Świat i ja - moje dobre i złe dni

Mam na imię Dominika, mam 17 lat, lekarz psychiatra zdiagnozował u mnie zespół aspergera. Tak, nie przesłyszeliście się, psychiatra. Trafiłam do niego również z powodu depresji, bo choruję też na depresję. Może to dziwne, ale stopniowo straciłam zdolność do przeżywania emocji. Nie potrafiłam się cieszyć, kiedy dostałam dobrą ocenę w szkole, ani nie potrafiłam płakać na pogrzebie. Rodzina i przyjaciele uważali to za bardzo dziwne zachowanie, kompletnie nie zgadzające się z właściwymi ludzkimi odruchami. Zresztą przeważnie ci pierwsi tylko to zauważali, przyjaciół ani znajomych nie miałam prawie wcale, nie wiadomo dlaczego, ale czułam się gorsza od innych ludzi, gdy widziałam posty moich znajomych na facebooku gdzie byli na nich szczęśliwi i uśmiechnięci, to od razu ściskał mnie z całej siły żal , że ja nie mogę taka być. Tyle razy próbowałam coś zmienić w swoim życiu, bezskutecznie. Dalej brakowało mi do niego chęci. Być może nie miałam przyjaciół dlatego, że byłam i czułam się gorsza od każdej napotkanej osoby, ludzi to odpychało i dlatego mnie unikali. W każdym razie tak sobie wmawiałam. Może gdybym była bardziej pozytywną i optymistyczną osobą, to ludzie by mnie bardziej lubili, może chociaż by mnie zauważali? ; ale jak tu być optymistycznym, kiedy ma się same kłopoty?; mój wygląd pozostawiał zdecydowanie zbyt wiele do życzenia; krzywe, żółte, dziurawe zęby, ohydna twarz z zezowatymi oczami przysłoniętymi wielkimi okularami, ohyda, prawda?; podobno gdy się kogoś poznaje, to nie powinno się zwracać uwagi na jego wygląd, ponieważ liczy się to, co ma się w sercu, ale myślę, że ludzie wstydzili się mnie i mnie unikali również właśnie z powodu mojego tragicznego wyglądu. Gdyby mnie chociaż zauważali... Ale nawet nikt nie zauważał ani nie lajkował moich postów na facebooku, nikt nie zauważał moich zaproszeń do grona znajomych, wszyscy mieli to gdzieś. Raz nawet napisałam na tym portalu, że chcę popełnić samobójstwo, ale zyskałam tylko stałą kontrolę i opiekę rodziców, wychowawczyni i pedagoga szkolnego. Większość osób nie zwróciła na to uwagi, a mniejszość uważała, że zrobiłam to tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę. Na domiar złego podobno z tego powodu właśnie policja zaczęła się mną interesować. Chodziłam i dalej chodzę na zajęcia z pedagogiem specjalnym, na których uczę się ekspresji i wyrażania uczuć, ale według mnie nic to nie daje. Oczywiście nikogo nie obchodzi to, co ja myślę na ten temat, najważniejsze jest to, że chodzę tam dla mojego dobra, i że właśnie wszyscy chcą tylko mojego dobra. Nic z tego nie rozumiem, skoro wszyscy chcą mojego dobra, to dlaczego nie dadzą mi po prostu spokoju?; jednak najgorsze jest to, że kiedy już w końcu wszyscy się ode mnie odczepią, to wtedy czuję się samotna. Myślę, że na terapii w szkole pani Marcie zależało na tym, że nawiązać ze mną bliski, emocjonalny kontakt, jednak to nie było łatwe. Odgradzałam się od niej murem, nie byłam skora do zwierzeń, do współpracy. Jej zadaniem było chyba pomóc mi w odzyskaniu chęci do życia.a, jednak było to bezcelowe. Coraz bardziej, z dnia na dzień, traciłam chęć do życia, rano nie chciało mi się nawet wstać z łóżka i spałam do późna. Po co miałam wstawać, dla kogo,? Ciągle zadawałam sobie te pytania. Być może zachowywałam się jak głupia egoistka, która myśli że jest pępkiem świata i widzi tylko czubek swojego nosa, jednak w tym, co mówię, była odrobina prawdy. Moja mama uważała, że podobne głupoty przychodzą mi do głowy z lenistwa i nieróbstwa, i że gdybym tylko wzięła się do porządnej roboty, to wyleciałyby mi z głowy te bzdury. Może i miała rację. Może zaprzątałam sobie głowę głupimi myślami. Ale z drugiej strony przecież doskonale było widać że nikt mnie nie lubi, nawet w szkole nie byłam lubianą osobą. Mało osób we mnie wierzyło, a niektórzy to już w ogóle przestali. Może brakło im na to siły. Najgorsze było uczucie, kiedy ktoś nie wiedział, jak mi pomóc, bo nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji. Mimo to ta osoba starała się podnieść mnie na duchu. Denerwowało mnie też to, że nie mogę robić tego co inni, np. zdawać na prawo jazdy. Przerażała mnie myśl, że inni będą jeździć własnymi samochodami, a tylko ja jedna nie będę miała upragnionego przez wiele osób, które osiągnęły pełnoletniość, prawa jazdy i będę kompletnie niesamodzielna. Dopiero niedawno dano mi do zrozumienia, że muszę zacząć poważnie myśleć o swojej przyszłości, bo rzeczywistość wcale nie jest słodka i różowa i trzeba naprawdę być szorstkim i twardym, żeby dać sobie radę w życiu. Czasami pomagało mi też myślenie że ''jakoś to będzie''. W ciężkich i trudnych chwilach zawsze się tak pocieszałam. Bałam się co będzie, gdy skończę osiemnaście lat. Że dalej sobie nie poradzę, że rodzice nie będą mi dalej pozwalali wiele rzeczy samej robić. Niektóre osoby miały forsę, bo trochę gdzieś dorabiali czy pracowali, i nie musiali wyciągać pieniędzy od rodziców, a ja nawet nie mogłam znaleźć pracy, a jeżeli zrobiłam coś w domu, to za darmo i bezinteresownie, ponieważ rodzice też nie byli zbyt bogaci. Między innymi z tego właśnie powodu ojciec musiał wyjechać do pracy za granicę do Londynu i został ostoją finansową naszej rodziny. Gdyby nie on i jego praca w Anglii, pewnie nie radzilibyśmy sobie najlepiej. Niby po wprowadzeniu programu rodzina 500+ powinno być lepiej, bo dostawałam co miesiąc 500 zł, ale raczej tak nie było. Jak zwykle wszystkim dookoła życie odmieniło się na lepsze, tylko nie mnie. Myślę, że rzeczywistość mnie bolała, bo byłam wrażliwa. A jeżeli ktoś jest wrażliwy, to raczej nie poradzi sobie w dzisiejszych życiowych realiach, które nastawione są na pieniądze, sławę i sukces. Często miałam tak, że doceniałam coś dopiero, gdy to straciłam, ale to chyba jak każdy. Często zastanawiałam się, jak to jest, że doceniamy coś dopiero, gdy to stracimy, ale to chyba wszyscy ludzie tak mają. Dużo osób mi mówiło: zmień się, zrób coś ze sobą, ale to nie było takie proste. Większość ludzi nawet nie zdaje sobie sprawy z tego co się kryje za tym magicznym zwrotem: ZMIEŃ SIĘ. ; ale co mam w sobie zmienić?; ubiór, wygląd, charakter? ; sposób, w jaki podchodzę do życia?; wyglądało na to, że wszystko, ale to wszystko w moim ciele, wyglądzie i psychice nadaje się do zmiany. Po prostu muszę się zmienić. Ale jak to zrobić? ; na to pytanie cały czas, nieprzerwanie szukam odpowiedzi. Gdy zdawałam do bierzmowania, i robiłam rachunek sumienia, było tam takie pytanie: czy potrafisz doceniać to co masz, nawet gdy inni mają więcej?; wtedy zastanowiłam się, czy jeżeli ktoś nie ma w ogóle niczego, nawet nie ma zdrowia, bo bez przerwy choruje i wszystko go boli, to czy taka osoba potrafi na takie pytanie odpowiedzieć?; na pewno nie. Widocznie ja też nie potrafiłam... lub być może nie cieszyłam się z tego co mam... Na zajęciach klubu koleżeńskiego miałam poznać nową rówieśnicę, Olę. Ona też podobno chciała mnie poznać. Jeszcze mnie nie znała, więc pewnie dlatego miała ochotę się ze mną spotkać. Myślałam, że kiedy mnie pozna, to zmieni zdanie, nie będzie chciała ze mną rozmawiać, nie będzie chciała mieć ze mną nic wspólnego. No chyba, że jakimś cudem mnie polubi. Ja nie wierzę w cuda, moim zdaniem one nie istnieją. Choć pewnie większość ludzi sądzi inaczej.

Moja przyjaciółka, która miała w sobie pokłady optymizmu, mówiła, że ciągle zakładam czarne scenariusze i że powinnam przestać tak robić, bo inaczej nic się nie zmieni. Ale ja nie zakładałam wcale czarnych scenariuszy, tylko po prostu przewidywałam to, co może się zdarzyć. Zakładałam również te złe warianty. W końcu w życiu nie mogą dziać się same dobre i miłe rzeczy. Ktoś kiedyś powiedział, że życie bez cierpienia jest jak jedzenie bez soli. Jednak czasami czułam się po prostu skreślona przez świat. Jakby po prostu moje życie było żartem, często czułam się tak, jakby Bóg stworzył mnie dla zabawy, dla żartu, jakbym była po prostu zabawką w rękach losu. Po prostu nie dawałam już sobie rady, sama nie wiedziałam z czym. Może miałam coś z głową, i nie odbierałam świata w ten sam sposób co inni? ; dużo osób mówiło, że się nad sobą użalam, ale nie mają racji. To ja odpowiadam i to moja wina że moje życie, mój wygląd i w ogóle wszystko co posiadam jest takie beznadziejne. Chociaż może przesadzam. Może nie powinnam być egoistką i myśleć tylko o sobie. Zatroszczyć się o innych. Tak naprawdę wcale nie płakałam dlatego, że jestem słaba. Płakałam, bo byłam silna zbyt długo. Nie powinno się tłumić w sobie emocji. To powoduje jeszcze gorszy efekt. Na facebooku nikt już nie zauważa moich postów, albo je kompletnie ignoruje, albo ma je całkiem gdzieś. Mam już tego naprawdę dosyć. Ale myślę, że płacz pomagał. Sprawiał, że czułam się lekka. Ale jednak często czułam się też niewidzialna. Jakby kompletnie nikt mnie nie zauważał. Często nic mi nie wychodzi, wtedy inni mówią, że użalam się nad sobą. Poranki są okropne. W ogóle nie mam ochoty ruszyć się z łóżka, po prostu czuję że nie mam po co. Popołudnia są jeszcze gorsze, bo czuję się taka pusta i samotna. W ogóle nie mam pojęcia, jak zwalczyć to uczucie. Na dodatek cały czas się z kimś kłócę. Nie potrafię się normalnie dogadywać z ludźmi i z nimi rozmawiać. Zawsze, gdy popełniam jakiś błąd, myślę sobie, nigdy więcej. Niestety, wciąż zdarza mi się popełniać jeden błąd za drugim. Chyba już nie mam marzeń. Bo czy opłaca się mieć marzenia wiedząc, że i tak się nie spełnią? Wszyscy mnie ciągle obrażają, mówią że jestem brzydka, żebym się poszła leczyć albo żebym się zabiła. Ja już po prostu nie wytrzymywałam. Dlaczego nikt, ale to nikt mnie szczerze nie akceptuje? Przecież staram się, jak mogę, żeby się zmienić. A może w ogóle się nie staram? Może to moja wina, że jestem taka beznadziejna? :'( :'( Ostatnio doszłam do wniosku, że nienawidzę ludzi. Nie, to już nie jest nieśmiałość, po prostu wstręt do nich. Nie wiem co jest gorsze, czy to, że otacza mnie mnóstwo ludzi, ale widzę, że chociaż ja się staram, im na mnie nie zależy ani mnie nie potrzebują, czy to, że świadomie okazują swoją niechęć do mnie. Tak często na coś czekałam. Chociaż wiedziałam, że się nie doczekam, to i tak czekałam dalej. Czuję, że naprawdę, ale to naprawdę wszyscy mają mnie jak najgłębiej w nosie i całkowicie mnie ignorują. Każdy zwraca się do mnie tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuje. A takie chwile zdarzają się niestety rzadko, ale to bardzo rzadko. Dlatego jestem taka samotna. I prędko to się chyba nie zmieni. Chodzę niewyspana. Myślę, że to wina tego, że smutek i zgryzota nie pozwalają mi usnąć. Nienawidzę ludzi bo oni nienawidzą mnie. Śmieję się z ludzi bo oni śmieją się ze mnie. Nikogo nie obchodzi to co czuję. Ja się staram, a ludzie po prostu mnie odtrącają. Nie rozumiem czemu ludzie się rodzą, skoro i tak potem muszą umrzeć. Chyba nikt normalny tego nie rozumie. Trudno jest tym wszystkim się nie przejmować i to ignorować. Ale jednak może czasami trzeba.

Laptop znowu nie chciał mi się od razu włączyć, tylko rozgrzewał się przez jakiś czas. Mam już go naprawdę, naprawdę, naprawdę ale to naprawdę dosyć. Być może nawet jutro wyrzucę go przez okno. Podobno osoby z moją chorobą nie umieją odczuwać miłości. Raczej wiedzą, co to jest zauroczenie ale nie potrafią być zakochane. Nienawidzę momentu kiedy nagle robi mi się przykro. A niestety takie momenty zdarzają się często, bo chyba praktycznie ciągle jest mi przykro za wszystko. Tym co kocham robić, jest chyba czytanie. Ale czytanie jest raczej mało pożyteczne, bo trzeba z czegoś żyć, a czytaniem nie zarobi się na życie. Chłodna rzeczywistość dopadała mnie każdego dnia. Ale pomimo tego musiałam sobie z nią radzić. Czasem myślę, że wszyscy na których mogłam liczyć, zawiedli. A może na nikogo nie mogłam liczyć? ; w swoim życiu przeżyłam niejedno rozczarowanie, myślę, że byłam już do nich po prostu przyzwyczajona. Dziś jest dzień przyjaciela, a ja właśnie uświadomiłam sobie, że nie posiadam przyjaciół. To takie przykre i bolesne. Niedawno kupiłam sobie żyletkę i zaczęłam się ciąć. To podobno pomaga, ale tylko na chwilę, ponieważ patrząc na blizny ma się przez resztę życia wyrzuty sumienia, że się to robiło. Ale no cóż, sama chciałam, więc zaczęłam to robić. Może gdybym była szczęśliwa, nie musiałabym w ten sposób uśmierzać swojego bólu psychicznego. Już się przyzwyczaiłam, że wszyscy ode mnie odchodzą. Chociaż to też nie było łatwe. Często, prawie ciągle jestem smutna. Ale to tylko dlatego że po prostu nie mam ochoty promieniować szczęściem i udawać że jest super. Z doświadczenia nie lubię poznawać nowych ludzi i wiem, że oni też nie mają ochoty mnie poznać. Może nie jestem jasnowidzem, ale to się po prostu czuje. I właśnie ja to czuję. Jutro znowu miałam się spotkać z panią Martą. Naprawdę bardzo nie chciałam tego spotkania. Nawet w szkole nie mogę odpocząć od swoich problemów. Bo szkoła jest kolejnym moim problemem. W sumie to śmieszne, jak drobiazgi mogą sprawić, że jakiś dzień zostanie Ci w pamięci. To naprawdę intrygujące. Dziwię się pedagog szkolnej, że w ogóle chce rozmawiać z kimś tak marnym jak ja. Że chce jej się tracić na mnie czas. Ona tylko udaje że mnie lubi, a tak naprawdę mnie nie cierpi. Wszyscy często pozbawiali mnie nadziei. A nie wiedzieli że to było jedyne co mi zostało. W piątek mam po raz pierwszy od dawna jechać na spotkanie tego klubu koleżeńskiego. Jeśli będzie tam Ola i mnie nie polubi, to będzie kolejna najgorsza chwila w moim życiu. Nie wierzę w to, że ona mnie polubi. Każdy, kto mnie pozna ma mnie dosyć. Choruję na depresję i podobno wszędzie w gazetach i w telewizji mówią, że sporo osób na nią cierpi, ale jakoś ja w swoim otoczeniu w ogóle nie dostrzegam ludzi, którzy by na nią cierpieli. Nie rozumiem dlaczego kogoś kto ma depresję, można uważać za wariata. Przecież w gruncie rzeczy tacy ludzie wcale nie są niebezpieczni. Może powinnam przebywać więcej z ludźmi?; ale jak mam to robić, skoro oni świadomie mnie odpychają i odtrącają?; no jak? ; mam im się narzucać; być upierdliwa?; oni tego nie znoszą. Kiedy są walentynki, a ty sobie uświadamiasz, że tak naprawdę nie masz nikogo do kochania. Tak samo kiedy był dzień przyjaciela, uświadomiłam sobie, że tak naprawdę to nie mam żadnych przyjaciół. Oczywiście nic nie idzie po mojej myśli. Jak zwykle wszystko się psuje. Płacz pomagał mi się pozbyć negatywnych emocji. Pozwalał mi zapomnieć o tym, jak bardzo jestem brzydka i gorsza od innych osób. Dzisiaj mam w końcu poznać Olę. Jeżeli mnie polubi, to chyba będzie cud. Chociaż mawiają, że cudów nie ma. Moje serce znowu płacze. Z dnia na dzień tracę wiarę w siebie i chyba już nikt nie pomoże mi jej odzyskać. A może nigdy jej nie posiadałam? Podobno człowiekowi uda się osiągnąć wszystko. Oczywiście, jeżeli się postara. Co w moim przypadku jest mało prawdopodobne i dawno straciło już sens. Wczoraj poznałam Olę, wydaje się miła i sympatyczna. Ale czas pokaże, co będzie dalej. W dzień udaję że się uśmiecham. Ale w nocy płaczę ponieważ życie jest dla mnie za trudne. Smutno mi i źle z tego powodu, że coraz bardziej oddalam się od innych ludzi, a oni ode mnie. Nie potrafię sobie już w ogóle z tym radzić. No i wydało się. Odkryli że zaczęłam się ciąć. Ale i tak znajdę sposób, żeby móc to robić dalej. Oczywiście wszystko zauważyli. A żyletki mi pozabierali. Myślę że żałuję, że zaczęłam się ciąć. Ale teraz blizny i wspomnienia będą mnie dręczyły już do końca życia. Ostatnio doszłam do wniosku, że to nie życie mnie przeraża, ale czekanie na coś, co nigdy może nie przyjść. Najgorzej jest wieczorami, kiedy siadam na łóżku i czuję, że tak na serio nie mam nic. Kiedyś przygotowałam sobie śmiertelną dawkę leku. Ale śmierć także mi nie wychodzi. Ostatnio czytałam ''pamiętnik narkomanki''. Ciągle jest tam mowa o samobójstwie, depresji, myślach samobójczych, myślę, że ta książka jest, może nie aż tak dokładnym, ale jednak, odzwierciedleniem moich myśli. A może ja w ogóle nie myślę? Chciałabym poznać chłopaka, który akceptowałby mnie taką, jaka jestem. Ale to chyba za duże wymagania. Nie ma we mnie nienawiści, ani żalu, jest tylko świadomość własnej bezużyteczności. Ciągle tylko płakałam. Gardziłam sobą, bo cierpiałam przez to że nie potrafię czasami odwrócić się plecami od tych ludzi którzy ranią mnie i mają za nic. Jest źle , ale stabilnie. Ostatnio doszłam do wniosku, że to co uskrzydla, potrafi być jak morderca. A w oczach miałam te iskierki, które nie sposób jest zgasić. Jeden uśmiech może być początkiem przyjaźni. Jedno słowo może zakończyć kłótnię. Jedno spojrzenie może ocalić związek. Jedna osoba może zmienić twoje życie. Moje życie chwilami jest takie dziwne, że aż śmieszne. No dobra, może przesadziłam. Ale stało się. Mama przeze mnie chce się zwolnić z pracy więc chyba jest czym się przejmować i martwić. Boję się, że pewnego pięknego dnia zabiorą mnie wreszcie do szpitala psychiatrycznego. Nie wiem jak ja to przeżyję. A tym bardziej moja rodzina. To moja wina że jestem jaka jestem. To ja powinnam się starać, żeby być inną osobą. Najgorsze jest to, kiedy wołasz o pomoc, a wszyscy to po prostu ignorują. Pokazujesz im swoje rany, a oni automatycznie odwracają wzrok. Często zastanawiam się, dlaczego nikt mnie nigdzie nie chce. Czy to moja wina, czy to ze mną jest coś nie tak?; podejrzewam, że gdybym trafiła do domu dziecka, to nikt nie chciałby mnie zaadoptować, a jeśli już ktoś by to zrobił, to odesłałby mnie z powrotem w ciągu jednego lub dwóch dni. Ból psychiczny jest 100 razy gorszy od fizycznego. Leczenie depresji powinno odbywać się pod okiem specjalisty psychiatry, chociaż ja tak robię to i tak to nie pomaga. Wolałabym już bardziej chodzić do neurologa. A to, że będę miała zapewnione bezpieczeństwo, nie zapobiegnie mojej próbie samobójczej. Czasem wydaje mi się, że nawet leki już na mnie nie działają. Tak bardzo bym chciała żeby wszyscy mnie akceptowali, kochali i lubili taką jaką jestem. Ale to się nigdy nie spełni. W przypadku depresji zalecana jest hospitalizacja. Ale boję się, że ona musiałaby się odbywać w szpitalu psychiatrycznym, ale ja za żadną cenę nie chcę tam trafić. Widziałam na filmach, jak tam jest. Znowu chciałam się ciąć. Ale na szczęście powstrzymałam się przed tym. Znowu dostałam 1 z matematyki. Ech, nie wiem co ze mną będzie...

Będę chyba niedługo chodzić na terapię do psychologa. Może to mi coś da, a może nie... Boję się co będzie, jak zacznę chodzić do tego psychologa. A jeśli trafię do szpitala psychiatrycznego? Ja naprawdę tego nie chcę... Pomimo trudności staram się żyć normalnie. Wierzę, a przynajmniej staram się wierzyć, że w moim życiu jeszcze wszystko może zmienić się na lepsze. Osoby z zespołem aspergera, nie dyskwalifikujcie się na starcie. Udowodnijcie „neurotypowym” ludziom, że sposób, w jaki postrzegacie świat, a także on sam, może być barwny i pełen radości. Bo tak naprawdę, wy też możecie być wyjątkowi. Musicie tylko odkryć w sobie to, co pozwoli wam być wyjątkowym. Nie przejmować się diagnozą. Starać się żyć tak jak inni, pełnią życia. Czego i ja wam z całego serca życzę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Targówek dwa lata temu
    To autentyczny list czy fikcja?
  • yanko wojownik 997 dwa lata temu
    To opętanie.
  • Charlotte41 dwa lata temu
    A jeśli nie fikcja to co?
  • Charlotte41 dwa lata temu
    yanko wojownik 997 co masz na myśli?
  • Targówek dwa lata temu
    Charlotte41 Bo nie wiem za bardzo jak to odczytywać. Dlatego pytam.
  • yanko wojownik 997 dwa lata temu
    Charlotte41, Egzorcyzmy potrzebne.
  • zsrrknight dwa lata temu
    strasznie to jest napisane, a szkoda, by dostrzegam tu coś, co mogłoby być wartościową treścią
  • Józef Kemilk dwa lata temu
    Przejmujące i prawdziwe w odbiorze. Cóż poradzić, znaleźć hobbi i zatracić się w nim. Zamiast cięcia, bieganie do utraty tchu. Jeżeli autor i bohater to ta sama osoba, to pisać, pisać i pisać. A o wygląd zawalczyć.
    Pozdr
    5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania