Stanisław Dziwisz (prawie) święty
Wyobraźcie sobie być takim Dziwiszem.
Jesteś takim Dziwiszem, ale młodszym, 27 lat, seminarium skończone, nauka odbyta, szykuje się wiejski splendor do końca życia gdzieś na Podhalu. I wtedy nagle obcina cię biskup, wysoka charyzma na karcie postaci, woła i mówi „Elo, będziesz moim sekretarzem”. No i duma rozpiera, nosisz za nim teczkę, notes, nie wiem, kajak, ogarniasz kalendarz, a twój szef (wymaksowana charyzma, podkreślam) pnie się coraz wyżej w korpostrukturze, a ty w sumie nic już nie musisz robić, właściwy koń obstawiony. Twoje ziomki rówieśnicy koledzy z seminarium gdzieś tam rozstrzygają spory pasterskie, droczą się z ubekami, wyklepują dachówkę na dzwonnicy, a ty król życia, w żadne parafie się nie będziesz bawić, czary mary dostajesz się na doktorat na KULu, czary mary mieszkasz w pałacu biskupim, a to nie jest twoje ostatnie słowo.
Twój szef jest człowiekiem, który zostaje papieżem, ale też nadal jest człowiekiem, któremu ktoś musi nosić teczkę, i to jesteś ty, więc bez kiwnięcia palcem dostajesz awans do Rzymu, no a w Rzymie to już bajlando. Zwiedzanko świata, bo Papa bierze cię na wszystkie zagraniczne wycieczki. Awanse, bo ile można chodzić w czarnym stroju. Dostajesz od swojego szefa awans na biszopa i arcybiszopa, no jest wysoko.
Twoim jedynym poważnym obowiązkiem (poza pozowaniem do zdjęć) jest ogarnianie kalendarza Papieża. Jedynym pierdolonym obowiązkiem. Melanż trwa 27 lat, ale szef umiera, zostawia po sobie testament (oczywiście ty masz być wykonawcą). W testamencie prosi, żeby spalić wszystkie jego osobiste notatki, więc wydajesz je w formie książki.
Właśnie, książki. Od kiedy nowy CEO odsyła cię do Polski wskakujesz na karuzelę fejmu. W ciągu 11 lat wydajesz 9 książek, oczywiście jako profesjonalny naukowiec doktor teologii – żadnej teologicznej. Wydajesz seryjnie książki o Papieżu, ale na żadną nie zapominasz wcisnąć swojej facjaty. Idą takie klasyki jak „PAPIEŻ KTÓRY KOCHAŁ GÓRY” albo „WIĘCEJ SPORTU”, bo znasz się też na piłce. Przez piętnaście tłustych lat opowiadasz o tym, że Papież był wielkim Polakiem.
W zamian dostajesz honorowe obywatelstwa miast i wsi, odbierasz więcej medali niż ruski generał, orderami zasługi możesz sobie obciążać hantle, spływają zewsząd – z Kolumbii, Austrii, Włoch, no w Polsce każdy prezydent czuje się w obowiązku przywiesić jeszcze jeden przynajmniej, kurwa lista tych wyróżnień nie mieści się na stronie na Wikipedii. Jeszcze ci mało, dajesz sobie postawić dwa pomniki i płaskorzeźbę. Jesteś tak mądry, że z całego świata dostajesz doktoraty honoris causa. Resztki swojego świętej pamięci szefa przerabiasz na biznes życia, rozdajesz i sprzedajesz krople krwi (jedna dla Kubicy, prawilnie), ciuchów, w sumie sam jesteś trochę relikwią, co nie? W przerwie na kawę udaje ci się wpakować prezydenta Kaczyńskiego na Wawel.
I nagle bańka pryska na ostatniej prostej. Z szafy wypadają historie arcybiskupów molestujących dzieci, ale przede wszystkim historie ofiar, które próbowały się skontaktować z Papieżem, a osobą która trzymała łapę na jego korespondencji i kalendarzu byłeś właśnie ty. Okazuje się, że takie gagatki jak MacCarrick czy Maciel Degollado przekazywały Tobie hajsy za audiencje u Papieża, a w tym czasie zaniepokojeni szarzy księża pisali do Watykanu donosy, ale nikt im nigdy nie odpowiedział, bo listy, cóż, znikały. Najprościej byłoby zwalić winę na Papieża, ale poza Papieżem totalnie nie istniejesz. Masz cholernego pecha, bo wy wszyscy, wszyscy akolici Papy jesteście od przebywania w pobliżu Pierścienia Rybaka długowieczni jak Bilbo Baggins i żaden nie chce kopnąć w kalendarz. Gdyby chociaż jeden się przekręcił można byłoby zwalić na niego winę, że to Sodano / Somalo / Dziwisz / Ratzinger robił w kominku podpałkę z listów, nie dopuszczał świadków, wszystko wina jego ekscelencji XYZ, no ale jak na złość wszyscy macie telomery niemowlaka.
Idziesz na wywiad do Kraśki, miły chłopak żaden bulterier, grzecznie pyta, nie drąży, w zasadzie masz puste pole żeby odegrać dowolną rolę, ale ty nie umiesz odegrać żadnej roli. I na tym pustym polu wywracasz się na twarz przed całą Polską udając, że nie znasz Maciela, który robił ci kurwa przyjęcie urodzinowe w Rzymie.
Twój ziomek Degollado zrobił sobie z zakonu maszynkę do molestowania dzieci, przy okazji sam spłodził kilkoro, i został skazany dopiero przez Benedykta. Twój ziomek MacCarrick został wydalony dopiero przez Franciszka. Twój ziomek Jan Wodniak został zdemaskowany tak naprawdę dopiero przez polskich dziennikarzy, bo przez dekadę udawałeś, że nie ma sprawy. Twój ziomo pedofil, Twój ziomo pedofil, Twój ziomo pedofil, a ty już sam nie wiesz, czy udawać kompletnego idiotę, czy wyzywać wszystkich starym szlagierem od antypolaków, czy ratować legendę papieża, czy własne rozbuchane ego.
Komentarze (87)
Zostawiam piąteczkę
Czy to pierwszy taki skandal w kościele? I nie, Dziwisz to nie cały kościół. Takich jak on jest znacznie więcej.
Żeby w końcu raz na zawsze oczyścić to miejsce, które jest bardziej radioaktywne od Czarnobylu, czy Fukushimy.
Interesująca treść. Dobrze napisane i na lekkim rauszu.
Pozdrawiam
Czy tak naprawdę to komuś przeszkadza, że Dziwisz nie interesował się sprawami pedofili, albo pomagał je ukrywać? Może niektórzy się pooburzają przed dzień, dwa, tydzień, potem zapadnie cisza. Książki o JP2 i relikwie o JP2 będą się rozchodziły dalej, nadal będzie kult jedynego prawdziwego papieża i historia serdecznego Stanisława, jego lojalnego powiernika.
Kto wiedział, jakim człowiekiem jest Dziwisz, no to się tylko bardziej utwierdzi w tym przekonaniu. Kto bezgranicznie w Dziwisza wierzył, ten i tak nie przyjmie do wiadomości, że ten człowiek mógł się dopuścić jakiegokolwiek świństwa.
Ktoś wygłosi trawiaste ubolewanie, mające takie samo znaczenie jak malowanie kredą napisów po kolejnym ataku terrorystów.
Zostanie jak było, nic się nie zmieni, nikomu włos z głowy nie spadnie, bo nikomu się nie opłaca zajmować tą sprawą. A tym, którym by się to ewentualnie opłacało zabraknie albo jaj, albo przebicia, albo – jeśli jakimś cudem będą mieli jedno i drugie – zabraknie talentu żeby tę sprawę wyjaśnić i skupią się na nierealnych żądaniach ustąpienia tego czy tamtego lub wycofania czegoś skąd, bardzo dalece oderwanych od uczynków Stanisława.
Dziwisz może spać spokojnie.
Być może nic wielkiego z tej wiedzy nie wyjdzie - w sensie prawnym, ale to kolejny gwóźdź do trumny Kościoła, co mówię ze smutkiem, bo ludzie (mówię ogólnie, nie o wszystkich jednostkach) potrzebują czegoś nadrzędnego w życiu. Kościół, oprócz zła, które wyrządził, zrobił też wiele dobrego. Ale nie da się podpierać bagnem. A w ostatnich latach wychodzą głębokie pokłady zepsucia i zgnilizny. Wygląda na to, że wariant irlandzki może się okazać drogą Kościoła - w ogóle.
A tekst dobrze napisany.
''Nie ma dowodu że JP2 wiedział o pedofilii w kościele. Powtarzam nie ma dowodów!''
Nie wiesz, czy nie wiedział. Może być tak samo winny, jak Dziwisz.
Niestety mało prawdopodobne, że niczego nie wiedział (choć życzyłabym sobie, żeby tak było). Tym bardziej to straszne i przykre.
Oczywiście. Czas pokaże
Oficjalny raport Watykanu. :)
Coś jeszcze?
Jednak ci, którzy w Kościele pozostają, biorą go "z dobrodziejstwem inwentarza". Afery pedofilskie nie mają znaczenia.
Tak na marginesie, gdyby Kościół chciał się pięknie wybronić z ostatnich kryzysów, powinien się zgodzić na skrajnie lewicową komisję śledczą. Taka komisja w sposób doskonały skompromitowałaby sama siebie stawiając oderwane od rzeczywistości tezy i żądania i cały projekt wyjaśniania afer umarłby pod wpływem głupoty ludzi chcących je rozliczać.
Im bardziej politycy wciskają nam Kościół do życia, tym bardziej go nie chcemy. Im bardziej Kościół byłby dociskany, tym ludzie by go chętniej bronili. W Polsce zawsze działa :)
Od paru lat nie chodzą do kościoła w ogóle. Nie wygląda na to chwilowy kryzys.
Tak więc może masz rację, a może nie. Ludzie, o których piszesz (tym, którzy biorą z dobrodziejstwem inwentarza) to głównie starsi i mieszkający na wschodzie kraju (nie mam nic złego na myśli).
Wierni w średnim wieku, szczególnie ci na zachodzie, mają jednak inny stosunek. To oczywiście tylko moje obserwacje. Racji sobie nie uzurpuję.
Ano pewnie, nie podważam. Śmiem jednak twierdzić, że więcej tych, co odeszli, niż tych, co napłynęli.
Jak to chyba ks. Tischner powiedział: nie znam nikogo, kto by stracił wiarę po przeczytaniu dzieł Marksa, ale znam sporo osób które odeszły z Kościoła po wysłuchaniu kazania swojego proboszcza.
Ale jest cała masa ludzi "zaczadzonych" religijnie, bez żadnego śladu krytycznego spojrzenia. Tacy zignorują każdą przewinę duchownego, jakby jej nigdy nie było i będą udowadniać, że inni są przecież gorsi. Może i są, tylko czy to jest jakieś usprawiedliwienie Kościoła?
Zresztą, czy samemu Kościołowi potrzebni są liczni wierni? Może wystarczy garstka, ale raz że zaangażowana, a dwa dobrze życiowo ustawiona i umocowana w strukturach państwowych ;)
Gdy później wyczytałam, że Dziwisz opublikował to wszystko, byłam w ogromnym szoku. Jak to, nie spełnić woli umierającego?
Straciłam wtedy szacunek do Dziwisza.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania