LBnP49Tak mało czasu.

Latem żyje się łatwiej. Józek często słyszał to zdanie. Mówili je zazwyczaj leniuchujący letnicy, popijając zimne piwko. Mieli czas na piwko, on musiał oporządzić zwierzęta, skosić trawę albo robić masę innych rzeczy, które w upale były o wiele cięższe niż się wydawały. Robił to wszystko, bo wcześniej robił to jego ojciec i ojciec jego ojca. Taka tradycja. W sumie mógłby to pierdyknąć i wyjechać. I już prawie kiedyś to zrobił. Ale wtedy była zima, a zimą nie zaczyna się nowego życia, bo stare śpij. A jaki ma sens zaczynanie czegoś od nowa skoro stare tego nie zauważy? Józek uważał, że byłoby to tchórzliwe a on ze wszystkiego czym mógłby być, najbardziej nie chciał być tchórzem.

Przeczekał zimę. Wraz z nadejściem wiosny myśli o ucieczce do wielkiego świata powróciły. Przebijały się przez topniejący śnieg, mrużyły oczy atakowane przez rozbrykane promienie słoneczne, które były jak dopiero co urodzone źrebaki. I właśnie przez te stworzenia Józek nie wyjechał. Przez obfitość natury powracającej do życia. Może na wiosnę w powietrzu pojawiało się coś co w podstępny sposób go hipnotyzowało a może po prostu miejsce, w którym się urodził tak bardzo wrosło w niego, że zapuścił korzenie? Koniec końców dzisiaj Józek mieszka na wsi. Jego egzystencjalne rozterki rozbijają się o potrzebę wydojenia krowy i zapewnienia świeżej pościeli letnikom.

Obfitość płynie. Szczególnie latem. Jest jej pełno wszędzie- w zagrodzie, lesie, stawach. Na ruchliwych ulicach i w przydrożnych barach. Jest jej tak dużo, że uginają się pod nią suto zastawione stoły i życie Józka. Bo jak na jedno życie to takie szaleństwo łask jest czasem zbyt ciężkie.

Dla pełności obrazu należy wspomnieć o warunkach fizycznych Józka, które są ujmując najdelikatniej cherlawe i odwrotnie proporcjonalne do wysiłku, który codziennie wkłada w utrzymanie swojego gospodarstwa na trzygwiazdkowym poziomie w skali agroturystyki. Chudy jest. Kiedyś nauczycielka biologii z pobliskiej podstawówki poprosiła go, by zastąpił zdewastowanego przez pośpiech pani sprzątaczki, modela szkieletu ludzkiego. Ze wzgląd na szacunek do ciała pedagogicznego to zrobił. Teraz już dokładnie wie, co przeżywają gwiazdy jednej roli, która na zawsze niszczy ich karierę, wie co oznacza bycie zaszufladkowanym. Piętno szkieletora przysporzyło mu sympatii wśród uczniów w równym stopniu co wyzwisk i niewybrednych żartów. Nagroda w postaci wdzięczności ciała pedagogicznego okazała się krótkotrwałą, dwukrotną, no prawie dwukrotną przygodą- pierwszy raz w kantorku na dużej przerwie wywołał w Józku traumatyczne wspomnienia z lat szkolnych – tym bardziej, że była to ta sama szkoła i ta sama nauczycielka, przez którą kiblował w siódmej klasie co niewątpliwie miało wpływ na jakość aktu. Czuł się jak na egzaminie z anatomii, usilnie próbował przypomnieć sobie wiedzę co i gdzie leży u kobiety, a było mu ciężko pod surowym wzrokiem specjalistki w tej dziedzinie. W końcu jednak – zupełnie jak wtedy, kiedy był uczniem poddał się zasadzie trzech Z – zakuć, zdać, zapomnieć i zamykając mózg i oczy zrobił to, czego wymaga się od wszystkich uczniów na świecie- usatysfakcjonował nauczycielkę robiąc i mówiąc to, czego się od niego wymagało. Jako że dorosłość w końcu powróciła do niego, ów pierwszy raz uznał za połowę sukcesu i ze wszystkich sił dążył do powtórki. Okazja nadarzyła się niebawem – mąż pani nauczycielki zabierał klasę 4c na programową wycieczkę do stolicy, więc została tylko kwestia zaaranżowania miejsca schadzki. I tu znowu obudziły się wspomnienia ze szkoły, tym razem u pani nauczycielki, która zapragnęła przeżyć raz jeszcze uniesienia fizyczne w otoczeniu majestatu drzew i miękkości mchu. Stało się wedle życzenia, tyle że akurat ten najbardziej intymny moment w życiu został przypadkowo zaobserwowany przez Krysię z 4c, która ze względu na paskudną grypę żołądkową została wykluczona z wycieczki. Oczywiście spekulowano, że choroba Krysi jest wymyślona i nie chce ona jechać, bo Krzysiek brutalnie, w ostatniej chwili, zrezygnował z siedzenia obok niej w autokarze.

To co zobaczyła Krysia na zawsze zmieniło jej pogląd na pewne sprawy i w myśli przeniosło znajomość z Krzyśkiem na poziom, którego na pewno jeszcze nie chciała doświadczyć. W każdym razie przeżyła, dojrzała i pięć lat później zakosztowała rozkoszy uprawiania miłości w lesie, uprzednio bardzo precyzyjnie wybierając miejsce schadzki, by oddzielić się od ewentualnego wścibskiego wzroku przypadkowych dzieciaków, które las upatrzyły sobie jako najlepsze miejsce na pierwsze próby palenia, picia i dotykania miejsc intymnych – swoich i rówieśników.

Może to trochę niehumanitarne zostawić Krysię w tak ważnym, traumatyzującym momencie, ale czeka na nas Józek. Zapina właśnie spodnie i wyrusza w dalszą drogę swojego życia.

Tak jak wcześniej było wspomniane, kiedy nadchodzi lato nadchodzi też obfitość. Przyjeżdża czarnym mercedesem z piętnastoma walizkami i ma na imię Pani Matylda- wprawdzie urzędniczka nie zgodziła się na użycie takiego imienia w akcie urodzenia, ale ojciec Pani Matyldy też był urzędnikiem i jakoś to załatwił. Nikt nie może przegapić jej przyjazdu, o tym, że nadjeżdża świadczą chmury dymu i przytłumiony dźwięk chóralnego klaskania wydobywającego się z głośników auta. Przed bramą wjazdową gospodarstwa Józka hamuje za późno, brama się rozwala. Dla jednych pech, dla innych dowód na to, że coś w tej obfitości być musi, skoro nie straszne jej żadne przeszkody.

Pani Matylda nie wzruszona uszkodzeniami wypływa z auta roztaczając duszący zapach najsłodszych perfum produkowanych na zamówienie gdzieś w dubajskich piwnicach. Odziana w siebie, bo jest jej tak dużo, że zwiewna suknia ginie gdzieś w okolicach piersi, wchłania przestrzeń z każdym napotkanym kamieniem, promieniem słońca i inwentarzem, który w popłochu szuka ucieczki. Na próżno, siła przyciągania jest tak wielka, że można zaobserwować odrywające się atomy ba nawet kwarki jak ulegając po kolei, odrywają się od czegoś co kiedyś stanowiło istotę kury. Przekraczając próg domu Józka Pani Matylda nie jest już tylko kobietą, jest dosłownie najbardziej kolorowym stworzeniem świata a już na pewno okolicznych wsi, w równej mierze będąc człowiekiem, kurą, perliczką i gęsią.

Skracając i tak już długą opowieść, koniec końców Józek się zakochał. Zakochał się tak od trzewi po mózg poprzez mostek i krtań. I już nie umiał żyć inaczej niż tylko przyjmując wszystko co Pani Matylda dawała i nie dawała. A dawać mogła wszystko o czym Józek zamarzył i nie dawać też mogła dokładnie tak samo -czyli wszystko o czym Józek nie zamarzył.

I może to nie jest akurat klasyczny happy end, ale jest dokładnie taki jaki na ten moment być musi. Jak potoczyły się losy chudego Józka i Pani Matyldy nie do końca wiadomo ale plotki potwierdzają fakty jak to w życiu. Obfitość bywa niezrozumiała, na przykład od jakiś trzech dni jeżdżę sobie na pełnym baku. Mimo kilometrów paliwa nie ubywa. Cud obfitości dotknął mnie bezpośrednio. I już widzę ironie w oczach i śmiech na sali – pływak nie działa. Może i nie działa, ale uczucie wdzięczności się pojawiło. Pewnie tak samo było u Józka, kiedy to Pani Matylda w uniesieniu swoich nadprogramowych kilogramów w zupełnej nieświadomości docisnęła jakiś guziczek w jego chudym ciele, powodując tym samym szybkie i bezbolesne przeniesienie się go na łąki niebieskie. Bo taki raj jakie życie a czasu jest zupełnie niewiele a może nawet bardzo mało, żeby w pełni zakosztować obfitości, więc nie pozostaje nic innego jak tylko ją przyjąć bez względu na konsekwencje i zwolnić czas bo pewnie zmęczony jest tym ciągłym upływem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Poncki dwa lata temu
    Rewelacja. Warte przeczytania ?
    <klap>
  • BarbaraM Sadowska dwa lata temu
    Dzięki wielkie Poncki
  • nerwinka dwa lata temu
    BMS
    mam identyczne zdanie: rewelacja.
  • BarbaraM Sadowska dwa lata temu
    Dziękuję bardzo
  • Witam w Bitwie! Życzymy dobrej zabawy. Mam prośbę, abyś z przodu tytułu wsawiła LBnP49, ponieważ twoje opowiadanie nie wchodzi w zakładkę KONKURSY na Głównej

    Literkowa
  • słone paluszki dwa lata temu
    Fajne opowiadanie, polecam innym do przeczytania.
    Biedny Józek...
  • BarbaraM Sadowska dwa lata temu
    Dziękuję bardzo
  • 110101011 dwa lata temu
    Bardzo lubię takie opowieści. Ładnie to Pani ubrała w słowa, jest ciekawie. Mógłbym się czepiać o interpunkcję i inne rzeczy (np. "nie wzruszona" powinno być zapisane razem), ale całość doprawdy mnie urzekła, więc mniejsza o szczegóły. Chciałbym kiedyś wysłuchać tej historii opowiedzianej pięknym głosem kobiecym w formie audiobooka.
    Kłaniam się nisko
    Poncjusz
  • BarbaraM Sadowska dwa lata temu
    Dziękuję za tak miły komentarz. Przepraszam za błędy i doceniam pominięcie ich w końcowym odbiorze. Pozdrawiam
  • Rozpoczynamy Głosowanie!

    Zapraszamy na Forum:
    https://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-glosowanie-w935/

    Autorzy czytają i pozostawiają komentarze i nagradzają według zasady: 3 - 2 - 1 plus uzasadnienie; dlaczego?
    Głosowanie potrwa do 20 czerwca /poniedziałek/ godz. 23:59

    Literkowa pozdrawia i życzy przyjemnej lektury.
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    BarbaraM Sadowska?↔Dobrze napisane. Niby tak "po prostu" a jednak nie. Raczej wiele tu kwestii, nie do końca napisanych, co trza samemu wykombinować. Czasami z nutką ironii i specyficznego humoru, Życiowe bardzo. Punktu widzenia, od punktu siedzenia, też tu trochę jest. No i ostatnie zdanie, dopełnia całość. Uff. Zdążyłem przeczytać. Zajęta na dole klepsydra, jeszcze się odwróciła↔Pozdrawiam?:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania