Tragarz Niebios [1/2]

"Wierzą nie wierzą, tego zamku nie zdobędą wieżą!"

 

~ ostatnie słowa anonimowego najemnika zmarłego wskutek

zgniecenia przez pomost abordażowy machiny oblężniczej.

 

***

 

Król Dytryk Drugi Wspaniały, jedyny watażka żerujący na ugorach Besajo uznawany przez zagraniczne potęgi, ocierał właśnie skronie z lejącego się po nich potu. Choć kolejna tego poranka szklanica grzanego wina zdecydowanie nie pomagała na ukrop, Jego Królewska Mość z uporem pochłaniał trunek w długich łykach. Wszak człowiek musi żyć podług zasad, a król już w szczególności.

 

Kielich wylądował na skraju mahoniowego stoliczka, zachwiał się i niechybnie byłby upadł na dywan robiący za podłogę namiotu gdyby nie zwinna łapa z lekka tknięta artretyzmem. Wiecznie zgarbiony sługa królewski, staruszek rasy wulwerów padł na czworaki ratując jedwabne szaty króla przed splamieniem resztkami wina.

 

Dytryk pozornie nie zauważywszy stękającego pod stolikiem psiogłowca, zastukał upierścienioną w ametysty dłonią o blat domagając się dolewki. Staruszek zgramolił się wreszcie na równe nogi nie nie otarłszy nawet pantalonów z piachu przytaknął burym łbem. Garbiąc się potężnie, wrócił do krzątaniny po królewskim namiocie.

 

- Ino bystro Łaszczur! Bystro! - ponaglił Jego Wysokość.

 

Wyrzuciwszy za siebie przesiąkniętą potem chusteczkę haftowaną, westchnął przecierając oczy, syknął trąciwszy się w powiekę kryształem jednego z pierścieni. Poprawił też uciskający jego skronie diadem z pyszniącym się na nim korowodem złotych pawi o dwóch ogonach, herbowym zwierzem jego dumnej dynastii.

 

Obróciwszy się na krześle, zwrócił król wzrok na towarzysza małej popijawy. Obok przy stoliku siedział słynny, w swych odległych stronach rodzinnych, krasnoludzki mistrz, architekt i konstruktor, Wylkano z klanu Lopy.

 

Z początku krasnolud nie zorientował się iż jego dobrodziej gapi się nań. Był zbyt pochłonięty zapychaniem sparzonych grzańcem ust ptysiami. Jeszcze parę chwil temu, kremowe ciastka układały się w potężną redutę na porcelanowym talerzyku pośrodku blatu. Teraz jednak zostało po nich jedynie pobojowisko okruchów zalegających jak wszy w rozległej, czarnej brodzie krasnoluda.

 

Dytryk odchrząknął zniecierpliwiony. Podziałało jak pleciony w korale, rzemienny bat na muła.

 

- Mistrzu Wylkano... pozwoli mistrz, że wrócimy do rozmowy.

 

Krasnal niemal zakrztusił się, zdołał jednak przełknąć absurdalną ilość ptysiów. Wycierając ubabrane w pudrowym cukrze paluchy o brodę zwisającą aż między krępe nogi, wyprostował się na siedzisku i wyszczerzył srebrne plomby zębów.

 

- Słucham pokornie Wasza Wysokość, mój panie... - mówiąc to strzepnął opuchłą dłonią cukier zdobiący kartoflaną bulwę nosa.

 

Król przymrużył piwne oczy, zagryzł wewnętrzną stronę lewego policzka. Powstrzymał się jednak przed nachalnie kołaczącymi się w jego z wolna łysiejącej głowie, ostro rasistowskimi epitetami jakimi wprost marzył by obdarować swego gościa.

 

W tej materii działał naprzeciw swej ludzkiej, naturalnej być może, niechęci. Przeto nie chciał by mistrz Wylkano wróciwszy do swej ojczyzny, lub co gorsza ruszywszy na salony ościennych potęg, niósł famę że Dytryk Drugi Wspaniały za nic ma wyrafinowane talenty krasnoludzkich geniuszy. Opinia ciemnego, zabobonnego ludka to ostatnie czego było mu trzeba.

 

Jednakowoż, wobec pozbawionych własnego państwa wulwerów mógł już być okrutnikiem. Kogo bowiem obchodził starożytny ród dzikusów, którym ostatnie ziemie, szczapy honoru a znaczenie wyrwano już wieki temu?

 

- Łaszczur! Ty łajzo zawszona! Pośpiesz się z winem, uschnąć idzie! Ach... doprawdy, przeklęty staruch... - westchnął Dytryk chwilowo gubiąc wątek.

 

- Wasza Wysokość, jeśli można... chyba troszkę, troszeczkę nawet, źle traktujesz swych niewolników. U nas, w Górach Karlich każdy gnom na przykład ma własną kwaterę i ubranie i...

 

- A leprykony idą na rytualny ubój. Proszę mistrza, by mistrz nie zaczynał nawet prawić mi jakowyś suplik niebezpiecznie na granicy abolicjonizmu czy innych bredni szaleńca! - wrzasnął wzburzony Dytryk.

 

Rąbnąwszy pięścią w stolik, zrzucił zeń kielich nie tylko swój ale i Wylkana. Karzeł syknął kiedy wciąż jeszcze gorące wino zalało mu brodę. Bez słowa oburzenia dobył z rękawa nie pierwszej świeżości chustkę i jął trzeć żywopłot zmoczonego zarostu.

 

Przy okazji uniósł szmatkę pod kinol i brzmiąc niby podtapiana waltornia, wysmarkał się. Zimny dreszcz przeszył kręgosłup ludzkiego króla kiedy to zauważył, iż zalegający na chustce glut jeżowo jest nadźgany okruszynami po ptysiach.

 

Na szczęście Łaszczur postawił nowe kielichy na stoliku i od razu zalał je świeżo podgrzanym winem. Dytryk uspokoił się wraz, po wylaniu trunku czym prędzej w gardło.

 

- Chwila! O czym to my rozmawialiśmy!? A! Tak, no tak! Muszę przyznać, że po fiasku z podkopem do fortecy zwątpiłem, w wasz geniusz. Jednak kiedy zaprezentowałeś mi plany tej machiny... Tragarza Niebios..! Ma wiara w krasną rasę odżyła!

 

Wylkano znów błysnął srebrnymi zębami, podkręcił zawadiacko warkocz wąsa i rozpromieniał rumianie, od grubych warg po wysokie czoło.

 

- Och, Wasza Wysokości, bo aprosze ty była jedynie dywersja by załoga fortecy sfajdała się ze strachu! Pewnie pomyśleli głupcy że mamy od groma prochu i chcemy mury wysadzić! Gwarantuję mój panie, będzie szło pobrudzić sobie sztyply w tryumfalnym wjeździe.

 

- Na koń więc! Łaszczur, dziadygo! Bystro, bystro! Jedziemy do fortecy!

 

***

 

Obóz królewskiej armii został rozbity na li pod Wzgórzem Zbawionego Hromokuarza, będącym kolebką dla największej w Besajo rzeki. Wielkiej, olśniewającej a zapewne i magicznej, Sirn.

 

Lazurowa wstęga wodogrzmotem wybijała z kredowych skał wzgórza, pieniła się sycząc pod piekącym Słońcem, tryskała ożywczymi fontannami z których to wyrastały parawany tęcz. Wiła się cielskiem węża morskiego w swym okolonym cyklopowymi zrębami wapieni korycie.

 

Serpentyna zatok i rozlewisk była matecznikiem dla nieprzebranych legionów brodzącego ptactwa, perłowe plaże gościły na swych piaskach rozleniwione żółwie a nachylające się ku źródlanej wodzie wierzby paprotkowe zapewniały dom dla uroczych makaków.

 

Sirn była najpiękniejszą rzeką tych stron Kontynentu. Właśnie, była.

 

Obecnie bowiem, Sirn nie była rzeką a takowej cieniem. Upiornie opustoszałym wąwozem, patelnią ziejącą żarem. Równina na domiar złego pokryta była spękanym łupieżem soli, wrażoną w glebę przez jakowąś zapomnianą klątwę.

 

Sprawcą morderstwa mógł być też z dawna popadły w ruinę, system irygacyjny jak wąpierz wysysający Sirn za czasów prapradziada Dytryka Wspaniałego. Lecz któż dawałby takim opowieściom wiarę?

 

Sam solny parów wart był bitki, wszak zezwłok Sirn stanowił bardzo wygodny trakt jakim dało się przerzucać wojska przez niemal całe Besajo. Sucha rzeka jaką dało się sprowadzić powódź mieczy na wroga, była nieocenionym skarbem we wiecznie rozdzieranym wojnami państewku gdzie na pokój spoglądano z większym łaknieniem niźli na czystą wodę.

 

Dlatego też, by zabezpieczyć owy trakt, przodkowie Dytryka wznieśli na Sirn fortecę. Niezrównaną, niezdobytą... nie do końca. Straciwszy kontrolę nad warownią, król był zmuszony do upokarzającego, ciągnącego się stanowczo za długo, oblężenia swej własności.

 

Już niedługo.

 

***

 

Nagle krzyk, nagle ryk. Kurzawa w lot, koła w ruch. Pierw powoli niby smokożółw nafaszerowany harpunami, ociężale jak upasiony na masowym grobie ghul. Nareszcie jednak, ruszyła machina, ospale a leniwie.

 

Kawalkada trzasków biczy, wizgów kańczugów smagających garby zakutych w kierat cyklopów. Zajęczały bestie z nizin dalekich krain, w coraz to żwawszy ruch wprowadzając potwora, wieżę nad wieże, Tragarza Niebios.

 

I kręci się, kręci się koło za kołem, z tańcem pawich proporców pospołem. I dudni balami, i stuka dechami, łomoce żelastwami i klekocze gadzimi skórami. Buja się wahadło nieboskie, taran w brutalną postać maczugi odlany, jak róg nosorożca wystaje wprzódy. Ogromna pięść uniesiona do czynienia grzmotu.

 

A dokąd to? A na wprost! Na pohybel wrogom Jego Wysokości! Byle pod mury, roztrzaskać, roznieść, zza ambrazur rzygnąć gradem bełtów, chmarą strzał. Posłać dzbany oliwą płonące, szrapnel ostrych potykaczy wysypać.

 

I spieszą się poganiacze cyklopów w głośnym postumencie, spieszno żołdactwu w dusznym korpusie machiny. Wszyscy chcą zdążyć na czas, czym prędzej bitwę rozpocząć, owy krasnoludzkiej myśli technicznej cud spożytkować.

 

Do taktu turkoce i puka, i stuka to. Pinakiel wojny, opasły młyn chrobotów a rabanów straszliwych. Latarnia na rzece soli, bez płomienia u czuba, lecz z działem. Prawdziwym, najprawdziwszym. Armata choć prosta, to wielka, strasznym onyksowym okiem wylotu omiatająca okolicę z najwyższą pogardą.

 

Bogi dadzą, a tarana się nawet nie zarysuje, wszak jeden strzał i szast prast! Cytując mistrza Wylkano...

Następne częściTragarz Niebios [2/2]

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Amnezja Wsteczna ponad rok temu
    Fantasy to zupełnie nie moje klimaty, ale przeczytałam z ciekawości. Paradoksalnie na stronie nazwanej Opowi większość tekstów to wiersze, brakuje mi tu prozy. Co do Twojego opowiadania - jest naprawdę dobrze, widać, że sporo w życiu już napisałeś. Nie ma wstydu.
  • MKP ponad rok temu
    O nie, w jego przypadku to zawsze jest dobry kawałek tekstu:)
  • Wieszak na Książki ponad rok temu
    Świetnie że się spodobało. Drugą część wrzucę tutaj zapewne do końca przyszłego tygodnia, także zapraszam jak będziesz mieć czas.
  • JarekS rok temu
    Co do nadreprezentacji poezji - pełna racja. To opowiadanie - bardzo dobre. Wprost na jakiś konkurs.
  • SwanSong ponad rok temu
    Bogate słownictwo, ale słabo wykorzystane. Jakbyś na siłę próbował udziwnić każde zdanie. Nie dałem radę przebrnąć do końca, bardzo męczący styl.
  • Wieszak na Książki ponad rok temu
    No tak, nieprzystępność mocno kwiecistego stylu zdecydowanie jest moim największym problemem, ale i nie jedynym się przyznam. Dzięki za poświęcony czas!
  • Adela ponad rok temu
    "...A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!
    Po torze, po torze, po torze, przez most,...I koła turkocą, i puka, i stuka to:
    Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to!…" Nic na to nie poradzę. Mam skojarzenia z przedszkola . I jeszcze "mam chusteczkę haftowaną, co ma cztery rogi".
    Końcówka od "I spieszą się poganiacze cyklopów.." jest ciężka do przeczytania.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania