Szukam brzydkiej i bezzębnej

Ja – wybredny, wymagający, marudny, wiecznie niezadowolony, kręcący nosem i łbem mąż średniowieczny, a dokładniej czterdziestoletni – mam dość bycia singlem. A jednak wciąż poszukuję ideału: tej jednej jedynej. Od zawsze. Ma być jednoznacznie określony i zdefiniowany, estetycznie spójny, koherentny, perfekcyjny w swojej klasie. Biorę wszystko albo nic.

Nawiasem mówiąc, nie wiem, skąd to mylące określenie: brzydka albo piękna płeć? Przecież ślubuje się zawsze miłość aż po grób, a na chwilę przed grobem istnieje już tak naprawdę tylko jedna: starcza płeć.

Szukam więc chodzącego albo jeżdżącego na wózku inwalidzkim ideału. Przez całe życie, poczynając od okresu szarpania koleżanek za włosy aż po dzień szarpania się z życiem jako dorosły. Może nie istnieje, nie występuje w przyrodzie, w warunkach naturalnych, miejskich, wiejskich, polnych, leśnych, pustynnych? Nie wiem. I tak jak powiedziałem, biorę wszystko albo nic. Same piegi, pryszcze, kurzajki, platfus, ślepota, głuchota, popsute zęby mnie nie zadowolą. Ideał piękna bądź szpetności musi mieć wszystkie cechy ideału, wszystkie jednocześnie, a nie tylko te wybrane. Czemu to takie ważne?

Po pierwsze dlatego, że połowicą swą nie zamierzam się z nikim dzielić. Pięknej inaczej żony i tak nikt nie chce i nie trzeba się przejmować listonoszem, dostawcą pizzy ani panem od przepychania rur.

Ponadto piękna inaczej nie brzydnie, jeśli już to może ewentualnie wyślicznieć, wylizać się, odnowić biologicznie, aerodynamicznie, aerobicznie.

Wreszcie po trzecie: jeśli miłość ma być naprawdę szczera i głęboka, to niechaj będzie i ślepa, odporna na wdzięki, na piękno powłoki cielesnej. Niechaj brzydulka wie, za co się ją kocha i że kocha się ją nie za wygląd przecież.

Nawiasem mówiąc, dobra żona powinna być też i biedna, bowiem miłość to uczucie szczere i bezinteresowne, na magnetyzm mamoniasty odporne. Niechaj brzydulka – mego serca wybranka – będzie więc do bólu biedna, biedna i stara, starsza ode mnie, bo wiek nie ma znaczenia… ani geografia, ani przynależność klasowa czy zawodowa. Ech, ten ideał, trudno go znaleźć! Czasem się zastanawiam, czy warto w ogóle szukać?

A teraz z innej beczki. Dlaczego do tej pory jeszcze się nie ochajtałem? Czy są powody? No pewnie! Żyjemy przecież w świecie przyczyn i skutków, czynów i ich konsekwencji, żyjemy w świecie ludzi dorosłych. A więc po kolei…

Kobieta się posuwa wiekiem, a posuwając… ”wężykiem, wężykiem”. Mężczyzna się starzeje, a starzejąc szpetnieje. Mężczyźnie rośnie mięsień piwny, a kobiecie biust trochę dziwny. Jej piersi stale się wydłużają i wydłużają i stają się rozciągliwe jak guma, smukłe, wiotkie, cienkie, no po prostu oklapłe. O rzeczach oklapłych i opadłych długo by opowiadać, ale to jest szort, więc choćmy dalej.

Kobieta dużo mówi i wiele wymaga, dużo za dużo. A może ktoś po prostu woli dźwięk samotności, bo pozwala mu on skupić myśli, wejść w głąb siebie, we własne ja, we własny świat albo w światy równoległe?

Trzeba mieć czas i pieniądze na kobiety, a to oznacza brak środków na spełnianie własnych zachcianek, samorealizację, penetrację świata przyrody ożywionej i nieożywionej, jaskiń, mórz, oceanów, sklepów wędkarskich.

Trzeba z czegoś zrezygnować. Hm, łatwo powiedzieć. A dla kogo? No jak to? Dla niej! I nie wolno się upijać, spotykać z kumplami ani innymi babkami.

A czy może nas dopaść nuda w związku? Ano może. I co wtedy? Wtedy klops! Może też być aż za bardzo ciekawie. Podpaski na wersalce, majtaski na podłodze, stringaski na żyrandolu, kłaczki włosów w pralce i lodówce z całą pewnością dodadzą pikanterii każdemu związkowi, obojętne czy to na krótszą, czy na dłuższą metę.

Ale, ale… już na samym początku przecież jest niełatwo dobrać się w parę, w podstawową komórkę społeczeństwa, w duet tak zwany. Poza tym tyle jest nakazów i zakazów różnych, różnistych, które społeczeństwo tworzy, ale przecież jeśli czegoś robić nie trzeba, to nie trzeba i już, na przykład żenić się nie trzeba i ja z tego przywileju korzystam na maksa.

Świat się zmienia (hm, truizm), a ja wraz z nim. Za kilka lat będę już zupełnie innym człowiekiem, nie tym, którego pokochała, o ile w ogóle pokochała.

On i ona zaliczają mijanki, wciąż się mijają, bo kiedy mu się chce, jej jeszcze nie, a potem jest odwrotnie: facet gubi gdzieś po drodze swój temperament, podczas kiedy jej (pięknej czterdziestoletniej) libido szczytuje, uje, uje, uje! A skąd, no skąd u licha mam wiedzieć, czy mi się panna widzi: dziś, jutro, zawsze?

Ona i on oznaczają dzieci, a dzieci to problemy i zarwane noce. Boli niepewność jutra, gdyż nie wie się, w jakim świecie przyjdzie żyć naszym dzieciom i wnuczkom. Kolorowo na pewno nie będzie, choć tęczowo już jest, na przykład w takiej Warszawie Trzaskowskiego. Ponadto dzieciom i dzieciom naszych dzieci grozi przeludnienie, co oznacza nieprzerwaną walkę o kurczące się zasoby. Z jednej strony mainstream głosi, że zgubny niż demograficzny oznacza upadek systemu emerytalnego, a z drugiej – zwraca uwagę na przeludnienie. To w końcu jak to jest: stawiamy na życie i rozpasanie się czy zwijamy majdan, samoograniczamy się z dziecioróbstwem i ogólnie ze wszystkim?

A zdrada? Co z nią? Już sama możliwość zdrady odpycha, odstrasza, zniechęca, przytłacza, bije po dupie, po mordzie, pac, pac, a masz, mówi!

A zrażenie się, nabranie do kogoś niechęci? Czy jest groźne? Jak na Boga potem żyć z daną osobą, do której się jest zniechęconym, źle nastawionym, nastrojonym?

A rodzicielka i jej nadopiekuńczość sama nie wystarczy? Matka maminsynka albo krzykliwa siostrunia to za mało? Musi być jeszcze ta druga matka? Albo drugi ojciec... w zależności, z której pozycji spoglądamy: czy żony, czy męża, kobiety czy faceta?

To obcy element ma mi się kręcić po domu, się pytam? Ma w nim roztaczać swój zapach, aurę, która nie jest moją? No jakże to?

Już teraz mam mało czasu. Co by było, gdybym go miał jeszcze mniej?

Co z utraconą wolnością? Przecież najbardziej boli to, co się straciło?

Co z samotnymi wieczorami, czasem na relaks, piłkę, film i męskie czytadła? Nie zniósłbym gwałcenia ciszy i wiecznego gadulstwa.

Szkoła nauczyła mnie kiedyś nie być nadgorliwym, wykonywać zadania od linijki do linijki, życie nauczyło mnie wchodzić w coś głębiej tylko wtedy, kiedy naprawdę jest ku temu dobry powód, taki, jak na przykład pasja. A przecież życie w związku jest jakąś formą nadaktywności, to nic innego, jak dokładanie cegiełki do opresyjnego tworu zwanego społeczeństwem.

Skoro uroda się nie liczy, bo przecież miłość jest ślepa, to już wolałbym ożenić się z kumplem, którego poznałem w górach. Przynajmniej byłoby jajcarsko. Nie to, żebym był gej oliwny i żeliwny, co to to nie, ale Adasia z Krakowa przynajmniej lubię i nie muszę się tego lubienia uczyć od podstaw. Zresztą po iluś tam przeprowadzkach, straciłem już zapał i energię do kontaktów i przyjaźni nawiązywania i stałem się zwyczajnie typem nietowarzyskim.

Ach, ta miłość! Po cóż nam ona?! Mimo wszystko odsłaniam się tu z pewnym brakiem, bo to jest ogłoszenie matrymonialne, tylko że z przyszłości, tylko że... no trochę dziwne, a ja jestem jego dawcą. No i tyle, drogie motyle i motylice.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Agrafka dwa lata temu
    Czytało mi się jak zwykle tutaj lekko i przyjemnie.Tak swoją drogą, to druzgocące stać się kogoś kobietą tylko dla uniknięcia natrętnych plotek.
  • maciekzolnowski dwa lata temu
    Nie jest to moje ukochane dziecię, ale dziękuję za komentarz; starałem się. MZ
  • il cuore dwa lata temu
    Zetknąłem się z info dotyczącego wymogów&oczekiwań stawianych w ofertach matrymonialnych i zdarzają się pragnienia związku z osobami, które wcześniej prowadziły działalność, udzielając się w agencjach towarzyskich – czyli są profesjonalne w okazywaniu tzw. uczuć i stanowią gwarancję stabilności...
    W/g najnowszych badań każdy człowiek jest zdolny, nawet kilkakrotnie w swoim życiu, zmienić orientację seksualną, a że nie widać tego w skali masowej, jest zagadnieniem socjalizacyjno-indoktrynacyjnym oraz lękiem akceptacji środowisk otoczenia itp.
    W przypadku polandii dochodzi jeszcze format katolicyzmu na kolanach oczekiwań...
    cul8r
  • il cuore dwa lata temu
    Kurde już bym zapomniał a ty interesisz się zjawiskami mistyczno-ludowych przekazów.
    Otóż łażąc po parku znalazłem zawiniątko, była to czarna chusta misternie, kilkukrotnie zawiązana...a po rozwikłaniu nikczemnych węzłów i splotów – objawiła swą tajemną zawartość.
    Wewnątrz były monety stanowiące wartość 3zł i 1 grosz a także zdeformowany kawałek plasteliny oraz sól. Nie było igieł ale zaleciało jednak Voodoo, czekam na następstwa mego ingerującego w magię uczynku...
    cul8r
  • maciekzolnowski dwa lata temu
    "Otóż łażąc po parku znalazłem zawiniątko, była to czarna chusta".
    A to ciekawe. Tak, to prawda, Il Cuore. Bardzo interesuję się tymi zagadnieniami. Zawsze to jakaś pożywka do moich folk-horrorów. Pozdrawiam, MZ:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania