Star Wars - Dooku

Sen nie przyniósł ukojenia.

Od dawna tego mu nie zapewniał. Jeszcze przed wielkim chaosem. Przed ostatecznym rozpadem i upadkiem. W czasie przed wielką otchłanią, śmiercią i wojną... Konfliktem tak strasznym, że w żywej mocy powstały rany, głębokie i paskudne. Zakażone i zbrudzone ciemną stroną oraz otchłanią cierpienia tak strasznego, że przez milenia galaktyka będzie lizać rany.

I to nie był jeszcze koniec. Nie. Jeszcze nie. Do tego było jeszcze daleko. Całe morze krwi i bólu... Galaktyka zniszczonych marzeń. I to wszystko... Dla jego marzenia.

Oczy Dooku otworzyły się powoli. Wręcz leniwie. Cicho sycząc, podniósł się na łożu i przyglądał się bez oddechu w popielatą kolumnę ustawioną naprzeciw. Jego wzrok nie był najlepszy. Potrzebował dobrą chwilę, by wyłapać na jej strukturze, rysy i skruszenia. A jeszcze dłuższy moment, by po prostu dostrzec inny kolor niż odcień szarości w mroku nocy.

W jego żyłach zapłonął płomień, który zaczął go palić. Boleśnie i dotkliwie. Fala ciemnej strony wypełniła go. Początkowo była ona przyjemna, kusząca. Dająca ułudę doskonałości... Teraz była ona, przegniła, irytująca i zdająca się chcieć rozerwać go od środka.

W jednym ruchu wstał, rozjuszając mięśnie ramion i pleców. Kilka kręgów wręcz trzasnęło. Dłoń się zatrzęsła. Ból.

Jego jedyny wierny towarzysz ostatnich lat.

Zgładzone myśli. Głęboko zakopane. Teraz odnajdywały ujście.

"Umierasz, starcze. Rozpadasz się... A on patrzy i czeka na to. Na chwilę ostatecznej słabości... A wtedy..."

Dooku odrzucił tę myśl, nim uformowała się do końca.

- Nie. - odparł prosto, zmuszając swe ciało do uległości. Ból zwalczył większym bólem. Aczkolwiek tym razem kontrolowanym. Zadawanym sobie samemu. Celowo i metodycznie.

Podszedł do szerokiego okna, gdzie słońce nad Serenno, nadal miało długi cykl, nim się ukażę.

Teraz była tam tylko ciemność.

Poczuł żółć w gardle.

Wreszcie wciągnął oddech. Jego płuca zapłonęły. Oparł dłoń o szybę. Ta trzasnęła, ale jeszcze nie pękła... Jeszcze nie. Pojawiły się za to na niej korytarze pęknięć.

Dooku przyjrzał się temu.

Pęknięta... Tak jak on sam. Aczkolwiek jeszcze nie... Jeszcze nie.

Przymknął ponownie oczy. I otworzył się na moc.

I poczuł wszystko.

Płacz... Odległe cierpienie. Ogień. Krzyk dzieci i kobiet. Mechaniczny stukot tysięcy droidów. Strzały blasterów. Przekleństwa. Błagania. Eksplozje. Rozdzierane na atomy i metalowe śmieci potężne okręty. Syk ostatniego oddechu w próżni kosmosu...

To doznanie wypełniło go. Obtoczyło wątłą powłoką, dawno zapomnianego uczucia... Poczucia wstydu.

Umierają. Cierpią dla jego marzenia. Dla jego wizji.

Tak być powinno. Tak było zaplanowane. Tak ON tego chciał. Wszystko zgodnie z planem.

Zawsze zgodnie z planem. Planem jego mistrza.

A on zgodził się. Zadał pierwszy cios. Rozdarł moc i życia miliardów istnień...

Dla marzenia. Gorączki jadu w jego żyłach...

Znów otworzył oczy.

Zmęczenie.

Był zmęczony, ten prosty fakt. Jedyny fakt...

Ostateczna rzecz, do której nie będzie mógł się przyznać.

Obejrzał się na bok.

Leżał tam datapad, ukazujący kilka planet.

Tysiące. Dziesiątki tysięcy żyć.

Wzrok Dooku wrócił na popękaną szybę i ciemność.

- Nie... Setki tysięcy. Setki...

Ciemna strona wypełniła go.

A jego oczy wypełniła żółć.

Zmęczenie zniknęło. Wahanie zniknęło. Słabość zniknęła.

Został tylko on sam. Ból i ciemność.

Wytrzyma. Dziś i choćby setkę dni później.

Bo to on jest wybrańcem mocy... On... TYLKO ON.

Tylko...

I aż...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Pan Buczybór 09.01.2022
    niezłe. Jest parę błędów, ale to raczej drobnostki do wyeliminowania, a nie błędy kardynalne.
  • Jean-Martun19 ponad rok temu
    fajne, ja też w przyszłości będę chciał pisać o gwiezdnych wojnach.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania