Szklana dziewczynka - Rozdział jedenasty.
5 września 1997, piątek, 17:15 Park
Upał. Jak na wrzesień, jest niewiarygodnie gorąco. Słońce bezlitośnie przypieka, powietrze jest gęste, lepkie. Kuba przyszedł po mnie o piątej. Dziadek już nawet nie musi prosić go o pomoc - po prostu kiwa z zadowoleniem głową, kiedy Kuba się pojawia.
Idziemy wolno. Ja w lekkim przewiewnym t-shircie i niebieskiej długiej spódnicy. Kuba w ciemnych dżinsach i szarej koszulce. Widać, że też mu gorąco - włosy ma wilgotne, przykleja się do czoła. Doprawdy, czasami nie rozumiem jego wyborów ubraniowych.
- Może usiądziemy? - pyta, wskazując na ławkę w cieniu.
- Dobrze.
Siadamy. Kuba wyciąga z plecaka butelkę wody, pije długo. Potem podaje mi.
- Napij się.
Biorę butelkę. Nasze palce stykają się na moment. Znów ta elektryczność. Piję. Woda jest letnia, ale przynajmniej wilgotna.
- Dzięki.
Milczymy. Kuba patrzy przed siebie. Ja patrzę na niego. Profil jego twarzy - prosty nos, łagodna szczęka, lekko zmarszczone czoło. Wygląda na zmęczonego.
- Jak się czuje ciocia? - pytam, ale tak naprawdę nie chcę wiedzieć.
- Lepiej. Była dzisiaj u lekarza. Mówił, że wszystko w porządku. - Odwraca się do mnie. - Ale wciąż musi leżeć. Aż do porodu.
- To długo.
- Właśnie. - Wzdycha. - Sara bardzo źle to znosi. Czuje się bezużyteczna. Próbuję jej pomóc, podnieść ją na duchu ale... - Przerywa. - Przepraszam. Nie powinienem cię tym obarczać.
- Nie,w porządku. Naprawdę rozumiem.
Patrzy na mnie długo.
- Jesteś... taka dojrzała jak na swój wiek - mówi w końcu. - Większość czternastolatek nie chciałaby słuchać o problemach dorosłych.
- Najwyraźniej nie jestem typową czternastolatką. - Odpowiadam z ledwo ukrywaną dumą.
- Wiem. - Uśmiecha się lekko, aczkolwiek jest coś smutnego w tym uśmiechu. - Zawsze to wiedziałem.
Znów to czuję. Te ciężkie, gęste napięcie między nami.
Kuba odwraca wzrok. Patrzy przed siebie.
- Sara pytała. - mówi po chwili - czy możemy wpaść do was w niedzielę? Na obiad.
- Pewnie, przyjeżdżajcie.
- Chciałaby spędzić z tobą trochę czasu. Mówi, że bardzo za tobą tęskni.
Nie wiem, co odpowiedzieć. Bo nie chcę widzieć ich razem. Nie chcę widzieć ich szczęścia. Nie mogę tego znieść.
- Emi? - Kuba nachyla się lekko. - Co się dzieje?
- Nic.
- Znowu kłamiesz.
Jest tak blisko. Widzę kropelki potu na jego czole. Widzę, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada.
- Po prostu... - zaczynam, ale urywam. Nie chcę wyznać mu prawdy, ale nie umiem też kłamać na zawołanie. Zresztą,nie chcę go okłamywać.
- Tak?
- Nic. Przepraszam. Jestem tylko zmęczona.
Patrzy na mnie uważnie. Potem wyciąga dłoń i odgarnia mi kosmyk włosów z twarzy. Delikatnie. Powoli.
- Wyglądasz na zmęczoną - Głos Kuby jest cichy,miękki. - Może powinnaś więcej spać?
Jego palce dotknęły mój policzek. Czuję ciepło tego gestu, nawet gdy już cofnął rękę.
- Może. - odpowiadam.
Cokolwiek między nami jest, jest coraz trudniejsze do zignorowania.
---
7 września 1997, niedziela, 14:00 Kuchnia
Obiad. Ciocia, tak jak chciała przyjechała razem z Kubą. Babcia przygotowała rosół i kotlety z ziemniakami. Zdecydowanie czuje się już lepiej. Po chorobie została jej jedynie bladość. Ciocia pomaga Alinie nakrywać do stołu - mimo protestów dziadka, który mówi, że powinna odpoczywać.
- Nie mogę leżeć w nieskończoność. - odpowiada ciocia, uśmiechając się. - Oszaleję.
- Ale lekarz...
- Lekarz pozwolił mi na krótkie wyjścia i lekkie aktywności. Prawda, Kubusiu?
Kuba kiwa głową, ale wygląda na zaniepokojonego.
- Krótkie i lekkie. - podkreśla.
Ciocia siada obok niego. Kuba automatycznie kładzie dłoń na jej ramieniu, głaszcze je delikatnie, jakby miał to we krwi. Ona się uśmiecha i przykrywa jego dłoń swoją.
Patrzę na to i czuję coś ostrego w środku. Zazdrość. Pierdolona zazdrość.
- Emi, jak tam nauka? - pyta ciocia.
- Dobrze.
- Zaczęłaś już ósmą klasę, prawda?
- Tak.
- I jak? Dużo nauki?
- Nie, jest w porządku.
Rozmowa jest sztuczna, napięta. Ciocia się stara, ale ja nie potrafię odpowiadać inaczej niż monosylabami. Widzę, jak Kuba patrzy na mnie z niepokojem.
- Emila czyta Wilde'a - wtrąca nagle. -
Portret Doriana Graya. Już trzeci raz.
Ciocia unosi brwi.
- Naprawdę? Zawsze byłaś mądrą dziewczynką, ale Wilde...
- Ma czternaście lat, Saro - mówi dziadek. - To odpowiedni wiek na Wilde'a.
- Ja czytałam go dopiero na studiach...
- Bo ty nie jesteś Emilką. - Dziadek uśmiecha się do mnie. - Nasza Emilia ma niezwykły umysł.
Czuję, jak twarz mi płonie. Nie wiem czemu, ale nienawidzę być chwalona, nawet za rzeczy za które faktycznie warto mnie chwalić.
- Co ci się w nim podoba? - pyta Kuba. - W Dorianie.
Przeszywam go wzrokiem.
- Lord Henry. To, jak patrzy na świat. Ten cynizm, ta inteligencja.
- Ale on niszczy Doriana.
- Wiem. Ale właśnie to jest fascynujące.
Kuba patrzy na mnie dziwnie. Jakby próbował powiedzieć coś więcej, niż da się powiedzieć słowami.
- Moc może być niebezpieczna, krzywdząca - mówi.
- Wiem.
Mierzymy się wzrokiem. Znów to napięcie. Ciężkie. Jakby coś niewypowiedzianego wisiało w powietrzu.
Ciocia spogląda na nas, wyraźnie zdziwiona, ale nic nie mówi.
---
9 września 1997, wtorek, 18:00 Pokój Emilki.
Kuba znowu jest u nas. Tym razem nie po to, żeby mnie zabrać na spacer - jest zdecydowanie za gorąco. Przyszedł, żeby przynieść babci leki, które musi jeszcze przez jakiś czas brać, nawet jeśli wszystko wydaje się być okej. Podobno zapalenie płuc lubi wracać. Dziadek w ramach podziękowań zaprosił zięcia na herbatę.
Siedzę przy biurku i próbuję odrabiać lekcje. Matematyka. Nienawidzę matematyki. Nie potrafię się skupić. Myślę o Kubie. O tym, jak odgarnął mi włosy. O tym, jak na mnie patrzy.
Od matmy uratowało mnie pukanie do drzwi.
- Proszę.
Kuba wchodzi. Zamyka za sobą drzwi.
- Dziadek prosił, żebym ci to przyniósł. - Podaje mi książkę. Mistrz i Małgorzata.
- Już to czytałam.
- Wiem. Ale dziadek chce byś miała własny egzemplarz. Te wydanie to swoisty biały kruk.
Biorę książkę. Jest stara, zaczytana, z notatkami na marginesach. Dziadek kupił ją w jego ulubionym antykwariacie.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Naprawdę ładnie się tu urządziłaś.
- Już mi to mówiłeś.
- Bo to prawda. - Podchodzi do regału z kasetami. - Słuchasz jeszcze tych kaset, które ci dałem?
- Tak. Cały czas.
- Których najczęściej?
- Seventeen Seconds, Pornography.
- Mroczne. - Uśmiecha się lekko. - Pasują do ciebie.
- Dlaczego?
- Bo ty też jesteś trochę mroczna. - Patrzy na mnie, głęboko. - W dobrym sensie. W pięknym sensie.
Pięknym.
Znowu to słowo.
Wstaję. Podchodzę do niego. Stoimy tak blisko, że czuję zapach jego wody kolońskiej.
- Kuba...
- Tak?
Patrzymy na siebie w ciszy. Coś jest w jego oczach. Coś, czego nie potrafię nazwać. Zagubienie. Niepewność.
- Nic - mówię w końcu. - Dziękuję za książkę.
- Nie ma za co.
Stoimy jeszcze przez moment.
- Muszę wracać do Sary. - mówi. - Uważaj na siebie, Emilka.
- Ty też.
Wychodzi. Drzwi zamykają się za nim. Zostaję sama z bijącym sercem i książką w rękach.
---
9 września 1997, wtorek, 23:50.Wpis w pamiętniku
Był dziś. Przyniósł mi książkę od dziadka. Wszedł do mojego pokoju.
Staliśmy bardzo blisko siebie. Patrzył na mnie. Powiedział, że jestem pięknie mroczna.
Widziałam coś w jego oczach. Coś, czego nie rozumiem. Nie umiem tego zinterpretować.
Czy on też jest w tym wszystkim pogubiony? Może sam nie wie, co czuje?
Napięcie pomiędzy nami jest oczywiste.
Każde spotkanie, każde spojrzenie, każde dotknięcie. To wszystko się nawarstwiło.
Ale on m nie mówi niczego dwuznacznego. Nie wyznaje uczuć. Nie flirtuje wprost. Po prostu... jest. I patrzy na mnie. I dotyka mojego ramienia, moich włosów.
A ja nie wiem, co to znaczy.
Ale coś musi. To pewne. Dlaczego przychodzi codziennie? Dlaczego patrzy na mnie tak, jak patrzy? Dlaczego dotyka mnie, choć nie musi? Musi coś czuć. Musi, nawet jeśli czuje się z tym źle.
Ciocia chyba coś wyczuła. Widziałam to na jej twarzy. Patrzyła na nas dziwnie, gdy rozmawialiśmy o książce.
Ale nic nie powiedziała.
Może ona też czuje, że coś się dzieje?
A może to tylko moja paranoja?
Nie wiem. Niczego już nie jestem pewna.
Wiem tylko, że mam czternaście lat. Że Kuba jest moim wujkiem. Że jest żonaty z moją ciocią, która jest nim w ciąży.
Powinnam się wycofać, może nawet zerwać kontakt. Powinnam postępować moralnie, tak jak mnie uczono.
Ale nie umiem się zmusić do moralności. Może w głębi duszy nawet nie chcę.
Jestem nimfetką. Zakazaną. Tragiczną. Zakochaną w kimś, kogo nigdy nie mogę mieć.
I cała ta sytuacja zaczyna się wymykać spod kontroli.
Ale nie chcę tego zatrzymywać.
---
11 września 1997, czwartek, 19:30. Balkon
Upał nie ustępuje. Jest prawie ósma wieczorem, a powietrze wciąż jest gorące, duszne.
Siedzę na balkonie - wąskim, ciasnym, ale z widokiem na ulicę.
Piję colę z puszki.
Słucham „A Forest” na walkmanie.
Drzwi balkonu otwierają się. Kuba.
- Mogę? - pyta.
Zdejmuję słuchawki.
- Jasne.
Wchodzi. Opiera się o barierkę. Patrzy na ulicę.
- Dziadek powiedział, że tu jesteś.
- Owszem, jestem.
- Gorąco dziś.
- Bardzo.
O dziwo rozmowa nam się nie klei. Słyszę odgłosy ulicy - samochody, gdzieś ktoś krzyczy, dziecko płacze.
- Lubisz tutaj siedzieć? - pyta.
- Czasami. Gdy chcę odpocząć od własnych myśli.
- Rozumiem. - Odwraca się do mnie. - Emi, mogę ci coś powiedzieć?
Serce zaczyna bić mi szybciej.
- Pewnie.
- Ja... - Zawiesza głos. Patrzy na mnie. - Martwimy się o ciebie. Sara i ja. Wyglądasz na... zagubioną.
- Nie jestem zagubiona.
- Jesteś. Widzę to.
Patrzymy sobie w oczy. I nagle widzę to samo zagubienie w jego oczach. Coś, czego nie rozumie. Coś, z czym nie potrafi sobie poradzić.
- Może ty też jesteś zagubiony - mówię cicho.
Zamiera. Patrzy na mnie, tak jakby właśnie go zdemaskowano.
- Co masz na myśli?
- Nie wiem. - Odwracam wzrok. - Po prostu... czasami patrzysz na mnie tak, jakbyś sam nie wiedział, co myśleć.
Kuba zamilkł na dłuższą chwilę.
- Może masz rację - mówi w końcu. - Może jestem trochę zagubiony.
- Dlaczego?
- Bo... - Przerywa. Kręci głową. - Nieważne. To skomplikowane.
- Wszystko jest skomplikowane.
Patrzy na mnie. Uśmiecha się smutno.
- Jesteś taka... stara duchem. Czasami zapominam, że masz czternaście lat.
- Może nie powinieneś zapominać?
- Może nie.
Patrzymy na siebie. Słońce zachodzi, rzucając pomarańczowe światło na jego twarz. Wygląda pięknie. Mój mroczy, zagubiony książę.
I nagle czuję, że chcę go dotknąć. Chcę coś powiedzieć. Cokolwiek.
Ale nie mogę.
Bo on musi wracać.
Do swojej żony.
Do swojego życia.
A ja muszę zostać tutaj. W swoim pokoju. Ze swoim niemożliwym, tragicznym uczuciem.
- Muszę iść - mówi w końcu. - Sara czeka.
- Wiem.
Wychodzi. Zostaję sama na balkonie. Z zachodem słońca. Z bijącym sercem.
Z poczuciem, że coś właśnie pękło.
Albo zaczęło pękać.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania