TW #10 Ciężka miłość
Postać: Szkolny morderca
Zdarzenie: Słonecznik we mgle
Jest początek, jest zmiana. Już nawet nie spoglądam w stronę podstawówkowych, ołówkowych, ekierkowych, precyzyjnych superojców, miejscówek otoczonych wianuszkiem powietrza. Chyba łapię oddech po ośmiu latach bezdechu, podczas których samotność dała mi porządnie w kość.
Rudy chłopiec w niemodnej fryzurze podpiera ścianę a w jego głowie plan: będę inny. Podstawówka to przeszłość. Będę, ba, już jestem. Rozmowniejszy na pewno.
Każde rozpoczęcie roku szkolnego niesie ze sobą spory ładunek elektryczny, więc wiem tyle, co nic. Podchodzę do grupek już wcześniej zbitych, czymś scementowanych, próbuje wymusić uśmiech, lecz jakoś nie wychodzi. Eksplozje rechotu wymuszają reakcje podobne. Bardzo trudno jest wybuchnąć radością, kiedy wieje w tobie wietrzyk niewytłumaczalnego smutku.
Upychają nas do klas. Pierwszowrześniowa nauczycielka maszeruje jak na ścięcie, pot zalewa twarz. Liceum to nie przelewki - zaczyna zachęcająco. Godło i krzyż zdają się potwierdzać jej słowa. Za moimi plecami mgławica komentarzy, a ja zaczynam walić głową w niewidzialny mur. Przecież w pierwszych ławkach siadają tylko dupolizy, pupilki niemłodych wychowawczyń. Jak mogłem.
Rudy jest nie tylko czołg. Wracam do domu, a kruczowłosy Gracjan gra mi na nerwach pierwszorzędnie. Idę, jakby nigdy nic, przypominam ruchomy posąg. Podążający z Grackiem biorą go na bok i tym samym resztę drogi pokonuję w samotności. Cóż, bycie tym fajnym dzisiaj nie wyszło.
Pierwsze tygodnie upływają szybko. Nie potrafię złapać byka własnej zmory za rogi - trwam w osamotnieniu, najpierw mimowolnie, potem z premedytacją, na przekór. Do czasu, bo...
Z Eweliną łączy mnie rudość. Rudość, poczucie humoru, zamiłowanie do metalu. Wiezieni jednym wózkiem, zostawiamy w tyle zazdrosną część męską klasy be. Numery czynione dla beki przestają być ważne dla Gracjana. Szczególnie podczas przerw wyczuwam chłodny powiew cynizmu, bądź - będąc mniej egzaltowany - dostrzegam, że celem werbalnych kurew jestem właśnie ja.
Zazdrość. Piątka, kontra trója na szynach. Zgrzytanie zębów, walenie pięścią w stół, ten pociąg, zrośnięty z upływem czasu stanowi śmiertelne zagrożenie. Dla Gracka oczywiście.
Ewelina - noga z matmy, czarny pas z polaka, sensei, mój master. Heavy metal jako odlamusacz - kit czy nie? Przy Ewelinie wyrastają mi kły, skrzydła, oczy nafaszerowane przenikliwością przebijają błoniaste, sztuczne fasady fasad. Przykład: Tomek osiłkowością nagina fakty, jest tępy, mądry i do dupy. Za drugą fasadą przypomina chomika.
Odprowadzam rudą do domu. Każda rozłąka odbiera mi cudowne moce. Cierpię, gdy mówi: cześć, do jutra. Wyciśnięte łezki cytryny do wieczornej herbaty, dwie łyżeczki cukru i siadam na kanapie. Włączam pudło zawierające nieskończoną ilość programów, filmów, mord (pięknych i szpetnych) i boleję nad słabością. Nad niedorozwinięciem pojedynczości. Mono bezmoc, skundlenie, wprowadzają w stan okołodepresyjny. Tak, wiem, jutro Ewelina znów zainfekuje swoją niepoczytalnością, będziemy drwić z naszej klasy rządzonej przez głupiego Gracjana. Strach jednak przykleja do fotela i nieruchomieję.
Pada listopadowy deszcz. Ruda dziś zaliczyła absencję, więc wiadomo - lipa. Czekam na tramwaj, w głowie thrash metal w wykonaniu Kwasożłopów. Pędzę z nimi na złamanie karku. Pod wiatę wchodzi przemoknięty Gracek ze swą świtą. Patrzenie na człowieka, który rusza paszczą, a nic nie mówi - dość komiczne. Zdejmuję słuchawki, serce zaczyna mocniej bić. Panika? Otrzymuję od niego info o imprezcę. Gadka szmatka, pozostali też jacyś tacy mili, zaczyna być fajnie, ale nadjeżdża ósemka. Żegnam ich staromodnym słowem - cześć i wchodzę do zatłoczonej rozklekotalni. Robię glonojada na tylnej szybie tramwaju. Majejący Gracek, Planty z prawej, czarne kamienice z lewej. Euforia rośnie we mnie.
Podczas przerwy Ewelina dowiaduje się o planowanej bibie. Rozentuzjazmowana, podskakuje, szarpie mną, zbliża twarz do mojej i wygląda, jakby miała tylko jedno oko. Błękitny cyklop.
Piątek - dzień balangi. Zazdrość Gracjana przybiera olbrzymie rozmiary. Zazdrość o moją. Zazdrość odziana w szatę "jest spoko". Rozkminiam: ten kolo będzie chciał ją odbić. Wyskoczyć niespodziewanie z pianą na ustach. Na bank.
Zajęcia kończymy o dwunastej. Idę z rudą do jej domu, ruda musi przecież udekorować ciało, przyhardkorzyć, mimo swej codziennej outfitowej wytworności, sprawić, by kopary klasowej gawiedzi opadły z łoskotem. Jeśli chodzi o mój wygląd, to wierny modowej zasadzie - nihil novi - pozostaję w tych samych przepoconych ciuchach. Podarte spodnie, koszulka z napisem Motorhead, czarna, jak dalekosiężna myśl zafascynowanego rozkładem mięsa - poety.
Impra. Muzykę przekraczającą pewien próg głośności, śmiało nazwać można napierdalaniem. Gospodarz Piotrek wciąga nas do mieszkania, podając drinki. Ewelina, bestia taneczna, wskakuje na środek. Tan wobec ogólnej niemrawości czyni niemały dysonans. Ruda podskakuje, biodra i ramiona żyją własnym życiem. Drażni mnie jej wyskok. Drażnią łapczywe oczy Gracka i przydupasów jego. Wlewam zawartość szklany do gardła. Mocny drin. Moc czwartego chyba zmalała, bo przyjąłem go z godnością pokerzysty.
Mijają godziny, tracę orientację, Ewelina znika z pola widzenia. Postanawiam, omijając przechylane bocznym wiatrem drzewa, znaleźć ją i dać alkoholowego buziaka. Zaglądam do pierwszego, lepszego pokoju, wytężam wzrok, bom najebany. Trzymając pion za pomocą futryny, przyglądam się scenie seksu. Długo się przyglądam, bom najebany. W kotłowaninie przypominającej walkę na śmierć i życie, widzę złote kłosy gołej rudej. Spierdalaj - wrzeszczy Gracjan, przekrzykując jęki rudej gołej. Zamykam drzwi, szukam kurtki i odziany chyba kompletnie - wychodzę.
Grudzień, styczeń i luty - ciche dni, brudne myśli, lepkie sny. Gracek szczerzy tryumfalnie zęby, gdy przechodzi obok. Ewelina pragnie powrotu, ja zamykam drzwi do swego świata i nikogo nie wpuszczam. Czarna owca to znowu ja. Gdy pukanie staje się zbyt męczące, wtedy zakładam słuchawki i daję na fula. Obgryzione paznokcie rankiem bolą najbardziej.
Nigdy nie darzyłem sympatią Gracjana. Do szczelnie zamkniętego pomieszczenia, w którym jestem panem i władcą, wpełza nienawiść. Przysięgam na Boga, że nie podlewam tej paskudnej pokraki, bo nienawiść, karmiona w dodatku, wyrasta zawsze na coś brzydszego od ośmiornicy.
Znów przypominam autystycznego chuja.
Ewelina zmierza w kierunku drzewa. Cztery kocie ruchy i szczyt należy do niej. Stojąc na dole przeczuwam co nastąpi. Niezapowiedziany skok i ruszam na ratunek. Cudem łapię wariatkę. Głowa odchylona, nogi majtające, jebany wygłup mający niby skruszyć mur. Dobre sobie.
Wakacje. W spożywczym spotykam rudą. Ruda mówi o wyjeździe na wieś, do jej dziadków. Mówi też o Gracku. Że według niej uległ pozytywnej przemianie, że fajnie byłoby tak we trójkę na wieś. Biorę parę głębszych oddechów i pierwszy raz od tamtej imprezowej nocy, nawiązuję do seksosytuacji. Zamiast pełnych skruchy obietnic, przeprosin, postanowień, uderza mnie w czerep jej kroplisty śmiech, jakbym trzęsieniem drzewa chciał strącić gorzkie owoce, a zamiast nich - zimne krople osiadłe po minionych deszczach. To tylko seks - mówi. Mówi o stopniach bliskości i o tym, że nasza relacja z punktu widzenia wielowątkowości, przewyższa to, co istnieje między nią a Grackiem.
Dużo wody upływa w toalecie, zanim podejmuję ostateczną decyzję. Odzyskując stracone moce - mój uśmiech mości sobie miejsce na twarzy, co uśmiechu dawno nie doświadczyła.
Jedziemy busem na wieś. Milczymy, obserwujemy zaokienne pejzaże, pijemy gazowane napoje, milczymy. Sympatyczna babuleńka wita nas kompotem i ciastem śliwkowym. Siadamy wszyscy na ganku kwieciem pachnącym ozdobionym. Mój wzrok bada każdy uroczy zakątek. Bliskość Eweliny, wciąż buduje. Być może obecność na prowincji pomoże nam wznieść się ponad cały syf związany z przeciwnościami losu. Seniorka opowiada o rodzinie, braciach, siostrach, synach, córkach. Słucham z zaciekawieniem i wypiekami na, i w twarzy, ale brak Eweliny, powoduje ukłucie gdzieś w klatce piersiowej. Przepraszam babcię najmocniej, zaczynam węszyć, przeczuwać coś. Szukam w ogrodzie, na łące, zachodzę nawet pod nieczynny o tej porze sklep.
Stodoła. Za nią taka scena: przytulenie, wtulenie, głaskanie włosów, policzków. Chowam się za stertę drewna. Słyszę szepty, czułe słówka, słówka z tych najczulszych, najdelikatniejszych, subtelnych. Najwyraźniej układają życiowe plany. Idę. To dla mnie za dużo. Idę, może z buta do domu, kto wie. Siadam jednak na jakimś kamieniu i gapię się na polę słoneczników. Jest noc, mało co widać. Chyba usnąłem, bo po przebudzeniu mym oczom ukazują się białe słoneczniki. Są we mgle, nie widać ich słonecznych promieni. Wstaje z potężnym bólem w krzyżu i wiem jedno: żółte listki będą dziś radością dla innych. Dobrze, że heavy metal został.
Komentarze (30)
Psychologia bardzo na tak.
Świetne opko.
5.
Majejący Gracek, - malejący - literówka
Imho opko dobrze napisane, zdystansowana szczerość robi wrażenie. Gratuluję !!
Tak dobrałeś język, że mam wrażenie, jakby naprawdę opowiadał do zagubiony licealista. Wydarzenia też są prawdopodobne i przesiąknięte prawdziwymi emocjami. Dla mnie na tak :D
Pomieszałeś wydarzenia z tym, co w głowie i wyszło naprawdę nieźle.
Pozdrawiam.
Pozdrawiam
Najpierw tech-aid.
„Pierwszowrześniowa nauczycielka maszeruje jak na ścięcię” – ścięcie* (nie rozumiem też pojęcia „pierwszowsześniowa nauczycielka”, tzn. wiem, co miałeś na myśli, jednak brzmi to, jakby owa kobieta była nauczycielką jedynie tego dnia, coś jak styczniowy mróz, nie wiem, być może się czepiam, potraktuj jako pół-zarzut :))
„Liceum to nie przelewki - zaczyna zachęcająco” – dłuższa kreseczka tutaj
„Wracam do domu[,] a kruczowłosy Gracjan gra mi na nerwach pierwszorzędnie”
„Patrzenie na człowieka, który rusza paszczą[,] a nic nie mówi”
„Przysięgam na Boga, że nie podlewam tej paskudnej pokraki . Bo nienawiść” – niepotrzebna spacja przed kropką, a w zasadzie rozważyłabym zrobienie z tego jednego zdania, bo nie lubię zdań zaczynających się od „bo”, ale to subiektywne odczucie, więc jak wolisz :) narracja jest dość frywolna, więc w sumie pasuje.
Tyle czepialstwa, a poza tym bardzo wiele zdań mi się podoba, bardzo wiele myśli mogłabym tutaj przekopiować. W zasadzie całe akapity. Pięknie o zauroczeniu. Bardzo mi szkoda głównego bohatera :( Rudą, za to co zrobiła, powinieneś ubić w ostatnim akapicie.
„Grudzień, styczeń i luty - ciche dni, brudne myśli, lepkie sny” – świetne
Czytam dalej i wzbiera we mnie złość. Nie znoszę takich kobiet i takich sytuacji. A to, że pojechał z nimi na wieś oznacza, że jest idiotą. Dobrowolne przebywanie wśród osób, przez które człowiek cierpi jest idiotyzmem. Choć zdaje sobie sprawę, że.... nadzieja umiera ostatnia :(
„Być może obecność na prowincji pomoże nam wznieść się ponad cały syf związany z przeciwnościami losu” – nie z przeciwnościami losu, tylko z tym, że ona jest puszczalska, nie – nie wzniesiesz się nad tym, idioto
(Przepraszam, ale kurwa mąć. Nie, wcale mi się nie spaliła ręka, co z tego, że jest czarna, nie mam w niej czucia i śmierdzi dymem, na pewno się zregeneruje.Powinien jej pizdnąć z liścia, tam na tej imprezie i cześć pieśni.)
Bardzo mi go szkoda. Najbardziej przez to, że zdaje się łączyła ich jakaś właśnie wielowymiarowa więź, i aaaaa.
Bardzo dobre opku. Emocjonalne. Fajnie przedstawiony świat, ciekawa narracja. Masz swój styl, bardzo mi on leży.
Pozdrawiam :)
„Patrzenie na człowieka, który rusza paszczą[,] a nic nie mówi” - chodzi o to, że masz tutaj dwa czasowniki "rusza" i "mówi", i stąd przecinek
Przebrnęłam z przyjemnością :)
Pozdrawiam raz jeszcze
"Jedziem busem na wieś. Milczymy, obserwujemy zaokienne pejzaże, pijemy gazowane napoje, milczymy." - tu się tylko zastanawiam czy jeśli zapisujesz "jedziem", nie powinieneś tego utrzymać w "milczym". Chyba że miało być - jedziemy.
Fajna historia. Trzymała mnie dość mocno przy sobie.
Puenta jest ledwie zauważalna, melancholijna. W sumie, nie ma końcowego "przytupu", ale nie jest to wagą. Wytonowałeś wszystko spokojniej, zyskało na wiarygodności.
Pozdrox
treningwyobrazni@gmail.com
:)
:)
Przypominamy o obdarowywaniu zestawami – dziś o godz. 20.00.
Pozdrawiamy :)
Postać: Hodowca koszmarów
Zdarzenie: Ostatnie zdanie należy do Klowna
Gatunek (do wyboru): Opowiadanie przygodowe/drogi lub (pod kątem Antologii) Horror i pochodne
Czas na pisanie: 18 sierpnia (niedziela) godz. 19.00
Powodzenia :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania