Taka tam praca na polski...

Było przedpołudnie. Taerionowi zostało może z trzy godziny drogi do Hurdof Town. Nie spieszył się. Rześki wiatr owiewał jego twarz, a przez liście Dolnego Lasu przemykały promienie wiosennego słońca. Czuł się wspaniale, za trzy dni w Hurdof Town miał się odbyć turniej. "Miasto będzie pełne mniejszych i większych lordów, a wraz z nimi przyjadą ich świty" – uśmiechnął się w myślach. "Będzie kogo okradać".

Jak każdy szanujący się złodziejaszek, nie mógł odpuścić takiej okazji... Przejechał dłonią po rudych włosach. "Trzeba będzie je zgolić" – pomyślał. Jak powszechnie wiadomo, w rudych drzemie zły ogień i nie można im ufać. Sam Taerion uważał to za brednie, chociaż, jakby nie patrzeć, był złodziejem. Z przemyśleń wyrwał go ochrypły głos jakiejś kobiety:

– Dokąd zmierzasz, mój panie?

– Do Hurdof Town ­– nie widział powodu, by ukrywać prawdę przed staruszką.

–­ Na turniej? – spytała.

– Można tak powiedzieć.

– Wyglądasz na spragnionego, mój panie. Skosztuj mego miodu, doda ci sił.

Pomyślał, że rzeczywiście napiłby się czegoś, dał więc nieznajomej pięć miedziaków. Napój okazał się wodnisty i już miał to wypomnieć staruszce, gdy zobaczył na niebie lecącego prosto na niego smoka. Bestia mieniła się w słońcu wszystkimi kolorami tęczy. Taerion pomyślał, że to jego koniec, gdy nagle smok ryknął, a z jego paszczy wydobył się przerażający krzyk: "DROPDEBEJS!"*, po czym bestia zamieniła się w chmurę baniek mydlanych. Chmura rosła i rosła ogarniając zdziwionego Taeriona, a w jego głowie nagle pojawiły się niespotykane dźwięki przypominające wiertarkę... "Tylko co to jest wiertarka?" – pomyślał zdumiony. Słowo szybko uleciało mu z głowy, a przed nim znikąd pojawił się ogromny wiking tańczący do rytmu tej przedziwnej muzyki. "Technowiking" – naszła go kolejna myśl. Wojownik spojrzał na Taeriona z pogardą i wyciągnął palec wskazując prosto na niego, po czym zniknął, a w jego miejsce pojawiła się nowa chmura baniek, która cały otaczający go świat zamieniła w jedną wielką, mieniącą się plamę.

Gdy się obudził, zobaczył nad sobą nocne niebo. Na wschodzie zaczynało jaśnieć.

"Ile przespałem?" – zapytał sam siebie Taerion, wstał i zauważył, że zarówno osioł, który niósł wszystkie jego rzeczy, jak i same ubrania zniknęły. "Znowu" – pomyślał rozgoryczony i od razu przypomniał sobie Nirę. Ona przynajmniej zostawiła mu ubranie.

Myśl o Nirze przygnębiła go. Ten jeden dzień, który z nią spędził, był najlepszy w całym jego marnym życiu. Następnego dnia zniknęła, a z nią cały jego dobytek. Okazała się zwykłą ladacznicą. "Nie, ona nie była zwykła" – pomyślał ze smutkiem, po czym zamarł – pięć metrów od niego stał ogromny niedźwiedź.

– K***a – tylko tyle zdołał z siebie wykrztusić.

– A ja Boromir – zripostowała bestia. – Widziałeś panią Honoratę?

– Kogo? – Taerion z trudem wydobył głos.

– Ech, taka jedna starsza pani, sprzedaje pyszny proszek – warknął lekko poirytowany Boromir. – Uspokój się, nie zjem cię, chcę tylko mój proszek.

W głowie Taeriona pojawił się nikły obraz kobiety, od której kupił ten przeklęty miód.

– Była tutaj... Kupiłem od niej miód – wybełkotał.

– Gdzie ona jest? Muszę ją znaleźć, pewnie jest w swojej chacie – niespokojnie ryknął niedźwiedź. – Muszę mieć proszek!!!

– Mam propozycję – niepewnie zaczął Taerion. – Zaprowadzisz mnie do niej, a ja zdobędę dla ciebie przepis na twój proszek.

– No, nie wiem... – mruknął Boromir.

– Będziesz miał tyle proszku, ile zapragniesz.

Niedźwiedź, najwidoczniej zachwycony taką wizją, zgodził się i zaprowadził go do domu kobiety. Była to mała drewniana chatka w środku lasu. Stanąwszy przed nią , Boromir ryknął dwa razy, po czym wyszła z niej ta sama staruszka, od której Taerion kupił miód. Ze zdziwieniem spojrzała na mężczyznę.

– Niech mi pani odda moje rzeczy – bez ogródek zażądał Taerion.

– Nie mogę – odpowiedziała kobieta. – Nic już nie mam.

– Jak to?! – zapytał zdezorientowany.

– Osioł już się marynuje, resztę rozdałam w pobliskiej wiosce.

Taeriona zatkało.

–No więc... Może... podałaby mi pani, w ramach zadośćuczynienia, przepis na proszek dla niedźwiedzia...? – poddał się po dłuższej chwili milczenia.

– On ma imię – zauważyła staruszka. – Nie mogę ci go dać, bo Boromir zaćpie się na śmierć.

– Będę go pilnował – obiecał Taerion.

Wiedźma chwilę popatrzyła na niego badawczym wzrokiem, po czym podała zwitek papieru. Przepis okazał się niezbyt skomplikowany:

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

*Do miseczki należy wrzucić osiem sosnowych igieł,

kapelusz świecącego grzyba oraz ślimaka

*wszystko zetrzeć na miazgę, a potem wymieszać

*powstałą maź postawić nad ogniem na pół godziny

*pozostawić w chłodnym miejscu na tydzień

*to, co powstało w miseczce, zetrzeć na proch

*smacznego!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Mężczyzna podziękował i obaj oddalili się od domu staruszki.

Podczas, gdy niedźwiedź odprowadzał go do szlaku, Taerion zobaczył w oddali niespiesznie wlekący się wóz. "To moja szansa" – pomyślał.

– Boromirze, widzisz tamten wóz?

– Nie jestem ślepy – odparł krnąbrny niedźwiedź.

– Gdybyś pomógł mi go ograbić, mógłbym podzielić się z tobą łupem – zaproponował Taerion.

– To nielegalne – oznajmiła bestia szczerząc kły w szelmowskim uśmiechu.

– Proszek też – zauważył złodziej.

– Wiem – uśmiech nie schodził mu z pyska.

"Co jest nie tak z tym niedźwiedziem?" – zastanawiał się w duchu Taerion, lecz nie śmiał pytać o to Boromira.

Idąc na miejsce zasadzki zaczęli na szybko obmyślać plan. Taerion miał stanąć na drodze wozu, a jego kompan zaatakować od boku. Tak też zrobili. Widok całkiem nagiego mężczyzny z bujną rudą czupryną, stojącego na środku drogi, musiał być piorunujący, gdyż woźnica w ogóle nie zauważył niezdarnie skradającego się do niego niedźwiedzia, a ten podszedłszy chwycił wóz, ryknął i wywrócił go na bok.

Poczłapał do przerażonego furmana i jednym trzaśnięciem łapy rozwalił mu twarz.

– Trzeba ci przyznać, że masz krzepę – powiedział z aprobatą w głosie Taerion.

– Robiłem masę – odpowiedział ze słabo ukrywanym zadowoleniem Boromir.

– Zobaczmy, co upolowaliśmy – zatarł ręce złodziej, po czym otworzył jedną beczkę.

– Rzepa – rzucił rozczarowany.

Otworzył pozostałe – rzepa.

– Musiałeś tak mocno rozwalać mu czaszkę? Wszystko jest uwalane we krwi –wywrócił oczyma.

– Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem – odpowiedziało niewzruszone zwierzę.

– Zawsze to jakieś ubranie – westchnął Taerion. Sięgnął po brudną koszulę. Ze zdziwieniem zauważył, że jest w niej list. Ważny list...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • James Braddock 08.04.2015
    Wow, ciekawe .To na pewno praca na polski? Przekleństwa itd.? :D .Nie lubię opowiadań o gadających zwierzętach, ale tutaj dosyć zaciekawiłeś. Fajne wstawki typu "co to wiertarka" , "robiłem masę", czyli takie wciśniecie ówczesnego słownictwa w czasy wcześniejsze, co dodaje humoru opowiadaniu :) .
  • Angela 08.04.2015
    Fajnych Musisz mieć nauczycieli Polskiego : D Co do opowiadania, ciekawe i przyjemne w odbiorze.
    Zostawiam 5 : )
  • Gęsty Joe 09.04.2015
    No więc ja oraz pani od polskiego za bardzo za sobą nie przepadamy... Nie była zachwycona (szczególnie przekleństwem), ale nie ma się co przejmować ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania