Szklana dziewczynka - Rozdział czternasty
15 stycznia 1998, czwartek, 10:30. Pokój Emilki
Siedzę przy biurku i czytam lekturę - „Pan Tadeusz". Lekcję polskiego mam o drugiej. Pani Joanna, moja polonistka, przyjdzie jak zawsze punktualnie. Dziadek jest w szkole do trzeciej. Babcia ma dyżur w bibliotece do czwartej. Alina wróci ze szkoły pewnie jeszcze później, bo będzie się gdzieś szlajać z Aśką.
Dom jest pusty. Cichy.
Dzwonek do drzwi.
Serce zaczyna mi bić szybciej.
Wiem, kto to jest, zanim jeszcze otworzę.
Kuba stoi w progu. Ma na sobie ciemny płaszcz, szalik (nie ten który dał mi - ten wciąż jest u mnie). Twarz ma zmęczoną, jakby źle spał.
- Cześć - mówi cicho, jakby powitanie było czymś nielegalnym.
- Cześć.
- Mogę wejść?
Odsuwam się. Wchodzi. Zamyka drzwi za sobą. Stoimy w przedpokoju i patrzymy na siebie.
- Nie powinienem tu być.
- Wiem.
- Ale... brakowało mi naszych rozmów.
- Mi też.
Milczymy. Atmosfera jest gęsta, ciężka. Jakby powietrze było niezdatne oddychania.
- Może pójdziemy na spacer? - pyta. - Zanim ktoś wróci.
- Jasne.
Biorę kurtkę,szalik. Wychodzimy. Nie mówimy już nic więcej.
---
15 stycznia 1998, czwartek, 11:02. Park
Jest zimno. Mróz szczypie w policzki. Śnieg chrupie pod nogami. Idziemy naszą zwykłą trasą, ale wszystko jest inne.
Bo teraz niewinny spacer stał się sekretem największej rangi. Musimy się kryć, być może będziemy musieli nawet kłamać.
Jedno jest pewne: Nikt nie może się dowiedzieć. A już na pewno nie dziadkowie ani tym bardziej ciocia.
Jestem cholernie zdenerwowana.
- Jak minęły święta? - pyta Kuba w końcu.
- Źle. A u ciebie?
- Nie było łatwo. - Wzdycha. - Laura płakała. Moi rodzice byli natrętni ze swoimi pytaniami. Sara była zestresowana.
- Przykro mi.
- Jakoś daliśmy radę. - Patrzy na mnie. - A dlaczego u ciebie było źle?
- Bo... bo byłam u mamy. I po raz setny przekonałam się, że nigdy nie będę częścią jej rodziny.
- Emila...
- Nie, to prawda. Ona ma Sławka. Ma Tomka. Ma nowe życie. A ja i Alina jesteśmy tylko... pozostałościami starego.
Zatrzymuje się, odwraca nieco gwałtownie w moją stronę.
- Nie jesteś żadną pozostałością. Jesteś... - Zawiesza głos. - Jesteś niezwykła.
Znowu to słowo. Niezwykła.
Patrzymy na siebie. Jego oczy są ciemniejsze niż zwykle, intensywne. Widzę w nich coś, czego nie chcę nazywać. Bo jeśli nazwę, stanie się realne.
- Powinniśmy wracać. O dwunastej mam lekcje. - mówię cicho.
Kiwa głową. Idziemy.
Nie rozmawiamy o tamtym telefonie. Nie wracamy do tego, co powiedział. „Ja nie powinienem czuć tego, co czuję." Udajemy, że to się nigdy nie wydarzyło.
Ale to wisi między nami.
---
20 stycznia 1998, wtorek, 11:00. Park
Znowu jesteśmy tutaj. To już trzeci taki spacer.
Kuba dzwoni rano i pyta, czy jest bezpiecznie. Czy dom jest pusty. Czy możemy się spotkać.
I ja zawsze mówię, że tak.
Dzisiaj siadamy na ławce. Jest tak zimno, że ledwo mogę oddychać. Kuba siedzi bliżej niż zazwyczaj. Nasze ramiona się stykają przez warstwy ubrań.
- Sara wczoraj o tobie wspominała. - mówi.
Czuję zimny pot na plecach.
- Co mówiła?
- Że dawno cię nie widziała. Że chciałaby, żebyś przyjechała.
- Co jej odpowiedziałeś?
- Że pewnie jesteś zajęta nauką. - Patrzy na swoje dłonie.
- Okłamujesz ją.
- Wiem. - Głos ma cichy, przepełniony winą. - Okłamuję ją cały czas. Gdy mówię, że idę na zakupy. Albo do księgarni. A tak naprawdę przychodzę tutaj. Do ciebie.
- Powinieneś przestać.
Patrzy na mnie. Jest w tym spojrzeniu pewien rodzaj desperacji, może nawet gniewu.
- Myślisz że nie wiem? Wiem! Ale nie u umiem przestać.
Te słowa zawiesza się między nami.
- Dlaczego? - pytam cicho.
- Bo... - Wzdycha. - Bo tylko przy tobie mogę oddychać. Być sobą. Nie muszę udawać, że wszystko jest w porządku.
- A nie jest? - Pytam, chociaż już znam odpowiedź.
- Nie. - Patrzy przed siebie. - Wiesz...kocham Sarę. Naprawdę kocham. Ale czasami czuję się... uwięziony. W tym życiu. W tej roli. Mąż, ojciec, nauczyciel. Wszystkie te oczekiwania.
- A ze mną? Jak się czujesz?
- Z tobą mogę rozmawiać o książkach. O filozofii. O tym, co naprawdę myślę. Nie muszę być nikim więcej niż sobą.
Milczę. Bo rozumiem. Rozumiem aż za dobrze.
- To nie jest fair - szepcę.
- Wiem. - Zakrywa twarz dłońmi. - Wiem, Emilka...
- Co my odpierdalamy? - pytam cicho, prawie łzawyn szeptem.
Patrzy na mnie. Jego oczy są pełne bólu.
- Nie wiem. - Głos mu się łamie - Na pewno niczego mądrego.
- To wiem aż za dobrze. - Śmieję się, ale nie ma w tym radości. Jedynie gorzka autorefleksja.
Siedzimy w ciszy. Nasze ramiona wciąż się dotykają. Czuję ciepło jego ciała, nawet przez grubą warstwę ubrań.
I wiem, że to, co robimy jest niebezpieczne. Wiem, że prowadzi donikąd. Ale nie mogę przestać.
I on też nie może.
---
25 stycznia 1998, niedziela, 14:30
Pokój Emilki
Wszyscy są na obiedzie u mamy. Cała rodzina - dziadek, babcia, Alina. Nawet ciocia z Kubą i małą Laurą. Wszyscy oprócz mnie.
Powiedziałam, że źle się czuję. Że boli mnie głowa. Dziadek nie chciał mnie zostawiać, ale babcia uspokoiła go, że to pewnie na zmianę pogody.
Wyszli o pierwszej. Będą z powrotem około szóstej.
O drugiej zadzwonił Kuba. Powiedział, że wyszedł na papierosa. Że Sara została z Laurą u Beaty. Że musiał wyjść na świeże powietrze.
Że może przyjść.
Zgodziłam się.
Teraz siedzi na krześle w moim pokoju. Ja na łóżku. Między nami jest metr przestrzeni, ale czuję, jakby to były milimetry.
- To szaleństwo. - mówi.
- Ogromne.
- Gdyby ktoś się dowiedział...
- Nikt się nie dowie.
Patrzy na mnie.
- Ty nie czujesz się winna?
- Czuję. Cały czas. - Patrzę na swoje dłonie. - Ale... Potrzebuję cię.
- Ja też cię potrzebuję. - Głos ma cichy. - I to mnie przeraża.
Zapada cisza. Słyszę tykanie zegara na ścianie. Słyszę własny oddech.
- Emi - mówi nagle. - Co jest między nami?
Podnoszę wzrok. Kuba patrzy na mnie, tak intensywnie jak nigdy wcześniej.
- Nie wiem.
- Ja też nie wiem. Ale to... to już nie tylko niewinne spacerki.
- Kuba...
- To chore! - Wstaje, zaczyna chodzić po pokoju. - Jestem żonaty. Mam dziecko. Jestem twoim wujkiem. Ty też jesteś dzieckiem...
- Nie jestem! - Mój ton głosu jest ostry.
- Jesteś młodsza ode mnie o dekadę! Masz czternaście lat!
- Rocznikowo piętnaście.
- To niczego nie zmienia! - Zatrzymuje się przed mną. - Emilia... to wszystko jest popierdolone.
- Jestem tego świadoma.
- Więc dlaczego nie możemy przestać?
Patrzę na ten ból w jego oczach. Na tą desperację.
- Bo to coś ważnego - mówię cicho. - Zarówno dla ciebie jak i dla mnie. Dla nas.
Siada z powrotem na krześle. Zakrywa twarz dłońmi.
- Co ja robię? - mówi do siebie. - Co my do kurwy robimy?!
Nie odpowiadam. Bo nie mam na to odpowiedzi.
Siedzimy w ciszy. Słońce wpada przez okno, tworząc plamy światła na podłodze.
- Muszę iść - mówi w końcu. - Zanim reszta coś podejrzewać.
- Dobrze.
Wstaje. Idzie w kierunku drzwi. Zatrzymuje się, odwraca.
- To musi się skończyć. Naprawdę musi.
- Masz rację.
- Ale nie dzisiaj.
- Nie dzisiaj.
Wychodzi. Zostaje sama. Z tym ciężarem na sercu. Z tą winą.
I z wiedzą, że za kilka dni znowu się spotkamy. Bo nie potrafimy przestać.
---
28 stycznia 1998, środa, 11:30. Park.
Znowu spacer. Znowu w tajemnicy. Kuba wygląda na jeszcze bardziej zmęczonego niż zwykle. Ma cienie pod oczami.
- Laura nie śpi - mówi. - Drugi dzień z rzędu. Sara jest wyczerpana. Ja też.
- Przykro mi...
- Nie gadajmy o tym - Patrzy na mnie. - Wiesz co? Cieszę się, że cię mam.
Zatrzymuję się.
- Kuba, nie mów tak.
- Dlaczego? To prawda.
- Sam dobrze wiesz dlaczego.
- Wiem. - Podchodzi bliżej. - Ale nie potrafię przestać o tobie myśleć. Nie potrafię przestać chcieć cię widzieć.
Stoimy tak blisko siebie. Widzę każdy szczegół jego twarzy - zmarszczkę między brwiami, lekki zarost, kolor jego oczu.
- Co my robimy, Emila? - Głos mu drży, jakby miał się zaraz rozpłakać. - Co my, do cholery, robimy?
Stoimy tak przez długą chwilę. Nie dotykamy się. Nie przekraczamy tej granicy. Ale czuję, jakbyśmy już ją przekroczyli. Jakby sama bliskość była naruszeniem.
- Wracajmy - mówi w końcu. - Muszę wracać do pracy. Dziś mam krótsze okienko niż zwykle.
- Dobrze.
Ale żadne z nas się nie rusza. Stoimy i patrzymy na siebie.
Żadne z nas nie przerywa tej chwili.
---
28 stycznia 1998, środa, 23:41 Wpis w pamiętniku
Wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej.
Spotykamy się teraz w tajemnicy. Kilka razy w tygodniu. Gdy nikogo nie ma w domu. Gdy nikt nie może nas zobaczyć.
I udajemy, że to tylko rozmowy. Tylko spacery. Tylko niewinne spotkania.
Ale to nie jest niewinne. Nie ma w tym ani krztyny niewinności.
Dzisiaj powiedział, że nie potrafi przestać o mnie myśleć.
Nie rozmawiamy o tamtym telefonie. O tym, do czego się przyznał. „Ja nie powinienem czuć tego, co czuję." Udajemy, że to się nigdy nie wydarzyło.
Ale to to czuć. W każdym jego słowie. Nawet gdy milczy. Może wtedy nawet bardziej.
On jest żonaty. Ma dziecko. Jest moim wujkiem.
Ja mam prawie piętnaście lat. Jestem jego siostrzenicą.
Ale ta więź jest istnieje.
Nie jest fizyczna. Nie przekroczyliśmy tej granicy. Ale emocjonalnie... emocjonalnie już dawno ją przekroczyliśmy.
I nie wiem, jak to zatrzymać.
Nie wiem, czy w ogóle chcę to zatrzymać.
Bo gdy jestem z nim, czuję się żywa. Czuję się widziana. Czuję się ważna.
A gdy go nie ma, czuję się pusta.
To niezdrowe przywiązanie. Destrukcyjne. Złe. Stworzone z głodu samotności.
I to nas zniszczy. Wiem to.
Ale wciąż się spotykamy. Wciąż rozmawiamy. Wciąż stoimy zbyt blisko.
I udajemy, że to wszystko jest w porządku.
Ale nic nie jest w porządku.
Nic.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania