Trzepot skrzydeł
Boże, dziękuję Ci z całego serca, że tamtego dnia zostałem zwolniony z pracy, że moje auto odholowano i musiałem iść do domu na piechotę, bo gdyby nie to, to nigdy w życiu nie wszedłbym do parku i nie spotkał tego niesamowitego człowieka, który otworzył mi oczy.
Było cudowne październikowe popołudnie, kiedy straciłem pracę, a tym samym wiarę w ludzi i całą radość życia. Do tego jeszcze mój kochany, srebrny mercedes…
Ze wstydem muszę przyznać, że zanim spotkałem Artura, bliżej mi było do bezdusznej maszyny niż do człowieka. Liczyła się tylko praca i pieniądze…
Cały mój świat składał się z porannej kawy, półgodzinnej drogi do biura, papierkowej roboty i skromnego obiadu w pobliskiej chińskiej knajpie. To mi wystarczało. Czyniło mnie usatysfakcjonowanym.
Dlatego też, gdy nie zostało mi nic innego, jak wziąć się w garść i wyruszyć na piechotę do oddalonego o dobre dwadzieścia kilometrów mieszkania, czułem się przede wszystkim zgubiony. Co mam teraz ze sobą zrobić? Z czego będę żyć?
Moje pesymistyczne nastawienie na zmiany utrudniało mi zaakceptowanie i pogodzenie się z zaistniałą sytuacją. Potykając się co chwilę, nawet nie spostrzegłem, kiedy znalazłem się w parku.
Spoglądając na kolorowe korony drzew, ze zdziwieniem zdałem sobie sprawę, że mieszkam w tym mieście od trzydziestu lat i jeszcze nigdy tu nie byłem. Miałem dziwne uczucie straty. Spodobały mi się czerwone liście klonu pod stopami, błyszczący kasztan, który przez przypadek kopnąłem, a potem włożyłem na pamiątkę do kieszeni, popołudniowe promienie słońca odbijające się od tafli jeziora.
Zapragnąłem nacieszyć się tą chwilą wytchnienia, czymś zupełnie dla minie obcym i zakazanym. Idąc wzdłuż cieszącej oko rzeczki, mijałem ławki, które niestety były zajęte.
Dosiąść się do kogoś nieznajomego było dla mnie nie do pomyślenia, więc szedłem dalej szukając wolnego miejsca.
Po pewnym czasie zrozumiałem, że takiego nie znajdę, więc zrezygnowałem z odpoczynku. No cóż, mówi się trudno.
Lecz wtedy moim oczom ukazał się niezwykły obraz, którego nie zapomnę do końca życia. Na pojedynczej ławce, odseparowanej od pozostałych, siedział starszy mężczyzna, który rzucał na ziemię okruchy chleba. Wszystko wyglądałoby w porządku, gdyby nie fakt, że w pobliży nie było żadnego zwierzęcia, które dziadek mógłby karmić. On po prostu rzucał kawałki chleba przed siebie, a one tworzyły biały kopczyk.
Pomyślałem, że człowiek ten jest po prostu chory. Może ma schizofrenię czy jakąś inną chorobę, która dotyka starszych ludzi. Ale podchodząc bliżej zobaczyłem opartą o ławkę białą laskę i zorientowałem się, że mężczyzna jest ślepy.
Poczułem się głupio, stojąc tak przez dłuższy czas i patrząc na starca, więc postanowiłem najciszej jak mogę siąść obok niego. Nie było mi wstyd, że wykorzystuję jego chorobę. Chciałem po prosty na chwilę odpocząć i popatrzeć na noszone wiatrem liście, wsłuchać się w odgłosy lasu, odseparować się od świata, stworzyć jedność z naturą…
- Dzień dobry synu - podskoczyłem zaskoczony i usłyszałem serdeczny śmiech starego człowieka- Myślałeś, że jak cię nie widzę, to nie poczuję jak ławka załamuje się pod twoim ciężarem?
Zdezorientowany zacząłem się jąkać:
- Ja…ja wcale tak nie…- dopiero teraz poszczułem wstyd.
Kolejna salwa śmiechu.
- Nie mam ci tego za złe chłopcze. Spędzam w tym miejscu całe dnie i spotykam wiele takich osób jak ty, ale oni wszyscy od razu uciekają.
- Przykro mi- udało mi się z siebie wydusić. Coś we mnie wtedy pękło.
- Nie przepraszaj. Ja się nazywasz?- odezwał się takim tonem, jakby pytał o pogodę.
Przez chwilę miałem ochotę stamtąd uciec tak, jak ci wszyscy, o których wspomniał Artur. Było mi tak bardzo głupio …ale wtedy spojrzałem w dół na biały stosik okruchów chleba.
- Krzysztof, miło mi pana poznać- wyciągnąłem rękę na powitanie, jednak zaraz ją zakłopotany cofnąłem.
- Po prostu Artur. Mów mi Artur- westchnął i wyciągną z torebki następną kromkę i zaczął ją rwać powolnymi ruchami.
Czułem się niezręcznie, więc postanowiłem podtrzymać rozmowę.
- Piękna pogoda, prawda?- nie zdążyłem ugryźć się w język. Bałem się , że go obraziłem, ale on tylko kiwnął głową.
-Prawda. Jak na tą porę roku jest wyjątkowo ciepło. Krzysztofie, mogę ci zadać pytanie?
- Eee...oczywiście.
Artur poprawił się na ławce i odwrócił lekko w moją stronę, co było zupełnie niepotrzebne, bo i tak nie mógł mnie zobaczyć. Dopiero później zorientowałem się, że zrobił to, bym to ja czuł się swobodniej.
- Jak opisałbyś to miejsce?- zatoczył ręką w powietrzu. Poparzyłem w jego nieobecne oczy. Ich głębia skrywała mądrość i coś co trudno opisać. Tajemnicę?
- No więc, jest jesień i wszędzie wokół wirują kolorowe liście. Od jasnożółtych po ciemnobrązowe, przez odcienie czerwieni i pomarańcz. Mamy piękny widok na rzeczkę, w której pływają karpie…
- Pozwól, że teraz ja spróbuję - przerwał mi w połowie zdania. Zdziwiony chciałem powiedzieć, że przecież nic nie widzi, ale na szczęście nie miałem szansy, bo Artur zaczął:
- Najpierw zamknij oczy. Zamknąłeś? Dobrze. To teraz słuchaj. Znajdujemy się w najbardziej zacisznej części parku. Z dala od innych ludzi, z dala od ulicy i odgłosów miasta. Jest jesień. Czuć to w powietrzu. Czujesz? Ja też. Od czasu do czasu spadnie na moje kolana liść. Po kształcie wiem, że jest to liść dębu. To moje ulubione drzewo. Wisi na nim budka dla ptaków. W zimie będzie przepełniona gilami, sikorkami i wróblami. Słyszysz szum wody? Przed nami płynie rzeka. Co jakiś czas słychać kumkanie żab.
Zafascynowany wsłuchałem się w wskazywane przez Artura odgłosy. Na niektóre z nich wcześniej nie zwracałem najmniejszej uwagi. Nie przeszkadzało mi już, że obok siedzi ktoś zupełnie obcy. W tej rozmowie było coś intymnego, wydawało mi się, że Artur oprowadza mnie po swoim niewidzialnym świecie.
- Kiedyś słyszałem też gołębie gruchanie…- smutek w głosie Artura zmusił mnie do otwarcia oczu. Wyglądał na jeszcze starszego niż pięć minut temu. Niewidomy wzrok stracił blask, zmarszczki się pogłębiły, plecy zgarbiły…
- Czy to właśnie dlatego to robisz? To znaczy, rzucasz chleb na ziemię?- mężczyzna kiwnął głową.
Westchnął.
- Wciąż wierzę, że kiedyś do mnie wróci.
Zmarszczyłem brwi. Nie do końca rozumiałem co ma na myśli.
- Od śmierci Anny bardzo się w sobie zamknąłem. Można powiedzieć, że wraz z nią odszedł kawałek mojej duszy. Była jedyną kobietą w moim życiu…zmarła na raka płuc dwa lata temu.
Nie chciałem tego słuchać. Zdawało mi się, że znalazłem się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze.
- Tego dnia siedziałem przy niej w szpitalu. Powiedziała mi, że to było najpiękniejsze trzydzieści lat jej życia, uścisnęła mocno moją dłoń, po czym dostała ataku. Zaczęła się dusić, a ja nie mogłem jej uratować. Krzyczałem, wołałem lekarzy…ale oni nie mogli już pomóc.
Do śmierci będzie mnie prześladować dźwięk automatu sygnalizujący zatrzymanie pracy serca.
W takich chwilach człowiek nie wie, jak się zachować. Ja przynajmniej czułem się jakbym wprosił się do życia Artura i zostawił na jego dywanie brudne ślady butów. Zorientowałem się, że po moim policzku spływa pojedyncza łza. Bardziej zdziwiony niż zawstydzony otarłem ją wierzchem dłoni.
- To było nasze ulubione miejsce. To ona mi je pokazała-zaśmiał się - Była taka podekscytowana jak mnie tu prowadziła…gdybyś ją wtedy widział!
Po śmierci Anny automatycznie wróciłem na naszą ławkę, bo w tym miejscu ożywają wspomnienia. Wiesz…nie da się opisać bólu straty. Człowiek czuje się pusty.
Próbując powstrzymać niekończący się potok łez, usłyszałem znajomy odgłos. Pod moimi stopami wylądował gołąb. Byłem zbyt roztrzęsiony, rozumiesz. Wściekły odstraszyłem niewinne zwierzę.
Jednak moje krzyki nie zniechęciły ptaka. Odganiałem go jeszcze parę razy, po czym zrezygnowany odpuściłem. Zawsze wracał.
Gdy minął gniew, poczułem pewnego rodzaju ciekawość. Postanowiłem siedzieć bez ruchu i czekać. Gołąb niepewnie zmniejszał dzielącą nas odległość. Podchodził coraz bliżej i bliżej… aż w końcu usłyszałem trzepot skrzydeł i ciężar na kolanie.
Odważny spryciarz był widocznie oswojony i nie bał się ludzi, ale dla mnie to był znak.
Znak od Anny.
Wyciągnął z reklamówki jeszcze jedną kromkę chleba i podał mi ją.
Nie do końca przekonany przyjąłem podarunek i razem karmiliśmy niewidzialne ptaki.
- Od początku wiedziałem, że to moja zmarła żona. Czuwała przy mnie w tak bardzo kruchej i niewinnej postaci. Podatnej na zranienie…
Zorientowałem się, że ramiona Artura drżą. W odruchu współczucia, który ni stąd ni zowąd się we mnie odezwał, chciałem go pocieszyć. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że on wcale nie płacze, ale się śmieje. Nie mogłem w to uwierzyć.
- Nie potrafię sobie wyobrazić zdziwionych twarzy przechodniów, gdy szedłem ulicą, ślepy starzec, a za mną na swoich krótkich nóżkach dreptał gołąb. Wyglądał jakby mnie śledził!- teraz już śmiał się na głos, a ja razem z nim.
- Poszedł za tobą aż do domu?- zapytałem.
Kiwnął głową.
- To był niesamowity ptak. Codziennie rano budziło mnie dochodzące zza szyby gruchanie i obijanie drobnych łapek o parapet. Całą drogę do parku podążał za mną albo latał gdzieś w pobliżu. Gdy już siadałem na ławce, gołąbek wskakiwał mi na kolana i wydawał te swoje charakterystyczne odgłosy. Ah…jak mi tego brakuje.
Chociaż wiedziałem, że to będzie dla niego ciężkie, postanowiłem spytać:
- Co się z nim stało?- od razu pożałowałem, że się w ogóle odezwałem i przerwałem jego historię
Tak jakby nad naszą ławką zawisła burzowa chmura i przyćmiła wszelkie kolory. Artur przestał rzucać kawałki pieczywa. Po prostu siedzieliśmy razem, ale i jednocześnie osobno. Każdy pogrążony we własnych myślach.
Po dłuższej chwili usłyszałem spokojny, ale i zawierający nutę smutku głos Artura.
- Krzysztofie, myślisz, że jestem nienormalny?
- Nie - skłamałem.
- To zaraz zaczniesz. Wiesz…gołębie zdaniem większości ludzi są denerwujące i brzydkie. Takie miejskie sępy. Pozbawione daru melodyjnego ćwierkania ptaki o krępej budowie.
Ale to właśnie taka niepozorna istota była moim jedynym przyjacielem przez ostatnie dwa lata. Nasze miasto liczy ponad trzydzieści tysięcy mieszkańców, a ja spędzałem mój czas z gołębiem…życie potrafi czasami zażartować z człowieka.
- Nie uważam, że…
- Nie zrozum mnie źle. Nie sądź, że jestem chory, ale…mój towarzysz nie pojawia się od trzydziestu dni i ja…ja nie czuję już obecności Anny. Myślę, że nadszedł czas bym do niej dołączył.
Wiatr łagodnie zakołysał starą wierzbą. Szum jej liści wypełnił mój umysł.
To była pierwsza taka chwila w moim życiu, w której nie czułem nic. Po prostu nic.
Miałem do Artura tak wiele pytań, ale nie potrafiłem ich wypowiedzieć, tak wiele myśli, jednak kryły się one za ścianą mgły.
- Chcesz powiedzieć, że…- zabrakło mi słów, nie mogłem skleić żadnego porządnego zdania.
- To ostatni raz, gdy siedzę w tym magicznym miejscu – zaczerpnął powietrza, jakby chciał wchłonąć i zamagazynować wszystkie otaczające nas bodźce – zapach gnijących liści, śpiew ptaków, przyjemne odgłosy strumyka…
Do dziś nie mam pojęcia jak do tego doszło, ale podczas spotkania z niewidomym mężczyzną zburzył się niewidzialny mur, który otaczał mnie przez te wszystkie lata. Ograniczał.
Z jakiegoś niejasnego powodu wiedziałem, że starzec ma rację. Czas jego ziemskiej wędrówki zmierza ku końcowi.
Jak się żegna człowieka, który ma umrzeć? Dowidzenia? Na razie?
- Myślę, że ona na ciebie czeka i że będziecie tam razem szczęśliwi - wyksztusiłem.
- Wiem - kiwnął poważnie głową - Żałuję, że nie spotkaliśmy się wcześniej, Krzysztofie.
To jedno, jakże proste zdanie, zaparło mi dech w piersiach, ponieważ nigdy nie słyszałem szczerszego wyznania. Łzy napłynęły mi do oczu. Wiedziałem, że ten człowiek mógłby być moim najlepszym przyjacielem.
- Ja też. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo - jęknąłem. Zamknąłem oczy by przepędzić łzy. Gdy ponownie spojrzałem na Artura z jego naznaczonej bruzdami dłoni wypadła kromka chleba.
- Artur? – dotknąłem lekko jego ramienia. Było sztywne, bez życia.
Zacząłem nim histerycznie potrząsać.
- Artur! Artur proszę! Jeszcze tylko chwilę! Tylko chwilę…- ale to było na nic. Siwe włosy opadły mu na półprzymknięte oczy. Szczupła pierś przestała się unosić. Odszedł do Anny.
Wydawało mi się, że moje oczy krwawią, tak płakałem. Ukryłem twarz w dłoniach, szarpałem włosy. Przez te kilka godzin spędzonych z Arturem przywiązałem się do niego, zrozumiałem, że jestem zdolny do kochania.
Sporo czasu zajęło mi uspokojenie się. Pomogło mi w tym wychodzące zza chmur słońce. Jego ciepło wysuszyło wydrążone przez łzy ścieżki na moich policzkach.
Czułem się zagubiony jak dziecko. Nie mogłem znieść braku obecności Artura, ale za razem nie miałem serca go tu zostawiać.
Nie zastanawiając się dłużej, podniosłem zabłocony kawałek chleba i zacząłem go rwać i rzucać przed siebie. Okruszek po okruszku tworzył na ziemi kopczyk.
I wtedy się pojawił. Podszedł, spojrzał obojętnie na jedzenie i wskoczył na kolana swojego przyjaciela. Ptak biały jak śnieg z czarnymi koralikami zamiast oczu. Wyglądał jak dobry duszek.
Odsunąłem się ostrożnie jak najdalej na skraj ławki i obserwowałem. Gołąb podniósł małą główkę i wlepił ślepia w pozbawioną życia twarz Artura. Zaczął wydawać ukochane przez starca gardłowe odgłosy, które dzisiaj były przesiąknięte smutkiem. Wiedziałem, że to pożegnanie. Pożegnanie z tym ciałem, z ziemskim światem…bo przecież oni znowu będą razem, prawda?
Czułem, że nie powinno mnie tu być, że zaraz stanie się coś niezwykłego, w czym nie mam prawa uczestniczyć. Poderwałem się z ławki i zacząłem biec ścieżką wzdłuż strumyka. Przed oczami migały mi jesienne kolory, żwir trzeszczał pod ciężarem kroków. Moje ciało nie było przyzwyczajone do wysiłku, więc od razu zlałem się potem, a moja twarz przybrała odcień pod kolor czerwonych liści dębu. Jednak nie mogłem się zatrzymać.
Postanowiłem zerknąć za siebie. Raz – mówiłem sobie – Tylko raz.
W biegu odwróciłem głowę, by po raz ostatni spojrzeć na Artura, ale… jego już tam nie było. Nie zobaczyłem ani drobnego ciała staruszka, ani białego ptaka.
On i Anna odeszli. Nareszcie są razem szczęśliwi.
Zamknąłem oczy i kontynuowałem bieg. Słyszałem, jak ludzie ustępują mi miejsca, jak krzyczą:
- Gdzie tak pędzisz wariacie?
- Uważaj na dziecko!
- Na litość Boską! Otwórz oczy!
Ale ja nie zwracałem na nich najmniejszej uwagi, ponieważ ciągle słyszałem przy moim uchu trzepot skrzydeł, który mnie prowadził.

Komentarze (5)
1. "Było cudowne październikowe popołudnie, kiedy straciłem pracę" - pominęłabym fragment o pracy. Na początku mówisz, że opowiadasz właśnie o tym dniu, kiedy ją stracił.
2. "Z wstydem" - ze*
3. "nie zostało mi nic innego jak wziąć" - przecinek przed "jak"
4. "Co mam teraz ze sobą zrobić? Z czego będę żyć?" - piszesz o dniu przeszłym, więc albo dodaj, że bohater tak sobie pomyślał albo zmień na czas przeszły ;)
5. "Spoglądając na kolorowe korony drzew ze zdziwieniem zdałem" - przecinek przed "ze"
6. "od trzydziesty lat" - trzydziestu*
7. "Idąc wzdłuż cieszącej oko rzeczki mijałem ławki" - przecinek po "rzeczki"
8. "Lecz wtedy moim oczom" - usunęłabym to "lecz". Brzmiałoby ładniej, staraj się pozbywać zbędnych słów ;)
9. "Pomyślałem, że człowiek ten jest po prostu chory" - tutaj to samo, tylko bez "ten", oczywiście to tylko moja subiektywna opinia.
10. "Może ma schizofrenię, czy jakąś inną chorobę" - tu bez przecinka
11. "Poczułem się głupio stojąc" - przecinek po "głupio"
12. "- Dzień dobry synu- podskoczyłem zaskoczony" - spacja po myślnikach + jeśli zdanie po wypowiedzi nie odnosi się do niej, z dużej litery, w innych przypadkach tak samo.
13. "Czułem się niezręcznie więc postanowiłem" - przecinek przed "więc"
14. "Niewidomy wzrok straciły blask" - stracił*
15. "moją dłoń po czym dostała ataku" - przecinek po "dłoń"
16. "nie wie jak się zachować" - przed "jak"
17. "potok łez usłyszałem znajomy odgłos" - po "łez"
18. "poczym" - po czym*
19. "Nie zastanawiając się dłużej podniosłem" - przecinek po "dłużej"
20. "…jego" - spacja
Troszkę powątpiewam, czy bohater mógł się aż tak zmienić. Rozumiem, że śmierć może zmienić wszystko, ale nagle główny bohater mówi, że Artur to jego najlepszy przyjaciel, jak on sobie poradzi bez niego... Tak po jednym spotkaniu, choć całe życie najwidoczniej nikt go nie obchodził. Mało to wiarygodne, choć opowiadanie ładnie ubrane w słowa i ciekawie sformułowałaś zakończenie. Mnie jednak specjalnie nie poruszyło, bo nie polubiłam głównego bohatera i troszkę to było dla mnie oczywiste, dlatego zostawiam 3. Nie przejmuj się jednak, trzymam kciuki i następnym razem na pewno będzie lepiej :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania