TW #19 Dama z czekolady
Postać: zbyt wrażliwa
Zdarzenie: chwila zwątpienia
W pewnym mieście stała sobie cukiernia. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że jej właściciel co roku zdobywał nagrodę w konkursie na najwspanialszy wyrób cukierniczy. Jego sklep uchodził za najlepszy w okolicy. Podobno raz zjawił się u niego nawet sam król; wizyty królowej nie były aż takim wydarzeniem – odwiedzała słodki przybytek przynajmniej raz w miesiącu.
Wielki konkurs, i zarazem zwieńczenie targów słodkości, zbliżał się dużymi krokami. Cukiernik zabrał się do pracy. Zapowiedział wszem i wobec, że tym razem stworzy coś z najprawdziwszej żywej czekolady. Mieszkańcy miasta nie kryli zdziwienia. Nikt wcześniej nie słyszał o żywej czekoladzie. O płynnej tak. O roztopionej też. Ale żywej?
Najlepszy wytwórca w mieście pracował dniami i nocami w pocie czoła. W ogóle przestano go widywać. Nocami towarzyszył mu wilczur w lśniącej czarnej obroży, który pilnował sklepu. Za dnia jedynie wesoła ekspedientka miała z nim jako taką styczność i cierpliwie objaśniała wszystkim pytającym, że już niedługo sami ujrzą cukiernika i jego wspaniałe dzieło.
W końcu nadszedł dzień targów. Wszyscy wytwórcy słodkości zarówno z okolicy jak i najodleglejszych zakątków świata przybyli do miasta. Czego tam nie było. Czekolada mleczna i gorzka, praliny z orzechami, marcepanem i karmelem, ciastka, ciasta, ciasteczka, placki, kremy, torty, galaretki, żelki, ptasie mleczka, cukierki, lizaki i cukrowe laski... Nie starczyłoby dnia, żeby to wszystko wyliczyć.
Tłum mieszkańców przechadzał się między stoiskami, próbując znanych i nieznanych smaków. Nie spostrzegli się nawet, kiedy ranek zmienił się w wieczór i nadszedł czas konkursu. Każdy po kolei prezentował swoje dzieła, aż w końcu przyszła pora na cukiernika.
Kotara rozsunęła się i ujrzeli piękną damę w balowej sukni. Jej twarz, ręce i stopy lśniły apetycznym brązem. Długie, jasne włosy z waty cukrowej upięte miała w wymyślny kok, a bufiasta suknia mieniła się mnogością bez – białych i delikatnych, które rozpłynęłyby się na języku, gdyby tylko je na nim położyć. Srebrzyste, lukrowe pantofelki dopełniały całego obrazu.
Tłum patrzył, lecz nic nie mówił, bo choć dama z czekolady była cudowna, oczekiwali czegoś więcej. Naraz mleczna twarzyczka drgnęła, a lukrecjowe rzęsy zatrzepotały. Spojrzała po zebranych złocistymi oczami, a potem ukłoniła się i zaczęła tańczyć. Z gramofonu popłynęła magiczna melodia, a mieszkańcom zrobiło się słodko na ustach i na sercu. Było to zapewne zasługą cukru pudru, który spadał z wachlarza przy każdym obrocie rączej damy.
W końcu muzyka urwała się, a widzowie, jakby wyrwani ze snu, patrzyli po sobie z niedowierzaniem. Żywa czekolada naprawdę istniała. Sędziowie zgromadzeni pod sceną nie zastanawiali się długo. Pierwsze miejsce zajął najlepszy cukiernik w mieście. Wszyscy bili brawa, a piękna dama nie mogła oderwać od niego oczu.
Po targach dama zajęła główne miejsce na wystawie i machała do wszystkich, którzy mijali sklep. Wesoła ekspedientka nie mogła się opędzić od klientów, bo po występie do sprzedaży trafiły rozmaite słodkości z żywej czekolady – żabki, myszki, wiewiórki. Dosłownie same wskakiwały do ust.
Czas mijał. Piękna dama dalej pozdrawiała przechodniów, ale zaczęła zauważać, że nie patrzą już na nią tak jak kiedyś. Mimo że nikt nie odgadł w jaki sposób ją stworzono, zachwyt minął. Jednak dla niej nie to się liczyło. Zależało jej na tym, by dostrzec blask zachwytu w jednych tylko oczach – oczach cukiernika. Niestety nie potrafiła mu wyjawić swoich uczuć, bo jej usta stworzone były do uśmiechu, a nie do rozmowy. Mimo to trzeba było coś zaradzić na brak zainteresowania, więc zdolny wytwórca wykonał dla niej kawalera, który miał wzbogacić wystawę, a także umilać damie czas. Cały, poza lukrecjową muszką, wykonany był z czekolady. Żywej rzecz jasna.
Nie miała nic przeciwko temu, dopóki nie zauważyła, że biedak zapałał do niej uczuciem. Patrzyła na niego złotymi oczami, nie rozumiejąc jak to możliwe. Po pierwsze sięgał jej zaledwie do pasa, po drugie nie miał nawet porządnego ubrania, a po trzecie jej serce należało do cukiernika.
Dzielny kawaler nie zrażał się. Wystarczało mu, że mógł stać obok takiego cuda. Patrzył na damę z zachwytem i po jakimś czasie nauczył się rozpoznawać każdy jej gest. Gdy przymykała oczy, podstawiał jej krzesło, by odpoczęła. Gdy marszczyła brwi, poprawiał bezową suknię, by jej nie uciskała. A gdy zaciskała usta, po prostu stawał w kącie, by jej nie denerwować. Brakowało tylko, żeby zaczął machać ogonem.
Przyszedł kryzys. Kakaowce, z których wytwarza się czekoladę, wymierały. Brązowa słodycz stała się najdroższym towarem na świecie. Nikomu nie opłacało się produkować słodkich specjałów, bo i tak nikogo nie było na nie stać. Cukiernik załamywał ręce; do tej pory tworzył tylko w tym materiale, nic innego nie potrafił robić. Oprócz tego minął już prawie rok, więc zbliżała się pora targów.
Dama niewiele sobie z tego robiła, chociaż sama też zaczęła się zmieniać. Od ciągłego wachlowania, włosy pozlepiały jej się cukrem pudrem w bezładną masę. Cukiernik odebrał jej wachlarz. Od ciągłego machania i przechadzania się po wystawowym oknie, na rękach i nogach zaczęły tworzyć się rysy. Cukiernik nakazał jej siedzieć bez ruchu. Od ciągłego siedzenia zaczęła blaknąć i twardnieć. Cukiernik zabrał ją z okna – bo w końcu i tak była już nie do odróżnienia od zwykłej czekolady – i postawił ją w najdalszym rogu sklepu. Wreszcie, od ciągłego marszczenia, całą twarz pokryła siatka bruzd i pęknięć, a do tego zaczęła gorzknieć. Ale wtedy cukiernik był już zbyt zajęty, żeby zwracać na nią uwagę.
Nie tylko przestał patrzeć na nią z miłością, wydawało się, że zupełnie o niej zapomniał. Przesiadywał cały czas w kuchni, starając się wymyślić, co robić dalej. Jedynie wesoła ekspedientka uśmiechała się tak jak zawsze.
Aż w końcu pewnego późnego popołudnia, na dzień przed targami na środku cukierni pojawiło się cudowne, zdobione krzesło, które urodą przewyższało nawet tron królowej. Było białe, pokryte delikatnymi zdobieniami i złożonymi wzorami. Poduszka na siedzisku stanowiła esencję miękkości. Ten, kto by w nim usiadł, nie zdołałby już wstać.
Nadgryziona zębem czasu dama z początku nie chciała wierzyć w to, co przychodziło jej na myśl. Nie od razu zrozumiała zamysł cukiernika, chociaż kochała go najbardziej na świecie. Ale wszystko wskazywało na to, że tron był przeznaczony dla niej. Ponieważ nie było już czekolady, ona stała się dla niego ostatnią deską ratunku. Jutro na wystawie znowu olśni wszystkich.
Radość nie trwała jednak długo, przypomniała sobie bowiem jak teraz wygląda. Nie mogła pokazać się tak przed ludźmi. Nie mogła. Zaczęła panicznie przeczesywać włosy, na tyle na ile pozwalały popękane ręce. Niestety po krótkiej chwili dwa palce utknęły w przyklapniętej fryzurze. Do tego nadal się ruszały – wyglądała jak potwór.
Usiadła i zapłakała gorzko, bo inaczej już nie potrafiła. Nie zauważyła nawet kiedy czyjeś łagodne dłonie usunęły nieszczęsne kłębowisko waty i nałożyły piękną perukę prosto z wystawy. Nie zauważyła kiedy pędzelek usunął kurz z bezowej sukni. Zauważyła natomiast jak pojawiła się przed nią misa wypełniona po brzegi roztopioną czekoladą – żywą, świeżą i cudownie pachnącą!
Ale jak? Skąd?
Uniosła głowę, szukając wzrokiem ukochanego, lecz napotkała jedynie palące, brązowe spojrzenie i lukrecjową muszkę. To niestrudzony kawaler stał przed nią i jak zawsze spełniał jej zachcianki. Wziął pędzelek, umoczył w misie i zaczął zamalowywać wszystkie niedoskonałości. Najpierw twarz, potem ręce, dłonie, nogi i stopy. Zdołał nawet jakoś doczepić palce, które przed chwilą jej odpadły.
Nie wiedziała jak mu dziękować. Rozpromieniona przeglądała się w lustrze. Teraz pasowała do białego tronu. Odwróciła się, by przytulić swojego wybawiciela i wtedy zobaczyła coś strasznego. W miejscu, gdzie powinna znajdować się jego lewa pierś, ziała dziura. Słabnące ręce nadal trzymały pustą misę po roztopionym sercu a oczy napawały się ostatnim widokiem. Podbiegła by go przytrzymać, lecz on już padał na podłogę. Rozbił się na tysiące kawałków, a w samym środku tego wszystkiego pozostała jedynie lukrecjowa muszka.
Czekoladowa dama zacisnęła oczy, by powstrzymać łzy. Nawet gdyby mogła mówić, nie potrafiłaby wyrazić jak bardzo chwyciło to ją za serce. Nie miała jednak czasu rozpaczać, bo usłyszała zbliżające się kroki. Nie chciała dłużej czekać w swoim kącie i postanowiła wyjść ukochanemu naprzeciw.
Zatrzymała się po zaledwie dwóch krokach. Cukiernik prowadził za rękę najcudowniejszą dziewczynę jaką w życiu widziała. Oprószoną truskawkowymi piegami twarzyczkę okalała grzywa białych loków. Krótka, zwiewna sukienka falowała przy każdym kroku długich, alabastrowych nóg. Diamentowe oczy lśniły tęczowo, emanując szczęściem i beztroską, a na ustach gościł dziwnie znajomy uśmiech.
Była zrobiona z masy cukrowej. Z najpospolitszego materiału na świecie. Ale żyła i była piękna.
Cukiernik wyprowadził ją na zewnątrz, a potem wrócił po białe krzesło. Na czekoladową damę nie spojrzał ani razu.
Zrobiło jej się słabo. Wyciągnęła rękę za siebie, szukając oparcia, lecz przecież nie było już nikogo, kto podstawiłby jej krzesło. A jednak poczuła jak ktoś ją podtrzymuje. Kawaler? Niemożliwe, przecież on...
Wesoła ekspedientka delikatnie chwyciła zesztywniałą damę, odprowadziła na miejsce w kącie i posadziła w fotelu. Potem posprzątała to, co zostało z dzielnego kawalera. Muszkę odniosła za ladę, głaszcząc jak śpiącego szczeniaka.
Wróciła do odległego kąta, by spojrzeć w piękne, złote oczy. Wahała się jeszcze, lecz po chwili wyszeptała damie na ucho sekret cukiernika – recepturę na stworzenie żywej czekolady. Ta nie zmieniła wyrazu twarzy. Od dawna wiedziała, że to właśnie jej podarował swoje serce.
Ekspedientka wróciła na miejsce. Nie uśmiechała się. Nie mogła. W końcu to ona wymyśliła recepturę na stworzenie tej, która zasiadała teraz na białym tronie.
Komentarze (42)
Ojej zaczarowalas mnie ta opowieścią. Mordka mi się uśmiecha jak mojemu Tacie na widok czekolady, którą dla Niego kupuje :-). Teraz rozumiem ten uśmiech. Dziękuję :-)
Błąd zaraz poprawię.
Dzięki, że wpadłaś ^^
I tak słodka, że musiałam zjeść kanapkę z nutellą...
Mane ma rację z ilością czekolady i cukiernika, ale nie przeszkadzało mi to w czytaniu. Wciągnęłam się i pędziłam, dowiedzieć się co będzie dalej.
Dzięki, powtórzenia poprawię.
Kilka razy dostrzegłam drugie dno:)
Pozdrawiam. ;)
Bardzo życiowa bajka. Dla dużych dzieci.
Kawalera bym sobie ukradła.
Zabieram do kolekcji bajek.
Postać: Jeż
Zdarzenie: Deszczowa noc
Gatunek (do wyboru): Pamiętnik/ Dziennik/ Retrospekcja lub (pod kątem Antologii) Horror i pochodne
Czas na pisanie: 10 listopada (niedziela) godz. 19.00
Powodzenia :)
Bardzo sympatyczne i słodkie opowiadanie - baśń, ale takie dla większych (dorosłych) dzieci.
Przyjemne w odbiorze, bardzo dobrze się czytało.
Sama właśnie pochłonęłam kromkę z czekoladową nutella to i czytało mi się wybornie :))
Pozdrawiam ;)
No tak, najlepiej wprowadzić się najpierw w odpowiedni nastrój :)
Cieszę się, że było przyjemnie. Jeśli chodzi o odbiorców, czasem to dorosłym baśnie najbardziej są potrzebne :)
Faktycznie. Słodko gorzki. Jak to przeważnie cukiernik życiowy z nas ciastka czyni.
A poza tym tak ''miękko'' i bajkowo napisany.
Aczkolwiek, chyba trochę przesadziłaś z opisami:) bo mi z ekranu czekolada wycieka. No nic. Kubeczek podstawię:))
Pozdrawiam:)) ? ? ? ? ?
Bardzo mi miło, że tekst ci przypadł do gustu. No tak, cały sklep ze słodyczami tu wrzuciłam, więc faktycznie to i owo może wyciekać. Będę musiała w przyszłości popracować nad tym, żeby procent cukru w cukrze się zgadzał ;)
Jak zwykle jak coś napiszesz, to nie wiem, co powiedzieć. Dziękuję!
Większość naszego świata pozornie goni za słodyczą. Owszem, czasem słodyczą bywa chilli, ale nadal to "słodycz".
Dla mnie dobry tekst, ale nie powalił mnie, ot, taka bajka dla grzecznych dzieci. Ale moim zdaniem nie przejmuj się, ja mam spaczony gust.
Pozdrawiam.
Dzięki, że wpadłeś, a spaczony gust bywa bardzo, bardzo interesujący. :)
dobrze, że jesteś aktywna, bo osoby zmurszałe nie są interesujące ;)
ale zapomniałem, pod jakim tekstem wrzuciłaś. Jakby co↔to wrzuć, pod tym:)↔Pozdrawiam?:)
Swoisty klimat, chociażby w sensie owego odbicia, za oknem. I ta scena, gdzie tam ubywa, a tu przybywa. I jego rozmyślania o przeszłości. Pragnienie wyzwolenia z takiej sytuacji.
A zakończenie. Jakby to on był tym odbiciem i zniknął. Jeno ślad po szklance został.
Takie typu skojarzenia naszły mnie:)↔Pozdrawiam?:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania