Szklana dziewczynka - Rozdział trzeci.

10 grudnia 1995, niedziela, 14:20. Pokój dziewczyn.

 

Pada śnieg. Pierwszy w tym sezonie. Alina stoi przy oknie i patrzy, jak płatki opadają na ulicę. Ja leżę na łóżku ze słuchawkami na uszach, ale nie włączam muzyki. Po prostu leżę i myślę.

 

Lolita leży na szafce nocnej. Nie otworzyłam jej od trzech dni. Fascynacja powoli gaśnie, jakby wypalała się od środka. Ale słowo zostało.

Nimfetka.

Tkwi gdzieś z tyłu głowy, małe i ostre.

 

- Emi? - Alina odwraca się w moją stronę

- Co?

- Pamiętasz, jak mama mówiła, że nas zabierze?

 

Ściągam słuchawki. Patrzę na nią.

- Kiedy to było?

- Jak się wyprowadzała. Mówiła, że jak się urządzi, to nas zabierze.

- Pamiętam.

 

Alka milknie. Wraca wzrokiem do okna.

- Myślisz, że ona... myślisz, że ona naprawdę chciała nas zabrać? Czy tylko tak gadała?

 

Siadam na łóżku. Kolejne dziwne pytanie. Alina nigdy nie kwestionuje mamy. Nigdy nie mówi takich rzeczy.

- Nie wiem - odpowiadam, choć to kłamstwo. Wiem dokładnie, co myślę. Ale nie chcę tego mówić głośno.

- Bo czasami myślę... - Alina zawiesza głos. - Czasami myślę, że ona po prostu chciała zacząć od nowa. Bez nas.

- Urodził się Tomek - mówię ostrożnie. - Z dziećmi jest dużo roboty.

- Ale przedtem też były wymówki. Że mieszkanie jest za małe. Że muszą wyremontować dla nas pokój. Zawsze coś.

 

Milczę. Bo Alka ma rację.

 

- Może ona po prostu... - Alina odwraca się i patrzy na mnie. - Może po prostu nie chciała nas tam.

 

Widzę łzy w jej oczach. Alina prawie nigdy nie płacze. A teraz łzy spływają jej po policzkach i nawet ich nie wyciera.

- Przepraszam - mówi szybko. - Gadam głupoty. Nie powinnam...

- Nie gadasz głupot.

 

Wstaję. Podchodzę do niej powoli, trzymając się ściany. Staję obok niej przy oknie. Patrzymy razem na śnieg.

- Pamiętasz - mówię cicho - jak mama mówiła dziadkowi, że zabierze nas do siebie na wakacje? Rok temu?

- Tak.

- I potem powiedziała, że Sławomir musi mieć ciszę po pracy. I że Tomek jest zbyt wymagający.

- Pamiętam.

- To były wymówki, Alina.

 

Patrzy na mnie. Jej twarz jest mokra od łez.

- Ale dlaczego? - pyta. - Dlaczego ona nas nie chce?

 

Nie wiem, co powiedzieć. Bo prawda jest zbyt ostra. Prawda jest taka, że mama chciała sobie ułożyć życie od nowa. Bez córek. Bez mojego MPD. Bez wspomnień o Januszu.

- Bo jest samolubna - mówię w końcu.

 

Alina milczy. Potem obejmuje mnie. To dziwne - Alina nigdy mnie nie przytula. Jesteśmy jak dwa obce planety na tej samej orbicie. Ale teraz mnie obejmuje i płacze, a ja stoję sztywno i nie wiem, co robić.

- Przepraszam - szepczę po chwili.

- Za co?

- Że zawsze jestem dla ciebie wredna.

 

Alina cofa rękę i patrzy na mnie. Uśmiecha się przez łzy.

- Ty jesteś wredna dla wszystkich.

- Wiem.

- Ale i tak cię kocham.

 

Czuję coś w gardle - coś, co może być płaczem, ale go nie wypuszczam. Nigdy nie płaczę przy innych.

- Ja ciebie też - mówię cicho.

 

I to prawda. Mimo wszystko.

 

---

 

10 grudnia 1995, niedziela, 20:15. Wpis w pamiętniku

 

Alina dziś płakała. Pytała, dlaczego mama nas nie zabrała. Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Powiedziałam, że mama jest samolubna. Bo to prawda.

 

Pamiętam tamten dzień. Miałam dziewięć lat. Mama pakowała walizki. Powiedziała, że wyprowadza się do Sławka. Powiedziała, że jak się urządzą, to nas zabierze. Pytałam, kiedy. Powiedziała "niedługo".

 

Minęły trzy lata. Niedługo nigdy nie nadeszło.

 

A potem,rok po jej wyprowadzce urodził się Tomek i wszystko stało się jasne. Ona nie chciała nas tam. Chciała nową rodzinę. Nowe życie. Bez nas.

 

Pamiętam jeszcze coś innego. Coś, o czym nigdy nikomu nie mówiłam.

 

To było tuż przed ślubem mamy ze Sławkiem, jakieś parę miesięcy po wyprowadzce mamy od nas. Ciocia przyszła mnie odebrać, ale wcześniej chciały sobie pogadać. Czytałam w dużym pokoju, ale drzwi były uchylone. Słyszałam, jak rozmawiają w kuchni.

 

Ciocia zapytała: „Dlaczego nie integrujesz dziewczynek ze Sławkiem? Dlaczego one wciąż mieszkają u nas?”

A mama powiedziała - pamiętam to dokładnie, każde słowo - „Bo ja szukałam męża dla siebie, Saruś. Nie ojca dla dziewczynek.”

Ciocia milczała długo. Potem powiedziała: „To egoistyczne.”

A mama odpowiedziała: „Może. Ale mam prawo do własnego życia.”

 

Wtedy nie rozumiałam do końca. Byłam za młoda. Ale teraz rozumiem. Mama wybrała. I nie wybrała nas.

 

Od tamtej rozmowy ciocia jakby się od niej oddaliła. Wciąż się widują, wciąż rozmawiają, ale to nie to samo. Widzę to. Ciocia jest dla mamy grzeczna, ale chłodna. Jakby coś między nimi pękło.

I dobrze. Bo mama na to zasłużyła.

 

---

 

11 grudnia 1995, poniedziałek, 17:00. Kuchnia

 

Mama przyszła na kolację. Przyprowadziła Tomka. Bachor biega po kuchni i krzyczy. Mama próbuje go uspokoić, ale jak zawsze bez skutku. Dziadek siedzi przy stole i czyta gazetę. Babcia nalewa sobie herbaty. Ciocia siedzi naprzeciwko mnie i popija herbatę małymi łykami.

 

- Jak tam nauka, Emilko? - pyta mama z tym swoim wymuszonym entuzjazmem.

- Dobrze.

- Dziadek mówił, że świetnie ci idzie historia.

- Tak.

- To wspaniałe, kochanie.

 

Nie odpowiadam. Tomek przybiega i łapie mamę za nogę. Ona bierze go na kolana.

 

- Może w tym roku będziesz chciała przyjść do nas na święta? Oczywiście razem z Alinką- mówi mama, patrząc to na mnie,to na moją siostrę. - Sławek byłby zachwycony.

- Nie wiem. - odpowiedziałam za nas obie.

- Byłoby miło. Mogłabyś poznać lepiej Tomka. On cię uwielbia.

 

Tomek nawet na mnie nie patrzy. Jest zajęty ssaniem kciuka i kopaniem.

- Zobaczymy - mówi dziadek, przerywając ciszę.

 

Mama uśmiecha się, ale widzę, że jest zawiedziona. Ciocia patrzy na nią krótko, potem odwraca wzrok. Coś w tym spojrzeniu jest zimnego. Dystans.

 

- A ty, Saruś? - pyta mama. - Jak studia?

- Dobrze.

- I jak tam Kuba? Wszystko w porządku?

- Tak.

 

Odpowiedzi cioci są krótkie, uprzejme, ale bez ciepła. Mama to czuje - widzę to po tym, jak zaciska usta. Próbuje jeszcze kilka razy nawiązać rozmowę, ale ciocia odpowiada monosylabami.

 

Po pół godzinie mama wychodzi. Żegna się ze wszystkimi, całuje mnie w czoło. Czuję zapach jej perfum - słodki, przytłaczający. Gdy tylko drzwi się zamykają, ciocia wzdycha.

- Ona nigdy się nie zmieni - mówi cicho.

 

Babcia spogląda na nią ostro.

 

- Saro.

- Co? Taka prawda. Ona chce, żebyśmy wszyscy udawali, że wszystko jest w porządku. Że jest cudowną matką, która po prostu „musiała” zostawić córki u rodziców.

- Saro, wystarczy.

- Nie, mamo. Nie wystarczy. - Ciocia patrzy na mnie i na Alkę. - Emi i Alinka zasługują na matkę. Prawdziwą, nie od święta.

 

Dziadek odkłada gazetę.

- Beata ma swoje powody.

- Jakie powody? - Głos cioci jest ostry. - Takie, że chciała sobie ułożyć życie? Takie, że szukała męża dla siebie, a nie ojca dla córek?

 

Cisza. Babcia zaciska usta. Dziadek wzdycha. Ciocia patrzy na nas, jakby nagle zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo.

- Przepraszam. - mówi cicho.

- Za co? - pytam. - Za mówienie prawdy?

 

Patrzy na mnie długo. Potem kiwa głową.

- Zasługujesz na lepsze życie - powtarza. - Ty i Alina.

 

Wstaję od stołu i wychodzę z kuchni. Nie płaczę. Nie krzyczę. Po prostu wychodzę.

Bo ciocia ma rację.

 

Zasługujemy.

 

---

 

11 grudnia 1995, poniedziałek, 23:50. Wpis w pamiętniku

 

Mama dziś była. Zaprosiła nas na święta. Udawała, że to szczere zaproszenie. Udawała, że naprawdę chce, żebyśmy tam były.

 

Ale ciocia nie udawała. Powiedziała głośno to, co wszyscy myślą. Że mama chciała sobie ułożyć życie. Że szukała męża dla siebie, nie ojca dla nas.

Dziadek próbował ją uciszyć, ale ciocia się nie dała. I dobrze. Bo ktoś w końcu musiał to powiedzieć.

 

Pamiętam tamtą rozmowę sprzed ślubu. Pamiętam dokładnie, co mama powiedziała. I od tamtej pory nic się nie zmieniło. Ona wciąż wybiera siebie. Wciąż wybiera Sławka i Tomka.

 

A my zostałyśmy tutaj. Z dziadkami. I bardzo dobrze. Dziadkowie nas kochają. Ciocia nas kocha.

Mama... nie wiem, czy mama nas kocha. Może kocha. Ale nie na tyle, żeby nas chcieć.

I to jest najgorsze. Nie to, że nas zostawiła. Ale to, że nigdy się do tego nie przyzna.

 

Alina wczoraj ryczała. Ja nie. Ale może powinnam.

Może to normalny sposób na radzenie sobie z bólem.

Ale ja nie jestem normalna. Nigdy nie byłam. I nigdy nie będę.

 

Jestem nimfetką. Tragiczną, inną. Nawet w mojej własnej rodzinie.

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • zsrrknight godzinę temu
    główna bohaterka chyba ma zadatki na tzw. syndrom gimnazjalisty, ale to dobrze, to znaczy że jest realistycznie albo przynajmniej prawdopodobnie. A ta ich matka to naprawdę wredna - znaczy nieświadomie, pewnie jakiś tam konflikt w niej jest, ale i tak - i z perspektywy bohaterki i czytelnika póki co słabo wypada.
  • LittleDiana
    W sumie Emilka jest w tym wieku gdzie syndrom gimnazjalisty właśnie wchodzi cały na biało xD

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania