Szalony Major

Kawalerzyści jechali ścieżką przez makowe pole. Zbliżali się do wsi. Nie była to duża wieś, nie miała nawet nazwy. Niektórzy polscy chłopi wołali na nią Jawornik, a Niemcy nazywali ją Obstgarten, co oznaczało sad. Konni jechali teraz do niej. Prowadził ich brodaty mężczyzna w mundurze Wojska Polskiego. Był to major Henryk Dobrzański "Hubal", zagończyk, dowódca Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego. Minął grudzień 1939, rozpoczął się 1940. Minęła zima, rozpoczęła się wiosna. Oddział wciąż funkcjonował. "Hubal" chciał za wszelką cenę walczyć z Niemcami i nie poddać się. Wielu żołnierzy opuszczało jednak oddział z powodu dowództwa. Generał Stefan Rowecki nie był zadowolony z działalności Dobrzańskiego i próbował go przekonać do rozwiązania oddziału. "Hubal" jednak szedł w zaparte. Teraz ułani zbliżali się do wsi. Według relacji miejscowych, w osadzie grasowali Niemcy.

Kiedy dojechali do pierwszej chaty, wybiegł z niej starszy mężczyzna. Miał jakieś siedemdziesiąt lat i dużo zmarszczek. Aż podskoczył na widok ułanów. Próbował uciec do chaty, ale powstrzymał go major.

Stój! - krzyknął. - Spokojnie, myśmy swoi! Przybyliśmy, aby rozprawić się z dręczącymi was Niemcami.

Niemców tu nie ma – wyjąkał mężczyzna. - Idźcie do sołtysa Bogdanki, on wam wszystko powie.

Gdzie mieszka sołtys Bogdanko? - spytał major.

W domu nad rzeką – odparł stary. - Blisko pomostu, przy gęstych szuwarach!

Dobrze – powiedział "Hubal". - Dziękujemy, dobry człowieku! Oddział, ruszać!

Ułani ruszyli. Zagłębiali się w wieś. Przy drodze stały ubogie drewniane chaty, kryte strzechą. "Jak w średniowieczu", pomyślał Dobrzański. Osada wyglądała jak słowiańska wieś. Na środku stała rzeźba. Z początku "Hubal" nie potrafił rozpoznać przedstawionej w niej postaci, ale szybko zorientował się, że to diabeł Boruta. Tylko co robił w Górach Świętokrzyskich?

Przed chatą sołtysa, żołnierze zeskoczyli z koni. Ich przybycie do wsi wzbudziło dużą sensację. Mieszkańcy wychodzili z chat i patrzyli na poczynania Hubalczyków. Jeden z ułanów, Ksawery Mankiewicz, zapukał do drzwi chaty sołtysa.

Otwórzcie! - krzyknął. - Czy to dom sołtysa Bogdanki?

A owszem – żołnierze usłyszeli gruby głos. Drzwi się otworzyły i na podwórze wyszedł tęgi mężczyzna z wąsami, w wieku sześćdziesięciu lat. Za nim wybiegła sołtysowa, niska kobieta w wieku męża.

O, Bolek! - krzyknęła. - Żołnierze przyjechali!

Czego chcecie?! - fuknął sołtys. - Mojej wódki nie dostaniecie!

Grzeczniej! - zdenerwował się ułan Mankiewicz. - Nie chcemy wódki!

Co?! - oburzył się Bogdanko. - Zawsze chcieliście wódki!

Że co?! - parsknął Dobrzański. - Pan jest pijany! Proszę pani, czy może pani zabrać męża na pomost?!

Ale dlaczego? - wystraszyła się sołtysowa.

Jak nie zacznie mówić na poważnie, to skończy w szuwarach – wyjaśnił Mankiewicz. - My często przeprowadzamy "szuwarka".

O nie, nie! - jęczał stary. - Nie będziecie mnie wrzucać do rzeki! W szuwarach są pijawki.... Powiem, co chcecie...

Przyjechaliśmy w sprawie Niemców – powiedział Dobrzański.

W sprawie szkopów? - ucieszył się Bogdanko. - To dobrze, bardzo dobrze. Trzeba się rozprawić z hultajami!

Hultajami? - zdziwił się Mankiewicz.

Ano, wejdźcie do środka, wszystko wam opowiem.

Zostańcie przed chatą i poczekajcie! - nakazał ułanom "Hubal". - Ja wejdę z Ksawerym do środka i dowiem się, gdzie są Niemcy! To nie potrwa długo.

Żołnierze nie odpowiedzieli i rozsiadli się na trawie. Sołtys wpuścił do środka majora i ułana, a starowinka zamknęła drzwi.

Chata była przestronna. Bogdanko zaprosił partyzantów do niewielkiego pokoiku, na środku którego stał drewniany stół, a obok niego stary fotel. Sołtysowa uśmiechnęła się.

Więc co was sprowadza, zuchy? - spytała. - W sprawie Niemców, hę? Ale z nich łobuzy... Dobrze, że się nimi wreszcie zajmiecie.

"Hubal" nic nie powiedział. Łobuzy? Był przyzwyczajony do określania szkopów bandytami, zbirami, opryszkami, ale łobuzy?

Ja wszystko wyjaśnię, co z Niemcami! - burknął sołtys Bogdanko. - Szwaby przenoszą obóz z miejsca na miejsce. To hultaje, przychodzą do wiosek wieczorami, piją wódkę i łobuzują! Tu kogoś pobiją, to krowę zastrzelą.... Z początku dało się wytrzymać, ale później było jeszcze gorzej. Przychodzili, pobierali haracz. Chłop Huda pierwszy się przeciwstawił i poszczuł jednego szkopa psem. Później strasznie go zakatowali, a psa zastrzelili. Huda wisiał na drzewie, głową do dołu. Żywy. A Niemcy strzelali tuż obok niego. Wisiał pięć godzin, aż go zdjęli. I zapłacił. Więcej nie zdzierali. Zaczęli pobierać myto na drodze. Tam, w lesie, przy mostku! Kto nie płacił, dostawał w papę i nie mógł przejść. Kto się stawiał, leżał w dole. Później naprawdę przegięli. Podpalali chałupy, zabijali zwierzęta i strzelali do ludzi. Chłop Guc miał dość. Wziął kilku parobków, psy, i poszli do obozu Niemców w lesie. Później jakaś chłopka poszła do lasu. Znalazła Guca i parobków, powieszonych na dębie przy rozstajach. Anka, moja córka, jak się o tym dowiedziała, rozpłakała się i uciekła! I stało się nieszczęście! Spotkała szkopów! Związali ją i wrzucili w pszenicę. Powiedzieli, że jeszcze po nią przyjdą. Ale znaleźli ją przypadkowo chłopi. Zaczaili się na Niemców, poprzebijali grabiami i zostawili ciała wronom na pożarcie....

A gdzie są teraz Niemcy? - spytał zniecierpliwiony "Hubal".

Pewnie w gospodzie – wzruszył ramionami Bogdanko.

W jakiej gospodzie, do kaduka? - tupnął nogą major.

W gospodzie za rzeką, przy gościńcu.

Nie wiem, gdzie to jest! - powiedział Mankiewicz. - A pan, panie majorze?

Gówno, nie gospoda! - mruknął "Hubal". - Drewniana oberża, dają piwo, karmią, ale ja tam nie chodzę! Karczmarz to tłusty volksdeutsch i na dodatek gbur. Dostał ode mnie już ostrzeżenie.

Czyli wiedzą panowie, gdzie znaleźć Niemców – ucieszył się sołtys. - My już chyba nie jesteśmy potrzebni...

Pojedzie pan z nami do gospody – powiedział major. Spokojnie, ale stanowczo

Bogdanko trochę się zmieszał. Do pokoju wbiegła dziewczyna, może piętnastoletnia. Miała ciemnobrązowe włosy, związane z tyłu głowy i brązowe oczy. Ubrana była w sukienkę.

Uszanowanie panom – zagadnęła, trochę zdziwiona obecnością żołnierzy. - Ania Bogdanko do usług!

Ksawery Mankiewicz, miło mi! - ukłonił się ułan.

Dobrzański nie powiedział nic.

Anka usiadła na krześle i spojrzała na ojca. Sołtys pogłaskał ją po włosach, po czym zwrócił się do "Hubala".

Skoro taka jest pańska wola, to jedźmy. Wolę mieć to za sobą. Ilu posiada pan ułanów.

Pod domem czeka trzydziestu. A wie pan, jakimi siłami dysponują Niemcy.

W okolicy kręci ich się z dwudziestu. W karczmie nie będzie wszystkich, ale z pewnością spotkamy tam ich herszta. To dezerterzy.

Łatwa robota – powiedział Mankiewicz.

Więc zbierajmy się! - huknął Bogdanko. - Jestem gotowy. Anka, zostajesz!

Jedziesz do karczmy?! - przestraszyła się dziewczyna. - Uważaj, ojcze, to niebezpieczne.

He, he! - zaśmiał się grubo sołtys. - Będzie mnie ochraniało trzydziestu ułanów, nie bój się o mnie. Jedziemy przez las, panie majorze? Przez most myta?

Oczywiście! - przytaknął "Hubal". - Zrobimy porządek ze zbójami.

Mężczyźni wyszli z domu. Sołtysowa i Anka żegnały ich, machając. Ułani wyjechali ze wsi. Zjeżdżali przez pola w stronę lasu. Sołtys jechał na czele, wraz z Dobrzańskim i Mankiewiczem. Minęło piętnaście minut i dojechali na rozstaje. Przy drogowskazach stał potężny, stary dąb. Wisiało na nim kilkunastu mężczyzn, zmasakrowanych. Nie wiadomo, jakie obrażenia otrzymali od Niemców, a jakie od wron. Mankiewicz zapłakał, widząc wisielców. Sołtys skinął smutno głową. Po chwili zagłębili się w gęstwinę. Dookoła drogi major zauważył bagna i niewielkie pobojowisko. Spojrzał pytająco na sołtysa.

Tak – odparł sołtys. - Tu było starcie. Nie mówiłem panu jeszcze. Kilkunastu chłopów wzięło strzelby i poszło do lasu, do Niemców. Wywiązała się bitwa, naboje się skończyły i atakowali kosami, grabiami i sierpami. Niemcy ich wyrżnęli, ale ich też zginęło kilku. Nie chcę o tym mówić, lepiej szybko się stąd oddalmy.

Cholera! - warknął "Hubal". - I to są skutki wojny.

Po paru minutach dojechali do leśnego urwiska. Na dole widocznie dawniej przepływała rzeka. Nad przepaścią rozciągał się drewniany most. Obok, pod drzewem, stał namiot i płonęło ognisko. Na moście stał Niemiec w hełmie.

Halt! - krzyknął. - Halt, Polnischen Banditen!

Ułan Mankiewicz wycelował w niego i wystrzelił. Kula przebiła szyję szwaba. Osunął się i spadł z mostu w przepaść.

Banditen! - krzyczeli Niemcy, którzy właśnie wybiegli zza drzew. - Banditen!

Japa! - warknął major i wystrzelił w jednego z nich. Mankiewicz zgrabnie dojechał do drugiego i przebił go szablą.

No! - ucieszył się sołtys. - Nareszcie ta droga będzie bezpieczna! Oni mają pieniądze! Trzymają myto w skrzyni, schowanej za drzewem! Wracając, wezmę ją, a i wy dostaniecie część pieniędzy, za fatygę!

Nie weźmiemy tego! - pokiwał głową Dobrzański. - Niemcy zrabowali to chłopom, to należy do nich, nie do nas! Koniec tematu!

Jechali dalej. Las się skończył i ścieżka biegła przez pole. W oddali widać było dach gospody. Po chwili gościniec się rozszerzył. Dookoła rosła sucha trawa, major nakazał przyspieszyć do galopu. Kiedy dojechali do oberży, konie były wymęczone.

Ułani zostawili konie ukryte za drzewami. Kilku miało zostać przy nich, a reszta otoczyć karczmę. Sołtys, za radą Dobrzańskiego, wszedł do środka i zbliżył się do barmana.

Czego?! - spytał oberżysta. Miał tłustą, prosiakowatą twarz i ogromny brzuch. Wyglądał jak wielka, gruba świnia. Na jego twarzy widniał lekki zarost. Nie sprawiał zbyt przyjaznego wrażenia.

Z drogi, psie! - potężny Niemiec odepchnął Bogdankę od karczmarza. - Karczmarzu, wódki!

Już wypiliście wystarczająco dużo! - zdenerwował się gruby. - Przez was zbankrutuję!

Sołtys wykorzystał zamieszanie i rozejrzał się po wnętrzu. Przy dwóch stolikach siedziało dziesięciu Niemców w mundurach, z karabinami. Oprócz nich w karczmie przebywało czterech cywilów. A w kącie..... Ania, jego córka. Dziewczyna przebrała się i rozpuściła włosy, siedząc wyzywająco przy Niemcach. Sołtys spojrzał w stronę lady. Rosły szkop wyjął rewolwer i przyłożył go oberżyście do twarzy. Nakazał, aby ten dał mu wódki. Bogdanko, niepostrzeżenie wyszedł na dwór. Podszedł do niego "Hubal".

I jak? - spytał. - Ilu s.......synów jest w środku?!

Jedenastu, proszę majora – powiedział sołtys. - I pięciu Polaków. Czterech chłopów i oberżysta. Trwa kłótnia. A, siedzi tam moja córka! Obok Niemców!

Dobrze! - mruknął głucho major. - Chłopaki, do środka!

Dwunastu żołnierzy podbiegło do Dobrzańskiego. "Hubal" skinął głową i wszyscy wbiegli do gospody. Niemcy siedzieli i pili wódkę. Karczmarz siedział w kącie, patrząc na nich spod oka. Nikt z przebywających w gospodzie nie zdążył wstać, kiedy żołnierze wycelowali w nich strzelby. Anka schowała się pod stołem.

Wszyscy siadać! - ryknął "Hubal". - Niemcy! Wyłazić na dwór!

Banditen – szepnął do szkopów karczmarz. - To bandyci Dobrzańskiego.

Major podszedł do tłuściocha. Nim ten się odsunął, wymierzył mu kopniaka w gruby brzuch.

Uważaj na słowa, volksdeutschu! - warknął. - Bo następnym razem nie będę taki miły.

Nagle Niemcy chwycili za karabiny. Dowódca skoczył ku jakiemuś wieśniakowi i przyłożył mu rewolwer do głowy.

Wynoście się, bo on zginie! - powiedział łamaną polszczyzną. - Raus!

Niemcy to naród tchórzy – wzruszył ramionami Mankiewicz. - Zawsze zasłaniają się słabszymi.

Coś powiedział, psie?! - spytał dowódca i w napływie furii strzelił do ułana. Ksawery nie zdążył odskoczyć, kula trafiła w ramię Mankiewicza. Niemiec wystrzelił jeszcze raz, po czym padł, trafiony przez Dobrzańskiego.

Niemcy, widząc martwego dowódcę, zaczęli strzelać na oślep. Mankiewicz leżał na podłodze bez ruchu. Druga kula trafiła go bowiem w pierś.

Trwała walka. Oberżysta wybiegł z gospody, taranując przy tym kilku Polaków. Niemcy byli zdezorientowani, zaskoczeni atakiem. Po stracie trzech żołnierzy poddali się.

Szkopów związano i wyprowadzono na podwórze. "Hubal" ogłosił, że zostaną rozstrzelani za swoje zbrodnie. Wyrok wykonano natychmiast, a ciała zakopano w dole za karczmą. Dwóch Polaków zostało rannych, a Mankiewicz zginął. Dobrzański długo pochylał się nad jego ciałem, modląc się za jego duszę. Modlitwę przerwał młody kapral, który zagadnął "Hubala".

Panie majorze! Odnaleźliśmy coś ciekawego.

Co takiego? - spytał powoli i spokojnie major.

Niech pan sam zobaczy!

"Hubal westchnął, wstał i poszedł za kapralem. Na tablicy ogłoszeniowej przed oberżą widniał komunikat:

"Poszukuje się bandy "Hubala", rzezimieszka i opryszka. Każdy, kto posiada jakiekolwiek informacje o miejscu pobytu herszta, zostanie nagrodzony. Każdy, kto mu pomoże, zostanie rozstrzelany."

Przeklęte szkopy! - wściekł się major. - Do kroćset, trzeba to zerwać! Powiesimy inne ogłoszenia! Powiedzmy: Każdy wspierający Niemców dostanie kulkę w łeb!

Do Dobrzańskiego podszedł sołtys Bogdanko z córką. Dziewczyna była cała czerwona.

Panie majorze, chciałbym zapytać, czy mogę już jechać do wsi! No, wie pan..... Córka! To nie jest widok dla niej!

Ojcze! - zaprotestowała dziewczyna. - Chciałam.......

Nieważne! - krzyknął Bogdanko. - Zapominam, że tu byłaś, a ty zapominasz, że ja tu byłem! Koniec kropka, jedziemy. A po drodze zatrzymamy się na moście myta!

Zaczekajcie – zagadnął major. - Dziewczyno, jak się tu dostałaś?

Drogą na skróty. Znam całą okolicę jak własną kieszeń.

Hmmm. Przydałabyś się nam.... Będziemy czasem wpadać do pańskiego domu, sołtysie.

Ależ.....

Niech pan nie protestuje. Bywaj! Z Panem Bogiem!

Bywajcie! - odparł Bogdanko. Ania wskoczyła na swojego konia, a on na konia otrzymanego przez ułanów. Odjechali.

Nagle do "Hubala" podszedł wysoki mężczyzna w kraciastej koszuli. Nie wyglądał na miejscowego. Co go tu sprowadzało?

Major Dobrzański? - spytał nieznajomy.

Owszem – odparł major. - A pan?

Krzysztof Sabinka. Podpułkownik Wojska Polskiego.

Podpułkownik?! - zdziwił się Dobrzański. - Przysłali pana z dowództwa? Żeby oznajmić mi, że dalsza walka nie ma sensu?!

Dokładnie – parsknął Sabinka. - Powiem krótko: Ma pan rozwiązać oddział. To rozkaz z dowództwa!

Rozkazy takowe mam w dupie! - ryknął major. - Proszę to przekazać dowództwu! Wynocha stąd! Mówiłem już to wcześniejszemu wysłannikowi: Rozkazy takowe mam w dupie! Broni nie złożę, munduru nie zdejmę, tak mi dopomóż Bóg!

Źle pan robi! - warknął podpułkownik. - Rozkazów się nie lekceważy! Pożałuje pan tego....

"Hubal" nie odpowiedział. Odszedł w stronę koni. Słońce zachodziło, ściemniało się. A major wiedział, że nigdy się nie podda.......

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Angela 23.10.2016
    Styl masz przyjemny, gdyby jednak teksty były dzielone, np na 2 części, chętnych do czytania i komentowania
    byłoby więcej. Acha, i jeszcze jedna uwaga, dialogi powinny być od myślników, tak jak w książkach, lepiej by się czytało.
  • Dzik 23.10.2016
    Dziękuję za komentarz, myślniki piszę, ale zaraz, jak dodam je na stronę to znikają. Nie wiem o co w tym chodzi

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania