Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Tajemnica Pluszowego Misia

TAJEMNICA PLUSZOWEGO

MISIA

Opowiadanie science fiction

 

…..A ja znam ich czyny i zamysły.

Przybędę by zebrać wszystkie narody

i języki; przyjdą i ujrzą moją chwałę….

 

Księga Izajasza 66,18

 

Jerozolima. Rok 326 naszej ery.

 

- Postumusie, czy ty to widzisz?

- Widzę panie, to jakieś szaleństwo, może Ona postradała

zmysły? Ma już 76 lat.

- Takie teksty to sobie mów ciszej a najlepiej daruj sobie,

w trosce o swoją i moją głowę.

 

Postumus, specjalista prac budowlanych w rzymskiej prowincji Judea zwracał się do namiestnika prowincji. Obaj stali na wzgórzu i oglądali świątynię Wenus w rzymskim mieście Aelia Capitolina czyli w Jerozolimie.

 

- Co właściwie mamy zrobić?

- Przecież już ci mówiłem, będziesz rozbierał tą świątynię.

- Panie, mam wyburzyć tą piękną świątynię? Obaj wiemy ile

wysiłku kosztowało jej zbudowanie. Co z posągiem Wenery?

- Nie mówię że masz ją zburzyć, tylko masz ją rozebrać,

zdemontować, masz to tak zrobić, żeby nie uszkodzić figury.

- Na Jowisza, panie po co mamy to robić?

- Flavia, Julia, Helena szuka grobu Nazarejczyka. To jej

rozkaz.

- Nawet nie wiemy czy właśnie tam jest. Czy akurat pod

świątynią, a jeśli nawet to czy coś z niego zostało? Może jak

dwieście lat temu budowano tą świątynię, to całkowicie go

zniszczono? Przecież, żeby stworzyć stabilną podbudowę

musiano tam wszystko wyrównać i zasypać kamieniem

i ziemią. Rozbierzemy świątynię, a tam pewnie nic nie

znajdziemy.

- Zobaczymy. Bierz ludzi i do roboty, to rozkaz. Jakby się

cesarzowa dowiedziała, że coś ci się nie podoba, to nie wróżę

ci długiego życia.

- Panie, to świątynia Wenery. Wzbudzimy jej gniew.

- Po co ci przychylność Wenery? Przecież amory ci już

staruchu chyba nie w głowie?

- Żartuj sobie, a z bogami nie ma żartów. Jak Wenus zwróci

się przeciwko nam, to w najlepszym wypadku definitywnie

pozbawi nas męskich mocy. A poza tym, świątynie burzą

barbarzyńcy a nie cywilizowane nacje tego świata.

- Postumusie, ty się o moje moce nie martw tylko do roboty.

Masz dwa miesiące i po świątyni nie ma być śladu.

Znajdziesz grób Jezusa to zdobędziesz przychylność nowego

Boga. Może potężniejszego? Kto wie? A poza tym, jak

znajdziesz grób to królowa na pewno każe budować nową,

o wiele większą świątynię. Roboty ci nie braknie, może do

końca życia. A przy okazji coś zarobimy.

- Będziemy rozbierać, jednak to wielka szkoda. Oby chociaż

rzeczywiście coś tam jeszcze było.

- Zobaczymy.

 

Dwa tygodnie wcześniej.

 

Cesarzowa Helena rozmawia z Makarym, biskupem wspól-

noty chrześcijańskiej Jerozolimy:

 

- Jesteś pewny, że to dokładnie pod świątynią Wenus?

- Tak Pani, to na pewno tam. To miejsce czcimy od pokoleń.

Nie może być mowy o pomyłce. Natomiast nikt nie wie czy

grób jeszcze tam jest. Czy nie zniszczono go zupełnie

w trakcie budowy fundamentów pod świątynię.

- Zobaczymy, mam zgodę mojego syna aby w razie

konieczności rozebrać świątynię. Skoro twierdzisz, że wasza

wspólnota przechowała przekaz o tym świętym miejscu, to

jutro polecę aby szykowano się do prac rozbiórkowych. Tak

jak mówiłam, mamy zgodę Konstantyna.

 

Makary ukląkł przed Heleną.

 

- O Pani, wspólnota chrześcijańska nigdy Ci tego nie zapomni.

Będziesz świętą naszej wiary, przez tysiąclecia.

 

*****

 

Trzy miesiące później.

 

- Pani, Postumus polecił mi poinformować cię, że odkryliśmy

poziom podbudowy. Będziemy zdejmować pierwszą warstwę

kamienia.

- Za pół godziny będę tam z wami. Jakbyście coś znaleźli to

niczego beze mnie nie ruszajcie.

 

Cesarzowa Helena po niedługim czasie była na placu budowy. Kilkudziesięciu robotników stopniowo odkopywało

warstwę kamieni i ziemi oraz wywoziło ją drewnianymi taczkami. W końcu odkryto poziom, gdzie podbudowa była

już litą skałą. W jednym miejscu, tam gdzie stała świątynia, odkopano strukturę podobną do jaskini bez sklepienia.

 

Królowa tam podeszła.

- Odkopcie to tutaj, resztę na razie zostawcie.

 

Robotnicy skupili się na odkopywaniu niszy skalnej. Stopniowo zaczęły ukazywać się boczne, gładkie, pionowe ściany skalnej struktury. Widać było, że miały regularny kształt nadany im przez celową, staranną obróbkę wapiennej skały i nie były wytworem natury. Po kolejnej godzinie pracy wszyscy gapie, jak i sami robotnicy w napięciu obserwowali aż ukaże im się to, na co natrafili. W końcu ukazała się kamienna półka wykona w bocznej ścianie, częściowo zwieńczona fragmentami szerokiego sklepienia. Postumus podszedł do królowej.

 

- Pani to arcosolium. Półka na której układa się ciało. Nie ma

żadnej wątpliwości. To grób wykuty w skale w czasach kiedy

to miejsce było jeszcze za murami Jeruzalem. Musiał być

wykuty dla zamożnego obywatela przed budową świątyni

Wenery. Sklepienie prawdopodobnie rozebrali

budowniczowie świątyni, po to aby dokładnie grób

zasypać. Żeby pustka w skale nie stanowiła zagrożenia dla

stabilności fundamentów. Grób pochodzi z czasów

Nazarejczyka. Jest pusty. Nie ma śladów kości.

- Odkopcie do końca, ale delikatnie, gołymi rękami, tak aby

niczego nie uszkodzić!

- Tak jest, królowo.

 

Po kolejnej godzinie cesarzowa podeszła do grobu. Była

skromnie ubrana w niebieską, codzienną suknię, jednak na jej szyi wisiał długi złoty łańcuch ze złotym medalionem. Klejnot ten zadawał jej skromnej posturze królewskiego szyku.

 

- Odejdźcie wszyscy, zostawcie mnie tu samą.

 

Helena uklękła i modliła się po łacinie do Jezusa Chrystusa

a złoty medalion na jej szyi wisiał wprost nad świeżo odkopanym grobem.

 

- O Panie, Boże mój, wiem, moje serce to czuje, że to właśnie

to święte miejsce w którym wydarzył się Cud Twojego

Zmartwychwstania. Największy cud w historii Ziemi. Twoja

wola sprawiła, że zakopany grób przetrwał trudne czasy

pierwszych lat chrześcijaństwa. Obiecuje Ci w imieniu

całego ludu tej Ziemi, że my, Twoi wyznawcy będziemy strzec

z całych swych sił, aby już nikt, nigdy nie odważył

się zbezcześcić tego świętego miejsca i podnieść na nie swą

rękę. Proszę Cię, abyś wspomagał nas w tym dziele. To

miejsce będziemy otaczać czcią przez kolejne tysiąclecia, aż

do czasu, kiedy znowu przyjdziesz na Ziemię.

 

W tym momencie niewielka chmura odsłoniła słońce i silny blask jasnego światła rozjaśnił twarz cesarzowej. Ona spojrzała w stronę blasku i wskazała na coś ręką, a następnie wypowiedziała tylko jedno słowo.

 

*****

 

Rok 2045. Stolica dużego państwa europejskiego. Tajna siedziba międzynarodowej, lewackiej organizacji terrorystycznej.

 

Przemawia lider organizacji do małej grupy najbardziej zaufanych działaczy i bojowników. Ponieważ towarzystwo jest międzynarodowe, to przemawia po angielsku:

 

- Bracia! Wezwałem was tutaj bo nareszcie nadszedł czas

abyśmy pokazali światu na co nas stać! Nareszcie pokażemy

wszystkim, że czas skończyć już z zabobonem i wyrwać

ludzkość z obłędu ograniczeń i przesądów związanych

z dawnymi tradycjami i bzdurami dawnych religii! Żyjemy

w połowie XXI wieku i ludzkość musi zrozumieć, że pora

rozpocząć nowy, świetlany okres naszego rozwoju. Okres

w którym my ludzie, zaczniemy być naprawdę wolni

i sami decydować o naszym losie! Nadszedł już koniec

ideologii, ograniczeń i decydowania za nas, jak mamy żyć!

Tylko my sami będziemy wreszcie decydować co jest dobre

a co złe! Koniec z pouczaniem i moralizowaniem. Już nigdy,

żaden fałszywy książę czy prorok średniowiecznych

zabobonów, nie będzie nas pouczać!

- Bracie, o czym mówisz? Co chcesz zrobić?

- Nasi towarzysze ze wschodu mogą zdobyć dla nas wreszcie

to, o co od dawna zabiegaliśmy. Nareszcie ją dostaniemy.

- Ale co?

- Jak to co. Nie rozumiecie? Nareszcie możemy kupić głowicę

jądrową.

- Naprawdę? Skąd? W jaki sposób?

- Pojawiła się na rynku głowica skonstruowana przez duże

państwo, które dysponuje arsenałem atomowym i została już

kilkadziesiąt lat temu potajemnie wykradziona. A teraz my ją

kupimy. Jest wciąż w dobrym stanie. W pełni sprawna.

- Co z nią zrobimy?

- Zdetonujemy ją w Jerozolimie. Ma wystarczającą moc, aby

za jednym razem zniszczyć najważniejsze symbole trzech

największych religii monoteistycznych. Zniszczymy żydowską

Ścianę Płaczu, islamskie meczety; Na Skale i Al-Aksaa oraz

Bazylikę Grobu Pańskiego.

 

Przywódca szyderczo się roześmiał i dodał:

 

- Jest szansa, że uda się rozwalić całe to wapienne wzgórze

i z grobu nic nie zostanie.

 

Na zgromadzeniu zapadła długa cisza. Uczestnicy przestra- szyli się tego szaleńczego planu. W końcu jeden z liderów się odezwał:

 

- Wywołamy trzecią wojnę światową.

- Nawet jakby, to co? Czas przewietrzyć już te skostniałe

struktury i niesprawiedliwe hierarchie. Po wszystkim

będziemy już wolni!

 

*****

 

Sześć miesięcy później, rok 2046. Miasto San Jose, północna Kalifornia. Cmentarz.

 

- Jezu, Ty widzisz, że cierpimy z powodu śmierci naszego brata

Jacka, którego w wieku 26 lat powołałeś do siebie. Daj nam

pociechę płynącą z wiary i umocnij w nas nadzieję życia

wiecznego. Złóżmy prochy naszego brata w grobie.

Ponieważ Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy

z umarłych i odnowi nasze śmiertelne ciała, na

podobieństwo swojego ciała uwielbionego, ufamy, że

wskrzesi ciało naszego brata gdy przyjdzie w chwale.

- Amen.

 

Ksiądz po wypowiedzeniu stosownej formuły pokropił urnę Jacka opuszczaną powoli w czeluść otwartego grobu. Formuła którą wypowiedział długo brzmiała w mojej głowie, jak dzwon średniowiecznej katedry. Gdyby ten ksiądz wiedział! Patrzyłem na to wszystko wciąż nie wierząc, że to dzieje się naprawdę. Przez dwa ostatnie lata wydarzyło się tak wiele dziwnych, zaskakujących rzeczy, że czasami wydaje mi się, że za chwilę obudzę się z koszmarnego, bardzo długiego i bardzo realistycznego snu. Wszystko bym dał, żeby tak właśnie się stało. Jedno przypadkowe odkrycie zmieniło życie całej naszej trójki. Trójki najlepszych przyjaciół a jednocześnie trójki jednych z najzdolniejszych i najinteligentniejszych młodych ludzi, jacy pojawili się w gronie jajogłowych w tym pokoleniu, w najlepszych uczelniach technicznych w naszym kraju. Zadanie które nas połączyło, które wyzwoliło w nas tyle pozytywnej energii i dało tyle radości z owoców twórczej pracy, obróciło się przeciwko nam, zabierając nam wszystko czym dysponowaliśmy. Odbierając nam kolejno, energię twórczą, życie osobiste, zdrowie a w końcu życie. Tylko my stanowiliśmy razem taką siłę intelektu, że mogliśmy tego dokonać. Gdyby nie przypadek oraz ta potężna siła naszego zespołu, która forsowała wszystkie przeszkody, to nikt inny długo jeszcze by na to nie wpadł. Bylibyśmy szczęśliwymi, choć mniej świadomymi młodymi ludźmi. To co nas spotkało,

to niesprawiedliwa kara za naszą wspólną odkrywczą moc. Georga pochowaliśmy z Jackiem miesiąc temu, dzisiaj ja jestem na pogrzebie Jacka, a moje dni są policzone.

Patrzę na Susan, bardzo atrakcyjną, młodą wdowę po Jacku, jak stoi zapłakana w czarnej, zanadto obcisłej jak na pogrzeb sukience, nad grobem swojego nadzwyczaj zdolnego i bardzo przystojnego męża. Bardzo zgrabna sylwetka tej pięknej, długonogiej kobiety, nie zdradza jeszcze sekretu, którego ona dopiero zaczyna się domyślać a który ja, Jack i Georg znaliśmy od niemal dwóch miesięcy. Susan jest w siódmym tygodniu ciąży. Ciekawe czy córka Jacka będzie choć w części tak zdolna, jak jej zmarły ojciec? Jack, jako jedyny z naszej trójki zdążył się ożenić. Georg był blisko, gdyby nie wydarzenia których sami byliśmy sprawcami, to byłby teraz szczęśliwym narzeczonym, zakochanym po uszy w Elen, swojej ślicznej dziewczynie.

Rozmyślania nad naszym smutnym losem przerwała gwałtownie Eva, moja najukochańsza Eva. Kilka dni temu zamieniła rolę namiętnej kochanki młodego napalonego, przystojnego faceta, na rolę opiekunki umierającego, słabnącego z dnia na dzień, niedołężnego pacjenta. Dziewczyna, która zawdzięcza mi, a w zasadzie całej naszej trójce, życie. Eva szeptała mi do ucha:

 

- Thomas, pora już jechać, muszę zawieźć cię do kliniki,

musisz dostać leki.

- Ok Eva, jedźmy już stąd.

 

Eva zaczęła pchać wózek, na który zostałem skazany kilka dni temu. Skazany dożywotnio. Wszyscy wiedzą, że nie mam już żadnych szans zsiąść z niego. Może być tylko gorzej i to

w bardzo krótkim czasie. Na pocieszenie mam to, że jest mi pewnie łatwiej pogodzić się z losem niż komukolwiek na tym świecie, byłoby w mojej sytuacji.

 

*****

 

San Jose, Dolina Krzemowa, California, dwa lata wcześniej. Rok 2044.

 

- Witam was młodzi panowie. Zaprosiłem tylko was trzech, bo

chciałem wam zakomunikować, że zostaliście zwycięzcami

prowadzonej przez nasz instytut rekrutacji. Jest mi naprawdę

bardzo miło was o tym poinformować. Powinniście traktować

to jaki duży sukces na początku waszej drogi zawodowej.

Mieliśmy naprawdę wielu chętnych. I to naprawdę byli

świetnie zapowiadający się naukowcy. Ze względu na to, że

nasz instytut zajmuje się po części zastosowaniem

prowadzonych przez nas badań w technice wojskowej, to

przy rekrutacji celowo pomijaliśmy kandydatów z innych

krajów. Takie są wymagania naszych procedur.

No i najważniejsze, od dzisiaj jestem waszym szefem. Mam

na imię Edward, jednak ja będę mówić do was po imieniu,

a wy do mnie szefie albo “proszę pana” to proste, logiczne

i oczywiste... prawda? Panowie wiecie nad czym będziecie

pracować? A i przypomnijcie jak macie na imię?

- Nad czymś fajnym?... a no tak, Georg jestem.

- Wymyślimy uniwersalne zaklęcie, po którym dziewczyny będą

nam oddawać swoją duszę i ciało, a no tak, jestem Jack...

proszę pana.

- Koledzy nie błaznujcie tylko słuchajcie. Zresztą jak na was

patrzę moi drodzy, to w oparciu o własne doświadczenie,

zapewniam was, że żadnemu do tego żadne zaklęcia nie będą

potrzebne. A tak w ogóle, to chyba jeszcze wam nie mówiłem

żebyście nie mieli złudzeń, na pewno nie jesteście mądrzejsi

ode mnie, ale młodości i wyglądu to wam zazdroszczę.

- Skoro szefie jesteśmy głupsi, to dlaczego sam sobie tych

wszystkich rzeczy nie wymyślisz, co to pewnie nam każesz

zrobić?

- Bo szkoda mi na to czasu a i tak pewnie wam się nie uda.

A jak już wam się nie uda to wtedy, jak będę chciał, to pokażę

wam jak to zrobić.

 

Wszyscy się roześmiali.

 

- A ty młody? Szef zwrócił się do mnie. Czemu nic nie mówisz,

jak twoi gadatliwi koledzy?

- Thomas jestem. Szefie to co właściwie mamy tutaj robić?

- Dobre pytanie, do tego zmierzam. Nasz instytut, jak zapewne

dobrze wiecie, zajmuje się badaniami nad rozwojem

komputerów kwantowych. Pomimo rozwoju tej technologii od

przynajmniej trzech dekad, wciąż nie jesteśmy do końca

zadowoleni z efektów.

- Nie rozumiem? Przecież wszyscy wiemy, że komputery

kwantowe już dobrze działają i są tysiące razy wydajniejsze

od tych tradycyjnych.

- Tak działają i to działają wydajnie, jednak stabilność ich

pracy budzi nasze zastrzeżenia. Są również mało

uniwersalne, i dobrze nadają się tylko do wybranych zadań.

Tak więc, po pierwsze, zadaniem waszego zespołu będzie

opracowanie rozwiązań, które pozwolą uzyskać większą

uniwersalność oraz takie dopracowanie stabilności

systemów, które pozwolą wykorzystywać te komputery

powszechnie, w zminiaturyzowanej formie i w bardzo

stabilnym trybie pracy.

- Pewnie po to, żeby armia mogła je w rakietach stosować?

- No może niekoniecznie zaraz w rakietach, ale w systemach

wojskowych rzeczywiście też. Przede wszystkim w celu

teleportacji danych. Bardzo chcielibyśmy rozwijać tą bardzo

słabo znaną i trudną dziedzinę nauki. Ale i w celach

cywilnych potrzebujemy stabilnych i stosunkowo tanich

komputerów kwantowych. To wasze główne zadanie. We

wspomnianym temacie będziemy oczekiwać od was

konkretnych efektów i za to chcemy wam zapłacić.

Proponujemy trzyletni kontrakt, z możliwością jego dalszego

przedłużenia i szybką ścieżkę awansu, oczywiście jeśli uda

wam się coś ciekawego wymyślić.

Jednak chciałbym również, abyście zajęli się jeszcze jednym,

zupełnie nowatorskim kierunkiem rozwoju komputerów

kwantowych. Liczę tu na świeże, nieszablonowe spojrzenie

waszych młodych umysłów. Oczywiście wszystko co tu robimy

jest tajemnicą i nie wolno wam nikogo informować o celu

i efektach naszych badań. Jednak to co wam teraz powiem

jest najściślejszą tajemnicą państwową, i ujawnienie

czegokolwiek na ten temat będzie zdradą naszego państwa.

Otóż, jak zapewne wiecie, bity obecnie stosowanych

komputerów kwantowych, czyli tak zwane “kubity”

oparte są na zjawiskach fizyki kwantowej, zachodzących

w cząstkach elementarnych, takich jak fotony czy elektrony.

Szczególne znaczenie ma tu zjawisko splątania, czyli

szczególnego związania ze sobą pary, w odpowiedni sposób

wytworzonych cząstek, fotonów lub elektronów, w których

każda reaguje na zmianę stanu kwantowego swojego

bliźniaka. Nie znamy podłoża tego zjawiska, jednak wiemy, że

istnieje i wykorzystujemy je w komputerach kwantowych.

To oddziaływanie ma charakter, który nie poddaje się na

razie w żaden sposób pojmowaniu w oparciu o naszą wiedzę

czy nawet intuicje naszego ludzkiego umysłu. Wiemy już na

pewno, że zjawisko splątania oddziałuje bez względu na

odległość i działa natychmiast, ignorując podstawową

zasadę współczesnej fizyki, że nic nie może poruszać się

z prędkością większą niż światło. Możemy sobie wyobrazić,

że w oparciu o zjawiska kwantowe moglibyśmy teoretycznie

komunikować się z drugim końcem naszego wszechświata

w czasie rzeczywistym. A tajemnica, którą chcę wam

powierzyć polega na tym, że nasi fizycy, pracujący w ośrodku

naukowym badania materii, odkryli niedawno nie znaną

dotąd cząstkę o szczególnych właściwościach. Okazuje się, że

tego typu cząstki da się niemal równie łatwo wytwarzać, jak

fotony czy elektrony, a cechują się znacznie większą

stabilnością. Przewidujemy, że możliwym byłoby zbudowanie

komputera kwantowego w oparciu o to odkrycie, który

miałby szersze możliwości od obecnie stosowanych. Stąd

właśnie skład waszego zespołu. Jeden z was jest fizykiem,

jeden elektronikiem a jeden programistą.

Chcielibyśmy, abyście panowie spróbowali zająć się tym

tematem i prowadzili prace umożliwiające zbudowanie

komputera kwantowego nowszej generacji. Nie zamierzam

zanadto wtrącać się do waszego zespołu. Macie wolną rękę

i do dyspozycji całą techniczną infrastrukturę naszego

ośrodka. Dysponujemy również bardzo konkretnym grantem

finansowym na te badania, który jest do dyspozycji waszego

zespołu. Życzę wam powodzenia. Tyle na dzisiaj. Dzisiaj

jesteście już wolni. Załatwcie sobie jakieś kwatery, poznajcie

razem, a od poniedziałku oczekujemy was w ośrodku.

- Szefie, najważniejsze pytanie.

- Tak Jack?

- Na którą?

- Na siódmą.

- Cooo?

- Cooo?

- Cooo?

- Dobra żartowałem, zaczynacie pracę o ósmej trzydzieści.

 

Pierwsze co zrobiliśmy, to poszliśmy do najbliższego pubu, żeby się poznać i trochę ze sobą porozmawiać, a przy okazji napić się piwa. Wszyscy trzej byliśmy młodzi, każdy z nas miał trochę ponad 20 lat. Niedawno skończyliśmy uczelnie techniczne w różnych częściach Stanów. Mieliśmy bardzo dobre wyniki egzaminów końcowych, ale nie byliśmy typami kujonów. Raczej staraliśmy się osiągać jak najwięcej, jak najmniejszym wysiłkiem. Każdy z nas był przystojnym, atrakcyjnym mężczyzną. Jack i Georg byli bardzo bezpośredni. Nie mieli żadnych problemów w nawiązywaniu kontaktów z innymi ludźmi, a w szczególności z fajnymi dziewczynami. One zresztą zwracały na nas uwagę. Mnie przychodziło to trochę trudniej, byłem bardziej nieśmiały, ale też dawałem radę. Oczywiście różniliśmy się między sobą. Każdy miał swoje fascynacje, zainteresowania, pasje.

Georg kochał szybkie motocykle, Jack kochał komputery

i sport a ja kochałem przyrodę. Szczególnie tą podwodną. Nurkować nauczył mnie ojciec jak miałem 12 lat i od tego czasu poświęcałem temu tyle czasu, ile mogłem. Dziewczyny kochaliśmy wszyscy. Jack był związany z Susan i z nią tu przyjechał. Był w niej zakochany, planował zaręczyny i ślub. Ja i Georg byliśmy na razie wolni. Nie wiedzieliśmy jeszcze,

że los wkrótce to zmieni. Przyjechaliśmy z różnych części Stanów po to, aby wspólnie zdobywać dalszą wiedzę

i... cieszyć się młodością, z dala od naszych rodzinnych domów. Byliśmy głodni sukcesów i głodni ciekawego, wolnego życia. Wynajęliśmy z Georgiem małe mieszkanie,

a Jack i Susan wynajęli bardzo ładne, duże z kilkoma pokojami w centrum San Jose, kilka minut od naszego, co dało naszej paczce świetną bazę do wspólnych spotkań

i imprezowania. Jak się później okazało, po zacieśnieniu kontaktów z naszymi przyszłymi dziewczynami, posiadanie przez nasz zespół tylko dwóch mieszkań okazało się niewystarczające i każdy z nas w końcu musiał znaleźć sobie osobne lokum. Choć lubiliśmy się bawić, to jednak staraliśmy się niczego nie robić byle jak i nie kończyć wspólnych imprez awanturą. Cieszyliśmy się życiem jak tylko było można, jednak bez obciachów, narkotyków i problemów z prawem. Susan pilnowała moralności naszej trójki a w szczególności moralności Jacka. Szybko znalazła pracę jako inżynier

w korporacji produkującej sprzęt elektroniczny. W San Jose mogła przebierać w ofertach.

Nowa praca naszej trójki od razu stała się ciekawa a potem stawała się już tylko ciekawsza i ciekawsza. Instytut miał renomę tego miejsca, gdzie dzieją się już cuda nauki o których normalni ludzie usłyszą dopiero za kilka lat. Dlatego tak nam zależało, żeby właśnie tu się dostać i udało się. Zaproponowany nam kontrakt był symetryczny i jak na początek pracy zawodowej, bardzo dobry. Dla nas trzech to było sporo pieniędzy. Pod koniec naszej naukowej przygody nie istniało już nic, oprócz niej właśnie. Wciągnęła nas do końca, zabierając nam wszystko.

 

Rzeczywiście od poniedziałku wzięliśmy się do pracy. Każdy z nas dostał swój gabinet, mieliśmy nawet młodą, ładną sekretarkę o imieniu Gina, która cały czas chciała nam robić kawę, bo podrywała nas przy tym od początku. Co dziwne nie jednego z nas, ale wszystkich bez wyjątku. Mnie to się nawet podobało, ale głupi Jack, nie wiem po co, już trzeciego dnia ją speszył.

 

- Gina weź że się ogarnij i wybierz sobie jednego z nas

a potem ewentualnie drugiego i trzeciego, ale po kolei, bo

nasze ścisłe umysły czują się nieco zdezorientowane twoim

zachowaniem. Nie bardzo rozumiemy, co mamy o tym sądzić.

Podrywanie się skończyło, przynajmniej chwilowo, a została tylko kawa i to z wyraźną łaską. Nie wiedzieć dlaczego Gina obraziła się na nas trzech, a powinna wyłącznie na Jacka.

A Ginie widocznie było wszystko jedno, którego z nas uda jej się sobą zainteresować. Pewnie zakładała, że przecież wszystkim się nie spodoba, a każdy z nas wydawał jej się atrakcyjny. Wiec nie tracąc czasu, podrywała trzech

z nadzieją, że z jednym się uda. W każdym razie podzieliłem się przy piwie z chłopakami taką teorią. Znalazła ona zrozumienie tylko u Georga. Jack twierdził, że Gina chciała stworzyć z nami związek poligamiczny. Biedna dziewczyna, chciała tylko być uprzejma. Jack po prostu był zazdrosny bo Gina była ładna a on już był zawiązany z Susan. Ale my

z Georgiem byliśmy wolni i się nam Jack do Giny wtrącił.

W końcu skonstatowałem:

 

- Jack ty jesteś “pies ogrodnika” i pogorszyłeś nam warunki

pracy.

 

Jack zrobił skruszoną minę i stwierdził:

 

- Jutro to naprawię, powiem Ginie, że obaj na nią lecicie.

- Ty, to już lepiej niczego nie naprawiaj, bo będziemy musieli

sobie tą kawę robić sami.

Oprócz Giny, mieliśmy do dyspozycji olbrzymią, świetnie wyposażoną pracownię, składającą się z kilkunastu pomieszczeń. Pracowało w niej kilka stałych i kilkanaście dorywczych zespołów badawczych, nad różnymi aspektami rozwoju komputerów kwantowych. Jedne z tych pomieszczeń, całkiem spore, dostaliśmy tylko dla naszej dyspozycji. Mogliśmy w nim robić wszystko, na co przyjdzie nam ochota. Jak się szybko okazało, nasz szef był bardzo zdolnym profesorem, pochłoniętym w swoich własnych badaniach tak głęboko, że do niczego nam się nie wtrącał, a naszą pracownię zamykaliśmy na zamek, który otwierał się wyłącznie po zeskanowaniu tęczówki oka jednego z nas. No i co najważniejsze, w naszej pracowni był On. On był w niej wyłącznie do naszej dyspozycji. On to Teddy Bear*, którego my nazywaliśmy po prostu Teddy. Jego wygląd przypominał mi wielki rokokowy żyrandol, ozdobiony dziesiątkami cienkich rurek, schłodzonych ciekłym helem. W swoim

wnętrzu, o wielkości i masie małego samochodu, skrywał swój wszechmocny oręż, czyli czekające na polecenia Jacka,

 

…………

* Teddy Bear- (ang.) miś (idiom- pluszowy miś). Wg pewnej legendy, prezydent Stanów Zjednoczonych Theodor Roosevelt polując na niedźwiedzie, oszczędził na polowaniu małego niedźwiadka i stąd stworzono nazwę zabawki (Teddy -Theodor). Franklin Delano Roosevelt, znany Polakom z Konferencji Jałtańskiej był kuzynem Theodora Roosevelta.

.................

naszego programisty, kwantowe bramki logiczne. Teddy to nasz komputer kwantowy. Georg był elektronikiem, a ja fizykiem teoretycznym. Zastanawiałem się, kto nazwał naszą maszynę za cztery miliony dolarów, imieniem pluszowej zabawki. Jakiś pasjonat Theodora Roosevelta? W kilka dni opracowaliśmy wstępny plan działania. Podyktowaliśmy go Ginie, a ta ładnie nam go napisała i udaliśmy się wszyscy

w trójkę do Edwarda, naszego szefa.

 

- Czego tam, już macie problemy?

- My, problemy? Szefie?

- No to co chcecie?

- Mamy plan działania, trzeba nam go zatwierdzić.

- Plan mam wam zatwierdzić?

- No chyba tak.

- Gdzie ten plan?

 

Georg podał plan Edwardowi.

 

- Aż trzy strony? Taki długi? Powiedzcie w skrócie co chcecie

robić.

 

Streściłem plan w kilku zdaniach.

 

- Ok, zatwierdzone, róbcie, plan zostawcie, jak będę miał czas

to przeczytam.

 

Spojrzeliśmy na siebie znacząco. Każdy z nas pomyślał coś

w rodzaju:

 

-“Kurde... praca idealna.”

 

*****

Następnie wzięliśmy się ochoczo do roboty. Zdefinio- waliśmy kilka najważniejszych zadań. Przede wszystkim, chcieliśmy stworzyć komputer kwantowy jako maszynę, która sama konfiguruje się do określonych celów. Obecnie konfiguracja takiego komputera była za każdym razem dostosowywana do konkretnego oprogramowania. Nawet nasz Teddy, był w istocie tylko zbiorem komponentów, które przed każdym zadaniem należało fizycznie konfigurować ze sobą. My chcieliśmy stworzyć maszynę, która sama, przynajmniej

w zakresie zadań do których dotychczas komputery kwantowe najczęściej wykorzystywano, potrafiłaby się konfigurować zgodnie z zadanym programem. Zależało nam aby stworzyć komputer, którego obsługa byłaby łatwiejsza dla użytkowników bez wykształcenia inżynierskiego i choć trochę przypominała co do zasady, zwykłe komputery. Zdefinio- waliśmy także kilka innych użytecznych kierunków badań. Między innymi stworzenie języka programowania dla komputera, który chcieliśmy wymyślić.

Dla mnie, na początku, pozostawiono tą część założeń badawczych, które dotyczyły nowego typu komputera opartego na zmianie stanu energetycznego nowo odkrytej cząstki. To zadanie wydawało nam się najtrudniejsze,

a zarazem najciekawsze. Otrzymaliśmy do dyspozycji od znanego laboratorium badania materii, maszynę do wytwarzania tych cząstek w naszym instytucie. Działała wykorzystując wysokoenergetyczny laser. Przekazano nam również zbiór podstawowych instrukcji, opracowanych przez fizyków eksperymentalnych, którzy tą cząstkę odkryli. Zająłem się konstrukcją detektora, który byłby użyteczny

w naszych dalszych badaniach, a który byłby zdolny określać stan energetyczny nowej cząstki. Generalnie wzięliśmy się ostro do pracy.

 

Trzy miesiące później.

 

- Koledzy włączamy.

- Będzie działał?

- Bóg jeden raczy wiedzieć?

 

Staliśmy wszyscy trzej nad naszym, a w zasadzie w większo- ści moim dziełem i zamierzaliśmy właśnie po raz pierwszy je uruchomić. Uruchomiliśmy detektor i patrzyli z ciekawością w ekran monitora tradycyjnego komputera, który monitorował działanie mojego “cudeńka”. Spędziłem nad nim naprawdę wiele czasu. Jack i Georg pracowali ze mną, a w kluczowych momentach razem próbowaliśmy rozwiązywać pojawiające się problemy.

 

- Chyba działa? Wykres odpowiada oczekiwanemu.

- Dawaj cząstkę.

- Georg “odpalił” maszynę do wytwarzania cząstki

i skupiliśmy się na wykresie pokazywanym przez monitor.

- Wow!!! Jest, patrzcie działa. No jaka piękna.

- Kochani, no jakże miałby nie działać?

 

Skonstatowałem bez żadnej skromności.

 

- Przecież nie robimy tu byle czego.

 

Zmienialiśmy stan energetyczny jednej z bliźniaczych cząstek, obserwując na ekranie reakcje jej bliźniaka. Wszystko działało zgodnie z teoretycznymi przewidywaniami. Teraz mieliśmy narzędzie do testowania nowych cząstek, pod kątem zastosowania ich w komputerze kwantowym nowej generacji.

Jack zaczął bawić się ustawieniami nowego detektora, sprawdzając w różnych konfiguracjach trwałość i stabilność zjawiska oraz to, co w komputerach kwantowych jest ich słabą stroną, czyli poziom zakłóceń. Wyniki były naprawdę obiecujące. Rzeczywiście pierwsze obserwacje wskazywały na to, że cząstki mogą być o wiele bardziej stabilne, a poziom zakłóceń znacznie niższy, niż w przypadku elektronów czy fotonów. Jack zmieniał ustawienia a ja z Georgiem wpatrywaliśmy się w ekran. Po dwóch godzinach zabawy naszą nową zabawką, zauważyłem przez kilka sekund, że wykres nagle niepokojąco zmienił swój kształt. Poziom szumów gwałtownie wzrósł. Jack tego nie zauważył i zmienił parametry. Georg wtedy w ogóle nie patrzył na monitor. Znowu wszystko wróciło do normy.

 

- Jack co robisz?

- Co się stało?

- Nie widziałeś? Dziwny wykres?

- Jaki dziwny?

- No, zaszumiony.

- Naprawdę? Nie zauważyłem.

- No, cofnij na chwilę,

- Co mam cofnąć?

- No ustawienia, do tych przed chwilą.

- A jakie były?

- No nie wiesz?

- No nie bardzo.

 

Jack próbował cofnąć ustawienia, ale nie udało mu się trafić na poprzedni wynik. Pomimo żmudnych starań nie potrafił wrócić do stanu poprzedniego.

 

- Thomas, olej to, przecież wszystko świetnie działa, coś ci się

przewidziało.

- Nic mi się nie przewidziało, coś było nie tak, ustaw tak, jak

było przedtem, w tej jednej chwili.

- Nie umiem tak ustawić, za dużo zmiennych.

- Ile kombinacji?

- No nie wiem, trzeba by policzyć, wygląda na bardzo dużo,

w życiu w to nie trafimy.

- Jack, ja chcę zobaczyć to co już widziałem, kombinuj.

- Nie umiem.

 

Jack wziął spod stołu kawałek kartki z opakowania jakiegoś komponentu oraz długopis i zaczął coś liczyć. Po kilku minutach odpowiedział:

 

- Thomas, wiadomość dla ciebie.

- Gadaj.

- Prawdopodobieństwo ustawienia szczególnego, biorąc pod

uwagę ilość i zakres zmiennych regulacji, wynosi jeden do

428 milionów, tak z grubsza.

- Co takiego?

- To coś usłyszał, jeśli to zaszumienie rzeczywiście było, a nie

tylko ci się wydawało, a było szczególne, na co z grubsza

wygląda, to nie trafimy na nie po raz kolejny nawet ślęcząc

nad tym 200 lat bez przerwy.

- O żesz ku..a.

- Przykro mi przyjacielu, coś do czego nie da się wrócić, po

prostu nie istnieje.

 

Przez ostatnie dwa tygodnie długo myślałem nad przygodą

w laboratorium. Nie dawała mi spokoju. W końcu co to ma

być? Mamy być badaczami a nie potrafimy poradzić sobie

z takim problemem. Przerwałem pracę zespołu i zwołałem naradę:

 

- Ja chce to jeszcze raz zobaczyć, chce wiedzieć co to było.

- Thomas, ty chyba śpisz za mało, tobie coś odwala. Zamiast

robić nowy komputer ciągle myślisz nad jakimś bzdetem,

który i tak pewnie ci się przywidział.

- Chcę to zobaczyć i koniec, macie mi to jeszcze raz tak

ustawić.

- Ale jak?

- Właśnie po to was zebrałem, sprawdzałem dane dokładnie,

coś jednak się zapisało, kilka parametrów odtworzyłem,

pozostało mi sześć zmiennych, mam tylko ogólny zapis

poboru mocy detektora, który nie wiem po co, ale też się

zapisuje, różnice są minimalne, ale się zapisały, tak jak

zmienialiśmy ustawienia, możliwe że na podstawie tych

danych udałoby się odtworzyć wszystkie ustawienia,

jakie wtedy mieliśmy.

- W jaki sposób?

- Zrobimy dokładne pomiary i napiszecie mi program na

Teddy‘ego.

- Powaliło cię? Wiesz ile to roboty? Poza tym

Teddy‘ego nie po to nam dali.

- Ile to roboty?

- Zajmie nam ze dwa tygodnie jak w trójkę tylko nad tym się

skupimy. Thomas, szkoda czasu.

- Skąd wiesz ze szkoda? Wiecie jak Roentgen odkrył swoje

promienie a Fleming penicylinę?

- Wiemy, przez przypadek.

- O tym mówię, jesteśmy tu nie tylko do roboty, ale również

aby odkrywać, no panowie, piwo wam za to postawię.

- Jedno? Będziesz te piwo stawiał codziennie, przez cały

stracony na to czas.

- Niech wam wisi.

 

*****

 

Po dziesięciu dniach.

 

- I co?

- Teddy liczy.

- Cicho jakoś.

- Tak liczy, cicho, bądź cicho to usłyszysz, że cicho liczy.

- Są pierwsze kombinacje, nie wiadomo czy właściwe. Patrzcie

już są wszystkie.

- Ile ich jest?

- Kilkaset.

- Ile zajmie żeby je ustawić i sprawdzić?

- Jak wszyscy pomożecie to kilka godzin, jak będziemy mieli

szczęście to może trafimy prędzej, a jak źle policzył, to

w ogóle.

 

Uruchomiliśmy detektor i maszynę do tworzenia cząstek. Zaczęliśmy próby. Po dwóch godzinach trafiliśmy. Aż odskoczyliśmy od monitora z zaskoczenia i zdziwienia. Na ekranie był wyraźny szum.

 

- Ale wysoki, co to kurde jest?

- Nie wiem, ale na razie skupcie się na zapisaniu danych, tak

żebyśmy mogli to łatwo, tak samo ustawić.

 

Zapisywaliśmy i na papierze i do pliku, jak tylko się dało, włącznie z danymi zasilaczy. Tak aby móc to powtórnie

ustawić. W końcu usiedliśmy razem i wpatrywaliśmy się

w wykres komputera.

- Co to jest? Jak myślicie?

- Pewnie nic, nic istotnego, jakaś charakterystyczna cecha

któregoś z elementów chipsetu. Zakłócenia od sprzętu i tyle.

- Ciekawe, że występuje tylko w tym szczególnym ustawieniu,

może to jakaś cecha tej nowej cząstki, może coś ciekawego

odkryliśmy?

- Raczej wątpliwe, ja też wątpię. Thomas, lepiej ci teraz?

Straciliśmy tyle czasu.

- Hmm? Wygląda jakby równomierny szum, na bardzo dużej

częstotliwości, spróbujmy to nagrać i trochę to pobadajmy,

jak już włożyliśmy w to tyle roboty. Przyjrzę się temu

dokładnie, przez parę dni.

- Jak chcesz to sobie to badaj, to nic szczególnego.

 

Nazajutrz zrobiłem półgodzinne nagranie monotonnego sygnału i zacząłem się temu przyglądać, zmieniając częstotliwość oraz go wzmacniając . Już po kilku minutach zorientowałem się, że to nie jest jednolity sygnał. Składał się

z wielu nakładających się składowych w wyniku czego powstawał efekt równomiernego szumu. Spróbowałem wyselekcjonować na próbę jedną ze składowych i wtedy okazało się, że składowych jest bardzo, bardzo dużo. To już przyciągnęło uwagę całego zespołu.

 

- Thomas, trzeba ci przyznać że miałeś racje, to ciekawy zapis,

warto się temu przyjrzeć.

- Napiszmy program na zwykły komputer, niech przeanalizuje

ten sygnał pod kątem określenia ilości składowych,

a następnie niech spróbuje wyodrębnić jakieś poszczególne

składowe, wtedy może zorientujemy się co to za zakłócenia.

- Raczej nie wygląda to na zakłócenia sprzętowe, raczej ma to

związek z jakimiś urządzeniami z zewnątrz, może od jakiś

nadajników, jakieś fale elektromagnetyczne albo o nieznanym

charakterze? Może coś z kosmosu?

- Transmisja obcej cywilizacji?

 

Roześmialiśmy się wszyscy.

- No może kosmici rozkminili już telegraf kwantowy, a my

dopiero się za to bierzemy?

- No kto wie? Nowa nieznana dotąd cząstka, zjawisko

splątania, warto sprawdzić.

 

Następne kilka dni poświęciliśmy na napisanie programu, który będzie badał odkryty przez nas sygnał. Chcieliśmy określić ilość składowych i wyodrębnić poszczególne składowe, a potem przyjrzeć się samym sygnałom

i oczywiście zidentyfikować ich źródło. Jack napisał stosowny program do obróbki sygnału na tradycyjnym komputerze. Wykorzystaliśmy do tego najsilniejszą maszynę, jaką dysponował ośrodek. Uruchomiliśmy wszystko i czekali na wyniki. Po godzinie nasz komputer zasygnalizował nam, że zostało jeszcze 438 godzin i 46 minut do zakończenia obliczeń. Po kolejnej godzinie program poinformował nas, że jeszcze tylko 3848 godzin i 34 minuty i już będzie koniec obliczeń a po kolejnych 15 minutach procesor się zawiesił bo wyczerpano zasoby pamięci. Zrozumieliśmy, że analiza tego sygnału przekracza możliwości stosowanych obecnie komputerów. To oczywiście w żadnym razie nas nie zniechę- ciło. Wręcz przeciwnie zmobilizowało nas do dalszej pracy. Coś co nie chciało się wyliczyć, to właśnie coś dla naszej trójki. Georg stwierdził:

 

- Co to ma być, jak to się nie da? Panowie ten komputer nas

obraził.

 

Oczywiście inny zespół musiałby się poddać albo szukać innych, pewnie równie źle rokujących rozwiązań, ale my mieliśmy możliwości. Nasz Teddy przecież był w gotowości. Jednak skonfigurowanie komputera kwantowego do analizy “naszego” szumu wcale nie było proste. Zajęło nam to dużo pracy, poświęciliśmy na to kolejne dwa tygodnie zaniedbując niestety nasze właściwe zadania. Jednak tym razem już nikt nie oponował, wszyscy byliśmy ciekawi co to jest. W końcu udało się wszystko przygotować i uruchomiliśmy komputer kwantowy z zadaniem analizy tajemniczego sygnału. Obliczenia trwały 16 minut czyli bardzo, bardzo, długo. To

w zasadzie graniczny czas stabilnej pracy Teddy‘ego. Ale się udało. Wyniki były wręcz szokujące. Patrzyliśmy na to nie wierząc własnym oczom. Okazało się że “nasz” szum to wypadkowa ponad ośmiu miliardów pojedynczych sygnałów. Zgodnie z zadaniem, Tedy wyselekcjonował dla nas pojedynczy sygnał w pięciominutowym czasie nagrywania

i zapisał go nam do pliku, który mogliśmy już obrabiać na zwykłym komputerze. Usiedliśmy w trójkę i zaczęli się temu przyglądać.

 

- Georg, co to u licha jest? Ty się przecież znasz na kodowaniu

danych.

- Bóg jeden raczy wiedzieć. Pierwszy raz widzę coś takiego.

Nie przypomina niczego co znam. Bez wątpienia to

strumieniowy przesył danych. Całkiem sporo bajtów

w jednostce czasu.

- Ile?

- To trudno powiedzieć jak się nie wie co to jest, ale tak na

oko, mniej więcej kilka mB/sek, może trochę mniej.

- To tyle co strumieniowe ściąganie filmu dobrej jakości.

- No mniej więcej.

- Jak to pomnożyć przez osiem miliardów, to jakiś potężny

strumień danych. Na Ziemi chyba nie ma niczego, co

generuje tyle danych strumieniowych w tym samym czasie.

- No chyba ze serwery Facebooka.

 

Dodał Georg. Wszyscy się uśmiechnęliśmy.

- Gdzie jest źródło tych sygnałów?

- Nie mam pojęcia. Nasz detektor reaguje na zjawisko

splątania tej nowej cząstki. Jeśli to co wiemy o zjawisku

splątania jest prawdą, to źródło może być wszędzie, no

gdzieś, gdzieś we wszechświecie. Źródło może być w pokoju

za ścianą albo w galaktyce odległej o miliard lat świetlnych.

Ale na pewno gdzieś jest.

- Jest możliwe, że jest pochodzenia naturalnego?

- Oj, nie wygląda mi to na źródło naturalne. Ten sygnał jest

bardzo, bardzo złożony. Nie przypomina niczego, co miałoby

związek z naturą, zarówno ziemską jak i naturą

wszechświata. Tak złożony sygnał, według tego co wiemy,

mogliby generować tylko ludzie za sprawą jakiegoś

urządzenia technicznego.

- Albo coś inteligentnego, tylko gdzieś indziej we

wszechświecie.

- Tak mi się wydaje. Pamiętajcie, że to, na co teraz patrzymy

to jedna ośmiomiliardowa część całego sygnału. Wiemy już

na pewno, że inne składowe się różnią.

 

Zaczęliśmy z zapałem rozwiązywać problem. Każdy zaangażował się po swojemu, żeby zbadać źródło zjawiska. Pierwsze co zrobiliśmy, to wykonaliśmy kolejne obliczenia

z wykorzystaniem Teddy‘ego, tak aby wyselekcjonował nam inne składowe szumu. Okazało się, że większość sygnałów miało bardzo podobną czy wręcz identyczną strukturę, jednak przesyłały inne dane. W żaden sposób nie potrafiliśmy rozkminić sposobu kodowania. Jednego byliśmy już pewni. To na pewno nic z dziedziny technik przesyłu danych, stosowanych współcześnie czy dawniej w ziemskiej elektronice. Taki sposób kodowania nie przypominał niczego, z czym można się było spotkać na Ziemi. Nie byliśmy

w stanie również wykorzystać komputera kwantowego do pomocy, bo po prostu nie mieliśmy pojęcia co mamy kazać mu wyliczać.

Po kolejnym miesiącu ciężkiej pracy byliśmy już bliscy rezygnacji. Kombinowaliśmy na wszystkie sposoby i już chcieliśmy dać sobie z tym wszystkim spokój i przekazać odkrycie naszemu mądremu szefowi. Jednak w końcu nastąpił przełom. Zauważyliśmy, że te sekwencje sygnału, które braliśmy za kodowanie cyfrowe, w jakimś nieznanym nam systemie obliczeniowym, mogłyby być danymi analogowymi transmisji danych, na zasadzie zbliżonej do odwzorowywania pikseli matrycy współczesnych kamer. Zaczęliśmy żmudnie wyodrębniać te sekwencje, wspomagając się napisanym do tego programem komputerowym. Większość sygnału składała się właśnie z takich zestawów danych. Po oddzieleniu ich od reszty podjęliśmy próby traktowania ich w ten sposób, jakby

miały być transmisją danych typu audio i wideo.

 

- Panowie, kto to wymyślił?

- Napiszemy program, niech te sekwencje próbuje scalać

w całość. Może to wreszcie zacznie coś przypominać.

 

Otrzymaliśmy wyniki i nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom. Konwersja zniekształcała zapewne sygnał, ale i tak to co zobaczyliśmy, wydało nam się bardzo znajome. Przypominało strumień nieskompresowanych danych analogowych, podobnych do tych, jakich używało się dawniej do transmisji danych strumieni dźwięku oraz analogowego odwzorowania jakiś impulsów. W końcu zostawiliśmy laboratorium i poszliśmy na piwo. Siedzieliśmy w “naszym” pubie, jednak temat nie dawał nam spokoju.

 

- Co to może być?

- Teraz to jednak wygląda jakby wytwór naszej ludzkiej

techniki.

- Pojedynczy sygnał składa się ze strumienia danych.

- A takich sygnałów jest około osiem miliardów.

- Słuchajcie, niech każdy w jakiś sposób spróbuje dojść do

tego, co to może być?

 

Jack podsunął jeszcze jeden pomysł.

 

- Tak Jack?

- Jeszcze jedna rzecz przyszła mi do głowy. Każmy przeliczyć

to jeszcze raz Teddy‘emu, niech porówna ilość sygnałów czy

te osiem miliardów to wartość stała czy też zmienia się

w czasie?

- Fajny pomysł, Jutro od tego zaczniemy.

 

Tak jak sobie zaplanowaliśmy, rozpoczęliśmy kolejny dzień od powtórnego przeliczenia ilości składowych. Znowu ze zdziwieniem stwierdziliśmy, że przez kilka dni przybyło składowych o niemal milion. A po kolejnych obliczeniach wiedzieliśmy, że składowych wciąż przyrasta w tempie około 200 tysięcy na dobę.

 

I znowu siedzieliśmy przy piwie i dyskutowali na temat naszego odkrycia i wtedy Georg doznał olśnienia:

 

- Koledzy, od dzisiaj możecie nisko mi się kłaniać i zwracać

się do mnie ze szczególnym szacunkiem.

- Coś wymyślił?

- Wiem co jest źródłem “naszego” sygnału.

- Ta, akurat.

- Wiem i koniec. Natomiast jest nieprawdopodobne, dlaczego

trzej młodzi i tak inteligentni ludzie wpadli na to dopiero tak

późno, a to takie proste.

- Tak? No ciekawe?

- A no tak. Powiedzcie mi, czego jest na świecie osiem

miliardów i przybywa o 200 tysięcy dziennie, he?

- O mamo, ludzi !!!

 

Natychmiast z Jackiem wymyśliliśmy odpowiedź.

 

- A no właśnie. Źródłem każdej składowej jest... człowiek.

Prawdopodobnie ludzki mózg.

- O jacie! Rzeczywiście, jak mogliśmy nie wpaść na to od

razu!

- A my tu o kosmitach jakiś gadamy.

- Ale słuchajcie, to naprawdę ciekawe, po co nasze mózgi

transmitują strumień danych, co to za dane? Natura nie robi

niczego bez celu. No i w jaki sposób się to dzieje?

- Możliwe, że w naszych mózgach jest miejsce, w którym

znajduje się splątana na stałe cząstka i sobie... telegrafuje.

- Nikt jej nie odkrył do tej pory?

- No a niby jak miałby to zrobić? Thomas przecież ten

detektor, który wymyśliłeś, jest pierwszy na świecie a w ogóle

o nowej cząstce wie kilkadziesiąt ludzi.

- Poza tym, sami widzieliście jak trudno było trafić w ten

przekaz. To że nam się udało, to czysty przypadek.

- Jack, nie wyciągaj wniosków za wcześnie. Czy to przypadek

czy nie, to zobaczymy. Dziwne to jakieś. Trochę nie z tego

świata. Nie wiem czy wiecie, że natura, ta którą znamy,

posługuje się już zjawiskiem splątania. Są ptaki, które

wykorzystują to zjawisko w procesie orientacji przestrzennej.

- Mnie to bardziej ciekawi... do kogo trafia ta transmisja? No,

jeśli do kogoś trafia.

- Tego co my podglądamy, nie odbiera już właściwy adresat,

jeśli taki gdzieś jest. Podglądając przekaz zaburzamy

zjawisko splątania. Temu czemuś lub komuś niekoniecznie

musi się to podobać. Kim może być odbiorca ?

- Tym co nas stworzył... może Bogiem?

 

Stwierdził Jack. Roześmialiśmy się tak, że aż dziewczyna, która w pubie podawała nam piwo, zaczęła się zastanawiać czy już nam czasem nie wystarczy.

 

Georg rozpoczął patetyczne okolicznościowe przemówienie, którego słuchaczami byliśmy tylko ja, Jack i wyraźnie

zainteresowana, podsłuchująca nas, ładna, młoda kelnerka.

 

- Panowie to ważny dzień i ważne odkrycie. Może

najważniejsze w naszym życiu. Kto wie, może kiedyś Nobla za

to dostaniemy? W związku z tym, umówmy się na razie, że

dopóki nie uporządkujemy badań i nie dowiemy się, co

naprawdę odkryliśmy oraz nie potwierdzimy naszych

przypuszczeń, to zachowamy to w ścisłej tajemnicy. Nikomu,

ale naprawdę nikomu, nic o tym na razie nie mówimy, ok?

 

Przytaknęliśmy zgodnie. To akurat wydawało nam się oczywiste. Georg kontynuował:

 

- Proponuję, aby łatwiej zapamiętać ten dzień, nazwijmy go

jakoś. Tylko nie wiem jak?

 

Pokiwaliśmy głowami na znak akceptacji. Było nam wszystko jedno, jak sobie Georg ten dzień nazwie. Ale wiedzieliśmy równie dobrze jak on, że ten dzień jest dla nas ważny. Georg skinął na dziewczynę a jak podeszła, to uprzejmie zapytał. Powiedz nam jak masz na imię? Dziewczyna myślała że Georg ją podrywa i uśmiechnęła się tak pięknie, jak tylko ładna kelnerka może się uśmiechnąć.

 

- Lilian.

 

Lilian, przynieś nam jeszcze po trzy dla każdego, świętujemy ważny dzień.

 

- Chłopaki, nie za dużo?

- Za dużo, ale dzisiaj tak trzeba.

 

Dziewczyna posłusznie przyjęła zamówienie. Podpowiedziałem Georgowi:

- Georg, nazwa sama do ciebie przyszła.

 

Georg zamyślił się intensywnie na krótką chwilę a następnie szeroki uśmiech rozświetlił jego inteligentne oblicze.

 

- Lilian Day?

 

Odpowiedzieliśmy z Jackiem równocześnie:

 

- No pewnie.

 

*****

 

Susan. Początek historii. Sześć lat przed “Lilian Day”.

 

Lucas zjechał z głównej drogi na drogę boczną, która prowadziła do pobliskiej małej wioski. Jechał tą drogą tak długo, aż wjechał na kulminację wzgórza i tam, na poboczu zaparkował samochód. Wysiadł pierwszy a Susan wysiadła za nim. Droga na którą zjechał była bardzo rzadko używana. Prawie nikt nią nie jeździł. Lucas znał to miejsce. Susan nie była pierwszą dziewczyną, którą tu przywiózł. Było bardzo romantycznie, rozciągał się stamtąd malowniczy widok na wioskę i pobliskie wzgórza, aż w końcu na małe miasto

w stanie Luizjana w którym oboje dorastali. Oboje patrzyli na rozległy krajobraz. Susan zbliżyła się do Lucasa. Była podniecona. Susan zakochała się w Lucasie do szaleństwa. Już

od dawna próbowała zwrócić na siebie uwagę przystojnego chłopaka. Choć Susan była bardzo ładna, to Lucas znał wiele takich dziewczyn jak ona i wiele z tych dziewczyn się nim interesowało. Radość Susan, że udało jej się zainteresować Lucasa swoją osobą, była wiec tym większa. Susan była już

z Lucasem od ponad dwóch miesięcy. Dostał już od niej wszystko to, co mógł dostać najcenniejszego, czyli to, co nie raz dostawał od innych dziewczyn. Objął ją i namiętnie całował a ona z wielkim oddaniem odwzajemniała mu się. Susan była zgrabną, bardzo ładną dziewiętnastolatką

o średnim wzroście, ciemnych włosach i bystrym spojrzeniu. Była zdolna i inteligentna. Świetnie się uczyła i właśnie kończyła średnią szkołę. Podjęła też działania aby dostać się na uniwersytet w sąsiednim stanie.

 

- Lucas, całuj mnie jeszcze, kocham cię.

- Susan, też cię kocham.

- Lucas, co będzie z nami jeśli dostanę się na uniwersytet?

- Co ma być? Chcesz mnie zostawić?

- Nigdy cię nie zostawię, mówiłam ci przed chwilą, naprawdę

cię kocham.

 

Susan miała zdolności do nauk ścisłych. Zwłaszcza fizyka

i matematyka szły jej dobrze. Ale ona pasjonowała się komputerami oraz ogólniej elektroniką i na takie właśnie studia złożyła dokumenty. Lucas był w tym samym wieku co ona. On również niedawno skończył szkołę średnią, jednak nie chciał więcej kontynuować nauki. Nauka nigdy nie przychodziła mu łatwo. Jego rodzice byli zamożnymi ludźmi. Ojciec prowadził duży zakład meblarski. Zatrudniali kilkadziesiąt ludzi. Lucas był jedynakiem i ojciec usilnie

próbował zainteresować syna prowadzeniem firmy. Jednak on był lekkoduchem. Nie był głupi, był inteligentny, jednak jeszcze nie dojrzał na tyle, żeby zająć się biznesem rodzinnym na poważnie. Właściwie to nie wiedział jeszcze, co chciałby

w życiu robić. Ale na jednym znał się już naprawdę dobrze. Można by rzec, że był w tym mistrzem. Potrafił uwodzić dziewczyny. Tak naprawdę to one same do niego lgnęły. Był bardzo przystojnym, szczupłym, wysokim mężczyzną

z jasnymi włosami i niebieskimi oczami. Jak mu zależało, to potrafił być kulturalny i szarmancki. Dziewczyny za nim przepadały. Lucas nigdy nie był sam. Zawsze w towarzystwie swoich kompanów, których mu nie brakowało, a którzy mienili się jego przyjaciółmi, zwłaszcza z powodu jego zawsze pełnego portfela. Rodzice, a w szczególności matka, go rozpieszczali. Lucas potrafił być “duszą towarzystwa”. Miał zawsze przy sobie jakąś dziewczynę, ale teraz od dwóch miesięcy Susan dostąpiła zaszczytu bycia jego wybranką, co

w znaczący sposób nobilitowało ją w młodocianym towarzystwie niewielkiego miasta, w którym prawie wszyscy lepiej lub gorzej się znali. Lucas miał jeszcze jedną, w jego wieku dziwną obsesję, której nikomu na razie nie zdradzał. Bardzo chciałby mieć kiedyś syna i wychowywać go inaczej niż wychowywano jego.

Lucas cenił uczucie Susan. Do tej pory zakochiwały się

w nim bardzo atrakcyjne, ale głupiutkie dziewczyny,

z którymi Lucas czuł się niedowartościowany. Susan była inna, była mądra, inteligentna i bardzo zdolna. Dopóki nie była dziewczyną Lucasa, to nikt specjalnie nie zwracał na nią uwagi. Owszem podobała się chłopakom, ale tak jak inne. Chłopcy trochę bali zalecać się do Susan z racji tego, że znano ją jako wyróżniającą się uczennicę. Jednak z chwilą połączenia się z Lucasem, inni dostrzegli prawdziwą kobiecość Susan i zaczęli Lucasowi mu jej zazdrościć. Susan wyraźnie zaczęła odczuwać zwiększone zainteresowanie innych, fajnych chłopaków i wcale jej to nie przeszkadzało, ani jej nie stresowało. Była zdolna, ale była też ładną kobietą

i myślała tak, jak myślą ładne kobiety.

Susan i Lucas byli zakochaną parą.

 

*****

 

Trzy miesiące później.

 

- Lucas, przyjęli mnie, przyjęli mnie na uniwersytet! Tak się

cieszę. Co na to powiesz?

- Zapomnisz tam o mnie.

- Lucas, co ty gadasz, kocham cię, mówiłam ci, zawsze

będziemy razem!

- Będziemy się spotykać?

- Lucas, pewnie że będziemy! Przecież to tylko niecałe

dwieście kilometrów. Na każdy weekend będę w domu.

 

Lucas przytulił czule Susan. Teraz dopiero kiedy poczuł, że może ją stracić, że musi o nią trochę zawalczyć, jego uczucie stawało się głębsze i prawdziwsze.

 

*****

 

Uniwersytet techniczny w stanie Teksas. Dwa miesiące później.

 

- Susan, gdzie tak pędzisz? Pogadaj ze mną trochę.

- Jack, nie gniewaj się, nie mogę teraz, dzisiaj piątek i zaraz

wracam do domu. Pogadamy w poniedziałek, jak wrócę, ok?

 

Susan już od kilku tygodni zauważyła, że Jack się nią interesuje i szuka z nią kontaktu. Jack był bardzo przystojny, ale Susan szczególnie zwróciła uwagę na to, że jest wybitnie zdolny i inteligentny. Susan uczęszczała z Jackiem do tej samej grupy i miała już okazje przekonać się na wspólnych zajęciach o zdolnościach Jacka. Imponował jej swoją bystrością umysłu i łatwością zdobywania wiedzy. Przygotowania do kolejnych kolokwiów było dla niej i dla innych ciężką pracą, a dla Jacka wydawały się dobrą rozrywką. Jack potrafił nawet wyprowadzić z równowagi wykładowców, swoimi dociekliwymi pytaniami, przekracza- jącymi zakres obowiązującego materiału. Susan rozumiała, że prawdopodobnie podoba się Jackowi i że byłaby w stanie

z łatwością zdobyć jego sympatię. Susan nawet podobałoby się to, gdyby mogła być dziewczyną tego przystojnego

i inteligentnego mądrali. Widziała, że inne dziewczyny wyraźnie próbują nawiązać z Jackiem bliższy kontakt a on akurat upodobał sobie ją. Jednak Jack nie wiedział tego, co czuła Susan. Serce Susan było już zajęte. Dla Susan liczył się tylko on. Liczył się tylko jej Lucas, którego kochała ponad wszelką miarę.

 

Kilka dni później. Na campusie.

 

- Susan, daj się wreszcie zaprosić, chociaż na kawę. Mam cię

błagać na kolanach?

 

Jack nie ustępował w próbach zainteresowania dziewczyny swoją osobą.

- Dobra, chodź na tą kawę, chyba musimy pogadać.

- Susan, co jest z tobą? Tak trudno nawiązać z tobą kontakt.

- Jack, co chcesz ode mnie?

- Jak to co chcę? Chce z tobą chodzić, podobasz mi się bardzo.

 

Nieśmiałość na pewno nie była cechą, którą można by przypisywać Jackowi. Lubił kontakty z dziewczynami, lubił się do nich zalecać i przekonał się już dawno, że nie warto być nieśmiałym.

 

- Jack to miłe co mówisz. Jesteś naprawdę fajny i naprawdę

mi się podobasz, ale ja już z kimś jestem, nie zostawię go dla

ciebie.

- Tego się właśnie obawiałem. Dziękuję, że jesteś chociaż

szczera. Zapłacę za kawę i pójdę już.

- Jack przecież możemy być przyjaciółmi.

- Dlaczego mielibyśmy nie być przyjaciółmi? Susan co ty

mówisz, przecież wszyscy tu jesteśmy przyjaciółmi. Przecież

wcale nie obrażam się na ciebie. Szkoda tylko, że jest tak jak

mówisz.

 

Jack szybko wstał od stolika, podszedł do baru i zapłacił rachunek choć swojej kawy prawie w ogóle nie wypił. Nie chciał żeby dziewczyna widziała, że łamie mu się głos a oczy zaszły mu łzami. Faceci nie lubią okazywać słabości, szczególnie przed kobietami, które im się podobają.

 

Jack przestał zalecać się do Susan, ale nie był w stanie

o niej zapomnieć. Był uprzejmy, ale starał się być obojętny,

a ta wcale nie czuła się z tym dobrze. Kochała Lucasa, ale doskonale rozumiała, że Lucas do pięt nie dorasta Jackowi. Jack już jest kimś i na pewno życie z nim nie byłoby życiem przeciętnym a przyszłość z Lucasem jest niepewna. Ale dziewczyna była zakochana i racjonalne wnioski nie przemawiały do niej. Działała chemia, chemia Lucasa.

 

Kilka tygodni później

 

Susan, zbliżając się rano do budynku swojej uczelni zauważyła, że stoi przed nim wielu zgromadzonych studentów, wśród nich byli studenci z jej grupy, był również Jack.

 

- Dlaczego nie wchodzicie? Co to ma być, jakiś strajk?

 

Grupa popatrzyła na nią z głupim uśmiechem, ale nikt, nic nie mówił. W końcu Jack się odezwał:

 

- Susan, tam za tymi drzwiami czeka na ciebie prawdziwe

życie. Tam jest kwintesencja naszej przyszłości, tak będzie

smakować.

 

Jedna z koleżanek skonstatowała:

 

- Raczej pachnieć.

 

Susan nic nie rozumiała.

 

- Nie wiem o co wam chodzi, ale ja idę bo już jest późno. Nie

zamierzam się przez was spóźniać.

 

Koleżanki i koledzy ze zrozumieniem pokiwali głowami, ale nic nie komentowali. Susan weszła do budynku. Po kilkunastu sekundach była z powrotem.

 

- Ja pierniczę co to jest?

 

Cale towarzystwo wybuchło śmiechem.

 

- Życie, moja droga. A dokładniej to pękła rura.

- Jaka rura?

- Kanalizacyjna, to chyba czuć.

 

Z budynku wyszła pani doktor, która była opiekunem ich grupy.

- Chyba nie muszę wam tłumaczyć, że mamy poważną awarię.

Zajęcia są odwołane do końca tygodnia. Macie weekend

o dwa dni dłuższy. Firma już jedzie, będą to naprawiać, ale

sprzątanie i wietrzenie potrwa do poniedziałku. Jeśli ktoś

chce, to może jechać do domu.

 

Susan cieszyła się, że może wcześniej jechać do siebie. Cieszyła się, że spędzi więcej czasu z Lucasem. Postanowiła zrobić mu niespodziankę i nie dzwonić wcześniej. Szybko się spakowała i wsiadła do samochodu. Po niespełna trzech godzinach była w swojej miejscowości. Postanowiła, że zanim pójdzie do domu, to wpadnie do Lucasa. Jego rodzice niedawno wynajęli mu mieszkanie, ponieważ jego matka bardzo się przejmowała kiedy Lucas późno wracał do domu. Ojciec Lucasa widząc to postanowił, że czas już, żeby syn się usamodzielnił. Susan miała klucze do tego mieszkania. Wiele nocy już tam spędziła. Miała nadzieję, że zastanie go jeszcze w domu, choć była już godzina dziesiąta trzydzieści. Susan tęskniła za Lucasem i była podniecona. Miała prosty plan. Chciała od razu się z nim kochać. Nie dzwoniła, tylko cicho otwarła drzwi swoim kluczem. Weszła do środka.

W mieszkaniu było cicho. Na stole w salonie była pusta butelka po whisky, brudne kieliszki i jakieś resztki jedzenia. Wszystko w nieładzie. Susan weszła do sypialni. W łóżku leżał nagi Lucas a obok niego również naga, leżała jedna

z jego byłych dziewczyn, którą Susan trochę znała. Miała na imię Nicole. Lucas obudził się kiedy Susan otwarła drzwi

i zaspanym, przepitym wzrokiem popatrzył na Susan.

Poderwał się jak oparzony, ubrał spodnie i pobiegł za Susan, która właśnie szybkim krokiem wychodziła z mieszkania.

 

- Susan, Susan, poczekaj, przepraszam cię Susan, nie

zostawiaj mnie!

 

Susan nie chciała tego słuchać, pobiegła w stronę samochodu

i szybko odjechała do swojego domu. Lucas próbował przeprosić i udobruchać ją jakoś. Nachodził ją przez cały weekend, przyniósł kwiaty, ale ona miała go na razie dosyć

i nie chciała z nim rozmawiać. Skróciła pobyt w domu

i pojechała z powrotem do kampusu.

 

Po kilku tygodniach Susan jednak dała się przeprosić. Była zakochana w Lucasie i była w stanie wiele mu wybaczyć. Choć w to nie wierzyła, to dała sobie wmówić, że jego zdrada była jednorazowym wybrykiem. Próbowała przekonać samą siebie, że może rzeczywiście jest tak jak Lucas jej wmawiał. Bardzo chciała żeby tak w istocie było. Relacje pomiędzy Lucasem a Susan powoli wracały do normy. Susan znowu zaczęła za nim tęsknić a Lucas obdarowywał ją szczodrze czułymi słowami i demonstrował swoją wierność i przywią- zanie przy każdej okazji. Susan znowu wracała na każdy weekend do domu i spędzała z Lucasem więcej czasu, niż

z własnymi rodzicami i rodzeństwem. Nocowała znowu wyłącznie u niego wtedy, kiedy przyjeżdżała do swojego miasta. Susan wydawało się, że on znowu należał wyłącznie do niej. Nauka szła jej dobrze i znowu wszystko układało się po jej myśli. Mieli już z Lucasem wspólne plany na przyszłość, myśleli o małżeństwie. Obiecał jej, że zajmie się na poważnie biznesem rodzinnym i że będzie myślał o kupnie domu. Przestał już tak często spotykać się ze swoimi koleżkami i przesiadywać w knajpach do późnej nocy. Codziennie chodził rano do pracy w rodzinnej firmie. Pewnego ranka, kiedy byli razem, wyjawił Susan swoją obsesję. To co jej powiedział bardzo ją zdziwiło. Zanim wstał z łóżka, zapytał ją niespodziewanie:

 

- Susan, urodzisz mi syna?

- Lucas, co z tobą? Co ci chodzi po głowie?

- Bardzo, bardzo, chciałbym mieć syna.

- Pewnie kiedyś ci urodzę, jeśli będziemy razem i będziesz

mnie kochał.

- Susan, obiecaj, że urodzisz mi syna.

 

*****

 

Po kilku miesiącach, w kampusie.

 

- Susan jak tam? Umiesz wszystko? Damy radę?

- Pewnie że damy.

 

Jedna z koleżanek z akademika, z którą Susan chodziła do jednej grupy, zaczepiła ją, jak ta siedziała na ławce przed budynkiem uczelni. Za godzinę mieli razem zdawać ważny egzamin semestralny z bardzo trudnej elektroniki. Susan uczyła się na bieżąco i była niemal pewna, że jakoś sobie poradzi, ale nerwowo przeglądała notatki i skrypty, których miała na kolanach pokaźny plik. Widziała jak Jack wchodzi do budynku. Spokojny, wyluzowany. Stanął w drzwiach, bo ją zauważył i ładnie się do niej uśmiechnął. Wiedziała już na co stać Jacka. Nie potrafiła pojąć jak można być tak zdolnym. Jack swoją wiedzą przerastał niektórych wykładowców, którzy prowadzili zajęcia. Jeden z nich na zajęciach z fizyki, przy całej grupie wprost mu to powiedział, kiedy przez piętnaście minut zapisali razem całą tablicę, rozważając wspólnie jakieś abstrakcyjne zagadnienie fizyki teoretycznej, którego pozostali studenci zupełnie nie znali. Jack z adiunktem posunęli się tak daleko, że Susan oraz większość pozostałych w ogóle przestała rozumieć o czym rozmawiają. Susan dziwiła się, że Jack cięgle jest sam, choć zalecało się do niego kilka dziewczyn z grupy, które nie były jeszcze związane z kimś innym. Wyobrażała sobie, że pewnie Jack ma kogoś gdzieś daleko, spoza grona studentów, podobnie jak ona. Jack bardzo podobał się Susan. Ale ona patrząc jak Jack uśmiecha się do niej z progu wydziału powtarzała w myślach swoją mantrę:

 

- “Przecież kocham Lucasa, przecież kocham Lucasa.”

 

I rzeczywiście tak było.

 

W tym momencie zadzwonił telefon. Susan odebrała.

 

- Cześć Susan, tu Sandy.

- Sandy, cześć, jak się cieszę, tak dawno cię nie słyszałam.

 

Sandy była najlepszą koleżanką Susan. Znały się od dzieciństwa, wychowywały się w sąsiedztwie i chodziły razem do wszystkich szkół aż do ukończenia szkoły średniej. Obie mogły zawsze na siebie liczyć. Zwierzały się sobie ze wszystkiego, włącznie z intymnymi aspektami kontaktów ze swoimi chłopakami. W ich życiu nie odbyła się żadna ważna uroczystość, żadne urodziny, żadne radości nie były świętowane, w których nie byłyby obie. Sandy studiowała ekonomię na uczelni w mieście, w którym razem dorastali. Dopiero studia Susan trochę je rozdzieliły. Sandy wiedziała wszystko o Lucasie a nawet wiedziała, że gdzieś na uczelni Susan jest wybitny student o imieniu Jack. Sandy gorąco zachęcała Susan do wchodzenia w znajomość z Jackiem. Przy każdym spotkaniu przestrzegała Susan przed Lucasem. Odradzała jej wiązanie się z nim na stałe. Susan trochę zaczęło to drażnić i ostatnio stosunki pomiędzy Susan a Sandy trochę się ochłodziły, ale tylko odrobinę. Sandy i Susan były dla

siebie najlepszymi przyjaciółkami, bez żadnych wątpliwości.

- Sandy co u ciebie?

- Masz chwilę? Chciałabym ci coś powiedzieć.

- Stało się coś?

- Tak.

- Co?

- Usiądź.

- Siedzę, nie wygłupiaj się, gadaj.

- Susan, może się na mnie obrazisz, ale muszę ci coś

powiedzieć i powiem ci to wprost, bez ogródek.

- Gadaj w końcu.

- Ta zdzira która leżała w łóżku z Lucasem.

- Nicole. Znowu z nią poszedł?

- Gorzej, ona łazi po knajpach i pieprzy że jest z nim w ciąży.

Susan i to nie od tego czasu, jak ich nakryłaś, tylko podobno

od kilku tygodni.

- Sandy, co ty gadasz? Skąd wiesz? Może to nieprawda?

- Może, sama go zapytaj, przykro mi Susan, ale musiałam. Nie

mogę już znieść jak ten drań robi cię w... ech nie powiem

w co. Nie gniewaj się na mnie.

Susan załamanym głosem była w stanie odpowiedzieć tylko:

- Nie gniewam się.

 

I rozłączyła rozmowę.

Twarz Susan zalały łzy a serce pękało z żalu i rozpaczy. Nie była w stanie iść na egzamin. Wsiadła do auta i pojechała do domu.

 

Kilka godzin później.

 

- Powiedz mi czy to prawda?

 

Lucas odpowiedział po dłuższej chwili milczenia:

 

- To prawda, chciałem ci powiedzieć, tylko nie wiedziałem jak.

- Zrywasz ze mną?

- Chcę się z nią ożenić zanim urodzi dziecko. Za dwa miesiące

się żenię, już wszystko ustalone, oświadczyłem się.

 

Susan przepłakała ostatnie dwa tygodnie. Omal nie zawaliła sesji. Wszyscy znajomi pomagali jej się otrząsnąć na tyle, żeby pozdawała egzaminy. Pomagał jej również Jack. Nie dopytywał co się stało, ale koleżanki Susan powiedziały mu, że rzucił ją chłopak z którym chodziła od ponad roku.

W końcu trochę się pozbierała i zaczęła normalnie się uczyć

i uczęszczać na zajęcia. Trudno było tylko zobaczyć na jej twarzy ten pogodny uśmiech, z którym wcześniej prawie nigdy się nie rozstawała. Po miesiącu spotkała Jacka na trawniku przed akademikiem, jak czytał podręcznik i się uczył. Dosiadła się w kucki obok niego i przez dłuższą chwilę milczała.

 

- Jack.

- Tak?

- Chcesz iść jeszcze na tą kawę?

 

Spokojnie odłożył książkę i popatrzył w niebieskie oczy dziewczyny. Dziewczyny, o której marzył od miesięcy, od pierwszego spojrzenia na nią. Twarz Susan i Jacka rozjaśnił pogodny uśmiech.

 

*****

 

Eva. Początek historii. Cztery miesiące po “Lilian Day”.

Australia, wyspa Moreton. 30 km od miasta Brisbane.

9 tysięcy km od San Jose.

 

- Eva, mamy czekać na ciebie tutaj?

- Nie no coś ty, macie płynąć do brzegu.

- Eva nie przesadzasz? Stąd do przystani jest pięć kilometrów.

- No to co? A do brzegu pięćset metrów.

- Przecież wszędzie są rafy, nie dopłyniesz tu bezpiecznie do

brzegu.

- No wiem o tym. Popłynę sobie powoli wzdłuż brzegu

i spotkamy się na przystani. Za jakieś trzy godziny mnie

zobaczycie. Będę akurat na kolacje.

- Uważaj, żebyś sama nie stała się kolacją.

- No, ale śmieszne.

 

Eva poprawiła zapięcie pianki do nurkowania, założyła długie płetwy i maskę, a do ręki wzięła rurkę.

 

- Jesteś pewna? Dasz sobie radę?

- Dam, dam, nic się o mnie nie martwcie, dziesiątki razy już

tak płynęłam.

- Ok, jak chcesz, będziemy czekać na przystani.

 

Eva usiadła na krawędzi łodzi i wykonała obrót przez plecy wpadając do wody. To nie była zwykła morska toń. To był ciekły kryształ. Woda tak czysta i przejrzysta, że dno które zobaczyła wyraźnie ze wszystkimi szczegółami, wydawało się być pięć metrów pod nią, a w rzeczywistości było prawie dziesięć razy dalej. Woda była ciepła i miała pod powierzchnią kolor jasnego, pastelowego błękitu a wraz z głębokością przechodziła w ciemniejsze, mocniejsze odcienie. Przy dnie wydawała się być granatowa, ale wciąż idealnie przejrzysta. Eva spokojnie płynęła z rurką, tuż pod powierzchnią, nie wychylając głowy. Wykonywała tylko lekkie ruchy płetwami, które nie wymagały prawie żadnego wysiłku, jednak równomiernie i efektywnie popychały jej delikatne i zgrabne ciało. Przepłynęła kilkadziesiąt metrów zbliżając się do rafy. Eva wydawała się częścią otaczającej ją przyrody. Smukłość jej ciała w piankowym kombinezonie, przedłużonego dodatkowo długimi płetwami, idealnie wpisywała się

w harmonię natury. A środowisko bardzo różniło się od tego, do czego przywykli zwykli ludzie. To był alternatywny świat, dany do ujrzenia na żywo tylko nielicznej reprezentacji gatunku ludzkiego. Mogli go właściwie odczuwać tylko zapaleńcy, którzy znaleźli się w miejscu najpiękniejszej rafy koralowej na świecie i potrafili nurkować. Oglądanie go na ekranie nie oddawało jego rzeczywistego piękna. Dawało się je w pełni odczuwać tylko łącznie z dotykiem i zapachem ciepłej słonej wody oraz wzrostem ciśnienia, ze zmianą głębokości.

Eva przesuwała się wzdłuż podwodnego klifu pokrytego rafą, czyli wielu gatunków zwierząt na stałe przytwierdzonych do skał i budujących mineralne struktury swoich wapiennych szkieletów o złożonej fakturze i żywym kolorze. Dominowały oczywiście różne gatunki korali. Wśród tego podwodnego labiryntu pływały tropikalne ryby o ostrych barwach

i dziwnych kształtach. Eva znała ten osobliwy krajobraz bardzo dobrze, jednak przy każdym nurkowaniu odkrywała go dla siebie na nowo. Wydawało jej się, że ten widok i te odczucia nie są w stanie jej się znudzić, choćby całe swoje życie miałaby spędzić w wodzie. Kochała rafę i nurkowanie ponad wszystko na świecie.

Eva jest zgrabną 23 latką o dziecięcej budowie. Urodziła się

i wychowała w mieście Brisbane, które znajduje się na wschodnim wybrzeżu kontynentalnej części Australii. Ojciec Evy jest zawodowym nurkiem i od niego zaraziła się pasją do nurkowania oraz ogólnie do miłości do przyrody, szczególnie podwodnej jej części. Głównym zajęciem Evy jest praca jako instruktor nurkowania na wyspie Moreton. Początkowo pracowała razem z ojcem, ale potem znalazła lepiej płatną pracę na innej marinie w innej części wyspy. Obecnie była już doświadczonym nurkiem, obytym ze wszystkimi rodzajami sprzętu. Posiadała spore doświadczenie, pomimo młodego wieku. Ponieważ była bardzo ładna, miła i uprzejma, to wielu turystów życzyło sobie nurkować właśnie z nią. Interes się kręcił, kierownictwo klubu nurkowego było z tego zadowolone, a Eva zarabiała na tyle dobrze, że mogła sama się utrzymywać i wynajmować mały domek na wyspie Moreton.

Skromnie w nim żyła. Właścicielką tego domku była stara babcia, która dożywała swoich dni w domu opieki w Brisbane.

W okresach w których turystów było mniej Eva wieczorami dorabiała jako kelnerka w restauracji, w jednym z hoteli na wyspie. Na stały ląd jechała rzadko i tylko wtedy kiedy naprawdę musiała. Zmuszona była szybko się usamodzielnić. Stosunki pomiędzy rodzicami układały się bardzo źle. Rodzice ciągle się kłócili aż w końcu się rozwiedli. Nie była w stanie znieść już ciągłego napięcia i awantur w domu. Kiedy matka poszukała sobie nowego partnera, to w wieku 19 lat, na stałe przeniosła się na wyspę i stała się zupełnie samodzielna. Praca instruktora nurkowania pochłaniała ją całkowicie. Dla niej była to praca marzeń. Z wody mogłaby w ogóle nie wychodzić. Czasem żartowała, że żałuje, że nie urodziła się ze skrzelami.

W hotelu w którym dorywczo pracowała, pracował również młody menedżer o imieniu Nils. Był Szwedem, miał 26 lat

i bardzo się jej podobał. Był wysoki, przystojny, miał jasne włosy i bardzo ładny uśmiech. Miał również dosyć odpowiedzialne stanowisko, co zważając na jego młody wiek, było sporym osiągnięciem i imponowało dziewczynie. Nils był poliglotą, rozmawiał płynnie po angielsku i niemiecku oraz oczywiście po szwedzku. Eva chciałaby jakoś zainteresować Nilsa swoją osobą, ale nie bardzo wiedziała jak ma to zrobić. Pomimo, że pracowała na co dzień z ludźmi, to była nieśmiała. Jej rozmowy z turystami sprowadzały się niemal wyłącznie do przekazywania informacji technicznych, dotyczących nurkowania oraz do uprzejmego oganiania się od nieustających zalotów młodych chłopaków z całego świata, którzy pod jej okiem się uczyli w najpiękniejszym do tego miejscu na Ziemi. Niestety Nils do Evy się nie zalecał i nie zwracał na nią uwagi. Ale wkrótce, za sprawą przypadku miało się to zmienić.

Pewnego dnia miała wyjątkowo wymagający zespół

z którym nurkowała. Właściwie jej rola tego dnia sprowadzała się wyjątkowo nie do funkcji instruktora, ale przewodnika. Tych nurków niczego nie trzeba było uczyć. Byli profesjonalistami i Eva nurkowała z nimi na głębokość 30 metrów czyli dość głęboko. Przyjechali z Europy na kilka dni

i chcieli w jak najkrótszym czasie zobaczyć jak najwięcej. Czterech młodych facetów w świetnej kondycji. Trudno ich było wygonić z wody. Przebywali pod wodą najdłużej, jak tylko było to możliwe. Eva rzadko nurkowała tak głęboko przez tak długi czas, bo rzadko nadarzała się taka okazja. Ale tego dnia tak właśnie było. Jak ekipa zakończyła wreszcie nurkowanie to Eva czuła się zmęczona. Jednak musiała tego samego dnia iść pracować do hotelu. Przyjechała tam, przebrała się w strój kelnerki i poszła do restauracji. Ruch był wyjątkowo duży, musiała się spieszyć. Po godzinie takiej pracy przyjęła zamówienie od klientów, zrobiła kilka kroków w stronę kuchni i poczuła, że robi jej się słabo. Nogi się pod nią ugięły. Zdążyła jeszcze dosyć gwałtownie dosiąść się do stolika przy którym siedziała para młodych ludzi, gości hotelu. Położyła się na stoliku i zemdlała na dobre. Zrobiło się małe zamieszanie i na salę przybiegł Nils. Miał dyżur tego dnia. Eva szybko odzyskała świadomość i z pomocą Nilsa, który ją podtrzymywał, doszła do pokoju służbowego, który był

w pobliżu sali restauracyjnej. Rozsiadła się w wygodnym fotelu a Nils usiadł koło niej.

 

- Eva, co to było?

- Nie wiem. Długo nurkowałam, jestem wyjątkowo zmęczona

i dlatego.

- Dlaczego nic nie powiedziałaś? Przecież dałbym ci wolne

dzisiaj.

- Byłam pewna że dam radę. Nigdy wcześniej tak się nie

zdarzyło.

 

Wtedy Nils zainteresował się Evą. Urzekła go dziecięca uroda drobnej dziewczyny oraz to, że mówiła bardzo delikatnym, spokojnym i cichym głosem. Nils miał na co dzień do czynienia z ładnymi dziewczynami i pięknymi kobietami których zarówno wśród personelu, ale w szczególności wśród gości hotelowych nie brakowało. Ale przyjeżdżały tu najczęściej Niemki, Szwedki czy Brytyjki. Wszystkie rozbawione, podniecone zabawą i drinkami i bardzo hałaśliwe. Eva zawsze, ale naprawdę zawsze, była spokojna

i opanowana. Była typem romantycznego flegmatyka

i zazwyczaj mówiła cicho i spokojnie. Bardzo rzadko się denerwowała i podnosiła głos. Najczęściej na niesfornych kursantów.

 

- Gdzie ty mieszkasz?

- Niedaleko, na skraju miasteczka. Mam samochód pod

hotelem. Chciałabym już dzisiaj nie pracować i pojechać do

domu. Dasz mi wolne dzisiaj?

- No pewnie. Nie możesz jechać w takim stanie. Podwiozę cię.

- Naprawdę? Chciałoby ci się?

- Chodź, zawiozę cię do lekarza.

- No co ty? Do jakiego lekarza? Czuje się już lepiej. Po prostu

padam z nóg, ze zmęczenia.

- No dobra. Zawiozę cię domu. Zostaw kluczyki to chłopaki

jutro rano podrzucą ci samochód. Załatwię to.

- Nie trzeba, to niecałe pół godziny na piechotę. Przyjdę jutro

sama.

 

Nils zawiózł Evę swoim luksusowym samochodem pod domek, który wynajmowała.

 

- Dziękuję ci bardzo.

 

Eva z grzeczności zaproponowała:

 

- Chcesz wejść na chwilę? Zobaczyć jak mieszkam.

 

Eva nie wierzyła, że Nils będzie tą propozycją zainteresowany. Powiedziała tak tylko z grzeczności, ale trochę też z nadzieją. Nils bez namysłu odpowiedział:

- Zapraszasz mnie? Mogę wejść?

- Naprawdę chcesz?

- Jeśli zapraszasz.

- Chodź, tylko żebyś sobie... nie pomyślał.

 

Nils uśmiechnął się rozbawiony. Był zdziwiony, że Eva mieszka tak skromnie. Cały parterowy domek to właściwie tylko salon z małą kuchnią, sypialnią i łazienką. Eva nie miała żadnych swoich mebli. Całe wyposażenie było wiekowe

i mocno podniszczone.

 

- Mogę się rozejrzeć?

- Oglądaj. Ale w sypialni mam bałagan.

 

Nils wszedł do sypialni. Oprócz dużego małżeńskiego łóżka

i małej szafki nie było innych mebli. Chyba zresztą nie byłoby ich gdzie postawić. Pod ścianą było mnóstwo sprzętu do nurkowania a na dużym wieszaku wisiały pianki i różne aparaty oraz maski nurkowe. Pod ścianą był całkiem spory zapas butli oraz kilka par płetw różnego rodzaju.

 

- O kurde, Eva, ty śpisz z tym wszystkim?

- To moje życie i moja wielka pasja i miłość.

- Sama tu mieszkasz?

- Tak

- Eva? Nie masz chłopaka?

- Nie mam.

- Gdzie masz swoje rzeczy? Sukienki, szpilki?

 

Eva uśmiechnęła się rozbawiona.

 

- Mam jedną sukienkę, bardzo rzadko ją wkładam. Ale mam

kilka t-shirtów i dwie pary spodni. O, mam też ubranie

kelnerki. Szpilek nigdy na nogach nie miałam. Myślisz że

powinnam sobie kupić?

- Pewnie, w szpilkach znajdziesz chłopaka, my to lubimy.

- Skoro tak mówisz, to kto wie?

 

Na szafce w salonie stało kilka oprawionych zdjęć. Byli na nich przeważnie rodzice Evy wraz z nią, wtedy jak była dzieckiem. Na jednym była Eva w szkolnym mundurku. Na kolejnym były trzy dziewczynki w wieku około 3 do 5 lat. Trzymały się za ręce. Eva była najmłodsza. Nils przyglądał się zdjęciu.

 

- To ty?

- Tak, jak byłam mała, bardzo je lubię, dlatego wzięłam ze

sobą.

- Ty, to ta w środku? Ta najmłodsza?

- Tak, poznałeś.

 

Nils wypił herbatę i pojechał z powrotem do pracy do hotelu. Jednak wracając nie mógł przestać już myśleć o dziewczy- nie.

Los Evy na dobre związał się z Nilsem. Nils tamtego wieczora zakochał się w Evie i zaczął intensywnie zabiegać

o jej względy. Słyszał już trochę o niej wcześniej. Była znana

i ceniona na wyspie jako świetny nurek i instruktor. Jej drobna dziecięca postura zupełnie nie korespondowała z jej zawodem, umiejętnościami i wypracowanym autorytetem. A już zupełnie do tego nie pasował jej delikatny ciepły głos i wewnętrzny spokój. Eva również zakochała się w Nilsie. Cieszyła się bardzo, że mężczyzna który jej się podobał, zainteresował się nią. Nils coraz częściej przyjeżdżał do jej domku, aż w końcu zaczął zostawać tam na noc. Nie miał swojego mieszkania, mieszkał w hotelu. Eva bezgranicznie mu ufała. Zwierzała mu się ze wszystkiego. Ze swoich przygód w pracy, ale przede wszystkim z wrażeń jakie odczuwała w trakcie, kiedy sama płynęła na rafę i nurkowała. O rafie potrafiła mówić godzinami. Miłość pomiędzy Ewą a Nilsem była żywa

i gorąca. Jednak Nils ciągle chciał czuć się wolnym i młodym. Przyjechał na wyspę do pracy w hotelu po to, aby tak właśnie żyć.

Po pewnym czasie romantyczny związek z Evą zaczął być dla niego uciążliwy. Eva nie tylko posturę miała dziecięcą, ale również po dziecinnemu podchodziła do swojego życia. Była pełna ideałów, prostych wzorców i zasad. Życie wyobrażała sobie w klarowny sposób a jeśli ktoś zdobył jej bezgraniczne zaufanie, tak jak zrobił to Nils, to jej wyobraźnia nie była

w stanie pojąć, że ten ktoś mógłby tego zaufania nadużyć. Zaczęła rozmawiać z nim nie tylko o czułej miłości

i namiętnym seksie, ale również o przyszłości. O rodzinie którą będą razem stanowić. O dzieciach i o wspólnej realizacji własnych celów i ideałów. Nils zaczął rozumieć, że ten związek zaczyna wymykać się spod jego kontroli. Kochał Evę, jednak zaczął zdawać sobie sprawę, że stoi przed koniecznością dokonania wyboru pomiędzy nią a wolnym życiem.

W tygodniu Eva pracowała codziennie na marinie aż do późnego popołudnia. Jednak pewnego dnia rano w marinie powstało zamieszanie, ponieważ straż wybrzeża poinformo- wała, że w danym dniu zaobserwowano dużego rekina. Takie sytuacje, choć rzadko, to czasem się zdarzały. Kierownictwo klubu postanowiło odwołać nurkowanie w danym dniu

i puszczono Evę do domu, dając jej dzień wolnego. Eva postanowiła, że zrobi w tym dniu Nilsowi niespodziankę. Już wcześniej zamówiła sobie przez internet buty na wysokim obcasie, specjalnie dla niego. Przyjechała do domu i około południa ubrała swoją jedyną wyjściową, czerwoną sukienkę

i pasujące do niej buty na obcasach. Choć czuła się w tym trochę nieswojo, to wyglądała ślicznie. Na wyspie, w środku sezonu rzadko mieszkańcy ubierali się tak elegancko. Zanim zdążyła dojść do samochodu, to kilku młodych mężczyzn

z ciekawością się za nią obejrzało. Było to dla niej nowe doświadczenie. Choć trochę krępujące to całkiem przyjemne. Eva przyjechała do hotelu i udała się prosto do pokoju Nilsa. Była ciekawa jego reakcji. Miała nadzieję, że bardzo mu się spodoba.

Drzwi do pokoju były otwarte. Jak tylko weszła to usłyszała że Nils nie jest w nim sam. Leżał nagi na łóżku z zamkniętymi oczami a na nim okrakiem siedziała młoda naga blondynka. Powoli, choć rytmicznie poruszała biodrami i jednocześnie szeptała coś czule do niego po niemiecku. Eva widziała jej zgrabne pośladki. Nils coś usłyszał i otworzył oczy. Zobaczył przerażone oczy Evy. Nie było w nich złości, ale przerażenie

i niedowierzanie. Nie rozumiała co właściwie się stało. Dlaczego jej Nils kocha się z inną kobietą? Do świadomości Evy z trudem zaczęło docierać, że rzeczywistość którą ona rozumiała po swojemu jest zgoła inna. Że wielkie uczucie którym obdarzyła Nilsa jest tylko jednostronne a on po prostu właśnie zdradza ją z inną. W końcu wybiegła z pokoju. Usłyszała jeszcze jego wołanie:

 

- Eva poczekaj, nie odchodź, przepraszam!

 

*****

 

Eva bardzo ciężko przeżyła zdradę Nilsa. Była bardzo zdołowana i zapadała w głęboką depresję. Nils próbował ją wielokrotnie przepraszać, dzwonił do niej, próbował przyjeżdżać do jej domu. Jednak ona nie odbierała telefonów od niego i nigdy już go nie wpuściła. Rzuciła również pracę

w hotelu. Pracowała wyłącznie na marinie. Jej pracodawcy

z niepokojem obserwowali jej stan. Każdy kto znał ją wcze- śniej, widział że bardzo się zmieniła. Uśmiech na dobre zniknął z jej twarzy. Była drażliwa i z trudem koncentrowała się na pracy. Chciano udzielić jej kilka tygodni urlopu, aby otrząsnęła się z trudnych przeżyć, ale ona chciała pracować.

Zaczęto obawiać się o bezpieczeństwo kursantów powierzo- nych jej opiece. Jak się wkrótce okazało, całkiem słusznie.

Pewnego dnia nurkowano w dużej grupie na głębokość 30 metrów. Kursanci nie byli już zupełnymi nowicjuszami. Mieli doświadczenie w nurkowaniu na mniejszej głębokości. Kursantów było kilkunastu i kilku instruktorów. Eva była jednym z nich. Kursantami byli młodzi chłopcy z Anglii. Byli w wieku około 18 lat. Byli zafascynowani pięknem rafy. Bardzo przeżywali żywy kontakt z podwodną przyrodą. Evie przydzielono dwóch z nich. Na głębokość 30 metrów należało się zanurzać a w szczególności wynurzać stopniowo,

z zachowaniem zasad dotyczących bezpiecznej dekompresji. Eva była roztargniona a kursanci niesforni. Cały czas oddalali się od niej ciekawi uroków rafy i przekazywali sobie wzajemnie wyrazy zachwytu ciekawymi okazami ryb i korali. Nie chcieli trzymać się w pobliżu swojego instruktora.

W końcu jak trzeba było się stopniowo wynurzać, to Eva

z uwagą obserwowała komputer nurkowy, aby nie wynurzyć się zbyt szybko i nie narazić na niebezpieczeństwo choroby dekompresyjnej młodych chłopaków i siebie. Robili to również inni instruktorzy. Na głębokości 8 metrów, w trakcie przystanku dekompresyjnego, zrobiło się trochę zamieszania

i Eva chwyciła swoich kursantów za nadgarstki, żeby się jej trzymali i trochę się uspokoili. Niestety w tym momencie się pomyliła i chwyciła kursanta nie swojego, który także się wynurzał, ale znacznie później niż ci, z którymi nurkowała. On nawet trochę się bronił bo zrozumiał pomyłkę, ale było już za późno. Eva wynurzyła się z nim i chłopak zaraz po wypłynięciu na powierzchnie, zaczął się dusić. Eva natychmiast zrozumiała swój błąd. Zrzuciła maskę i zaczęła wzywać pomocy. Po kilkudziesięciu sekundach podpłynęła motorówka i wyciągnięto chłopaka z wody. Przetransporto- wano go na ląd i wezwano pogotowie. A następnie helikopter, który poleciał z nim do szpitala w Brisbane. W szpitalu umieszczono go w komorze dekompresyjnej i chłopak jeszcze tego samego dnia wrócił do zdrowia. Na drugi dzień wrócił na marinę, jednak z zakazem nurkowania przynajmniej przez tydzień. Evę wyrzucono z pracy. Kierownik mariny powiedział jej, że nie chce jej więcej widzieć w takim stanie. Przyjmie ją z powrotem nie wcześniej jak w następnym sezonie i to tylko wtedy jak dojdzie do siebie. Eva była załamana. Nie powiadomiła nawet rodziców o tym co się stało. Została sama bez pracy i w bardzo złym stanie psychicznym. Wróciła do domu i położyła się do łóżka, ale nie mogła zasnąć przez całą noc, nie mogła też nic jeść. Wcześnie rano ubrała piankę, wzięła maskę i rurkę. Wsiadła do samochodu i pojechała na plażę, na molo które znała

i z którego często rozpoczynała swoje samotne, długie nurkowanie. Stałym wyposażeniem jej pianki był specjalny, wodoszczelny, niewielki telefon, przeznaczony specjalnie do nurkowania, który Eva zawsze zabierała ze sobą kiedy samotnie nurkowała. Przede wszystkim dlatego, aby jej pracodawcy mogli się z nią kontaktować w razie gdy pilnie byłaby potrzebna na marinie, co rzadko, ale czasem się zdarzało. Gdyby dzisiaj przypomniała sobie o nim, to pewnie by go zostawiła, ale o nim zapomniała i telefon został w jej piance. Wskoczyła do wody i długo nurkowała, spędziła

w wodzie już dwie godziny i przepłynęła kilka kilometrów. Popłynęła tam, gdzie nigdy nie zabierała turystów ani kursantów. W miejsca gdzie rafa była jej zdaniem najpiękniejsza i którego nikt oprócz niej nie znał. Eva dwie noce nie spała i czuła, że zaczyna tracić siły, ale było jej wszystko jedno. Patrzyła na szczegóły podwodnej przyrody

z wielkim zachwytem, ale jednocześnie żalem. Żegnała się

z tym przepięknym błękitnym światem. W końcu jednak dopłynęła do brzegu w miejscu, w którym nigdy wcześniej tego nie robiła. Był tam 30-metrowy klif. Wyszła z wody, odpięła płetwy i wraz z maską i rurką zostawiła je na plaży. Następnie boso, tylko w piance, zaczęła wspinać się z trudem do góry. Udało jej się wejść na szeroką półkę skalną, położoną około 20 metrów nad skalistą plażą. Spojrzała w dół

i zobaczyła pod sobą skaliste urwisko, a pod nim skalisty brzeg. Stanęła na samej krawędzi. Z jej oczu płynęły łzy. Zaczęła powoli przechylać się w stronę urwiska. Jej środek ciężkości niebezpiecznie zbliżał się do punktu,

z którego nie będzie już odwrotu, ale jej nie zależało już na niczym. Czuła się zupełnie sama i kompletnie zawiedziona swoim życiem. Nie widziała już żadnych szans powrotu do normalności.

W ostatniej już chwili, kiedy zaczęła tracić równowagę, poczuła wibracje telefonu. Ktoś do niej dzwonił, akurat teraz, w najważniejszym a jednocześnie najtragiczniejszym momencie jej życia. Odruchowo przykucnęła zmieniając środek ciężkości na tyle, że jeszcze mogła stanąć na krawędzi. Cofnęła się krok do tyłu i wyciągnęła telefon. Zanim odebrała, to zwróciła uwagę na dziwny zagraniczny numer.

 

*****

 

Elen. Początek historii. Miesiąc po “Lilian Day”.

 

- Jennifer słyszałaś nowinę?

- Nie, co się stało?

- Nasza korporacja organizuje wyjazd integracyjny.

- Elen, co ty gadasz? Skąd wiesz?

- Od dziewczyn z działu wyceny nieruchomości, podobno

będziemy zaproszone.

- O mamo, mamy gdzieś jechać? Ty pojedziesz?

- No chyba tak.

- A kto tam ma być?

- Podobno cały nasz wydział, włącznie z naszymi byłymi

szefami.

- Przestań, to chyba ja też pojadę.

- Pewnie że tak, pojedziemy razem.

 

Elen i Jennifer to serdeczne przyjaciółki z pracy. Razem pracują w jednym dziale korporacji, która realizuje duże projekty architektoniczne. Elen i Jennifer zajmują się obrotem nieruchomościami. Elen jest dwudziestosześcioletnią, ładą, zgrabną blondynką. Posiada wyższe wykształcenie i tak jak inni w jej dziale, zajmuje się wyceną oraz handlem działkami budowlanymi. Na tych działkach jej korporacja buduje wieżowce i inne drogie budowle. Działem Elen i Jenifer do niedawna kierowali dwaj młodzi inżynierowie, Carl i Michael, którzy robili błyskotliwą karierę w korporacji. Obaj są przyjaciółmi i znają się jeszcze z czasów nauki w szkole średniej. Obaj są przystojni i choć obaj są żonaci, to nie stronią od przygodnych znajomości z atrakcyjnymi kobietami. Niedawno obaj stwierdzili, że nie chcą już pracować dla korporacji, ale chcą założyć własną firmę, która będzie zajmować się podobną działalnością na mniejszą skalę. Obaj zaryzykowali całe swoje, niemałe już oszczędności, po to aby zarabiać jeszcze więcej, już tylko dla siebie i budować własną markę. Dochodziły słuchy, że całkiem nieźle im idzie i że dynamicznie się rozwijają zawierając korzystne transakcje. Być może zarząd korporacji miał im trochę za złe, że porzucili pracę, ale wyjazdu integracyjnego nie organizował zarząd tylko dawni podwładni Carla i Michaela. Dlatego oni również zostali zaproszeni na to spotkanie, pomimo, że już w korpora- cji nie pracowali. Jak się potem okazało, to Carl intensywnie wpraszał się na to spotkanie, nie dla tego że tęsknił za korporacją, ale dla tego, że od początku jego pracy

w korporacji, bardzo podobała mu się Elen. Nigdy jednak nie miał możliwości spotkać jej poza pracą, a w pracy Elen była dla niego zawsze niedostępna, pomimo że był jednym z jej szefów. Carl miał nadzieje, że może wreszcie uda mu się z nią nawiązać jakieś bliższe relacje. Elen nie lubiła Carla. Była

w pracy uprzejma, bo wynikało to z zależności służbowej, ale znała swojego szefa wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że był zarozumiały a bywało, że w kontaktach z kobietami zbyt bezpośredni, żeby nie powiedzieć chamski. Pracowała z nim trzy lata. A poza tym Elen wiedziała że Carl jest żonaty. Ma ładną młodą żonę i małe dziecko. Kiedyś miała nawet okazję spotkać się z żoną Carla, jak w jakiejś sprawie przyszła do męża do pracy. Elen nie zadawała się z żonatymi mężczyznami. Kierowała się w życiu jasnymi, wyraźnymi zasadami.

Chciała jechać na to spotkanie, nie po to, aby Carl się do niej zalecał, ale cieszyło ją, że spotka się prywatnie

z pracownikami korporacji z jej działu, którzy byli służbowo równi jej samej. Stanowili zgraną paczkę i wszyscy w dziale ją lubili, a ona ich również.

Spotkanie organizowano w hotelu odległym o kilkanaście kilometrów od siedziby korporacji i dość daleko od domu Elen. Po bankiecie przewidywano nocleg w hotelu. Elen już nawet wiedziała, że dostaną z Jennifer wspólny, dwuosobowy pokój. W końcu nadszedł dzień eventu. Organizatorzy zamówili autobus, który miał zwieźć uczestników spod siedziby firmy do hotelu, a na drugi dzień przywieźć ich

z powrotem. W spotkaniu brało udział około czterdziestu osób, w większości młodych ludzi. Po dotarciu na miejsce

i zakwaterowaniu się w pokoju, obie dziewczyny ubrały się

w wyjściowe kreacje. Obie miały bardzo krótkie, obcisłe sukienki i buty na wysokich obcasach. Obie wyglądały bardzo atrakcyjnie, a może nawet trochę wyzywająco. Po zejściu do sali bankietowej ich wygląd wzbudził głośny aplauz wśród męskiej części towarzystwa. Zabawa przebiegała bardzo wesoło. Było miło i przyjaźnie. Była muzyka, taniec i alkohol.

 

- Jennifer, nie wypiłyśmy już za dużo?

 

Rozbawiona Elen zwróciła się do przyjaciółki.

 

- No co ty? Elen? My za dużo ? Za dużo to będzie wtedy, jak

nam się chłopaki zaczną hurtowo podobać.

 

Dziewczyny się roześmiały. Wtedy do ich towarzystwa, do stolika, przysiedli się Carl i Micheal. Obaj już wyraźnie odurzeni alkoholem. Carl zwrócił się do dziewczyn:

 

- Widzę że się fajnie bawicie. Elen czy mogę prosić panią do

tańca?

 

Elen poczuła się nieswojo, ale z grzeczności się zgodziła, choć wcale nie miała ochoty z nim tańczyć. Zaczęto grać nastrojową, spokojną muzykę i Carl zaczął w tańcu przytulać się do Elen. Tolerowała to do chwili kiedy na jej pośladku wylądowała ręka Carla. Stanowczym ruchem ją zsunęła. Wtedy Carl zbliżył usta do ramienia dziewczyny i zaczął delikatnie muskać jej szyję wargami. To już się Elen zupełnie nie spodobało.

 

- Chciałabym już wrócić do stolika.

 

Jednak Carl mocno ściskał ją w pasie, tuląc się do niej całym ciałem i ocierając swoje krocze o jej udo.

 

- Puść mnie, chcę już wracać.

 

Cicho powiedziała Elen.

 

- Elen, choć ze mną, mam osobny pokój. Ja od dawna szaleje

za tobą.

- Zostaw mnie w spokoju.

 

Dziewczyna zdecydowanie, używając znacznej siły, uwolniła się z uścisku i wróciła do stolika.

 

- Jennifer, już druga godzina, jestem zmęczona, chce iść już do

pokoju, chodź ze mną.

- Elen, akurat zrobili mi drinka. Pójdziemy za pól godziny,

tylko go wypije.

 

Carl i Michael od razu sobie poszli i zniknęli z sali bankieto- wej. Po 15 minutach Elen nalegała:

 

- Chciałabym wrócić już teraz.

- To idź sama, a ja za chwile do ciebie przyjdę.

- Ok.

Jennifer zauważyła że Elen jest zdenerwowana, ale sama sporo wypiła i zlekceważyła to, myśląc że to nic ważnego.

Elen szła sama po długim pustym korytarzu hotelowym

i wtedy otwarły się jedne z drzwi. Carl wyszedł z nich ubrany tylko w slipy i mocno chwycił dziewczynę za nadgarstek.

 

- Wejdź tylko na chwilę, nic ci nie zrobię, tylko się

poprzytulamy.

- Puść mnie.

 

Elen zaczęła się wyrywać z całej siły i krzyczeć:

 

- Niech mi ktoś pomoże! Zostaw mnie! Na pomoc!

 

Carl zatkał jej usta, ale trzymał ją przez to tylko jedną ręką. Dziewczyna dzięki temu niemal mu się wyrwała. Wtedy otwarły się drzwi sąsiedniego pokoju. Elen była pewna, że jest uratowana, że ktoś ją usłyszał i jej pomoże. Ale w drzwiach stanął Micheal. Carl powiedział do niego:

 

- Pomóż mi.

 

I wtedy obaj wciągnęli Elen do pokoju Carla.

 

Jennifer po kwadransie przyszła do pokoju i była zdziwiona że Elen nie ma. Próbowała do niej zadzwonić, ale usłyszała telefon Elen w jej torebce, na krześle obok jej łóżka. Nie bardzo wiedziała co ma zrobić. Obawiała się, że Elen mogło przytrafić się coś złego, ale równie dobrze mógł ją jeszcze ktoś po drodze zaprosić. Pomyślała, że może Elen kogoś poznała i z nim poszła. Zupełnie nie skojarzyła tego, że przyczyną zdenerwowania Elen był taniec z Carlem.

W końcu się położyła, ale nie mogła zasnąć. Po godzinie Elen przyszła. Wyglądała okropnie. Była zapłakana, miała pomiętą sukienkę i rozczochrane włosy.

- Elen, co się stało?

 

Jednak Elen nie chciała z nią rozmawiać. Nie odezwała się ani jednym słowem. Wzięła swoją walizkę i torebkę i od razu wyszła. Nawet nie pozbierała swoich kosmetyków z łazienki. Jennifer wyszła za nią na korytarz, próbowała z nią rozmawiać, dopytywała się co się stało, ale Elen biegła do windy. Jennifer usłyszała jeszcze, że zanim wsiadła do windy, to płacząc zamawiała taksówkę.

 

*****

 

Po weekendzie Elen nie przyszła do pracy. Jennifer była pewna, że stało się coś złego. Domyślała się, że ktoś ją skrzywdził. W końcu po dwóch dniach od zdarzenia udało jej się do niej zadzwonić.

 

- Elen co z tobą? Co tam się stało?

- Nie chcę o tym rozmawiać, wzięłam urlop, nie będzie mnie

przez dziesięć dni w pracy.

 

I odłożyła słuchawkę. Jennifer zdecydowała, że do niej pojedzie. Po skończeniu pracy podjechała pod budynek

w którym Elen wynajmowała mieszkanie. Długo dzwoniła do drzwi, nikt nie otwierał. Już zrezygnowana chciała odejść, jak usłyszała za drzwiami jakiś dźwięk i w końcu Elen ją wpuściła. Elen wyglądała okropnie. Była niewyspana, zapłakana, miała podpuchnięte oczy. Włosy miała w nieładzie i nie miała żadnego makijażu. Jennifer od razu ją przytuliła. Usiadła z nią i przez dłuższą chwilę nic nie mówiła.

W końcu zapytała:

 

- Elen, kto ci zrobił krzywdę?

- Carl i Michael. Jennifer, oni mnie zgwałcili.

- Byłaś na policji?

- Myślisz ze powinnam to zgłosić? Nie było żadnych świadków

a ja byłam pijana.

- Elen, ty to miałaś zgłosić od razu. Minęły już dwa dni.

Dlaczego mi nie powiedziałaś?

- Nie umiałam, wstydziłam się, zresztą ty też byłaś pijana.

- Jak to się stało?

- Wciągnęli mnie do pokoju, jak szłam sama na korytarzu.

- Jedziemy na policję.

- Jennifer, ja nie chcę, ja się wstydzę!

 

Elen wybuchła płaczem.

 

- Jedziemy i już, te gnoje muszą dostać za swoje. Może byłam

pijana, ale wszystko pamiętam. Pamiętam jak się o ciebie

ocierał w tym tańcu. Bierz dokumenty i jedziemy. Ja cię tak

nie zostawię, będę z tobą. Zbieraj się.

 

Po godzinie na komisariacie. Rozleniwiony sierżant który pełnił dyżur obojętnie przyglądał się dziewczynom.

 

- Chcemy zgłosić przestępstwo.

- Jakie?

- Gwałt.

- Która z was zgłasza? Kto jest ofiarą?

- Ja.

 

Odpowiedziała Elen. Sierżant wyraźnie się ożywił.

 

- Kto cię zgwałcił?

- Dwóch znajomych z pracy.

- Kiedy?

- Dwa dni temu.

 

Elen, się rozpłakała.

 

- Dwa dni temu? I teraz zgłaszasz?

 

Sierżant podniósł słuchawkę i gdzieś zadzwonił. Mówił cicho

i dziewczyny dokładnie nie zrozumiały o czym rozmawia.

 

- Idźcie na pierwsze piętro do pokoju nr 37. Jest tam inspektor

Madison Brown. Ona przyjmie zgłoszenie, zajmuje się takimi

sprawami.

 

Dziewczyny poszły do wskazanego miejsca. W pokoju była młoda kobieta ubrana w policyjny mundur, była najwyżej kilka lat starsza od Jennifer i Elen. Była bardzo grzeczna

i poprosiła aby dziewczyny usiadły a Elen wszystko jej opowiedziała. Elen trochę się uspokoiła i opowiedziała od początku całą historię o byłych szefach i spotkaniu w hotelu.

 

- Masz jakieś ślady na ciele? Jakieś siniaki czy obtarcia?

- Nie, nie mam. Zgwałcili mnie, ale nie mam śladów.

- Zgwałcili cię obaj?

- Tak, najpierw Carl a potem Michael. Na początku się

broniłam, ale trzymali mnie z całej siły, potem nie miałam już

siły.

- Oszczędzę ci obdukcji lekarskiej, po dwóch dniach to już nie

ma sensu. Spiszę twoje zeznanie i zgłoszę sprawę do

prokuratora. On będzie prowadził dochodzenie. Niestety

będziesz przez niego wezwana na przesłuchanie. Prokurator

będzie również wzywał świadków i tych, co ci to zrobili.

Sprawa trafi do sądu, będzie rozprawa.

- Skazą ich?

- Nie wiem, szkoda że nie zgłosiłaś od razu,

zabezpieczylibyśmy ślady, byłyby dowody a tak może być

ciężko, ale zobaczymy. Pomogę ci, jak tylko będę w stanie.

- Dziękuję.

 

Po spisaniu zeznań dziewczyny wyszły z komendy. Były wdzięczne inspektor Brown za to, że była taktowna i pełna empatii.

 

*****

 

O sprawie Elen zrobiło się głośno w firmie. Elen była kilka razy wzywana do dyrekcji. Zamiast jej pomóc, to dyrekcja miała pretensje o to, że Elen narobiła zamieszania i naraziła korporacje na rozgłos i szkodliwy pijar. W końcu doszło do procesu. Carl i Michael zatrudnili najlepszych adwokatów

i sędzia uznał, że nie może ich skazać z powodu braku twardych dowodów. Wtedy korporacja zwolniła Elen z pracy. Nie pomogły protesty jej współpracowników i obecnych szefów. Inspektor Brown w imieniu Elen złożyła apelacje od wyroku, ale i to nic nie dało. Jennifer wspierała ją, jak tylko umiała, ale nie mogła być z nią cały czas. Elen przekonywała wszystkich, że już jest lepiej, że wszystko poukłada sobie od początku, że da sobie radę. Jednak to, co działo się w głębi jej duszy a czego nikt z zewnątrz nie był w stanie zauważyć, było dramatem w najciemniejszych barwach.

Po dwóch miesiącach od procesu, a pół roku od zgwałcenia, Elen, wykorzystując fakt, że wieczorem jest sama, podjechała pod jeden z mostów w San Jose i zaparkowała samochód na bocznej ulicy. Poszła dalej na piechotę, weszła na most. Choć jezdnią odbywał się duży ruch, to przejście dla pieszych było puste. Elen znalazła miejsce, które było w cieniu oświetlenia

i przez nikogo niezauważona przeszła przez barierkę. Stanęła w zupełnej ciemności. Kilkadziesiąt metrów niżej słabe światło odbijało się od czarnej powierzchni rzeki Guadalupe. Elen długo stała na krawędzi. Płakała i czekała na odpowiedni moment. Była już pewna, że się nie wycofa. Wiedziała, że za chwile będzie gotowa i to zrobi. Wtedy usłyszała odległe wycie, podobne do dźwięku szlifierki. Dźwięk szybko się zbliżał i dziewczyna rozpoznała odgłos motocykla jadącego

z wielką prędkością. Wysoko obrotowy silnik sportowej Hondy wył coraz bliżej i bliżej, aż w końcu gwałtownie się zakrztusił i usłyszała pisk motocyklowych hamulców, tuż obok siebie. Motocykl się zatrzymał a kierowca szybko ustawił go przy krawędzi jezdni, zrzucił kask, podbiegł do bariery i chwycił dziewczynę w pasie. Elen nie potrafiła zrozumieć, skąd wiedział, że ona tu stoi. Przecież w ciemności była niemal zupełnie niewidoczna. Była tak zaskoczona, że na chwilę zapomniała co właściwie tu robi. Bardzo silny uścisk spowodował, że zabrakło jej tchu. Poczuła za plecami oddech, odwróciła się i zobaczyła przy swojej głowie twarz młodego chłopaka z miną pełną determinacji.

 

- Wyłaź stamtąd. Nie skoczysz.

- Zostaw mnie, kim ty jesteś?

- Wyłaź i koniec gadania.

- Zostaw mnie.

- Wyłaź albo wyciągnę cię siłą.

 

Chłopak złapał dziewczynę jeszcze silniej i zaczął wyciągać ją zza barierki. Ściskał ją tak silnie za klatkę piersiowa i biust, że nie mogła oddychać i nie miała siły się bronić. W końcu wyciągnął ją na przejście i oboje z impetem przewrócili się na chodnik. Chłopak troskliwie chronił przy tym głowę dziewczyny, żeby upadek nie zrobił jej krzywdy. Oboje przez chwilę leżeli obok siebie, próbując złapać oddech.

 

- Po co mnie wyciągnąłeś? Nie chcę już żyć! Kim ty jesteś

i skąd wiedziałeś że tu jestem?

- Jestem Georg.

 

*****

 

San Jose, Dolina Krzemowa, California, Rok 2043. Kolejne miesiące po “Lilian Day”.

 

Zaczęliśmy w trójkę intensywnie badać odkryte przez nas, nieznane zjawisko. Teoria, że sygnały pochodzą od ludzkich umysłów wzbudziła w nas ogromne zainteresowanie. Byliśmy pewni, że jeśli się potwierdzi, to odkryliśmy coś absolutnie przełomowego. Odkryliśmy tajemnicę Natury, której nikt nawet się nie domyślał. No, ale w końcu ośrodek w którym pracowaliśmy właśnie po to został stworzony aby dokonywać przełomowych odkryć. Gdzie należałoby odkrywać nieznane zjawiska, jak właśnie w takim miejscu jak te. Badania bardzo nas pochłonęły. W pierwszej kolejności skupiliśmy się na tym co właściwie transmituje odkryty sygnał. Hipoteza, że pochodzi od ludzkiego umysłu, ułatwiła nam poszukiwanie właściwego kierunku badań. Założyliśmy, że istnieje duże prawdopodobieństwo tego, że ludzki mózg transmituje sygnał, którego źródłem są nasze zmysły. Możliwe, że sygnał związany jest ze zmysłami wzroku i słuchu a może również innymi. Pierwszą hipotezą, jaką zaczęliśmy intensywnie sprawdzać było to, że w skład sygnału wchodzi obraz zarejestrowany przez nadającego osobnika, czyli że mózg jest czymś w rodzaju “transmitera telewizyjnego” w którym ludzkie oczy, a może i uszy pełnią rolę “kamery i mikrofonu“. Założyliśmy tak, ponieważ rozkodowany sygnał przypominał trochę sygnał transmisji danych wideo lub audio, do jakich

w technice przywykliśmy. Zastanawialiśmy się czy gdyby rzeczywiście był to rodzaj sygnału wideo, to z jaką rozdzielczością mógłby być tworzony. Zaczęliśmy na szybko studiować budowę ludzkiego oka. Na podstawie ilości czopków i pręcików oszacowaliśmy, że obraz mógłby być transmitowany z rozdzielczością rzędu kilkunastu megapikseli i taką wartość przyjęliśmy za wyjściową.

Zaczęliśmy szukać prawidłowości w wyselekcjonowanym sygnale, które mogłyby być właśnie takim przekazem. Przez pierwsze dwa tygodnie nic nam nie wychodziło, choć siedzieliśmy nad tym po kilkanaście godzin na dobę. Jednak znowu dopisało nam niebywałe szczęście. Właściwie to znowu przez przypadek, udało mi się tak ustawić parametry programu dekodera, że po detekcji niektóre elementy składowe sygnału zaczęły przypominać dane strumienia wideo. Byliśmy już prawie pewni, że rozkodowywanie sygnału pod kątem strumienia danych wideo jest właściwym kierunkiem. Zdaliśmy sobie sprawę, że nie o jeden strumień danych chodzi, ale o kilka strumieni, w tym przynajmniej dwa strumienie danych typu wideo i audio w tym samym czasie,

w jednym sygnale. W końcu przyszedł kolejny przełom. Opracowaliśmy kolejny już program dekodujący, który wydawał nam się najbardziej obiecujący, a który selekcjonował składowe tylko jednego, jak się wydawało wiodącego strumienia danych. W międzyczasie zamówiliśmy do naszych potrzeb trzy największe monitory, jakie były dostępne. Nasz szef patrzył na to zamówienie podejrzliwie.

 

- Młody, po co wam takie monitory? Nie oglądacie tam czasem

jakiś pornolni zamiast uczciwie pracować?

- Szefie, są potrzebne, jak skończymy badać to się pochwalimy.

 

Ponieważ badając nasze odkrycie pracowaliśmy również nad zagadnieniami które zlecił nam nasz ośrodek i przedsta- wialiśmy naszemu profesorowi wyniki badań, to ten uznawał je za zadowalające i w żaden sposób nie ingerował w to, czym się zajmujemy. Staraliśmy się tak przedstawiać szefowi nasze dokonania, żeby nie domyślał się naszego głównego odkrycia i na razie nam się to udawało.

Powiesiliśmy monitory w centralnym miejscu pracowni, która zaczęła przypominać operatornię studia filmowego. Ustawiliśmy ciąg biurek przed nimi a na nich ustawiliśmy nasze komputery do dekodowania danych. Ciągle obrabialiśmy pojedynczy pięciominutowy sygnał, który jako pierwszy wyselekcjonowaliśmy za pomocą komputera kwantowego. Rozsiedliśmy się wygodnie i Georg zarządził:

 

- Odpalamy, może wreszcie coś zobaczymy?

 

Włączyliśmy dekoder i puścili odtwarzanie sygnału na centralnym monitorze. Na początku ekran tylko szumiał, jednak gdy Georg zaczął zmieniać parametry dekodera, to niemal odskoczyliśmy od monitora ze zdziwienia i zaskocze- nia. Zobaczyliśmy ruchomy przekaz obrazu a na nim ściany jakiejś prymitywnej wiejskiej chaty. Ktoś szedł w niej

w stronę otwartego wyjścia w którym jaśniało światło. Wyglądało to jak obraz z kamery sportowej, zainstalowanej gdzieś w okolicy czoła. Postać wyszła na zewnątrz na podwórze zalane jasnym światłem słońca, na którym bawiła się trójka małych dzieci. Starsze dwie dziewczynki miały po kilka lat, a najmłodszy chłopczyk, około dwóch. Wszystkie dzieci miały azjatyckie rysy twarzy i kruczo czarne włosy. Mały chłopczyk podbiegł do “naszego” obiektu i chwycił go za nogę. W tym momencie wzrok naszego obiektu został skierowany w dół i zobaczyliśmy zgrabne nogi młodej kobiety, ubranej w krótkie spodnie oraz jej stopy w prymity- wnych klapkach. Zrozumieliśmy, że patrzymy na świat oczami matki tych dzieci. “Ona”, bo tak roboczo ją nazwaliśmy, wzięła chłopca na ręce i przytulając go, pocałowała

w policzek a następnie położyła z powrotem na ziemię, a ten od razu podbiegł do bawiących się dziewczynek. Widzieliśmy po ruchach ust, że ona rozmawia z małym oraz ze starszą dziewczynką, a ta również krzyczy coś do niej. Następnie postać zawróciła i weszła z powrotem do chaty, wzięła stolik

i przystawiła do kuchni, na której coś się gotowało. Następnie znowu wyszła na zewnątrz, obeszła dom dookoła i otwarła drzwi drewnianej latryny. Zamknęła drzwi za sobą. Do wnętrza wpadało tylko trochę światła przez otwór w drzwiach

w kształcie serca oraz przez szpary pomiędzy deskami. Usiadła na czymś i przez chwilę siedziała nieruchomo

a następnie wstała i zobaczyliśmy jak zrywa z gwoździa przybitego do ściany kawałek starej gazety. Następnie spojrzała na swoje krocze i wykonała dziwny ruch, skręcając tułów a potem wyszła z powrotem na zewnątrz.

Przyglądaliśmy się domowi oraz otaczającej go roślinności

i doszliśmy wspólnie do wniosku że “ona” jest mieszkanką azjatyckiego kraju o gorącym klimacie. Stawialiśmy na Chiny. Na dachu prymitywnej chaty była zainstalowana antena satelitarna. Ona weszła do domu i skierowała wzrok w stronę kuchni, opalanej drewnem. Stały na nim dwa garnki

a w jednym gotowała się jakaś potrawa, intensywnie parując. Umyła mydłem ręce w staroświeckim zlewie nad którym był pojedynczy kurek, pewnie tylko z zimną wodą. Przygląda- liśmy się jej ładnym, delikatnym dłoniom. Następnie “ona” przeszła przez główną izbę i przez chwilę obróciła głowę

w stronę toaletki z dużym lustrem. Zobaczyliśmy przez sekundę twarz młodej Azjatki. Obróciła głowę i zdążyliśmy jeszcze zobaczyć duży, nowoczesny telewizor. W tym momencie sygnał się skończył i monitor znowu zaczął szumieć. Przekaz był niemy. Nasz pierwszy działający dekoder, dekodował tylko strumień obrazu, choć domyślaliśmy się, że skoro widzimy obraz, to być może uda się wyselekcjonować również dźwięk. Siedzieliśmy przez chwilę jak zahipnotyzowani w zupełnym milczeniu. W końcu Jack się odezwał:

 

- Kurde, co to było? Widzieliście to?

- Jack, nie wyrażaj się. Po prostu Chinka poszła się załatwić.

Roześmialiśmy się razem.

 

- Pierwszy historyczny przekaz jaki udało nam się

wyselekcjonować a na nim akurat Chinka w kiblu?

- Prawdopodobieństwo tak działa. Teddy losował i wylosował

akurat najbardziej prawdopodobną sekwencję. Chińczyków

jest dużo to tak wyszło.

- Oni tam jeszcze tak żyją? W drugiej połowie XXI wieku?

- Chiny to wielki kraj i wielkie dysproporcje społeczne. To

luksus i szczyty postępu technologicznego, a jednocześnie

wsie bez kanalizacji. To jest możliwe.

- Panowie, co to właściwie ma być? Po co nasz mózg zużywa

energię na taki przekaz?

- “Bóg jeden raczy wiedzieć” i to być może dosłownie.

W każdym razie jedno jest pewne, natura nie robi niczego bez

celu.

 

Przez kilka pierwszych dni byliśmy w prawdziwym szoku. Czuliśmy wielką wagę naszego odkrycia. Różne myśli chodziły mi po głowie. Zastanawiałem się czy nie powinniśmy tego od razu upublicznić. Chłopaki myśleli tak samo. Jednak nasza wspólna, zbiorowa intuicja podpowiadała nam, żeby nikomu na razie nic nie mówić. Wiedzieliśmy aż nazbyt dobrze, że takie odkrycie ludzie natychmiast mogą wykorzystywać do walki przeciwko sobie i generalnie czuliśmy, że spowoduje ogólnoświatowy szok społeczny.

Żaden z nas nie był pacyfistą, jednak zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że skutki ujawnienia odkrycia mogą być nieprzewidywalne. Po ochłonięciu trochę z pierwszego wrażenia, wróciliśmy do intensywnych badań. Założyliśmy, że spróbujemy badać wciąż ten sam sygnał i dowiedzieć się

o nim jak najwięcej. Wiedzieliśmy, że ta część pojedynczego sygnału, którą udało nam się zdekodować, a która przedstawia przekaz “wideo” dochodzący do mózgu z ludzkich oczu, nie jest całym sygnałem. Bardzo chcieliśmy się dowiedzieć co zawiera pozostała część. Założyliśmy, jak się później okazało słusznie, że rozszyfrowanie jednego sygnału otworzy nam drogę do rozszyfrowywania pozostałych. To, co już zobaczyliśmy znowu ułatwiło nam ukierunkowanie dalszych badań. Na codziennej, rannej naradzie, którą sami sobie organizowaliśmy przed przystąpieniem do pracy, mówiłem:

 

- Słuchajcie, jak jest obraz to pewnie jest i dźwięk. Trzeba

spróbować go wyselekcjonować i zdekodować.

- No, raczej logiczne.

 

Stwierdził Georg.

 

- W tym samym strumieniu szukamy składowej dźwięku.

 

Powiedziałem do chłopaków i od razu zaczęliśmy pod wodzą Georga, pisać kolejny program dekodujący. Po kolejnych kilku dniach żmudnych eksperymentów udało nam się wyselekcjonować tą cześć danych, która była strumieniem dźwięku. To, że się udało, zaskoczyło nas samych. Włączyliśmy nasze dekodery i znowu rozsiedliśmy się przed monitorem. Zobaczyliśmy ten sam, znany nam już obraz, jednak z głośnika popłynął niewyraźny dźwięk. Po kilkudziesięciu próbach ustawienia parametrów, usłyszeliśmy go w końcu całkiem wyraźnie. Usłyszeliśmy dźwięk kroków Chinki, która szła w stronę otwartych drzwi oraz gwar bawiących się na dworze dzieci. Wydawało nam się również, że słyszymy słaby, rytmiczny odgłos bicia jej serca i jej spokojny, równomierny oddech. “Ona” wyszła na zewnątrz

i biegnący do niej chłopczyk głośno krzyczał coś po chińsku.

Zaraz potem jedna z dziewczynek też coś do niej powiedziała.

Następnie, w chwili kiedy ona podniosła chłopca, po raz pierwszy usłyszeliśmy jej głos. Wysokim, ale miłym kobiecym głosem, coś szybko do niego powiedziała i dała mu buziaka. Potem powiedziała coś do dziewczynki, a ona

w podobnym tonie jej odpowiedziała. Następnie słyszeliśmy stuk przestawianego stolika, kiedy na chwilę wróciła do domu. Obeszła dom i poszła do latryny. Słyszeliśmy po drodze lekki szum wiatru, a w latrynie szelest zrywanego z gwoździa

i użytego papieru, pluskanie strumienia moczu oraz skrzypienie desek przybytku. “Ona” do końca nagrania nic więcej już nie mówiła. Na koniec słyszeliśmy plusk wody, kiedy myła ręce. Znowu byliśmy w szoku, ale już trochę mniejszym. Zaczęliśmy powoli oswajać się z nadzwyczajno- ścią naszego odkrycia. Jack odezwał się pierwszy:

 

- Może warto by dowiedzieć się, co mówili?

- Pewnie to nic ważnego, ale się zgadzam że warto.

- Chińskiego uczyć się nie będziemy.

 

W internecie zaczęliśmy szukać translatora z chińskiego na angielski, wtedy Georg skonstatował:

 

- Nie tylko chiński, może będziemy w wkrótce potrzebować

wsparcia lingwistycznego w wielu językach.

 

Spojrzeliśmy na siebie znacząco. Od razu zrozumieliśmy co ma na myśli. Znaleźliśmy dobry translator, obsługujący kilkanaście najczęściej używanych języków świata. Miał opcje głosową w czasie rzeczywistym. Był dosyć drogi wiec Jack

w kilka minut ściągnął go za darmo nielegalnie, łamiąc zabezpieczenie serwera. Skomentowałem:

 

- Źle synu postąpiłeś, nieładnie.

- Zwłaszcza że On to... chyba widział.

 

Dodał Jack. Spojrzeliśmy znowu na siebie a następnie roześmialiśmy się razem.

 

- Da się jakoś sprawić żeby On mnie nie podglądał?

- Widzę dwie opcje, jedna bardzo niepewna a druga na 100%

zadziała.

- Gadaj.

- Pierwsza to garnek na głowie, może ołowiany?

- Lepiej uranowy?

 

Dodał Jack. Georg z rozczarowaniem pokiwał głową.

 

- Na pewno nie zadziała. Dla zjawiska splątania w naszej

rzeczywistości nie ma żadnych technicznych barier.

Przynajmniej z tego co wiem. Jaka jest druga?

- Zakończymy transmisje, czyli po prostu cię chłopie utopimy

albo udusimy. Możemy cię również zastrzelić, no gdybyśmy

mieli czym.

- No nie wiem?

- Dajcie spokój, bo zaraz sami poumieramy ze śmiechu.

 

Georg, w 10 minut podpiął translator do naszego dekodera. Ustawiliśmy tak głośność, żeby oryginalny język słyszany był cicho a angielskie tłumaczenie głośno i wyraźnie, a następnie po raz kolejny zasiedliśmy w naszym czarodziejskim studio

i włączyli przekaz. Usłyszeliśmy angielską transkrypcje:

 

- Mamo, mamo, mam cię, trzymam!

- Mamo, weź go sobie!

- Wong, baw się przez chwile z Zhang. Zhang zajmij się nim,

zaraz wracam.

- Dobrze, Wong choć tutaj!

 

*****

 

Szybko zorientowaliśmy się, że oprócz głównego strumie- nia danych, który udało nam się zdekodować, jest jeszcze

w badanym przez nas sygnale drugi strumień o podobnej strukturze. Jack napisał program do wyselekcjonowania tego właśnie strumienia. Trwało to kilka dni. Sposób czytania danych mieliśmy już opracowany i zastosowaliśmy go do drugiego strumienia. Znowu zasiedliśmy w naszym zaimpro- wizowanym filmowym studio.

 

- Ciekawe co teraz zobaczymy?

 

Stwierdził Jack.

 

Uruchomiliśmy sygnał i na ekranie pojawił się taki sam obraz, który już znaliśmy, jednak znacznie mniej wyraźny.

W mniejszej rozdzielczości. Znowu zobaczyliśmy obraz tej samej chaty i tą samą postać, idącą w stronę otwartych drzwi. Ona wyszła na zewnątrz i podniosła chłopca, równocześnie całując go w policzek. W tle słabo było słychać znajome już słowa i dźwięki. I nagle stało się coś dziwnego. Usłyszeliśmy znajmy głos, ale bardzo głośny i wyraźny. Translator tłumaczył:

 

- “Mój słodki Wong, wyrośniesz mi kiedyś na mądrego

mężczyznę!”

 

Mały chłopiec na chwile przybrał postać młodego, przystoj- nego mężczyzny, porządnie ubranego i uśmiechającego się do matki. Po sekundzie obraz młodzieńca zniknął. W tle znowu było słychać słabe dźwięki rozmowy i w przerwie znowu wyraźny głos:

 

- “Niech go przez chwile przypilnują.”

 

A na ekranie ukazał się obraz na którym chłopiec niespodziewanie podchodzi do kuchni i ściąga na siebie garnek z gorąca wodą. Po kolejnej sekundzie i ten obraz zniknął.

 

- “Nie! Nie mogę go tak zostawić! Przecież może wylać na

siebie gorący garnek!”

 

I wtedy „ona” wróciła z powrotem i przystawiła stolik do kuchni. Potem już nic się nie działo do chwili kiedy usiadła

w latrynie. Wtedy znowu usłyszeliśmy głośny jej głos, choć wiedzieliśmy że nic wtedy nie mówiła. Translator tłumaczył:

 

- “Powinien mi dać jakieś pieniądze. Trzeba zrobić zakupy. Ta

praca na tej farmie jest źle opłacana. Oszukują jego i mnie.”

 

A po krótkiej chwili:

 

- “Może nie będzie bardzo zmęczony? Może mnie weźmie?

Mam dzisiaj ochotę. Trzeba pamiętać o tabletce.”

 

Potem przekaz zamilkł już do końca transmisji. Widzieliśmy już tylko znajome obrazy i słyszeli znajome dźwięki.

Siedzieliśmy w ciszy. Wydawało się, że pierwszy szok mieliśmy już za sobą, ale tym razem naprawdę byliśmy

w szoku. W hiper szoku. W końcu Jack się odezwał:

 

- Myślicie o tym co ja? Wiecie co to było?

- To proste, to jej myśli.

- Dobry Boże, co myśmy odkryli???!!!

- Słuchajcie to niesamowite, nierzeczywiste, nieziemskie,

niemożliwe!!!

- Wszystko to jest nieziemskie i niemożliwe.

- Ciekawe, że myślała po chińsku?

- Prawda? Zastanawiające.

- Myślimy w konkretnym języku?

- No, na to wygląda.

- W takim razie nie bylibyśmy w stanie myśleć, dopóki nie

nauczymy się jakiegoś języka?

- To jest możliwe. Może do prostych myśli wystarczyłaby

wyobraźnia, czyli obrazy które rysował jej umysł, ale do

złożonych, abstrakcyjnych, chyba potrzebna jest znajomość

jakiegoś języka.

- Na to wygląda.

- Jesteśmy myślącymi ludźmi bo potrafimy mówić?

- Możliwe, kto wie?

- Jak to możliwe, że jedna komórka w mózgu w której znajduje

się telegrafująca cząstka, posiada informacje o naszych

zmysłach? Ma łączność z całym mózgiem?

- Nie wiemy wszystkiego o mózgu, tam wszystko jest razem

połączone i razem współpracuje, jedne struktury potrafią być

zastępowane przez inne, kiedy zachodzi taka potrzeba.

- Kto wie, może w mózgu jest jakaś struktura, która zbiera

informacje z całego mózgu i je przygotowuje do transmisji?

 

Przez kolejne dni zaczęliśmy się przyglądać innym składowym naszego głównego sygnału. Emocje pierwszych wrażeń trochę opadły i zaczęliśmy podchodzić do naszych badań w bardziej usystematyzowany sposób. Mieliśmy już sprawdzone narzędzia do analizy poszczególnych składowych. Za każdym razem osiągaliśmy ten sam efekt. Obserwo- waliśmy krótkie fragmenty życia różnych ludzi na całym świecie. Oglądaliśmy świat ich oczami i czytaliśmy ich myśli. To co nas trochę zaskoczyło to fakt, jak w istocie niewiele różnimy się między sobą, pomimo różnych kontynentów, religii, ras, koloru skóry i systemów wartości. Temat tak nas wciągnął, że w tajemnicy przed zwierzchnikami a w szcze- gólności przed naszym szefem, zaniechaliśmy prawie zupełnie naszych podstawowych obowiązków. Cały nasz wysiłek skupiony był na udoskonalaniu naszego czarodziejskiego “studia filmowego” i pracy nad naszym odkryciem. Wiedzieliśmy już, że pomimo tego że potrafimy dekodować strumienie obrazu i dźwięku ludzkiego wzroku i słuchu oraz strumień wyobraźni i myśli, to potrafimy odczytywać zaledwie około 60 procent danych pojedynczego przekazu. Nie mieliśmy pojęcia co zawierają pozostałe bity informacji. Pomimo intensywnej analizy zdaliśmy sobie sprawę, że nigdy nie będziemy w stanie odszyfrować kompletnego przekazu. To co natura tam transmitowała było tak niezrozumiale kodowane i zupełnie obce ludzkiej technice, że już nic więcej nie przychodziło nam do głowy.

Na początku wspólnie obserwowaliśmy sygnały i wspólnie próbowaliśmy wyciągać jakieś wnioski. Pierwsze co zauważyliśmy to to, że w trakcie każdego sygnału, oprócz stłumieni danych, które już znaliśmy, pojawia się w odstępach kilku dziesiątych sekundy pewna stała sekwencja. Oczywiście nie wiedzieliśmy co oznacza, ale zorientowaliśmy się, że dla danego sygnału jest stała i nigdy się nie zmienia oraz że dla różnych składowych, czyli dla różnych ludzi, zawsze jest inna, niż w pozostałych sygnałach. Założyliśmy, że każda składowa, czyli każdy człowiek, w swój indywidualny przekaz ma wbudowany “identyfikator”. Przynajmniej tak roboczo go sobie nazwaliśmy. Szybko nauczyliśmy Teddy‘ego oraz nasz dekoder, rozpoznawać te sekwencje. Otrzymaliśmy narzędzie do przeszukiwania całej bazy w poszukiwaniu znanego nam sygnału. Zauważyliśmy również, że w sekwencji identyfika- tora występuje maleńki stały fragment, tylko w dwóch wariantach. Niemal od razu zrozumieliśmy, że odnosi się do płci obserwowanego obiektu. Poleciliśmy Teddy‘emu przeszukać całą bazę danych w poszukiwaniu przekazu, który miałby ten fragment sekwencji inny, niż kobieta lub mężczyzna. Po kilkunastu sekundach dowiedzieliśmy się, że takich rekordów nie ma. Jednak nie wykluczało to możliwości istnienia ludzi, o zdefiniowanej przez naturę płci, ale nietypowej dla tej płci budowie ciała. W trakcie naszej wielomiesięcznej obserwacji różnych ludzi, za pomocą naszego zestawu urządzeń, natrafiliśmy na wiele takich przypadków.

Wypróbowaliśmy z powodzeniem odkrycie identyfikatora w przeszukiwaniu całego sygnału, pod kątem znajdowania fragmentów życia naszej Chinki. Teddy bez problemu nagrywał nam fragmenty tej szczególnej składowej

i wiedzieliśmy o Chince i jej codziennym życiu coraz więcej. Poznaliśmy jej męża i innych członków jej rodziny oraz najbliższych znajomych i przyjaciół.

Następnie przyszedł czas na kolejne ważne odkrycie. Tu też pomógł nam przypadek. Jack szczegółowo przeglądał zapis przekazu jednego z Kanadyjczyków który jechał samochodem po autostradzie. Kierowca ten zatrzymał się na stacji benzynowej a następnie po zatankowaniu ponownie wjechał na drogę. Jack zauważył, że w podobnej częstotliwości do pojawiania się “identyfikatora” w sygnale pojawia się inna powtarzająca się sekwencja danych. Jack wyodrębnił tą sekwencję i zauważył, że w trakcie kiedy kierowca poruszał się po autostradzie, to sekwencja nieco się zmieniała. Podobnie jak przy identyfikatorze, nie mieliśmy pojęcia co właściwie się zmienia. Czy są to odpowiedniki liczb w jakimś systemie liczbowym czy coś w rodzaju alfabetu lub innych znaków, jednak Jack zauważył regularne, niewielkie zmiany. I wreszcie odkrył, że w chwili kiedy kierowca zatrzymał się przed dystrybutorem, a zanim wysiadł z samochodu, sekwencja składowej sygnału przestała się zmieniać. Potem gdy wysiadł z samochodu, znowu nieznacznie zaczęła się zmieniać. A potem gdy wrócił po zatankowaniu, ale zanim ruszył to sekwencja znowu była identyczna jak ta, kiedy pierwszy raz siedział w nieruchomym samochodzie. I wreszcie, kiedy kierowca ruszył samochodem to sekwencja sygnału zaczęła się znacząco zmieniać. Jack doznał olśnienia, kiedy nam to pokazywał:

 

- Panowie, myślę że ta sekwencja sygnału wskazuje na jego

lokalizacje. Krótko mówiąc to “lokalizator”.

 

Zaczęliśmy przyglądać się innym sygnałom przypisanym ludziom w ruchu i stwierdziliśmy, że Jack ma rację. Poleciliśmy Teddy‘emu przeszukiwać bazę w poszukiwaniu składowych z tą samą sekwencją i widzieliśmy, że pochodzą od ludzi którzy są w tym samym miejscu. Najczęściej byli to rodzice z dziećmi na ręku albo... pary w trakcie pocałunku lub stosunku. Mięliśmy z tym dużo zabawy. Postanowiliśmy

z pełną determinacją to rozszyfrować po to, aby na jej podstawie móc lokalizować poszczególnych ludzi. Przeszukiwaliśmy setki sygnałów w poszukiwaniu takich obrazów, które pozwoliłyby na dokładną identyfikację miejsca na Ziemi i tworzyliśmy bazę danych zapisu sekwencji przypisanej do konkretnej lokalizacji. Było to trudne i żmudne zadanie. Szukaliśmy turystów zwiedzających znane na świecie miejsca. Wyszukiwaliśmy strefy czasowe w których na przykład można zwiedzać Luwr albo wieżę Eiffla. Tadż Mahal, Mur Chiński, Yellowstone, albo bazylikę św. Piotra lub kościół Hagia Sophia. I kilka razy udało nam się trafić. Następnie Georg napisał program, który znalazł prawidłowości pomiędzy współrzędnymi ludzi a zapisem sekwencji lokalizatora. Nic z tego na początku nie wychodziło, ale w końcu i tu dopisało nam szczęście. Udało nam się w sekwencji lokalizatora wyodrębnić trzy fragmenty, które lokalizowały obiekt w pobliżu Ziemi. To one właśnie się zmieniały przy poruszaniu ludzi na Ziemi, choć stanowiły tylko niewielką cześć “lokalizatora“. Do czego służyła nieodszyfrowana cześć tej sekwencji, nie wiedzieliśmy. Georg zaproponował hipotezę, że może do orientowania obiektów

w innym systemie odniesienia, poza przestrzenią przyległą do naszej planety. Jednak nie mieliśmy pojęcia jak mielibyśmy to odszyfrować. Nie wiedzieliśmy jak lokalizator dokładnie działa, ale udało nam się ustalić, że odnosi się do trzech stałych punktów. Jednym był geometryczny środek Ziemi

a pozostałe dwa, to stałe punkty w jej okolicach. Udało nam się wyliczyć, że współrzędne jednego z tych punktów znajdują się w bliskiej przestrzeni kosmicznej, w odległości 35796 km* nad równikiem a drugi znajdował się na jej powierzchni. Odkrycie tego naprawdę było trudne. Pomogła nam intuicja i wiele szczęścia. Mieliśmy wrażenie jakby Opaczność chciała nam w tym pomóc. Zorientowaliśmy się,

po wnikliwej analizie danych, że pomiar był bardzo dokładny. Odnosił się precyzyjnie do położenia obserwowanego człowieka.

 

- Jack. Gdzie jest ten punkt “zerowy” od którego jesteśmy

namierzani?

- Ciekawe pytanie, zaraz to policzymy.

 

Po dziesięciu minutach Jack się odezwał:

 

- O jacie, tutaj na Ziemi. To punkt na powierzchni Ziemi.

Wiecie gdzie?

- No gadaj!

- Izrael, Jerozolima, kurde, to Bazylika Grobu Pańskiego.

- Co takiego?

- No tak, dokładnie tam. Koledzy mam pomysł.

 

*****

 

Georg przez kilka dni coś intensywnie liczył. W końcu napisał odpowiedni program i zakomunikował:

 

- Chyba mam sposób.

- Na co?

- Chyba wiem jak współrzędne geograficzne zamienić na

 

.................

* To odległość orbity geostacjonarnej od równika. Taki punkt mógłby teoretycznie stanowić układ odniesienia będąc cały czas nad tym samym miejscem na Ziemi, podobnie jak satelita geostacjonarny, (taka fantazja autora:).

........................

 

sekwencję sygnału. Proszę o telefon z GPS.

 

Jack podał mu współrzędne z telefonu.

 

- No koledzy, oto nasze współrzędne. Thomas odpalaj

Teddy‘ego.

- Georg, coś ty znowu wymyślił, będziesz nas podglądał?

Lepiej znajdź jakąś dziewuchę pod prysznicem.

 

Wprowadziliśmy zapis sekwencji i Teddy po kilkunastu sekundach “wypluł” krótkie nagranie wybranej składowej. Od razu poszło na dekoder a my znowu zasiedliśmy w naszym studio. Na ekranie poznałem siebie i Georga jak wpatrujemy się w monitor. Zrozumieliśmy, że patrzą na nas oczy Jacka.

Z głośnika popłynął dźwięk:

 

- Georg coś ty znowu wymyślił, będziesz nas podglądał?

Lepiej znajdź jakąś dziewuchę pod prysznicem.

 

Odskoczyliśmy wszyscy trzej od monitorów. Jack z wielkim przerażeniem w oczach. Georg przełączył na drugi strumień.

Znowu ten sam widok, ale z głośników popłynęła prorocza treść myśli Jacka:

 

- “Kurde w co my się tu bawimy, to się źle skończy!”

 

Skonstatowałem przejęty:

 

- Słuchajcie jak niewiele wiemy jeszcze o naszym mózgu. Jest

w stanie precyzyjnie lokalizować nas w przestrzeni bliskiej

Ziemi a my, jako jego użytkownicy nie wypracowaliśmy

w procesie ewolucji żadnego mechanizmu, żadnego zmysłu

aby wykorzystywać tą umiejętność. To naprawdę dziwne. Dla

kogo lub czego ewolucja to rozwiązała, jeśli nie dla nas?

 

*****

 

Po kolejnym tygodniu dopracowaliśmy zestaw urządzeń. Siedzieliśmy przy tym całymi dniami, do domów chodziliśmy tylko na kilka godzin. Nie potrafiliśmy się oprzeć fascynacji. Aż Gina zaczęła się nami interesować i donosić nam jedzenie z fast foodów. Relacje z Giną już dawno nam się poprawiły. Przebaczyła nam niestosowność Jacka. Choć formalnie była naszą sekretarką, to tak naprawdę byliśmy zgraną paczką przyjaciół. Traktowaliśmy ją jak kumpelę i ona nas tak samo, choć doskonale rozumiała, że pracujemy nad czymś bardzo ważnym i fascynującym. Jak nas poznała lepiej to zrozumiała, że choć jesteśmy młodzi i pracujemy na luzie, to robimy coś, co wymaga ogromnej wiedzy i intelektu. Z czasem coraz lepiej rozumiała, że pracuje z ludźmi nieprzeciętnymi i coraz bardziej dawało się wyczuć jej dystans do nas, jako do kogoś znacznie od niej znaczącego. Zauważyłem, że z coraz większą niepewnością przychodzi jej spoufalanie się z nami. Poza tym wygadała się kiedyś, że znalazła sobie chłopaka.

Skonfigurowaliśmy zestaw urządzeń w ten sposób, że po włączeniu generatora cząstki, komputer kwantowy separował wybraną składową sygnału i przesyłał bezpośrednio do zestawu dekodera w czasie rzeczywistym. Na głównym monitorze mieliśmy obraz tego co widzi wybrany przez nas człowiek, a na monitorze dodatkowym, w tym samym czasie widzieliśmy obrazy jego wyobraźni. W głośnikach słysze- liśmy rzeczywiste dźwięki oraz jeśli nie były po angielsku to tłumaczenie w czasie rzeczywistym. Wypowiadane i słyszane słowa słyszeliśmy normalnie, a myśli podsłuchiwanego, dla rozróżnienia o ton niżej. Zaobserwowaliśmy ciekawe zjawi- sko. Człowiek w czasie wypowiadania słów najczęściej

o niczym więcej nie myśli.

W ten sposób byliśmy w stanie poddawać pełnej inwigilacji w czasie rzeczywistym, wybrane przez nas osoby. Każdego kto żyje na tym świecie. Każda transmisja mogła trwać maksymalnie około 15 minut. Tyle stabilnie pracował Teddy. Potem należało zresetować system i rozpocząć od początku. Przed takim sposobem inwigilacji nie było żadnej technicznej bariery. Zdawaliśmy sobie oczywiście sprawę, że nie jest to etyczne działanie i z pewnością łamaliśmy prawo oraz naruszaliśmy prywatność ludzi, jednak wiedzieliśmy również, że odkryliśmy nadzwyczajne zjawisko i jego badanie, nas naukowców, wcale nie musi krępować w żadnym zakresie.

A poza tym nikomu nie robiliśmy żadnej krzywdy. Szybko przekonaliśmy się, że podglądanie ludzi może być naprawdę ciekawe a jednocześnie zdawaliśmy sobie sprawę, jak niebezpieczne mogłoby być nasze odkrycie, gdyby dostało się w niepowołane ręce. Jak wiele zła można by wyrządzić światu i jak bezbronna byłaby każda armia, a nawet cywilizacja świata, gdyby przeciwnik wyposażony był w nasz zestaw urządzeń. Naukowcy którzy nałożyli klauzule tajności na nowo odkrytą cząstkę, naprawdę mieli intuicję. My ustaliliśmy wspólnie tylko dwie proste zasady etyczne.

 

- Słuchajcie koledzy, musimy sobie coś wspólnie ustalić

i przyrzec.

- Gadaj Thomas.

 

Odpowiedział mi Georg.

 

- Przysięgnijmy sobie, że nie będziemy podglądać się

nawzajem.

 

Zgodziliśmy się natychmiast.

- I jeszcze jedno. Nigdy, nikomu o tym nie powiemy.

 

Nastało milczenie. W końcu Jack się odezwał:

 

- Thomas, jak to sobie wyobrażasz? Dokonaliśmy odkrycia na

miarę trzech Nobli i mamy z tym umrzeć. Zabrać to do

grobu?

 

Nie wiedziałem co mam odpowiedzieć.

 

- No to może, jak już uznamy wspólnie, że przyszła

odpowiednia pora to zademonstrujemy to światu, ale nie

powiemy jak to zrobić?

 

Roześmialiśmy się wszyscy.

 

- Thomas, zginiemy w męczarniach torturowani przez

wszystkie wywiady, rządy i organizacje terrorystyczne świata.

Zabiją nasze kobiety, porwą nasze dzieci, poobcinają nam

palce i uszy, wywiercą dziury w głowie, żeby się tego

dowiedzieć. Zresztą jak już będą wiedzieć że to możliwe to

i tak to odkryją, tak jak my, to tylko kwestia czasu i pieniędzy.

- No to jak to ma być?

- Umówmy się co do jednego, nigdy, nikt z nas nie zdradzi

odkrycia bez zgody pozostałych, a potem się zobaczy.

 

Stwierdziliśmy wspólnie, że na to możemy się umówić.

 

Próbowaliśmy intensywnie rozszyfrować pozostałą część sygnału, ale zdaliśmy sobie sprawę, że nie będzie to możliwe. Podejrzewaliśmy, że może dotyczyć podstawowych stanów ludzkich zmysłów i odczuć. Szukaliśmy intensywnie i jedną

z dodatkowych składowych udało nam się jeszcze rozszyfrować. Jednym z przypadków na jakie natrafiliśmy

w czasie pierwszych obserwacji był kilkunastoletni chłopiec

w Indiach. Chłopak był uczniem szkoły podstawowej.

Obserwowaliśmy jego zachowanie i zauważyliśmy, że ma trudne relacje z innymi uczniami. Był wątłej budowy i nie umiał bronić się przed starszymi kolegami. Oni to wykorzystywali i często go bili. Zwłaszcza jeden z uczniów ciągle go zaczepiał. Wtedy właśnie zauważyliśmy tą składową sygnału, która pojawiała się u chłopaka na samą myśl o swoim oprawcy. A w przypadku bezpośrednich relacji, mocno się nasilała. Postanowiliśmy poszukać tej samej składowej

u innych ludzi i stwierdziliśmy, że jest powszechna i dość często się pojawia. Już świadomie, wybraliśmy kobietę

w jednym z krajów Europy wschodniej, która miała męża sadystę. Często prześladował ją i dzieci. Bił ich, kiedy pijany wracał do domu. U kobiety i jej dzieci w każdym takim przypadku obserwowaliśmy aktywność tego właśnie sygnału. Znaleźliśmy w jednym z krajów Ameryki Południowej dwa zwaśnione gangi, których bojówki napadły na siebie.

W trakcie walki na noże, widzieliśmy bardzo intensywne oddziaływanie tego wskaźnika u niemal wszystkich uczestników bójki. Uświadomiliśmy sobie przy okazji, jak potężnym narzędziem w systemie walki z przestępczością różnego rodzaju, byłoby wykorzystywanie zestawu naszych urządzeń. Byliśmy już pewni, że ta składowa sygnału, którą udało nam się zidentyfikować, odpowiada za odczucie niepokoju czy wręcz strachu. Składowa ta pojawiała się

z różnym natężeniem w zależności od zagrożenia w jakim znalazł się obserwowany człowiek. Dodaliśmy do oprogramo- wania monitora wyobraźni wskaźnik w kształcie cienkiego, czerwonego paska na brzegu ekranu, który pojawiał się wraz

z pojawiającym się sygnałem zagrożenia. Jego długość, odwzorowywała stopień zagrożenia. Nazwaliśmy go wskaźnikiem niepokoju.

Przejrzeliśmy jeszcze raz nasz projekt i stwierdziliśmy wspólnie, że jest gotowy i kompletny. Zakończyliśmy prace badawcze ponieważ uznaliśmy, że nie jesteśmy w stanie

w żaden sposób posuwać się już do przodu. Udało nam się rozszyfrować około 65 % pojedynczej składowej transmisji. Nie wiedzieliśmy w jaki sposób kodowana jest jej pozostała część i co zawiera oraz nie mieliśmy pojęcia po co Natura to stworzyła i czy jest lub kiedyś był ktoś lub coś, co odbiera ten przekaz. Podejrzewaliśmy, że to czego nie umiemy rozszy- frować, odnosi się być może do stanu naszych uczuć albo innych odczuć naszych zmysłów. Ale były to tylko nasze przypuszczenia. Nie mieliśmy pojęcia do czego ktoś lub coś, miałoby te przekazy wykorzystywać. Stwierdziliśmy również, że próby komunikacji z tym czymś nie mają sensu, skoro To, wie o nas wszystko i cały czas czyta nasze myśli. Po prostu każda nasza myśl, była już udanym komunikatem przesyłanym do nieokreślonego odbiorcy.

Zakończenie badań dało nam trochę oddechu i uspokoiło nasze emocje. Wróciliśmy do normalnego życia i zaczęliśmy znowu realizować zadania powierzone nam przez instytut. Szybko uzyskiwaliśmy dobre wyniki naszej właściwej pracy. Oczywiście nie zapomnieliśmy o naszym odkryciu. Zabezpieczyliśmy dane jak tylko potrafiliśmy, żeby nikt ich nie przejął. Codziennie, o różnych porach, poświęcaliśmy godzinę lub dwie na wspólne sesje “zdobywania informacji

o świecie”. Uczciwie mówiąc, oddaliśmy się namiętnie pasji inwigilacji wybranych przez nas ludzi. Na początku wybieraliśmy obserwowanych losowo, to znaczy wybierał nam ludzi Teddy, ale szybko zaczęliśmy kreować nasze seanse. Zapoczątkował to Georg.

 

- Mam pewien pomysł.

- Gadaj Georg.

- Spróbujmy poobserwować jakiś konkretny, wybrany przez

nas obiekt.

- Co spróbujemy podglądnąć?

- No nie wiem, coś na próbę. No na przykład... w naszym

mieście jest salon masażu. Słyszałem plotki, że tam nie tylko

masują. Może byśmy zajrzeli, żeby to sprawdzić?

- Prostytucja zakazana, ale sprawdzić można.

 

Pokiwaliśmy zgodnie głowami.

 

- No to wpadniemy tam na chwile. No tak, żeby tylko

popatrzeć, w celach badawczych oczywiście. Donosić nie

będziemy.

 

Zobaczyłem błysk w oczach moich towarzyszy.

 

- No jeśli w celach badawczych to trzeba sprawdzić.

 

Powiedział Jack, chytrze się przy tym uśmiechając. Weszliśmy do internetu i znaleźliśmy wybrany lokal a następnie pobraliśmy z mapy dokładne współrzędne. Wprowadziliśmy dane do Teddy‘ego i uruchomili aparaturę. Zasiedliśmy przed monitorami. Teddy przekazał transmisje obiektu najbliższego wybranej lokalizacji. Zobaczyliśmy na ekranie parking przed przybytkiem oczyma kierowcy, który na niego wjeżdżał. Samochód się zatrzymał a kierowca otworzył osłonę przeciwsłoneczną. Spojrzał na kilka sekund w lusterko a my zobaczyliśmy twarz starszego mężczyzny w wieku pomiędzy 60 a 70 lat. Nasz “starszy pan” poprawił sobie ręką siwą, mocno przerzedzoną fryzurę a następnie widzieliśmy jak ze schowka wyciąga opakowanie z tabletkami. Znaliśmy ten specyfik z telewizyjnych reklam. Najpierw wspólnie wybuczeliśmy gościa a potem zaczęliśmy się wszyscy trzej śmiać bez opamiętania.

 

- Thomas zobacz, to ty za lat 40!

- Uspokójcie się wreszcie!

- On to bierze do masażu!

 

Gość zażył tabletkę i nagle usłyszeliśmy z głośników treść jego myśli:

 

- “Cruzita, moja słodka Cruzita, żeby tylko była, chcę tylko ją.

Cruzita, Cruzita. Moja słodka cipeczka. Za chwile będziesz

moja. To ja, ci ją wymasuję.”

 

Jednocześnie na monitorze obrazującym wyobraźnie przez moment zobaczyliśmy wielką waginę. Staraliśmy się nie śmiać choć przez chwilę. Ale było nam naprawdę trudno. Gość wyszedł z samochodu i w tym momencie usłyszeliśmy

dźwięk melodii jego telefonu. Wyciągnął telefon i spojrzał na wyświetlacz. Zobaczyliśmy jego oczami na wyświetlaczu twarz młodej dziewczyny i napis ze spisu adresów, “sekretariat”. Facet odebrał telefon. Usłyszeliśmy miły głos młodej dziewczyny:

 

- Panie profesorze, gdzie pan jest? Wszyscy pana szukają.

Dzwoniła pani docent z instytutu, że jutro będziemy

przyjmować zagraniczną delegację naukową. Podobno

będzie pan musiał udzielić wywiadu w telewizji. Aha i jeszcze

dzwoniła pana żona. Prosiła żeby przypomnieć, że idziecie

dzisiaj państwo do opery.

 

Facet w ogóle się nie przejął. Znowu usłyszeliśmy treść jego myśli:

- “Ech, tobie też bym wylizał. Może byś tyle nie piszczała i nie

paplała bez sensu.”

 

Monitor wyobraźni na moment pokazał głowę profesora, głęboko zassaną pomiędzy udami młodej dziewczyny, leżącej na wielkim, czarnym, profesorskim biurku. Niemal w tym samym momencie usłyszeliśmy jego spokojny i miły głos:

 

- Dobrze Evelyn, to nic ważnego, zajmiemy się tym jutro.

Udzielę wywiadu oczywiście, to dla mnie codzienność.

Jestem na ważnym spotkaniu. Jeśli ktoś by mnie jeszcze

szukał, to dzisiaj mnie już nie będzie i niech nikt na razie do

mnie nie dzwoni.

- Dobrze panie profesorze.

 

Nasz sprośny profesor wyszedł z samochodu i udał się wprost do salonu masażu. Na drzwiach wejściowych umieszczono napis “poczekalnia”. Profesor wszedł do dużego pomieszcze- nia na parterze, z zasłoniętymi na stałe oknami. Pomimo, że było wczesne popołudnie to w pomieszczeniu panował półmrok słabo rozświetlony czerwonymi, ledowymi lampkami, umieszczonymi w suficie. „Poczekalnia” wzdłuż ścian obstawiona była półotwartymi boksami. W każdym boksie był zestaw skórzanych kanap na których mogło wygodnie usiąść kilku ludzi. W środku każdego z boksów postawiony był niski, kawowy stolik. Na środku zamontowano rurę do tańca. Lokal był prawie pusty. Tylko w kącie siedziało dwóch młodych “pacjentów“. W centralnej części “poczekalni” był odgrodzony barierą, obstawiony wysokimi krzesłami, drink-bar z pełnym zestawem kieliszków podwieszonych na uchwytach nad barierką. Całość zwieńczała pokaźna półka, wypełniona różnymi rodzajami napojów alkoholowych. Nad drink-barem widniał duży napis “rejestracja”. Za barierką stał “rejestrator”, czyli dobrze zbudowany młody, biały facet z nieogoloną twarzą, ubrany

w biały lekarski fartuch z krótkimi rękawami. Każdy kto na niego spojrzał, musiał zwrócić uwagę na jego odsłonięte, niemal całkowicie i bardzo gustownie wytatuowane, muskularne ramiona. Tatuaże były bardzo stylowe. Artysta który dokonał tego dzieła musiał inspirować się stylem japońskiej Yakuzy. Tatuaże sięgały palców i ciemne kolory rysunków pięknie wyróżniały się w kontraście ze złotem pokaźnych sygnetów, które pan miał na każdym palcu

z wyjątkiem kciuków. Rejestrator, na widok profesora, wyraźnie się ożywił i na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech.

 

- Dzień dobry panie profesorze. Jak miło pana znowu widzieć.

Widać nasze zabiegi panu służą.

- Szkoda tylko, że są takie drogie.

- Panie profesorze, zdrowie jest bezcenne. Na zdrowiu nie

warto oszczędzać.

- Cruzita jest?

- Oczywiście, niestety w tej chwili... ma pacjenta. Może dla

odmiany skorzysta pan profesor z usług innej terapeutki?

- Specjalnie przyszedłem wcześniej, żeby nie było pacjentów,

chcę Cruzitę.

- Panie profesorze, gdyby zdecydował się pan na skorzystanie

z innej terapeutki, to moglibyśmy zaoferować zniżkę... za

zabieg. Cenimy stałych klientów.

- Cruzita, tylko ona mnie interesuje.

- Nie ma problemu, za kilka minut będzie wolna. Proszę

poczekać, może drinka?

- Nie, przyjechałem samochodem.

 

Profesor usiadł w milczeniu w jednym z boksów a my mogliśmy podsłuchiwać jego myśli:

 

- “Nie będziesz mi głupi alfonsie dyktował kogo będę du...ć.

Swoje zniżki możesz sobie wsadzić. Cruzitka, moja

cipeczka.”

 

Po chwili z drzwi prowadzących do części “przychodni”

w której usytuowane były “gabinety zabiegowe” wyszedł młody mężczyzna. Jego oblicze promieniowało radością. Widać, że zabieg miał bardzo korzystny wpływ na jego samopoczucie. Wyszedł tanecznym krokiem stąpając lekko jak motylek. Wytatuowany “rejestrator” skasował klienta z wielką wprawą, tak jakby ten płacił za hot doga czy burgera. Usłyszeliśmy rutynowe:

 

- Płacisz gotówką, kartą czy czipem implantacyjnym?

- Gotówką.

 

Rejestrator odliczył resztę a pacjent skwitował uśmiechem transakcję, mówiąc:

- Paragonu nie potrzebuję.

 

Rejestrator zapytał:

 

- Jak usługa?

 

Pacjent odpowiedział:

 

- Cruzita jest doskonała.

 

Nasz profesor słysząc to zareagował nerwowo, formułując myśl:

- “Spieprzaj już gnoju. Kto ci dał prawo du...ć do moją

Cruzitkę? Jeszcze ją czymś zarazisz. Ja miałem być dzisiaj

pierwszy.”

 

Rejestrator gdzieś zadzwonił, mówiąc cicho do telefonu tylko jedno krótkie zdanie. Po kolejnych trzech minutach z tych samych drzwi wyszła ona... Cruzita. Odruchowo cała nasza trójka przybliżyła swe oblicza do monitora. Zareagowaliśmy wszyscy werbalnie w bardzo emocjonalny sposób:

 

- Ooooo jacie !!!

- Mamoooo !!!

- Jaka dupa !!!

- Nasz gość to koneser!

- Profesor w końcu, to się zna.

 

W drzwiach ukazała się szczupła, wysoka dziewczyna o laty- noskiej urodzie i śniadej cerze. Powiedzieć o niej że była ładna, to nic nie powiedzieć. Była zjawiskowa. Ubrana była

w bardzo krótki pielęgniarski kitelek. W zasadzie z ledwością zasłaniał tylko krocze. Całe jej bardzo, bardzo długie, szczupłe nogi natychmiast wprowadzały w stan hipnozy każdego heteroseksualnego mężczyznę w wieku od lat 14 do wieku nielimitowanego. Efektu tego nie zaburzał, a wręcz wzmacniał fakt, że Cruzita wyszła boso. Delikatne szczupłe palce jej stóp tylko wzmacniały hipnotyczny efekt. Nieprzeciętnie ładną delikatną twarz Cruzity częściowo przysłaniały długie do ramion, kręcone, kruczo czarne, gęste włosy. Dwa guziczki pielęgniarskiego, nieco przyciasnego kitelka, na wysokości biustu w napięciu ledwie trzymały się swoich dziurek,

a kitelek pomiędzy guziczkami tworzył ponętne szparki, przez które widoczne były kształtne piersi młodej dziewczyny. Cieniutki kitelek w oczywisty sposób zdradzał, że pod nim Cruzita nie miała stanika. A właściwie to niczego nie miała. Cienki materiał słabo maskował kształt zalotnie zadartych

i lekko rozchylonych sutków. W linii opadających ramion uwagę przyciągały długie, smukłe, niemal zupełnie pozbawione mięśni ręce, zakończone delikatnymi, długopalczastymi dłońmi. Dzieło natury dopełniało dzieło zdolnej manikiurzystki, która doprowadziła długie, perłowo białe paznokcie do perfekcyjnego wyglądu. Cruzita naprawdę była gotowa... do zabiegu. Usłyszeliśmy wyrażany wzrost tętna u naszego profesora. Na twarzy dziewczyny pojawił się kiepsko udawany uśmiech.

- Dzień dobry panie profesorze. Miło mi znowu pana widzieć.

- Witam cię moje słonko, stęskniłem się za tobą.

 

Cruzita uśmiechnęła się szerzej, choć tak samo sztucznie. Widać słowa profesora zachęciły ją do poufałości. Chwyciła pacjenta za krawat i odwróciła się bokiem, ciągnąc go do “pokoju zabiegowego” jak buhaja na postronku.

 

- Choć mój profesorku, zrobię ci masaż.

 

Akcja nabrała tempa, a my zamilkliśmy w napięciu i podnie- ceniu. Cruzita wciągnęła pacjenta do “gabinetu”. Gabinet miał zasłonięte na stałe okno i był słabo oświetlony, również czerwonym światłem. Widać ten kolor oświetlenia uważano generalnie w tej przychodni jako czynnik działający terapeutycznie. Gabinet wyposażony był wyłącznie w jedno urządzenie zabiegowe a mianowicie duże małżeńskie łoże. Łóżko było niedbale przykryte zmiętym kocem i miało pomięte, kolorowe prześcieradło. Wprawne oko estety, dbającego o porządek, natychmiast zauważyło by, że Cruzita nie specjalnie przejmowała się o swój “terapeutyczny” warsztat. Może wskutek pośpiechu, nie zmieniła pościeli po poprzednim pacjencie. A może doświadczenie zawodowe słusznie jej podpowiadało, jej ze profesor nie będzie

szczególnie spostrzegawczy, przynajmniej na początku zabiegu.

Cruzita kilkoma wprawnymi ruchami rozebrała pacjenta

z garnituru i koszuli. Majtki ściągnął sam, a wtedy nasza bohaterka położyła go na plecach, na wielkim łożu. Widać znała już jego upodobania i możliwości. Patrzyliśmy

w czwórkę na to, co musiało nastąpić. W czwórkę, to znaczy profesor z uniesioną głową i nasze trzy naukowe oblicza, wlepione wybałuszonymi oczami w monitor. Cruzita odwróciła się tyłem i jednym wprawnym ruchem pozbyła się swojego kitelka. Zobaczyliśmy to, czym w istocie kończyły się te piękne, długie nogi. A mianowicie parę najwspanialszych na świecie pośladków. Potwierdziła się nasza hipoteza, że pod kitelkiem Cruzita jest naga. I wtedy ona odwróciła się przodem.

 

- O jacie !!!

- Kurde, ona jest nie z tego świata.

 

Byliśmy zafascynowani urodą tej pięknej dziewczyny. Jack skonstatował językiem naukowym:

 

- To cipka z Sevres.

- Tak, z Sevres pod Paryżem.

- No.

 

Oczami profesora ujrzeliśmy nad brzuchem końcówkę a wła- ściwie to przekrwioną główkę, całkiem pokaźnego profesorskiego członka w zwodzie, którego nie powstydziłby się napalony nastolatek. Słyszeliśmy również wyraźnie szybkie tętno wysilonego serca pacjenta, które zaskoczone, nagle musiało z trudem, bardzo szybko przepompowywać dużą ilość krwi przez zapchane złogami cholesterolowymi tętnice. Cruzita weszła na profesora i nasunęła na niego pośladki. Wiodącym akcentem naszego widoku były jej zgrabne, idealnie okrągłe, jędrne piersi oglądane od dołu, które w jakiś przedziwny i sprzeczny z grawitacją sposób, pomimo że zwisały opięte delikatną kawową skórą dziewczyny, to wcale nie straciły swojego idealnego kształtu. Podniecone, ciemnoczerwone sutki w kształcie dwóch ziarenek grochu, dopełniały harmonię tego obrazka. Już miało dojść do kulminacji i wtedy stało się coś zupełnie niespodziewanego. Stało się nieszczęście. Napięte milczenie w naszym laboratorium, gwałtownie przerwane zostało dzikim, wręcz histerycznym śmiechem. Nasze oczy wypełniły się łzami. Na początku nie zorientowaliśmy się, co właściwie się stało. Pierwsze co usłyszeliśmy to myśl profesora:

 

- “Co to ku..a jest?!”

 

Profesor w kulminacyjnym momencie zacisnął dłonie na prześcieradle, oczekując na nasunięcie się muszelki Cruzitki na jego oręż i wtedy poczuł w ręce coś wilgotnego. Podniósł miękki przedmiot do góry na tyle, żeby mógł go zobaczyć

i wtedy wraz z nami stwierdził, że trzymał zużytego kondoma pełnego spermy. Może na kimś innym nie zrobiłoby to wielkiego wrażenia. W końcu przedmiot ten, choć nie powinien się tu znaleźć, był naturalnym wyposażeniem tej pracowni i harmonijnie wpisywał się w nastrój czerwonego światła. Jednak jak się potem okazało, bo na drugi dzień

z ciekawości znaleźliśmy na chwilkę jeszcze raz naszego profesora w pracy, ponieważ byliśmy ciekawi czy nie ma podbitego oka, był on kierownikiem instytutu mikrobiologii, światowej sławy specjalistą a z wykształcenia wirusologiem

i bakteriologiem. Odrzucił z obrzydzeniem kondoma, robiąc na ścianie mokrego gluta. Normalny pacjent na tym by pewnie poprzestał i z pełnym oddaniem kontynuował zabieg, jednak profesor miał przez dziesięciolecia wypracowany odruch zawodowy. Panicznie obawiał się skażenia organizmu niebezpiecznym materiałem biologicznym. A przecież nie założył przed zabiegiem lateksowych rękawiczek i maseczki. Psychiczna siła oddziaływania tego odruchu była tak przemożna, że pięknie wzwiedziony i zaprawiony w wielu bojach oręż profesora, pomimo farmakologicznego wsparcia, natychmiast zwiotczał. Cruzita była nie miej zaskoczona od samego pacjenta. Pomimo młodego wieku, miała już duże doświadczenie zawodowe i niewiele mogło ją w tym fachu zdziwić, ale z takim przypadkiem, żeby pomimo nadzwyczajnej urody jej ciała i pełnego zaangażowania z jej strony, on opadł i to tak gwałtownie, spotkała się pierwszy raz.

Często jej pacjenci, zwłaszcza młodsi, zanim dobrze zaczęli zabieg to już go skoczyli, ale z zupełnie z innego powodu. To co się stało, boleśnie dotknęło dumę zawodową dziewczyny.

Z głośników popłynęło z wyraźnym wyrzutem:

 

- Co z tobą profesorku?

 

A w odpowiedzi myśl profesora:

 

- “Ty flejtucho, jeszcze się idiotko głupio pytasz?”

 

Cruzita wzięła się gorliwie do naprawienia swojego higienicznego zaniedbania i odzyskania równowagi swojego pacjenta, ale żadne sposoby, pomimo pełnego profesjonalizmu z jej strony, nie były skuteczne. Profesor był psychicznie zdruzgotany. Na monitorze wyobraźni profesora pojawił się na chwilę czerwony pasek niepokoju. W końcu skonstatował:

 

- Zostaw mnie już. Na dzisiaj koniec zabiegu.

 

- Oraz pomyślał:

 

- “Pierwszy raz mnie zawiodłeś!”

 

Profesor szybko się ubrał i czerwony na twarzy, zawstydzony, upokorzony i pełen obaw o swoje zdrowie, wyszedł do poczekalni a następnie udał się bezpośrednio w stronę wyjścia. Jednak rejestrator był czujny i błyskawicznie zaszedł mu drogę.

 

- Hej profesorze, chyba o czymś zapomniałeś?

- Zabiegu nie było.

- Jak to nie było? Dlaczego?

- Bo burdel tu macie.

- Przecież właśnie o tym mówię, w burdelu nie ma “za

darmo”.

- Nic ci nie zapłacę?

- Co takiego? Kasa albo w ryj dostaniesz. Jak ci nie staje to

twój problem. Musisz płacić.

- Zostaw mnie chamie!

 

Niestety pomimo naszego zainteresowania dalszym rozwojem sytuacji, w tym momencie Teddy stracił stabilność swojej pracy i przekaz został przerwany. Ale nawet zawód z tego, że sprzęt nas zawiódł, nie mógł zniweczyć naszego nastroju. Po prostu rżeliśmy ze śmiechu jak stado źrebaków. A łzy płynęły nam po policzkach.

 

*****

W taki właśnie lub podobny sposób wyglądały nasze kolejne seanse badawcze. Poszerzaliśmy wiedzę naukową dotyczącą aspektów technicznych odkrytego zjawiska, ciągle wprowadzając drobne usprawnienia w kalibracji urządzeń, ale przede wszystkim zdobywaliśmy wiedzę socjologiczną na temat kontaktów międzyludzkich w różnych aspektach. Widzieliśmy to, co intuicyjnie i tak każdy rozsądny człowiek na świecie rozumie. Doświadczenia unaoczniały nam, że ludzie nie są ze sobą do końca szczerzy albo ogólniej, że zazwyczaj myślą i mówią co innego. My, mogąc patrzyć oczyma poszczególnych osobników i jednocześnie czytać

a właściwie słuchać ich myśli, mogliśmy doświadczać tego empirycznie. Jedno z takich doświadczeń zapadło mi

w pamięci.

*****

 

W mediach ogłoszono, że ma nastąpić spotkanie na szczycie prezydenta jednego ze światowych mocarstw oraz prezydentów dwóch małych państw, znanych na świecie

z tego, że od wielu dziesięcioleci są w stanie permanentnego konfliktu zbrojnego. Nieustająco tląca się wojna o kawałek ziemi wielkości kilkudziesięciu kilometrów kwadratowych, od lat systematycznie wykrwawia oba niewielkie narody. Państwa te już dawno by się porozumiały, ale na tym skrawku terytorium znajdują się ważne dla obu narodów obiekty kultu religijnego i historycznego. Oba narody wywodzą swoje historyczne korzenie z tego właśnie regionu. Zbliżał się termin wyborów w dużym mocarstwie i prezydent starał się

o reelekcję. Aby ocieplić swój wizerunek w oczach przeciwników politycznych, prezydent mocarstwa zaproponował, że podejmie się próby rokowań pokojowych pomiędzy zwaśnionymi krajami. Nie interesowaliśmy się specjalnie polityką, jednak byliśmy z Georgiem i Jackiem na tyle obyci w sytuacji na świecie, że wiedzieliśmy, że takie rozmowy nigdy do końca czystych intencji nie mają. Postanowiliśmy, że w ramach testowania naszych urządzeń, trochę sobie... posłuchamy. Chcieliśmy podglądnąć tajemnice “politycznej kuchni”. Oglądaliśmy w telewizji uprzejmości jakie zainteresowani przejawiali wobec siebie na początku spotkania. Uściski rąk i takie tam. Wiedzieliśmy, że udadzą się na rokowania “za zamkniętymi drzwiami” i stosownie się do tego przygotowaliśmy. Zlokalizowaliśmy dokładnie miejsce rozmów i ustanowiliśmy połączenie z prezydentem mocarstwa. Zobaczyliśmy jego oczami dwóch prezydentów siedzących naprzeciwko siebie i patrzących na siebie nieufnie. Przy każdym z nich siedział tłumacz. Prezydent mocarstwa rozpoczął spotkanie spokojnym tonem:

 

- Panowie, po co wam ta wojna? Przecież czas to już

zakończyć.

 

Prezydent jednej ze stron konfliktu odpowiedział:

 

- No właśnie panie prezydencie. Czas to już zakończyć. Czas

żeby oni oddali nam naszą ziemię, która to właśnie nam się

historycznie należy.

 

Druga strona natychmiast ripostowała:

 

- Przecież to nieprawda panie prezydencie. Nasi ojcowie

wywalczyli ten skrawek ziemi, ponieważ tam mieszkają

w większości członkowie naszego narodu. Ta ziemia jest

z nami historycznie związana.

- Przecież z naszym narodem też i to bardziej.

 

Odpowiedział adwersarz.

Prezydent mocarstwa westchnął głęboko, jednocześnie usłyszeliśmy jego myśl:

 

- “Ech głuptaski, widzę, że nie da się was tak łatwo pogodzić.

I bardzo dobrze, bo do obydwu dostarczamy spore ilości

broni. Ktoś ją przecież musi kupować. Gospodarka jest

najważniejsza a nasz kraj is first.”

 

Prezydent mocarstwa się odezwał:

 

- No przecież możecie na tym skrawku ziemi wyznaczyć strefę

zdemilitaryzowaną i żyć wspólnie. Niech będzie i wasza

i wasza. Wasze narody od lat żyły tam wspólnie. I było

dobrze.

 

Jedna ze stron:

 

- Co takiego? Ta ziemia należy się tylko nam. Przecież nasze

narody są wrogo nastawione. Kto miałby pilnować porządku

na tej ziemi? Jakbyśmy wycofali stamtąd nasze wojsko

i policję, to pozabijaliby się nawzajem.

 

Prezydent mocarstwa:

 

- No panowie, przecież możemy się tak dogadać, że ja poślę

swoje wojska na ten teren i będą tam pełnić rolę sił

rozjemczych, pokojowych oczywiście.

 

Prezydent mocarstwa pomyślał:

 

- “Fajne miejsce na bazę rakietową. Mogłaby się tam przydać,

rozszerzyłaby naszą strefę kontroli. Baza lotnicza też by tam

świetnie wyglądała. Trzymałbym w szachu pół kontynentu

a te dupki mogłyby jeszcze za to zapłacić.”

 

Prezydent jednej ze stron do prezydenta mocarstwa:

 

- Co takiego? Tam miałyby stacjonować wasze wojska?

- No, a dlaczego by nie? Przecież ktoś musi pilnować

porządku na tym terytorium a jak sami widzicie, wy nie

jesteście w stanie tego zrobić. Czas już skończyć tą wojenkę.

- Przecież na to nie zgodziłoby się społeczeństwo mojego

kraju. Doszło by do rewolucji, do wojny domowej!

 

Prezydent mocarstwa pomyślał:

 

- “No a co ty głupolu myślisz sobie? Jak nie umiesz plebsu za

pysk trzymać to się nie nadajesz na prezydenta. A poza tym,

bojownikom też byłaby potrzebna broń, a my mamy

nadprodukcję. Gdyby nie wojny domowe to nasze znane

marki zbrojeniowe by zbankrutowały. A gospodarka

najważniejsza!”

Prezydent drugiej strony:

 

- A kto miałby płacić za pobyt tam waszych wojsk?

 

Prezydent mocarstwa zabrał głos:

 

- No to chyba oczywiste że wy. Przecież reprezentowalibyśmy

tam wasz interes. No panowie zastanówcie się, na stole leży

naprawdę korzystna propozycja pokojowa, satysfakcjonująca

obie strony. Ja chcę wam tylko pomóc się porozumieć. Poza

tym, takie rozwiązanie pozwoliłoby zacieśnić stosunki

handlowe pomiędzy moim krajem, a waszymi. Mógłbym

nakłonić naszych biznesmenów do zainwestowania

w waszych krajach. Byłoby to możliwe, gdyby w sąsiedztwie

stacjonowały moje wojska. Byłaby to dla was wielka korzyść.

Nasze firmy dałyby pracę waszym ludziom. Przecież macie

tylu bezrobotnych.

 

Prezydent mocarstwa pomyślał:

 

- “Przecież mogę was zalać naszą tandetą, bo na porządne

rzeczy was nie stać. Po co wam rolnictwo, budownictwo? Wy

macie szkolić młodych żołnierzy bo musicie bronić się przed

sobą, a my wam wszystko wybudujemy i wyprodukujemy.

Wasi robotnicy będą dla nas pracować za pół darmo.

Inżynierów przywieziemy swoich. Wasi rolnicy niech idą

pracować do naszych fabryk a żywić się będą za to

co tam zarobią. Żywności sprzedam wam tyle, że będziecie

nią rzygać! Gospodarka najważniejsza.”

 

Prezydent jednej ze stron:

 

- No przecież możemy sami rozwijać swój własny przemysł.

Mamy wielu młodych, zdolnych ludzi.

 

Prezydent mocarstwa odpowiedział:

 

- No oczywiście. Właśnie moglibyśmy wam w tym pomóc.

Damy wam najnowsze technologie, sami tego nie

osiągniecie.

 

Prezydent mocarstwa pomyślał:

 

- “No patrzcie państwo, ale szczekacz. A co ty sobie myślałeś?

Współpraca gospodarcza polega na tym że wielki dyma

maluczkich. Chcesz być prezydentem i tego nie wiesz?”

Prezydenci zwaśnionych stron:

 

- To my rozważymy propozycje pana prezydenta.

- Zorganizujemy rozmowy dwustronne i być może damy

odpowiedź.

 

I na tym konferencję pokojową zakończono. W telewizji powiedziano, że choć nie osiągnięto końcowego porozumienia, to poglądy stron bardzo zbliżyły się do siebie i negocjacje uznano za bardzo udane.

 

*****

 

Jednym z obiektów naszych częstych obserwacji była znaleziona przypadkowo przez Teddy‘ego para młodych francuskich studentów. Obserwowaliśmy ich a właściwie to wyłącznie ją w określonych okolicznościach, a mianowicie kiedy zasypiała przytulona do swojego chłopaka, którego bardzo kochała. Roseline, bo tak na imię miała dziewczyna, była wyjątkowa. Miała bogatą wyobraźnię. Była studentką Królewskiej Akademii Malarstwa i Rzeźby w Paryżu i świetną już malarką. Zaraz po zaśnięciu, z głową na jego ramieniu, doznawała przepięknych, barwnych wizji, które wyświetlał nam monitor wyobraźni. Jak Roseline zasypiała sama, to tego nie obserwowaliśmy. Byliśmy zafascynowani tymi obrazami. Każdy z tych obrazów, sam w sobie był dziełem sztuki. Obrazy płynnie przechodziły jeden w drugi i z całą pewnością mózg odbierał je trójwymiarowo. Podejrzewaliśmy, że być może nasz sygnał też jest nadawany w trójwymiarze, ale nie byliśmy w stanie tego rozszyfrować. Jack był tak zafascynowany psychodelicznymi wizjami Roseline, że chciał skrinować ekran monitora. Zaprotestowaliśmy z całą stanowczością. Gdyby obrazy mu wyciekły, choćby za sprawą Susan i dostały się do mediów społecznościowych, to

z pewnością wzbudziłyby zainteresowanie i szybko rozniosły się po świecie. Możliwe że Roseline by je rozpoznała i nasza tajemnica mogłaby zostać zagrożona.

 

Ale to właśnie za sprawą Roseline dokonaliśmy kolejnego, ważnego odkrycia. Pewnego razu, w trakcie jej obserwacji, jeszcze zanim przyszedł do niej jej chłopak, Teddy dziwnie zareagował. Nagle zarejestrował, że dokładnie w lokalizacji Roseline pojawił się nowy sygnał. Zaczęliśmy to sprawdzać

i stwierdziliśmy, że ten dziwny sygnał jest cały czas w lokali- zacji dziewczyny, tak jakby był z nią w jakiś sposób związany. Nie był to sygnał jej chłopaka, bo nikogo przy niej nie było. Byliśmy również pewni, że nigdy wcześniej tego sygnału

w lokalizacji Roseline nie obserwowaliśmy. Przełączyliśmy Teddy‘ego na ten sygnał i stwierdziliśmy, że jest inny od pozostałych. Na monitorach był tylko szum aparatury. Tedy pokazywał płaski wykres przerywany tylko identyfikatorem

i lokalizatorem. Nic więcej, żadnych dodatkowych danych, żadnego przekazu. Żadnych myśli ani dźwięków. Nic. Jak się później okazało, takich składowych było wiele, ale Teddy nam ich nie losował bo kazaliśmy mu szukać danych, a tych w tym przypadku było bardzo mało. Wcześniej nie wiedzieliśmy, że takie sygnały w ogóle istnieją.

 

- Co to może być?

 

Zapytał Georg. Doznałem nagłego olśnienia, zresztą zadanie do trudnych nie należało:

 

- Georg naprawdę nie wiesz?

- A ty wiesz?

- Wiem.

- A ty Jack wiesz?

 

Jack się uśmiechnął. Wtedy olśniło i Georga.

- O jacie! Roseline zaszła w ciążę!

- Transmisja zaczęła się przed kilkudziesięcioma sekundami.

 

Uśmiechnęliśmy się wspólnie.

 

- To niesamowite, od razu nadaje, jeszcze go prawie nie ma,

kilkadziesiąt komórek a już nadaje.

- Kiedy doszło do zapłodnienia?

- Często mają seks, trudno powiedzieć. Ale na pewno nie

dawniej niż kilka dni temu. Jej chłopaka wcześniej nie było.

Był na feriach w domu.

- Któryś z atomów, jednej z tych kilkudziesięciu komórek, już

rezonuje z naszym detektorem. Zjawisko splątania już jest

w toku. Życie człowieka od tego się zaczyna! To nieziemskie,

ależ numer!

- Może na tym etapie łatwo byłoby wyłapać która to komórka

i zidentyfikować w niej “nadajnik“?

- Może to pierwsza komórka układu nerwowego?

- Co nam chce powiedzieć?

- Hello, już jestem. Jestem dziewczynką i jestem tam gdzie

mama. Melduję się. Nic jeszcze nie widzę, niczego nie słyszę,

o niczym nie myślę, ale jestem.

- Wielką tajemnicą jest, jak powstał jej identyfikator, nie

uważacie?

- To wyzwanie dla biologów. Jak już ujawnimy nasze odkrycie

to pewnie od tego zaczną. Może dla naukowców innych

dziedzin. Nawet nie wiem kto mógłby się tym zająć?

- Przecież żeby nadać jej identyfikator inny od wszystkich

pozostałych, to musi istnieć jakiś mechanizm, który tym

steruje. To niewiarygodne, niewyobrażalne, nie z tego

świata! Gdzie i czym jest centrala?

- Jak niewiele jeszcze wiemy o tajemnicy ludzkiego życia.

 

Obserwowaliśmy dziecko Roseline przez kilkanaście tygodni. Po dwóch tygodniach w sygnale pojawiły się dodatkowe składowe, których nie rozumieliśmy. W ósmym tygodniu usłyszeliśmy bicie serca, a po kolejnym tygodniu, oprócz bicia serca płodu, również bicie serca Roseline oraz bardzo niewyraźne, pierwsze dźwięki otoczenia. Po kolejnym tygodniu słuchaliśmy już przelewania płynów ustrojowych

w jelitach Roseline, a dziewczynka żywo reagowała na głos matki. Jej tętno, po usłyszeniu mamy, wyraźnie się zmieniało. Reagowała również na głos ojca, a sygnał wyraźnie się uspokajał, jak Roseline słuchała spokojnej muzyki.

 

- Czy jest możliwe, że ona już coś słyszy?

 

Zastanawialiśmy się z Jackiem.

 

- Wątpię żeby słyszała uszami, są za mało rozwinięte, ale być

może odbiera dźwięki całym swoim ciałem i mózg już je

przetwarza. Pamiętaj, że jest zanurzona w płynie. Może

słyszy tylko niskie składowe dźwięku? O czymś takim kiedyś

słyszałem.

 

W 11 tygodniu ciąży zobaczyliśmy pierwszy obraz. Jakież było nasze zdziwienie gdy po nawiązaniu transmisji, na zawsze pustym do tej porze monitorze, zobaczyliśmy czerwone tło. Nic więcej tylko czerwoną barwę, jednak raz ciemniejszą a raz jaśniejszą.

 

- Panowie 11 tydzień, Tak szybko!

- Nie znam się na medycynie prenatalnej, ale wydaje mi się, że

to o wiele szybciej niż do tej pory sądzono.

- Chyba masz rację Thomas. Ona już coś widzi?

- Raczej nie widzi, ale możliwe że receptory wzroku są na tyle

rozwinięte, że potrafią reagować na zmianę natężenia

światła. A przecież jest na razie przeźroczysta. Może jej mózg

już trenuje? Może przygotowuje się do widzenia?

- Jeszcze o niczym nie myśli, ale już przygotowuje się do

widzenia?

 

Po kolejnym tygodniu, na monitorze wyobraźni, zobaczyliśmy

pierwszy obraz. Poruszało się coś o nieokreślonym podłużnym kształcie.

 

- Zaczyna myśleć!

- Może ssanie paluszka jej już w głowie?!

- Tak wcześnie?!

 

I wreszcie w piętnastym tygodniu ciąży, doznaliśmy prawdzi- wego szoku. Z głośnika wyobraźni, bardzo niskim tonem, usłyszeliśmy niewyraźny dźwięk. Nie byliśmy pewni, ale przypominał trochę słowo:

- “Margot.”

 

Zaniemówiliśmy ze zdziwienia. W końcu Georg się odezwał:

 

- Jacie, wymówiła w myślach swoje imię?

 

Margot to imię obserwowanej przez nas dziewczynki. Roseline bardzo często wymawiała je, zarówno werbalnie, ale częściej w myślach. Po prostu rozmawiała ze swoją córką, jak tylko poznała płeć dziecka. Może Margot już się tego imienia nauczyła? Może pomyślała je, jako pierwszą świadomą myśl związaną z otoczeniem w jakim się rozwijała?

 

- Możliwe że uczymy się mówić szybciej niż nam się

wydawało!

 

Podsumował Jack.

 

- Chyba umiejętność mowy jest dla nas ważniejsza niż

myśleliśmy. Ma bezpośredni związek z pojęciem ludzkiej

inteligencji. Kto wie? Może warto nadawać dziecku imię

zaraz po poczęciu, a nie jak się urodzi?

 

Skonstatowałem.

 

*****

 

Historia Susan. Ciąg dalszy. Pół roku po Lilian Day.

 

Jack coraz mocniej wiązał się z Susan. Była ona radością całego naszego teamu. Wszyscy ją lubiliśmy i spędzaliśmy razem wiele czasu. Zaangażowanie Jacka było coraz bardziej widoczne. Susan aranżowała nam często wspólny program, przyrządzała posiłki, wybierała puby w których spędzaliśmy czas oraz rzetelnie dbała o roztargnionego Jacka. Praktycznie zachowywała się tak, jakby już była jego żoną. Była bardzo inteligentna, wyrozumiała i ogólnie bardzo dobra i czuła dla Jacka. Obserwowała nasze zaangażowanie w pracę, wiedziała ile spędzamy w niej czasu i doskonale rozumiała, że pracujemy nad czymś bardzo ważnym. Była pewna, że odkryliśmy coś znaczącego i bardzo chciała czegokolwiek się dowiedzieć. Jednak ja z Georgiem odsyłaliśmy ją do Jacka,

a Jack bardzo ją przy tym przepraszając, nic nie chciał jej zdradzić. Susan pracowała w dużej firmie elektronicznej

w San Jose i była coraz bardziej cenionym pracownikiem. Zaczęła dobrze zarabiać. Gdyby chciała, to byłaby w stanie całkowicie się usamodzielnić. Ale oczywiście mieszkała razem z Jackiem. On coraz poważniej myślał o trwałym z nią związku. Był z nią już cztery lata a prawie rok z nią mieszkał. Planował oświadczyny. Na podstawie kilku szczerych rozmów domyślał się, że Susan jest na to gotowa i tego właśnie oczekuje. Rozmawiał na ten temat również z nami. Jak piliśmy razem piwo w pubie a nie było z nami Susan, potrafiliśmy szczerze rozmawiać o wszystkim. My zwierzaliśmy się Jackowi z naszych przygód, nie omijając ich najintymniejszych szczegółów, a Jack zwierzał się ze swoich planów. Niczego nie był pewny. Chciał poznać nasze zdanie. My bardzo lubiliśmy Susan i w głębi duszy zazdrościliśmy mu obaj, że poznał taką fajną i mądrą laskę, która jest w nim zakochana. Nasze relacje z dziewczynami były przelotne, niezobowiązujące a dziewczyny często się zmieniały. Trudno było mi i Georgowi znaleźć kogoś, kto potrafiłby nas zaciekawić czymś więcej, niż perspektywą rozkosznej, zmysłowej nocy. Zawsze po nocy przychodził dzień a wraz

z jego prozaicznym blaskiem, fascynacja szybko znikała. Na jednym z takich szczerych spotkań podjęliśmy rozmowę:

 

- Jack, co ty się stary tak cykasz? Bierz się za nią na poważnie

bo ci ją jeszcze ktoś zwinie i tyle będzie. Tam gdzie pracuje

przystojniaczków nie brakuje.

- Georg masz rację, ja też uważam że lepszej nie znajdzie.

Susan i tak ma anielską cierpliwość, że jest gotowa go znosić

i to może przez całe życie.

- A co ze mną nie tak?

 

Oburzył się Jack.

 

- No chłopie masz swoje wady.

- Ja??? Jakie? Przecież jestem idealny.

 

Wszyscy się roześmialiśmy.

 

- A kto nam na przykład Ginę skonfundował, he?

- Jeszcze mi to pamiętacie?

- Nigdy ci nie zapomnimy.

- Dzięki mnie znalazła sobie porządnego chłopaka a tak to

jeszcze, nie daj Boże, przyszłoby się jej związać z którymś

z was i miałaby przechlapane albo jeszcze gorzej.

 

Pokiwaliśmy głowami ze zrozumieniem. Jack jednak myślał analitycznie.

 

- Jack, ale tak na poważnie. Jakie masz wątpliwości?

- No nie wiem, czasami wydaje mi się, że Susan bywa myślami

gdzieś indziej, niekoniecznie blisko mnie.

 

Popatrzyliśmy sobie wszyscy głęboko w oczy. W końcu się odezwałem:

 

- Jack, przecież wszyscy myślimy o tym samym. Co się

będziemy krygować. Zostawimy cię samego z naszym

Teddy‘m i sobie sprawdzisz co nieco. W końcu jesteśmy

jedynymi facetami na świecie, którzy mogą zajrzeć

w nieodgadnione zakamarki kobiecej duszy i to

jeszcze zanim będzie już za późno.

- Przecież to nie fair, nie moralne. Tak nie można.

- No to co? Czego nie można?

- Ci moralni to się potem męczą całe życie, jak nie mają

szczęścia. To zawsze jest ruletka.

- Zawsze była, ale teraz można to zmienić, a ty Jack możesz

być pionierem na tej drodze.

- No nie wiem?

- Jutro sprzęt jest twój. Spadamy z Georgiem zaraz po robocie

a zabawki masz do dyspozycji.

- Dzięki chłopaki. Wiem że zawsze można na was liczyć.

 

Następnego dnia.

 

Jack pełen obaw i bardzo zawstydzony został sam w labora- torium. Czuł, że serce wali mu ze wstydu i czuł wypieki na twarzy. Czuł się jak zdrajca, który zamierza inwigilować kochaną przez siebie osobę. Wiedział doskonale, że Susan niczym sobie na to nie zasłużyła. A jednak włączał po kolei urządzenia. Identyfikator dziewczyny już wcześniej ustaliliśmy mu przy okazji, jak poszedł wcześniej z nią na randkę, a my z Georgiem zostaliśmy jeszcze w pracowni. To miał być dowcip dla Jacka, ale nigdy nie wracaliśmy do tego. Jack wprowadził dane i po kilkunastu sekundach zobaczył oczami Susan znajomy obraz wynajętego przez siebie mieszkania. Kończyła właśnie przygotowywanie sosu do spaghetti. Sosu, który Jack szczególnie lubił. Jack usłyszał myśli Susan:

 

- “Muszę dodać oregano, on to lubi.”

 

Jack zobaczył jak Susan dodaje przyprawę i intensywnie miesza sos. A po chwili znowu usłyszał jej myśl:

 

- “Wszystko gotowe, makaron ugotuję jak przyjdzie. Dlaczego

go jeszcze nie ma? Powinien już wrócić. Znowu coś tam

kombinują w tym swoim laboratorium. Co oni tam wymyślili

i dlaczego tak to ukrywają?”

 

Susan usiadła na fotelu.

 

- “Zmęczona jestem. Niby to tylko porządki i obiad.”

 

Siedziała w milczeniu z zamkniętymi oczami, a w jej głowie przez chwilę panowała pustka. Po kilku minutach Jack znowu usłyszał jej myśli:

 

- “Czy on chce mi się oświadczyć? Może tylko mi się zdaje?

Czy będę z nim szczęśliwa? Chyba tak. Niech to lepiej zrobi

jak najszybciej. Chciałabym mieć to już za sobą. Lucas

pamiętasz o mnie jeszcze? Przecież mówiłeś, że mnie

kochasz. Dlaczego mi to zrobiłeś? Ta twoja Nicol, co w niej

takiego widziałeś? Co miała więcej ode mnie? Lukas,

dlaczego mnie zostawiłeś?”

 

Susan sięgnęła po chusteczkę i wytarła policzek. Jack domy- ślił się, że wytarła łzy. Znowu słyszał myśli Susan:

 

- “Dlaczego mnie zostawiłeś? Co ta głupia gęś miała, czego

mi brakowało?”

 

Jack przerwał transmisję. Nie, chciał już tego więcej słuchać. Myślał:

 

- “Ten jej chłopak miał na imię Lucas. Susan, dlaczego jeszcze

za nim tęsknisz? Jadę do niej. Moje miejsce jest przy niej.

Kto to jest ta Nicol? To chyba ta dziewczyna dla której on ją

zostawił?”

 

Jednak Jack w kolejnych dniach i tygodniach ciągle wracał samotnie do aparatury i słuchał myśli Susan. Umówiliśmy się razem, że każdy z nas będzie mógł samemu zostawać przy sprzęcie i oglądać to, co będzie chciał. Wspólne podglądanie świata trochę nas już znudziło i zabierało nam dużo czasu,

a oglądanie go w samotności dawało więcej możliwości i było ciekawsze. Każdy z nas mógł patrzyć na to, co go szczególnie interesowało. Nie zaprzestaliśmy oczywiście wspólnych seansów, ale były one rzadsze i najczęściej ukierunkowane na coś, co miało znaczenie badawcze i co chcieliśmy sprawdzić.

Podglądanie ludzi dla samego podglądania, zostawiliśmy sobie na indywidualne sesje. W ten sposób Jack coraz więcej dowiadywał się o Susan. Obserwował, że Susan bardzo często myśli o Lucasie. To, że akurat za pierwszym razem trafił na Susan zatopioną w myślach o nim, wcale nie było przypadkiem. Ona myślała o nim niemal bez przerwy. Jednak Jack stwierdził, że nawet jeśli Susan ciągle kochała Lucasa, to jej myśli były czyste. Często w myślach Susan porównywała Lucasa do Jacka i Jack zawsze w tych porównaniach wychodził pozytywnie. Często też Jack słyszał o sobie że “jest kochany”, że Susan “bardzo go kocha” i że tęskni za swoim “kochanym Jackiem”, wtedy jak zamiast wracać do domu to ją podgląda. Dlatego Jack, choć na początku bardzo się przejął

i martwił częstymi myślami Susan o Lucasie i był o to zazdrosny, to w końcu zrozumiał, że te myśli, choć bardzo osobiste i czułe, nie stanowią zagrożenia dla ich związku. Jack zrozumiał, że Susan jest całkowicie przekonana do tego aby być z nim i wcale nie myśli o tym, aby do Lucasa wracać. Wręcz przeciwnie, oczekuje jego oświadczyn. Susan nie szukała kontaktu z Lucasem, nie próbowała do niego dzwonić ani nie interesowała się, co się z nim teraz dzieje. Wiedziała od znajomych tylko tyle, że ożenił się z Nicol i że ta urodziła córkę, która ma na imię Abigail. Jednak uczucie Susan do Lucasa było tak głębokie, że nie potrafiła się od niego uwolnić.

Jack widział, że Susan kocha ich obu, jednak wybór już dawno padł na niego. Zrozumiał, że nie ma prawa oczekiwać aby Susan wymazała Lucasa z pamięci i że ten na zawsze będzie już jej częścią. Wiedział już, że po prostu taka jest Susan. Jak każdy człowiek jest wolna i myśli o czym chce,

a on nie ma prawa oczekiwać aby było inaczej. Przekonał się, że jeśli chce Susan, to musi ją wziąć taką, jaką ona w istocie jest, z jej wspomnieniami, marzeniami i myślami. Zrozumiał, że wiążąc się z kimś, nawet przy największym uczuciu, nigdy nie dostaniemy dla siebie kochanej osoby w całości. Jack dowiedział się, że Lucas był pierwszą miłością i pierwszym chłopakiem Susan. W myślach dziewczyny często widział jej wspomnienia a w nich jej randki z Lucasem oraz obrazy

z chwil kiedy Susan się z Lucasem kochała. Te wspomnienia były dla niej ważne i mocno zapisane w jej pamięci.

W jednym ze wspomnień, Jack zobaczył jak Susan wchodzi do mieszkania Lucasa i zastaje go w łóżku z Nicol. To bardzo głęboko zapadło w jej pamięci i w myślach często do tego wracała. Jack zdążył zauważyć nazwę ulicy i numer mieszkania, które wynajmował Lucas.

Z ciekawości postanowił, że spróbuje sprawdzić czy Lucas jeszcze tam mieszka. Wpisał dokładne współrzędne z mapy miasta i polecił Teddy‘emu szukać rekordów w takiej lokalizacji. Włączył urządzenia. Jednak Teddy znalazł nie mężczyznę, ale kobietę. Była to Nicol, żona Lucasa. Jack zobaczył jej oczami leśną polanę, przeciętą górskim potokiem. Na tle opalizującej zieleni leśnej trawy, odcinał się połyskujący w słońcu strumień wartkiej wody. Jack słyszał szum wody i śpiew ptaków. W pierwszej chwili pomyślał, że pomylił lokalizację albo Teddy zanotował jakiś błąd oprogramowania. Jednak wszystko się zgadzało. Lokalizacja odpowiadała mieszkaniu Lucasa a Teddy nie pokazywał błędów. Dopiero jak kobieta odwróciła głowę w stronę nadchodzącego z drugiego pokoju głosu dziecka, to Jack zrozumiał na co właściwie patrzył. Patrzył na “ścianę”, czyli na fototapetę która stała się modna w latach czterdziestych XXI wieku. Nawiązywała korzeniami do fototapet stosowa- nych powszechnie od połowy XX wieku, czyli do kolorowych, wielkoformatowych zdjęć naklejanych pasami na ścianie. Jednak ta fototapeta, którą właśnie oglądał Jack, była czymś zupełnie innym. Była nowoczesnym urządzeniem multimedialnym. Jej podstawę stanowił cienki wyświetlacz ciekłokrystaliczny, sprzedawany w wielkich rolkach, które przyklejało się na ścianach mieszkań, podobnie jak dawną fototapetę. Takim cienkim ekranem oklejało się całą, lub dużą część ściany. Do zestawu dołączony był sterownik oraz zestaw dobrej jakości głośników. Sterownik można było programować i wyświetlał on na ścianie ruchome obrazy pięknych widoków, które urządzenie pobierało na bieżąco

z internetu. Obraz, jeśli użytkownik sobie tego życzył, wzbogacony był dźwiękiem, na przykład płynącej wody albo szumem wiatru i tym podobnymi iluzjami. O takim właśnie urządzeniu mówiono, że to “ściana”. Można było na niej również oglądać filmy lub teledyski zespołów muzycznych albo odbierać telefon z przekazem wideo. “Ściana” posiadała własny numer, pod który można było dzwonić. Można było

z niej również obsługiwać internet, sprawdzać pocztę, przeglądać strony itp. Takie urządzenie było modne, miało umiarkowaną cenę i w większej lub mniejszej wersji, stało się obowiązkowym wyposażeniem niemal każdego mieszkania. Ściana stopniowo wypierała telewizory i monitory.

Nicol usłyszała głos dziecka i odwróciła głowę, a wtedy Jack zobaczył duży salon z otwartymi drzwiami do sąsiedniego pokoju. Usłyszał jej rozmowę:

 

- Abigail, co tam robisz? Choć tutaj, chcę cię widzieć!

 

Z otwartych drzwi wybiegła mała urocza dziewczynka

z jasnymi włosami, spiętymi w dwa kucyki po bokach głowy. Mogła mieć około czterech lat.

 

- Co tam mamo? Tu jestem. Kiedy wróci tata?

- Dlaczego ciągle o niego pytasz?

 

Mała Abigail nagle z pogodnego uśmiechu przeszła do dziecięcego płaczu.

 

- Dlaczego beczysz?

- Bo ciągle się kłócicie.

 

Nicol wzięła córkę na ręce i przytuliła.

 

- Nie płacz, dzisiaj nie będziemy, obiecuję.

 

W tym momencie Nicol usłyszała cichy dźwięk swojego telefonu. Dostała sms-a. Postawiła córkę z powrotem na podłodze i wzięła telefon. Jack oczami Nicol odczytał treść wiadomości:

 

- “Pizza z dowozem, zadzwoń.”

 

Nicol pomyślała:

 

- “Nie teraz, co chcesz ode mnie?”

 

Znała ten numer i wiedziała kto wysłał sms-a. Wiedziała, że to nie reklama. Poszła z telefonem do kuchni, wybrała numer

i Jack usłyszał cichą rozmowę:

 

- Nie dzwoń do mnie teraz, jestem w domu, on zaraz wróci.

- Nicol, tęsknię za tobą, nie mogę bez ciebie żyć, spotkamy się

jutro? Pojedziemy znowu do tego lasu?

- Nie wiem, jak pójdzie normalnie do pracy to dam ci znać, ale

teraz mnie zostaw, nie mogę rozmawiać. Też za tobą tęsknię.

 

Nicol się rozłączyła. Jack zobaczył na monitorze wyobraźni krótkie wspomnienie, a w nim leśną drogę. Były na niej dwa samochody. Nicol leżała na masce jednego z nich i obejmo- wała nogami młodego mężczyznę. Patrzyła na jego twarz. Myśl zniknęła a ona, czerwona na twarzy, poszła z powrotem do salonu. Jack napatrzył się na Lucasa we wspomnieniach Susan i zdążył zauważyć, że ten z kim Nicol była w lesie, to nie był Lucas. Teddy przerwał połączenie.

 

Jack jeszcze kilka razy ustawiał transmisje na lokalizacje tego mieszkania. Łączył się albo z Nicol albo z Lucasem. Niemal wszystkie transmisje, kiedy oboje byli w domu, miały jedną wspólną cechę. A mianowicie Jack był świadkiem niekończących się awantur. Kłócili się o wszystko, najczęściej o drobiazgi. Po takich awanturach Lucas zawsze czule myślał o Susan.

 

- “Susan, co ja narobiłem, jak mogłem cię dla niej zostawić?

Jaki byłem głupi!”

 

Jack pomyślał:

 

- “On chyba myśli o niej częściej ode mnie.”

 

Nicol zawsze uciekała wtedy czułymi myślami do swojego kochanka.

 

W końcu Jack postanowił porozmawiać z Susan. Wiedział, że to ryzykowne, ale planował z nią życie i chciał dać jej jeszcze trochę czasu na przemyślenie wszystkiego. Chciał być pewny. Jak nadarzyła się okazja spokojnej rozmowy, Jack zaryzykował:

 

- Susan, chcę tobą porozmawiać.

- Co się stało?

 

Susan z niepokojem spojrzała na Jacka, słysząc jego poważny ton głosu:

 

- Wiesz, mam kogoś znajomego, zaufanego, który mieszka

w twojej miejscowości.

- Kogo?

- Nie mogę ci powiedzieć, bo możesz go znać.

- Szpiegujesz mnie? Zbierasz o mnie informacje?

- Nie, ale przez przypadek coś się dowiedziałem.

- O mnie?

- Tak

- Co?

- Wiem o twoim byłym chłopaku.

- Co wiesz?!

 

Susan wyraźnie się zdenerwowała.

 

- Przecież mówiłam ci kiedyś, że z kimś jestem, zanim

zaczęliśmy chodzić.

- Wiem, Susan ja nie mam do ciebie żadnych pretensji, ale

chcę ci coś powiedzieć.

- O czym?

- O Lucasie.

- Wiesz że ma na imię Lucas? Jednak mnie szpiegujesz!

- Słuchaj mnie wreszcie.

- Słucham.

- Jego małżeństwo to toksyczny związek, jest na granicy

rozpadu. Pewnie długo już razem nie będą.

 

Zaskoczona Susan siedziała w milczeniu a Jack zobaczył łzy w jej oczach. W końcu się odezwała:

 

- Przecież mają dziecko, mają córkę.

- To niczego nie zmienia.

- Skąd to wiesz? Gadaj, kto ci powiedział?

- Nie mogę, obiecałem.

- To pewnie jakieś plotki, jakieś bzdury.

- To na pewno prawda.

- Po co mi to powiedziałeś?

- Chciałem żebyś wiedziała.

- Dlaczego? Myślisz że cię zostawię? Ze ucieknę do niego?

- Nic nie myślę. Kocham cię, wiesz o tym.

 

*****

 

Historia Evy. Ciąg dalszy. Rok po Lilian Day.

 

Ponieważ Jack dostawał nasz sprzęt do swojej dyspozycji, to i my z Georgiem, w wyniku tej umowy, dostawaliśmy sprzęt wyłącznie dla siebie. Mieliśmy zaplanowane sesje indywidualne. Na początku nie zależało mi na tym specjalnie. W przeciwieństwie do Jacka, nie miałem potrzeby podglądania jakiś konkretnych, wybranych ludzi. Jednak jak już dostawałem swoją szansę, to z ciekawością zaglądałem

to tu, to tam, oglądając życie rożnych ludzi na całym świecie. Słuchając ich różnych języków i oglądając ich różne zwyczaje

oraz uwarunkowania społeczne, kulturowe i religijne widziałem jak w istocie niewiele różnią się od siebie. Mając możliwość odsłuchiwania ich myśli ze zdziwieniem stwierdzałem, że to, co wydawało mi się oczywiste, a miano- wicie że ludzie generalnie są szczęśliwi i radośnie przebiega ich życie, wcale nie jest prawdą. Myśli większości z nich ciągle wracały do jakiś bardziej lub mniej istotnych trosk

i problemów.

Niemal każdy człowiek czymś się martwił. Jego umysł był ciągle obciążony. Czym lepszy był status społeczny danej jednostki i czym bardziej rozwinięty kraj z którego pochodził podglądany, tym mniej harmonii i spokoju w jego myślach,

a tym więcej lęków, niepokojów i zmartwień. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że szczęśliwych, cieszących się ze swojego życia o wiele łatwiej znaleźć wśród prostych ludzi i nacji, niż u ludzi bogatych z rozwiniętych krajów. Mogłem przekonać się jak bardzo potrafił im ciążyć bagaż ich dorobku, mieszkań, domów, samochodów, komputerów, trawników

a w szczególności trosk o sprawy zawodowe, walkę o status społeczny, o pieniądze, o zdrowie, o wierność ich partnerów

i generalnie, sprawy ich bliskich. Czym bardziej starali się być szczęśliwi, tym bardziej szczęśliwymi nie byli. Tak, jakby problemy same ich szukały. Ja chciałem znaleźć gdzieś na świecie spokój, harmonię, prostotę i radość z życia. Szukałem, godziny mijały, kolejne sesje łączności obciążały Teddy‘ego,

a ja nie byłem zadowolony.

W końcu wpadłem na pomysł, aby spróbować znaleźć kogoś, kto oddaje się z zamiłowaniem mojej pasji, a mianowicie nurkowaniu. Bardzo lubiłem nurkować, choć tak naprawdę to robiłem to o wiele rzadziej, niż naprawdę bym chciał. Nie miałem możliwości i czasu żeby zająć się tym na poważnie. Nie było również sprzyjających okoliczności. Starałem się chociaż raz w roku wyjechać gdzieś na marinę, na parę dni, gdzie można fajnie ponurkować, ale nigdy nie miałem okazji wybrać się w tym celu poza teren Stanów. Prawda jest taka, że w istocie byłem amatorem z niewielkim doświadczeniem i umiejętnościami.

W trakcie jednej z sesji postanowiłem, że spróbuję ustawić parametry połączenia gdzieś, gdzie nurkowanie może dostarczać najwięcej radości. Wybór trudny nie był, popatrzyłem na mapę Australii szukając najpiękniejszych fragmentów wielkiej rafy. W końcu wybrałem wyspę Moreton, na wschód od miasta Brisbane. Wpisałem współrzędne

i ustanowiłem połączenie. Wyliczyłem sobie w pamięci

naprędce, że skoro tu jest godzina 19 to tam jest teraz około południa. W pierwszym połączeniu zobaczyłem małą wioskę nad brzegiem oceanu, oczami jakiegoś starca, który miał tam mały domek i mieszkał z żoną. Oboje prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiali. On nawet myślał niewiele. Najczęściej siedział i patrzył na ocean. Jednak wioska, plaża i widok oceanu był naprawdę piękny. W drugiej próbie trafiłem na młodą Niemkę, która razem z grupą swoich rodaków

i rówieśników bardzo hałasowała w dużej tawernie, powstałej chyba specjalnie dla turystów. Rozmawiali o nurkowaniu

i o seksie. Towarzyszący jej chłopcy często przeklinali. Chyba mieli dwie pasje. Nurkowanie i picie piwa i akurat oddawali się tej drugiej. Nie dawałem za wygraną i ustanowiłem kolejne połączenie.

I wtedy znalazłem to czego szukałem. Zanim jeszcze zobaczyłem obraz na monitorze, to już usłyszałem charaktery- styczne bulgotanie pęcherzyków powietrza z aparatu nurkowego i towarzyszący mu równy, spokojny oddech.

Na monitorze zobaczyłem podwodny świat. To było piękno przyrody w najczystszej postaci. Czułem się, jakbym kupił bilet na film przyrodniczy. Z sygnału wyczytałem, że jest to kobieta, co mnie ucieszyło. Od początku podejrzewaliśmy zgodnie wszyscy trzej, że gdzieś w strukturze sygnału znajduje się również informacja o wieku jego nadawcy, ale pomimo starań, nie udało nam się tego zidentyfikować. Jednak z obrazu szczupłych, delikatnych rąk, opiętych pianką

i delikatnych dłoni, domyślałem się że nurkująca kobieta jest młoda. Choć interesowałem się nurkowaniem, oglądałem wiele filmów, to nie zdawałem sobie sprawy, że rafa może być aż tak piękna. Tam gdzie byłem, razem z moją niczego nie świadomą przewodniczką, był prawdziwy podwodny raj. Ona pokazywała mi chyba najpiękniejsze miejsca na rafie, myśląc, że te widoki zarezerwowane są tylko dla niej. Dziwiłem się, że jest sama. Nikogo w zasięgu jej wzroku nie widziałem. Ona także nie rozglądała się za nikim. Trochę nie pasowało mi to do tego, czego mnie nauczono. Patrzyła jak zahipnotyzowana w piękno podwodnej przyrody. Miała bardzo spokojne, wręcz zwolnione tętno. Wiedziałem, że nie odczuwa żadnego lęku ani niepokoju. Obrazy zmieniały się powoli w miarę przesuwania się dziewczyny wzdłuż podwodnego klifu, porośniętego koralami. Moje doświadczenie wystarczało aby ocenić, że nurkuje z butlą ze sprężonym powietrzem na głębokości kilku metrów. Czerwone, purpurowe, pomarańcz- owe i fioletowe korale kontrastowały z barwami setek a może tysięcy, żółtych, jaskrawo niebieskich i czarnych ryb. Na szczęście pod koniec trzeciej dekady naszego stulecia, starania o odwrócenie zjawiska efektu cieplarnianego podjęte przez wszystkie rozwinięte kraje świata spowodowały, że kilka lat temu korale powróciły do swych zdrowych, jaskrawych barw.

Ona wydawała się o niczym nie myśleć. Część aparatury analizująca myśli, niemal przez cały czas połączenia była zatopiona w ciszy. Natomiast monitor wyobraźni wyjątkowo wyraźnie harmonizował z tym co oglądała. Jakby wszystkimi zmysłami chłonęła piękno podwodnej natury. Byłem zachwycony. Pod koniec krótkiej transmisji zobaczyłem, że spojrzała na manometr i usłyszałem myśl dziewczyny wypowiedzianą spokojnym kobiecym głosem:

 

- “30% trzeba wracać.”

 

Domyślałem się, że pochodzi z Australii, bo myśl wymówiona była po angielsku z charakterystycznym akcentem. Teddy przerwał połączenie. Zdążyłem jeszcze zapisać identyfikator mojej podwodnej przewodniczki, wyłączyłem urządzenia i poszedłem do domu. Miałem nadzieje, że Georg nie przyprowadził znowu jakiejś dziewczyny. Po drodze pomyślałem:

 

- Nie wiem kim jesteś, ale bardzo chciałbym być tam z tobą.

 

Dwa dni później.

 

Myśl o znalezionej przeze mnie nurce nie dawała mi spokoju i przy kolejnej okazji postanowiłem “spotkać” się

z nią znowu. Znowu się nie zawiodłem, znowu miałem okazje nurkować, ale w zupełnie innych okolicznościach. Tym razem zobaczyłem grupę młodych nurków rozmawiających ze sobą po niemiecku. Same młode chłopaki w wieku około 18 lat. Jakiś starszy nurek, ubrany w piankę, dzielił ich na grupy

i dwóch z nich przydzielono obserwowanej przeze mnie dziewczynie.

- Eva!... Franz i Erik są twoi. Bierz ich sobie!

 

Eva mówiła do nich po niemiecku:

- Ok, dawajcie chłopaki. Od tej chwili aż do momentu jak

wrócimy na marinę trzymacie się tylko mnie, a ja chcę mieć

was cały czas na oku. Pod wodą żaden z was nie ma prawa

oddalić się ode mnie. Mam na imię Eva i tak się do mnie

zwracajcie.

- Ja jestem Franz.

- A ja Erik.

 

Widziałem, że chłopaki odnoszą się do niej z szacunkiem. Bardzo byłem ciekawy jak wygląda Eva i przestawiłem na chwile transmisję na Franza. Zobaczyłem ją oczami chłopaka

i od razu pomyślałem:

 

- “Eva, jaka jesteś ładna.”

 

Byłem trochę zaskoczony, że ta bardzo młoda, ładna, delikatna dziewczyna, ubrana w seksowną obcisłą piankę, będzie opiekować się pod wodą dwoma niemieckimi turystami. Zobaczyłem częściowo zasłoniętą długimi, ciemnymi włosami, uśmiechniętą twarz o delikatnych rysach i lśniących ciemnych oczach. Te oczy od razy przyciągnęły moją uwagę. Emanowała z nich harmonia, z pozoru sprzecznych, bystrości, dziecięcej radości i dojrzałego wewnętrznego spokoju, równocześnie. Z podziwem obserwowałem z jaką wprawą

radzi sobie ze sprzętem i z jaką wprawą, daje sobie radę z turystami, posługując się przy tym łamanym niemieckim. Jedynie długie gęste włosy uparcie jej przeszkadzały. Ale i one w końcu dały za wygraną, kiedy Eva spięła je z tyłu głowy. Widać było, że zna się na rzeczy.

 

- “Musi być instruktorem. Może dlatego nurkowała sama.”

 

Pomyślałem. I wtedy usłyszałem myśl Franza, którą z niemieckiego przetłumaczył translator:

- “Ładna ta pani instruktor.”

 

Zdążyłem jeszcze ponurkować wraz z nimi parę minut, do chwili kiedy Teddy przerwał połączenie. Znowu podziwiałem jej wprawę, gdy pod wodą pokazywała chłopakom jak obchodzić się ze sprzętem. Niektórych rzeczy które im pokazywała, ja też nie wiedziałem.

 

Zacząłem regularnie podglądać “moją” instruktorkę. Każdą prywatną sesję zaczynałem od wizyty na Moretonie. Na początku interesowało mnie wyłącznie nurkowanie z Evą. Jeśli nie nurkowała, to dawałem jej spokój. Ale po pewnym czasie życie prywatne Evy również mnie wciągnęło. Zacząłem podglądać ją nawet wtedy, jak nie nurkowała. Dowiadywałem się o niej coraz więcej. Fascynowała mnie prostota jej codzienności. Żyła bardzo skromnie. Cały jej czas wypełniała praca, która również była jej pasją. Ktoś, kto zarabia na szkoleniu nurków, pewnie miałby rafy i nurkowania dosyć

w swoi prywatnym życiu, ale ona wręcz przeciwnie. Większość czasu spędzała w wodzie. Albo snorkując swobodnie z rurką albo nurkując z butlą. Jak miałem szczęście i trafiałem z transmisją w czasie gdy nurkowała sama, to miejsca które odwiedzała były najbardziej interesujące.

W miarę jak poznawałem ją coraz lepiej, zaczęła fascynować mnie jej osobowość. Urzekła mnie prostota jej myśli. Pojęcia przebiegłości, cwaniactwa, podstępu czy nawet kłamstwa, były jej zupełnie obce. Ponieważ miałem możliwość konfrontacji jej słów z jej myślami, stwierdziłem

z wielkim zdziwieniem, że Eva zawsze jest szczera. Nigdy nikogo nie oszukuje, nawet w najdrobniejszych sprawach. Jej myśli były proste i zbyt naiwne, można by powiedzieć, infantylne, jak na kogoś to ma odpowiedzialną prace i jest już dojrzałą, choć młodą osobą. Życie w jej pojęciu było zbyt łatwe, zbyt wyidealizowane. Myślałem o niej wtedy:

 

- “Eva to nie tak, dziewczyno jesteś naiwna. Ktoś cię

wykorzysta, oszuka. W końcu za to oberwiesz. Ludziom nie

zawsze warto ufać.”

Dziwiło mnie również, że Eva jest sama. Jej codzienność, choć przebiegała w gwarze śmiechu i krzyku dziesiątków turystów z całego świata, to tak naprawdę była bardzo samotna. Wprost z mariny jechała do wynajętego przez siebie domku i żyła tam niemal jak pustelnik. Całymi dniami z nikim nie rozmawiała. Jej rodzina też jakby o niej zapomniała. Może rodzice do niej dzwonili, ale musieli robić to bardzo rzadko, bo ja nigdy tego nie zaobserwowałem. Raz byłem świadkiem jej rozmowy z koleżanką z hotelu. Eva dzwoniła do recepcji

i prosiła żeby poprosić koleżankę, bo chciała z nią uzgodnić na którą zmianę ma przyjść w przyszłym tygodniu. Koleżanka powiedziała jej, że jeszcze nie wie, bo planuje jakieś spotkanie

i powiedziała, że do niej oddzwoni. Poprosiła, żeby Eva podała jej numer. Eva to zrobiła, a ja, nie wiem po co, go sobie zapisałem na jakimś skrawku papieru.

Eva była bardzo ładna i wielu młodych kursantów próbowało ją podrywać, ale ona, choć niektórzy jej się podobali, nie wiedziała jak i co ma im odpowiadać, żeby nawiązać znajomość. Jednak po krótkim czasie sytuacja się zmieniła. Eva przestała być sama. Eva dorabiała dodatkowo jako kelnerka w hotelu. Była bardzo lubiana przez pracujący tam personel. Zawsze grzeczna, nad wyraz uprzejma i zawsze uśmiechnięta, wzbudzała sympatie współpracowników. Nigdy nie zaobserwowałem, żeby wpadła w gniew i na kogoś krzyczała albo nawet mówiła do kogoś podniesionym głosem. Już wcześniej wiedziałem, że Evie podoba się jeden

z pracowników hotelu. Był to młody Szwed o imieniu Nils. Jednak na samą myśl o tym, że miałaby go jakoś podrywać, robiła się zawstydzona. Coś musiało się jednak wydarzyć bo sytuacja nagle się zmieniła i Eva zaczęła spotykać się

z Nilsem. Nie wiedziałem co się wydarzyło, ponieważ nasz sprzęt nie dawał nam możliwości czytania ludzkich wspomnień. Transmisja dotyczyła wyłącznie zdarzeń w czasie rzeczywistym i dotyczyła tylko tego, co działo się w danej chwili i tylko to w czasie krótkiej transmisji mogliśmy zobaczyć. Jeśli człowiek przywoływał w danej chwili wspomnienia z pamięci i o nich myślał, to mogliśmy to obserwować na monitorze, ale nic więcej o zawartości pamięci nie wiedzieliśmy. Nils zaczął odwiedzać Evę w jej domku, aż w końcu po kilku tygodniach, zakochana w nim Eva zaprosiła go do siebie na kolację. Czuła że on tego oczekuje. Widziałem jak wiele ją to kosztowało i jak bardzo to przeżywała. Eva zakochała się w Nilsie i zaplanowała z nim seks. Chciała to zrobić, ale ja, w przeciwieństwie do Nilsa, wiedziałem że będzie to jej pierwszy raz i wiedziałem jak bardzo się denerwowała i wstydziła. Trudno mi powiedzieć dlaczego, ale ja też chciałem przy tym być. Chciałem się tam bezczelnie wprosić, choć nikt sobie tego nie życzył i nikt mnie nie zapraszał. Łapałem się na tym, że jestem głupio, bezsensownie zazdrosny. Myślałem:

 

- “Nils, nawet nie wiesz jak ci chłopie zazdroszczę.”

 

Oglądanie tej transmisji nie było prostą sprawą. Musiałem nawiązać połączenie bardzo wcześnie. O piątej rano nikogo jeszcze w instytucie nie było. Nocny strażnik mnie wpuścił, bo dobrze go znałem, ale był podejrzliwy. Ustanowiłem połączenie. Na Moretonie było po 22. Na wyspie, pomimo tego że było już ciemno, musiało być bardzo gorąco, ponieważ okna były szeroko pootwierane. Słyszałem szum fal oceanu.

W pokoju panował mrok. Nils był z Evą. Musiał być już dłuższą chwilę. Siedzieli razem przy stoliku na którym stała zapalona świeca. Oboje w rękach trzymali duże lampki, pełne czerwonego wina. Cicho szeptali sobie czułe słowa. Eva była w krótkiej kolorowej sukience z cienkiej bawełny z dużym dekoltem. Nic pod nią nie miała a Nils nie mógł oderwać od niej wzroku. Wyglądała bardzo seksownie. Połączyłem się

w samą porę. Nils przystąpił do działania. Podszedł od tyłu do siedzącej dziewczyny i zaczął delikatnie, ale namiętnie całować jej szyję i ramię. Odstawiła lampkę z winem, a Nils włożył rękę za dekolt i objął ręką małą dziewczęcą pierś. Następnie podniósł ją z krzesła tak aby wstała i zdjął z niej sukienkę. Eva ulegle podniosła ręce żeby mu to ułatwić. Pod sukienką nie miała niczego. Przełączyłem transmisje na Nilsa żeby móc ją zobaczyć. W świetle świecy wyglądała pięknie. Opuściła ręce i stała z pochyloną głową. Jej długie, rozpuszczone włosy przysłaniały jej zawstydzoną twarz

i małe dziewczęce piersi, dotykając przy tym nabrzmiałych, podnieconych sutków. Nils ściągnął koszulę i przytulił ją do siebie a następnie ukląkł przed nią dotykając ustami jej łona. Eva namiętnie wzdychając objęła jego głowę rękami. Następnie Nils rozebrał się do naga i położył ją na łóżku. Ja

w międzyczasie zresetowałem transmisję i przełączyłem

z powrotem na Evę. Byłem świadkiem najbardziej zmysłowych scen, jakie mogłem sobie wyobrazić. Wprawiony Nils dobrze wiedział jak rozpalać zmysły dziewczyny. Nie śpieszył się, ale był konsekwentny. Eva rozłożyła nogi

i zamknęła oczy a ja słyszałem szybkie bicie jej serca. Westchnęła w chwili połączenia z Nilsem. Nils spokojnymi ruchami doprowadził ją do długiego orgazmu. Eva cicho wzdychała, mocno go obejmując a następnie nagle zamilkła

a ja na monitorze wyobraźni zobaczyłem dziwną psychode- liczną wizję. Zobaczyłem powoli wirującą, przejrzystą toń błękitnego oceanu, a w nim bardzo szybko zmieniające się obrazy morskich kolorowych stworzeń o dziwnych wydłużonych kształtach z długimi mackami i płetwami, których próżno by szukać w naturze. Podobnie jak w snach Roseline, obrazy płynnie przechodziły jeden w drugi. Ale Eva nie spała, była w transie. Przeżywała orgazm. Była

z mężczyzną. Swoim ukochanym, jedynym, nadzwyczajnym mężczyzną, Nilsem. Byłem tak podniecony, jak nastolatek, któremu pierwszy raz udało się dorwać pornola. Tego wieczora, a właściwie mojego wczesnego ranka, jeszcze dwa razy resetowałem transmisję, żeby móc dalej się z nią łączyć. Aż zacząłem się obawiać o to czy nie przegrzeję aparatury. Pomyślałem, że Eva ma szczęście, że swój pierwszy raz przeżyła w rękach fachowca a właściwie artysty. Nie jedna dziewczyna chciałaby inicjować swoje życie seksualne w taki właśnie sposób. Mój erotyczny ranny seans gwałtownie przerwał Georg. Przyszedł wyjątkowo wcześnie i był trochę wystraszony, że pracownia jest otwarta już tak wcześnie rano.

 

- Ej, Thomas, co to ma być? Co tu robisz tak wcześnie, co?

 

Nie wiedziałem jak długo się przyglądał zza mojego ramienia.

 

- E, nic, nic. Nie umiałem spać i chciałem sobie coś zobaczyć.

- Coś zobaczyć. Coś tu kręcisz. Ty coś za często tu

przychodzisz ostatnio. Co cię tak zainteresowało? Gadaj no

prawdę.

- No przecież ci powiedziałem, chciałem coś zobaczyć.

- Coś albo kogoś?

- A co to za różnica?

- Thomas nie mówili ci rodzice, żebyś zanadto nie uzależniał

się od komputerów. Jeszcze coś nabroisz i tyle będzie.

- Przemyślę twoje uwagi.

 

Thomas miał racje. Za często chciałem ją podglądać.

W końcu zacząłem się łapać na tym, że uzależniam się od tych transmisji. Przed każdą transmisją czułem łaskotanie w okoli- cach brzucha i wzrastał mi puls. Po głowie chodziła mi natrętna myśl, której nie chciałem do siebie dopuszczać. Ale

w końcu ona zwyciężyła i powiedziałem w myślach sam do siebie:

 

- “Co ty głupku wyprawiasz. Przecież się w niej zakochujesz,

a właściwie już się zakochałeś.”

 

Postanowiłem, że muszę ograniczyć transmisje z Evą. To przecież do niczego dobrego nie doprowadzi. To zwykła dziewczyna jakich wiele, do tego zajęta i mieszkająca na drugim końcu świata. Łączyłem się z Australią jeszcze przez kilka tygodni, ale coraz rzadziej. Zresztą te transmisje przestały być dla mnie miłe. Za każdym razem obserwowałem jak Eva coraz mocniej zakochuje się w Nilsie i jak bardzo się od niego uzależniła. Słyszałem jak często o nim myśli

i powtarza w myślach odmienione na wszystkie możliwe sposoby:

 

- “Mój Nils. Mój kochany Nils.”

 

W końcu dałem sobie z tym spokój i przez dwa tygodnie

w ogóle nie łączyłem się z Moretonem. A właściwie to z nikim się nie łączyłem. Zająłem się pracą a sprzęt zostawiłem Georgowi i Jackowi. Jednak pewnego popołudnia, jak już miałem iść do domu i zostałem sam w pracowni, znowu ciekawość zwyciężyła.

 

- “Tylko jedna krótka sesja.”

 

Pomyślałem. Ustanowiłem połączenie i zobaczyłem że Eva leży w łóżku. Zdałem sobie sprawę, że tam jest środek dnia. Słyszałem, że ma bardzo wysokie tętno. Usłyszałem, że ciągle płacze. Płakała bez przerwy a w myślach, zapłakanym, słabym głosem, powtarzała jak mantrę:

 

- “To już koniec. To już koniec.”

 

Na monitorze wyobraźni zobaczyłem wskaźnik niepokoju, który sygnalizował maksymalnie silny sygnał. Pomyślałem:

 

- “Czego koniec?! Jaki koniec? Czego się tak boi?”

 

Wstała z łóżka i ubrała piankę. Wzięła maskę i rurkę, wyszła

z domu i podjechała samochodem do pobliskiego molo nad oceanem. Zostawiła otwarty samochód, przekroczyła barierkę i wskoczyła do wody. Byłem przerażony. Nigdy wcześniej

w tym miejscu tego nie robiła. Tak, jakby nie obchodziło ją, czy nie ma w wodzie jakiś ukrytych przeszkód. Eva zawsze wchodziła na tym molo do wody w miejscu specjalnie do tego przeznaczonym, ale dzisiaj zachowała się inaczej. Szybko płynęła w stronę rafy i brzegowego klifu. Trzy razy musiałem resetować transmisję, żeby ciągle ją obserwować. Była

w wodzie od godziny. Oddychała z coraz większym trudem, słyszałem jej bardzo wysokie tętno, czułem że jest bardzo zmęczona. Uczucie niepokoju ciągle jej nie opuszczało. Wskaźnik na monitorze ciągle wskazywał maksymalną wartość. To było do niej zupełnie nie podobne. W myślach powtarzała ciągle:

- “To już koniec, to już koniec, Nils to już koniec.”

 

Nie była w stanie skupić myśli na niczym innym. Nie rozumiałem co jej się stało i o co chodzi. W końcu na monitorze wyobraźni, zobaczyłem jej wspomnienie. Przez chwilę zobaczyłem Nilsa leżącego nago na łóżku a na nim jakąś młodą kobietę, siedzącą na nim okrakiem i poruszającą biodrami. Wtedy zrozumiałem, że nakryła Nilsa na zdradzie. Było mi jej bardzo żal, bardzo jej współczułem. Eva podpłynęła do brzegu pod skalistym klifem. Nie miałem pojęcia co planuje. Zostawiła płetwy i maskę i zaczęła boso, tylko w piance wspinać się na klif. Znowu usłyszałem jej myśl:

 

- “To już koniec.”

 

Czerwony pasek na monitorze nie znikał ani na moment. Za chwilę usłyszałem kolejną myśl. która wzbudziła we mnie grozę:

 

- “Nie chce więcej żyć!”

 

Zrozumiałem wreszcie co to wszystko może znaczyć. Krzyknąłem na cały głos:

 

- Eva, nie!!! Co ty chcesz zrobić?! Eva nie!!!

 

Patrząc jak wspięła się na półkę skalną i stanęła na jej skraju, zacząłem intensywnie myśleć:

 

- Co zrobić, co zrobić! Thomas, myśl!!

 

I wtedy doznałem olśnienia.

- “Telefon, ku..a telefon! Może ma go ze sobą? Przecież gdzieś

tu jest numer, gdzieś tu leży. Gdzie ta kartka, gdzie jest ku..a

ta kartka!”

 

Zacząłem nerwowo przerzucać papiery na naszych biurkach. Znalazłem.

 

- Jest, jest, numer, numer! Szybko!

 

Drżącymi rękami zacząłem wybierać numer. Pomyliłem się, znowu spróbowałem, znowu się pomyliłem. Eva zaczęła przechylać się do przodu w stronę przepaści, a monitor wyobraźni pokazał obraz wizji podobny do tego, który już widziałem, lecz woda w oceanie wirowała bardzo szybko

i była bardzo ciemna, granatowa, prawie czarna. Zamiast wodnych stworzeń pływały w niej czarne rozciągnięte stwory. W głośnikach słyszałem ostatnią myśl Evy:

 

- “...Pan jest moim pasterzem, niczego mi nie braknie...”

 

W końcu udało mi się wybrać numer. Usłyszałem sygnał. Wydawało mi się, że w głośnikach słyszę lekkie brzęczenie wibrującego telefonu.

 

- “Ma go! Ma go przy sobie!!! Co jej powiem, Boże, co jej

powiem?! Odbieraj, Eva nie skacz, odbieraj! Jak ją

powstrzymać?!”

 

Nie miałem pojęcia co mam jej powiedzieć. Dziesiątki myśli przelatywały mi przez głowę. Nic sensownego do głowy jednak mi nie przychodziło. W końcu przypomniałem sobie, jak przy piwie, Jack i Georg instruowali mnie, co mówi się kobietom, żeby poprawić im nastrój i przychylnie je do siebie usposobić. Georg i Jack zgodnie twierdzili, że to uniwersalna formuła, która działa niezawodnie na wszystkie kobiety świata, w wieku od lat pięciu do stu pięciu. Nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy. Widziałem na monitorze, że Eva przykucnęła i się cofnęła, a słuchawce telefonu usłyszałem znajomy zapłakany głos:

 

- Słucham.

 

Wziąłem głęboki oddech i cały wysiłek skupiłem na tym, aby

w moim głosie nie było słychać żadnych emocji i żeby brzmiał jak najbardziej oficjalnie.

 

- Dzień dobry. Czy to pani Eva Ryan?

- Tak słucham?

- Czy pani jest instruktorką nurkowania na wyspie Moreton

w Australii i pracuje pani w firmie “Blue Reef“?

- Tak, pracowałam tam, już nie pracuję.

- Pani Evo, jestem sekretarzem Uniwersyteckiego

Międzynarodowego Towarzystwa Nurkowania Swobodnego

w mieście San Jose w Kalifornii w Stanach Zjednoczonych.

Czy pani mnie słyszy?

- No słucham.

- Zarząd klubu zobligował mnie do przekazania pani

informacji, że została pani zwyciężczynią corocznego

plebiscytu, organizowanego przez nasz klub.

- Jakiego plebiscytu?

- Na najładniejszą nurkę, instruktorkę na świecie.

- Cooo takiego???

- No tak, nasi członkowie nurkują na całym świecie

i korzystają z usług rożnych firm związanych z nurkowaniem.

Kapituła plebiscytu w tym roku wybrała panią, jako

zwyciężczynię.

- Mnie??!!

- No tak, zostałem zobowiązany do osobistego przekazania

pani nagrody.

- Jakiej nagrody?

- Nagrodą jest pięć tysięcy dolarów amerykańskich, dyplom...

i puchar.

 

Plotłem bez sensu.

 

- Chcesz mi dać pięć tysięcy dolarów?

- No tak, a do tego dyplom... i puchar. I muszę to zrobić

osobiście, takie mamy reguły. Czy mogę przylecieć do pani

w przyszłym tygodniu, czy znajdzie pani dla mnie chwilę

czasu?

- Co takiego? No nie wiem. Przylecisz specjalnie do mnie

z Kalifornii?

- Niech się pani zgodzi, bardzo proszę. Jeśli znalazłaby pani

dla mnie trochę czasu, to bardzo chętnie bym ponurkował na

rafie. Nigdy nie byłem w Australii.

- Nurkujesz?

- Tak, oczywiście. Za wszystko zapłacę. Pani Evo, chciałbym

poinformować panią również, że kapituła przewidziała

dodatkową nagrodę.

- Jaką nagrodę?

- Tygodniowy pobyt w San Jose. W tym zwiedzanie Kalifornii

i wykład w naszym towarzystwie. Całkowicie na koszt

towarzystwa, włącznie z biletami lotniczymi i kosztami

hotelu. Zwiedzanie z przewodnikiem.

- Z przewodnikiem tak?

 

Słyszałem, że ton głosu Evy wyraźnie się zmienił.

 

- Tak z przewodnikiem.

- No niech zgadnę, a kto nim będzie?

- No... ja.

- A... ty. No jakoś akurat... tak pomyślałam.

 

W tym momencie oczy Evy wypełniła przedziwna mieszanka substancji łzowej. Łzy smutku i rozpaczy pomieszały się gwałtownie ze łzami śmiechu i radości a Eva nie mogła się już powstrzymać i zaczęła się śmiać, czerwony pasek zniknął

z monitora, a ja poczułem się jak bohater.

 

- To wiesz co, ja mam teraz dużo czasu, przywieź najpierw tą

nagrodę i ponurkujemy a potem się zobaczy, jak będzie ze

zwiedzaniem Kalifornii.

- Oczywiście pani Evo. Na początku przyszłego tygodnia

zgłoszę się do pani. Zadzwonię, jak już będę w Brisbane.

- Skąd masz mój telefon?

- Nasz nurek, który z panią nurkował w tym roku, zgłosił panią

do plebiscytu i dał mi pani numer telefonu.

- No dobra już dobra, nie nawijaj, przyjedź zobaczymy.

- To do zobaczenia.

- See you soon.

 

Eva przerwała rozmowę a ja zobaczyłem, że zaczyna ostrożnie schodzić z klifu. Teddy przerwał połączenie a ja pomyślałem:

 

- “Jesteś wielki.”

 

I zaraz potem:

 

- “Ja pierniczę... co ja narobiłem?!”

 

Nazajutrz.

 

Musiałem coś chłopakom powiedzieć.

 

- Słuchajcie koledzy, chcę was o czym poinformować.

- No nawijaj.

- Od wtorku nie będzie mnie parę dni.

- Co takiego?

- No tak, muszę trochę odpocząć, no zregenerować siły, może

z tydzień.

- Co ty Thomas musisz?

- No parę dni. Już dzisiaj szefowi mówiłem, nie miał nic

przeciwko a wręcz przeciwnie, powiedział że powinniśmy

wszyscy wyjechać na miesiąc lub dwa a najlepiej na pół

roku, bo za długo tu siedzimy i pewnie jesteśmy przemęczeni.

- Thomas, ty coś kręcisz, co to ma być? Gadaj prawdę, ty

jesteś przemęczony?

- Oj tam, oj tam, przemęczony czy nie, wyjeżdżam na parę dni,

ponurkować.

- A... łotrze, ponurkować, pewnie do Australii?

 

Georg musiał jednak coś podsłuchać, jak mnie wtedy rano przyłapał.

 

- Georg o czym on mówi?

 

Zapytał Jack.

 

- Wiesz co Jack, ja chyba wiem, nasz kolega poszukał sobie

dziewczynę.

- Thomas to prawda?

- No, a choćby, przecież młody jestem, nie?

- Tyle że on, zamiast poszukać sobie dziewczynę w pubie albo

ewentualnie przez internet, na przykład na Facebuku albo

jakimś komunikatorze, to sobie poszukał za pomocą

najnowocześniejszego na świecie komputera kwantowego, za

miliony dolarów.

- No choćby? A co to za różnica? Przecież to i tak tylko

komputer,“wsio z Tajwana”.

- Ale nie twój, tylko instytutu i dziewczyna znaleziona w taki

sposób należy do całego zespołu.

- He? Po co wam ona, nawet jej nie znacie?

- Pewnie brzydula jakaś? Przedstawisz nas? Może on ją chce

tam sobie kupić?

- W Australii? Thomas ile tam taka dziewczyna kosztuje?

- Pięć tysięcy dolarów.

- Oooo, to chyba nie brzydula. Przywieziesz ją ze sobą?

- Nawet jak bym ją przywiózł to i tak wam łachudry nie

pokażę.

 

Roześmialiśmy się razem.

 

*****

 

Historia Elen. Ciąg dalszy. Pół roku po Lilian Day.

 

Mieliśmy wspólną sesję i w trójkę siedzieliśmy wyluzowani

w naszym “czarodziejskim studio”. Przeszukiwaliśmy świat bez konkretnego celu w poszukiwaniu jakiś ciekawych ludzi

i sytuacji. I wtedy Jack wpadł na dziwny pomysł.

 

- Słuchajcie, wczoraj mówili w lokalnej telewizji, że z racji

krótkiego dnia i specyficznych warunków pogodowych

w naszym mieście w ostatnich dniach jest dużo samobójstw.

Zwłaszcza jeden z mostów cieszy się podobno złą sławą.

Może byśmy tam zajrzeli?

- Jack tobie to takie myśli same przychodzą do głowy czy

stymulujesz swój umysł jakimiś substancjami chemicznymi?

- Może coś wyjarał?

 

Stwierdził rzeczowo Georg a ja dodałem:

- Możliwe, że Susan mu coś dosypuje do jedzenia, żeby

sprawdzić co mu po głowie chodzi.

- Co się złośliwcy czepiacie. No nie mam pojęcia co mi do

głowy przyszło. Jakoś tak samo. Wiem, że to idiotyczne.

 

Wtedy analitycznie oceniłem sytuację:

 

- Skoro mu to samo do głowy przyszło i on nie wie skąd, to

może to jakieś przeznaczenie? Jakiś znak? Może jakieś

nieznane moce mu tą bzdurę do łba włożyły?

 

Chłopaki dziwnie na mnie popatrzeli.

 

- Co nas kurde straszysz? Mało to dziwnych rzeczy dzieje się

w tym laboratorium.

 

Georg zapytał Jacka:

 

- Jack, a zanim ci ta bzdurna myśl przyszła do głowy, to czułeś

może coś dziwnego? Niecodziennego?

- Tak, zrobiło mi się was prawdziwie żal, że ja mam Susan

a wy chłopaki takie samotne.

- Co takiego ???

- Georg tyś to słyszał? Jemu się nas żal zrobiło!

- To absolutnie normalne nie jest, nie pasuje do profilu jego

osobowości, a poza tym logicznie rzecz ujmując, to my wolni

ludzie powinniśmy żałować ciebie a nie ty nas.

 

Roześmialiśmy się.

 

- W takim razie przez Jacka Coś przemówiło! On nie mógł

tego sam wymyślić!

- Dawajcie tą mapę, Jack gdzie ten most?

 

Namierzyliśmy wskazany przez Jacka most i ustanowiliśmy połączenie. Choć most był duży i dwa przejścia dla pieszych miały każde po kilkaset metrów, to w jego lokalizacji Teddy znalazł tyko trzy rekordy. Pozostałe należały do ludzi szybko się poruszających, czyli tych, którzy przez most jechali samochodami.

 

- Te nas nie interesują.

- No chyba, że ktoś postanowiłby wskoczyć do wody wprost

z jadącego samochodu.

 

Rzeczowo zauważył Jack.

 

- Jack, ty to już nic nie mów dzisiaj.

 

Nawiązaliśmy połączenie. Jedną z trzech zlokalizowanych na moście osób był jakiś bezdomny, który zamartwiał się o to, że jest zaopatrzony w żywność, ale nie ma niczego co zawiera alkohol. Myśl, że przyjdzie mu spędzić noc, nie napiwszy się niczego, napawała go szczerym lękiem. Drugą osobą był jakiś młody biegacz, który szybko pokonywał kolejne odcinki pomiędzy przęsłami o niczym nie myśląc i miał podwyższone tętno. Mieliśmy już odpuścić, ale postanowiliśmy sprawdzić całą trójkę. I wtedy okazało się, że durnowaty pomysł Jacka był proroczą wizją. Na dworze była już ciemna noc. Na początku wydawało nam się, że ekran jest czarny, ale po krótkiej chwili zauważyliśmy, że wcale tak nie jest, bo na czarnym tle połyskują słabe odbicia światła, tak jakby światło odbijało się od ciemnej powierzchni wody. Teddy informował nas, że sygnał nadaje kobieta. Widzieliśmy, że musi stać

w niebezpiecznym miejscu, bo od powierzchni wody, która znajdowała się kilkadziesiąt metrów pod nią, nic jej nie odgradzało. Wtedy usłyszeliśmy jej myśl:

 

- “Dobrze że tu jestem. Tego właśnie potrzebuję, teraz czuję

się choć trochę spokojniejsza. Jeszcze chwilka, minutka

i będzie po wszystkim. Mój smutek nareszcie się skończy.

Jeszcze chwilka, zaraz to zrobię, jestem gotowa. Jeszcze

chwilka. Mamo, tato, nie gniewajcie się na mnie, zawsze was

kochałam.”

 

Zwróciliśmy uwagę, że detektor niepokoju pokazuje maksy- malną wartość. Kobieta bardzo się bała. Zaniemówiliśmy

z przerażenia. Z barwy głosu wnioskowaliśmy, że chyba jest młoda. Cały czas słyszeliśmy również jej cichy płacz, bijące szybko serce i szum przejeżdżających czasem samochodów. Wtedy Georg gwałtownie się ożywił.

 

- Gdzie dokładnie jest? Czytajcie dokładnie współrzędne!

 

O nic nie pytaliśmy. Czytaliśmy tak jak nam kazał. Georg

w tym czasie wkładał na siebie kombinezon i buty do jazdy na motocyklu.

 

- Macie?

- Tak. Od naszej strony szóste przęsło po lewej stronie. Wiesz

gdzie to jest?

- Tak, znam ten most, jakieś trzy kilometry stąd.

Georg chwycił kask i wybiegł z pracowni. Po kilkunastu sekundach usłyszeliśmy głośne wycie jego Hondy, które szybko oddalało się od instytutu. Przełączyliśmy się na chwilę na Georga, bo i tak nie byliśmy w stanie w żaden sposób pomóc dziewczynie. Georg cisnął jak szalony. Na drodze był bardzo mały ruch. Walczył z unoszącym się przednim kołem w trakcie gwałtownego przyśpieszania. Leżał na maszynie tak nisko, że głowa zwisała mu nad silnikiem. Nie patrzył przed siebie, ale na przednie koło i jezdnie. To była szaleńcza jazda

a licznik dwustukonnej Hondy chwilami sięgał podziałki 150 mil. Po kilkudziesięciu sekundach wróciliśmy do dziewczyny. Nie chcieliśmy oglądać tego, jak Georg przelatuje na czerwonym świetle przez puste skrzyżowania. Dziewczyna jeszcze stała. Od razu usłyszeliśmy, na razie z daleka, wycie motocykla. Dźwięk szybko narastał aż w końcu gwałtownie się zakończył, serią głośnych uderzeń systemu ABS, po tym jak Georg nacisnął klamkę przedniego hamulca. Jeszcze pięć sekund i usłyszeliśmy głos Georga:

 

- Wyłaź stamtąd. Nie skoczysz!

 

Dziewczyna pomyślała:

- “Puść mnie wariacie, udusisz mnie! I tak to zrobię.”

 

Teddy przerwał połączenie a my odetchnęliśmy z ulgą.

 

Po kilku minutach zadzwoniliśmy do Georga.

 

- Georg i co z nią?

- A co ma być? Ma na imię Elen.

- No, ale mówi coś, albo co?

- Nic nie mówi płacze, chce iść do samochodu i jechać do

domu. Wyrywa się.

- Puścisz ją?

- Trzymam ją na razie.

- Jak to trzymasz?

- No trzymam ją za pasek od płaszcza.

- Georg nie puszczaj jej bo przyjdzie do domu i dokończy

sprawę. Tak myślała, słyszeliśmy.

- No wiem, ale co mam z nią zrobić?

- Może wezwij ambulans?

- Mówiłem jej, ale nie chce, błaga żeby tego nie robić...

i beczy cały czas.

- A ciekawe czy jechała kiedyś na motocyklu? Pytałeś?

- Nie. Elen jechałaś kiedyś na motocyklu? Kiwa głową że nie

jechała.

- No to niech pojedzie z tobą, to się nauczy.

- Po pierwsze nie mam drugiego kasku a po drugie

najważniejsze, to gdzie mam ją przywieźć? Poradźcie coś.

 

Jack pomyślał i powiedział mu:

 

- Poczekaj, zadzwonię do Susan. Trzymaj ją. Zaraz

oddzwonimy.

 

Jack połączył się z Susan.

 

- No cześć.

- Gdzie jesteś, już późno, czekam na ciebie.

- Susan wiesz, jest taka sprawa, bo Georg jechał na motocyklu

przez most i zobaczył dziewczynę co chciała skoczyć i się

zabić i teraz ją trzyma i nie wie, co ma z nią zrobić.

- Jack, pijecie beze mnie? Jesteś w pubie?

- Nie żartuję, to prawda.

- Niech zadzwoni po ambulans to ją wezmą do psychiatryka.

- Ale ona nie chce. Susan może on ją przywieźć do nas?

- Cooo??? takiego??? Tobie całkiem odwaliło. Z wami

wszystkimi jest coś nie tak. Jack co ty gadasz?

- No tylko na jedną noc, może jej zły nastrój przejdzie?

 

Susan po dłuższej chwili.

 

- Róbcie sobie co chcecie, w końcu to twoje mieszkanie,

wracaj do domu, czekam na ciebie.

 

I gwałtownie się rozłączyła. Jack ponownie zadzwonił do Georga.

 

- Georg możesz ją zawieźć do nas, Susan się zgodziła.

 

Po pół godzinie w mieszkaniu Jacka i Susan dzwoni dzwonek do drzwi.

 

- Cześć Susan, Jack powiedział, że mogę tu przywieźć Elen.

 

Georg ciągnął za sobą broniącą się dziewczynę. Trzymał ją za rękawy i pasek od płaszcza. Na głowie miała kask Georga. Susan stała w przedpokoju i nie wierzyła własnym oczom. Zaniemówiła z wrażenia, ale w końcu się odezwała:

 

- Aresztowałeś ją? Porwałeś? Ukradła coś? Kto to jest?

- Dziewczyna, Elen ma na imię a co?

- Jak wygląda?

- Nie wiem, w świetle jej nie widziałem, ale trzeba zobaczyć.

 

Susan ściągnęła zbyt duży kask Georga z głowy Elen, odsłaniając jej zapłakane a jednocześnie zawstydzone oblicze.

 

- Puśćcie mnie, chcę jechać do domu. Ten wariat omal mnie

nie zabił na tym motocyklu. Bardzo się bałam. On mnie

porwał!

- Chciałaś skoczyć a bałaś się z nim jechać?

- Tak, co wam do tego? To moja sprawa.

 

Susan sformułowała krótkie ultimatum:

 

- Masz dwa wyjścia; albo tu zostaniesz z nami na noc albo

dzwonię po karetkę. Innej opcji nie ma, sama stad nie

wyjdziesz.

 

Elen skapitulowała i usiadła na fotelu, pogrążając się

w niemym smutku. Było jej już wszystko jedno, co z nią będzie. Susan przygotowała jej łóżko w gościnnej sypialni. Po chwili przyjechaliśmy z Jackiem i rozmawialiśmy z nią wszyscy, żeby wyperswadować jej nieodpowiedzialną decy- zję. Elen na początku nie chciała z nami gadać, ale w końcu przekonała się, że jesteśmy dla niej w porządku i coś w niej “pękło”. Płacząc opowiedziała nam całą swoją historię. Rozmawialiśmy do późnej nocy, aż udało się podać jej środki uspakajające i położyć do łóżka. Susan długo jeszcze przy niej siedziała i trzymała ją za rękę. Elen zapadła w nerwowy sen.

 

Na drugi dzień Elen odebrana została od Jacka i Susan przez jej koleżankę Jennifer, która obiecała im, że nie zostawi jej samej nawet na chwilę, weźmie wolne w pracy i przepro- wadzi się do niej na kilka dni. A Georg zadzwonił do Elen

i namówił ją na spotkanie. Elen na początku trochę speszona

i sceptyczna, w końcu dała się namówić na burgera i kawę.

 

- No jak naprawdę chcesz to przyjdę, w końcu uratowałeś mi

życie.

Rozmowa była długa a Georg cierpliwym słuchaczem. Elen przepraszała Georga za to, że narobiła tyle zamieszania i było jej bardzo głupio, że wszystko nam opowiedziała. I o jej byłych szefach i o tym co się stało w hotelu i o tym co ją później spotkało. Georg najwyraźniej się tym nie przejął, tylko od razu zaczął dziewczynę uwodzić. Starał się być przy tym bardzo subtelny i delikatny, zważając na jej stan psychiki. Elen bardzo mu się spodobała, a poza tym, w pewnym sensie czuł się za nią odpowiedzialny. Skutkiem tego było następne spotkanie i następne i w końcu takie, które można by już nazwać pierwszą randką. Elen coraz więcej dowiadywała się

o Georgu. On opowiadał jej o sobie, o tym gdzie pracuje i jak trudno było znaleźć się w tym ośrodku, o tym że ja i Jack

z nim pracujemy i choć się wygłupiamy i jesteśmy młodzi, to jesteśmy już bardzo cenionymi naukowcami. Elen zaczęło to imponować i Georg coraz bardziej zaczął się Elen podobać. To ona zaczęła przejmować inicjatywę nad rozwojem ich znajomości. Po kilkunastu dniach Elen i Jenifer zostały zaproszone na nasze wspólne, no niemalże rodzinne spotkanie, bo akurat Susan miała imieniny. Spotkaliśmy się wszyscy

w naszym pubie. Już od drzwi zobaczyliśmy, że to nie ta sama dziewczyna. Elen była uśmiechnięta. O tym, że myśli samobójcze już ją opuściły, mogliśmy się wszyscy od razu przekonać, jak przysiadła się do Georga i się do niego przytuliła. Spojrzeliśmy z Jackiem na siebie a następnie skupiliśmy wzrok na naszym koledze. Ten nie wytrzymał presji i w końcu się zapytał:

 

- Co się tak głupio na nas łotry gapicie?

- Nie widzieliśmy cię Georg w takim romantycznym anturażu.

- Tak ładnie razem wyglądacie.

- I jakie ma maniery. Nie ten Georg. Normalnie, już by drugie

piwo kończył.

Elen dodała od siebie:

 

- Bo to dzięki mnie.

 

Wieczór był długi, wariacki i alkoholowy. Radości nie było końca. Kilkanaście razy wznosiliśmy toast za nowe życie Elen a ona na stałe już dołączyła do naszego grona. Georg i Elen byli już razem.

 

*****

 

Rok 1842. Osada El Pueblo de San José de Guadalupe.

W przyszłości miasto San Jose w Kalifornii. Manufaktura wytwarzająca farby i barwniki.

 

- William. Choć szybko. Przywieźli dostawę. Widzę wozy

jadące z portu.

- Jesteś pewny, że do nas?

- Na pewno, zobacz co wiozą.

- Dębowe beczki, to na pewno dla nas.

- Tak, nasz Vermilion *. Długo trzeba było czekać.

- W końcu płynął z Hiszpanii.

- John, idź po więcej ludzi. Trzeba to bezpiecznie rozładować.

- W przyszłym tygodniu powinni przywieźć Natron*. Wtedy

będziemy mogli zacząć produkcję.

 

……………..

* Vermilion- (cynober) historyczna nazwa siarczku rtęci. Dawniej powszechnie używany pigment do produkcji czerwonego barwnika. Silnie trujący związek rtęci.

* Natron- historyczna nazwa sody (węglanu wapnia). Minerał historycznie pozyskiwany z osadów jeziornych w klimacie gorącym, również z terenów obecnej Kalifornii. Służył do produkcji ługu sodowego.

.............................

 

Wiliam i John to dwaj młodzi, zaradni osadnicy i rzemieślnicy jednocześnie, którzy przypłynęli do byłej zamorskiej kolonii brytyjskiej w celu dorobienia się majątku. Inni osadnicy przywozili ze sobą chęć do pracy i siłę własnych rąk, lecz Wiliam i John przywieźli coś więcej. Obaj pracowali

w dużej londyńskiej wytwórni barwników i przywieźli ze sobą wykradzioną tajemnicę technologii ich produkcji. Wiedzieli już, że zapotrzebowanie w niedawno powstałym państwie na różnego rodzaju chemikalia wciąż rosło, a ich ceny,

w związku z koniecznością transportu morskiego i lichwą gildii kupieckich były bardzo wysokie. Posiadali już pewien dorobek i zainwestowali w stworzenie manufaktury do

produkcji barwników. Jednym z procesów technologicznych, jaki zamierzali zastosować, było ługowanie zasadą sodową, siarczku rtęci. Wiedzieli jak robiono to w Londynie i mieli nadzieję, że uda im się odtworzyć proces w Stanach Zjednoczonych. W wyniku tego uzyskiwano cynober, czyli jeden z najbardziej cenionych barwników wykorzystywanych do trwałego farbowania tkanin oraz do produkcji farb. Zamierzali produkować również inne barwniki na bazie siarczku rtęci w reakcjach z różnymi chemikaliami, tak jak robiono to w Londynie. Cena cynobru, tak jak i innych barwników była bardzo wysoka a popyt spory. Problemem jednak był ciekły odpad, który powstawał w trakcie procesów i płukania instalacji.

 

- John co zrobimy z odpadem? Będziemy spuszczać na drogę?

- Nie, tak nie wolno. Myślałem o tym. Z drogi odpad dostanie

się do rzeki i zdechną wszystkie ryby. Mogliby mieć do nas

pretensje a poza tym ochrona środowiska to bardzo ważna

sprawa.

- Wiec co? No przecież nie na naszą działkę. Zatrujemy się tym

świństwem.

- Oczywiście, że nie na działkę. Wiliam, nie ma problemu.

Przecież tam gdzie jest stara chałupa, jest ta stara studnia

i tak z niej nie korzystamy bo mamy nową.

- Myślisz że weźmie?

- A czemu nie? Wszystko wsiąknie, dowiadywałem się, pod

pięciometrową warstwą gliny jest piasek.

- Musimy więc poprowadzić tam jakiś rów.

- Z tym nie będzie problemu, wykopiemy rów. Jest dużo

chętnych ludzi do roboty.

 

*****

 

Pół roku później.

 

- Wiliam, te ostatnie są jeszcze lepsze od tych poprzednich.

- Świetnie wyszły. Mówiłem, żeby trochę zwiększyć

temperaturę.

- Miałeś rację, mają głębszy kolor.

- I tak wszystko zeszło. Ściągają do nas z połowy Stanów.

- Wszyscy są zadowoleni. John, wkrótce będziemy bogaci!

- Już jesteśmy.

 

Na drodze w oddali pojawił się jakiś jeździec. Widocznym było, że jedzie z daleka. Juki miał wypełnione bagażem i był solidnie ubrany.

 

- Ktoś jedzie. Chyba do nas.

- Wygląda jakby kupiec.

- Na wszelki wypadek przynieś Petersona*.

 

Jeździec zatrzymał się przed manufakturą i zsiadł z konia.

 

…………..

* Peterson - od nazwy miasta, pierwszy pistolet produkowany przez Colta.

.................................

 

- Hej, czy to wy wytwarzacie barwniki?

- Tak.

- Dostałem próbki waszych wyrobów.

- I co?

- Spełniają moje wymagania. Przyjechałem z daleka.

Chciałbym złożyć zamówienie.

- Na cynober?

- Tak i na pozostałe barwniki również.

- Mamy jeszcze trochę, ile chcesz?

- Chcę zamówić w sumie 100 centarów*. Potraficie tyle

wyprodukować?

- Co takiego? Chcesz 100 centarów naszych barwników. Wiesz

ile to kosztuje?

- Wiem, nie ma problemu. Odbieram towar i płacę gotówką.

- Na kiedy potrzebujesz?

- Kiedy zrobicie?

- 100 centarów? Jakie byś chciał? I ile z każdego?

- Mam tu listę, zobaczcie.

- Jakieś dwa miesiące. Nie mamy tyle składników. Musimy

sprowadzić.

- Może być, za 8 tygodni przyślę cztery wozy po towar.

- Po co ci tyle?

- Niedawno otwarliśmy fabrykę tkanin. Testujemy nowe krosno

mechaniczne.

- Spiszmy umowę.

- Wiozę ją ze sobą, w umowie macie dokładnie ile i czego

potrzebuję, tylko ją podpiszcie.

 

Po dziesięciu minutach.

- Nie wiecie gdzie mógłbym znaleźć nocleg?

 

…………..

* 100 centarów - około 5 ton.

..........................

 

- Jedź dalej do miasteczka, tam jest karczma i tam cię

przenocują.

- To do zobaczenia.

- Trzymaj się.

 

Klient odjechał a John i Wiliam spojrzeli na siebie.

 

- Stary jesteśmy bogaci

- 100 centarów. Dobry Boże. Widziałeś kwotę na tej umowie?

- Damy radę tyle zrobić?

- Vermilionu i reszty chyba nam starczy, trzeba tylko

sprowadzić Natron. No i zamówić beczki.

- Jutro poślemy posłańca, za miesiąc dowiozą. Beczki zrobią

nam na miejscu. Zatrudnimy kilkunastu ludzi na czas

produkcji. Będziemy robić po 16 godzin dziennie.

- Wiliam, studnia nie weźmie tyle ścieku.

- Myślę o tym. Od jutra każemy kopać trzy następne obok tej

starej. To majątek nie kosztuje.

- Świetny pomysł. Że też o tym sam nie pomyślałem.

 

*****

 

Historia Elen. Ciąg dalszy. Osiem miesięcy po Lilian Day.

 

Elen bez trudu znalazła pracę podobną do tej, jaką już miała, tyle że w mniejszej firmie. Firma ta również zajmowała się handlem nieruchomościami w okolicach San Jose

i w samym City. Jej nowy szef aniołem nie był a raczej starą, ciągle narzekającą i wszystkiego czepiającą się zrzędą, ale Elen po doświadczeniach w korporacji była odporna na wszystkie możliwe złośliwości, jakie mogły ją w pracy spotkać i nie przejmowała się niczym. Była już jak doświadczony szczurzy ninja, zaprawiony w szczurzych podgryzach i wyścigach. Zresztą jak się szybko przekonała,

w istocie nikt nie chciał jej dokuczać i być w stosunku do niej złośliwy, a szefowi chodziło tylko o efektywną pracę. Kiedy się zorientowano, że naprawdę dobrze zna się na swojej robocie, to od razu zaczęto ją cenić i dano jej wprost do zrozumienia, że na kogoś takiego właśnie w firmie czekano. Korporacja przez kilka lat inwestowała aktywa w rozwój zawodowy Elen, a nowy pracodawca dostał ten bagaż doświadczeń i umiejętności gratis. W efekcie bardzo szybko awansowała na szefową swojego małego, trzyosobowego działu i powierzono jej odpowiedzialne zadania, kluczowe dla funkcjonowania firmy.

Elen wyceniała i skupowała niewielkie działki na przedmieściach, pod budowę domów jednorodzinnych,

a firma po ich technicznym uzbrojeniu i przygotowaniu prawnym, sprzedawała je z zyskiem. Interes dobrze się kręcił

i Elen zaczęła dobrze zarabiać. Jednak pewnego dnia szefostwo jej firmy poinformowało ją, że dostało poufną informacje z pewnych źródeł, że na rynku pojawi się wkrótce działka w samym centrum San Jose. Działka pod budowę wieżowca w City. Elen dostała zadanie przygotować rekomendacje do ewentualnego kupna tej działki. Doskonale rozumiała, że jej cena wielokrotnie będzie przekraczać cenę wszystkich działek jakie firma sprzedała wszystkim swoim klientom od początku swojej wieloletniej działalności. Na tej działce firma może zarobić krocie i może to być dla firmy interes życia, ale najpierw trzeba by wziąć ogromny kredyt na jej kupno. Takie działki pojawiają się raz na kilka lat. Jeśli transakcja okazałaby się niewypałem, to doprowadziłoby to do bankructwa. Elen znała się już na tyle dobrze na tej robocie, że czuła, że to zadanie ją przerasta. Takimi właśnie działkami handlowano w korporacji. Wiedziała, że takie działki potrafią mieć najróżniejsze wady techniczne i prawne, a sprzedający zrobią wszystko, żeby tych wad nie ujawnić. Wiedziała również, że efektywne wykorzystanie takiej działki może nawet zależeć od relacji politycznych nabywcy w stosunku do aktualnie panujących władz miasta albo nawet od terminu wyborów i tego kto je wygra.

Działka rzeczywiście pojawiła się na rynku i to

w wyjątkowo atrakcyjnej cenie. Wszystko wyglądało bardzo dobrze i kierownictwo naciskało Elen na pilną rekomendację pozytywną. Zaczęto już załatwiać kredyty. Elen zwlekała

i kierownictwo zaczęło być w stosunku do niej bardzo nieprzychylne. Szef ją opierniczył i polecił wskazać, jakie według niej są przyczynki ku temu, żeby tej działki nie kupować. Elen ze łzami w oczach podzieliła się swoim problemem z Georgiem. Relacje pomiędzy Elen a Georgiem były już tak bliskie, że Georg częściej nocował u niej, niż

w naszym wspólnym mieszkaniu.

 

- Elen gdzie jest ta działka i kto ją sprzedaje?

- Po co ci to wiedzieć?

- No gadaj.

- Santa Clara Street 230. Sprzedaje agencja Shmith.

- Dzielnica wieżowców. Wstrzymaj decyzję jeszcze o jeden

dzień, spróbuję coś sprawdzić.

 

Elen bardzo to zdziwiło i zaskoczyło.

 

- Co ty jesteś w stanie sprawdzić? Przecież zupełnie się na tym

nie znasz.

- Oczywiście że się nie znam, ale może znam kogoś kto się zna.

Tam gdzie pracuję mają kontakty naprawdę z wpływowymi

ludźmi w tym mieście.

 

Elen była bardzo zdziwiona tym co jej Georg powiedział.

 

Nazajutrz.

 

Elen jest w biurze i słyszy że Georg do niej dzwoni.

 

- Kupiliście już?

- Jeszcze nie, powiedzieli że kupią bez mojej rekomendacji,

a mnie wywalą z roboty.

- Elen, idź do nich natychmiast. Rekomendacja jest prosta. Nie

kupować!

- Co ty gadasz?

- Nie kupować!!!

- Dlaczego?

 

Elen przez chwile słuchała Georga, a następnie wparzyła od razu do gabinetu szefa.

 

- Nie kupujemy!

- Co takiego? Dlaczego?

- Nie mam pewności, ale nie kupujemy. Wstrzymaj transakcję!

- Spokojnie, jeszcze chyba niczego nie podpisywaliśmy.

- Nie kupujcie ! Ta działka jest trefna!

- Jesteś pewna?

- Tak, mam informację na którą czekałam, dlatego zwlekałam.

- Już dzwonię do zarządu.

 

Po kilku minutach szef przyszedł do Elen.

 

- Ubieraj się, kontrahenci już są w drodze do siedziby zarządu.

Jedziemy tam razem. Ale jak się pomyliłaś to zwolnią i mnie

i ciebie a wtedy ja zrzucę cię z mostu do rzeki... i z czego się

śmiejesz?

Po trzydziestu minutach Elen z szefem weszła do gabinetu zarządu firmy w której oboje pracowali. Było tam kilku mężczyzn w tym prezes i dyrektor do spraw finansowych oraz dwóch przedstawicieli spółki Smith, która sprzedawała działkę. Prezes od razu przeszedł do rzeczy:

 

- Panowie, zanim podpiszemy papiery to nasi przedstawiciele

działu rekomendacji chcieliby zadać wam jeszcze kilka pytań.

 

Na twarzach sprzedających Elen zauważyła lekkie objawy zdenerwowania, które obaj próbowali ukryć.

 

- O co ta młoda dama chciałaby nas jeszcze zapytać? Co cię

panienko niepokoi? Bo jak tu usłyszałem, tylko ty masz jakieś

wątpliwości.

 

Elen również przeszła od razu do meritum:

 

- Czy przeprowadzaliście badania środowiskowe dla tej

działki?

- Jakie badania?

- Czy grunt nadaje się do zabudowy?

- To chyba oczywiste, to działka budowlana, można na niej

wybudować wieżę do samego nieba.

- No tak, do nieba. Czy badaliście toksyczność gruntu?

 

Obaj panowie na chwilę zaniemówili. Ich oblicza w tej samej chwili zapłonęły takim rumieńcem, jakiego nie powstydziłby się zwycięzca konkursu jedzenia papryczek chili.

 

- Po co mielibyśmy to robić? Żadne przepisy tego nie

wymagają.

- Przy sprzedaży działki nie wymagają, ale przy odbiorze

budynku a zwłaszcza apartamentowca w którym jedno

mieszkanie kosztuje kilka milionów dolarów, to już może być

inaczej. Inspektorzy budowlani choć nie muszą, to mogą

zażyczyć sobie takich badań. Bardzo bogaci ludzie lubią

oddychać bardzo zdrowym powietrzem w swoich bardzo

drogich mieszkaniach.

- Nie chcecie tej działki to wasza sprawa, jak jej nie kupicie to

sprzedamy komuś innemu. Sami możecie sobie to przebadać.

 

Wtedy wtrącił się szef Elen:

 

- No właśnie, o to nam chodzi, poczekajmy jeszcze parę dni.

My pilnie zlecimy badania gruntu na nasz koszt, tak że nic

was to panowie nie będzie kosztować i jak będzie wszystko

w porządku, to kupimy działkę.

- Chcecie badać działkę, która do was nie należy, a z jakiej

racji, nie ma mowy, sprzedamy ją komuś innemu.

 

Wtedy wtrącił się prezes zarządu:

- No to w takim razie sprzedajcie nam ta działkę o 5% taniej,

bez żadnych badań.

 

Zapadło milczenie.

 

- Musimy wyjść i się zastanowić, zaraz wrócimy.

 

Przedstawiciele firmy Smith wyszli na korytarz a szef Elen zapytał się prezesa zarządu:

 

- Chcesz to kupić taniej pomimo wątpliwości?

- Jak wrócą i powiedzą, że się zgadzają to wykopię ich na zbity

pysk.

Po minucie wrócili.

 

- Zgadzamy się.

- Dzięki panowie, ale my jednak odstąpimy od umowy,

szukajcie innego kupca.

 

Zdenerwowany prezes wsadził umowę i inne dokumenty do nesesera i od razu wyszedł. Elen widziała w oczach panów od Smitha, którzy bacznie się jej przyglądali, że gdyby oni dzisiaj dorwali ją na tym moście, to wcale nie musiałaby sama

z niego skakać.

 

Kilka godzin wcześniej.

 

Georg przyszedł do pracowni i od razu zaczął uruchamiać całą aparaturę. Ja i Jack byliśmy już tam również.

 

- Georg, co robisz? Na razie pracujemy, zabawki po południu.

- Wiem, ale muszę coś sprawdzić, od tego zależy los Elen.

- Coś jej los coraz częściej zależy o Teddy‘ego. Mam nadzieję,

że wiesz co robisz i pamiętasz, że zabawki są tajne.

- Wszystko pamiętam, ale muszę sprawdzić.

- Pomożemy ci, co chcesz wiedzieć?

- Agencja nieruchomości Shmith. Trzeba namierzyć tam kilku

gości.

 

Zaczęliśmy szukać i w końcu trafiliśmy na prezesa w swoim gabinecie. Cicho rozmawiał ze wspólnikiem. Przeszli do meritum a Georg usłyszał to, o co mu chodziło.

 

- Nie wiem dlaczego tak to odwlekają? Mieliśmy to załatwić

już dwa dni temu.

- Podobno jakaś smarkata baba jeszcze to blokuje.

- Nie wiesz co to za jedna?

- Słyszałem że jakaś ździra, wywalili ją z korpo, źle się

prowadziła, sprawiała im kłopoty. Jakaś afera z nią była.

- Może coś wiedzieć?

- Nie sądzę, niby skąd?

- Po cośmy tą gównianą działkę kupili. Trzeba to było

porządnie sprawdzić.

- Daliśmy się zrobić w... nie powiem w co. Teraz trzeba to

sprzedać i minimalizować straty. I tak stracimy na tym

fortunę.

- Ile tej rtęci wyszło?

- Dopuszczalna norma przekroczona 1300 razy.

- Rany Boskie, na drugi raz sprawdzamy wszystko. Ale to

naprawdę wszystko! Skąd to gówno się tam wzięło?

- Geolodzy sprawdzili na starych mapach. Tam w XIX wieku

była jakaś farbiarnia.

- Co?

- No jakaś wytwórnia farb czy coś takiego, używali rtęci, taka

wtedy była technologia.

- Gnoje, spuszczali do gruntu, akurat na naszą działkę.

- Ci co nam sprzedali, wiedzieli?

- A jak myślisz?

 

Georg usłyszał myśl prezesa:

 

- “Ja was zasrańcy jeszcze dorwę. Zapłacicie za to. A tobie

wspólniku też podziękuję. Miałeś to palancie zbadać zanim

kupiliśmy a nie już po fakcie.”

 

Dalej rozmawiali:

 

- Jedźmy już, czas to mieć za sobą. Nikt nie może się nigdy

dowiedzieć, że coś wiedzieliśmy i że to badaliśmy. Oni przez

to zbankrutują i będą nas ciągać po sądach.

- Spokojnie, mamy dobrych prawników i jesteśmy w prawie.

- Gdzie jest ta ekspertyza?

- Wszystko zniszczyłem, nie ma żadnej ekspertyzy.

- Ta firma co to badała, jest pewna?

- Na 100%, to fachowcy, wiedzą o co chodzi, nie raz już dla

nas pracowali. Nikomu nie udzielą żadnych informacji.

- Jak się nazywa?

- Geotech.

- No dobra, jedziemy, sprzedajmy to wreszcie.

 

Tedy przerwał połączenie a Georg chwycił za telefon

i dzwonił do Elen. Po krótkiej rozmowie stał przez chwilę

w milczeniu, aż w końcu zwrócił się do Jacka:

 

- Umiałbyś się włamać do komputerów tego Geotechu i to dla

mnie znaleźć?

- Ja? Przecież znasz się na tym lepiej ode mnie.

- Widziałem, że dobrze ci idzie z tym translatorem.

- Pogrzebię trochę potem. Gdzie ta działka?

- Santa Clara street 230.

- Po co ci to?

- Mam pewien pomysł.

 

Popatrzyliśmy Georgowi w oczy.

 

- Ty łotrze.

- Ja chyba też wiem co kombinujesz.

 

Roześmialiśmy się jak zawsze.

 

Nazajutrz.

 

Jack zwrócił się do Georga:

 

- Mam te ekspertyzy o które prosiłeś z tego Geotechu.

- Włamałeś się na ich serwer?

- Ani serwerem bym tego nie nazwał ani włamaniem. Ten

serwer to zwykły komputer, a ich sieć to jeszcze dwa inne

komputery i to wszystko. To malutka firma. Lista płac ma

siedem nazwisk. O włamaniu też bym raczej nie mówił.

Wszystko zajęło 10 minut. Po prostu tam wszedłem. Hasło

zgadłem za piątym czy szóstym razem bez żadnych sztuczek.

Wiesz jakie było?

- Jakie?

- Geotech1.

- No tak.

 

Georg się uśmiechnął.

 

- Czemu mówisz że ekspertyzy?

- Bo są dwie, identyczne, dotyczą tej samej działki, Santa

Clara street 230.

- Dwie?

- No tak, jedna sprzed miesiąca dla agencji Shmith a druga

sprzed dwóch miesięcy dla firmy która tą działkę Shmith‘owi

sprzedała.

- Jak Shmith jej zlecił ekspertyzę to nie powiedzieli im, że już

robili ją dla kogoś innego?

- No pewnie że nie. Po co mieliby to robić? Nie będą się

wtrącać do czyichś interesów a poza tym wzięli kasę dwa

razy za to samo. Zmienili tylko tytułową stronę i zmienili daty

otworów i badań. Za drugim razem niczego już nie badali.

Wyniki i przekroje geologiczne są takie same. Wielkie

przekroczenia dopuszczalnego stężenia rtęci i to aż do

30 metrów w głąb gruntu.

 

Georg się roześmiał.

 

- Świat jest zły. Wydrukujesz mi ją tak, żeby nie było wiadomo

kto ją zlecił i kiedy była robiona?

- No masz, już to zrobiłem, Masz w dwóch kopiach bo jak się

domyślam, tyle będziesz potrzebował.

 

*****

 

Brisbane, wschodnie wybrzeże Australii, 16 miesięcy po Lilian Day.

 

Wychodząc z klimatyzowanej kabiny samolotu poczułem falę gorącego powietrza, z lekka tylko złagodzoną wilgocią pobliskiego oceanu. Wreszcie tu trafiłem. Do Brisbane. W okolice, które wielu nurków na świecie uważa za część ziemskiego raju. Bardzo cieszyłem się na ten wyjazd. Cieszyłem się z dwóch powodów. Przede wszystkim dlatego, że spotkam żywą Evę, która tak mi się spodobała, choć nie miałem pojęcia co z tego wszystkiego wyniknie, ale również cieszyłem się, że wreszcie będę mógł zanurkować w tej części oceanu, o której marzą miłośnicy nurkowania na całym świecie. Będę mógł również na własne oczy zobaczyć

i wszystkimi zmysłami poczuć najpiękniejsze fragmenty Wielkiej Rafy. Jakoś nie przejmowałem się specjalnie tym, co się stanie jak spotkam Evę. I tak cieszyłem się, że uratowałem jej życie i to już samo w sobie było dla mnie wielką wartością. Nie wiedziałem czy jej się spodobam czy uda mi się zwrócić jej uwagę, ale jakieś dziwne przeczucie podpowiadało mi, że będzie dobrze. Zresztą przecież tak naprawdę jej nie znałem. Postanowiłem całą tą przygodę traktować tak, jak na to zasługiwała, czyli na luzie i na wesoło. Nawet jakby moja misja okazała się totalną porażką, to przecież jak nie z Evą to bez niej, uda mi się dostać na jakąś nurkową marinę. Postanowienie miałem proste, bez nurkowania na rafie do domu nie wracam.

Niestety jedynym hotelem na wyspie Moreton, oddalonej

o około 30 km od City, był ten w którym niedawno jeszcze pracowała Eva. Był szczyt sezonu turystycznego a hoteli na Moretonie jest niewiele. Niemal cała wyspa jest terenem chronionym przyrodniczo. Ten hotel był największy i dlatego tylko tam było jeszcze dla mnie miejsce. Bezpośrednio

z lotniska udałem się taksówką do miejscowości Scarborough niedaleko centrum a stamtąd promem na Moreton. W końcu kolejną taksówką trafiłem do hotelu. Zrobiło się późne popołudnie kiedy znalazłem się w pokoju. Rozpakowałem walizkę w której bagaż osobisty zredukowałem do minimum, biorąc tylko t-shirty, krótkie spodenki i kąpielówki oraz jedną porządniejszą koszule i spodnie, a główną jego częścią był osobisty sprzęt do nurkowania. No i oczywiście z wielkim pietyzmem i ostrożnością wyciągnąłem najważniejszą reklamówkę. Musiałem sprawdzić czy nic nie uległo uszkodzeniu. Oceniałem swój warsztat, jak chirurg przed operacją. W tej reklamówce miałem zestaw narzędzi, który miał mi posłużyć do dokonania operacji serca. Jej celem było pozyskanie serca wymarzonej dziewczyny dla siebie.

W reklamówce był profesjonalnie wydrukowany dyplom, który zamówiłem w zakładzie poligraficznym. Sprawdziłem jeszcze raz treść dedykacji:

 

-”Eva Ryan - za zajęcie pierwszego miejsca w plebiscycie

Uniwersyteckiego Międzynarodowego Towarzystwa

Nurkowania Swobodnego w mieście San Jose w Kalifornii,

na najładniejszą nurkę na świecie.”

- “It’s good.”

 

Pomyślałem.

 

Sprawdziłem stan drogiego pucharu, który zamówiłem w skle- pie sportowym, z wygrawerowaną dedykacją o podobnej treści oraz ozdobną kopertę na pięć tysięcy dolarów. W sumie to trochę zastanawiałem się, dlaczego kurde akurat przyszło mi do głowy pięć tysięcy dolarów a nie na przykład dwa tysiące. No, ale byłem wtedy silnie zestresowany i uznałem, że moja podświadomość budowana na dotychczasowych kontaktach z kobietami podpowiadała mi, że mniejsza suma mogłaby nie przekonać Evy do odstąpienia od swojego okropnego zamiaru. Na szczęście pięć tysiaków wystarczyło.

Włożyłem je do przygotowanej koperty z mieszanymi uczuciami. Ale przecież w końcu to dla mojej Evy. Przekonywałem sam siebie. Pocieszałem się iluzoryczną nadzieją, że przecież może kiedyś będziemy z Evą razem, to mi się trochę zwróci. Może coś mi ugotuje albo upierze, to trochę się straty zminimalizują. Ogarnąłem się po długiej podróży i zdecydowałem, że jestem gotowy. Wziąłem telefon

i wybrałem znajomy numer:

 

- Czy Pani Eva Ryan?

- Tak słucham.

- To ja Thomas, rozmawialiśmy na temat odbioru nagrody

plebiscytu naszego towarzystwa.

- Gdzie jesteś?

- Miałem dzwonić z Brisbane, ale w końcu już jestem na

Moretonie w hotelu...

 

Wymieniłem nazwę hotelu.

 

- Już tu jesteś?

 

Wyraźnie wyczułem niepewność w jej głosie.

 

- Gdzie i kiedy moglibyśmy się spotkać?

- Wolałabym nie wchodzić do tego hotelu, może podjedziemy

do jakiejś knajpki przy plaży? Mogę po ciebie przyjechać

samochodem.

- Świetnie by było. Kiedy przyjedziesz?

- Może za pół godziny?

- Super, będę czekać na ciebie przed hotelem.

- A jak cię poznam?

- Będę miał puchar dla ciebie.

- A no tak, puchar.

 

Ewa się roześmiała.

 

- Ok, już jadę do ciebie.

 

Wyszedłem przed hotel trzymając w ręku duży puchar i zwój

z dyplomem. W przedniej kieszeni koszuli miałem kopertę pełną pieniędzy i czekałem z niepokojem na to, co za chwilę się wydarzy. Dobry nastrój mnie nie opuszczał, ale pewność siebie już trochę tak. Nie miałem pojęcia jak będzie. Musiałem skupić się na tym, aby się nie zdemaskować i nie powiedzieć jej niczego, czego nie powinienem wiedzieć. Gdyby tak się stało, to na pewno wzbudziłoby to w niej jeszcze większą nieufność, której i tak się obawiałem. Tak naprawdę to wątpiłem aby choć przez chwilę uwierzyła w ten bajer, który jej wcisnąłem. Pomimo późnego popołudnia na dworze wciąż był nieznośny upał.

Evę poznałem od razu. Zaparkowała samochód na parkingu przed hotelem i wysiadła niepewnie się rozglądając. Była ładnie ubrana w różową letnią sukienkę i białe tenisówki. Wyglądała ślicznie, czyli tak, jak powinna wyglądać laureatka plebiscytu na najładniejszą nurkę na świecie.

 

- “Co teraz aferzysto zrobisz?”

 

Pomyślałem, ale jednocześnie naprawdę się cieszyłem, że udało mi się umówić z tą fascynującą mnie dziewczyną. Zainstalowałem na swojej twarzy najmilszy uśmiech, jaki bylem w stanie wygenerować i czekałem w napięciu a Eva szła w moją stronę. Musiałem udawać, że nie wiem na pewno, że to właśnie ona. Eva podeszła.

 

- Cześć, to ty jesteś Eva?

- Tak a ty Thomas, jak myślę.

- Oczywiście, mam dla ciebie naszą nagrodę, tak jak się

umawialiśmy.

 

Włożyłem jej w ręce puchar i rozwinąłem dyplom a następnie

w uroczysty sposób przeczytałem dedykację. Następnie zwinąłem dyplom i wsadziłem jej rulon pod pachę bo ręce miała już zajęte pucharem i dałem jej buziaka w policzek. Nawet nie mogła się bronić, bo nie miała jak, z zajętymi rekami i dyplomem pod pachą.

 

- Thomas dziękuję, ale powiedz mi prawdę co to za bajery mi

wciskasz? Czy to jakiś TV show? Czy gdzieś tam patrzy na

nas jakaś kamera? W co mnie wkręcasz?

- Co ty Eva mówisz? Masz nagrodę za to, że jesteś bardzo

fajną miłą instruktorką, którą naprawdę wszyscy lubią.

- No tak, ale kto mi ją daje?

- No przecież widzisz... ja.

 

Zrobiłem przy tym tak głupią minę że Eva się roześmiała.

 

- I słuchaj to jeszcze nie wszystko. Jest jeszcze nagroda

pieniężna.

 

Wyciągnąłem kopertę.

 

- Tylko nie wiem gdzie mógłbym ci ją włożyć... no to znaczy

Wręczyć, bo nie masz w sukience kieszeni. Może włożę ją do

pucharu?

- Ok, Thomas słuchaj, puchar i dyplom biorę, choć nie wiem

kto mi go daje i za co, ale jest mi naprawdę miło. Ty też jak

widzę jesteś bardzo uprzejmy i miły. Ale żadnej kasy od ciebie

nie wezmę. W żadne plebiscyty nie wierzę, bajerujesz mnie

i tak niech będzie, ale nie próbuj mnie kupić, bo nie czuję się

z tym dobrze.

- Eva dobrze, zostawmy tą nagrodę na razie u mnie. Naprawdę

nie chcę abyś mnie źle zrozumiała. Bardzo bym chciał żeby ta

sytuacja była dla ciebie miła a nie krępująca. Naprawdę nie

ma tu żadnych podtekstów ani żadnej zasadzki na ciebie.

Dowiedziałem się, że jesteś bardzo fajna i miła i świetnie

znasz się na nurkowaniu, dlatego z ciekawości i chęci

poznania cię, tu przyjechałem. I tak bym tu w końcu

przyjechał. Jestem ciekawy rafy. Proszę cię tylko, żebyś

pomogła mi tu na Moretonie bo chciałbym ponurkować.

Przecież z tym będą związane jakieś koszty. Trzeba zapłacić

miejsce na łodzi, pożyczyć butle. No i wiedzieć, co i jak.

Potraktuj mnie jak turystę, a ja sfinansuję wszystkie koszty.

Jak widzisz kasy nam nie zabraknie.

- No dobra niech ci będzie bogaty turysto, chodźmy już nad

morze i bierz coś ode mnie, bo trzeba wsadzić to do

bagażnika. Mam nadzieję, że nie jesteś jakimś oszustem czy

złoczyńcą.

 

Po czasie dowiedziałem się, że tak naprawdę Eva nie czuła lęku przede mną. Jak tylko usłyszała na żywo moje pierwsze słowa, to natychmiast skojarzyła barwę dźwięku mojego głosu jako ten, który uratował jej życie. Eva w swojej prostocie umysłu myślała, że przecież Bóg nie po to zesłał jej mnie

w najtragiczniejszym momencie jej życia, żebym teraz chciał jej zrobić krzywdę. Była mi wdzięczna, choć nie mogła tego okazywać. Nie miała oczywiście pojęcia, że czas wykonania tego telefonu nie był wybrany przypadkowo. Zresztą widziała, że jestem zmieszany i zawstydzony tą dziwną sytuacją nie mniej od niej. No i do tego wszystkiego stwierdziła że... jestem fajny i jej się podobam. Włożyliśmy precjoza do samochodu Evy.

 

- Słuchaj, ja mieszkam stąd pół godziny na piechotę.

Proponuję żebyśmy zostawili tu samochód i możesz

odprowadzić mnie w stronę domu a potem sobie tu sam

wrócisz. To prosta droga wzdłuż plaży. Po drodze możemy

przysiąść gdzieś w kafejce nad morzem, no jeśli

mnie zaprosisz, oczywiście.

- Fajny plan, idziemy, ciekawi mnie jak to tutaj wygląda.

Prowadź. Ale do domu mnie nie zapraszasz?

 

Zażartowałem i byłem ciekawy jej reakcji.

 

- Ty, no wiesz co? Pewnie że nie, przecież jesteś obcy, kto wie

co z ciebie za ziółko. A poza tym, po co miałabym cię

zapraszać do domu...? Co?

- No nie, nie, no co ty. Ja absolutnie bym się nie zgodził na

takie zaproszenie. Tak tylko chciałem wiedzieć. No dla

swojego bezpieczeństwa. Na pewno mieszka tam twój mąż

albo facet i jeszcze bym oberwał.

- Jak tak myślisz to i dobrze. Dodaj jeszcze trójkę dzieci.

Absolutnie byś się nie zgodził? Akurat, już ja was znam.

 

Roześmialiśmy się oboje.

 

Szliśmy promenadą wzdłuż plaży, trochę speszeni sytuacją, próbując ze sobą rozmawiać o błahostkach. Po kilku minutach doszliśmy do klimatycznej nadmorskiej kafejki, w której zamówiłem nam butelkę białego wina i rozsiedliśmy się wygodnie patrząc na siebie. Eva była ciekawa kim właściwie jestem. Zacząłem opowiadać jej o sobie. O tym kim jestem

z wykształcenia i na czym polega moja praca. O tym, że niedawno skończyłem studia i że pracuję ze swoimi przyjaciółmi nad trudnymi i ciekawymi zagadnieniami technicznymi. Że atmosfera w tej pracy jest miła. Pytała mnie o rodziców i gdzie się wychowałem. Aż w końcu niepewnie mnie zapytała:

 

- Thomas, jesteś żonaty? Masz tam w Kalifornii żonę czy

dziewczynę?

- Teraz akurat nie mam, ale miałem trzy żony i z każdą mam

po jednym dziecku.

 

W pierwszym momencie zobaczyłem przerażenie w jej oczach, ale po sekundzie uśmiechnęła się radośnie.

 

- Aha, jak rozumiem przyjechałeś tutaj dorobić sobie

czwartego dzieciaka? No i jak rozumiem... ze mną?

- Eva, no co ty? Nie chciałbym nadużywać twojej uprzejmości.

Ja tylko ponurkować. A poza tym, po co ci więcej dzieci jak

już masz trójkę swoich?

Śmialiśmy się oboje. Długo rozmawialiśmy, aż słońce zaczęło zachodzić. Rozmowa stała się coraz łatwiejsza i coraz zabawniejsza, a dno w naszej butelce zbliżało się coraz szybciej, tak jak my zbliżaliśmy się do siebie. Jak Eva zrobiła się swobodniejsza, to wyczułem, że za zasłoną humoru kryje się niepewność i niezaspokojona potrzeba rozmowy z kimś

o swoich problemach, które ją ostatnio prześladowały

i przerastały. W istocie była na tej wyspie sama. Nie zwierzała się nikomu, bo w jej środowisku nie miała tak bliskich przyjaciół. Nie chciała również zwierzać się mnie, bo przecież prawie mnie nie znała, ale wydawało mi się, że odczuwa taką potrzebę. Odniosłem wrażenie, że potrzebuje wsparcia bliskich osób. Mnie było łatwiej to zauważyć, bo wiedziałem o niej więcej niż inni. Patrzyłem w jej oczy, mrużąc swoje przed blaskiem zachodzącego słońca i widziałem w nich ciekawość, radość, ale i smutek. Te oczy bardzo mi się podobały. Byłem naprawdę szczęśliwy, że wszystko na razie się udaje i to, że chciałem tu przyjechać i być blisko niej, było świetnym pomysłem. W końcu jak słońce już zaszło i zrobił się półmrok, to odprowadziłem Evę pod jej dom. Na zakoń- czenie zapytała mnie o kilka technicznych szczegółów dotyczących moich umiejętności nurkowania i sprzętu jaki ze sobą przywiozłem i umówiliśmy się na jutro. Powiedziała, że przyjdzie rano do hotelu, podjedziemy razem jej samochodem do niej po sprzęt i pojedziemy na marinę aby zacząć nurkować na rafie. Na pożegnanie zaryzykowałem, przytuliłem ją do siebie i pocałowałem ją w czoło. Stała trochę zaskoczona uśmiechając się, ale się nie broniła. Czułem że nie sprawiło jej to przykrości. A przytulając ją do siebie, wydawało mi się, że sama lekko się do mnie przytuliła. Wróciłem sam do hotelu myśląc o tym co się wydarzyło tego popołudnia. Byłem szczęśliwy i czułem się jak zakochany nastolatek.

 

-“Ech, chciałbym teraz uruchomić nasze techniczne zabawki

i podglądnąć co o mnie myśli.”

 

Pomyślałem.

 

Nazajutrz.

 

Czekałem na Evę obładowany pianką, maską, płetwami

i aparatem do nurkowania przy jej samochodzie o dziesiątej rano, tak jak się umówiliśmy. Przyszła punktualnie. Była uśmiechnięta, wyluzowana, ubrana w szorty i t-shirt. Widziałem, że perspektywa wspólnego nurkowania bardzo ją nakręca i dodaje jej śmiałości. Wiedziała, że to ona ma prawo czuć się “szeryfem” w tym aspekcie. Zadzwoniła rano na marinę, na której do niedawna pracowała z zapytaniem czy może przyprowadzić prywatnego klienta. Nie raz wcześniej tak robiła, ale wtedy również była tam zatrudniona, a koszty związane z obsługą prywatnych klientów odliczano jej od wypłaty a teraz została zwolniona z pracy. Szef, doświadczony nurek na początku zażartował:

 

- A go nie utopisz?

 

Co ją bardzo zabolało, ale zaraz dodał:

 

- Przychodź kiedy chcesz, wszystko co mamy jest do twojej

dyspozycji. Tak w ogóle to chciałbym z tobą porozmawiać

osobiście.

 

Zapytał jeszcze:

 

- Ile chcesz butli?

- Po dwie, czyli razem cztery.

- Kiedy przyjedziecie?

- O 10.30

- Butle będą czekać. Łódka wypływa o 11. Nie spóźnijcie się.

Jest dużo turystów.

- Jasne, wiem.

 

*****

 

Kolejne dni stanowiły najciekawszą i najfajniejszą przygodę mojego życia. Nurkowanie z Evą na Wielkiej Rafie Koralowej było czymś, czego na pewno nigdy nie zapomnę.

Z różnych przyczyn. W skutek kontaktu z czarodziejskim podwodnym światem, pełnym kolorowych korali i tropikal- nych ryb, które całymi ławicami towarzyszyły nam bez przerwy, jak spokojnie przemierzaliśmy najciekawsze fragmenty rafy zanurzeni w kryształowo przejrzystej jasnobłękitnej toni. Również dlatego, że moją przewodniczką

i mentorką była młoda mistrzyni w swoim nurkowym, przewodnickim fachu. Choć w istocie Eva była ode mnie

o kilka lat młodsza, to swoim profesjonalizmem, niejako

z automatu budowała relacje, przynależne mistrzowi i jej uczniowi. Ja oczywiście czułem się jak uczeń. No i przede wszystkim dlatego, że niemal całymi dniami przebywałem

z nią, Evą. Dobrą, ciepłą, miłą, uprzejmą, grzeczną ponad miarę i ponad miarę szczerą i skromną. Każda godzina spędzona z nią pod wodą czy na marinie, bezpowrotnie odbierała mi wolność i niezależność. Zakochiwałem się w niej coraz bardziej i jak widziałem, ze wzajemnością.

Szef mariny, którego poznałem, a u którego pracowała wcześniej Eva, poinformował ją, że ponieważ widzi, że jej stan psychiczny jest już lepszy to jeśli chce, to może

z powrotem przyjąć ją do pracy. Evę bardzo to ucieszyło, ale powiedziała, że nie wie jeszcze co będzie robić przez najbliższe tygodnie. W trzecim czy czwartym dniu pobytu trafiłem do jej małego domku. Mój sprzęt nurkowy było nam wygodniej przechowywać u niej w domu i po południu, jak odwoziliśmy go do niej to zapytała:

 

- Chcesz wejść na chwilę? Poczęstuję cię herbatą i pomożesz

mi to wszystko zanieść.

- Jak zapraszasz to pewnie że tak.

- Tylko nie spodziewaj się zbyt wiele. Żyję bardzo skromnie.

 

Od razu po wejściu doznałem swoistego deja vu. Przecież już tu byłem i oglądałem te pomieszczenia oczami Evy i Nilsa. Musiałem panować nad sobą, żeby niczym się nie zdradzić. Widziałem znajomą półkę ze zdjęciami z dzieciństwa oraz trafiłem nawet do sypialni, która była jednocześnie magazynem nurkowego sprzętu.

 

- Nic nie komentujesz? Nie podoba ci się jak mieszkam?

- Bardzo tu fajnie. Eva mogę tu z tobą zostać?

- Ty, tutaj zostać? Ze mną? Jak długo?

- No na stałe, zestarzejemy się tu razem.

 

Eva się roześmiała.

 

- A... na stałe. Akurat, a co fizyk teoretyczny miałby tu robić?

- No, kochalibyśmy się ze sobą, a w przerwach nurkowali.

- A twoja naukowa praca?

- Napisze rozprawę naukową na tym stoliku, dostanę Nobla

i będziemy bogaci.

 

Eva śmiała się długo z moich żartów.

 

- Skąd wiesz, że mi się spodobasz? Przecież tak naprawdę to

cię nie znam, może przyjechałeś mnie skrzywdzić a wpraszasz

się do mnie na resztę życia. Muszę się nad tym zastanowić. Ty

Thomas jakiś chyba podejrzany jesteś.

- Ja podejrzany? No co ty?

 

Po kilku dniach wspólnego nurkowania, zaprosiłem Evę do hotelu w którym mieszkałem, do restauracji na kolację. Byłem ciekawy jak zareaguje. Ja wiedziałem, że to ta restauracja

w której ona do niedawna była kelnerką, ale ona oczywiście nie wiedziała, że ja o tym wiem.

 

- Thomas, dlaczego akurat tam?

- Chciałem zaprosić cię na kolację, bo chyba tak postępuje się

z kobietami które wzbudziły zainteresowanie mężczyzny.

A ta restauracja jest jedyną, którą znam na tej wyspie. No,

ale jak ci się nie podoba.

- No dobra już dobra, pójdę tam z tobą, ale muszę ci coś

powiedzieć najpierw.

- Tak?

- Mnie tam wszyscy znają?

- Naprawdę? Skąd?

- Bo do niedawna tam pracowałam.

- Ty, tam pracowałaś?

 

Udałem zdziwionego.

 

- Tak, dorabiałam tam jako kelnerka.

- Byłaś tam kelnerką?

- No tak, czy to źle?

- Nie, no co ty? Przecież to nie ma znaczenia.

 

Eva wieczorem przyszła na spotkanie do tej restauracji ubrana w ładną wyjściową czerwoną sukienkę i w szpilkach. Miała zrobiony prosty, lekki makijaż, ale wyglądała wspaniale. Byłem wpatrzony w nią jak w obrazek, nie mogłem oderwać od niej wzroku. Widziałem jednak, że ona czuje się tam niepewnie i od czasu do czasu rozgląda się nerwowo. Kelnerka, która podeszła odebrać zamówienie, tak ucieszyła się że ją spotkała, że wyściskała ją z radością. Po kolacji wyszedłem z nią, aby odprowadzić ją do domu. Kiedy wychodziliśmy z sali restauracji do hotelowego holu, to Eva gwałtownie cofnęła się w drzwiach. Ponieważ stałem tuż za nią, to wpadła na mnie odwrócona tyłem. W pierwszej chwili nie wiedziałem co się stało, ale zorientowałem się, że na korytarzu stoi Nils i właśnie ją zauważył. Objąłem ją mocno

a następnie wziąłem ją za rękę i zdecydowanie przepro- wadziłem ją obok Nilsa. Widziałem że robi się czerwona na twarzy. Nils obrócił się za nami i z wyraźną złością popatrzył na nas oboje. Zauważyłem to kątem oka, kiedy już go minęliśmy. W istocie Nils tęsknił za nią i żałował, że zniweczył ten związek. Widząc jak na nas patrzy pomyślałem:

 

- “Ty kolego miałeś już swoją szansę. Co z nią zrobiłeś to

twoja sprawa. O niej możesz już zapomnieć.”

 

Po wyjściu z hotelu, choć nic nie mówiła, to czułem że jest mi wdzięczna za to, że pomogłem jej przejść obok Nilsa, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że ona teraz jest już z kimś innym. Całą drogę do domu szła przytulona do mnie, nic nie mówiąc. Ja też jej o nic nie pytałem. Szła boso a mnie

w udziale przyszło nieść jej szpilki. Była smutna, chyba ta kolacja nie była dobrym pomysłem. Jednak na pożegnanie czule mnie objęła i pocałowała. To nie był przyjacielski ciumaszek, ale pełen czułości romantyczny pocałunek. Objąłem jej głowę i odwzajemniłem się tym samym. Zaraz potem w milczeniu, zawstydzona, szybko uciekła do domu.

 

*****

 

Dziesięć dni na Moretonie bardzo szybko minęło. Czułem się tu świetnie. Jednak mój pobyt się kończył. Jutro musiałem wracać do Stanów. Wiedziałem, że spodobałem się Evie i że ona dobrze się ze mną czuje. Chciała spędzać ze mną coraz więcej czasu, co bardzo mi odpowiadało. Bardzo podobało jej się, że dzielę z nią jej pasję i dobrze daje sobie radę z nurko- waniem. Pod koniec pobytu byliśmy już niemal cały czas ze sobą, obdarzając się nawzajem czułymi gestami, słowami

i pocałunkami. Widziałem, że moja miłość do niej jest odwzajemniona i było mi z tym bardzo dobrze. Dokonałem na Moretonie tego, po co tu przyjechałem. Rozkochałem w sobie dziewczynę, o której od dawna marzyłem. W ostatnim dniu nurkowania Eva zaproponowała, że oddalimy się trochę od głównych turystycznych miejsc i kazała motorówce podpłynąć w stronę otwartego morza, na rafę do której już normalnie się nie nurkowało. Wzbudziło to pewne obawy sternika, zwłaszcza że wiedział on o jej niedawnej, dramatycznej przygodzie z niemieckim turystą. Ale w końcu desanto- waliśmy się kilka kilometrów od brzegu. Nurkowaliśmy a Eva wyraźnie za czymś się rozglądała. I wtedy wzięła mnie za rękę. Kazała mi popatrzeć w górę, we wskazanym kierunku. Zauważyłem to, co chciała mi pokazać. Byłem pod wielkim wrażeniem. W odległości kilkudziesięciu metrów od nas zobaczyłem dwa olbrzymie cienie na tle jasnobłękitnej wody. Podpłynęliśmy bliżej i zobaczyłem parę dorosłych Humbaków. Walenie o wielkości autobusu, majestatycznie przesuwały się kilka metrów pod powierzchnią wody i płynęły wprost w naszą stronę. Minęły nas górą w ogóle nie zwracając na nas uwagi. Widziałem każdy szczegół budowy ich ciał. Odczułem obojętne spojrzenie patrzących na mnie oczu, wielkiego podwodnego ssaka. Byłem zachwycony. Na pożegnanie Eva zaprosiła mnie wieczorem do siebie na kolację. Przyszedłem z butelką wina. Siedzieliśmy i szczerze ze sobą rozmawiali.

 

- Thomas, chciała bym ci coś powiedzieć.

- Tak?

- Wiele ci zawdzięczam, nawet tego nie wiesz.

- W jakim sensie?

- Wtedy jak zadzwoniłeś pierwszy raz, pamiętasz?

- No pewnie.

- Byłam psychicznie zdołowana. Byłam w bardzo złym stanie.

Ten twój telefon bardzo mi pomógł.

- Dlaczego?

- Wyciągnąłeś mnie wtedy z wielkiej depresji. Miałam

wielkiego doła. Nic się nie udawało. Nawet nie wiesz ile ci

zawdzięczam.

- Cieszę się.

- Słuchaj, sprawdzałam w internecie, nie ma żadnego

Uniwersyteckiego Międzynarodowego Towarzystwa

Nurkowania Swobodnego. Bajerujesz mnie od początku.

- Pewnie ze tak.

- Dlaczego wtedy dzwoniłeś? Skąd wiedziałeś że ja tu żyję,

tysiące kilometrów od ciebie i cię potrzebuje?

- Słyszałem kiedyś jak młodzi chłopcy, którzy nurkowali tutaj

z tobą, mówili dobrze o tobie. Usłyszałem o jaką marinę

chodzi i znalazłem cię... no przy pomocy komputera. Byłem

ciekawy jaka jesteś. I stąd ten bajer, chciałem cię poznać ale

nie wiedziałem jak to zrobić.

- I co? Jaka jestem?

- Jesteś fantastyczna.

- Znowu mnie łotrze bajerujesz.

Ewa przysiadła się do mnie na kanapie na której siedziałem

i przytuliła się.

 

- Thomas powiedz no wreszcie prawdę. Czujesz coś do mnie?

- Nie widzisz?

- Nie.

 

Popatrzyłem w jej radosne oczy.

 

- Kocham cię.

- Skąd się wziąłeś? Kto cię przysłał do mnie? Jutro pojedziesz,

zapomnisz o mnie?

- Chce być z tobą i żyć z tobą. Nie wiem jeszcze jak to

urządzić, ale coś wymyślę, nie oddam cię nikomu. Będziesz ze

mną?

- A nie zawiedziesz mnie?

- Nie.

 

Eva przytuliła się jeszcze mocniej.

 

- Nie wiem czy wiesz?

- O czym?

- Dzisiaj stąd nie wyjdziesz.

 

Powiedziała szeptem wyraźnie zawstydzona.

 

To, co stało się potem, będzie zawsze najpiękniejszym wspomnieniem mojego życia. To był cudowny seks z wymarzoną dziewczyną. Pełen czułości, namiętności i miłości. Przez chwilę przebiegła mi przez głowę myśl, że wtedy jak widziałem ją z Nilsem, tak bardzo mu zazdrościłem, a to że

w niedługim czasie ja mogę znaleźć się z nią tutaj, w tym samym łóżku, nie przyszłoby mi do głowy nawet w najśmielszych marzeniach. Byłem szczęśliwy. Nie umiałem zasnąć prawie do rana. Cieszyłem się z tego, że na moim ramieniu spokojnie śpi, przytulona do mnie, naga, moja już Eva.

Obudziłem się rano. Eva leżała jeszcze ze mną. Też już nie spała. Jak się obudziłem to dostałem buziaka.

 

- Cieszysz się jankesie?

- Z czego?

- Ze uwiodłeś prostą dziewczynę z Brisbane.

 

Odwdzięczyłem się całuskiem. Ewa łobuzersko łaskotała nosem mój sutek.

 

- Thomas co z moją nagrodą?

- Chcesz ta kasę?

- Nie tą głupku. Miała być jeszcze jedna. Nie pamiętasz?

- Nie.

 

Zrobiłem głupią minę, jakbym niczego nie rozumiał i nie pamiętał.

 

- A...z tą? Zwiedzanie Kalifornii, a była taka?

 

Śmialiśmy się razem.

 

- Przyjedziesz do mnie?

- A zaprosisz mnie?

- Wezmę cię dzisiaj ze sobą.

- Nie, nie, tak się nie da. Muszę pozałatwiać tu parę rzeczy.

- Kiedy przyjedziesz?

- Pod koniec miesiąca mogłabym polecieć do ciebie na kilka

tygodni, jeśli oczywiście tego chcesz?

 

Zamiast mojej odpowiedzi spontanicznie odświeżyliśmy przeżycia wspólnie spędzonej nocy. Szło nam to może

z mniejszą już egzaltacją, ale jeszcze większą radością. No

i krócej, bo musiałem jechać do hotelu i zbierać się na samolot. Eva pojechała ze mną aż do Brisbane na lotnisko i czule mnie pożegnała.

 

- Eva, Eva czekaj jeszcze.

- Tak?

- Zapomniałem się zapytać, wiedziałaś że tam będą.

- Co?

- Humbaki.

- A, nie byłam pewna, miałam nadzieję. O tej porze roku

można je tam czasem spotkać. Ale raczej rzadko. Ja

widziałam je tylko kilka razy.

- W takim razie mieliśmy szczęście.

- Tak, mieliśmy szczęście, może będziemy mieć je dalej, może

to ty jesteś moim szczęściem? No idź już.

 

*****

 

Historia Elen. Ciąg dalszy.

 

Georg coraz bardziej angażował się w związek z Elen. Przeprowadził się do niej na stałe, dzięki czemu i dla Evy

u mnie zrobiło się miejsce. Georg zakochał się w Elen. Zakochał się z wzajemnością. Elen u boku Georga zawsze była pogodna i uśmiechnięta. Jednak Georg poznawał Elen na co dzień i wiedział, że miewa również złe dni, a koszmary zdarzeń z przeszłości ciągle ją prześladują. W końcu podobnie jak Jack, postanowił ją inwigilować. Wiedział doskonale, że to niemoralne i złe. Miał takie same wyrzuty sumienia jak Jack, jednak to zrobił bo chciał jej pomóc. Chciał sprawdzić jaki jest rzeczywisty stan jej duszy, o czym naprawdę myślała. Był zaskoczony że jest aż tak źle. Zobaczył że Elen wciąż czuje się upokorzona i skrzywdzona i że wspomnienia z chwili gwałtu, jak również z sali sądowej, gdzie jej słuszne racje przegrały ze sprytem dobrze opłacanych adwokatów, są ciągle żywe, jakby zdarzenia miały miejsce wczoraj. Nosiła w sobie wielkie poczucie niesprawiedliwości a koszmary z przeszłości prześladowały ją niemal codziennie. Wiele pozornych radości które eksponowała w kontaktach z nami wszystkimi oraz

z samym Georgiem, była udawana. Georg ją kochał i jak tylko nadarzyła się okazja, postanowił jej pomóc. Chciał wyciągnąć ją z depresji, jednak nie tak, jak robią to terapeuci ze swoimi pacjentami, to znaczy przez długotrwałe budowanie poczucia własnej wartości, ale w inny, szybszy sposób. Georg wiedział, że depresję można leczyć w wielokrotnych seansach wsparcia psychologicznego, ale równie dobrze a nawet znacznie lepiej jest usunąć przyczynę depresyjnego stanu. To metoda niezawodna, choć nie zawsze możliwa do zrealizowania. Georg wiedział, że tego co Elen zrobiono nie da się odwrócić, ale poczucie sprawiedliwości da się jednak odzyskać. Zwłaszcza jeśli dysponuje się potężną bronią o wielkich możliwościach. Z tego właśnie powodu miejscem ostatnio odwiedzanym podczas jego indywidualnych sesji z naszymi technicznymi zabawkami stała się siedziba firmy, której właścicielami byli dwaj biznesmeni o imionach Carl

i Michael.

Pierwszym co zaobserwował Georg było to, o czym najczęściej myślał Michael. Otóż pomimo tego, że miał młodą żonę i dwójkę małych dzieci, to równie często a nawet zdecydowanie częściej jak o interesach i rodzinie, myślał

o Isli. Georg szybko zorientował się kim dla Michaela była Isla. Podsłuchał kilka rozmów telefonicznych pomiędzy nią

a Michaelem. Takich rozmów było po kilkanaście dziennie

i podsłuchiwanie ich nie stanowiło dla Georga specjalnego problemu. Isla pracowała w korporacji i zanim Michael nie podjął wraz z Carlem własnego biznesu, to była jego sekretarką. Choć wspomnienia o niej, które przelatywały przez głowę Michaela były zazwyczaj kilku czy kilkunasto- sekundowe, to Georg podglądał je z żywym zainteresowaniem. Mogłyby być inspiracją dla hinduskich mistrzów do napisania kolejnej, wyuzdanej części Kamasutry. W czasie każdego z piętnastominutowych seansów, Michael myślał

o niej przynajmniej dwa lub trzy razy. Rozstanie z korporacją

w żadnym razie nie było przyczynkiem do zakończenia ich słabo ukrywanego związku. Spotykał się z nią tak często, jak to tylko było możliwe, a głównym tematem poruszanym

w bardzo skąpych namiastkach rozmów, było gdzie i jak. Mógł to być hotelowy pokój, ale równie dobrze polana

w podmiejskim parku, parking w lesie czy kabina przebieralni w markecie. Wyłączną treścią ich spotkań był seks w formie niemalże zezwierzęconej. Podstawową formą komunikacji werbalnej pomiędzy Michaelem a Islą był szeroki katalog westchnień, jęków i zmysłowych krzyków. Rozumieli się tak dobrze, że byliby w stanie wyjęczeć i wywzdychać sobie nawzajem, babcine przepisy na ciasteczka. Angażowali się

w istotę swojego związku bez opamiętania. Można by rzec, że w najbardziej dosłownym znaczeniu, pasowali do siebie.

Jednak Georga przede wszystkim interesowały sprawy biznesowe Carla i Michaela. Przy jednej z prób połączenia natrafił na ich rozmowę w siedzibie firmy. Tym razem trafił na to, czego szukał. Wspólnicy rozmawiali o interesach. Georga zainteresował jeden z fragmentów ich rozmowy.

 

- Carl, zobacz na tą listę referencyjną, są dwie nowe oferty,

wyglądają obiecująco. Warto się nimi zainteresować, można

nieźle zarobić.

- Pokaż, no rzeczywiście, fajne działki. Zaraz polecę żeby dział

nieruchomości się nimi zajął. Niech tam dzwonią i jadą.

Trzeba się pośpieszyć, żeby nam korpo ich nie zwinęło.

- Dobrze że ją mamy.

- To prawdziwy skarb. Stary jesteś świetny, robisz robotę.

- W czwartek prześle nam następną listę.

- Niech uważa na siebie. Dałeś jej kasę?

- Pewnie, tyle co zawsze.

- Zasłużyła, zuch dziewucha. Nie za mało dostaje?

- No coś ty. Resztę daję jej w naturze.

Obaj wybuchnęli śmiechem a Georg zobaczył krótkie wspomnienie Michaela, w którym ten bierze Islę w kabinie windy.

Georg długo zastanawiał się nad tym co usłyszał. Postanowił, że wieczorem porozmawia o tym z Elen.

 

Kilka godzin później.

 

- Elen, chodź do mnie na chwilę.

 

Elen usiadła koło Georga i przytuliła się do niego. Była smutna w tym dniu. Depresja ciągle ją prześladowała.

 

- Nie będziesz się gniewać jak cię o coś zapytam?

 

Elen popatrzyła z ciekawością na Georga.

 

- Pytaj o co chcesz.

- Powiedz mi kto to jest Isla?

- Skąd o niej wiesz?

- Coś wiem, trochę się dowiadywałem, mówiłem ci, że znam

ludzi którzy wiele wiedzą.

- Czy ci ludzie to jakieś służby?

- W pewnym sensie.

- Z kim ty się zadajesz? Jakiegoś detektywa wynająłeś? Isla to

kochanka Michaela. Jego była sekretarka. Całe korpo o tym

wie. Sama kiedyś weszłam po coś do niego i widziałam jak

leżała na jego biurku.

- Ona była wtedy w tym hotelu?

- Nie, nie mogła jechać choć bardzo chciała, miała jakieś

rodzinne sprawy. Jej dziecko było chyba na coś chore.

- Ok, a powiedz mi co to jest lista referencyjna?

- Ci twoi znajomi naprawdę sporo wiedzą. Czy to ktoś

z korporacji?

- Nie ważne, co to jest ta lista?

- To efekt pracy całego działu. Byliśmy tam podzieleni na

rejony i każdy ze swoich dzielnic miasta i jego przedmieść

szukał atrakcyjnych działek. Byli nawet tacy, co jeździli

w teren, rozpytywali i szukali potencjalnych sprzedających.

- Co się działo potem?

- No, zbieraliśmy te wszystkie oferty do czwartku każdego

tygodnia i robili z tego listę referencyjną. Na tej liście jest

krótki opis działki, rodzaj działki, powierzchnia, cena jaką

sobie za nią życzą i kontakt do sprzedającego. Tej listy się nie

drukuje, jest tylko w komputerze i każdy z nas ją uzupełniał.

W każdy piątek ta lista szła na zarząd korpo i tam

decydowano którymi ofertami mamy się dalej zajmować,

a które nie rokują dużych zysków.

- Czyli taka lista to efekt pracy całego działu?

- Tak, to efekt pracy kilkudziesięciu ludzi przez cały tydzień.

- Elen czy Jenifer dalej tam pracuje?

- Oczywiście, a czemu pytasz?

- Jesteś za nią pewna?

- Wiesz, tak naprawdę to na świecie mam tylko swoich

rodziców, ciebie i ją. Nigdy mnie nie zawiodła.

- Jak myślisz, byłabyś w stanie namówić ją, aby umieściła

w czwartek na tej liście jedną działkę, a potem w piątek,

zanim lista pójdzie na zarząd, to tą działkę usunęła.

- Na pewno, ale po co? Co kombinujesz? Jaką działkę?

 

Georg przytulił mocniej Elen.

 

- Santa Clara Street 230.

 

Georg poczuł jak Elen na moment zesztywniała w jego ramionach. Przez chwilę zaniemówiła, ale w końcu się odezwała:

 

- Co ty kombinujesz? Isla? Ta ździra szpieguje dla nich?

- Nie wiem na pewno, ale co nam szkodzi to sprawdzić?

 

Georg poczuł jak serce przytulonej do niego Elen zaczęło bić mocniej i szybciej.

 

- Dobry Boże, coś ty wymyślił?

 

*****

 

Trzy miesiące później.

 

Elen przejeżdżała ulicą Santa Clara i ze zdziwieniem zauważyła, że działka którą przyjeżdżała tu oglądać niecałe trzy miesiące temu, teraz wygląda zupełnie inaczej. Po placu zabaw dla dzieci nie ma śladu, a działka ogrodzona jest nowym blaszanym płotem. Zaparkowała i podeszła do ogrodzenia. Za płotem słychać było hałas. Pracowały ciężkie koparki a z działki wyjechała załadowana ziemią, wielka ciężarówka. Na nowym ogrodzeniu wisiała informacyjna tablica budowlana. Elen przeczytała napis:

 

- “Santa Clara Street 230. Budowa wielokondygnacyjnego

budynku mieszkalnego. Inwestor: Carl Martin & Michael

Borreto - Partnership.”

 

Z jej oczu popłynęły łzy. Pierwszy raz od wielu miesięcy przestała czuć ten niedookreślony uścisk, który do tej pory dławił jej oddech i ściskał jej serce. Elen wydawało się, że stoi pod niewidzialnym wodospadem, a cudowna woda zmywała

z niej brud, który trwale przywarł do jej ciała wiele miesięcy temu. Zobaczyła świat w innych barwach, jaśniejszych

i kolorowych. Po powrocie do domu, płacząc popatrzyła

w oczy Georga.

 

- Przejeżdżałam przez Santa Clara Street. Ty wiedziałeś? Skąd

ty to wszystko wiesz? Georg, co wyście tam wymyślili w tym

laboratorium?

 

W tym momencie, bez żadnego powodu, Georg poczuł silny ból w lędźwiowej części kręgosłupa. Nigdy przedtem tego nie odczuwał. Usiadł nagle na kanapie. Elen zauważyła że cierpi.

 

- Co ci jest?

- Nie wiem, bardzo mnie zabolało, ale już przechodzi.

 

Elen zaczęła ratować Georga, masując jego plecy. Ból przeszedł po kilku minutach, ale szczęśliwa, zakochana

w Georgu Elen, ku jego uciesze wcale nie chciała przestać.

 

*****

 

Trzy miesiące wcześniej, dziesięć dni po tym jak Georg prosi Elen o to, aby Jenifer umieściła działkę na liście referencyjnej. Georg podsłuchuje rozmowę Carla i Michaela

w ich gabinecie.

 

- Ależ ci ze Schmitta są naiwni. Przecież mogli tą działkę

sprzedać znacznie drożej, jakby trochę dłużej poszukali.

- Nie chciało im się, lenistwo w biznesie nie popłaca.

- Carl, to był świetny interes, ale powiem ci więcej, to może

być interes naszego życia. Może będziemy mieli tyle

pieniędzy, że już do końca życia nic nie będziemy musieli

robić.

- Coś wykombinował?

- Pomyślałem, że mając już tak atrakcyjną działkę w najlepszej

z możliwych lokalizacji w City, wcale nie musimy szukać od

razu na nią kupca.

- Co chcesz z nią zrobić?

- Jest inwestor z którym dzisiaj rozmawiałem, który ma już

gotowy projekt sześćdziesięciopiętrowego apartamentowca.

To duży gracz na rynku drogich mieszkań dla bogaczy. Jego

projekt idealnie pasuje do naszej nowej działki. Warunki

zabudowy są odpowiednie do naszego projektu.

Rozmawiałem dzisiaj z prezesem. Powiedział, że może

zlecić nam wybudowanie tej wieży w stanie surowym a firmy

z którymi oni od lat współpracują, by ją wykańczały. Jest

tylko jeden problem.

- Jaki?

- Oni chcą żeby za rok stał już gotowy budynek. Musielibyśmy

zrealizować inwestycje za osiem miesięcy. Szybko załatwią

wszystkie zezwolenia. Biorą to na siebie, mają dobry kontakt

z burmistrzem.

- Chcesz budować wieżowiec? Nigdy takiej dużej inwestycji

jeszcze nie robiliśmy.

- No to co? pora zrobić. Wynajmiemy podwykonawców, już

wstępnie się pytałem, taką wieżę wybudują nam w osiem

miesięcy. Zarobimy fortunę. Zobacz, ten inwestor przysłał

nam już nawet wymagania do umowy.

- Pokaż, co tam pisze?

- Same oczywistości, że budynek ma być wykonany zgodnie

z projektem, że ma być zabezpieczony przeciwpożarowo

zgodnie z wymaganymi przepisami, że stosowane technologie

mają być bezpieczne, że działka ma mieć warunki

geologiczne zapewniające stabilność posadowienia

fundamentów, że musi być możliwość podłączenia instalacji

grzewczej, elektrycznej, kanalizacyjnej, wodociągowej, że

należy przeprowadzić badania toksyczności zastosowanych

materiałów budowlanych i gruntu pod kątem

dopuszczalnych stężeń substancji szkodliwych. Takie tam

oczywistości.

- Badał ktoś toksyczność gruntu?

- Co tam chcesz badać? Przecież ten teren jest otoczony

wieżowcami. Jak będą chcieli, to zbadają sobie sami po

odebraniu budynku. Żadne przepisy tego nie nakazują. Czym

ta działka miałaby się różnić od sąsiednich. Nie mamy czasu

i szkoda pieniędzy na takie badania.

- No właśnie Michael, odnośnie pieniędzy, to powiedz mi

najważniejsze. Skąd weźmiemy ich tyle żeby to sfinansować?

- To właśnie jest problem. Weźmiemy kredyt, ale takiego żeby

starczyło na całość inwestycji nie dostaniemy.

- To co?

- Przecież możemy zainwestować własne oszczędności.

- Myślisz że to wystarczy?

- Pewnie nie, ale przecież możemy zastawić swoje domy.

- Mam zastawić dom? Baba się ze mną rozwiedzie.

- Nie musisz jej wszystkiego mówić.

 

Carl chwilę się zastanawiał.

 

- Choćby nawet to i tak jeszcze brakuje prawie pół miliona

dolarów.

- Ten inwestor nie mógłby nam dać zaliczki?

- Niestety nie, nigdy tak nie działają. Od odbioru budynku do

dwóch tygodni przelewają całą kasę na nasze konto, ale

zaliczek nie udzielają.

- Wiem gdzie możemy pożyczyć.

- Gdzie?

 

Michael wymienił nazwę instytucji pożyczkowej.

 

- Co takiego? Zwariowałeś? Chcesz od nich pożyczać

pieniądze? Przecież obaj wiemy, że to meksykańska mafia.

- No to co? Biorą wysoki procent, ale my potrzebujemy od

nich tych pieniędzy tylko na kilka miesięcy.

- A jak coś pójdzie nie tak?

- Co może pójść nie tak? Przecież wszystko przemyślałem.

Stary, jesteśmy bogaci, bardzo bogaci. Jak tylko odbiorą

budynek, to w przeciągu dwóch tygodni dostaniemy kasę.

Jedziemy potem na miesiąc na Hawaje. Na delegację

służbową, bez rodzin!

 

Obaj radośnie się roześmiali.

 

Tedy przerwał połączenie a Georg zamyślił się głęboko nad swoim planem. Pomyślał przy tym:

 

- “ Czy ja jestem zły? Elen, chyba mam dla ciebie prezent.”

 

*****

Rok 2045. San Jose. 16 miesięcy po Lilian Day.

 

Było to jedno z tych popołudni kiedy to wspólnie we trzech, po zakończeniu swoich bieżących zadań, nad którymi pracowaliśmy aktualnie w instytucie, zasiadaliśmy do naszego technicznego studia. Było to zaraz po moim przyjeździe

z Australii. Wszyscy myśleliśmy o tym, żeby wreszcie jakoś pokazać nasze odkrycie. Zdawaliśmy sobie oczywiście sprawę, że może to spowodować nieprzewidywalne konsekwencje w życiu ludzi na całym świecie. Ale byliśmy naukowcami i to młodymi. Każdy naukowiec, który odkryje coś naprawdę ważnego, odczuwa niepohamowaną chęć podzielenia się tym, a uczciwie mówiąc pochwalenia się tym, przed całym światem. A w szczególności przed naukowcami całego świata. Niestety, a może i stety, pewnie po naszych praprzodkach walczących na sawannie czy stepie o jedzenie

i możliwość odbycia seksu z najatrakcyjniejszymi kobietami w grupie, obdarzeni jesteśmy pierwotną żądzą wzajemnej rywalizacji. Często wzruszeni pięknem artystycznego przekazu, słuchając wybitnego pianisty czy skrzypka

w filharmonii, nawet przez moment nie przyjdzie nam do głowy, że pierwotnym, rzeczywistym źródłem mistrzostwa artystycznego mistrza, jest oprócz wrodzonego talentu, właśnie sportowa wręcz rywalizacja pomiędzy podobnymi mu adeptami zdobywającymi artystyczne umiejętności na etapie edukacji. Większość ludzi odczuwa potrzebę bycia choć trochę lepszymi od tych, z którymi los sprawił, że mogą się porównywać. Choć nie jest to może zbyt szlachetna pobudka, to skutecznie potrafi mobilizować nas, z natury leniwych ludzkich osobników do wytężonej pracy. Nie jeden już zwykły człowiek, którego nie podejrzewalibyśmy o specjalnie ukierunkowane talenty, na przykład napisał książkę, zgłębił umiejętności porozumiewania się w obcym języku, gry na instrumencie muzycznym, ułożenia kostki Rubika, zdobycia naukowych tytułów, a nawet zdobycia fortuny, nie z racji potrzeb praktycznych, zawodowych czy chęci samodosko- nalenia własnych zainteresowań czy rozwoju talentu, ale wyłącznie z potrzeby czy wręcz niepohamowanej żądzy bycia lepszym od innych. Ludzie w większości chcą być postrzegani jako lepsi, a są i tacy i jest ich naprawdę sporo, którzy kochają taplać się w perwersyjnej chęci pokazania innym, że oni, ci inni są gorsi. Czasem, a może nawet szczególnie w stosunku do tych, których w swojej świadomości uważają jako przyjaciół albo w stosunku do własnego rodzeństwa czy innych bliskich członków rodziny. Dla takich ludzi pokazanie komuś ze swoich bliskich czy znajomych, a najlepiej zaskoczenie ich gwałtownie swoim lepszejstwem, to coś, co potrafi sprawić im wielką frajdę. To naprawdę potrafi zrobić im dobrze. Czym ich przekaz silniej zaskakuje i dołuje psychicznie adresata do którego jest skierowany, tym frajda jest im większa. Jednym z najbardziej prymitywnych przejawów takiej właśnie potrzeby, jest ku uciesze koncernów

motoryzacyjnych całego świata, posiadanie droższego samochodu od tych, z którymi możemy się porównywać. Deweloperzy budowlani również wiele wiedzą na ten temat.

Cała nasza trójka w kontekście naszego naukowego odkrycia, też z pewnością chciała poczuć się lepsza od innych. Byliśmy młodzi. Nie mieliśmy jeszcze wystarczająco dużo czasu aby rozumieć podstawowe zależności i wartości. Po prostu chcieliśmy się pochwalić przed światem naszym absolutnie wybitnym i topowym odkryciem. Słusznie uważaliśmy, że mamy do tego prawo. Nie mieliśmy oczywiście pojęcia jaką cenę wkrótce przyjdzie nam za to zapłacić. Byliśmy już wszyscy trzej w szczęśliwych związkach. Posiedliśmy już wymarzone przez siebie kobiety. Mieliśmy już satysfakcjonującą nas pracę i zarobki pozwalające nam godziwie żyć, ale chcieliśmy więcej. Chcieliśmy jeszcze więcej. Chcieliśmy ciągle jeszcze dużo więcej. Bóg więc postanowił nas sprawdzić.

 

- Słuchajcie, co w końcu zamierzamy zrobić?

 

Zagaiłem rozmowę. Nie musiałem nic dodawać, oni dobrze wiedzieli o co mi chodzi.

 

- Po prostu napiszemy artykuł i opublikujemy go w „Nature”

albo w„Science”.

- A co potem?

 

Georg po chwili ciszy:

 

-“Bi-smi l-Lahi r -rahmani r-rahim” *. A reszta się okaże

sama.

- Reszta to awantura.

- Haja na dwa jaja.

- Bóg jeden raczy wiedzieć.

- Nie prościej po prostu pokazać wszystko Edwardowi?

- Pewnie prościej, tylko co nasz szef z tym zrobi?

- No właśnie, pamiętajcie, że ten ośrodek współpracuje

z ośrodkami wojskowymi. Jak przekażemy to szefowi to nikt

się o tym nie dowie jeszcze przez dwieście lat. A nasz żywot

również nie wydaje mi się wtedy zbyt bezpieczny. Ktoś tam

z tych wojskowych, może dojść do wniosku, że nasza rola

w tym odkryciu i tak jest już zakończona a to, że my je znamy,

może stanowić zagrożenie dla tajemnicy wojskowej i może

 

………..

* Bi-smi l-Lahi r-rahmani r-rahim - (arab.) W imię Boga Miłosiernego

i Litościwego. Cytat z Koranu. Bardzo znane powiedzenie muzułmańskie, rozpoczynające czynności, przemówienia czy pisma.

.........................................

 

korzystnie byłoby zakończyć nasz żywot.

- Myślę tak samo.

- Ja też.

- No więc zostaje „Science” . Chyba, że po prostu weźmiemy

tą tajemnicę ze sobą do grobu, a właściwie to do grobów.

- Ta opcja najmniej mi odpowiada.

- Mnie też, choć wydaje się najrozsądniejsza.

- Nawet jak to opublikujemy oficjalnie to nikt nam nie uwierzy.

Trzeba by to było jakoś udowodnić a przecież dostęp do

urządzeń od razu nam odbiorą. Powtórzenie tego gdzie

indziej naprawdę byłoby trudne. Nie mamy dostępu do

ośrodka badań cząstek elementarnych, nie wyprodukujemy

sami detektora cząstki. A nawet gdyby, to życia nam na to

może nie wystarczyć. Wszystkiego o cząstce nie wiemy.

 

Jack się wtrącił:

 

- Moglibyśmy to dowieść w jakiś inny sposób.

- Na przykład?

- No na przykład moglibyśmy w artykule opublikować link do

filmiku, na którym nagralibyśmy sceny seksu, przywódców

dwudziestu najbogatszych państw świata ze swoimi

kochankami w dwóch wariantach, to znaczy widziane oczyma

przywódców oraz ich kochanek. No wtedy, to by wszyscy

uwierzyli.

 

Roześmialiśmy się.

 

- Jack twoje pomysły nie przestają mnie zadziwiać.

 

Skonstatowałem.

- Myślcie panowie, czas upływa, musimy coś jednak z tym

zrobić.

- Do pół roku trzeba to opublikować. Kto wie co się wydarzy.

- Trzeba założyć, że to będzie koniec naszej pracy tutaj, a może

nawet zamiast Nobla, koniec naszej kariery. Myślcie też

o naszych kobietach i ewentualnych rodzinach. To wcale nie

musi się dla nas dobrze skończyć.

 

Zgodziliśmy się wszyscy. Uruchomiliśmy sprzęt i zastana- wialiśmy się z kim chcemy się połączyć. I wtedy, po raz pierwszy z naszym sprzętem stało się coś dziwnego. Bez ustawiania parametrów połączenia, Teddy losowo, bardzo gwałtownie, z pominięciem zwykłych procedur, ustanowił połączenie. Wyglądało to tak, jakby Teddy‘emu zależało, abyśmy niczego nie przegapili. Zobaczyliśmy zebranie kilkunastu ludzi w jakimś dziwnym pomieszczeniu pozbawionym okien. Przypominało to piwnicę czy podziemną kotłownię. Domyśliliśmy się, że to zgromadzenie oglądamy oczyma tego, który zamierza zwrócić się do zebranej gromadki. Byli to wyłącznie młodzi mężczyźni, zasadniczo niechlujnie ubrani i zarośnięci, rożnych ras i jak domyślaliśmy się, różnych narodowości. Niektórzy rozmawiali ze sobą

w językach, których nie rozumieliśmy. I wtedy on, w domnie- maniu ich przywódca, rozpoczął przemówienie po angielsku:

 

- Bracia! Wezwałem was tutaj bo nareszcie nadszedł czas

abyśmy pokazali światu na co nas stać! Nareszcie pokażemy

wszystkim, że czas skończyć już z zabobonem i wyrwać

ludzkość z obłędu ograniczeń i przesądów związanych

z dawnymi tradycjami i bzdurami dawnych religii! Żyjemy

w połowie XXI wieku i ludzkość musi zrozumieć, że pora

rozpocząć nowy, świetlany okres naszego rozwoju. Okres

w którym my ludzie, zaczniemy być naprawdę wolni

i sami decydować o naszym losie! Nadszedł już koniec

ideologii ograniczeń i decydowania za nas, jak mamy żyć!

Tylko my sami będziemy wreszcie decydować co jest dobre

a co złe! Koniec z pouczaniem i moralizowaniem. Już nigdy

żaden fałszywy książę czy prorok średniowiecznych

zabobonów nie będzie nas pouczać!

- Bracie, o czym mówisz? Co chcesz zrobić?

Zapytał jeden z siedzących.

 

- Nasi towarzysze ze wschodu mogą zdobyć dla nas wreszcie

to, o co od dawna zabiegaliśmy. Nareszcie ją dostaniemy.

- Ale co?

- Jak to co. Nie rozumiecie? Nareszcie możemy kupić głowicę

jądrową.

- Naprawdę? Skąd? W jaki sposób?

- Pojawiła się na rynku głowica skonstruowana przez duże

państwo które dysponuje arsenałem atomowym i została już

kilkadziesiąt lat temu potajemnie wykradziona. A teraz my ją

kupimy. Jest wciąż w dobrym stanie. W pełni sprawna.

- Co z nią zrobimy?

- Zdetonujemy ją w Jerozolimie. Ma wystarczającą moc, aby

za jednym razem zniszczyć jedne z najważniejszych symboli

trzech największych religii. Zniszczymy żydowską Ścianę

Płaczu, islamskie meczety: Na Skale i Al-Aksa oraz Bazylikę

Grobu Pańskiego.

 

Zaniemówiliśmy przerażeni. Pierwszy odezwał się Jack.

 

- Georg zapisz jego identyfikator.

- O ja pierniczę. Panowie co to było?

- Co to za typ i co to za ludzie?

- No i skąd to połączenie? Akurat teraz. Zaczynam się bać tej

maszyny. Tu zaczynają dziać się naprawdę dziwne rzeczy!

Na monitorze wyobraźni zobaczyliśmy potężną eksplozję

i oślepiający blask wybuchu jądrowego, a następnie rozpadające się w tym blasku, “Ścianę Płaczu“ i meczet “Al-Aksa“. Z głośnika popłynęła myśl przywódcy:

 

- “Nareszcie, nareszcie. To ma szanse się udać. Trzeba tylko

nazbierać pieniądze. Oni muszą się złożyć.”

Przywódca dokończył przemówienie i na zakończenie dodał:

 

- Wszystko, co ode mnie usłyszeliście, jest najściślejszą

tajemnicą. Nikomu nie wolno wam o tym mówić.

 

A następnie przeszedł do szczegółów, czyli wyjaśniał zebranym o co konkretnie mu chodzi i jaki jest cel tego spotkania. Poczuliśmy prawdziwy strach.

 

- Skąd to było?

- Chwilę, przelicza to. No tak, jasne, “świątynia wolności

i sztuki” stolica państwa europejskiego.

- Musimy dowiedzieć się czegoś więcej.

- Trzeba coś temu zaradzić.

- Też tak myślę.

- Ja też.

 

Od kilku dni zaczęliśmy się przyglądać typowi, który wygłosił tą kasandryczną przemowę i wiedzieliśmy o nim coraz więcej. Zdobywaliśmy również wiedzę na temat organizacji, której był przywódcą. Każdy z nas coś tam o tym słyszał, ale tak naprawdę to nie interesowaliśmy się żadnymi formami społecznego czy ideologicznego ekstremizmu oraz religijnego fundamentalizmu. Nie mieliśmy o takich ruchach bladego pojęcia. W kolejnych dniach zaczęliśmy zbierać stosowne informacje. Ten, którego pokazał nam Teddy, był przywódcą skrajnego odłamu lewackiej organizacji terrorystycznej, znanej na całym świecie. Zaprezentowany nam płomienny i to w dosłownym tego słowa znaczeniu mówca, był szanowanym na co dzień, spokojnym doktorem filozofii na znanym uniwersytecie humanistycznym. Prowadził zajęcia ze studentami a tym, którzy słuchali jego wykładów z większym zainteresowaniem, zaszczepiał filozoficzne idee wolnego i idealnego świata, w którym każdy człowiek może zrobić wszystko co tylko mu się spodoba. I to bez względu na obowiązujące normy kulturowe, obyczajowe czy nawet uregulowania prawne. Jeśli myśl jakaś przyszła ci wolny człowieku do głowy, to wolny umysł, który jest uosobieniem piękna świata przyrody, a stanowi wypełnienie twojej czaszki, jest tak idealny sam w sobie, że skoro to wymyślił, to na pewno jest to dobre. Bez względu na to czy akurat przyszło ci do głowy wyrwać staruszce torebkę, zburzyć czterystuletni, artystycznie i architektonicznie doskonały, ale niepotrzebny już kościół, oblać benzyną

i podpalić zamroczonego tanim alkoholem bezdomnego czy zabić milion ludzi za pomocą bomby atomowej, którą przecież równie piękny umysł musiał wcześniej też wymyślić. Pod powłoką niewinnie wyglądającego, brodatego szczupłego doktorka w okrągłych okularkach, kryła się w istocie prawdziwa bestia albo jak ktoś woli, wcielenie żywego diabła. W swoim tajnym środowisku jemu podobnych typów, był to typ znany, a sława mocy przekazów jego ideologicznych spiczów wykraczała poza granicę swojego wolnego, oświeconego, wielokulturowego i bardzo nowoczesnego państwa.

 

My ochłonęliśmy już trochę z pierwszego wrażenia

i zaczęliśmy z uwagą przysłuchiwać się szczegółom “akcji życia”, którą z zapałem organizował nasz inteligentny doktorek. Pierwsze, czego dowiedzieliśmy się, przyglądając mu się uważniej był fakt, że rzeczywiście jeden z oligarchów azjatyckiego państwa o pseudonimie Iwan, który przez całe życie zajmował się nielegalnym handlem bronią i dorobił się na tym procederze fortuny, a jednocześnie dysponował małą kilkudziesięcioosobową armią gotowych na wszystko najemników, zaoferował mu w najściślejszej tajemnicy, możliwość zakupu taktycznej głowicy jądrowej o mocy 10 kiloton. Oligarcha, który de facto był bezwzględnym, cwanym gangsterem, wiedział co nieco o czarnej stronie charakteru

i “ideałach” społecznych doktora, psychopaty. Broń ta była już bardzo wiekowa, skonstruowano ją bowiem ponad 50 lat temu. Jednak sprzedający zaręczał, że jest w pełni sprawna

a odpalenie jej nie nastręczałoby żadnej trudności. Głowica ta pochodziła podobno z zagubionej czy skradzionej kilkadziesiąt lat temu rakiety. Państwo to oficjalnie posiadało broń jądrową. Ewentualny kupiec zostałby wyposażony

w szczegółową instrukcję obsługi a w razie konieczności sprzedawca oferował “wsparcie techniczne”. Nas zaskoczyła niska cena “towaru”. Otóż głowica oferowana była

w promocyjnej cenie 12 milionów dolarów. Mieliśmy wątpliwości czy na pewno jest sprawna, a już szczególnie, że ktoś nieuprawniony potrafiłby ją użyć, ale nie bardzo na tym się znaliśmy. Uznaliśmy, że choć oferta nie wygląda zbyt poważnie to ryzyko istnieje. Powoli zaczęliśmy dowiadywać się o szczegółach tej transakcji. Otóż nasz doktor zwołał swoje zebranie dlatego, że kwota dwunastu milionów dolarów była dla niego absolutnie nieosiągalna. Choć jego idee cieszyły się pewnym “poparciem społecznym” i doktor posiadał grono swoich tajnych, zamożnych popleczników, którzy sponsorowali jego działalność, co pozwalało mu dostatnie żyć, to jak słyszano, że potrzebne są miliony, to każdy z nich odwracał się od niego z niechęcią. Zwłaszcza, że doktor nie mógł przecież ogłosić publicznie, po co mu taka kasa.

W takiej sytuacji, choć niechętnie, bo groziło to dekonspiracją jego niecnego planu, postanowił zwrócić się do zaufanych liderów organizacji na całym świecie o zbiórkę funduszy na ten cel. Okazało się, ku naszemu zdziwieniu, że jego apel spotkał się z dużym zrozumieniem, zwłaszcza w kilku wysokorozwiniętych państwach europejskich, uważanych za kolebkę demokracji i myśli wyzwolonej i “bratni przywódcy” lewackich organizacji zaoferowali wsparcie. W efekcie na koncie doktorka w szwajcarskim banku zaczęły pojawiać się pokaźne kwoty, aż w końcu zbiórka zakończyła się sukcesem

i cała potrzebna kwota była już w jego dyspozycji. Starczyło

i na “towar” i na równie drogą, bo bardzo trudną operację dostarczenia go do Izraela. Kolejną rzeczą która nas trochę zdziwiła był fakt, że Iwan czyli wspomniany wcześniej oligarcha, choć pochodził z azjatyckiego kraju, to luksusowe życie urządził sobie u nas, a konkretnie jego rodzina była właścicielem pokaźnej rezydencji na Florydzie, nad Zatoką Meksykańską. I tudzież na Florydzie zażyczył sobie otrzymać pieniądze. Jak doktorek to zrobi to go nie interesowało. Udało nam się po kilkutygodniowej inwigilacji zarejestrować osobistą rozmowę doktora z przedstawicielem oligarchy. Konkretnie jego “prawą ręką” od najtrudniejszych transakcji. Typ ten był już absolutnie gangsterem, bandytą bez żadnych niedomówień. Ta rozmowa była dla nas bardzo ważna. Była kluczem do zrozumienia tego, co doktor planuje oraz

ewentualnej naszej ingerencji, gdyby taka okazała się potrzebna. Panowie rozmawiali szeptem, siedząc blisko siebie na ławce pod śmietnikiem jednego ze znanych metropoli- talnych cmentarzy europejskiej stolicy. Jednak ich wzrok nie spotykał się ze sobą.

 

- Chcesz zabawkę to dostarcz gotówkę w używanych

banknotach stu i pięćdziesięcio dolarowych do miasta

Tampa*.

- Co takiego? Nie ma mowy, podajcie numer konta a zrobię

wam przelew i to dopiero po zakończeniu akcji, czyli jak

towar okaże się pełnowartościowy.

- Słuchaj no doktorku, chcesz towar to dostarczysz gotówkę.

O żadnych przelewach nie ma mowy. My już od dawna tak

nie pracujemy. Szef nie życzy sobie żadnych przelewów. Za

dużo w tym ryzyka. Za dużo wpadek było już z kontami. Tylko

gotówka, tam gdzie ci powiem. Inaczej nie gadamy. Masz

towar w promocyjnej cenie, ale musisz załatwić gotówkę

i dostarczyć do Tampy.

 

Doktor głęboko się zamyślił. Bardzo mu to nie odpowiadało. Musiał znaleźć kogoś w Stanach do współpracy. W końcu się odezwał:

 

- Nawet jeśli dostarczę gotówkę, to nie zobaczycie jej dopóki

nie odbierzemy “towaru”, to chyba oczywiste.

- Myślisz że dostaniesz “towar” i nam nie zapłacisz?

- Tego nie powiedziałem, ale chcę mieć pewność.

- Możemy dać ci “towar”, ale jest tam laptop z nim

w komplecie. Żeby“towar” uzbroić, trzeba w tym laptopie

wpisać odpowiedni kod. Inaczej nie da się tego odpalić.

Damy ci “gadżet” ty sobie zrobisz z nim co chcesz.

Przygotujesz sobie. Jak będziesz gotowy, dajesz nam

kasę a my dajemy ci kod. Bez kodu towar jest

 

…………

* Tampa - Duże miasto na Florydzie w Stanach Zjednoczonych, położone

w pobliżu Zatoki Meksykańskiej.

bezwartościowy. Pomimo tego, że to było zrobione 50 lat

temu, to zabezpieczenie jest tak skomplikowane, że bez kodu

nikt tego nie uruchomi nawet dzisiaj.

 

Doktor chwile myślał, a my te myśli odczytywaliśmy:

 

- “Jak coś pójdzie nie tak, to te ścierwa mnie zabiją. Im chodzi

tylko o moją kasę. Nie interesuje ich dzieło. Jeśli będą

umieli mnie oszukać to na pewno to zrobią. Trzeba z nimi

uważać!”

 

W końcu się odezwał:

 

- Ok, niech tak będzie. Kasa będzie czekać gdzieś w Tampie.

Jak będę gotowy i wszystko pójdzie dobrze, to dostaniecie

kasę a wy dacie mi kod i odpalimy fajerwerk.

- Tak, teraz słuchaj uważnie co jest ustalone. To bardzo ważne.

 

Bandzior oligarchy rozejrzał się nerwowo. Szczegółowe instrukcje dostał od samego szefa. Otóż Iwan był doświadczonym handlarzem i dziesiątki razy otrzymywał pieniądze od swoich klientów. W związku z tym miał bardzo złe doświadczenia z wszelkiego rodzaju akcjami, związanymi z przekazywaniem walizek czy toreb z poważną gotówką. Zawsze z tym były kłopoty. Wiedział już z doświadczenia, że w wyniku nieufności sprzedających do nabywców

i odwrotnie, takie transakcje dokonywane są w skrajnym wręcz napięciu a bandziory które w tym uczestniczą, często sięgają po broń. W jednej z takich akcji, zakończonych krwawa jatką, zginął jego najbardziej zaufany współpracownik w którym Iwan w przyszłości widział swojego następcę. Ponieważ Iwan nie akceptował przelewów bankowych, to w ostatnich latach zawsze starał się aranżować takie spotkania biznesowe w ten sposób, aby strony nie miały bezpośredniego ze sobą kontaktu. Nawet kosztem pewnego ryzyka. Posłaniec Iwana kontynuował, mówiąc szeptem wprost do ucha doktora:

 

- Na dworcu głównym w Tampie jest automatyczna

przechowywania bagażu. To bardzo solidne, pancerne

skrytki, które wynajmuje się na dni i otwiera za pomocą

ustalonego hasła. Jak ci powiemy to dostarczysz tam

gotówkę. Gotówka ma być w trzech torbach a w każdej ma

być równo po cztery miliony dolarów w banknotach

stu i pięćdziesięcio dolarowych. Twoi ludzie włożą gotówkę

do skrytek nr 11, 12 i 13. Wszystkie trzy skrytki będą przez

nas wynajęte i będą otwierać się na hasło.

- Jakie to będzie hasło?

- A jakie chcesz? Wybierz sobie.

 

Doktorek chwilę się zastanowił.

 

- “Wolny świat.”

- No dobra, niech będzie “wolny świat”. My do godziny

odbierzemy kasę, ale nie życzymy sobie tam niczyjej

obecności. Wtedy poślemy ci sms-a z kodem do bomby.

Bomba wybuchnie dokładnie 20 minut po uzbrojeniu. Żeby ją

uzbroić trzeba zbliżyć się z laptopem do niej na odległość nie

większą niż trzy metry. To działa na radio. Zresztą instrukcje

dostałeś. Zrozumiałeś wszystko?

- Tak, skrytki 11,12 i 13, Tampa, dworzec główny hasło do

skrytek “wolny świat”.

- Dokładnie. Jesteśmy umówieni. Zapamiętaj to hasło, bo

przez telefon nikt ci go nie powie.

- Żaden problem, zapamiętam. W końcu sam je wymyśliłem.

 

Posłaniec po namyśle zapytał jeszcze:

 

- Doktorku po co ci bomba?

- Nie twoja sprawa. Zobaczysz. Powiedzą o tym w telewizji.

 

Taki fragment rozmowy doktorka z bandziorem oligarchy zarejestrował Teddy. Jak to usłyszałem, to nie wiedzieć dlaczego, pierwsze co przyszło mi do głowy to ile taka kasa może ważyć. Szybko w pamięci policzyłem, że to będzie od 120 do 150 kg.

Po przemyśleniu sprawy postanowiliśmy, że nie będziemy się do niczego wtrącać, ale tylko spokojnie obserwować rozwój sytuacji z nadzieją, że akcja doktorka się nie powiedzie. Szczerze mówiąc baliśmy się jak diabli tych typów i zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jakakolwiek forma zwrócenia na siebie uwagi w kontekście posiadania wiedzy czy wtrącania się do tego przedsięwzięcia, jeśli zostalibyśmy przez bandytów zidentyfikowani, to natychmiast źle się dla nas skończy. Ustaliliśmy, że na razie nigdzie nie dzwonimy. Wiedzieliśmy, że to towarzystwo jest naprawdę groźne,

a zdolni naukowcy, znający się na technikach przekazu informacji, też się w tym gronie mogą znaleźć. A poza tym, nie wieszczyliśmy doktorkowi sukcesu. Trudno było nam sobie wyobrazić to, że temu towarzystwu uda się przemycić głowicę jądrową do Jerozolimy. Wiedzieliśmy, że nie ma na świecie państwa, które lepiej od Izraela pilnuje wszystkiego, co jest tam przywożone, właśnie w kontekście poszukiwania terrorystycznej kontrabandy.

Doktor zamierzał osobiście pofatygować się ze swojej pięknej europejskiej stolicy do Libanu, ale zanim to zrobił to szczęśliwie udało nam się podsłuchać jego rozmowę

z najbardziej zaufanym bandytą, który na razie pozostał na miejscu. Typ ten miał na imię Pierre. Rozmowa ta odbyła się tuż przed wyjazdem.

 

- Jutro jadę osobiście nadzorować akcje a ty masz być

w gotowości. Jak ci zadzwonię to weźmiesz Gilberta

i polecicie razem do Stanów. Zamówcie sobie bilety za

tydzień. Powiem wam skąd w Stanach weźmiecie kasę.

 

Wiedzieliśmy w wyniku wcześniejszych inwigilacji, że doktorek znalazł w Stanach zamożnego celebrytę o podobnych poglądach ideologicznych, który zgodził się za “niewielką prowizją” w wysokości trzystu tysięcy dolarów, przyjąć od doktorka przelew i przygotować mu w zamian gotówkę. Doktorek kontynuował:

 

- Następnie wynajmiecie samochód i spokojnie, tak żeby nie

zwracać niczyjej uwagi, pojedziecie do Tampy i tam

znajdziecie sobie jakiś hotel. Będziecie czekać na moje

dyspozycje. Nie wolno wam kasy spuszczać z oka.

W odpowiednim momencie powiem wam dokładnie

kiedy macie ją dostarczyć.

- Szefie jeszcze raz, żeby nie było wątpliwości. Ty dzwonisz,

a wtedy ja i Gilbert wkładamy kasę do skrytek bagażowych

numer 11, 12 i 13 na dworcu głównym w Tampie. Wszystkie

trzy skrytki będą tak ustawione, że otworzą się po wpisaniu

hasła “wolny świat“. Do każdej skrytki wkładamy jedną

torbę z czterema milionami dolarów i na tym nasze zadanie

się kończy.

- Dokładnie tak. Pierre, bądźcie na wszelki wypadek gdzieś

w okolicach dworca aż zadzwonię, że wszystko jest ok. Po

włożeniu toreb, skrytek już nie pilnujcie. Sprzedający sobie

tego nie życzą, nie chcą nikogo spotykać. Gdyby coś poszło

nie tak, to dam wam znać i zabierzecie kasę z powrotem do

hotelu.

My zdążyliśmy sobie zanotować identyfikator Pierre‘a i w ten sposób wiedzieliśmy czy gość jest jeszcze w Europie albo czy już jedzie do stanów. Wiedzieliśmy, że bez przekazania pieniędzy głowica na pewno nie będzie zdetonowana. Zanotowaliśmy sobie również szczegóły planowanej akcji

w Tampie. Spokojnie, przez wiele kolejnych dni, podglądaliśmy rozwój sytuacji. Wiedzieliśmy już jak towar wygląda. Było to coś w rodzaju metalowego cylindra

o długości 70 cm, średnicy około 30 cm i wadze około 90 kg. Widzieliśmy że “gadżet” został fachowo przygotowany do transportu przez dobrze opłaconych rzemieślników, współpracujących na co dzień z przestępcami. A mianowicie, na polecenie doktora bomba została zalutowana w specjalnie w tym celu wydrążonym, miedzianym walcu i wraz z takimi samymi, ale już litymi walcami z czystej miedzi, przeznaczonej do dalszej obróbki, została załadowana na tira

i wysłana do Libanu. Azjatycki kraj, z którego przesyłka rozpoczęła swoją drogę, znany jest właśnie z eksportu wstępnie przetworzonej miedzi, do wielu światowych hut

i walcowni. Fabryka w Libanie była jednym z tych zakładów, które regularnie odbierały takie właśnie miedziane walce. Terroryści postanowili to wykorzystać i po dwutygodniowej, cały czas dyskretnie eskortowanej podróży, trefny tir szczęśliwie dla terrorystów dotarł na miejsce.

Profesor zabrał ze sobą do Libanu dwóch zaufanych zbirów, którzy nie zawahaliby się zabić człowieka i byli gotowi zrobić dla niego wszystko. Obaj mieli już “krew na rękach“. “Gorący“ walec surowej miedzi, o wadze półtorej tony

i długości 1,2 metra, został przez nich na parkingu przy drodze podmieniony. Towarzystwo było świetnie przygotowane

i wraz z doktorem kontynuowało akcje. Na tira, na wyznaczonym parkingu, czekał już gotowy do użycia wózek widłowy i mała półciężarówka. Na podmianę zgodził się, nie mający o niczym pojęcia kierowca tira, za sowitą opłatą.

Z jego punktu widzenia nie ryzykował niczym bo towar

w całej swojej deklarowanej masie i kształcie dotrze do libańskiej walcowni. Dowiedział się jedynie, że przemytnicy coś szmuglują. Stawiał na narkotyki, ale tak naprawdę nic nie wiedział. Choć wcześniej przekupiono pracowników, którzy ładowali tira, to kierowcy nic nie powiedziano. Dopiero jak przejechał ostatnią z kilku granic, którą musiał przekroczyć

i był już w Libanie, to współpracownicy doktora zatrzymali go na drodze przebrani w policyjne mundury. Poprosili żeby wyszedł z kabiny i jak zbliżył się do przebierańców to jeden

z nich bez ogródek powiedział mu po rosyjsku:

 

- Nie jesteśmy policjantami, jesteśmy przemytnikami a ty

wieziesz nasz towar. Podmienimy jeden walec a ty dostaniesz

za to 10 tys. dolarów. To potrawa 10 minut, nikt niczego się

nie domyśli.

 

Kierowca zaniemówił z wrażenia. Nie wiedział jak się zachować. Czy ma uciekać czy wołać o pomoc. Ale po chwili namysłu dotarło wreszcie do niego, że 10 tysięcy dolarów to całkiem sporo pieniędzy a typom “źle z oczu patrzy“ i lepiej

z nimi nie zadzierać. Uśmiechnął się szeroko i skwitował:

 

- Dobra.

- Jedź za nami, za 10 minut będzie parking przy drodze. Tam

zjedziemy, my wszystko załatwimy, weźmiesz kasę i pojedziesz

dalej. A i jeszcze jedno. Jak komuś wygadasz to cię

znajdziemy i ci podziękujemy.

 

Biedak nie zdawał sobie sprawy, że gdyby przyszło mu do głowy akurat odmówić albo się targować, to jego żywot natychmiast by się zakończył. Brygada doktorka była przygotowana również na taką ewentualność i jeden

z przebranych za policjantów bandytów posiadał umiejętności i uprawnienia do kierowania tirem i dowiózłby miedź do

docelowego zakładu. W niedalekim zagajniku wykopano już nawet płytki grób, no tak na wszelki wypadek, jakby okazał się potrzebny. Bandziory wraz z doktorkiem rozcięli na parkingu miedziany walec za pomocą szlifierki kątowej

i uwolnili głowice a miedź zakopali w przygotowanym grobie. Byliśmy pod wrażeniem sprawnej organizacji. Zachodziliśmy w głowę co doktorek zamierza dalej. Wiedzieliśmy że ma jakiś plan, ale nie byliśmy w stanie inwigilować go bez przerwy. Mieliśmy się wkrótce przekonać jaki był obrzydliwy

i bezwzględny a jednocześnie sprytny. I do czego miał być potrzebny zakupiony w libańskim markecie duży, ręczny sekator.

 

Rok 2045. Północny Liban. 16 miesięcy po Lilian Day.

 

Doktor wraz ze swoimi bandytami wynajęli pokoje w tanim hotelu w Sydonie, a głowicę trzymali pod łóżkiem nie spuszczając jej z oka. Siedzieli bezczynnie w tym hotelu już drugi tydzień, a doktor najwyraźniej na coś czekał. W końcu poinformował ich, że jutro rano powie im co będą dalej robić, dzięki czemu my mogliśmy być czujni i go we właściwym momencie podsłuchiwać. My już trochę się domyślaliśmy bo często myślał o tej właśnie części swojego planu i mieliśmy okazje już fragmenty podglądnąć, bo obserwowaliśmy go przez ostatnie kilka tygodni regularnie.

Otóż dalszy plan doktora nie był dla niego rzeczą nową. Już od lat zastanawiał się, jak przeszmuglować do Jerozolimy materiały wybuchowe, choć nigdy nie miał nadziei na to, że to może być głowica jądrowa. Doskonale wiedział o bardzo skrupulatnej kontroli wszystkiego, co wjeżdża do Izraela. Państwo to, z racji swojej sytuacji geopolitycznej, niejako

z założenia, jest celem ataków terrorystów arabskich. Dzięki temu do perfekcji opanowano ochronę swojego terytorium przed sabotażystami i wwożeniem tam niebezpiecznych materiałów i broni. Samochody osobowe są na granicy szczegółowo sprawdzane i generalnie niechętnie wpuszczane a żadna, nawet niewielka ciężarówka ani autobus, za mur nie wjedzie. Wszystko jest przeładowywane i szczegółowo sprawdzane na granicy. Doktor był bardzo dobrze wykształcony i oprócz wielu najczęściej używanych języków świata, znał również arabski, choć może nie biegle. Utrzymy- wał kontakty z fundamentalistami arabskimi, choć nie był to nurt ideologiczny, który przyświecał akurat jemu w jego anarchistycznej działalności. Otóż już od lat zgłębiał temat przemycenia terrorystycznej kontrabandy w ciałach zmarłych

w Libanie bogatych żydów, którzy często chcieli być chowani na żydowskich cmentarzach, tuż przy murach Jeruzalem. Był to jego autorski pomysł z którego był dumny. Jak dowiedział się, że ma szansę kupić głowicę jądrową to postanowił swój pomysł zrealizować. Znalazł zaufany kontakt w Libanie i jego bratni towarzysze, oczywiście za stosowną opłatą, rozpoznali możliwość włamania się do największej kostnicy w Sydonie. Poinformowali go, że aby dostać się do prosektorium

i pomieszczenia lodówek, wystarczy otworzyć tylko jedne drzwi, zamykane na zwykły, pojedynczy zamek, a cały teren w nocy nie jest strzeżony. Towarzysze zorganizowali mu klucz do tych drzwi i szczegółowy plan pomieszczeń. Poinstruowano go, gdzie trzymane są ciała i jak są identyfikowane oraz gdzie jest stół do przeprowadzenia sekcji zwłok. Libańscy towarzysze zachodzili przy tym w głowę, po co mu to wszystko wiedzieć. Doktor dowiedział się również, że ciała Żydów do Izraela transportuje się w trumnach, które są przygotowywane do takiego transportu właśnie w tym prosektorium. Zaczął tłumaczyć kompanom swój plan, a cała nasza trójka słuchała z zainteresowaniem i obrzydzeniem, ale również podziwem dla przebiegłości filozofa.

 

- Panie doktorze, jaki jest dalszy plan? Nic nam pan nie mówi

a siedzimy tu już dwa tygodnie bezczynnie.

- Nie mówię, bo wszystkiego będziecie dowiadywać się

w stosownym czasie. Najważniejsze jest utrzymanie

tajemnicy.

- Jak długo będziemy tu czekać?

- Nie musimy już czekać, to na co czekaliśmy już się stało.

Jutro zaczynamy.

 

Po analizie myśli profesora, wykoncypowaliśmy, że czekał on aż jeden z szanowanych obywateli narodu żydowskiego zmarł w szpitalu w Syjonie. Profesor tak dobrze przygotował swoją akcję, że wiedział, że taka osoba jest w szpitalu w stanie terminalnym i niedługo musi umrzeć. Wiedział również, że człowiek ten załatwił sobie pochówek pod murami Jerozolimy, choć koszt takiej usługi to mała fortuna. Byliśmy pod wrażeniem perfekcji planu i wysiłku, jaki został włożony w przygotowania. Jednak nadal byliśmy sceptyczni co do szans powodzenia. Doktor kontynuował przekazywanie swoich instrukcji:

 

- Jutro w nocy weźmiemy nasz “gadżet”, zaniesiemy go do

kostnicy i schowany w ciele nieboszczyka.

- Co takiego? W ciele nieboszczyka? Przecież to duża bomba.

Jak to schowamy?

- No normalnie, weźmiemy sekator, wytniecie co trzeba, tak

żeby pasowało. Schowamy, zaszyjemy, ubierzemy

nieboszczyka, wsadzimy z powrotem do trumny i gotowe.

Resztę dokończymy już w Jerozolimie.

- Doktorze co to znaczy, wytniecie co trzeba? My mielibyśmy

to robić?

- No przecież ku..a jesteście bandytami i dobrze wam płacę.

Jakie macie wątpliwości?

- Nie jesteśmy rzeźnikami!

- Ani kanibalami!

 

Dodał drugi.

 

- Przecież nie każę wam go zjadać. To nieboszczyk, sztywniak,

do tego zamrożony nie będzie krwawił. Pół godzinki i po

robocie.

 

My słuchając, nie mogliśmy w to uwierzyć, nie wiedzieliśmy czy mamy się śmiać czy ubolewać nad obrzydliwością tego planu. Jednak uśmiechów nie umieliśmy powstrzymać. Bandyci nie bandyci, ale obserwowaliśmy oczami doktora miny tych nieszczęśników, którzy będą musieli zrobić coś takiego. Wtedy Georg wpadł na pomysł.

 

- Słuchajcie, mam pewien pomysł.

- Jaki?

 

Zapytałem.

 

- Chodźcie dopiszemy kilkanaście linijek kodu do

oprogramowania Teddy‘ego. Tak żeby analizował czy

w promieniu trzystu metrów od profesora nie pojawiają się

ciągle te same identyfikatory innych osób.

 

Od razu zrozumieliśmy o co mu chodzi.

 

- Jesteś geniuszem.

 

Georg podejrzewał, że azjatycki oligarcha nie pozostawił swojego towaru, zupełnie bez “opieki” profesorowi i jego ludziom i będzie chciał mieć jakieś rozeznanie, gdzie jest głowica, dopóki nie dostanie za nią pieniędzy. Jak się okazało Georg miał racje i głowicę dyskretnie eskortowali nie tylko ludzie profesora, ale również zaufany bandyta, komandos Iwana, który cały czas podążał ich tropem. Na rozkaz swojego szefa w każdej chwili był gotowy pozbyć się doktorka i jego ludzi oraz odzyskać “towar”.

 

Nazajutrz.

 

Wiedzieliśmy o której profesor zaplanował nocną akcję

w prosektorium, więc czekaliśmy w napięciu w trójkę

w laboratorium, co będzie działo się dalej, choć pora dnia była dla nas trochę nietypowa i ochrona instytutu podejrzanie na nas patrzyła. Jednak o nic nie pytali, byli przyzwyczajeni do tego, że naukowcy potrafią czasem siedzieć do nocy przy swojej pracy. Po ustanowieniu połączenia widzieliśmy, że profesor ze swoimi zbirami jest już pod zakładem pogrze- bowym. Widzieliśmy jego oczyma, jak zbiry wyciągają bardzo ciężką torbę z bagażnika samochodu i niosą ją z trudem do drzwi piwnicznej części prosektorium, a profesor otwiera drzwi dorobionym dla niego kluczem. Wszystko szło sprawnie. Wewnątrz było ciemno i nikt prosektorium nie pilnował. Profesor szybko znalazł gotową do transportu trumnę i zidentyfikował ją po oznaczeniu. Wiedział już, że wewnątrz był “jego” nieboszczyk. Trumna była zamknięta jednak w taki sposób, aby po odkręceniu czterech wkrętów łatwo było ją otworzyć. Profesor wiedział, że takie trumny są na granicy otwierane i sprawdzane. Choć nie znał szczegółów tej kontroli to miał nadzieje, że po prostu się do nich zagląda

i jak wszystko “wygląda dobrze” to ponownie zamyka

i przepuszcza przez granicę. Ponieważ trumna była w znacznej części metalowa, to do jej kontroli nie stosowano wykrywacza metalu. Profesor ryzykował konfiskatę przesyłki, ale nie miał wyjścia. Cała trójka założyła na głowy latarki czołowe

i otworzono trumnę. Rzeczywiście wewnątrz był bardzo gustownie ubrany i przygotowany do pogrzebu Żyd. Plan profesora był tak precyzyjny, że wiedział on nawet, że osoba ta jest bardzo wysoka, potężnej budowy ciała i bardzo otyła. Szukał ciała w którym byłoby “dużo miejsca“. Cała trójka

z największym trudem wyciągnęła nieboszczyka z trumny

i rozebrała ze wszystkiego w co był ubrany, a następnie korzystając z wózka, który był na wyposażeniu prosektorium, zawieziono go do pomieszczenia sekcyjnego. To co działo się potem nie daje opisać się żadnymi słowami. Z obrzydzeniem odwracaliśmy głowy od monitora, widząc co te wynaturzone palanty robią z ciałem. Teddy i tak, ku naszej uldze przerwał połączenie. Zdążyliśmy jedynie zobaczyć, że głowica nie chce się zmieścić i trzeba ją siłą upychać. Po ponownym ustanowieniu połączenia, z czym specjalnie się nie śpieszyliśmy, zobaczyliśmy, że “zboczona brygada” zaszywa ciało przygotowaną wcześniej nicią chirurgiczną a plastikowy duży worek w torbie w której przyniesiono bombę, jest teraz wypełniony tym, co trzeba było usunąć. Następnie doktor

z kompanami starannie umyli nieboszczyka oraz całe pomieszczenie sekcyjne wykorzystując do tego myjkę, która była tam zainstalowana. Potem przewieziono nieboszczyka

z powrotem do pomieszczenia z trumną, starannie go wytarto, ubrano i do trumny włożono. Choć całe to przedsięwzięcie budziło naszą odrazę, to podziwialiśmy dzieło. Wszystko naprawdę wyglądało dobrze a kanty trefnego cylindra naciągnięte skórą, maskował skutecznie obszerny garnitur.

Profesor z brygadą zamknęli trumnę, przetarli starannie wszelkie ostatnie ślady, zabrali torbę i narzędzia, wyszli, zamknęli drzwi i spokojnie poszli do samochodu. To co miało trwać pół godziny trwało prawie cztery, ale rzeczywiście wszystko im się udało. Zainstalowali głowicę jądrową w ciele nieboszczyka. Zwróciliśmy uwagę na jeszcze jedną istotną okoliczność. Komandos Iwana przegapił nocną akcję profesora i jego brygady. Inwigilując w nocy profesora widzieliśmy, że w jego pobliżu nie ma człowieka Iwana. Zbir ten śledził głowice, ale tylko od świtu do nocy. Był tam

w końcu sam i musiał kiedyś iść do hotelu. Widać nie przyszło mu do głowy, że profesor może wynieść gdzieś głowicę

w nocy. Niestety dla bandytów, stara głowica nie była wyposażona w nadajnik GPS który pozwalałby śledzić jej lokalizacje.

 

Wpadliśmy w panikę. Widzieliśmy, że zupełna bierność może okazać się niewystarczająca. Profesor na razie skutecznie realizuje swój plan. Już wcześniej, tak na wszelki wypadek, postanowiłem jednak jakieś przygotowania poczynić, gdyby przyszło nam wykazać aktywność w tej sytuacji. Mianowicie poszedłem kilka dni wcześniej na znany w mieście bazar i rozpytałem się, gdzie można kupić telefon komórkowy. Domyślałem się, że pewnie będzie kradziony.

W końcu wskazano mi właściwego sprzedawcę. Był to młody, nerwowy chłopak. Był trochę nieufny, ale pokazał mi swój asortyment. Miał kilka sztuk do wyboru.

 

- Daj taki najtańszy.

- To ten. 20 baksów, ale do tego niestety nie mam ładowarki.

- A do którego masz?

- Do żadnego nie mam.

- Tak drogo za taki szajs?

 

Podroczyłem się z nim trochę.

 

- Chcesz lepszy to idź do salonu.

- Muszę kupić jakikolwiek bo mój mi przed chwila zwinęli. Nie

masz go czasem?

 

Zagadałem z głupim uśmiechem.

 

- Spadaj, gościu.

 

I zaczął zwijać towar.

 

- Dobra masz te dwadzieścia baksów i dawaj, ale muszę mieć

taki z kartą, żebym mógł zadzwonić do żony, chciałbym aby

po mnie przyjechała.

- Działających nie sprzedaję, nie jestem złodziejem.

 

Wyciągnąłem kolejne dwadzieścia dolarów. Chłopak wziął

z pewną obawą, rozglądając się nerwowo, ale w końcu pokazał mi wzrokiem kosz na śmieci, kilkanaście metrów dalej. Podszedłem i zobaczyłem że ktoś wyrzucił do niego kilka kart do telefonów. W ten prosty sposób dysponowaliśmy już sprzętem, aby w ostateczności powiadomić jakieś służby

w Izraelu. Przygotowaliśmy sobie również stosowne numery.

 

Zorganizowaliśmy krótką naradę.

 

- Trzeba chyba zacząć coś działać.

 

Zagaiłem.

 

- Chcesz powiadamiać jakieś służby w Izraelu?

- No chyba sprawy zaszły już tak daleko, że nie mamy wyjścia?

 

Myśleliśmy dłuższą chwilę, aż na twarzy Jacka zajaśniał szeroki uśmiech.

 

- Jack, ja nawet nie wiem czy chcę słuchać twoich pomysłów.

Zareagował Georg.

 

- Ja też się boję, co on zaś wymyślił?

- To mogę w końcu powiedzieć czy nie?

 

Z głupią miną zapytał Jack.

 

- No dobra gadaj, jakoś to przeżyjemy.

- Wiem co zrobić żeby bomba nie wybuchła, obejdzie się bez

żadnych służb.

- No, słuchamy?

- Podpierniczymy im kasę.

 

Na twarzy Jacka rozpromienił się świetlisty banan.

 

- No co się tak gapicie? W końcu młodzi jesteśmy, na starcie

życia... to się przyda. Przecież to nie będzie kradzież, tylko

bohaterska próba ratowania dziedzictwa kulturowego całej

ludzkości. I to jeszcze trzech kultur. Akurat też będą trzy

torby to będzie łatwo się podzielić.

- No tak, jedna torba, jedna kultura. Słuchaj przyjacielu, to

całe towarzystwo to najbardziej brutalni mordercy, jacy

chodzą po tym ziemskim padole. Jak chciałbyś to zrobić?

- A normalnie, przecież znamy hasło do skrytek. Jak jedni kasę

tam zostawią to zanim następni przyjdą to my ją

zagospodarujemy.

- To niby co chciał byś z nią zrobić? To 150 kg.

- Nic. Wynajmiemy sąsiednie skrytki i torby się przełoży. To

wszystko, wystarczy polecieć do Tampy. Pięć minut roboty.

A jak wszystko się uspokoi i towarzystwo powyrzyna się

nawzajem to spokojnie za kilka dni się kasiorkę przywiezie

i tyle.

 

Odpowiedź nie chciała przejść mi przez gardło. Ale w końcu poczucie analitycznej, naukowej poprawności wewnętrznie we mnie zwyciężyło z poczuciem rozsądku i instynktu samozachowawczego. Skwitowałem z głupim uśmiechem:

 

- W sumie, dobry pomysł.

 

Twarz Georga również zajaśniała szyderczym uśmiechem.

 

*****

 

Rok 2045. Jerozolima. 16 miesięcy po Lilian Day.

 

- Ale się ortodoksów nazjeżdżało. Aż czarno.

- To był w końcu bardzo zamożny i głęboko wierzący, ogólnie

szanowany obywatel.

- Dobrze, że w kaplicy nie otwierano trumny bo ktoś mógłby

coś zauważyć.

 

Doktor się wtrącił:

 

- Żydzi tak nie robią.

- Dlaczego doktorze?

- Taki zwyczaj, nie pokazuje się ciała zmarłego na pogrzebie.

- Z czego wynika?

- Po to, aby wrogowie zmarłego nie mogli cieszyć się z jego

bezsilności.

- O jakaż życiowa i wciąż aktualna motywacja. Powinna

obejmować wszystkie wyznania.

- Tak, tradycje żydowskie mają tysiące lat i są bardzo

przemyślane.

- Patrzcie wynoszą trumnę z karawanu.

- Aż ośmiu chłopa.

- I tak mają ciężko.

- Wolno idą.

 

Doktor wraz ze swoimi pomocnikami przyglądali się z góry,

z pomostu widokowego dla turystów, na pogrzeb zamożnego Żyda. Doktor był uzbrojony w lornetkę. Poniżej, choć dość daleko, cmentarz był dobrze widoczny. Aczkolwiek nie należeli do rodziny zmarłego ani do jego znajomych to pogrzebem byli żywo zainteresowani. Stali i z daleka obserwowali ceremonię, komentując ją między sobą. Dzień wcześniej przyjechali tu z Libanu. Na granicy przedstawili się jako naukowcy zmierzający na sympozjum naukowe. Obrzędy nie trwały długo, a trumna z ciałem z której doktor nie spuszczał oka, opuszczona została w czeluści grobowca. Pomyślał:

 

- “Szkoda ze głowica nie ma mocy 10 megaton, wtedy

wystarczyłoby podejść do grobu i ją po prostu uzbroić.”

 

Zdawał sobie sprawę z tego, że aby skutecznie zrealizować swój plan, to musi najpierw wykraść głowicę z grobowca

i przetransportować ją w pobliże Bazyliki Grobu Pańskiego. Jego bomba jest zbyt słaba, aby z miejsca cmentarza poczynić zaplanowane zniszczenia. Choć trzeba było ją przetranspor- tować nie dalej jak kilometr, to jednak najpierw trzeba ją

w nocy wykraść. Jego akcja ciągle trwała. Jednak najpierw musiał dokończyć transakcję i zdobyć kod do jej uzbrojenia.

My obserwując regularnie niejakich Pierre‘a i Gilbert‘a wiedzieliśmy, że dwa dni wcześniej wyruszyli oni wykonać swoje zadanie i z Europy przylecieli już do Stanów. Obserwowaliśmy jak się przemieszczają i domyślaliśmy się, że pobrali gotówkę i wynajętym samochodem transportowali ją na Florydę. Postanowiliśmy, że czas i nam wyruszyć

w drogę. Zdecydowaliśmy, że ja zostanę w naszym centrum dowodzenia i za pomocą naszego sprzętu będę wspierał technicznie towarzyszy, a Jack i Georg polecą z Kalifornii na Florydę do Tampy i tam zgłoszą gotowość. Ja miałem wskazać im dokładnie czas, a oni przełożyć kasę do innych skrytek. Potem mieli spokojnie poczekać w hotelu dwa dni a następnie przywieźć kasę autobusem do domu. Transport takiej gotówki samolotem nie wchodził w grę. Ja miałem w międzyczasie intensywnie inwigilować Iwana czy nie zdobył zapisu

z monitoringu z dworca i czy wie albo domyśla się, że kasa jest jeszcze w skrytkach i jego bandziory tam na nas nie czekają. Jeśliby wszystko byłoby w porządku, to dam chłopakom znać żeby “pobrali” gotówkę. To był nasz plan. Jedyne o co martwiliśmy się, to właśnie o monitoring, który zapewne przy przechowalni był zainstalowany. Ale zakładaliśmy, że bandyci nie zgłoszą na policję zagubionych pieniędzy, które mieli dostać za głowicę jądrową i nawet jeśli uda im się zdobyć nagranie z dworcowego monitoringu to pewnie nie od razu. Jack i Georg kupili bilety na popołudniowy samolot i wieczorem byli w Tampie. Wynajęli pokoje w hotelu i czekali na moje polecenia. Susan, Evy i Elen oczywiście o niczym nie informowaliśmy i powiedzieliśmy im, że Georga i Jacka szef wysłał na delegację na sympozjum. Doktorek przystąpił do realizacji planu i zadzwonił do Iwana. Rozmowa była krótka:

- Jestem gotowy, czekam na to, co mi obiecałeś.

 

Iwan po chwili:

 

- Jutro, punktualnie o 14 po południu czasu amerykańskiego

na Florydzie, zrobisz to, na co się umówiliśmy a potem czekaj

na sms-a.

- Ok.

 

Ja zadzwoniłem do chłopaków i przekazałem im dokładnie godzinę.

 

Nazajutrz. Dworzec główny w Tampie.

 

- O mamo, jakie to skomplikowane.

- Georg co ty gadasz, przecież to dla zwykłych ludzi.

- No patrz, tutaj trzeba chyba zadeklarować do kiedy chcemy

wynająć i które.

- No, tu się wpisuje do kiedy.

- Które bierzemy?

- No, te najdalsze wolne od tych trefnych.

- Dawaj 78,79 i 80.

- Eee... nie, tak się nie da, to trzeba każdą pojedynczo.

- No dobra to 78.

- No wpisz maksymalnie jak się da.

- Maksymalnie na 7 dni.

- Teraz hasło.

- Bo ja wiem wpisz “Cash”.

- No i teraz trzeba zapłacić, Georg kurde, nie kartą, wrzucaj

tam monety. No ok, powtórz z następnymi.

 

Georg po chwili:

- No jest, jakoś opanowałem, wszędzie wpisałem hasło

“Cash”.

- No i słusznie bo w końcu w skrytkach ma być kasa to hasło

cash wydaje się odpowiednie.

- Czekaj, sprawdzimy czy działa.

 

Wybrali na panelu numer skrytki 80 wpisali hasło “Cash“. Skrytka się otwarła.

 

- Chodź sprawdzimy tamtą też.

- A jak już obserwują?

- Nie widzę nikogo.

- Dobra dawaj.

 

Jack wpisał numer skrzynki 13 i wpisał hasło “wolny świat“. Obaj usłyszeli kliknięcie zamka. Georg zajrzał dyskretnie do środka, skrytka była pusta. Szybko zamknął ją z powrotem uważając aby nie zostawić odcisków palców.

 

Georg i Jack stali przed panelem sterowania automatycznej przechowywalni bagażu na dworcu głównym w mieście Tampa. Na twarzy mieli ogromne maseczki lekarskie i duże ciemne okulary a na głowie zbyt duże czapki bejsbolówki. Zakrywały im uszy w całości. Na rękach grube wełniane rękawiczki. Kompletne ubrania, włącznie z butami, kupili sobie rano w lumpeksie w Tampie. Skrytki zajmowały sporą część bocznej ściany, długiego dworcowego korytarza. Rozkminili w końcu jak się to obsługuje i zarezerwowali sobie skrytki numer 78,79 i 80. Wynajęli je na tydzień. Dochodziła godzina trzynasta.

 

- Dobra Georg, spadamy stąd i dzwonimy do Thomasa.

- Thomas, jesteśmy gotowi, czekamy.

 

Obaj przeszli do dworcowej restauracji w oszklonym budynku dworca. Zajęli stolik przy oknie z którego można było obserwować parking. Punktualnie o 14 zobaczyli dwóch mężczyzn, którzy wysiedli z zaparkowanego samochodu. Jeden z nich poszedł po wózek bagażowy i obaj włożyli do wózka trzy ciężkie, duże torby a następnie pojechali wózkiem w stronę budynku dworca.

 

- Są.

- Widzę, idziemy.

 

Thomas i Georg wyszli z restauracji i udali się w stronę skrytek. Po drodze zobaczyli z daleka tych samych typów, którzy przed chwilą mieli torby. Teraz wracali szybko w stronę parkingu już bez bagażu. W tym czasie ja widziałem, że zapełnili skrytki i poszli z powrotem do samochodu

a następnie w nim usiedli. Zadzwoniłem do Georga.

 

- Georg teraz, oni są już w samochodzie, nie obserwują

skrytek, kasa jest w skrytkach.

- Wiem, widzimy, idziemy tam.

 

Georg i Jack założyli znowu okulary, maseczki i czapki, podeszli do skrytek, rozejrzeli się nerwowo. Jacyś ludzie się kręcili, ale nikt ich nie obserwował. Starali się stać cały czas tyłem do kamery monitoringu. Podeszli do pulpitu panelu sterującego, otwarli wszystkie sześć skrytek a następnie najszybciej jak się dało, przełożyli torby ze skrytek

o numerach 11,12 i 13 do skrytek o numerach 78,79 i 80. Zamknęli wszystkie skrytki i opuścili dworzec. Kiedy wyszli

z powrotem na parking, to zauważyli, że wjeżdża tam duża czarna limuzyna a z niej zdecydowanym krokiem wysiadło czterech rosłych, wytatuowanych, umięśnionych typów

i wszyscy udali się w stronę dworca. Była godzina czternasta dziesięć. Georg i Jack spokojnie poszli na piechotę do hotelu. Był nie dalej jak 10 minut drogi od dworca.

Wtedy się zaczęło. Rozpętało się piekło. Obserwowałem doktora jak niecierpliwie czeka na sms-a z kodem do bomby, ale nic się nie działo. Po 10 minutach zadzwonił do Iwana:

 

- Gdzie kod, dlaczego nie wysyłasz?

- Słuchaj zasrańcu, gdzie kasa? Pogrywasz sobie ze mną?

- Przecież jest w skrytkach, tak jak chciałeś.

- Skrytki są puste!!!

- Co takiego?! Słuchaj no gnido, dawaj kod. Bomby i tak nie

dostaniesz z powrotem. Była umowa!!! Wiesz gnoju ile mnie

kosztowało żeby to wszystko zorganizować !!!

- Pytam ostatni raz, gdzie moja kasa jeb..ny doktorku!!!

 

Słyszałem, że Iwan wpadł w szał i darł się bez opamiętania, klnąc przy tym niemiłosiernie. Po chwili kontynuował, nie bacząc już na żadną konspirację:

 

- Słuchaj kutasie. Będziemy czekać na ciebie w Sydonie. Jak

do jutra nie dostanę kasy albo nie oddasz nam bomby, to

twoje poje..ne dzieło będą za ciebie kontynuować już inni

tobie podobni, pojeb...ńcy.

 

I gwałtownie się rozłączył.

 

Na monitorze wyobraźni doktorka zobaczyłem czerwony pasek strachu. Doktorek trzęsącymi się rękami zadzwonił do Pierre‘a.

 

- Co zrobiłeś z kasą?

- Jak to co? To co chciałeś. Jest w skrytkach.

- W jakich skrytkach?

- Jak to ku..a jakich? Na dworcu ! Dworcu głównym

w Tampie! W skrytkach numer 11,12 i 13. Przed chwilą tam

je włożyliśmy!

- Gdzie jesteście?

- Pod dworcem.

- Idźcie zobaczyć czy kasa tam jest. Może te palanty coś

pokręcili.

 

Po pięciu minutach Pierre dzwoni do doktora:

 

- Kasy nie ma, ktoś wyciągnął!

- Skrytki są uszkodzone?

- Nie. Ten kto to zrobił, musiał znać hasło.

 

Usłyszałem myśl doktora:

 

- “Ktoś Iwana wyrolował. Pewnie mendy takie jak on, z jego

otoczenia. A może Iwan roluje nas. Wziął kasę i chce bombę

z powrotem.”

 

Doktor dokończył rozmowę z Pierre‘m:

 

- Uciekajcie do Europy jak najszybciej. Tam może być

niebezpiecznie. Dla was to koniec zadania.

 

I się rozłączył.

 

Przełączyłem się na Iwana. Trafiłem akurat jak rozmawiał ze swoim człowiekiem, który miał obserwować doktora i jego ludzi.

- Gdzie oni są?

- W Izraelu, rano pojechali, nie wiem gdzie dokładnie.

Eskortowałem ich aż do granicy.

- Jak pojechali? Samochodem?

- Nie autobusem.

- Dlaczego nie pojechałeś za nimi?

- Nie mogłem, do Izraela mnie nie wpuszczą. Mają mnie

w kartotece.

- Gdzie jest bomba? Przecież nie wzięli jej ze sobą do

autobusu.

- Szefie ku..a nie wiem. Nie spuszczałem ich z oczu ani na

chwile. Albo zostawili ją w Sydonie w hotelu albo wynieśli ją

gdzieś w nocy.

- Idź do hotelu, sprawdź i zadzwoń.

 

Potem usłyszałem myśli Iwana z których wynikało że pośle pilnie swoich ludzi do Libanu aby odebrali doktorkowi bombę.

 

Doktor w międzyczasie uciekał ze swoimi kompanami

z Izraela. Wiedział doskonale, że Iwan będzie chciał go dopaść, ale nie spodziewał się, że był obserwowany przez jego człowieka i że Iwan namierzy go tak łatwo i szybko. Wrócił do hotelu do Sydonu i z przerażeniem stwierdził, że ktoś włamał się do ich pokoi i je splądrował. Szybko zarezerwował bilety lotnicze z Damaszku do swojej europejskiej stolicy

i wynajął samochód w hotelowej wypożyczalni. Wspólnie

z kompanami udali się w stronę granicy Syryjskiej. Aby dojechać do Syrii musieli przejechać samochodem przez góry Liban. To właśnie te góry z których król Salomon polecił trzy tysiące lat temu sprowadzić olbrzymie cedry, aby wykończyć wnętrze swojej świątyni. To właśnie wystój libańskich cedrów pierwszej świątyni, nadał temu szlachetnemu drzewu miano boskiego a wzmianki o libańskich cedrach znalazły się

w Biblii. Doktor chciał zniszczyć “Ścianę Płaczu” świątyni jerozolimskiej, co prawda nie tej sprzed trzech, ale sprzed dwóch tysięcy lat, odbudowaną przez Heroda, jednak w końcu o żydowską świątynię mu chodziło, odbudowaną w miejscu tej poprzedniej i również zdobnej w cedrowe wykończenie. Doktor ze swoimi kompanami pędzili krętymi drogami przez góry Libanu. Za jednym z zakrętów rósł on, już tak rzadki, będący zapewne kolejnym pokoleniem tych dorodnych drzew, których drewno zdobiło pierwszą królewską świątynię. Doktor wraz z kompanami zorientowali się, że w pewnym momencie dołączył do nich z tyłu drugi samochód, który ciągle jechał za nimi i koniecznie chciał ich dogonić. Wtedy to w panice zaczął poganiać swojego kierowcę, który choć był doświadczony i potrafił nawet jeździć tirem, to jednak nie był kierowcą rajdowym. Stara renówka z wypożyczalni też nie była specjalnie użyteczna do górskich ucieczek i pościgów na krętych, niebezpiecznych drogach. Koła piszczały na zakrętach a doktor widział już w tylnej szybie zajadłe, pełne złości i nienawiści, spojrzenia siepaczy Iwana. W śród nich tego, który śledził ich przez ostatnie dwa tygodnie. Jego wyobraźnia podpowiadała mu, co oni mogą chcieć mu zrobić, aby dowiedzieć się gdzie jest głowica i pieniądze.

I wtedy właśnie nastąpił kulminacyjny moment, kończący całą tą ponurą historię, której finałem miało być zniszczenie rękoma niewiernego, świętych miejsc kultu religii monoteistycznych naszego świata. Kierowca wszedł w zakręt zbyt szybko i nie przewidział, że ten akurat zakręt był dłuższy i ciaśniejszy od tych poprzednich. Renówka przebiła barierę

i poszybowawszy kilkanaście metrów nad stromym nasypem drogi, trafiła centralnie wprost w potężny pień tego właśnie, mającego historyczne konotacje, libańskiego cedra, czekającego cierpliwie z woli Bożej na doktorka, przez ostatnie czterysta lat. Tak historia za sprawą tego świętego drzewa, zatoczyła swoiste koło sprawiedliwości dziejowej. Doktor w towarzystwie swoich kompanów, niezwłocznie stanął przed obliczem niebiańskich sędziów oskarżony

o bezeceństwa których się dopuścił, ale szczególnie o te, których zamierzał dokonać. Miejscowa, libańska telewizja zamieściła wzmiankę o tym, że w wyniku tragicznego wypadku drogowego w górach Liban, zginęło trzech europejskich turystów. Dodano jeszcze, że przyczyną wypadku była nadmierna prędkość. Niestety dla Iwana, lewaccy ekstremiści zabrali ze sobą sekret lokalizacji jego taktycznej głowicy jądrowej.

Spoczęła ona w najściślejszej tajemnicy w grobie szanowanego Żyda na wieki, a pewnie i tysiąclecia, pod murami świętego Jeruzalem. Bateria, która zasilała komputer umożliwiający uzbrojenie bomby, wyczerpie się po kilkunastu miesiącach, chipset komputera oraz skomplikowany zapalnik, zardzewieją po kilkudziesięciu latach a głowica będzie swoistą “kapsułą czasu”. Pojemnikiem na wzbogacony uran, wykonanym z tak solidnej nierdzewnej stali, że pierwsze objawy niewielkiego skażenia żydowskiego cmentarza, dadzą się pewnie zauważyć dopiero po kilku tysiącach lat.

 

My tymczasem, spokojnie dowieźliśmy trzy torby, pełne dolarów i schowali je w piwnicy wynajętego przeze mnie mieszkania. Postanowiliśmy, że na razie dziewczynom o nich nie powiemy. Zresztą nie były nam pilnie potrzebne. Kilka prób inwigilacji Iwana upewniło nas, że nie udało mu się uzyskać dostępu do dworcowego monitoringu. Zresztą był pewny, że zmarły tragicznie doktor filozofii, cenionego europejskiego uniwersytetu, został oszukany przez swoich wspólników, a może w ogóle kasy dla niego nie miał, a chciał tylko oszustwem pozyskać bombę.

Po kilku dniach zebraliśmy się razem i zastanawiali wspólnie. Jack rozpoczął:

- Co o tym wszystkim sądzicie?

- Z naukowego punktu widzenia to czysty przypadek.

 

Odpowiedziałem a Jack i Georg komentowali:

 

- Czysty przypadek, akurat. To połączenie, ten moment, że

akurat trafiliśmy na przemówienie tego doktorka.

- Tak przypadki nie działają. To taki przypadek, jak trafienie

ustawieniami detektora w ten szum. Przypadek to przypadek.

Przypadek to była Chinka w kiblu. Przypadek to byłby doktor

w łóżku albo gdziekolwiek indziej, na zajęciach na uczelni,

w samochodzie, na panienkach, gdzieś, a my trafiliśmy

dokładnie na przemówienie, które było skierowane... do nas.

Trafiliśmy precyzyjnie w miejsce i czas a właściwie Teddy

trafił za nas.

- Może to niezbyt naukowe podejście, ale też tak myślę.

- Ja też.

- Kim lub czym było To, co do nas przemówiło?

 

Spojrzeliśmy razem na siebie trochę wystraszeni, pewnie to samo przyszło nam do głowy.

 

- “W końcu uratowaliśmy grób Chrystusa. Wyobraziłem sobie

misję którą już wykonaliśmy. Może On wcale nie chce,

abyśmy dzielili się z kimś naszym odkryciem? Może nasze

odkrycie było dane nam, tylko na chwilę i nadal ma pozostać

Jego tajemnicą?”

 

Pomyślałem. Już wkrótce bardzo żałowałem, że nie wypowiedziałem wtedy tej myśli na głos. Może zmieniłoby się coś w nadchodzącej przyszłości.

 

*****

 

Miasto San Jose. 17 miesięcy po Lilian Day.

Historia Susan. Ciąg dalszy.

 

Jack, już jako zamożny obywatel tego wolnego kraju, postanowił w końcu sformalizować swój związek z Susan. Kochał Susan i czuł się kochany. Zdawał sobie sprawę z tego, że nawet jeśli próba ujawnienia odkrycia naukowego, do której się szykowaliśmy, skończy się dla niego utratą pracy

i katastrofą finansową, to za sprawą ogłoszonej niedawno międzynarodowej zbiórki środków, przez pewnego tragicznie zmarłego doktora filozofii, Jack i Susan z głodu nie pomrą.

Pamiętał dobrze, jak kilka miesięcy temu powiedział Susan, co wie na temat małżeństwa jej byłego chłopaka. Przekonał się, że informacje te nie spowodowały zwrotu w uczuciach Susan. Nie szukała kontaktu z Lucasem i cierpliwie czekała na dalsze kroki Jacka, czyli po prostu na to, że Jack jej się oświadczy. Czuł, że jest to już właściwy moment i planował krótkie zaręczyny i ślub. Uznał, że wystarczająco długo są już razem i de facto, weszli już w życiowe role, męża i żony.

Jack jednak postanowił jeszcze raz podglądnąć, co dzieje się u Lucasa i Nicol. Jakby coś nieokreślonego kazało mu to zrobić. Chciał mieć pewność, że sytuacja jest klarowna

a Susan nie angażuje się w to w żaden sposób. Pewnego popołudnia, kiedy sam został w laboratorium, nawiązał połączenie z lokalizacją mieszkania Nicol. Ponownie ujrzał znajome wnętrze jej oczami. Nicol była sama i siedziała na fotelu w salonie wpatrzona w widoczek na “ścianie“. Mieszkanie było zaniedbane, nieposprzątane. Małej Abigail

z nią nie było. Jack od razu zobaczył, że z Nicol jest coś nie tak. Że jej myśli ją przygnębiają a ona jest w złej kondycji psychicznej. Przez jej głowę wciąż przechodziły zdarzenia, od których ona nie umiała się uwolnić. Jack je słyszał:

 

- “Lucas przepraszam, ale ja muszę.

Dlaczego tak się stało?

Lucas musisz mi przebaczyć, ale ja już cię nie kocham.

Lucas muszę to zrobić.

Lucas ja nie dam rady.”

 

Była smutna a myśli nie dawały jej spokoju. I wtedy Jack odkrył coś jeszcze. W lokalizacji Nicol zauważył dodatkowy sygnał, integralnie z nią związany. Jack od razu zrozumiał

o co chodzi. Poznaliśmy już to zjawisko, obserwując ciężarną studentkę paryskiego instytutu artystycznego. Jack zrozumiał, że Nicol jest w ciąży. Nawiązał połączenie z dzieckiem

i dowiedział się, że płód jest płci męskiej. Na podstawie doświadczeń z obserwacji dziecka Roseline, oszacował wiek płodu na dziesiąty lub jedenasty tydzień. Jack tylko nie rozumiał czy smutne myśli Nicol mają jakiś związek z tym właśnie, że jest w ciąży.

Po kilku dniach postanowił ponowić połączenie i wtedy wszystko zrozumiał. Nicol myślała ciągle o telefonie, który ma odebrać w tym dniu o drugiej po południu. Jack postanowił to sprawdzić. W czasie kiedy Jack ją inwigilował, odebrała telefon. Jack zauważył że numer z którym będzie rozmawiać, opisany jest w telefonie jako “Pizza z dowozem”. Jack wiedział, że do Nicol dzwoni jej kochanek.

 

- Na pewno chcesz to zrobić?

- Tak, muszę to zrobić.

- Nicol, może się jeszcze zastanowisz?

- Słuchaj ja nie wiem czyje to dziecko. Lucasa czy twoje. Ja

nie mogę tak żyć.

- Byłaś tam?

- Tak, umówiłam się.

- Kiedy to ma się stać?

- W piątek za tydzień. Musisz tam po mnie potem przyjechać

i zawieźć mnie do domu, nie wiem jak będę się po tym czuła.

- O której?

- Jestem umówiona na 10 rano, w tym gabinecie

ginekologicznym o którym ci mówiłam.

- On coś wie?

- No co ty, niczego się nie domyśla, chyba by mnie zabił.

- Rozumiem, będę tam o jedenastej czekał na ciebie w piątek.

 

Rozmówca Nicol się rozłączył. Jackowi zrobiło się przykro, ale nie miał zamiaru w żaden sposób ingerować w prywatne życie byłego Susan i jego żony. Jednak Susan go zaskoczyła. Kiedy razem byli w domu, niespodziewanie zapytała się Jacka:

 

- Ten twój informator który zna Lucasa i Nicol, mówił ci

jeszcze coś nowego? Masz o nich jakieś wieści?

- Co byś chciała wiedzieć?

- No nie wiem? A co wiesz? Mają już tego wymarzonego syna?

Mówiłeś kiedyś że nie żyją w zgodzie.

- On marzył o synu?

- Tak, bardzo. Miał obsesję na tym tle.

- Przecież mają córkę.

- Tak wiem, Abigail, ale on miał obsesję na tle posiadania

syna.

- Nic o nich nie wiem. Nie interesowałem się nimi więcej.

 

Jack okłamał Susan, przecież wiedział.

 

Jack nie chciał w żaden sposób ingerować w prywatne życie innych ludzi. Jednak zupełnie teoretycznie, zastanawiał się nad tym czy możliwości ich sprzętu mogłyby w jakiś sposób nakłonić Nicol do zmiany decyzji o usunięciu ciąży. Jack, jak cała nasza trójka, był przede wszystkim naukowcem i jego umysł cały czas przetwarzał różne warianty zastosowania ich odkrycia. I wtedy właśnie przyszedł mu do głowy ten dziwny pomysł. Trochę ryzykowny dla utrzymania tajemnicy odkrycia, ale nie dawał Jackowi spokoju. W końcu zdecydował myśląc:

 

- “Zapytam chłopaków, jeśli się zgodzą to spróbuje.”

 

Oczywistością jest, że w naturze badacza jest sprawdzać ciekawe pomysły, a poza tym zastanawiał się nad tym czy Susan chciałaby, aby Jack ratował syna Lucasa, jeśli oczywiście byłby w stanie to zrobić. Przeczuwał, że Susan byłaby mu za to wdzięczna. W pewnym sensie podjął tą próbę dla niej.

 

Nazajutrz

 

Siedzieliśmy razem w laboratorium. Jack zagadał:

 

- Chce się was o coś zapytać? Co o tym myślicie?

- No dajesz.

Skomentowałem. Georg również się zainteresował.

 

- Otóż jest taka sytuacja, że wiem, że były Susan, który ma na

imię Lucas, bardzo chciałby mieć syna.

- No ciekawe? I co?

- I ja wiem, że jego obecna żona o imieniu Nicol jest w ciąży

z synem.

- To chyba pasuje?

- No nie bardzo, bo po pierwsze ta Nicol wcale nie wie czy to

dziecko tego Lucasa a po drugie chce przerwać ciąże.

 

Wtedy do rozmowy włączył się Georg:

 

- Jack, co cię u licha interesuje prywatne życie byłego Susan?

Nie przesadzasz z tą inwigilacją? Susan cię prosiła żebyś się

tym interesował?

- Oczywiście że nie, choć wiem, że myśli o nim czasem, ale ja

chłopaki nie o tym. Chcę się was spytać, czy mogę

wykorzystać nasz sprzęt do przeprowadzenia pewnego

doświadczenia. Doświadczenia na tej Nicol.

- Co chciałbyś zrobić?

 

Zaczęliśmy być wyraźnie zainteresowani i Jack wyjaśnił nam, co chciałby zrobić i w jaki sposób.

 

- Jack, co prawda to raczej psychologia albo psychiatria a nie

fizyka, ale doświadczenie to doświadczenie, trzeba zrobić,

pewnie że możesz, pomożemy ci. Też jesteśmy ciekawi co

z tego wyjdzie.

- Żeby tylko ta Nicol od tego nie umarła.

 

Dodał Georg. Uśmiechnęliśmy się razem.

 

Nazajutrz w laboratorium.

 

Odłożyliśmy bieżące zajęcia, przygotowaliśmy się sprzętowo

i zasiedli w trójkę przed monitorami.

- Jack jesteśmy gotowi, zaczynaj.

 

Jack ustanowił połączenie z mieszkaniem Nicol. Pierwsze co usłyszeliśmy, to muzykę i zobaczyli jej oczami znajomą już Jackowi “ścianę”. A na ścianie Davida Gilmoura grającego na gitarze smutną balladę Pink Floydów. Nicol była znowu sama. Była bardzo smutna, a jej nastrój harmonizował z minoro- wymi akordami posępnej melodii. Miała podwinięty t-shirt

i trzymała rękę na gołym brzuchu, dręczyła się z myślami:

 

- “Jesteś tam? Przebaczysz mi? Ja muszę to zrobić. Przecież

nie mam innego wyjścia. Ale jak będę po tym żyć?”

 

Wtedy Jack odezwał się do nas:

 

- Dobra chłopaki zaczynamy.

 

Nicol zobaczyła że ktoś z nieznanego jej numeru dzwoni “na ścianę”. Odebrała i zaskoczona popatrzyła na ekran. Muzyka umilkła a zamiast niej, usłyszała dziwny rytmiczny dźwięk. Wiedziała, że dźwięk jest pulsujący, ale nie wiedziała jeszcze że słyszy bicie własnego serca. Na ścianie pojawił się jasnoczerwony kolor z wyraźnym ciemniejszym zacienieniem. Nicol wpatrywała i wsłuchiwała się z uwagą w to, co było na ekranie. Po chwili postanowiła wstać z fotela i podejść bliżej. Zauważyła, że obraz zmienił się nieco w harmonii z jej ruchem. W tym momencie poczuła w brzuchu przelewanie się treści pokarmowej w jej jelitach. Z wielkim zdziwieniem

i strachem zdała sobie sprawę, że dźwięk bulgotania czy burkotania w brzuchu został wyraźnie wzmocniony poprzez głośniki „ściany”. Zrozumiała, że ściana odtwarza dźwięk jej wnętrzności. Dotknęła się w okolice mostka, wyczuwając delikatne pulsowanie swojego serca i ze zdziwieniem stwierdziła, że regularny dźwięk odtwarzany przez ścianę, to dźwięk jej własnego pulsu. Poczuła, jak pod wpływem emocji jej puls staje się szybszy i mocniejszy i od razu usłyszała to wzmocnienie i przyspieszenie w głośnikach. W tym momen- cie, oprócz własnego pulsu usłyszała jeszcze drugi, znacznie szybszy, choć słabszy dźwięk. Domyśliła się, że to dźwięk pulsu jej dziecka. Zbliżyła się w stronę okna, przez co jej brzuch stał się silniej oświetlony światłem dziennym. Obraz na ścianie zrobił się wyrażanie jaśniejszy. Opuściła koszulkę, zasłaniając brzuch a obraz stał się znowu ciemniejszy. Powtórzyła to z tym samym skutkiem kilka razy. Zasłaniała brzuch rękami i obserwowała na ścianie zmianę jasności obrazu oraz zmianę kształtu cienia. Była wystraszona. Zrozumiała już, że to co jest wyświetlane na ścianie ma związek z jej dzieckiem. Słyszała również, że tętno dziecka wzrosło zaraz po wzroście jej własnego. Tak, jakby dziecko było w stanie reagować na zmiany nastroju matki. Wtedy obraz na ścianie stał się jeszcze dziwniejszy. Cienie stały się bardzo ciemne i wyraźnie kontrastowały z czerwonym tłem. Aż w końcu zaczęły się zwiększać i przysłoniły niemal cały ekran. Z głośników płynęły słabe, dziwne dźwięki o niskiej częstotliwości. Tylko mózg Nicol był w stanie rozumieć te dźwięki z właściwą percepcją. I wtedy zaniemówiliśmy ze zdumienia. Nikt z nas nie spodziewał się tego co zobaczyliśmy. Tego sygnału w przypadku bardzo prostych sygnałów nienarodzonych dzieci, jeszcze nigdy nie obserwowaliśmy. Na monitorze wyobraźni dziecka, pomimo zaledwie jego kilkunastu tygodni życia, zobaczyliśmy wskaźnik niepokoju. Natężenie sygnału było bardzo silne. Jack przełączył transmisję na Nicol i ze zdziwieniem stwierdził, że na jej monitorze wyobraźni widzi niemal identyczny obraz jak przed chwilą widział na monitorze wyobraźni jej dziecka. Wyglądało to tak, jakby obydwa obrazy, w jakiś nieznany sposób harmonizowały ze sobą. Nicol usiadła z powrotem na fotelu i się rozpłakała.

Tymczasem Jack w naszej obecności, najpierw połączył nasz sprzęt z dzieckiem Nicol a następnie odtworzył obraz na “ścianie” w salonie, w czasie rzeczywistym. Nicol oglądała relację “na żywo” tego co rejestrował Teddy połączony

z mózgiem dziecka. Jack naprzemiennie przełączał obraz

z monitora wyobraźni i z monitora nerwu wzrokowego. Aby ustanowić taką transmisję i posłać ją na “ścianę”, wykorzystaliśmy skradziony telefon, który kupiłem kilka tygodni temu na targu. Po około siedmiu minutach przerwaliśmy połączenie i na ścianie znowu pojawiła się gitara Gilmoura. Nicol długo siedziała w milczeniu, dotykając swojego brzucha. Intensywnie myślała. Nie zamierzała dochodzić skąd to dziwne połączenie. Przyjęła je, jakby miało być oczywistością. Poczuła ulgę i wzięła głęboki oddech.

 

Po kilku dniach

 

Jack, już bez naszej obecności, połączył się z Nicol w kry- tyczny piątek. Zrobił to około południa, czyli wtedy, kiedy zabieg powinien już być wykonany. Jack przełączył się na sygnał syna Nicol, spodziewając się, że Teddy już tego sygnału nie znajdzie. Ale... nie, był i spokojnie nadawał sobie swoje:

 

- “Hello, tu jestem, jestem chłopczykiem i mam się dobrze.

Czas byłoby nadać mi jakieś imię.”

 

*****

Miasto San Jose. 17 miesięcy po Lilian Day.

 

- Słuchajcie koledzy, jesteście zaproszeni na małą uroczystość.

Georg przyjdź z Elen.

 

Jack przemówił niespodziewanie do mnie i do Georga.

 

- To znaczy? Co to za uroczystość?

- No urodziny Susan.

- A urodziny, bo tak jakoś patetycznie zacząłeś.

- No urodziny, ale jakby trochę więcej. No nie tylko.

- A nie tylko?

 

Georg się zainteresował.

- A co jeszcze?

- No, chcę podarować Susan na urodziny... pierścionek.

- Co chcesz jej podarować?

 

Spojrzeliśmy z Georgiem na Jacka z żywym zaintereso- waniem i rozbawieniem.

 

- No przecież mówię... pierścionek.

- Słuchaj no Jack, to może ty się chcesz jej wreszcie...

oświadczyć?

- Oj, oświadczyć, oświadczyć, po co zaraz używać takich

ostatecznych, radykalnych pojęć.

 

Georg się odezwał:

 

- Thomas, ja myślę, że on chce się Susan oświadczyć, ale tak

tylko trochę, żeby nie było ostatecznie.

- Jack, a ty chcesz jej podarować cały pierścionek czy tylko

pudełko?

- Przestaniecie się wreszcie nabijać? Niech wam już będzie,

będę się oświadczał. Choć to tak trochę poważnie brzmi.

- Poważnie powiadasz?

- Jack to brzmi jak... wyrok.

 

Teraz już nie wytrzymaliśmy i zaczęliśmy się śmiać wszyscy.

- Kiedy to ma się stać?

- Za tydzień, w sobotę w naszym pubie.

- Pewnie że przyjdziemy.

 

Odezwałem się ja:

 

- Jack, czy ja mogę kogoś przyprowadzić?

- Kogo???

- Kogo???

 

Moi koledzy żywo zareagowali.

 

- No co się tak na mnie gapicie łotry, co? No chcę przyjść

z dziewczyną.

- Z jaką dziewczyną? Przecież miałeś sobie kupić jakąś

w Australii?

- No właśnie z tą. Jutro przylatuje.

 

Głupi chichot Jacka i Georga trochę mnie zirytował.

 

- No pewnie że możesz. Jakżeż to dziewczę ma na imię?

- No normalnie.

- Normalnie? Nie ma takiego imienia.

- No normalnie, Eva.

- A, Eva? Ładna chociaż?

- Nie, wam na pewno się nie spodoba. Słuchaj Georg, ty

zamierzasz jeszcze wrócić do naszego mieszkania bo od kilku

miesięcy nie nocowałeś tam ani razu?

- Pewnie że nie, chyba że mnie Elen kiedyś wyrzuci, ale na

razie się na to nie zanosi. Ta twoja Eva z Australii spokojnie

może tam z tobą mieszkać, jeśli jakaś jest w stanie z tobą

Thomas wytrzymać.

 

Nazajutrz.

 

Zobaczyłem ją z daleka na sali przylotów. Ciągnęła za sobą dużą walizkę na kółkach i nerwowo się rozglądała. Na mój widok jej twarz rozpromieniała uśmiechem. Przytulałem ją tak długo i tak mocno, że aż ludzie zaczęli się nami interesować.

 

- Eva wyjdziesz za mnie?

- Głupi jesteś, a poza tym, za chwile nie będzie tematu, bo

mnie tu udusisz. Muszę najpierw rozeznać na miejscu, co

z ciebie za ziółko i poznać twoje trzy żony.

 

Jej rozbawione oczy rozglądały się radośnie zza mojego ramienia. Całowałem je na przemian, przeszkadzając im w ten sposób. To było naprawdę czułe powitanie. Eva zamieszkała ze mną, rozpoczynając krótki, jednak najszczęśliwszy okres

w moim życiu. Oczywiście wieść o jej przyjeździe natychmiast rozeszła się w naszym ścisłym gronie i moi przyjaciele wcale nie zamierzali czekać kilku dni, po to aby ją zobaczyć i poznać. Jeszcze w ten sam dzień, kiedy do mnie przyleciała, zjawili się niespodziewanie wszyscy. Przyszedł Jack z Susan i Georg z Elen. Wyciągnęli nas z domu do naszego pubu, na zaimprowizowaną naprędce uroczystość powitalną. I tak Eva w gwałtowny sposób zamieniła samotne życie, pełne spokoju i harmonii z przyrodą, na pełne gwaru

i towarzyskiego harmidru, życie wielkiego miasta. Nasze grono powiększyło się do sześciu osób. Dziewczyny od razu bardzo ją polubiły i nazwały małolatą, choć była od nich tylko dwa lata młodsza. Evie na początku trudno było do tego przywyknąć, ale z czasem czuła się w naszym towarzystwie coraz bardziej swobodnie. Zwiedzaliśmy razem miasto

i okolice a dziewczyny uczyły ją wszystkiego, czego ona na rajskiej wyspie nie miała okazji się nauczyć, poczynając od robienia makijażu. Eva szczególnie zaprzyjaźniła się z Elen. Obie w głębi duszy były wrażliwymi romantyczkami.

Nadszedł w końcu dzień w którym Jack oświadczył się Susan. Trudno powiedzieć na ile Susan tego właśnie się w ten dzień spodziewała, ale jednak widzieliśmy, że jest radośnie zaskoczona. Spotkanie rozpoczęło się jak typowe urodzinki. Przynieśliśmy drobne prezenty i kwiaty oraz złożyli Susan życzenia. Jedynie Jack poprosił nas wcześniej, abyśmy ubrali się trochę bardziej oficjalnie. W pewnym momencie Jack podszedł do baru i poprosił o przyciemnienie światła w pubie oraz włączenie przygotowanej wcześniej romantycznej muzyki. Było tam kilka osób, które z ciekawością zaczęło się przyglądać. Właściciel, który znał nas już tak dobrze, że był naszym kumplem, przyniósł świecznik z zapalonymi świecami i postawił na stole. Chcieliśmy, aby został razem z nami. Jack trzęsącymi rękami wyciągnął skądś pudełko z pierścion- kiem, otworzył go i podszedł do Susan.

 

- Wiesz Susan , chciałbym prosić cię o to żebyś...

 

Susan oblała się rumieńcem i w milczeniu wstała zaskoczona. Wtedy Elen i Ewa gwałtownie zaprotestowały:

- Ty, co to ma być?

- Chwila, chwila.

- No co mi się wtrącacie do ważnego momentu życiowego?

 

Jack trochę speszony odezwał się z wyrzutem.

 

- Kolego to nie tak ma być.

- A jak?

- Na kolana!

 

Rozkazała krótko Elen. Wszyscy w pubie, z nami na czele wybuchli śmiechem. Jack popatrzył na Elen wzrokiem szefów firmy Smith, ale nie miał innego wyjścia jak grzecznie uklęknąć przed Susan. Ponownie przystąpił do swojej kwestii:

 

- Susan , chciałbym prosić cię o to żebyś została moją żoną.

 

Nastała chwilka ciszy którą przerwał Georg:

 

- Susan powiedz mu, żeby dał ci tydzień do namysłu.

 

Znowu cały pub się roześmiał. Wszystkie trzy dziewczyny były wzruszone do łez. Susan podniosła Jacka z kolan, objęła go czule i powiedziała radośnie:

 

- No dobra, niech ci już będzie, zgadzam się.

 

Scena zakończyła się namiętnym pocałunkiem, a wszyscy bili brawo. Susan włożyła pierścionek, który skrzył się w świetle świecy. Bawiliśmy się do późnej nocy przy głośnej muzyce, nie żałując alkoholu. W trakcie spotkania Jack i Susan ustalili, że skromny ślub odbędzie się za trzy miesiące. Oboje byli już na to mentalnie przygotowani. Wspólne małżeńskie życie mieli już dawno rozplanowane ze wszystkimi szczegółami. Ślub był tylko formalnością. Po alkoholu przyznali się, że planują dziecko.

 

*****

 

Trzy miesiące później.

 

Byliśmy razem w trójkę w pracy i Georg zagadał do Jacka:

 

- Jack, mówiła ci Susan, że dziewczyny organizują wieczór

panieński?

- No coś tam mówiła, do jakiejś restauracji idą razem czy coś

tam. My jesteśmy zaproszeni?

- Oczywiście że nie i nie do jakiejś, ale ja wiem do jakiej,

podsłuchałem je przypadkowo jak się umawiały przez telefon.

- Do jakiej?

 

Żywo zainteresowaliśmy się z Jackiem. Georg kontynuował:

 

- Otóż moi drodzy koledzy nasze dziewczyny idą do klubu

“Nigdy Mnie Nie Zapomnisz” w centrum San Jose.

- “Nigdy Mnie Nie Zapomnisz” a cóż to takiego?

- To jest lokal ze striptizem. Specjalizują się w organizacji

wieczorów kawalerskich i panieńskich. I drodzy przyjaciele

w przypadku wieczoru panieńskiego to jest męski striptiz.

- Co takiego? Męski striptiz ?! Panowie to zdrada. Kto im

pozwolił? Kto tam ma być ?

- Idą w piątkę: Susan z koleżanką Sandy, Elen, Jennifer i Eva

- Na męski striptiz?!

- Tak.

- To jędze, mówiły wam coś?

- A gdzie tam. Susan mówiła, że idą tak sobie razem pogadać.

- No pogadać akurat, chyba popiszczeć.

- Dobry Boże, co tam się może dziać, przecież to nasze kobiety.

 

Żywo mnie to zainteresowało.

 

- Chłopaki, wejdźmy na stronę tego “Nigdy Mnie Nie

Zapomnisz”. Zobaczymy co to też tam, ma się wydarzyć.

 

Weszliśmy do internetu i czytaliśmy ogólny program eventu

w wersji dla kobiet:

-“Zakazane słowa, test na żonę, nauki przedmałżeńskie,

jeszcze nigdy nie, konkurs rzeźbiarski, Fiutek-rezolutek.”

- Konkurs rzeźbiarski? Zaciekawiło mnie.

- Tak Thomas. Tu masz szczegółowy opis. Eva dostanie ogórek

i nożyk i będzie musiała wyrzeźbić twojego wacka.

- Matko.

- O, te nauki przedmałżeńskie też fajne.

- Na czym polegają?

- Dziewczyny muszą założyć prezerwatywę na banana bez

użycia rąk.

- Potem kolacja, dania do wyboru, potem panie zapraszane są

na wspólną salę i tam będzie striptiz, potem na zakończenie - “Fiutek-rezolutek”.

-“Fiutek-rezolutek”, co to takiego?

- Nie słyszałeś o “Fiutku -rezolutku”? A ty Jack?

- Pewnie że słyszałem, każdy programista o tym wie, to jest

super. Niektórzy specjalnie przychodzą na te eventy właśnie

dla fiutka.

- Co to jest?

- To jest zabawka. Ale kolego nie byle jaka. To absolutnie

technicznie topowa zabawka naszych czasów. Połowy lat

40-tych XXI wieku. Firma amerykańska, która kiedyś

specjalizowała się w produkcji znanych na całym świecie

laleczek, w latach 30-tych XXI wieku odkupiła od

Japończyków technologię i zaczęła produkcję

zaawansowanych technologicznie zabawek. A potem już nie

tylko zabawek, ale różnego rodzaju robocików użytkowych.

- Zabawek?

- Tak. Różnego rodzaju pieski, kotki, misie ,laleczki, robociki

z którymi można normalnie rozmawiać. One chodzą, tańczą

śpiewają. Mogą mieć zastosowanie edukacyjne, mogą uczyć

dzieci i nie tylko dzieci, języków obcych albo czegokolwiek

chcesz. Towarzyszą też ludziom starszym. Wchodzą

w interakcję z użytkownikiem. Są doskonałe.

Możesz gadać z nimi o czym chcesz. Rozmawiając z nimi,

często odnosi się wrażenie prawdziwej inteligencji. Te

zabawki są podobno bardzo bliskie spełnienia testu Turinga*.

Trochę jedynie zbyt wolno“myślą”.

- Co takiego? Naprawdę? Jak działają?

- Mają wbudowane sensory i serwomechanizmy, silniczki

różnego rodzaju. Mają kamerki zamiast oczu, są w stanie

mierzyć tętno i ciśnienie, mają procesory na których mają

oprogramowane takie funkcje jak sposób poruszania się,

mimikę twarzy itp... ale centrala ich “świadomości” jest

w serwerowni firmy. Jeśli działają, to muszą być połączone

przez szybkie łącze internetowe ze swoją centralą. Tworzą

pliki z zapytaniem w czasie rzeczywistym. W centrali potężne,

najbardziej zaawansowane maszyny, przetwarzają ogromną

bazę danych, którą posiada firma, a następnie wysyłają przez

szybki internet plik z odpowiedzią do zabawki.Wszystkie

zabawki tej firmy działają tak samo i korzystają z tych

 

…………………

* Test Turinga – Sposób określania zdolności maszyny do posługiwania się językiem naturalnym. W uproszczeniu, testuje czy maszyna (komputer) dorównuje inteligencji człowieka.

Alan Mathison Turing (1912-1954) angielski matematyk, powszechnie uważany za ojca teoretycznej informatyki i sztucznej inteligencji.

..............................

 

samych serwerów. To budynek wielkości wielkiego centrum

handlowego. Oni oprócz tradycyjnych maszyn wykorzystują

tam również kilka, dokładnie takich samych komputerów

kwantowych najnowszej generacji jak Teddy.

- Wielki biznes.

- Tak, za używanie takiej zabawki płaci się kilkadziesiąt,

a czasem i kilkaset dolarów na miesiąc.

- Ludzie to kupują?

- Oczywiście.

- A “Fiutek-rezolutek” jak działa?

 

Jack kontynuował:

 

- To laleczka w kształcie penisa. To seria limitowana.

W zasadzie przeznaczona wyłącznie dla lokali

organizujących wieczory panieńskie. Jest też wersja waginy

na wieczory kawalerskie. To zabawki bardzo drogie. Fiutek

ma wielkość małego wibratora. Ma też jąderka, a z jąderek

wyrastają mu nóżki. Trampki nosi. Ma też parę rączek

z malutkimi dłońmi. Stawiają taką laleczkę na stole

w czasie wieczoru panieńskiego a ona chodzi po stole,

śpiewa, tańczy i ma bardzo zaawansowaną dynamikę ruchu

i mimikę twarzy, no jeśli to twarzą można nazwać. Ale ma

buzię, bystre oczka i nosek. Jest bardzo ruchliwa

i autonomiczna. We właściwym momencie zbliża się

do wybranej dziewczyny i każe nadstawić palec, a następnie

małą rączką za ten palec ją chwyta. Prawdopodobnie ma tam

w tej swojej małej dłoni czujniki tętna, ciśnienia krwi, może

saturacji, to tajemnica firmy. Następnie pyta się dziewczyny,

z kim i jak chciałaby to zrobić, no w końcu to wieczór

panieński. I teraz uważajcie, dziewczyna ma to sobie tylko

wyobrazić, pomyśleć, ma nie zdradzać myśli, ale tylko

powiedzieć słowo “już“. Wtedy Fiutek, patrząc dziewczynie

głęboko w oczy, tak naprawdę skanuje kształt twarzy oraz

kształt tęczówki i naczynia krwionośne dna oka, odpowiada

dziewczynie swoją wersję jej własnych myśli i bezbłędnie

rozpoznaje czy trafił czy nie. Jeśli stwierdzi że odgadł, to

radośnie tańczy i śpiewa, a następnie każe się dziewczynie

pocałować w... czubek głowy a w zasadzie to główki. Jeśli

dziewczyna nie chce tego zrobić to strzela focha i nie chce

dalej wróżyć. Jak nie trafi, co zdarza się znacznie częściej, to

chodzi po stole ze smutną minką i spuszczonymi rączkami

i coś tam smutnego sobie mamrocze.

- Jack to niemożliwe. Jak często zgaduje?

- Nie często, to zależy czy dziewczyna ma jakieś proste

skojarzenia. Jak dokładnie to działa, to nie wiadomo, ale

stacje robocze w ciągu dziesiątków części sekundy

przeszukują bazę danych. Identyfikują dziewczynę na

podstawie rysów twarzy, a następnie przeszukują

wszystko, co jest o niej w bazie danych i w internecie. Konta

internetowe, strony Facebooka, Istagrama, Twittera,

wszystko co kiedyś napisała, podobno nawet firma zbiera

treści rozmów telefonicznych, choć nie chce się do tego

przyznać. Potem program wyszukuje kluczowe słowa, buduje

profil psychologiczny i próbuje odgadnąć co dziewczyna

pomyślała. Wysyła plik do Fiutka a ten mówi odpowiedź,

oczekując na reakcję.

- Co się dzieje jak trafi?

- Rozpoznaje po reakcji organizmu dziewczyny czy trafił czy

nie. Skanuje tęczówkę oka, mierzy wzrost ciśnienia i takie

tam. Rozpoznaje czy trafił czy nie z 99% skutecznością.

- Jak często trafia?

- No tak, raz na dziesięć prób, czasem częściej. Najczęściej jak

już trafi to tylko częściowo. Ale jak trafi dobrze, to podobno

efekt jest powalający. Wiele radości i śmiechu, a dziewczyna

jest w szoku.

Jackowi nagle coś się stało. Przestał nam objaśniać jak działa ta zabawka, zgiął się wpół i próbował nam coś powiedzieć, ale nie umiał. Zamilknął na chwilę i wydawał tylko dziwne dźwięki, jakby gwałtownie próbował złapać powietrze. Z jego oczu płynęły łzy. Przepona w gwałtownych skurczach uniemożliwiała mu normalne oddychanie. Georg się przeraził, ja zresztą też.

 

- Jack, co ci jest?!

 

Wtedy zrozumieliśmy, że Jack zakrztusił się, bo doznał ataku śmiechu i nie umiał wymówić słowa. Ale w końcu uspokoił się na tyle, że zaczął wykrzykiwać krótkie, pojedyncze wyrazy, cały czas trzęsąc się przy tym w histerycznym chichocie:

 

- Wy jędze! chcecie! chcecie france! Chcecie wrażeń!

wrażeń! niezapomnianych, striptizu tak?! Wrażeń, na całe

życie. Zachciewa wam się? Mówisz, masz! Nasza firma wam

to zorganizuje!

- Jack, co ci jest? O czym myślisz?

- Shakujemy “Fiutka-rezolutka”.

 

Zamilkliśmy z Georgiem przerażeni. W końcu skomentowałem:

 

- Głupi jesteś.

 

Georg dodał:

 

- Przecież umrą na zawał.

 

Jack krzyczał:

- Chłopaki co wy gadacie! To zdrowe dziewuchy, serca mają

jak dzwon, nic im nie będzie, najwyżej trochę je nastraszymy!

 

Czułem jak łzy radości napływają mi do oczu. Po namyśle

skonstatowałem:

 

- No chociaż.

 

Potem śmialiśmy się w trójkę tak, jak nigdy dotąd. Obserwator

z zewnątrz pomyślałby, że coś z nami nie tak.

 

Po dwóch dniach.

 

Jack przygotował odpowiednie oprogramowanie i zasiadł za komputerem. Był gotowy podjąć próbę dostania się do oprogramowania zabawki, musiał tylko wybrać dzień

w którym odbywały się wieczory panieńskie i zabawka była

w klubie załączana. Nie był to jeszcze wieczór panieński Susan, ale jakiejś inne, wcześniejsze spotkanie. My postanowiliśmy Jackowi towarzyszyć i pomóc, a jak się uda, to nasz plan wypróbować.

 

- Jack co będziesz robił?

- Ustaliłem już z jakiego serwera klub bierze internet. Zaraz

się tam włamię, już jestem na to przygotowany tylko muszę

mieć adres IP połączenia z fiutkiem. Zainstaluję na serwerze

program, który mam przygotowany, a który będzie

przechwytywał pliki z centrali producenta zabawek do Fiutka

i będę mógł te pliki nadpisywać po swojemu i wtedy posyłać

je zmienione do zabawki. „Fiutek-rezolutek” będzie działał

normalnie, tylko ja będę mógł zamiast centrali producenta

dostarczać mu odpowiedzi. Cała reszta jego

oprogramowania nie będzie zmieniana. Może się jedynie

chwilkę wieszać zanim udzieli odpowiedzi, będzie to tak

wyglądało jakby trochę dłużej się zastanawiał.

- Zobacz, jest nowe połączenie.

- Tak, to ten protokół. Załączyli Fiutka. Dajcie mi piętnaście

minut, ja nad tym popracuję i powiem wam kiedy będę

gotowy a wy w tym czasie uruchomcie Teddy‘ego i spróbujcie

namierzyć ten klub, a w nim jakieś dziewczyny, które siedzą

przy stole na którym jest filutek.

- Ok.

 

Minęło 15 minut.

 

- Ok, jestem gotowy, możemy próbować.

- My też. O są dziewczyny. Ta w niebieskiej sukience patrzy na

fiutka.

- O jacie, chłopaki jaki on fajny.

 

Zobaczyliśmy zabawkę oczami dziewczyny w niebieskiej sukience.

 

- Matko, te minki i te oczka. A jak fajnie tańczy i śpiewa. I te

trampki.

- Dobra, idzie do tej naszej.

 

Wszystkie siedem dziewczyn siedzących przy stole płakało ze śmiechu i radości. Fiutek-Rezolutek złapał dziewczynę którą inwigilowaliśmy za palec i zapytał o to, jak i z kim by chciała, a my czytaliśmy jej myśli na monitorze naszego sprzętu. Dziewczyna pomyślała:

 

- “Z listonoszem w piwnicy.”

I powiedziała słowo:

 

- Już.

- No Jack dajesz.

 

Jack przepisał jej myśl na komputerze i posłał plik do zabawki. Fiutek-rezolutek palnął bezzwłocznie dziecięcym głosikiem:

 

- Z listonoszem w piwnicy.

 

My inwigilując dziewczynę usłyszeliśmy nagle bardzo krótkie zatrzymanie akcji serca, a następnie usłyszeliśmy jak jej tętno

gwałtownie rośnie do ponad 200 uderzeń na minutę.

Z głośnika myśli popłynęło przeciągłe:

 

- “Coooooo takiego!!!???”

 

Dziewczyna próbowała nieskładnie wymówić zdanie:

 

- Ale zaraz, jak to? To niemożliwe, co to ma być?

 

Fiutek puścił jej palec i zaczął odstawiać radosny taniec, pokrzykując że odgadł. Następnie znowu podszedł do dziewczyny i nadstawił swoją główkę do pocałunku. Nieszczęsna go cmoknęła, a pozostałe doznały ataku szału radości. Ale nasza bohaterka nieco doszła do siebie i wcale nie zamierzała odpuścić:

 

- Jeszcze raz, jeszcze raz. Chwila, chwila, ja chcę jeszcze raz!

 

Fiutek podszedł do niej i sam od siebie zapytał:

 

- Na pewno chcesz?

 

Widocznie po trafnym strzale tak był zaprogramowany. Dziewczyna powiedziała:

 

- Tak, tak.

 

Nadstawiła palec i pomyślała:

 

- “Z Brucem Lee na drabinie.”

 

Oraz powiedziała:

 

- Już.

 

Jack, już bez poganiania, wpisał na klawiaturze jej myśl,

a filutek powtórzył:

 

- Z Brucem Lee na drabinie.

 

Fiutek znowu zaczął swój taniec zwycięstwa, a koleżanki nieszczęśnicy wpadły w amok, wydzierając się niemiłosiernie.

Natomiast ona sama. To była tragedia. Zamilkła, pobladła,

a następnie zrobiła się czerwona i tętno znowu gwałtownie zaczęło jej rosnąc. Nie była w stanie wymówić ani słowa. Po prostu odjęło jej mowę. Nawet myśleć nie była w stanie. Miała problemy z oddychaniem. W końcu po minucie napiła się wody, cmoknęła fiutka, który już stał i czekał i zaczęła niewyraźnie cicho bełkotać:

 

- Ale jak to, ale jak to? To coś czyta w moich myślach.

 

My przerwaliśmy połączenie. Jack wyłączył komputer

i stwierdził:

 

- No... fajnie działa, wystarczy.

 

Oczywiście śmiechu znowu nie byliśmy w stanie opanować. Wieczór panieński Susan miał szanse stać się niezapomniany. My byliśmy gotowi to zorganizować.

Tydzień później. Wieczór panieński Susan w klubie “Nigdy Mnie Nie Zapomnisz”.

 

Patrzyłem spokojnie jak Eva szykuje się na wyjście z domu. Miała jakąś tajemniczą reklamówkę i bardzo dobry nastrój. Zapytałem:

 

- Jak stamtąd wrócicie?

- Nie przejmuj się, dziewczyny mówiły, że załatwią jakiś

odwóz, może weźmiemy taksówkę.

- Eva.

- Tak?

- Tylko nie pij za dużo i nie rajajcie.

- Głupi jesteś.

- Baw się dobrze! I pamiętaj że cię kocham!

 

Eva wyszła, a ja czułem że łzy radości napływają mi do oczu. Za dwie godziny umówiłem się z chłopakami. Wiedzieliśmy, że nasze dziewczyny zaczęły swój wieczór panieński wcześniej i znając plan eventu, nie chcieliśmy inwigilować je cały czas. Uznaliśmy, że to będzie nieładnie, jak będziemy je cały czas podsłuchiwać. Niech tam sobie o nas pogadają co tam chcą. Nas interesował tylko striptiz, no i oczywiście finałowa atrakcja, to jest zabawa Fiutkiem-rezolutkiem. Klub był tak skonstruowany, że było w nim kilka wydzielonych mniejszych sal, w których odbywały się osobne spotkania,

a na striptiz wszyscy schodzili się do głównej sali, gdzie był zespół muzyczny i scena. Nasze dziewczyny były w komplecie, czyli była Elen z Jennifer, Eva oraz Susan z koleżanką Sandy. Nie wiem jak to zorganizowały, ale wszystkie miały takie same, różowe sukienki i wianki na głowie. To pewnie była ta tajemnicza reklamówka Evy. Wyglądały ślicznie. Jak załączyliśmy Teddy‘ego, to akurat kelner zapraszał je do głównej sali. Na początku oglądaliśmy wszystko oczami Susan, ale byliśmy gotowi na przełączanie się pomiędzy dziewczynami. Na głównej sali zebrało się sporo młodych kobiet. Wszystkie były pobudzone sporą dawką alkoholu

i wszystkie radośnie krzyczały i dokazywały, przekrzykując głośną muzykę.

W końcu się stało. Wyszedł on. Młody, dobrze zbudowany, jednak niezbyt wysoki chłopak, na bosaka w tanecznym kostiumie przypominającym garnitur. Muzyka grała, chłopak ładnie tańczył, wdzięczył się do dziewczyn i systematycznie pozbywał się elementów garderoby, aż pozostał w samych slipach. W miarę tego jak się rozbierał, towarzystwo darło się coraz mocniej i mocniej. Aż w końcu nastąpił kulminacyjny moment i tancerz jakimś sprytnym trikiem pozbył się swoich “niewymownych”. Dziewuchy oszalały. Zaczęły piszczeć tak, że muzyki prawie nie było słychać a chłopak wymachiwał im rytmicznie przed oczami, naprzemiennie swoim przyrodzeniem albo krępymi pośladkami. Mieliśmy okazje oczami Susan od razu obalić mit który mówi, że dziewczyny w tym momencie zasłaniają oczy. Niektóre tylko maskowały dłońmi taki zamiar, ale tak naprawdę pomiędzy palcami obserwowały każdy szczegół z wielką uwagą. Ponieważ oglądaliśmy scenę oczami Susan, to cała nasza trójka usłyszała jej myśl:

 

- “Ma bardzo podobnego do Jacka.” Bystre spojrzenia Georga i moje, natychmiast skierowały się

w stronę naszego kolegi. Jack wyprężył dumnie pierś i zrobił minę Napoleona po bitwie pod Austerlitz. Jednak Susan zaraz dodała:

 

- “Wcale nie takiego dużego.”

 

Jack zrobił “spocznij” a my wybuchnęliśmy śmiechem. Całe przedstawienie nie trwało dłużej jak 20 minut i nasze kobiety wróciły do swojej małej sali. Kelner opróżnił stół a my już wiedzieliśmy, że trwają przygotowania do zabawy z Fiutkiem. Jack zaczął uruchamiać swój komputer. A my zresetowaliśmy połączenie. Po kilku minutach byliśmy gotowi. Dziewczyny rechotały radośnie. Widać było, że są ciekawe nadchodzącego spektaklu. Kierownik sali osobiście przyniósł Fiutka- rezolutka. On już niesiony na rękach, bystro rozglądał się po twarzach dziewczyn i robił mądre minki. Dziewczyny nie mogły powstrzymać oznak zachwytu:

 

- O jacie, jaki słodziak.

- Jak fajnie patrzy.

- Jaki bystrzak, jakie minki stroi.

- I te nóżki w tych trampeczkach.

- A rączki jakie ma fajne.

 

Szef sali przedstawił fiutka, wyjaśnił w skrócie zasady zabawy i powiedział, że jak już się pobawimy, to żeby dać mu znać, bo filutek będzie jeszcze potrzebny gdzie indziej. Dodał jeszcze, żeby się nie obawiać że spadnie ze stołu, bo jest bardzo autonomiczny i zaawansowany technicznie i potrafi sam

o siebie zadbać. Następnie postawił fiutka na stole i poszedł. No i się zaczęło. Dziewczyny płakały ze śmiechu i ze szczęścia. Fiutek zaczął śpiewać i tańczyć na stole, wywijając swoimi małymi, cienkimi nóżkami w nieproporcjonalnie dużych trampeczkach. Nóżki wyrastały mu wprost

z realistycznej moszny z dwoma jąderkami. Fiutek śpiewał:

 

- Jestem Fiutek-rezolutek, mądrą główkę przecież mam.

Wy pomyślcie sobie o czymś, ja odpowiedź szybko dam.

Daj dziewczyno mi paluszek, ja potrzymam chwilkę go.

Ty pomyślisz sobie o czymś, a ja powiem o co szło.

Jeśli zgadnę, to kobieto nie oszukasz łatwo mnie.

Jeśli zgadnę, to ty musisz pocałować wtedy mnie.

 

Fiutek przestał tańczyć i podszedł do Evy. Następnie zaczął się z bliska uważnie przyglądać jej twarzy. My szybko przełączyliśmy się na Evę. Fiutek znowu się odezwał, ale już nie tańczył:

 

- Daj dziewczyno mi paluszek, pomyśl sobie; z kim i jak?

ty się zaraz bardzo zdziwisz, że ma główka mądra tak.

A jak będziesz to już wiedzieć, powiedz głośno słówko... już.

Wtedy zaraz ci odpowiem, twe zdumienie jest tuż, tuż.

 

Fiutek wyciągnął rękę w stronę Evy, a ta podała mu palec. Słyszeliśmy, że pozostałe dziewczyny szeptały jej do ucha, że ma pomyśleć, że chce z murzynem. Usłyszeliśmy myśl Evy:

 

- “W parku z murzynem.”

 

I powiedziała głośno słowo:

- Już.

 

Jack szybko coś wstukał z klawiatury i filutek się odezwał:

 

- W parku to rozumiem, ale nie mówi się z murzynem tylko

z afroamerykaninem.

 

Fiutek puścił palec Evy i radośnie zaczął tańczyć, podskakiwać i śpiewać:

 

- Odgadłem, wygrałem! Fiutek tańczy w kółko!

Ty teraz dziewczyno pocałuj mnie w... czółko.

 

Usłyszeliśmy myśl Evy:

- “Przecież to niemożliwe, jak to działa?”

 

Susan się odezwała:

 

- Eva spróbuj jeszcze raz, ale teraz już sama coś pomyśl. To

coś ma czuły mikrofon kierunkowy i nas usłyszało.

 

Eva kontynuowała:

 

- Fiutek choć tu, ja chcę jeszcze raz.

 

Fiutek podszedł. Eva cmoknęła go w główkę i usłyszeliśmy znajomą już odpowiedz Fiutka:

 

- Na pewno chcesz?

- Tak, tak.

 

Eva nadstawiła palec i pomyślała:

 

- “W łodzi podwodnej z kapitanem Nemo.”

 

I powiedziała:

- Już.

 

Jack wpisał polecenie z klawiatury i Fiutek palnął:

 

- W łodzi podwodnej z kapitanem Nemo.

 

Fiutek rozpoczął swój taniec zwycięstwa, dziewczyny wpadły w szał a Eva doznała głębokiego szoku. Słyszeliśmy jak serce wali jej jak młot w klatce piersiowej, a po głowie w kółko chodziła jej jedna myśl:

 

- “Ale jak to? Ale jak to? To niemożliwe.”

 

Na monitorze wyobraźni wskaźnik niepokoju poszybował na koniec skali. W końcu cmoknęła fiutka ponownie

i wymamrotała:

 

- Przecież to niemożliwe, jak to działa?

 

Następna była Jenifer. Pomyślała:

 

- “Ze sprzedawcą w przebieralni.”

 

Jack wklepał odpowiedz i Fiutek znowu śpiewał i tańczył taniec zwycięstwa, a Jenifer zbladła i zrobiło jej się słabo. Nie była w stanie niczego powtarzać. Dziewczyny się śmiały, ale już nie wszystkie. Eva i Jenifer siedziały cicho pokonane, zdezorientowane, załatwione przez Fiutka. Próbowały wyrównać oddech i tętno. Kolejna była Sandy. Sandy widząc pokonane koleżanki postanowiła powalczyć:

 

- “Czekaj no ty cwaniaczku, ze mną tak ci łatwo nie pójdzie.”

 

Nadstawiła palec i pomyślała:

 

- “ W kabinie statku Apollo 13 z Tomem Hangsem.”

 

Jack postanowił, że da dziewczynie cień nadziei i celowo zwlekał z wpisaniem odpowiedzi, ale w końcu po kilku sekundach Fiutek powtórzył:

 

- W kabinie statku Apollo 13 z Tomem Hangsem.

 

Fiutek po raz kolejny rozpoczął swój zwycięski taniec

i radosny śpiew, ale w pomieszczeniu nastała złowieszcza cisza. Sandy opadła bezwładnie na krzesło i poprosiła

o szklankę wody. Zrobiła się blada jak ściana. W końcu cmoknęła czekającego już fiutka i bełkotała po cichu, niewyraźnie:

 

- To niemożliwe, to niemożliwe, to niemożliwe.

 

Elen się odezwała:

- Dziewczyny, czy wy to widzicie? Co to kurde jest, co to za

technologia? Jak to działa?

 

Susan zaczęła uważnie przyglądać się fiutkowi ze wszystkich stron a on z poważną minką śledził jej wzrok i patrzył jej cały czas prosto oczy. Susan wstała i zaczęła obchodzić stolik dookoła a filutek obracał się w milczeniu na stole i ją obserwował, tak jakby szykował się do odparcia jakiegoś ataku. W końcu Susan powiedziała do Elen:

 

- No dajesz, może to jakiś nadzwyczajny zbieg okoliczności.

Poczekaj ja cię zasłonię, żeby nie mógł cię widzieć.

Susan stanęła pomiędzy Elen a Fiutkiem tak żeby ją zasłonić

a Elen zza jej biodra, nadstawiła palec i pomyślała:

 

- “W dziewiętnastowiecznej różowej lokomotywie parowej

w trójkącie z Wineetou i Apanaczi”.

 

I dopowiedziała:

 

- Już.

 

Na twarzy Elen jaśniała mina zwycięstwa. Czekała z uniesioną dumnie głową pewna sukcesu. Fiutek zrobił minkę intensywnego myśliciela a Jack wziął się do pisania. Po kilku sekundach Fiutek się odezwał:

 

- W trójkącie z Wineetou i Apanaczi w różowej dziewiętnasto-

wiecznej lokomotywie parowej.

 

A następnie usłyszeliśmy radosny śpiew i taneczne podskoki Fiutka. Elen zastygła z przerażenia. My znowu obserwowaliśmy gwałtowny wzrost tętna i krótki płytki oddech. Wskaźnik niepokoju znowu poszybował na koniec skali. Elen panicznie się wystraszyła, sapała jak pies, który próbuje wyrównać temperaturę po krótkim biegu w upalny dzień. W jej głowie powstała myśl:

 

- “Boże, to cud, to cud, to niemożliwe, jak to? Co on robi

w mojej głowie?”

 

Susan wystraszyła się nie mniej niż Elen. Pozostałe dziewczyny zastygły w przerażeniu. W końcu Eva się odezwała jąkliwym głosem:

 

- Susan, Susan, Susan teraz twoja kolej. Susan uważaj, ja się

go boję!

 

Susan postanowiła rozegrać z tym czymś ostateczną bitwę. Nadstawiła śmiało palec i zaczęła naprzemiennie szybko myśleć odpowiedź w dwóch wariantach:

 

- “Na targu w Honolulu z gejem o imieniu Lulu.

Z Nataszą w Pekinie umoczona w winie.

Na targu w Honolulu z gejem o imieniu Lulu.

Z Nataszą w Pekinie umoczona w winie.

Na targu w Honolulu z gejem o imieniu Lulu.

Z Nataszą w Pekinie umoczona w winie.

I co teraz złamasie?”

 

I głośno, szybko powiedziała:

- Już.

 

Georg skomentował:

 

- Kombinuje dziewucha.

- No, no.

 

Odpowiedziałem. Jack posłał odpowiedź i filutek po dłuższym namyśle odpowiedział:

 

- Po pierwsze nie jestem żadnym złamasem tylko Fiutkiem-

Rezolutkiem a po drugie to się zdecyduj czy na targu

w Honolulu z gejem o imieniu Lulu albo z Nataszą w Pekinie

umoczona w winie.

Fiutek tańczył i śpiewał a dziewczyny wstały i cofnęły się przerażone. Milczenie zostało gwałtownie przerwane nagłym wrzaskiem Susan. Dziewczyna krzyczała z całych sił, jakby się oparzyła albo ktoś obdzierał ją ze skóry. Jednocześnie intensywnie myślała trzymając się za głowę:

 

- “Co to jest? To gówno czyta w moich myślach. To gówno

wlazło mi do głowy.“

 

Następnie rzuciła się w kierunku Fiutka i chciała go złapać krzycząc:

 

- Ja ci ku..a te krótkie nóżki z tych jaj powyrywam!

 

Jednak Fiutek zaskoczył wszystkich, nawet nas. Widocznie programiści zdawali sobie sprawę, że Fiutek pracuje

w warunkach niebezpiecznych, bo użytkownicy zabawki piją zazwyczaj alkohol i pod wpływem doznanego szoku mogą stać się agresywni i wbudowali skuteczne funkcje defensywne. Fiutek zrobił gwałtowny unik i nie dał się złapać a następnie zeskoczył ze stolika i krzycząc:

 

- Ratunku! ratunku! ratunku!

 

Zaczął szybko uciekać w stronę głównej sali. Programista, który oprogramował dynamikę ruchu uciekającego fiutka, chyba zainspirował się ruchami jaszczurki o nazwie Bazyliszek Płatkogłowy, czyli tej znanej z tego, że potrafi biegać po wodzie. Zaniepokojony właściciel lokalu wyszedł

w stronę dziewczyn i wtedy Fiutek schował się za jego nogawką i kurczowo chwycił się spodni. Właściciel wziął

go na ręce a wtedy on, przytulony do właściciela, pokazując swoją małą rączką na Susan, powiedział głosikiem pełnym żalu:

- Ona chciała zrobić mi krzywdę.

 

Właściciel powiedział do dziewczyn:

 

- Drogie panie, więcej Fiutka już dzisiaj nie dostaniecie.

Wtedy Susan wydarła się na całe gardło, w sposób w jaki krzyczy trener drużyny piłkarskiej do swojego napastnika na drugim końcu boiska:

 

- Wsadź go sobie w dupę!!!

 

Właściciel skwitował:

 

- Alkoholu też już wam nie podam.

 

Jack szybko usunął swoje oprogramowanie i wyłączyliśmy nasz sprzęt komentując krótko:

 

- Dobra robota.

 

Śmiejąc się przy tym do łez. Po chwili zobaczyłem, że dzwoni do mnie Eva. Georg i Jack podeszli bliżej żeby słyszeć rozmowę. Uspokoiłem śmiech i spokojnym głosem odebrałem a Eva wystraszona mówiła:

 

- Thomas przyjedz po nas zaraz, ratuj nas!

- Co się stało?

 

Udawałem przejecie i zdziwienie.

 

- Thomas, jesteśmy w niebezpieczeństwie, nasze mózgi

opanował penis!

- No wiesz Eva, jesteście młode dziewczyny, to poniekąd

zrozumiałe, zwłaszcza po alkoholu.

- Ty sobie robisz żarty?! Susan wpadła w histerię, Elen jest

słabo. Penis w trampkach wszedł nam do głowy!

- W trampkach? Chyba w trampku? Na czym penis nosi

trampki? Eva, prosiłem cię żebyś nie jarała.

- Niczego nie jarałam, masz po mnie przejechać!

- No dobrze, ale gdzie jesteś?

- W klubie.

- W jakim klubie?

- No w takim “Nigdy Mnie Nie Zapomnisz”.

- Gdzie ten klub?

- W centrum, znajdziesz w internecie, taki ze striptizem, zaraz

przyjedź!

- Ze striptizem? Poszłyście na striptiz?

- Thomas czy ty mnie ku..a w ogóle słuchasz! Kutas

w trampkach wlazł nam do głowy! Ratuj mnie! Natychmiast!

- Już dobrze Evunia, dobrze. Zaraz po was przyjedziemy.

 

Rozłączyłem się i po chwili, gdy udało nam się trochę zapanować nad histerycznym śmiechem, skonstatowałem:

 

- Panowie, nasze kobiety nas potrzebują.

 

*****

 

Miasto San Jose. 20 miesięcy po Lilian Day. Rok 2045.

Historia Elen ciąg dalszy.

 

Przeżywaliśmy wszyscy wciąż świeże i radosne wspomnienia wesela Susan i Jacka, które odbyło się kilka dni temu. Fiutek-rezolutek też potajemnie wyciskał nam jeszcze łzy z oczu. Właśnie takie uroczystości uświadamiały nam, jaką zgraną byliśmy paczką i jak bardzo cieszyły nas wzajemne spotkania i przygody. Śmialiśmy się z niepewności Jacka

w roli “pana młodego“. Po zakończeniu oficjalnej części uroczystości, mieliśmy z Georgiem i Jackiem sporo wspólnego czasu na rozważanie różnych opcji naszego dalszego działania. Ciągle zastanawialiśmy się co zrobić

z naszym odkryciem. Tak, nawet na jego weselu o tym rozmawialiśmy. Żyliśmy tym tematem. Stwierdziliśmy, że już czas go finalizować. Jednak po weselu Georg ciągle jeszcze potrzebował naszych urządzeń. Musiał zakończyć jeszcze jedno zadanie. Bardzo chciał to zrobić dla Elen.

Georg okresowo inwigilował Carla i Michaela. Kontrolował postęp budowy ich życiowej inwestycji a w szczególności terminu odbioru ich wieżowca. Prace budowlane szły bardzo sprawnie. Michael rzeczywiście wszystko świetnie obmyślił aby zwielokrotnić zysk z niedawno zakupionej, bardzo atrakcyjnej działki budowlanej w centrum San Jose. Po niecałych ośmiu miesiącach duża inwestycja została zakończona i nadszedł czas odbioru wieżowca w stanie surowym i przekazanie go głównemu inwestorowi. Nadszedł oczywiście również czas finalizowania transakcji i konsumo- wania zysku. Wraz ze zbliżaniem się do momentu odbioru budynku, samopoczucie Carla i Michaela stawało się coraz lepsze. Zarezerwowali sobie już pobyt na Hawajach. Wybrali starannie pensjonat, nie pod kątem bliskości plaży i egzotycznej natury, ale pod kątem jakości świadczonych tam usług seksualnych. Carl i Michael byli gotowi do zakończenia formalności. Georg podsłuchiwał, że cząstkowe odbiory techniczne idą bardzo sprawnie, a inspektorzy nie mają żadnych zastrzeżeń co do jakości wykonanych prac. Za dwa dni, w siedzibie firmy inwestora, miała odbyć się narada, która zakończy odbiór techniczny i otworzy drogę Carla i Michaela do wielkiego profitu. Za kilkanaście dni z ludzi bogatych, obaj staną się bardzo bogaci, a ich status społeczny przesunie się

o kategorię wyżej.

 

Georg usiadł koło Elen.

 

- Elen musimy porozmawiać.

- Tak?

- Dowiedziałem się, że za dwa dni zostanie zakończony odbiór

inwestycji Carla i Michaela na działce Santa Clara Street

230.Zarobią bardzo dużo pieniędzy.

- Georg, w życiu. Ja ich zadenuncjuje, ja pójdę i wszystko

powiem tym, którzy tą wieżę chcą kupić.

- Chcesz to zrobić sama? To ryzykowne.

- Sama, Georg sama, w nosie mam ryzyko. Ja przez nich już

bym nie żyła gdyby nie ty. Tylko nie wiem czy mi uwierzą.

- Uwierzą ci, mam coś dla ciebie, zobacz.

 

Georg pokazał Elen ekspertyzę budowlaną, wykonaną przez firmę Geotech. Tą, która wskazywała na duże przekroczenia zawartości rtęci w gruncie na tej działce. Następnie kontynuował rozmowę:

 

- Do inwestorów sama nie pójdziesz. Mogliby nie traktować

cię poważnie. Poślę im jutro tą ekspertyzę bezpośrednio

kurierem do rąk własnych prezesa. To powinno wystarczyć

aby transakcja nie doszła do skutku a Carl i Michael zostali

ze swoją bezużyteczną wieżą.

Zresztą, jak inwestor zgłosi to do urzędu miasta, a będzie

musiał to zrobić, to Carl i Michael nie dość, że nie dostaną

ani centa, to będą musieli jeszcze na koszt swojej firmy tą

wieżę rozebrać i wymienić cały grunt na tej działce, do

głębokości 30 metrów w głąb. To ich zrujnuje. Mało kto by to

udźwignął. Będą załatwieni.

 

Elen słuchała Georga jednocześnie przeglądając ekspertyzę.

 

- Georg, to zamówił Shmith?

- Tak.

- Oni chcieli wcisnąć nam tą gównianą działkę w pełnej

świadomości, że się do niczego nie nadaje.

- Dokładnie.

- Te dranie chcieli zrujnować mojego pracodawcę.

- Tak.

- A Michael i Carl wiedzą o rtęci?

- Chyba nie.

- To skseruj to, ja sama im to zaniosę.

- Na pewno tego chcesz?

- Georg czy ja tego chcę? Przecież wiesz co oni mi zrobili. Ja

tego potrzebuję.

- Niczego nie muszę kserować, masz tu drugą kopię. Uważaj

na siebie. To niebezpieczne. Nie wiadomo jak się zachowają.

Chodzi o wielkie pieniądze.

- Pójdę tam jutro rano, wprost do ich siedziby. Chcę widzieć

ich miny.

 

Elen przytuliła się do Georga:

 

- Kocham cię.

- Nie boisz się?

- W życiu.

 

Nazajutrz rano.

 

Elen zdecydowanym krokiem weszła do budynku firmy Carla i Michaela. Trzymała w ręku teczkę z ekspertyzą Geotechu. Weszła wprost do sekretariatu szefów. Obaj razem rozmawiali o szczegółach planowanego wyjazdu na Hawaje.

 

- Słyszałem, że młode Tajki są bardzo namiętne. Będzie

wspaniale.

- O tak. A jakie cyce mają... ech.

 

Michael rozmarzony siedział z nogami na biurku i rękami założonymi na głowę. Carl zaproponował:

 

- Po małej whisky?

- Pewnie że tak.

- Nie za wcześnie?

- A gdzie tam, przy takiej okazji.

 

Carl nalał drogą whisky do dwóch szklanek. Zadzwoniła sekretarka.

 

- Jakaś pani chce wejść do panów prezesów.

- Nikogo nie wpuszczaj.

- Ale mówi, że to ważne, ma jakieś ważne informacje. Mówi, że

panowie ją znają.

- No dobra wpuść ją na chwilę.

 

Elen weszła do gabinetu. Michael gwałtownie zareagował.

 

- Carl, czy ty to widzisz?

- Tak jej było dobrze, że sama znowu przyszła. Czego tu

chcesz? Spadaj stąd bo wezwiemy ochronę.

- Nie tak szybko kutasy. Mam dla was prezent, prezent

niespodziankę. To tak na zakończenie naszej znajomości,

żebyście dobrze pamiętali jak wam ze mną było dobrze.

 

Elen wrzuciła na biurko ekspertyzę, wprost pod nogi Michaela.

- Co to za gówno?

- Sami zobaczcie. To z pewnością was zainteresuje.

 

Michael przeczytał tytuł:

-“Ekspertyza toksyczności gruntu na działce budowlanej

Santa Clara Street 230. Nr działki ...”.

 

Zaczął z uwagą przeglądać dokument. Carl dołączył do niego. Po chwili obaj byli całkowicie pochłonięci lekturą, tak jakby świat wokół nich przestał istnieć. Szybko przeglądali tabele

z wynikami, aż w końcu zagłębili się w analizę wniosków. Ich oblicza stawały się coraz bardziej czerwone a Carl dostał jakiegoś nerwowego tiku i zaczął mrugać. W końcu Michael się odezwał:

 

- Skąd to masz?

- Nie twoja sprawa kutasie. Ciekawe co? Powiem wam więcej.

Wiem że jutro ma być podsumowanie odbiorów waszej

wysokiej wieży. Tak sobie myślę, że fajnie by było

zainteresować tym dokumentem waszego inwestora. Wiecie

kutasy, wydaje mi się, że ten wasz inwestor będzie chyba

musiał trochę obniżyć cenę swoich apartamentów, ponieważ

będzie musiał poinformować nabywców swoich bardzo

drogich lokali, że będą całe życie musieli wdychać

opary rtęci. Podobno od tego to nawet nos może odpaść.

Wyobrażacie sobie. Bardzo bogaty pan albo bardzo bogata

pani i bez nosa?

 

Elen szeroko się uśmiechnęła. Carl zwrócił się do Elen zupełnie innym, łagodnym tonem:

 

- Elen, po co zaraz ich o tym informować? Odkupimy to od

ciebie. To naprawdę jest wiele warte. Damy ci za to sto

tysięcy dolarów. Przecież nikt nie musi wiedzieć. Żadne nosy

im nie odpadną. Przepraszamy cię za tamto.

- Carl, jakiś ty się dobry dla mnie zrobił.

 

Do rozmowy włączył się Michael:

 

- Elen prosimy cię, mamy rodziny.

- Co takiego? Ty masz czelność mnie o coś prosić? Ok,

proście. Na kolana kutasy, oboje.

 

Carl i Michael spojrzeli na siebie, aż w końcu obaj uklęknęli przed Elen. Ona wtedy gwałtownie otworzyła drzwi i zawołała do sekretarki:

 

- Chodź tu na chwilę.

 

Kobieta weszła do środka i z niedowierzaniem patrzyła na klęczących Carla i Michaela. Elen powiedziała do niej:

 

- Popatrz jak teraz wyglądają. Ciesz się razem ze mną. Oni

mnie zgwałcili. Uważaj żeby ciebie nie spotkało to samo.

 

Elen gwałtownie się odwróciła i wyszła z gabinetu. Udała się wprost do wyjścia z budynku. Biegł za nią Carl i krzyczał błagalnym głosem:

 

- Elen, dogadajmy się, dostaniesz za to milion!

 

Elen uciekła stamtąd jak najszybciej. Zemsta to to, czego naprawdę potrzebowała.

 

*****

 

Po kilku tygodniach w lokalnej telewizji mówiono

o bankructwie znaczącej firmy z branży handlu nieruchomościami. Wskazywano na bardzo trudną sytuację dwóch głównych udziałowców, którzy zmuszeni byli zwrócić się o ochronę do policji, ponieważ mafia meksykańska wydała na nich wyrok. Ochroną objęto również ich rodziny, umieszczone w lokalach socjalnych. Komornik zamierzał przystąpić do licytacji ich domów. Dziennikarz, który przedstawiał ten przypadek informował, że porachunki z tą mafią nigdy dobrze się nie kończą, a ofiary są prześladowane całymi latami.

 

*****

 

Miasto San Jose. Dwa lata po Lilian Day.

 

Byliśmy w trójkę w laboratorium pochłonięci naszymi zajęciami. Jack nie umiał dodzwonić się do swojej świeżo poślubionej żony.

 

- Kurde, dzwonię i dzwonię, dlaczego nie odbiera?

- Jack, czy to coś ważnego?

 

Zapytałem.

 

- Mieliśmy razem jechać na zakupy, umówiliśmy się, że zdzwonimy się razem i od rana nie odbiera mi telefonu. Miała na mnie czekać.

 

Wtedy Georg wpadł na pomysł:

 

- Jack odpal Teddy‘ego i ją zlokalizuj.

 

Ja też się odezwałem:

 

- Trzeba sprawdzić, może być z kochankiem.

- Chłopaki, dwa tygodnie po ślubie?

- Dusza kobieca, nieprzenikniona jest. Ale raczej telefon jej się

rozładował.

 

Śmialiśmy się w trójkę, Jednak Jack podchwycił pomysł. Georg masz racje, muszę wiedzieć gdzie jest. Może poszła na te zakupy beze mnie. Jack uruchomił urządzenia i zlokalizował Susan. Rzeczywiście było tak, jak się tego spodziewał. Robiła zakupy bez niego. Już miał przerwać transmisję kiedy Georg go powstrzymał.

 

- Czekaj, nie wyłączaj!

- Co chcesz?

- Thomas, choć zobacz!

 

Zawołał mnie. Georg coś zauważył i nawiązał nowe połączenie. Patrzyliśmy w trójkę jak zahipnotyzowani. Jack opadł z wrażenia na krzesło.

 

- O ja pierniczę.

- No stary, gratuluję.

- Ja też.

 

Dodał Georg.

Znaliśmy już dobrze obserwowane zjawisko. Georg zauważył sygnał związany na stałe z Susan. Sygnał pochodził od płodu. Susan była w ciąży, bardzo wczesnej. Około drugiego tygodnia. Ale my już wiedzieliśmy, że to dziewczynka. Jackowi mowę odebrało. Tylko się gapił w monitor

i sprawdzał czy się nie pomyliliśmy. Wtedy się odezwałem:

 

- Nie próżnujecie z Susan po tym ślubie.

- Co się czepiasz, to chyba naturalne.

- Eee, no chłopie, no pewnie. Jack pora nadać jej imię.

- Ma kilkanaście dni.

- No właśnie.

 

Jack po chwili namysłu:

 

- Bardzo podoba mi się takie jedno imię dla dziewczynki. Ale

chyba jest francuskie. Nie wiem czy Susan się zgodzi.

- No dajesz?

- Lily-Rose.

 

Pokiwaliśmy głowami ze zrozumieniem.

 

- Ale na razie, nic nie mogę jej powiedzieć. Poczekamy aż

sama powie, że jest w ciąży. Cieszę się chłopaki, idziemy do

pubu?

- A twoje zakupy?

- Przecież już je robi sama.

 

Kilka dni później.

 

Tak się złożyło, że zostałem sam w laboratorium. Chłopaki już poszli a i ja miałem się zbierać. Bawiłem się sprzętem

i przełączałem kolejno różne, znalezione losowo osoby na całym świecie. W pewnej chwili znalazłem coś, co różniło się od pozostałych. Nasz sprzęt był tak ustawiony, że jako pierwszy pokazywał obraz na monitorze wzroku. Czyli to, co dana osoba widziała w tym momencie. Obrazy były różne, ale łączyła je jedna wspólna cecha. Albo były kolorowe albo

z dominacją jednej barwy. Ten przekaz, który przypadkowo załączyłem był inny. Na monitorze wzroku nie było niczego. Nie było żadnego koloru, tak jakby brak było jakiegokolwiek sygnału. Widziałem tylko, że nadawcą jest młoda dziewczyna

w Kanadzie. Przekaz mnie zainteresował i skupiłem uwagę na monitorze wyobraźni. To co tam zobaczyłem bardzo mnie zdziwiło i zafascynowało. Pierwszy raz oglądałem taki widok, a już naprawdę sporo żeśmy się z chłopakami naoglądali. Dziewczyna powoli szła ulicą dużego kanadyjskiego miasta. Postacie i zarys otoczenia rysowane były wyłącznie przeźroczystymi konturami na przeźroczystym tle. Jednak były bardzo wyraźne. Co ukazywał obraz? Ulice oraz budynki pozbawione były perspektywy. Wyglądały jak na rysunku małego dziecka. Ulice nie zwężały się w miarę oddalania się od dziewczyny, ale miały taką samą szerokość. Budynki były widoczne, ale tylko te oddalone o kilkadziesiąt metrów. One również nie zmniejszały się wraz z odległością. Dalej wszystkie zabudowy ulic były zarysowane wspólnym konturem. Wszystkie budynki wyglądały niemal tak samo. Miały prostokątny kształt a różniły się tylko wielkością. Nie miały okien. Po ulicach szybko przesuwały się samochody. Wszystkie tej samej wielkości, były takie same. Miały nadwozie i cztery koła, ale wszystkie osobowe nie różniły się od siebie. Tak samo było z ciężarówkami. Wszystkie były duże i wszystkie tak samo wyglądały. Samochody zamiast grilli miały groźne twarze, przypominające oblicza drapieżnych zwierząt. Za każdym razem, jak któryś

z pojazdów przejeżdżał ulicą w pobliżu dziewczyny, ona zwalniała nieco i tak już powolny krok. Na ulicy mijali ją tacy sami ludzie. Czasami dziewczyna rozpoznawała płeć osoby

i wtedy postać nagle przyjmowała kształt charakterystyczny dla kobiety czy mężczyzny. Taki jak na prostych dziecięcych rysunkach albo na piktogramach. Dziewczyna cały czas miała wyraźnie podwyższone tętno, tak jakby cały czas się czegoś bała. Wskaźnik niepokoju był u niej widoczny na monitorze wyobraźni. Bardzo ciekawy był również dźwięk z mikrofonu słuchu dziewczyny. Był nadzwyczaj wyraźny i wrażliwy na każdy nowy ton. Dziewczyna doszła do przejścia dla pieszych i się przed nim zatrzymała. Słyszała kroki przechodzących obok niej ludzi, ale ona stała. Dopiero po usłyszeniu charakterystycznego sygnału dźwiękowego ruszyła, najpierw bardzo niepewnie i ostrożnie a następnie już śmielej na drugą stronę.

Bardzo szybko zorientowałem się że jest niewidoma. Musiała być niewidoma od urodzenia, bo jej mózg nie był

w stanie wyobrazić sobie żadnej barwy oraz nie rozumiał zjawiska perspektywy. Po przejściu kilkuset metrów nagle zauważyłem, że wyraźnie się ożywiła i coś zaczęło przyciągać jej uwagę. Trudno powiedzieć żeby na coś patrzyła, ale na monitorze wyobraźni tak właśnie to wyglądało. Jej uwaga skierowana była na osobę która zbliżała się do niej. Zauważyła tą osobę z odległości kilkudziesięciu metrów. Prawdopodobnie pierwszym bodźcem był indywidualny odgłos kroków. Być może była w stanie rozpoznawać także subtelne różnice zapachu. Zbliżająca się osoba nie miała nieokreślonego, prostego kształtu, jak pozostali ludzie, ale była rozpoznawana przez dziewczynę wyraźnie i szczegóło- wo. To był młody, przystojny mężczyzna. Choć nie zdradził się ani słowem, ani żadnym dźwiękiem, to dziewczyna już

w odległości kilku metrów od niego rozłożyła ramiona do czułego przywitania. Chłopak znalazł się w jej objęciach

i również czule ją przytulił i pocałował.

Przełączyłem urządzenia na tego chłopaka i zobaczyłem dziewczynę jego oczami. Była ładna, zgrabna, choć skromnie ubrana i bez makijażu. Miała ciemne okulary. Dziewczyna przytuliła się do niego i poszli już razem pewnym krokiem, jak zwyczajna zakochana para, którą w rzeczy samej byli. Przełączyłem się z powrotem na nią i zobaczyłem, że niepewność i strach od razu zniknęły. Wskaźnik niepokoju zniknął z ekranu a pojazdy nie miały już oblicza dzikich zwierząt. Jej tętno się uspokoiło. Zaczęli rozmowę od czułych słówek a potem rozmawiali już o swoich studiach. Oboje studiowali językoznawstwo na uniwersytecie. Oboje rozmawiali już płynnie w kilku obcych jeżykach.

Wyłączyłem sprzęt. Czułem się trochę nieswojo. Miałem kiepski nastrój bez konkretnego powodu. Tak, jakbym podświadomie przeczuwał, że nadchodzące wydarzenia zmienią zupełnie moje życie i będą należały do najtragiczniejszych, z jakimi kiedykolwiek przyjdzie mi się zmierzyć.

 

*****

 

Miasto San Jose. Rok 2046. Dwa lata po Lilian Day.

Do Epilogu.

 

- Jack stało się nieszczęście.

- Co się stało?

 

W słuchawce słyszałem roztrzęsiony głos Elen.

 

- Georg zachorował, zabrali go do szpitala.

- Co takiego?

- Pisał coś od kilku dni na komputerze. Siedział przy tym

całymi dniami i nagle wczoraj bardzo zabolały go plecy. Już

kiedyś miał taki ból, ale szybko mu przeszedł a dzisiaj mu nie

przechodziło i w końcu wezwałam ambulans.

- W jakim jest szpitalu?

 

Elen podała nazwę szpitala.

 

- Zaraz do niego pojadę. Przecież nie chorował na nic, to

pewnie nic groźnego.

- Ja też zaraz tam jadę. Jack to nie wyglądało dobrze, to na

pewno coś poważnego.

 

Nie miałem jeszcze pojęcia, że ten telefon jest zwiastunem całego szeregu nieszczęść, które na nas spadną. Serię tragicznych zdarzeń zapoczątkowała decyzja, którą podjęliśmy wspólnie z Jackiem i Georgiem na weselu. Zdecydowaliśmy, że napiszemy artykuł do „Science”, nie mówiąc o tym naszemu szefowi. Postanowiliśmy powoli przygotowywać nasze dziewczyny na to, że szykują się zmiany w naszym życiu. Powiedzieliśmy im, że będziemy publikować ważne odkrycia, których dokonaliśmy wspólnie bez zgody naszych pracodawców. Przewidywaliśmy, że zakończy się to końcem pracy w tym ośrodku. Dziewczyny się niepokoiły i dziwiły, jednak my zapewnialiśmy je, że pomimo chwilowych zawirowań na pewno wszystko skończy się dla nas dobrze, a o środki do życia nie muszą się martwić. Informowaliśmy je ogólnie, bez żadnych szczegółów. Chcieliśmy aby nie przejmowały się tak bardzo. Byliśmy pewni, że wszystko mamy pod kontrolą. Jednak nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że tak nie będzie a nieszczęście przyjdzie gwałtownie ze strony, z której nikt z nas się nie spodziewał. Niestety zgodnie z regułą, że nieszczęścia zazwyczaj do nas przychodzą z tej strony, z której w ogóle się ich nie spodziewamy. Dziewczyny nam ufały, widziały że umiemy sobie dobrze radzić i stanowimy silny zespół. Jednak wydarzenia które od tej chwili zaczęły szybko następować zmieniły zupełnie życie całej naszej paczki przyjaciół.

 

Etap naszego radosnego, pełnego swobody i zabawy, fajnie poukładanego i dającego tyle satysfakcji życia, gwałtownie

i bezpowrotnie się zakończył. Wiedziałem o czym mówiła Elen. Wiedziałem że Georg pisze artykuł do „Science” bo wspólnie tak właśnie zdecydowaliśmy. Właściwie to Georg zgłosił się na ochotnika, że to zrobi i my na to przystaliśmy. Wiedziałem również, że Georg umówił się już z redakcją magazynu, że w przyszłym tygodniu prześle artykuł do oceny wydawnictwa i że już prawie go ukończył. Nie czuliśmy się specjalnie nielojalni w stosunku do naszego szefa i instytutu badawczego, który nas zatrudnił. Przez dwa lata zrealizowaliśmy wszystkie cele, jakie przed nami postawiono. Opracowaliśmy nowy sposób programowania komputerów kwantowych, co powinno znacznie ułatwić ich zastosowanie

w szerszym, niż do tej pory zakresie. Opracowaliśmy podstawy budowy komputera kwantowego nowej generacji, opartego o wykorzystanie nowo odkrytej cząstki oraz nowy system łączności w oparciu o “telegraf kwantowy”, który może być wykorzystywany w wojsku. Już same te osiągnięcia plasowały naszą trójkę w gronie najzdolniejszych i najbardziej wydajnych zespołów naukowych w kraju. Zapracowaliśmy uczciwie na nasze pensje. Nie oszukiwaliśmy i nie wykorzystywaliśmy naszego pracodawcy. Nasze odkrycie powstało niejako przy okazji naszych badań i było dziełem czystego przypadku. Nie miało wiele wspólnego z zadaniami, które nam powierzono. Przynajmniej my tak to ocenialiśmy.

 

Wszedłem do szpitala i chciałem iść prosto do sali w której leży Georg. Lecz ku mojemu zdumieniu pielęgniarka mnie powstrzymała i poinformowała że Georg znajduje się na oddziale intensywnej terapii. Zdrętwiałem z przerażenia.

 

- “Co takiego???”

 

Pomyślałem. Pod salą była już zapłakana Elen oraz Susan

z Jackiem którzy ją pocieszali. Był tam również lekarz, który opiekował się Georgiem. Słyszałem jak dzwonił do jego rodziców z zaleceniem aby pilnie jechali do San Jose. Zrozumiałem jak poważna musi być sytuacja. Elen płacząc zapytała się lekarza:

 

- Panie doktorze, co mu jest?

- Kim pani jest dla pacjenta?

- Jestem jego narzeczoną, mieszkamy razem. A oni są naszymi

przyjaciółmi.

- Dokładnie nie wiemy dlaczego choruje. Jego organizm, jego

system odpornościowy walczy z komórkami jego własnego

szpiku. To choroba autoimmunologiczna o nie do końca

znanym podłożu.

- Jaki jest jego stan?

- Nie będę was okłamywał. Stan jest bardzo ciężki, rokowania

złe. Robimy wszystko co w naszej mocy.

 

Zamilkliśmy przerażeni. W końcu ja zapytałem:

 

- Ale co jest źródłem tej choroby, co ją spowodowało?

- Szczerze mówiąc nie mamy pojęcia. Zrobiliśmy badania

które wykluczyły przyczyny zewnętrzne. Nie znaleźliśmy

śladów zatrucia jakimiś lekami, używkami czy innymi

substancjami chemicznymi. Nie jest również

napromieniowany ani zarażony jakimś wirusem lub

niebezpieczną bakterią. Nie wiemy dlaczego zachorował. To

dla nas również bardzo dziwne i zagadkowe.

- Jest przytomny?

- Jeszcze jest, ale za chwilę wprowadzimy go w stan śpiączki.

- Możemy iść na chwilę do niego?

- Tak, chodźmy razem.

 

Weszliśmy wszyscy za szklaną ścianę sali intensywnej terapii. Georg leżał bezwładnie na łóżku podłączony do różnych urządzeń. Słyszeliśmy dźwięk pulsometru. Elen wzięła go za rękę. Georg otworzył oczy. Przy Elen stał Jack. Georg słabym głosem wyszeptał:

 

- Jack.

 

Jack zbliżył się do Georga i przystawił ucho do jego ust. Usłyszał jedno słowo:

 

- Opublikuj.

 

Georg zamknął oczy i zasnął. To było ostatnie słowo które wypowiedział. Nazajutrz dowiedzieliśmy się, że Georg nie żyje. Zmarł osiem godzin później. Był to szok nie do pojęcia dla całej naszej piątki. Nie rozumieliśmy co właściwie się stało. Po trzech dniach byliśmy wspólnie na pogrzebie Georga. Na prośbę Elen, jego rodzice zdecydowali, że pochowają go w San Jose. Płacz, łzy i wielki smutek oraz obraz zrozpaczonej Elen w ramionach Susan i Evy. Eva śmierć Georga przeżyła prawie tak silnie jak Elen.

 

*****

 

Siedzieliśmy z Jackiem we dwóch w naszym laboratorium

i patrzyli na siebie. Nie było nas tu od dwóch tygodni. Przyszliśmy tu pierwszy raz od śmierci Georga.

 

- Thomas, co to było? Co się stało?

- Nie mam pojęcia.

- Dlaczego umarł? Przecież był młody i zdrowy. Co mu się

stało?

- Nie wiem, nikt nie wie, jego rodzice nie wiedzą, lekarze nie

wiedzą, Elen nie wie.

- Co robimy dalej?

- Nie wiem? Będziemy tu dalej pracować?

- Ja już nie chcę tu pracować. Nie mogę patrzeć na te sprzęty

ze świadomością, że Georga już nie ma. Nie będę tu

przychodził. To już nigdy nie będzie tak jak było.

- Ja myślę tak samo. Zostawmy to na razie, tak jak jest.

Gadałem z Edwardem. Powiedziałem mu, żeby dał nam

miesiąc wolnego. Zgodził się bez żadnych pytań. Powiedział,

że nasze laboratorium będzie na nas czekać. Trzeba

opublikować artykuł i zobaczyć co będzie się dalej działo.

- Pewnie problem pracy tutaj sam się rozwiąże.

- Pewnie tak, ale nie wiadomo. Nie wiadomo jak instytut

zareaguje na nasze odkrycie. Nie rezygnujmy na razie.

Zobaczymy czy sami się nas pozbędą.

- Ok, niech tak będzie. Thomas muszę cię o coś zapytać.

Powiedz mi czy to, że Georg zmarł, może mieć coś wspólnego

z tym co odkryliśmy?

- Ciągle myślę o tym samym. Z naukowego punktu widzenia,

nie może. Chyba, że dzieją się tu rzeczy których nie

rozumiemy.

- Co robimy dalej?

- Jak to co, publikujemy. Masz ten artykuł?

- Tak, zabrałem go od Elen tydzień temu. Trzeba go tylko

dokończyć.

- Kto to zrobi?

- Jak już go mam, to go dokończę.

- Jack, na pewno chcesz to zrobić?

- Co? dokończyć?

- Publikować.

- Thomas, o czym ty w ogóle mówisz. Dokończę artykuł i go

publikujemy. Ty masz jakieś wątpliwości?

- Nie mam. Trzeba publikować, to może być największe

odkrycie tego stulecia. Zasłużyliśmy na to.

- W tym tygodniu go dokończę. Elen mówiła, że ta redaktorka

z „Science” dzwoniła i pytała się o ten artykuł. Zadzwonię do

niej i powiem, że będzie małe opóźnienie, ale go dostanie.

 

Po trzech dniach.

 

Siedziałem w domu jak zadzwonił telefon. Byłem sam. Eva po pogrzebie Georga poleciała na Moreton. Musiała pozałatwiać tam jeszcze jakieś sprawy. Umówiliśmy się, że wróci za tydzień. Planowaliśmy wspólne życie, było nam razem dobrze i śmierć Georga w żadnym razie tego nie zmieniła. Odebrałem, dzwonił Jack:

 

- Skończyłem, będziesz czytał?

- Pewnie że tak. Przyjedź, poczytamy razem, jestem sam. Eva

wyjechała na pare dni.

- Wiesz co, pośle ci go mailem. Trochę źle się czuje.

- Co ci jest?

- Coś plecy trochę mnie bolą.

- Ok, poślij mailem, potem ci oddzwonię.

- Jak powiesz że może być, to jutro posyłam go do

wydawnictwa. Już się tam umówiłem.

- Ok.

 

Odłożyłem telefon. Jeszcze wtedy w ogóle nie zwróciłem uwagi na to, co powiedział Jack o bolących plecach. Przez myśl mi nie przeszło, że to może być początek tajemniczej choroby, która niecały miesiąc temu, zabiła Georga. Po chwili odebrałem maila. Czytałem artykuł. Nie był długi, miał siedemnaście stron. Zwięźle, dobrze napisany. Poparty naukowymi przykładami.

 

- “Kto w to uwierzy?”

 

Myślałem. Będą o nas mówić w telewizji. Tylko o nas. Było późno, płożyłem się spać. Długo nie mogłem zasnąć. Rano zadzwonił telefon. Dzwoniła zapłakana Susan:

 

- Thomas, wymyśl coś, ratuj, Jack jest chory.

- Co mu jest?

- Daje ci go.

- Jack, co ci jest?

 

Usłyszałem słaby głos Jacka.

 

- Ledwie umiałem wstać z łózka. Susan pomaga mi się ubrać.

Zaraz jedziemy do lekarza. Thomas słuchaj, mam to samo na

co umarł Georg.

- Skąd wiesz?

- Te same objawy, tak samo źle się czuję, tak samo bolą mnie

plecy, drętwieją mi nogi. To może być jakiś czynnik

środowiskowy.

- Jaki?

- Nie mam pojęcia. Dziewczyny są zdrowe. Może coś z naszego

laboratorium. Może coś nam tam szkodzi?

- Przez ostatni miesiąc prawie w ogóle tam nie byliśmy.

Powiedz to wszystko lekarzowi. Artykuł wysłałeś?

- Jeszcze nie. Nie mam teraz do tego głowy.

- Ok, później to zrobimy. Mam wam pomóc?

- Nie, zaraz wyjeżdżamy . Susan mi pomoże, zadzwonię potem

do ciebie.

 

Po dwóch godzinach odebrałem ponownie telefon. Dzwoniła zapłakana Susan:

 

- Thomas, przyjedź pilnie, on jest na intensywnej terapii, chce

z tobą rozmawiać.

 

Poczułem przerażenie i strach. Strach o życie Jacka, ale także o swoje zdrowie. Pojechałem do szpitala. Jack leżał na tej samej sali co Georg miesiąc temu. Jakbym przeżył de javu. Tym razem przed salą był ordynator. Rozmawiał z Susan. Susan płakała i była przerażona. W końcu wskazała ordynatorowi na mnie. Podszedłem a on zwrócił się do mnie:

 

- Pan pracuje razem z naszym pacjentem?

- Tak.

- Masz na imię Thomas?

- Tak.

- Thomas możesz wskazać jakieś czynniki które powodują tą

tajemnicza chorobę?

- Nie mam pojęcia co to może być.

- Wiesz, muszę powiadomić FBI oraz CDC*. Konieczna będzie

szczegółowa kontrola waszego laboratorium pod kątem

znalezienia jakiegoś czynnika, który odpowiada za tą

 

………….

* CDC - Centers for Disease Control and Prevention - amerykański odpowiednik Sanepidu.

..........................................

 

chorobę. FBI musi prowadzić dochodzenie, czy ktoś za tym

nie stoi. Musimy coś wiedzieć, żeby go leczyć. Inaczej umrze

tak jak Georg, miesiąc temu. Thomas, naprawdę nie jesteś

w stanie nam jakoś pomóc?

- Nie mam pojęcia co mu jest.

- A jak ty się czujesz?

- Dobrze, wszystko ze mną w porządku, przynajmniej na razie.

- Chcielibyśmy przeprowadzić ci badania. Zgodzisz się?

- Oczywiście, a kiedy?

- Teraz, zaraz. Już dzwonię po pielęgniarkę, zaprowadzi cię.

- Dobrze, tylko chwilę z nim porozmawiam.

 

Wystraszyłem się o losy naszego odkrycia. FBI będzie przeszukiwać nasze laboratorium, może nawet moje mieszka- nie. Nasze dane mogą zostać przejęte przez służby, zanim opublikujemy odkrycie. A poza tym, bez danych nikt nam nie uwierzy. No i nasze torby z pieniędzmi w piwnicy, pomyślałem. Wszedłem do sali na której leżał Jack. To ta sama w której zmarł Georg. Wziąłem Jacka za rękę. Otworzył oczy.

 

- Thomas, nasze kobiety, zadbaj o nie. Daj Susan pieniądze

i zadbaj o moją córkę. Thomas.

 

Jack przycisnął mnie bliżej do siebie. Przystawiłem głowę do jego ucha:

 

- Thomas, opublikuj to, obiecaj mi, ja obiecałem to Georgowi.

- Opublikuje, nie martw się o to. Obiecuję.

 

Odpowiedziałem. Jack poprosił żebym zawołał Susan.

Poszedłem z pielęgniarką wskazaną przez lekarza, która pobrała mi krew do badań. Następnie wykonano mi tomograf pleców. Potem szybko pojechałem do mieszkania które wynajmowałem i mieszkałem w nim z Evą. Jeden z lokatorów wyjechał kilka tygodni temu na kontrakt na Bliski Wschód. Był inżynierem, mieszkał obok nas. Zanim wyjechał, to dał nam klucze od mieszkania, żeby czasem tam zajrzeć czy wszystko w porządku i podlewać kwiatek. Poszedłem od razu do tego mieszkania i udało mi się znaleźć klucz od jego piwnicy. Przełożyłem nasze torby z pieniędzmi z mojej piwnicy do piwnicy sąsiada. Nie chcieliśmy od razu ujawniać dziewczynom, że mamy taką kasę. Baliśmy się, że ktoś jednak może tych pieniędzy szukać. Uznaliśmy z Georgiem

i Jackiem, że najbezpieczniej będzie, żeby one na razie

o pieniądzach nic nie wiedziały. Chcieliśmy dać im je po jakimś czasie. Potem wziąłem z domu plecak i pojechałem do laboratorium. Na szczęście żadnych służb tam jeszcze nie było. Postanowiłem, że usunę z laboratorium wszystko co dotyczy naszego odkrycia. Zdecydowałem się zabrać stamtąd wszystkie nośniki danych, wszystkie notatki oraz zdemontować z komputerów wszystkie dyski twarde na których są jakiekolwiek dane związane z tym, co odkryliśmy. Jak opublikują artykuł, to zaniosę plecak na uniwersytet

Stanforda* aby tam potwierdzono nasze odkrycie eksperymentalnie. Już chciałem zacząć rozkręcać komputery

aby wyjmować dyski, ale jeszcze ostatni raz uruchomiłem

urządzenia. Nawiązałem połączenie z Jackiem. Od razu zorientowałem się, że jest nieprzytomny. Monitory były puste. Jack o niczym nie myślał. Na monitorze wyobrażani widziałem tylko czerwony pasek niepokoju. Słyszałem szum aparatury medycznej. Słyszałem również tętno Jacka, słabło

z minuty na minutę. I wtedy niespodziewanie na monitorze

 

……………..

* Uniwersytet Stanforda (ang. Stanford University) – prywatna uczelnia

w Stanfordzie, w Dolinie Krzemowej, w bezpośredniej bliskości miasta San Jose. Jeden z najbardziej prestiżowych uniwersytetów świata.

.....................

 

wyobraźni pojawiła się dziwna wizja. Nieprzytomny Jack zobaczył scenerię antycznego świata. Była tam stara kobieta ubrana w skromną, staroświecką, niebieską suknie, przypominającą te, które noszono we wczesnym średnio- wieczu. Klęczała nad jakimś ziemnym wykopem. Wewnątrz widoczna była kamienna struktura. Ona miała zadbane, upięte włosy i wypielęgnowane dłonie a z szyi zwisał jej złoty

medalion, zawieszony na dość grubym złotym łańcuszku.

Patrzyła w dól w stronę kamiennej groty. Nagle, jasne słoneczne światło zalało jej postać, a ona odwróciła swoją twarz wprost w stronę mnie, obserwującego ją na monitorze. Zdrętwiałem z przerażenia. Wtedy wyciągnęła rękę w moją stronę, tak jakby na mnie wskazywała i wypowiedziała jedno słowo:

 

- Sacramentum.

 

Automatyczny tłumacz wbudowany w oprogramowanie naszych urządzeń natychmiast przetłumaczył z języka łacińskiego:

 

- Tajemnica.

 

Stałem w milczeniu niczego nie rozumiejąc. Wtedy wizja zniknęła a ja usłyszałem że serce Jacka przestało bić. Wielki żal odczuwałem wszystkimi zmysłami. Tedy przerwał połączenie. Jakoś opanowałem się na tyle, że zdemontowałem wszystko co chciałem. Zrobił się z tego pokaźny kilkukilogramowy ładunek. Po kilkunastu minutach dzwoniła Susan. Kończyłem już, ale byłem jeszcze w laboratorium. Odebrałem. Powiedziała tylko trzy krótkie słowa zapłakanym głodem:

 

- Jack nie żyje.

 

I się rozłączyła.

 

*****

 

Wydarzenia ciągle toczyły się szybkim tempem. Z Australii wróciła Eva. Wiedziała już, że Jack nie żyje bo Elen od razu do niej zadzwoniła. Eva była przerażona. Lekarze sądowi, którym zlecono sekcje zwłok Jacka zapowiedzieli, że pogrzeb odbędzie się najszybciej za dwa tygodnie. Byli zdeterminowani, aby dowiedzieć się na co Georg i Jack zmarli. Schowałem plecak z danymi do piwnicy naszego sąsiada w której wcześniej ukryłem pieniądze. Z laboratorium dzwonił do mnie Edward. Poinformował mnie że FBI przeszukało całą pracownię i skonfiskowało wszystkie komputery. Szef chciał dowiedzieć się, co myśmy tam jeszcze odkryli o czym mu nie mówiliśmy i kto wymontował dyski, ale nic mu nie powiedziałem. Po kilku dniach przyjechała do naszego mieszkania policja i przeszukała wszystko, włącznie

z naszą piwnicą. Niczego nie znaleźli. Wezwano mnie

i wszystkie trzy dziewczyny na przesłuchane. Śledczy bardzo chcieli się dowiedzieć czy mówiliśmy coś o naszej pracy

i kto mógłby być zainteresowany w przejęciu danych. Chcieli się również dowiedzieć czy ktoś mógłby być zainteresowany eliminacją naszego zespołu.

Z Susan przebywaliśmy prawie cały czas. Pocieszaliśmy ją wszyscy razem i na zmianę, włącznie z Elen, która przecież również straciła Georga. Susan nie umiała dojść do siebie. Od razu po śmierci Jacka wziąłem od Susan laptopa Jacka, na którym był nasz artykuł do publikacji i wsadziłem go do plecaka. U niej w domu też była rewizja. Powiedziałem Susan, aby nie informowała śledczych, że Jack miał laptopa, którego zabrałem. Starannie wyczyściłem również laptopa Georga ze wszystkich śladów naszego artykułu i naszego odkrycia.

Wszystkie dane były już wyłącznie w plecaku. Po tygodniu usiadłem obok Evy, przytuliłem ją i powiedziałem:

 

- Dzisiaj prześlę artykuł z naszym odkryciem do

opublikowania w magazynie “Science”. Eva słuchaj mnie

uważnie. Gdyby mi też coś się stało.

 

Eva się rozpłakała.

 

- Proszę cię, nie mów tak Thomas. Ja bez ciebie umrę.

- Nie umrzesz, słuchaj mnie uważnie. Gdyby mi się coś stało,

to w piwnicy naszego sąsiada są trzy duże torby. Jedna jest

dla ciebie, jedną dasz Susan a jedną dasz Elen. Tutaj masz

klucz od tej piwnicy. Pamiętaj, że on wraca za miesiąc

i trzeba te torby stamtąd zabrać i oddać klucz od piwnicy do

jego mieszkania.

- Co w nich jest?

- Zobaczycie potem, ważne żebyś o tym pamiętała. Cokolwiek

by tam było to należy do was i nikomu o tym nie mówcie.

Słuchaj dalej. Zaraz tam zejdę po to aby wysłać artykuł, bo

jest tam laptop Jacka. W tej piwnicy oprócz tych toreb jest

również plecak. Tam są wszystkie dane o naszym odkryciu.

Dyski twarde i nośniki oraz notatki. Śledczy tego właśnie

szukają. Gdybym ja też zachorował, to weźmiesz ten

plecak i zawieziesz go do dziekana wydziału fizyki na

uniwersytecie Stanforda. Powiesz, że kazałem ci to tutaj

przynieść. Zrobisz to dopiero po opublikowaniu artykułu. To

będzie głośne. Będą o tym mówić w telewizji. Będziesz

wiedziała kiedy. Zrozumiałaś?

- Tak

- Powtórz.

- Jedna torba dla Elen a druga dla Susan.

- Tak, trzecia jest twoja.

- Plecak mam zawieźć na wydział fizyki na Stanforda jak

opublikują artykuł.

- Dokładnie.

- Thomas musisz to publikować? Może to od tego?

- Muszę, obiecałem chłopakom. To nie od tego, to przecież

niemożliwe.

 

Zszedłem do piwnicy, wyjąłem z plecaka laptop Jacka. Znalazłem artykuł. Otworzyłem program pocztowy. Napisałem krótkiego maila do redaktorki “Science”, dołączyłem artykuł i trzymałem palec na padzie aby potwierdzić wysyłkę. W końcu kliknąłem “wyślij”. Stało się to, czego dokładnie się spodziewałem. Po raz pierwszy poczułem potworny ból w plecach. Ledwie doszedłem do domu. W domu trochę mi przeszło. Na drugi dzień poszedłem do znajomych już lekarzy w szpitalu. Przebadano mnie

i polecono abym został w szpitalu. Nie zgodziłem się. Powiedziałem im wprost, że nie są w stanie mi pomóc. Wcale nie oponowali. Moja choroba, choć miała te same objawy, to przebiegała nieco mniej gwałtownie. Stanęło na tym, że wyposażono mnie w wózek, bo miałem problemy z chodze- niem i zobowiązałem się do przyjeżdżania codziennie do szpitala na badania i po leki. Eva została moją opiekunką. Pomagała mi we wszystkim, cały czas płacząc. Widziałem również, że po kryjomu modli się za mnie, choć to ukrywała.

 

Po tygodniu.

 

Siedziałem na wózku zamyślony, będąc na pogrzebie Jacka. Patrzyłem obojętnie na płaczącą Susan, ubraną w ciasną czarną sukienkę i próbowałem jakoś poukładać myśli. Wydarzenia ostatnich dwóch lat nakładały się na siebie tworząc tą dziwną, tajemniczą, tragiczną, historię.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos mojej kochanej Evy:

 

- Thomas, pora już jechać, muszę zawieźć cię do kliniki,

musisz dostać leki.

- Ok, Eva jedźmy już stąd.

 

Odpowiedziałem.

 

Mój stan zdrowia w kolejnych dniach zaczął się pogarszać. Oczekiwałem jakiś wieści od “Science”, ale na razie nic od nich nie dostawałem. W końcu nie byłem w stanie już samodzielnie wstać z łóżka i sam zdecydowałem, że pojadę do szpitala. Eva histeryzowała coraz bardziej. Ból się nasilał

i dostawałem coraz większe dawki leków przeciwbólowych, aż w końcu i ja trafiłem na oddział intensywnej terapii. Położono mnie na tym samym łóżku, na którym umarł Georg. Eva nie odstępowała ode mnie. Prawie w ogóle nie spała. Lekarze byli bezradni i specjalnie tego nie ukrywali. Nie leczono mnie tak intensywnie jak Georga i Jacka. Może dlatego jeszcze żyłem. Rozmowa przychodziła mi z coraz większym trudem. Zdążyłem jeszcze pożegnać się z rodzi- cami, którzy przyjechali w ostatniej chwili. Potem straciłem przytomność w objęciach szlochającej Evy.

 

Dwa dni później.

 

Eva, Susan i Elen stały w trójkę pod salą intensywnej terapii. Elen z Susan pocieszały zapłakaną Evę. Przed kilkoma minutami przyszedł do nich lekarz i oświadczył:

 

- Szykujcie się na najgorsze. Wyniki są bardzo złe. To

odpowiedni czas aby pożegnać Thomasa. Odejdzie

w przeciągu kilku godzin.

 

Eva w objęciach Elen histeryzowała:

 

- Thomas nie zostawiaj mnie! Ja żyję tylko dla ciebie. Po to

mnie wtedy uratowałeś, żeby teraz mnie zostawić! Thomas

nie odchodź!

 

Susan zainteresowały słowa Evy.

 

- Eva, o czym ty mówisz? Kiedy Thomas ciebie uratował?

 

Eva zapłakana odpowiedziała:

 

- Dziewczyny, ja już praktycznie nie żyłam, stałam na skraju

przepaści, chciałam skończyć ze sobą, chciałam skoczyć

i wtedy...

 

Susan i Elen bardzo to zainteresowało. Susan dociekała:

 

- Eva, mów co wtedy!

- On do mnie zadzwonił, właśnie wtedy, w tym momencie.

- Kto?

- Thomas, dzięki niemu jeszcze żyje.

- Co takiego?! Gdzie do ciebie zadzwonił?

- Do mnie do Australii na Moreton.

- Zadzwonił do ciebie ze Stanów jak chciałaś skoczyć

w Australii?

- Tak. Ja wiem że to dziwne. Też tego nie rozumiem.

Susan i Elen doznały małego szoku. Eva kontynuowała:

 

- Nigdy mu tego nie powiedziałam, on uratował mi życie. Nie

chcę żyć bez niego.

 

Susan i Elen patrzyły na siebie w zdumieniu. W końcu Susan się odezwała:

 

- Eva, wiesz co, wcale nie jest pewne, że on o tym nie wiedział.

- Jak to? O czym ty mówisz?

- Oni coś odkryli, coś nadzwyczajnego, możliwe, że coś nie

z tego świata. Oni wiedzieli więcej, niż może nam się

wydawać.

 

Susan stała chwilę w zamyśleniu aż wyraźnie się ożywiła. Dało się wyczuć, że nagle chce podjąć jakieś działanie. Mówiła głośno i szybko, prawie krzycząc:

 

- Eva, co z tym artykułem? Wysłał go do “Science”?

- Wysłał, ale źle.

 

Odpowiedziała zdziwiona Eva.

 

- Jak to źle?!

- No dzisiaj dzwoniła do niego jakaś redaktorka z “Science”.

Odebrałam telefon. Ona chciała z nim rozmawiać, ale

powiedziałam jej, że on jest chory i jest w szpitalu. Ona

mówiła żeby przesłał artykuł jeszcze raz bo był załącznikiem

maila i się nie przesłał. Mówiła, że on chyba przez pomyłkę

w ogóle go nie dołączył i żeby mu to przekazać.

Zapomniałam o tym a on i tak jest nieprzytomny.

- Co takiego? Eva czyli on go nie przesłał.

- No chyba nie.

Eva kontynuowała:

 

- Słuchajcie on mi mówił, że gdyby mu się coś stało, to jak ten

artykuł się ukaże, to mam zanieść jakiś plecak z dyskami na

uniwersytet Stanforda. No, ale teraz, jeśli ten artykuł się nie

przesłał to co ja mam zrobić?

- Eva jaki plecak? O czym ty mówisz?

- No, tam podobno jest wszystko na temat tego odkrycia.

Wszystko tam jest, jakieś dyski, nośniki, notatki, on tak

mówił.

 

Susan intensywnie myślała:

 

- “To odkrycie. To ono ich zabija. Chcą go ujawnić

i... umierają.”

 

Susan krzyknęła:

 

- Eva! Gdzie ten plecak?!

- W piwnicy od sąsiada.

- W jakiej piwnicy?

- No w tym domu gdzie Thomas wynajmuje mieszkanie.

- W waszej piwnicy?

- Nie, w tej z numerem 7, od sąsiada który wyjechał na

kontrakt.

- Masz klucz od tej piwnicy?

- Tak, leży w salonie na stole. Taki z zielonym sznureczkiem, od

kłódki.

 

Susan wydała polecenie:

 

- Dawaj klucze od mieszkania.

Eva posłusznie podała jej klucze o nic nie pytając. Wtedy przyszedł ten sam lekarz:

 

- Mamy najnowsze wyniki. To nie godziny, to minuty. Jest

naprawdę bardzo źle.

 

Eva znowu wpadła w histerię, ale Susan jej przerwała:

 

- Eva uspokój się, idź do niego! Mów do niego! Musi żyć

jeszcze przez godzinę! Elen jedziesz ze mną, pomożesz mi.

 

Elen i Susan niemal wybiegły ze szpitala. Dobiegły do auta Elen bo było bliżej.

 

- Dajesz do ich mieszkania, najszybciej jak umiesz.

- Co chcesz zrobić?

- Zobaczysz.

 

Dziewczyny wbiegły po schodach, otwarły drzwi od mieszkania, chwyciły wskazany kluczyk i zbiegły do piwnicy. Otwarły piwnicę numer 7 i Susan chwyciła plecak z laptopem, dyskami i komputerowymi nośnikami. Wybiegła z budynku wraz z Elen. Dobiegły do auta.

 

- Elen jedź !

- Gdzie?

- Na most!

- Na jaki most?

- Jak to jaki? Na ten z którego chciałaś skakać!

 

Elen zrozumiała co Susan chce zrobić. Koła gwałtownie zapiszczały. Elen pędziła niemal tak samo szybko jak Georg, który jechał swoją Hondą, aby ratować jej życie. Dziewczyny zatrzymały auto przy krawężniku, przy przęśle i wbiegły

z samochodu.

 

- Gdzie chciałaś skakać?

- Tu, dokładnie w tym miejscu.

 

Susan podeszła do barierki i wyrzuciła plecak. Zanim usłyszały plusk, to minęło kilka długich sekund. Plecak długo jeszcze niesiony prądem opadał na muliste dno rzeki Guadelupe. W końcu znalazł swoje miejsce wiecznego spoczynku, głęboko pod korzeniami przybrzeżnego, dawno obumarłego drzewa. Minie kilkanaście lat zanim zjawiska chemiczne zachodzące w środowisku wodnym bezpowrotnie usuną wszystkie zawarte na dyskach dane. Jednak proces ten jest nieunikniony i w żadnym razie, nieodwracalny.

 

- Obym miała racje i nie było za późno. Jedziemy do szpitala.

 

Susan podsumowała ich nagłą akcje spokojniejszym głosem.

 

Po godzinie wróciły do szpitala. Spodziewały się najgorszego. Eva siedziała przy łóżku Thomasa, trzymała go za rękę. Susan weszła do sali intensywnej terapii.

 

- I co z nim?

- Żyje jeszcze, jakby trochę równiej oddychał.

 

Do sali weszła pielęgniarka z oddziału oraz Elen. Siostra się odezwała:

 

- Słuchajcie dziewczyny, to dziwne, nie chcę wam robić

złudnych nadziei, ale on jakby jeszcze walczył. Wyniki sprzed

chwili są lepsze od ostatnich.

Po trzech dniach.

 

Ocknąłem się, słysząc rytmiczne klikanie i buczenie aparatury medycznej. Rytmiczny dźwięk tłukł się w mojej głowie, jakbym słuchał w kuźni kowalskiego młota. Widziałem jak przez mgłę. W pierwszej chwili widziałem tylko jasne światło, ale po chwili zaczęły wyłaniać się z niego ściany i sufit sali intensywnej terapii. Sali w której przeleżałem już tydzień, przez większość czasu nieprzytomny. Czułem, że ktoś trzyma mnie za rękę. W końcu zacząłem rozróżniać szczegóły. Nad sobą zobaczyłem oblicze Evy. Głowa Evy nagle zbliżyła się do mnie i poczułem pocałunek na moich ustach.

 

- No budź się wreszcie, Thomas. Czekamy na ciebie.

 

Godzinę wcześniej podekscytowana Eva zadzwoniła kolejno do Susan i Elen przekazując im tą samą informację:

 

- Odzyskuje przytomność.

 

Obie dziewczyny niezwłocznie przyjechały i teraz w trójkę stały nade mną. Myśli w mojej głowie zaczęły powoli się porządkować. Pierwsze co pomyślałem to:

 

- “Chyba jeszcze żyję? Dlaczego nie umarłem tak jak Jack

i Georg?”

 

Pomyślałem przez chwile, że może lekarze w końcu odkryli na co chorowaliśmy i znaleźli właściwe leczenie.

 

- Eva?

 

Cicho zapytałem:

 

- Co mi było? Dlaczego żyję?

- Nikt nie wie co ci było ani na co zmarli Georg i Jack.

 

Wtedy odezwała się Susan:

 

- Thomas, nikt oprócz nas. Ty też wiesz dlaczego.

- Susan, o czym mówisz?

 

Zapytałem.

 

- A jak myślisz?

- Artykuł! Opublikowali?!

- Nie.

- Nie?

 

Odpowiedziałem ze zdziwieniem.

 

- Nie opublikowali bo go nie wysłałeś.

- Nie wysłałem? Jak to?

- Nie załączyłeś załącznika do maila do “Science”.

- Nie załączyłem?

- Nie.

 

Odpowiedziała Susan.

 

- To wyślijcie!

- Thomas przykro mi, ale to nie możliwe.

- Dlaczego?

 

Czułem jak rozmawiając z Susan szybko wraca mi pełna świadomość i rośnie ciśnienie. Eva i Elen przysłuchiwały się w napięciu.

 

- Ponieważ twój plecak miał wypadek.

- Plecak miał wypadek? Co to znaczy?

- Postanowił skończyć ze sobą.

- Co takiego?

- No tak, skoczył z mostu do rzeki.

- Co?! Do jakiej rzeki? Z jakiego mostu.

- Thomas, no normalnie, skoczył do rzeki Guadelupe z tego

samego mostu z którego chciała skakać Elen. No, właściwie

to skoczył zamiast niej.

 

Przez chwilę intensywnie myślałem o czym Susan do mnie mówi. W końcu zrozumiałem.

 

- Co wyście zrobiły!?

Powiedziałem z wyrzutem. Susan kontynuowała:

 

- Właściwie to nic, oprócz tego że uratowałyśmy ci życie.

 

Dziewczyny długo oczekiwały mojej reakcji. Uśmiechnąłem się do Susan i z trudem podniosłem rękę. Susan zbliżyła swoją

i przybiliśmy sobie “piątkę” a następnie przytuliłem Evę. Pomyślałem jeszcze:

 

- “Dlaczego ja tego nie zrobiłem jak tylko zachorował Georg.

Jaki byłem głupi.”

 

Tydzień później.

 

- Powoli na tych schodach. Niczego nie noś, ja zaniosę.

Eva pomagała mi pierwszy raz od wyjścia ze szpitala wejść do naszego mieszkania.

 

- Nie martw się, nic mi nie będzie, już czuję się dobrze.

 

Usiedliśmy naprzeciwko i patrzyli na siebie. Nie wiedziałem co mam mówić. Czułem żal za naszym odkryciem, ale jednocześnie rozumiałem już, że jeśli miałem żyć, to tak musi być. W końcu Eva pierwsza się odezwała:

 

- Wiesz, nie miałam okazji już ci tego powiedzieć. Jak byłam

na Moretonie to dowiedziałam się, że ta babcia która

wynajmowała mi domek, umarła. Dzwoniła do mnie jej córka

i powiedziała, że rodzina nie chce go już wynajmować, chce

go sprzedać. Powiedzieli, że gdybym była zainteresowana to

mam prawo pierwokupu i dostanę zniżkę. Oni wszyscy

zawsze bardzo mnie lubili. Powiedziałam im, że raczej nie

będę zainteresowana. Nie mam tyle pieniędzy i nie dam rady

wziąć takiego kredytu.

- Co takiego? Eva co ty gadasz? Chcesz komuś oddać nasz

domek na Moretonie? Przecież wiem jak ci na nim zależy. To

całe twoje życie. Pewnie kochasz ten domek bardziej ode

mnie. Nigdy! Ja się nie zgadzam. Było powiedziane, że się

tam zestarzejemy.

- Thomas. To prawda, kocham to miejsce, ale mnie nie stać

żeby to kupić. Skąd weźmiemy tyle pieniędzy? Tam ziemia jest

bardzo droga!

- Kurde Eva, te torby o których ci mówiłem.

- Jakie torby?

- No te w piwnicy, otwierałaś je?

- A te, coś mówiłeś, ja nie miałam głowy do tego,

zapomniałam o nich.

- Zapomniałaś o tych torbach?

- Było tam coś wartościowego? Bo wiesz co, one, to znaczy

Elen i Susan coś mi mówiły potem, że chyba nie zamknęły tej

piwnicy jak ten plecak brały, bo bardzo się śpieszyły. Mówiły

mi potem, że mam sobie tą piwnicę zamknąć, ale o tym też

zapomniałam.

 

Popatrzyłem dziwnie na Evę.

 

- Zostawiłyście otwartą piwnicę?

- No możliwe, czy to ważne?

- Gdzie kluczyk?

- Mam go w torebce.

- Bierz go i idziemy tam.

- Od razu? Teraz?

- Eva nie wkurzaj mnie, idziemy.

 

Zeszliśmy do piwnicy. Na szczęście torby w piwnicy nr 7, pomimo, że piwnicę zostawiono otwartą, spokojnie leżały sobie na samym wierzchu pod ścianą.

 

- Eva, bierzemy jedną na górę!

- Matko, jaka ciężka, co w niej jest?

- Zobaczysz na górze, dawaj i zamknij piwnicę.

 

Wtaszczyliśmy razem z trudem pięćdziesięciokilogramową torbę do naszego mieszkania. Eva musiała mi pomóc, byłem słaby po chorobie. Położyłem torbę na środku salonu

i usiadłem zmęczony na fotelu.

 

- Otwieraj.

- A co tam jest? Takie ciężkie?

- Otwórz, zobaczysz.

 

Eva rozsunęła suwak. Stała w szoku nad torbą i odjęło jej mowę. W końcu uklękła przy niej i zanurzyła obie ręce aż po łokcie w paczkach 50 i 100 dolarówek spiętych banderolami.

 

- Dobry Boże, skąd masz tyle kasy? Obrabowaliście bank?

Okradliście mafię? Ile tu jest pieniędzy?

- Cztery miliony dolarów, rzeczowo odpowiedziałem.

- Kurde, to niemożliwe a tamte torby w piwnicy?

- No takie same, w sumie 12 milionów. Trzy torby po cztery

miliony.

- Czyje są te pieniądze?

- Twoje. No może trochę nieprecyzyjnie się wyraziłem,

powiedzmy nasze.

 

Eva spojrzała na mnie radosnymi oczami.

 

- A... nie moje, tylko nasze. A mówiłeś że tak bardzo mnie

kochasz.

- No pięć tysiaków jest na pewno tylko twoje.

- No przecież, w końcu je wygrałam.

 

Roześmialiśmy się oboje.

 

- To wiesz co, ty za nie pójdziesz do więzienia a ja je sobie

spokojnie, powoli będę wydawać.

 

Podsumowała Eva.

 

- Nikt nie pójdzie do więzienia. Dzwoń do Brisbane i umów

transakcję. Naszego domku nikomu nie oddamy, nawet

gdybyśmy tylko mieli jeździć do niego na wakacje.

 

Perspektywa wykupienia domku sprawiła Evie wielką radość. Znałem ją już na tyle dobrze, że potrafiłem to zauważyć, pomimo że to ukrywała.

Nazajutrz.

 

Ciężko dysząc razem z Evą staliśmy pod drzwiami mieszkania Susan. Rozdzielała nas wypchana pieniędzmi torba. Susan otwarła drzwi zdziwiona.

 

- To wy? Tak bez zapowiedzi? Tobie już tak wolno chodzić?

- To wpuszczasz nas czy nie?

- No właźcie, co to jest?

- Sama jesteś?

- Tak.

 

Położyliśmy torbę na podłodze.

 

- Susan otwieraj, to dla ciebie.

 

Powiedziała Eva. Susan otwarta torbę i patrzyła w milczeniu, wybałuszonymi oczyma na zawartość. W końcu Eva wyrwała ją z letargu.

 

- Susan, tak się gapisz jakbyś kasy nigdy nie widziała. To tylko

zwykłe cztery miliony dolarów. Dla ciebie. Idzie się

przyzwyczaić. On mówi że od Jacka.

- Bo to prawda.

 

Dodałem.

 

- Boże, skąd to macie?

- Słuchajcie dziewczyny, nie będę wam tego tłumaczył. Tak

macie to wydawać, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Nie

umiemy udokumentować ich legalnego pochodzenia. Ale

przecież nas znacie. Wiecie, że żaden z nas nie był

złodziejem. Te pieniądze zarobiliśmy w trójkę z Georgiem

i Jackiem za to, że uratowaliśmy życie dziesiątków tysięcy

ludzi. A poza tym, z tego co wiem, to nikt ich nie szuka.

 

Susan się rozpłakała.

 

- Słuchajcie, chce wam jeszcze coś powiedzieć. Jestem w ciąży.

 

Eva przytuliła Susan.

 

- To chyba dobrze,

 

Powiedziała. Wtedy ja dodałem od siebie.

 

- Susan, ja też chcę ci coś powiedzieć, oczywiście zrobisz jak

będziesz chciała.

- Co?

 

Susan popatrzyła zapłakanymi oczami.

 

- Jack chciał żebyś nazwała ją Lily-Rose.

- Wiedział że jestem w ciąży?

- Tak.

- Thomas, skąd? Przecież sama wtedy nie wiedziałam.

- Wszystkiego nie mogę ci powiedzieć.

- Skąd wiesz że to dziewczynka? Nikt tego jeszcze nie badał. To

też wiedział?

 

Skinąłem głową. Na drugi dzień w trójkę zanieśliśmy trzecią torbę Elen. Płakała cały czas.

 

*****

Epilog.

Cztery lata później. Australia, wyspa Moreton. Rok 2050.

 

- Ciociu jaki był mój tata?

- Przystojny i bardzo mądry. Był zdolnym naukowcem.

- A kto to jest naukowiec?

- To człowiek, który wszystkiego jest ciekawy.

- Tak jak ja?

- No tak.

- Ciociu, dlaczego masz taki brzuch?

- Bo jestem w ciąży.

- A co to znaczy być w ciąży? Co tam masz?

- Dziecko, małego chłopczyka.

 

Lily-Rose zdziwiona intensywnie się zastanawiała, jedno- cześnie z ciekawością obmacując Evy brzuch. W końcu odsłoniła pępek i przyłożyła do niego ucho.

 

- Dziecko? A skąd się tam wzięło?

- Wujek dał nasionko i samo urosło.

- Z nasionka?

- No tak.

- A jak je tam wsadziłaś? Połknęłaś je?

 

Eva się zarumieniła a następnie podała mi Lily-Rose.

 

- Wujek, weź ją sobie na trochę.

 

Mała przesiadła się na moje kolana nie przestając pytać. Podałem jej szklankę z sokiem pomarańczowym i słomkę

z nadzieją, że przestanie mówić. Siedzieliśmy na tarasie naszego domku na Moretonie. Temperatura na dworze przekraczała 40 stopni. Był środek lata. Susan wrzuciła Lily-Rose do szklanki dwie kostki lodu.

 

- Wujek, skąd wziąłeś nasionko? Pokaż mi je, masz ich więcej?

- Miałem tylko jedno.

- Tylko jedno? Wujek a co to jest lód?

 

I zaczęła grzebać małymi paluszkami w szklance z sokiem.

 

- Pij, i nie wkładaj tam rąk. Lód to zamarznięta woda.

- Zamarznięta? A co to znaczy?

- To znaczy, że jej było bardzo zimno i zamarzła.

- Wujku a gdybym siedziała na dachu domu i miała taką długą

słomkę to mogłabym pić soczek z tej szklanki?

- Byłoby ci trudno, a jakbyś weszła jeszcze trochę wyżej to

w ogóle byś nie mogła.

- A dlaczego?

- A teraz ja cię zapytam, który to ten guziczek?

 

Pokazałem na trzy guziczki, które Lily-Rose miała przy sukience.

 

- Co który?

- No ten którym się Lily-Rose wyłącza.

- Wujku.

 

Powiedziała z wyrzutem w głosie.

 

- Susan? Ona tak zawsze?

 

Eva zwróciła się do Susan.

 

- Cały czas, od chwili jak nauczyła się mówić. Trzeba uważać

co się jej odpowiada bo wszystko zapamiętuje.

Susan z Lily-Rose przyleciała do nas na Moreton kilka dni temu. Zdecydowaliśmy jeszcze w San Jose, że spędzimy razem na Moretonie kilka tygodni. Niestety o nurkowaniu nie mogło być mowy bo Eva była w siódmym miesiącu ciąży. Generalnie dzieliliśmy czas pomiędzy Moretonem a San Jose. Ja znalazłem prace na wydziale fizyki na uniwersytecie Stanforda, a Eva w sezonie leciała na kilka miesięcy pracować na marinie. Odwiedzałem ją wtedy tak często, jak to było możliwe. Rok po śmierci Jacka została moją żoną. Większą cześć roku spędzaliśmy jednak razem w San Jose. Wiedliśmy w sumie proste, szczęśliwe i zgodne życie. Do badań nad zjawiskiem splątania od tamtej pory nigdy już nie wróciłem

i nie zamierzam tego zrobić.

Dzisiaj siedzieliśmy zmęczeni po wycieczce na wyspie

w upalny dzień. Każdy był rozleniwiony. Temperatura gorą- cego dnia odebrała nam całą energię. Na temat naszego odkrycia nigdy już nie rozmawialiśmy. Dopytywało mnie kilku naukowców i jakiś dociekliwy dziennikarz o to, co właściwie wydarzyło się w naszym laboratorium. Historia tajemniczej choroby trzech młodych naukowców odbiła się po świecie szerokim echem. Nikomu niczego nie ujawniłem. Dobrze mi się żyło i nie chciałem niczego zepsuć.

 

Żar lał się z nieba. Nawet ciekawska Lily-Rose zasnęła

u mnie na kolanach. Susan zaniosła ją do klimatyzowanego pomieszczenia, rozebrała i położyła do łóżka. Wyremonto- waliśmy i usprawnili trochę domek, który był już naszą własnością.

 

Po kilku dniach

 

Byłem z Susan w salonie. Eva była w kuchni i robiła coś do jedzenia. Lily Rose już spała. Eva słyszała o czym rozmawialiśmy. W pewnym momencie Susan wyraźnie się ożywiła.

 

- Thomas słuchaj no, muszę, ale to muszę cię o coś zapytać. Ja

wiem, że o tamtych sprawach nie wolno ci nikomu mówić, ale

chociaż daj mi jakiś znak, chociaż skiń głowa albo mrugnij

powieką.

 

Zaciekawiona Eva przyszła z kuchni do salonu. Susan kontynuowała:

 

- Thomas ja to muszę wiedzieć.

- Ale co?

- Thomas gadaj, Fiutek-rezolutek, czy to wasza sprawka?

 

Siedziałem z nieruchomą twarzą, jak posąg Buddy w pozycji Wajroczamy, a dziewczyny przybliżyły swoje oblicza i obie uważnie obserwowały moje oczy. Wiedziałem, że sytuacja stała się niebezpiecznie napięta i wkładałem wielki wysiłek

w to, aby żaden z mięśni mojej twarzy nawet nie drgnął. Ale to było silniejsze ode mnie. Najpierw zdradziły mnie łzy radości, które zaczęły spływać po moich policzkach, a następnie moja twarz, zupełnie już bez kontroli mojej woli, stała się czerwona i w końcu wybuchłem śmiechem. Obie rzuciły się na mnie,

i zaczęły mnie dusić. Susan krzyczała:

 

- Ja cie kurna uduszę! Ty draniu czy ty wiesz, że ten złamas śni

mi się po nocach, że mam koszmary senne, że budzę się

w nocy i widzę trampeczki!

 

Eva też krzyczała, była bardziej konkretna:

 

- Zapomnij o seksie, przez tydzień, ech co ja gadam przez

miesiąc, kurde jaki miesiąc, przez pół roku nie dostaniesz! Ty

łotrze. Nawet mnie nie dotkniesz! Czy ty wiesz, co myśmy tam

przeżyły?!

- No przebaczcie, a poza tym ja niewinny, to nie był mój

pomysł.

 

Susan przeszła do kontrofensywy:

 

- Na nieboszczyka zwalasz, na mojego tragicznie zmarłego

męża?!

 

Dziewczyny miały liczebną przewagę i udało im się przewrócić mnie na podłogę. Już nie tylko dusiły mnie za gardło, ale całym ciężarem swoich ciał. Uratowała mnie Lily-Rose obudzona hałasem. Przyszła zaspana z sypialni

i zobaczyła nas szarpiących się w trojkę na podłodze. Spytała:

 

- Co się tu dzieje? Zachowujecie się jak dzieci.

 

Dziewczyny odpuściły i śmialiśmy się wszyscy.

 

Po kolejnych trzech dniach.

 

Susan rozleniwiona siedziała na fotelu i lekko drzemała, ale jednocześnie w chwilach kiedy oczy jej się otwierały, wpatrywała się z daleka na szafkę, na której były poustawiane pamiątkowe zdjęcia Evy. Susan była zmęczona kolejnym upalnym dniem. W chwili kiedy popadała w drzemkę, wydawało jej się że słyszy głos Jacka:

 

- “No podnieś że się i idź je pooglądaj.”

Susan walczyła ze sobą wewnętrznie, jednak tajemniczy wewnętrzny głos nasilał swoje polecenie:

 

- “Wstawaj i idź pooglądaj.”

 

Susan w końcu niechętnie wstała i stanęła przed szafką, uważnie wpatrywała się w jedno z oprawionych w ramkę

i stojących na szafce zdjęć. Zdziwiło mnie dlaczego przygląda się mu tak długo i z taką uwagą. Zbladła a na jej czole pojawiły się kropelki potu. Stan rozleniwienia natychmiast jej minął i doznała gwałtownego otrzeźwienia.

 

- Susan co z Tobą? Dobrze się czujesz?

- To zdjęcie.

- Co z tym zdjęciem? Cały czas tu stoi.

 

Podszedłem i przyglądałem mu się wraz z nią. Na zdjęciu były trzy małe, słodkie dziewczynki z bardzo uśmiechniętymi buziami, które trzymały się za rączki. Dwie starsze mogły mieć około 5 lat. W środku była Eva, o czym od dawna wiedziałem bo oglądałem już to zdjęcie dziesiątki razy. Eva była młodsza od pozostałych dziewczynek. Eva wraz z drugą dziewczynką przyglądały się tej trzeciej, która była z lewej strony. W tle było widać jakiś kościół. W końcu Susan krzyknęła:

 

- Eva chodź tu!

Eva podeszła z ogródka wystraszona, bo myślała że coś się stało.

 

- Co tak krzyczysz?

- Skąd masz to zdjęcie?

- To zdjęcie? Dlaczego pytasz? To ja. To zdjęcie z dzieciństwa,

jak byłam mała. Rodzice mi je zrobili na jakimś

przykościelnym festynie, na zabawie dla dzieci.

- Masz je od dawna?

- Susan, mam je od zawsze, jak długo pamiętam.

- Jesteś pewna?

- Oczywiście.

- Co to za dziewczynki z tobą? To twoje koleżanki, znasz je?

- Nie no co ty. Nie mam pojęcie kto to jest. To jakieś obce

dzieci.

 

W końcu i ja się wtrąciłem:

- Susan, co z tobą? Dobrze się czujesz? Co z tym zdjęciem?

- Thomas, ta dziewczynka z lewej strony.

- Co?

- To ja.

- Co takiego??? Susan, dobrze się czujesz?

 

Eva się wtrąciła:

 

- Susan, co ty wygadujesz? Przecież to zdjęcie stąd,

z Australii, z Brisbane, 30 km od nas, od wyspy. A ty

wychowywałaś się w Stanach. Jak to możesz być ty?

- Nie mam pojęcia. Gdzieś tam z rodzicami czasem

wyjeżdżaliśmy za granice, ale nie wiem gdzie to było. Ale

mówię wam że to ja. Tak wyglądam na innych zdjęciach

z dzieciństwa. A poza tym, nie przypomina wam kogoś?

 

W tym momencie zrozumiałem, że dziewczynka ze zdjęcia to niemal wierna kopia małej Lily-Rose.

 

- Czekajcie chwile.

Susan wyjęła telefon i wybrała numer:

 

- Cześć mamo.

- Susan cześć, tak rzadko dzwonisz ostatnio, co u ciebie.

- Dobrze wszystko. Mama, musisz mi powiedzieć czy jak byłam

mała to byliście ze mną w Australii?

- He??? Co ci chodzi po głowie? Co za pytanie?

- Byliście czy nie?

- Byliśmy raz, jak byłaś mała, mogłaś mieć może pięć lat. Tata

chciał zobaczyć rafę i ponurkował parę dni.

- Gdzie to było, w jakim mieście?

- W Brisbane. Czy to coś ważnego? Taka jesteś przejęta.

- Mamo czy byliście wtedy ze mną na jakiejś zabawie dla

dzieci?

- Z tobą na zabawie, w Brisbane? No czekaj, coś mi się

przypomina, tam chyba był jakiś piknik przy kościele. Coś

takiego pamiętam.

- Macie stamtąd jakieś zdjęcia?

- Nie, chyba nie. Susan co się stało?

- Nic mamo, nic ważnego, znalazłam się na starym zdjęciu

z tamtych czasów. Trzymaj się, na razie, pa.

 

Susan, Eva i ja usiedliśmy ze zdziwienia. Susan trzymała zdjęcie trzęsącymi rękoma. W końcu się odezwała:

 

- Widzicie to co ja? Ta trzecia dziewczyna, przypomina wam

kogoś?

- Ja pierniczę, to niemożliwe.

 

Susan znowu sięgnęła po telefon i wybrała numer:

 

- Cześć Elen.

- Cześć,

- Co u ciebie? Jak sobie radzisz?

- Próbuje żyć normalnie, co mam zrobić?

- Byłaś kiedyś w Australii?

- Nie, nigdy?

- Jesteś pewna?

- No jak mnie już tak przesłuchujesz, to chyba kiedyś byłam,

jak byłam dzieckiem. A czemu pytasz?

- Ile miałaś wtedy lat?

- Może pięć, a co? Rodzice tam pojechali na jakąś wycieczkę.

- Pamiętasz gdzie to było?

- Chyba w Brisbane, a co?

- Byłaś tam na jakiejś zabawie dla dzieci?

- No skąd wiesz? Taki piknik, tam dużo dzieci było. Fajnie, do

dzisiaj pamiętam.

- Czy jest możliwe że mogłaś mieć taką sukieneczkę czerwoną

w białe groszki?

- Skąd to wiesz? To moja ulubiona była, mam ją do dzisiaj.

- Eee, wiesz nic takiego, tylko właśnie trzymam w ręku zdjęcie

z tej zabawy na którym jesteś ty, ja i Eva i trzymamy się za

rączki.

- Cooooo takiego ??? To niemożliwe!!!

- Przecież mówię ci że trzymam je w ręce !!! leżało u Evy na

szafce... ponoć od zawsze.

 

Po drugiej stronie połączenia zapadła cisza. Odezwałem się

w końcu:

 

- Zobaczcie na tym zdjęciu, Susan ma na koszulce jakiś napis.

A wy dwie na nią patrzycie. Co tam pisze?

 

Eva wzięła zdjęcie od Susan i podeszła z nim do okna.

W jaśniejszym świetle przeczytała napis:

 

- “Keep the secret of the Teddy Bear.”

 

- “Nie zdradzaj tajemnicy pluszowego misia“.

 

koniec.

Średnia ocena: 2.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Zapraszamy do wzięcia udziału w Bitwie na Prozę!
    Tematy to:
    1) Ucieczka na inną planetę
    2) Pokochałam(em) wroga
    więcej znajdziesz:
    https://www.opowi.pl/profil/literkowa-bitwa-na-proze/
    Piszemy do 31 października!!!
    Liczymy na Ciebie!
    Literkowa
  • nerwinka 09.11.2021
    jak na Internet, opowiadanie za długie. Może i warościowe, ale uwzlędnijta dziadku, że czytanie na ekranie to insza inszość, niż lektura papieru. Tam możesz czytać po kawłku, tu natomiast masz mało czasu, bo jesteś bombardowany nadmiararami zbędnych informacji. No a żeby swierdzić, że są zbędne, musisz przeczytać i kółko się zamyka.
  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Pospisuję się. Pozdrawiam bez oceny
  • dziadek grafoman 10.11.2021
    Masz racje. Wiesz, czytanie takich opowiadań ma sens tylko w całości. Na tym forum nikt tak tego czytać nie będzie i ja to rozumiem. Tak po prostu się bawię, coś tam ciekawszego pokazując. Jeśli już, to raczej liczę na to że ktoś za parę zeta kupi plik epub i przeczyta to na smartfonie lub czytniku. I nie chodzi tu o komercję, bo na tym zarobić się da.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania