, ani czasu, a tu mnie siostrzeniec zainspirował wydarzeniami w jego szkole i pomyślałem: "Trzeba to opisać! Nie ma co!". To że skończyłem w tak krótkim czasie, to chyba cud:D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania