Dzieje badań, nad odnalezieniem północnych szlaków morskich przez Arktykę, obfitują w takie historie. Dawniej zaczytywalem się w książkach, opowiadających takie wydarzenia. I dalej wywołują u mnie ciarki. Twoje opowiadanie też do nich zaliczam. Ode mnie pięć.
Często mi zarzucano, że rozwlekam początek, że za dużo opisów, więc zbytnio się nad tym nie rozwodziłam, ale widocznie w tę stronę też źle. Dzięki Bella donno :)
jolka_ka Dobrze pamiętam jak niektórzy kręcili nosami, że za długo, że zbyt rozwlekle, to było chyba przy tekście Arachne, ale wydaję mi się, że teraz jest w punkt.
Klimat opowiadania pierwsza klasa. Podobało mi się i to bardzo; nie wiem dlaczego, ale lubię opowiadania i filmy, gdzie bohater/owie są wyprowadzani poza swoje granice i sprawdzani ile są w stanie wytrzymać. Jest punkt kulminacyjny, a później emocje lekko opadają i kończy się nieuniknione. Smutne to wszystko, ale bardzo pomysłowo utkane.
Pozdrawiam :)
Ciekawy pomysł na pomysł :-)
Wciągasz czytelnika w grę, choć zastanów się, czy nie można by niektórych zdań podzielić, czy skrócić. Najpierw rzeczywiście się trochę dłuży... a potem rusza lawina akcji.
Na tak, ale cyzelowanko Cię nie minie :-)
Fakt, są niektóre rozwlekłe, zwłaszcza gdzieś na początku chyba, ale co do skrócenia nie wiem, pomyślę. Nie wiem co to znaczy cyzelowanko, także się nie wypowiem, dzięki.
Hej Jolka:) Początek mi się nie podoba, ale podoba mi się ciąg dalszy.
Bo zobacz, to jest tak, że tekst rodzi się w wyobraźni czytającego. A pierwsze słowa opowiadania to:
"Przemoczone ubrania nigdy nie wysychały". - ok, ale czyje ubrania, dla mnie te ubrania dryfują w nicości, nie interesują mnie.
"Bezruch źrenic uniewrażliwiał" - dlaczego bezruch? Stałe światło? Gdzie jesteśmy? Czyje to źrenice? Nadal nic nie wiem i to jest frustrujące. Nie rozumiem też, dlaczego ta osoba, która nie wiem, kim jest, staje się niewrażliwa wskutek tego, że źrenice się nie ruszają.
"a poszarpany, arktyczny wiatr rozmywał pokłady własnej tożsamości" - znowu to samo. Czyjej tożsamości? Kto tam jest z tymi źrenicami, mokrymi ubraniami, i zagrożoną tożsamością? Podmiotem jest wiatr, a ja chciałabym wreszcie zobaczyć człowieka.
"Tak łatwo było nienagannie łykać obce powietrze, gdy zmarzlina wciąż nie odpuszczała" - nadal nie wiem, o kim mowa. I dlaczego ten ktoś łyka powietrze "nienagannie".
Z pierwszego akapitu dowiaduję się mniej więcej tyle, że byli jacyś marynarze i było im bardzo zimno. Zimno na granicy przetrwania.
Za to takie zdanie "Dni były szare, jakby otoczone zewsząd konturem najpodlejszych rozczarowań" - no wow, piękne. Tu już mam tych mężczyzn, i to widzę. Świetnie nazwany stan ich ducha.
Dalej pojawia się Raah i właściwe wydarzenia i zaczyna mi się podobać, z przyjemnością czytam do końca (chociaż nadal pokazujesz wszystko z dużego dystansu, za dużego jak na mój gust, trochę tak, jakbyś opowiadała poprzez przedmioty czy zjawiska, a nie z punktu widzenia ludzi). Ale powiem Ci, że gdybym nie postanowiła sobie, że przeczytam, po tych pierwszych zdaniach zapewne bym odpuściła. A szkoda.
Może wprowadzaj wcześniej bohatera, albo chociaż jakiś bardziej konkretny obraz...
Pozdrowienia!
Hej, niestety ale taka już moja natura, że zaczynam raczej ogolnikowo, a bohater pojawia się gdzies dalej. Były też teksty, w których nie pojawiali się wcale i chyba te uważam za najlepsze :) Nie lubię wykładnia wszystkiego od razu na ławę, zaczyna się od "był sobie marek, szedł taka i taka droga a potem" (tu oczywiście przesada, ale mniej więcej o to mi chodzi:P). Raczej nie zmienię stylu, ale cieszę się, że dotrwalas. Co do dystansu hm, były teksty, w których mocno eksponowalam odczucia "maska swastyski", a są też i takie, ale wydaje mi się, że z punktu widzenia takiego narratora to akurat trudno byłoby jakoś mocniej podkręcić. Chyba, że w dialogach :) Pozdrawiam również.
jolka_ka masz niewątpliwie talent do pięknych zdań. Chodzi mi głównie o to, że Ty od początku wiesz, o czym piszesz, lecz czytelnik tego nie wie. Trochę smutne, że zrozumiałaś to jako zachętę do pisania o marku, co szedł drogą ;))
jesień2018 Nie no tutaj była przesada z Markiem. Chodziło mi o to, że raczej nie chcę, a może nie umiem na zasadzie przedstawiania wydarzeń od razu. Może dlatego, że rodzą się w głowie dopiero w trakcie pisania. Dzięki :) Ale fakt, że czytelnik musi się domyślać co i jak tu się zgodzę. Nie każdy tak lubi.
Tekst z tych, które trudno mi się ocenia. Z jednej strony przyjemnie napisany, pełen nawiązań, który zaskutkował klimatyczną, utrzymaną w “zimnym” tonie opowieścią.
Z drugiej – fabularnie jest tu cóż, biednie. Rozmowy, jeden pojedynek, trochę opisów przyrody… Bardziej przystawka, niż danie główne. Smaczna, owszem, pięknie podana, ciekawie przyprawiona, ale zostawia uczucie niedosytu.
Struktura poprawna, choć mogłabym się czepić powolnego tempa, które doskwierało mi szczególnie na początku. Zgodzę się także z przedmówcami, że masz tendencję do kombinowania i obarczania tekstu kwiecistymi zdaniami, które nijak się mają do akcji. Less is more.
Wiem, trochę klapa, ale... No w zasadzie nie mam wytłumaczenia. Próbowałam nadrobić klimatem, choć faktycznie dzieje się bardzo mało. Co do kwiecistych zdań trochę też, ale i tak to niebo, a ziema z tym co było kiedyś.
Wszyscy wytężyli wzrok, lecz broń nawet na moment nie drgnęła - ja bym chyba wyrzuciła to "moment", jakoś tak coś nie pasuje
Tym razem ręce już zadrgały, - moja estetyka mówi "zadrżały" lub "drgnęły"
bardziej kuląc ich do ziemi. - a może "zniżając"? Lub "pochylając ku ziemi"? Można pokombinować
Troszeczkę też tam za dużo przecinków mi się wydaje, ale żaden ze mnie specjalista w tej sprawie, to milknę.
Bardzo fajny klimacik. Skojarzył mi się od razu z Frankensteinem, początkiem i końcem opowieści. Lód, kra, przeprawa i trudy. Rzeczywiście masz także oko do ujmowania detali, a także zakładania im pięknego odzienia. Co do samego początku - dla mnie spoko, takie błądzenie w ciemności, ale potem chwytasz za rękę i prowadzisz czytelnika już gładko. Prowadzisz narrację łatwo, przez co szybko wciągasz w miejsce akcji, naprawdę można było ujrzeć i poczuć ten wszechobecny chłód.
To co mnie nie zachwyciło natomiast, to brak jakiegoś takiego, hm, zaskoczenia na koniec. Czegoś w stylu, powiedzmy, morału. Punktu, do którego to wszystko by dotarło i było równie tajemnicze, mroźne o trudne co cała reszta historii. A tutaj bohaterowie po prostu zmarli. Odeszli, świat istniał dalej, nic się nie wyjaśniło. Lubię czuć po lekturze, że jest o czym po niej pomyśleć, a tutaj to takie szybkie odcięcie pępowiny.
Ogólnie przyjemna lektura, bardzo udane opisy, podobały mi się także ludzkie spostrzeżenia i uchwycenie naszej natury takiej, jaka rzeczywiście jest.
Wiesz co, Cofftee, masz sporo racji z tą tajemnicą i puentą i czymś co zaskoczy, pozostawi z pytaniami. Jeśli mam być szczera nie miałam pomysłu na tekst, zachłysnęłam się zestawem, ale później emocje opadły i już nie było tak kolorowo. Męczyłam go z 4 dni, i faktycznie nie ma nic zachęcającego w końcówce, tak jak mówisz: po prostu umarli. Próbowałam ratować się tymi cieniami, czyli ostatnim zdaniem, żeby było trochę bardziej enigmatycznie, ale tak naprawdę to niewiele zmieniło. Trzeba by przerobić pewne kwestie, a może i przebudować od nowa fabułę, żeby było lepiej. Może kiedyś wrócę do tego, na razie nie bardzo mi się chce tego dotykać :D Dziękuje!
Anonim04.07.2019
Mam wrażenie, że tło i historia, zamiast się wzajemnie przenikać, płyną obok siebie. Niestety dla opowiadania, tło rzuca cień na historię, przez co bohaterowie (i niestety czytelnik) gubią się w gąszczu ogólników. Poza tym narracja jest strasznie chaotyczna, migające obrazy się nie łączą, dopiero gdy zaczynają się dialogi, historia zyskuje wyrazistość, ale za to nic nie mówi. Wyciąłem trzy zdania z pierwszych trzech akapitów (nic nie zmieniałem), którymi ja zacząłbym historię.
Przemoczone ubrania nigdy nie wysychały. Od sześciu miesięcy pozostawali w zimnych, tak samo wyglądających punktach, próbując codziennie przemieszczać się wraz z saniami, choćby o kilka mil. Jedyną osobą, która żywiła jeszcze jakąkolwiek nadzieję był młody Raah, odpowiedzialny niegdyś za utrzymanie pary na statku.
Zrobiłbym tak, ponieważ zdania łączą się w płynny ciąg i z miejsca wrzucają czytelnika w wir wydarzeń. Gdybyś tak zaczęła historię, mogłabyś użyć tej całej "waty " z pierwszych akapitów, żeby zbudować obrazy w połączeniu z bohaterami, dzięki czemu czytelnik miałby wyraźny obraz, a płascy bohaterowie trochę życia.
Btw, te sanie w ostatnim zdaniu wyglądają na dosztukowane, jakbyś koniecznie chciała upchnąć myśl nie tam, gdzie jej miejsce. Rozumiem, że zaznaczenie metody transportu jest istotne do zbudowania tła, ale wydaję mi się, że powinnaś poświęcić saniom osobne zdanie.
Ogólnie opko ma swój urok, ale cała historia jest przyćmiona przez braki warsztatowe. Mam wrażenie, że w całym procesie twórczym pominęłaś czytelnika. Musisz pamiętać, że nie każdy siedzi w Twojej głowie, więc czasem warto zadać sobie pytanie, czy czytelnik na pewno zrozumie to, co napisałaś?
Z tym chaosem się nie zgodzę, myślę, że aż tak nie skaczę z punktu a do punktu z, żeby nazwać "strasznie". Być może trzeba było pominąć nieco wprowadzenia, ale przykład, który podałeś też nie bardzo mi pasuje. Nie lubię takiego skrócenia, może i mam tendencję, do rozwlekania, ale lubię sobie oplatać wszystko i nadbudowywać właśnie na samym początku. Natomiast rozumiem, że niektórych to nudzi.
A co do ostatniego zdania - czytelnika nie pominęłam, gdyby tak było od początku do końca leciałabym na opisach :) Historia, powiedzmy że nieuporządkowana, bo tworzona na bieżąco, bez żadnego planu. W sumie tyle. Dzięki za komentarz :)
No więc tak. Dobrze napisany tekst. Osobiście chyba bym nie próbował nawet pisać o tak nieznanych mi warunkach.
Jednak muszę zauważyć, że końcówka jest jakby urwana, rozmyta - bo cały tekst jest przejrzysty, niemal wszystko powiedziane, aż na końcu niewiadoma. Tak przynajmniej ja to widzę.
Myślę, że warto pochylić się jeszcze nad zakończeniem.
A teraz błędy. Interpunkcji nie zaznaczałem.
Latem, temperatura sięgała jedynie poziomu zamarzania wody, a szron opadał na zmęczone głowy,
Latem to raczej temperatura sięgała punktu ROMmarzania wody. Bo jeśli zamarzania, to dajesz do zrozumienia, że spadała.
Ubrany w szeleszczący, ciemny płaszcz walczył z porywistymi podmuchami wiatru, apatią innych i gasnącym błękitnym płomieniem własnej wiary.
To sugestia typowo subiektywna. Czemu ten metaforyczny płomień jest błękitny? Hmmm?
— Ludzie ucieszą się, jak w końcu zejdą z lodu — mówił, kreśląć coś po śniegu — a jeszcze bardziej, kiedy będą ciągnąć mniej łodzi.
Literówka w "kreśląć" i ja bym dał kropkę po "po śniegu" i dalej z dużej.
Stul dziub lepiej, bo...
Dziób. Po drugie dałbym inną kolejność, bo tak brzmi, jakby adresat tych słów miał lepiej stulić dziób. A co, można stulić go gorzej?
— Do diabła! — ryknął oficer — przestańcie celować, bo może to jedyna szansa na wydostanie się z tego usypiska śniegu! Dajcie im znak!
Dałbym kropkę po "oficer" i dalej z dużej.
Samir, dotychczas spokojny, podszedł do oficera i uderzył zwierzę butem. Kopnięć było kilkanaście. Bez skutku.
Jeśli uderzył, to było jedno kopnięcie. Może: ...wielokrotnie uderzał zwierzę butem. Bez skutku.
Nocą, z zapasem mięsa i większymi siłami ulokowali się wszyscy wewnątrz jednego, dużego namiotu i przytuleni usunęli.
Literówka: USUNĘLI.
Ten z rodzajów ciężkich i zimnych, oddzielajacych resztki ciepła od zalążków zimy.
Literówka: oddzielajacych.
Dzięki Antoni za wyłapanie błędów. Poprawione. Co do tego rozmarzania to niekoniecznie. Nadal chodziło mi o punkt 0 stopni. Nad zakończeniem pomyślę ;)
"— Zostawmy ich na lodzie —kontynuował, nie przejmując się pozostałymi. — " - uciekł odstęp
" Nocą, z zapasem mięsa i większymi siłami ulokowali się wszyscy wewnątrz jednego, dużego namiotu i przytuleni usu
nęli.
O czwartej rano, w godzinę, w której czuć największy chłód zerwał się wiatr. " - tutaj coś na dół zleciało.
Dla mnie tekst to Teror - Simmonsa, a że zima jest moją ulubiona porą w opisie, to wiadomo, że spojrzę przychylniej. Piszesz gęsto. Lubię gęste pisanie. Tekst jest bardzo ładny. Z drugiej strony, znajdę przynajmniej trzy twoje teksty, do których nie ma startu.
jolka_ka , problem taki, że dużo kasujesz. Pamiętam jeden tekst, ale już go nie ma, że opisem przy łodzi (albo na łodzi) zamknęłąś portal napółtora tygodnia. Kurwax, dobre czasy. Aż mnie się łapiszcza "częsły", jak Ci privatem pochwały klepałem.
jolka_ka, oooooo, właśnie. Ten rozjebał, drzwi wywarzył. Pył opadał przez tzrynaście dni i wyły psy. A i ten dwuczęściowy o parze, która nie mogła się wydostać. Też srebro.
Hej,
Bardzo ładnie napisane opowiadanie. Wsjo mi pasuje - akcja, spokojna, surowa, sprawnie poprowadzona. Opisy, przekonujące i naturalne. Podobnie dialogi. Napisane że swoistym kunsztem. Widać, że myślałaś nad każdym zdaniem.
Fajne opko :)
Pozdrawuan
Mnie się podobało, chociaż też nie pogardziłabym większą ilością opisów.
Ale wszystkim nie dogodzisz ;)
Tak czy siak przekaz jest zgrabny, klarowny. Nastroiłaś mnie melancholijnie, to na plus.
Komentarze (46)
Bardzo dobre, z klimatem i grozą. Ostatnie zdanie - cymes.
Pozdrawiam :)
Wciągasz czytelnika w grę, choć zastanów się, czy nie można by niektórych zdań podzielić, czy skrócić. Najpierw rzeczywiście się trochę dłuży... a potem rusza lawina akcji.
Na tak, ale cyzelowanko Cię nie minie :-)
Bo zobacz, to jest tak, że tekst rodzi się w wyobraźni czytającego. A pierwsze słowa opowiadania to:
"Przemoczone ubrania nigdy nie wysychały". - ok, ale czyje ubrania, dla mnie te ubrania dryfują w nicości, nie interesują mnie.
"Bezruch źrenic uniewrażliwiał" - dlaczego bezruch? Stałe światło? Gdzie jesteśmy? Czyje to źrenice? Nadal nic nie wiem i to jest frustrujące. Nie rozumiem też, dlaczego ta osoba, która nie wiem, kim jest, staje się niewrażliwa wskutek tego, że źrenice się nie ruszają.
"a poszarpany, arktyczny wiatr rozmywał pokłady własnej tożsamości" - znowu to samo. Czyjej tożsamości? Kto tam jest z tymi źrenicami, mokrymi ubraniami, i zagrożoną tożsamością? Podmiotem jest wiatr, a ja chciałabym wreszcie zobaczyć człowieka.
"Tak łatwo było nienagannie łykać obce powietrze, gdy zmarzlina wciąż nie odpuszczała" - nadal nie wiem, o kim mowa. I dlaczego ten ktoś łyka powietrze "nienagannie".
Z pierwszego akapitu dowiaduję się mniej więcej tyle, że byli jacyś marynarze i było im bardzo zimno. Zimno na granicy przetrwania.
Za to takie zdanie "Dni były szare, jakby otoczone zewsząd konturem najpodlejszych rozczarowań" - no wow, piękne. Tu już mam tych mężczyzn, i to widzę. Świetnie nazwany stan ich ducha.
Dalej pojawia się Raah i właściwe wydarzenia i zaczyna mi się podobać, z przyjemnością czytam do końca (chociaż nadal pokazujesz wszystko z dużego dystansu, za dużego jak na mój gust, trochę tak, jakbyś opowiadała poprzez przedmioty czy zjawiska, a nie z punktu widzenia ludzi). Ale powiem Ci, że gdybym nie postanowiła sobie, że przeczytam, po tych pierwszych zdaniach zapewne bym odpuściła. A szkoda.
Może wprowadzaj wcześniej bohatera, albo chociaż jakiś bardziej konkretny obraz...
Pozdrowienia!
Z drugiej – fabularnie jest tu cóż, biednie. Rozmowy, jeden pojedynek, trochę opisów przyrody… Bardziej przystawka, niż danie główne. Smaczna, owszem, pięknie podana, ciekawie przyprawiona, ale zostawia uczucie niedosytu.
Struktura poprawna, choć mogłabym się czepić powolnego tempa, które doskwierało mi szczególnie na początku. Zgodzę się także z przedmówcami, że masz tendencję do kombinowania i obarczania tekstu kwiecistymi zdaniami, które nijak się mają do akcji. Less is more.
z porywistymu podmuchami wiatru - literóweczka
Wszyscy wytężyli wzrok, lecz broń nawet na moment nie drgnęła - ja bym chyba wyrzuciła to "moment", jakoś tak coś nie pasuje
Tym razem ręce już zadrgały, - moja estetyka mówi "zadrżały" lub "drgnęły"
bardziej kuląc ich do ziemi. - a może "zniżając"? Lub "pochylając ku ziemi"? Można pokombinować
Troszeczkę też tam za dużo przecinków mi się wydaje, ale żaden ze mnie specjalista w tej sprawie, to milknę.
Bardzo fajny klimacik. Skojarzył mi się od razu z Frankensteinem, początkiem i końcem opowieści. Lód, kra, przeprawa i trudy. Rzeczywiście masz także oko do ujmowania detali, a także zakładania im pięknego odzienia. Co do samego początku - dla mnie spoko, takie błądzenie w ciemności, ale potem chwytasz za rękę i prowadzisz czytelnika już gładko. Prowadzisz narrację łatwo, przez co szybko wciągasz w miejsce akcji, naprawdę można było ujrzeć i poczuć ten wszechobecny chłód.
To co mnie nie zachwyciło natomiast, to brak jakiegoś takiego, hm, zaskoczenia na koniec. Czegoś w stylu, powiedzmy, morału. Punktu, do którego to wszystko by dotarło i było równie tajemnicze, mroźne o trudne co cała reszta historii. A tutaj bohaterowie po prostu zmarli. Odeszli, świat istniał dalej, nic się nie wyjaśniło. Lubię czuć po lekturze, że jest o czym po niej pomyśleć, a tutaj to takie szybkie odcięcie pępowiny.
Ogólnie przyjemna lektura, bardzo udane opisy, podobały mi się także ludzkie spostrzeżenia i uchwycenie naszej natury takiej, jaka rzeczywiście jest.
Pozdrawiam,
Kawa.
Przemoczone ubrania nigdy nie wysychały. Od sześciu miesięcy pozostawali w zimnych, tak samo wyglądających punktach, próbując codziennie przemieszczać się wraz z saniami, choćby o kilka mil. Jedyną osobą, która żywiła jeszcze jakąkolwiek nadzieję był młody Raah, odpowiedzialny niegdyś za utrzymanie pary na statku.
Zrobiłbym tak, ponieważ zdania łączą się w płynny ciąg i z miejsca wrzucają czytelnika w wir wydarzeń. Gdybyś tak zaczęła historię, mogłabyś użyć tej całej "waty " z pierwszych akapitów, żeby zbudować obrazy w połączeniu z bohaterami, dzięki czemu czytelnik miałby wyraźny obraz, a płascy bohaterowie trochę życia.
Btw, te sanie w ostatnim zdaniu wyglądają na dosztukowane, jakbyś koniecznie chciała upchnąć myśl nie tam, gdzie jej miejsce. Rozumiem, że zaznaczenie metody transportu jest istotne do zbudowania tła, ale wydaję mi się, że powinnaś poświęcić saniom osobne zdanie.
Ogólnie opko ma swój urok, ale cała historia jest przyćmiona przez braki warsztatowe. Mam wrażenie, że w całym procesie twórczym pominęłaś czytelnika. Musisz pamiętać, że nie każdy siedzi w Twojej głowie, więc czasem warto zadać sobie pytanie, czy czytelnik na pewno zrozumie to, co napisałaś?
Pozdrawiam.
M.
1) zgadywać
2)mieć nadzieję
:-)
A co do ostatniego zdania - czytelnika nie pominęłam, gdyby tak było od początku do końca leciałabym na opisach :) Historia, powiedzmy że nieuporządkowana, bo tworzona na bieżąco, bez żadnego planu. W sumie tyle. Dzięki za komentarz :)
Pzdrawiam.
Jednak muszę zauważyć, że końcówka jest jakby urwana, rozmyta - bo cały tekst jest przejrzysty, niemal wszystko powiedziane, aż na końcu niewiadoma. Tak przynajmniej ja to widzę.
Myślę, że warto pochylić się jeszcze nad zakończeniem.
A teraz błędy. Interpunkcji nie zaznaczałem.
Latem, temperatura sięgała jedynie poziomu zamarzania wody, a szron opadał na zmęczone głowy,
Latem to raczej temperatura sięgała punktu ROMmarzania wody. Bo jeśli zamarzania, to dajesz do zrozumienia, że spadała.
Ubrany w szeleszczący, ciemny płaszcz walczył z porywistymi podmuchami wiatru, apatią innych i gasnącym błękitnym płomieniem własnej wiary.
To sugestia typowo subiektywna. Czemu ten metaforyczny płomień jest błękitny? Hmmm?
— Ludzie ucieszą się, jak w końcu zejdą z lodu — mówił, kreśląć coś po śniegu — a jeszcze bardziej, kiedy będą ciągnąć mniej łodzi.
Literówka w "kreśląć" i ja bym dał kropkę po "po śniegu" i dalej z dużej.
Stul dziub lepiej, bo...
Dziób. Po drugie dałbym inną kolejność, bo tak brzmi, jakby adresat tych słów miał lepiej stulić dziób. A co, można stulić go gorzej?
— Do diabła! — ryknął oficer — przestańcie celować, bo może to jedyna szansa na wydostanie się z tego usypiska śniegu! Dajcie im znak!
Dałbym kropkę po "oficer" i dalej z dużej.
Samir, dotychczas spokojny, podszedł do oficera i uderzył zwierzę butem. Kopnięć było kilkanaście. Bez skutku.
Jeśli uderzył, to było jedno kopnięcie. Może: ...wielokrotnie uderzał zwierzę butem. Bez skutku.
Nocą, z zapasem mięsa i większymi siłami ulokowali się wszyscy wewnątrz jednego, dużego namiotu i przytuleni usunęli.
Literówka: USUNĘLI.
Ten z rodzajów ciężkich i zimnych, oddzielajacych resztki ciepła od zalążków zimy.
Literówka: oddzielajacych.
To tyle. Fajny tekst.
Pozdrawiam.
" Nocą, z zapasem mięsa i większymi siłami ulokowali się wszyscy wewnątrz jednego, dużego namiotu i przytuleni usu
nęli.
O czwartej rano, w godzinę, w której czuć największy chłód zerwał się wiatr. " - tutaj coś na dół zleciało.
Dla mnie tekst to Teror - Simmonsa, a że zima jest moją ulubiona porą w opisie, to wiadomo, że spojrzę przychylniej. Piszesz gęsto. Lubię gęste pisanie. Tekst jest bardzo ładny. Z drugiej strony, znajdę przynajmniej trzy twoje teksty, do których nie ma startu.
Bardzo ładnie napisane opowiadanie. Wsjo mi pasuje - akcja, spokojna, surowa, sprawnie poprowadzona. Opisy, przekonujące i naturalne. Podobnie dialogi. Napisane że swoistym kunsztem. Widać, że myślałaś nad każdym zdaniem.
Fajne opko :)
Pozdrawuan
Ale wszystkim nie dogodzisz ;)
Tak czy siak przekaz jest zgrabny, klarowny. Nastroiłaś mnie melancholijnie, to na plus.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania