TW #2 - Powrót do domu

Postać: Wstydliwy ekshibicjonista

Zdarzenie: Zimno mi

 

Dziadek często mi opowiadał o czasach przed zagładą. Zawsze wyobrażałam sobie zielone wzgórza, uśmiechniętych ludzi i życie toczące się spokojnym tempem. W jego opowieściach wyczuwałam ciepło i tęsknotę, które pozwalały mi przetrwać najtrudniejsze dni. Gdy zmarł moje życie wywróciło się do góry nogami. Nie mogłam już odnaleźć szczęścia, pocieszenia; błąkałam się, szukając nowego domu, bo nikt już przy mnie nie pozostał. Byłam wtedy bardzo młoda. Dziś żałuję, że odeszłam. Okolica, w której żyliśmy była dość spokojna. Bandyci, handlarze niewolników i mutanty z jakiegoś powodu omijały to miejsce. Mój brat, przed swoim odejściem, powiedział, że to przez dziwny artefakt znajdujący się w kraterze na skraju miasteczka. Nie mogłam tam zaglądać – było to surowo zabronione, ale mu uwierzyłam. George nigdy nie kłamał, nie miał też powodu by mamić mnie jakąś historyjką. Dawanie nadziei to najgorszy czyn, jaki można popełnić na pustkowiach. Dziadek zawsze powtarzał, że po zagładzie poczucie bezpieczeństwa przestało istnieć i w każdej chwili trzeba być gotowym by podjąć walkę. Nigdy mnie jednak nie nauczono samoobrony; przez cały czas byłam zdana na brata i nieistniejącą barierę, która odciągała od nas agresorów.

Gdy dziadek zmarł, zrywałam wiśnie z znajdującego się za domem drzewka. Pogoda była piękna, co nie zdarzało się często. Myślałam wtedy, że czeka mnie beztroski dzień. Znalazłam staruszka nieprzytomnego w fotelu. Pchnęłam go w ramię, próbowałam obudzić, później już tylko szarpałam zniewieściałe ciało. Światło wpadające przez dziurę w dachu oświetlało poszarzałą czuprynę. Nawet go nie pochowałam. Zostawiłam go tak, jakby tylko spał, jakby miał się obudzić. Byłam tylko dzieckiem, nie wiedziałam, co zrobić. Popełniłam błąd, odeszłam.

Zabrałam ze sobą trochę wody, kurtkę, która została po bracie, reklamówkę wiśni i pordzewiałą katanę, która była naszą jedyną bronią. Nie wiem, co wtedy myślałam. Rozpacz przyćmiła mój umysł, może znudziło mi się bezpieczeństwo. Wszyscy wokół cierpieli, umierali, a ja żyłam pod kloszem. Boże, jaka ja byłam głupia...

Ledwie wyściubiłam nos poza mieścinę, a już natrafiłam na złych ludzi. Katana nie pomogła. Byłam zbyt słaba, by dobrze jej użyć.

— Patrzcie, jak się rzuca! — krzyknął w moją stronę. — Uważajcie, chłopcy, bo jeszcze was dziabnie.

To była mała grupka bandytów. Pewnie czaili się tu na podróżnych, albo szukali złomu na pobliskiej farmie. Nieważne, nie pamiętam tego dobrze. Złapali mnie, nie chcieli gwałcić od razu. Miałam szczęście. Pobili mnie, połamali żebra. Wsadzili na konia, który targał ich łupy i zawieźli do jakiegoś miasta. Kręciło mi się w głowie, bałam się, myśli uciekały z poranionego umysłu. Sprzedali mnie komuś, moje rzeczy gdzieś porzucili. Nabywca dostał w zestawie bandaże, bo nikt nie chciał bym umarła zaraz po transakcji.

Trudno mi sobie wyobrazić, że minęło już osiem lat. Dużo się wydarzyło, dużo nieprzyjemnych rzeczy, ale jakoś udało mi się przeżyć. Zawdzięczam to głównie szczęściu, które z jakiegoś dziwnego powodu nie chciało mnie w ogóle opuścić. Po mojej głupiej ucieczce trafiłam w ręce biednego kupca, który szukał tragarza. Kupił mnie tanio, więcej pewnie wydał na leczenie. Przez kilka lat z nim wędrowałam, nadwyrężałam kręgosłup i ręce przenosząc wiele rzeczy. Nie było to jednak takie złe. Zahartowałam się, mogłam przeżyć, nie bałam się o następny dzień. Potem uciekłam, znowu się błąkałam, stałam się niezależna. Nauczyłam się strzelać, polowałam razem z pewnym najemnikiem na bandytów. Dużo mnie nauczył, dał schronienie i to jemu pierwszemu wyjawiłam tajemnicę mojego domu.

Była to gwieździsta noc na obrzeżach miasta. Odpoczywaliśmy po polowaniu, liczyliśmy amunicję, szacowaliśmy wartość łupów. Zatrzymaliśmy się w małej chatce otoczonej wysoką trawą. Niedaleko płynął strumyk, poszłam więc i uzupełniłam zapasy. Księżyc świecił mi nad głową, jego blade światło odbijało się od wody . Sprawdziłam licznikiem i była czysta – duże szczęście, bo poza osadami mało jest zbiorników z nienapromieniowaną wodą. Po chwili wróciłam i przysiadłam przy ognisku. Ron polerował swoją strzelbą, więc pewnie nawet nie zauważył mojego podejścia.

— Robi się coraz zimniej — zagaił. — Bandyci będą ostrożniejsi. W pobliżu miast już ich nie spotkamy.

— To dobrze — przyznałam szczerze. — Przynajmniej będzie trochę bezpiecznej.

— Dobre i to — przeciągnął chustą po lufie. — Gorzej jednak dla nas. Nie stać nas na dalsze wyprawy. Będziemy musieli odpuścić.

— Czyli przez zimę nie będziemy robić żadnych wypadów?

— Tak — potwierdził. — Nie chcę ryzykować. W mieście będę pomagał rzeźnikowi. Mało płatna praca, ale znam się na tym. Jakoś przeżyję zimę. A ty... — podniósł głowę, spojrzał mi prosto w oczy. — Chyba znajdziesz sobie jakieś zajęcie.

— Ta, nie musisz się o mnie martwić — uśmiechnęłam się. — Dużo mnie nauczyłeś, zawsze się znajdzie coś do roboty.

— Dobrze — odłożył broń i chustę. — Nie mam zamiaru cię więcej niańczyć.

— Niańczyć? — zdziwiłam się. — Wiesz, że nie jestem już dzieckiem.

— Jesteś, jesteś — zaczął się droczyć. — Bez mojej opieki już dawno temu byś zdechła.

— Przesadzasz — machnęłam ręką. — Nie jest ze mną aż tak źle.

— Niech ci będzie — uśmiechnął się krzywo. — Możesz się przespać. Ja zostanę na czatach.

Wtedy to poczułam. Spojrzałam na jego nieogoloną, brudną twarz, poszarpane, czarne włosy i wiedziałam, że w końcu mu to powiem. Próbowałam już to zrobić, często o tym myślałam, ale właśnie wtedy, w świetle ogniska, byłam już pewna, że to właśnie on pozna moją tajemnicę.

— Ron — rozpoczęłam, leżąc na ziemi. Myślał, że już zasypiam. — Chciałbyś wiedzieć coś o miejscu, w którym żyłam?

— Czemu? — nawet się nie odwrócił. — Powinienem to wiedzieć?

— To wyjątkowe miejsce.

— Każdy ma jakieś swoje wyjątkowe miejsce — Okrążył temat.

— Gdy byłam dzieckiem nigdy nie spotkałam bandytów, mutantów. Nikt z mojej rodziny nie musiał się bronić przed ich atakami.

— Też mi nowość... — odburknął bez zaciekawienia. — Stworzenie izolacji nie jest wcale takie trudne. Tylko pustkowia są tu naprawdę niebezpieczne.

— Wiesz... — Słowa utykały mi w gardle. — To nie izolacja. To był artefakt, tak powiedział mój brat. To on odciągał od nas te wszystkie zagrożenia.

Nie mogłam zobaczyć jego twarzy, ale byłam pewna, że moje słowa spowodowały w nim zdziwienie. Wtedy zrozumiałam, że Ron mógł coś o tym wiedzieć. Jego ciało się poruszyło. Obrócił się, dotknął zimną ręką moich poskręcanych włosów.

— Dobrze, że stamtąd odeszłaś — powiedział poważnie.

Wtedy jeszcze nie mogłam zrozumieć jego słów.

~

Minął miesiąc, śnieg przykrył radioaktywne ruiny. Pracowałam w mieście jako kucharka w jednej z miejskich jadłodajni. Władzom zależało na tym by chociaż część mieszkańców była wykarmiona w zimę, więc zapotrzebowanie na ciepłe posiłki było duże. Szukali ludzi, którzy choć trochę znali się na gotowaniu, dlatego się zgłosiłam. W ramach zapłaty mogłam jeść za darmo, co było wystarczające opłacalne by się babrać w tym kuchennym gównie. Myślami byłam jednak w moim rodzinnym miasteczku, a oczami wyobraźni widziałam krater, do którego nigdy się nawet nie zbliżyłam. Pokusa była zbyt wielka, szczególnie po tym, co powiedział Ron.

Wzięłam wolne, spakowałam ekwipunek. Nie było aż tak zimno; wystarczyło, że ubrałam stary płaszcz i grube buty. Na wszelki wypadek wzięłam też rewolwer. Trasa była bezpieczna, jednak wolałam nie ryzykować. Mój obecny zawód aż za dobrze nauczył mnie, jak ważna jest ostrożność. Zamknęłam drzwi mieszkania w podziurawionym bloku, powoli zeszłam po pokrytych lodem schodach klatki schodowej. Poczułam dreszcz przebiegający po plecach. W końcu wracam do domu. Po tylu latach...

Podróż, dzięki Bogu, odbyłam bez większych problemów. Kilometr od miasta wyskoczyło na mnie parę ogromnych szczurów, ale szybko się z nimi uporałam nie marnując choćby naboju. Pogoda była znośna, pochmurna. Słońce jednak czasami wyglądało zza chmur i rozpalało szarobiały krajobraz. Rzadko się to zdarza, ale miałam naprawdę dobry nastrój. Szczęście znowu mi sprzyjało.

Nie chciałam odwiedzać swojego domu. Nadal był tam dziadek... Nie wiem, co zostało z jego ciała, ile wyżarły kruki i dzikie psy. Nie po to tu przyszłam. Przybyłam odkryć tajemnicę, a nie pokutować nad dawnymi winami. Z resztą dziadek kiedyś powiedział, że nie jest godny pogrzebu. Wyznał nam, że jadł ludzi, zabijał. To nie była jego wina, wybaczyliśmy mu, ale naprawdę nie chciałam teraz patrzeć na to truchło. To byłoby zbyt okrutne.

Zbliżając się do centrum miasteczka, niedaleko zawalonej pralni dostrzegłam ludzkie ślady na śniegu. Nie padało od kilku dni, ale gdy podeszłam i dokładnie się im przyjrzałam, wydawały się dosyć świeże. Ktoś musiał tędy przechodzić, całkiem niedawno. Kształt stopy wskazywał na kobietę, prawdopodobnie była sama. Wyciągnęłam rewolwer, podążyłam za tropem. Nie mogłam tego zignorować. Zawsze mi powtarzano, że w mieście nikogo nie ma, że żyjemy tutaj sami. Teraz, gdy wróciłam po ośmiu latach, zobaczyłam coś, co temu zaprzeczało. Owszem, przez taki długi okres czasu ktoś mógł się tu osiedlić, ale zwykli ludzie nie są na tyle głupi by opuszczać bezpieczne tereny. Ten ktoś na pewno potrafił przetrwać na pustkowiach. Musiałam to sprawdzić.

Trop zaprowadził mnie do stodoły na obrzeżach miasta. Mogłam stąd dostrzec osławiony krater, który był dużo mniejszy niż myślałam. Widziałam jedynie jego krawędź, nierówną i poszarpaną, i ziejący z niego gaz lub jakiś radioaktywny opar. Mogłabym tam pójść od razu i przekonać się, czy ten artefakt rzeczywiście istnieje, lecz ciekawość znowu odciągnęła mnie od drogi. Ślady kończyły się przy zamkniętych wrotach, więc byłam pewna, że ta kobieta jest w środku. Podeszłam, popchnęłam skrzypiący kawał drewna. Weszłam po cichu, stawiałam kroki powoli. Ogarnęła mnie ciemność. Dopiero teraz zauważyłam, że okna są zabite deskami. Trochę światła wpadało przez dwie dziury znajdujące się na końcu dachu. Nie oświetlały jednak one niczego konkretnego i musiałam wejść głębiej, by odnaleźć właścicielkę tajemniczych śladów.

— Proszę, nie podchodź. — Do moich uszu dotarł cichy, łamany głos.

— Kto tam?! — wykrzyknęłam. — Jestem uzbrojona! Wyjdź powoli, a nic ci się nie stanie!

Usłyszałam cichy szmer. Leżała na ziemi, podniosła się. Wyobraziłam sobie jak wstaje. Wyszła zza pojedynczej ścianki akurat tam, gdzie padało światło. Przez chwilę widziałam jej sylwetkę. Była naga, trzęsła się. Potem znowu zatopiła się w ciemności. Słyszałam ciche, niepewne kroki. Zatrzymała się.

— Nie wyjdę dalej — powiedziała cicho. — Nie chcę żebyś mnie zobaczyła.

— Wydaje mi się, że nie masz groźnych zamiarów — zakomunikowałam, odłożyłam broń. — Nie musisz się mnie bać, nic ci nie zrobię.

— Proszę, nie zbliżaj się. — Głos stał się wyraźniejszy. — Chcę tu zostać sama. Odejdź.

Trudna sytuacja. Wyglądała na bardzo wystraszoną. Nie wiedziałam, co zrobić. Jeszcze nikt mnie nie stawiał przed takim problemem. Musiałam improwizować.

— Czemu się tu kryjesz? Nie jest ci zimno? Jak tu trafiłaś?

Najpierw pytania. Niech się trochę otworzy. Spróbuję się czegoś dowiedzieć.

— Ja... Nie, nie wiem, czemu się martwisz — jej głos ledwie docierał do moich uszu. — Możesz odejść. Poradzę sobie. To bezpieczne miejsce.

— Jesteś naga, prawda? — wykorzystałam moją obserwację. — Nie wytrzymasz tak długo. Zamarzniesz. Mogę ci pomóc.

— Nie — Pierwszy raz ten cichy głos przybrał stanowczy ton. — Ja nie chcę pomocy. Tylko tu siedzę, nikt nie musi się tym przejmować, nikogo tu nie ma. Nie wiem kim jesteś.

— Nazywam się Kyria — Spróbowałam zdobyć jej zaufanie. — Przybyłam tutaj, by zobaczyć, co jest w kraterze. Nic więcej. Natrafiłam na twoje ślady. Chciałam sprawdzić do kogo należą.

— Masz kurtkę, prawda? — zmieniła temat. — Szukałam jakiejś w tym mieście. Wiesz... — ściszyła głos. — Zimno mi. Chciałaś mi pomóc, prawda?

— Dobrze. Wyjdźmy na zewnątrz — zaproponowałam. — Wtedy ci ją dam.

— Nie, ja naprawdę nie chcę — jej głos trochę się złamał.

— Czemu? Masz blizny albo coś? Widziałam wiele mutantów, nie wystraszę się ciebie — Próbowałam ją przekonać.

— Nie, nie o to chodzi. — Uciekła od odpowiedzi.

— Słuchaj. Możesz tu zostać i zamarznąć na śmierć albo wyjść na zewnątrz i przyjąć moją pomoc. To jak będzie?

Trafiłam. Znowu ciche kroki. Zaufałam jej decyzji. Wyszłam z stodoły, oddaliłam się o parę metrów. Poczekałam. Zza wrót najpierw wychyliła się głowa – roztrzęsiona, z ranami na lewym policzku i włosami koloru słońca. Potem niepewnie postawiła pierwszy krok, po chwili następny i wyszła ze swojego ciemnego gniazda. Widziałam całe jej ciało, kiedy powolutku się do mnie zbliżała. Teraz widziałam, że raczej nie jest pełnoletnia, mogła mieć maksymalnie naście lat. Oczy zawędrowały niżej i... O Boże...

— Hermafrodyta!? — nie zapanowałam nad swoim głosem. — Wow. Tyle lat w podróży, a ja...

Zamilkłam. Jej dziecięcą twarz zalały łzy.

— Och, przepraszam — opanowałam się w porę. — Nie chciałam.

— Nie — odpowiedziała. — Przyzwyczaiłam się. To normalne. Wy, ludzie, zawsze tak reagujecie.

Jej słowa brzmiały bardzo gorzko. Była słabe, rozmazane, ale docierały do mojego serca. Zdjęłam płaszcz, podeszłam, założyłam go delikatnie na chude barki.

— Już cieplej?

Machnęła głową. Eksplorację krateru odłożyłam na jutro. Zaprowadziłam ją do mojego śmierdzącego rozkładem domu. Nie chciałam tam wracać, ale nie mogłam znaleźć odpowiedniejszego miejsca na nocleg. Rozpaliłam ognisko na kościach ukochanego dziadka.

~

— Artefakt? — zapytała Maria, bo tak się nazywała owa tajemnicza dziewczynka, gdy rozpoczęłam jej wyjaśnianie celu mojej podróży.

Jadła mielonkę konserwową, którą wzięłam ze sobą, wyglądała na o wiele żywszą i radośniejszą, a płaszcz już się dopasował do jej zmarzniętej sylwetki. Z początku nie chciałam jej o tym wszystkim mówić, ale uznałam, że skoro od jakiegoś czasu przebywała tutaj, mogła coś wiedzieć.

— Nie — przyznała. — Nic o tym nie wiem. Trafiłam tu przypadkowo, nawet nie zauważyłam tego krateru.

— Dobrze — westchnęłam. — Nie mogłam sądzić, że będziesz cokolwiek o tym wiedzieć.

Otworzyłam również swoją konserwę, z kieszeni podziurawionych spodni wydobyłam lekko wygięty widelec i zaczęłam jeść. Nie była to najsmaczniejsza kolacja w moim życiu, ale zdążyłam się do tego przyzwyczaić.

— Twoje życie musi być bardzo ciekawe — przerwała milczenie Maria. — Ja nawet nie nadaję się na bycie niewolnicą.

— Nie przesadzaj — odrzekłam, wyściubiając nos zza otwartej puszki. — Jestem pewna, że w Tiln znalazłby się ktoś, kto chciałby cię wykorzystać — Uśmiechnęłam się.

— Nie, wcale tego nie pragnę — wyznała. — Jestem zbyt inna, by żyć wśród ludzi.

— Nie musisz się tak ograniczać — powiedziałam miło. — Przecież to nic wielkiego, prawda? Mogą nie zauważyć.

— Nie, to jeszcze nie to — Odwróciła głowę — Ja, wiesz, nie bez powodu byłam naga...

Poczułam, jakby przez mój widelec przeszła iskra uderzająca prosto w mózg. Słowa leciały jak strzały.

— Mówią, że to problem wszystkich hermafrodyt. Mama mi o tym mówiła... — Jej twarz pokrył wstyd. — Zostałam tu porzucona. Rozebrałam się przed nimi... i... wiesz... Nie mogłam tego powstrzymać. To był odruch... — Zaczęła płakać.

— Spokojnie — objęłam ją ramionami. — Nie mogę cię przygarnąć, ale obiecuję, że znajdę ci jakiś dom. Jeszcze nie wiem gdzie, ale wierzę, że jest gdzieś miejsce dla ciebie.

— Naprawdę? — powiedziała przez łzy. — Obiecujesz?

— Yhm — odmruknęłam i wtuliłam się w swój płaszcz.

Ognisko nadal płonęło, oświetlało nasze twarze. Poczułam ciepło, dziwne ciepło, którego nie mogłam nigdy doświadczyć. Odeszłam od niej po czasie, lecz usiadłam obok. Jadłyśmy jedzenie z konserw, Maria złapała mnie za rękę, a ja zaczęłam jej opowiadać o moich przygodach.

~

— Jeszcze po ciebie wrócę, artefakcie — powiedziałam w stronę nieba, opuszczając zmarznięte miasto.

Maria była przy moim boku, z uśmiechem patrzyła w stronę ledwie widocznego na horyzoncie Tiln. Przybyłam odkryć własną tajemnicę, a wróciłam, dając komuś życie.

Pustkowia ciągle mnie zaskakują, a nie widziałam nawet połowy z nich.

Czuję, że to dopiero początek mojej wędrówki.

 

//kategoria fantastyka, bo post-apo się mieści w tym terminie. ewentualnie sci-fi, choć sądzę, że za mało tu science//

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (17)

  • Witamy nowy tekst! :)
  • Canulas 24.02.2019
    Brawo kawalerze, ale to nie dzisiaj już.
  • Basileus 25.02.2019
    Podobało mi się i według mnie to postapo. Takie melancholijne postapo w stylu filmu "Droga". Aż się dało wyczuć tą szaro-burość świata. Ładnie poprowadzona opowieść. Pińć.
  • Pan Buczybór 25.02.2019
    Dzięki za komentarz
  • Canulas 25.02.2019
    "— Proszę, nie podchodź — Do moich głosów dotarł cichy, łamany głos." - hmm??

    “— Kto tam!? — wykrzyknęłam. — Jestem uzbrojona! Wyjdź powoli, a nic ci się nie stanie!“ — najpierw znak zapytania.

    Z dupereli to jeszcze nagminnie gubisz kropki w dialogowych wtrąceniach.

    Ale za to treść, panie, treść.
    Skojarzenia Basileusa z Drogą nie są bezzasadne.
    Naprawdę świetny, długi i treściwy tekst.
    To nie tylko preludyjne okienko dla większej historii, ale naprawdę historia z krwi i kości (głównie kości). Świetna robota.
    Pozdro
  • Pan Buczybór 25.02.2019
    "Z dupereli to jeszcze nagminnie gubisz kropki w dialogowych wtrąceniach" - nwm, mogę prosić o jakiś przykład, bo naprawdę tego nie widzę?
    "preludyjne okienko dla większej historii" - to się zgadza. Planuję właśnie pisać coś dłuższego post-apo i właśnie ta Kyria będzie jedną z głównych bohaterów, a te TW to właśnie takie wprowadzenie, uzupełnienie jej przeszłości.
  • Canulas 25.02.2019
    Pan Buczybór

    "— Proszę, nie podchodź — Do moich głosów dotarł cichy, łamany głos."

    "— Nie, nie o to chodzi — Uciekła od odpowiedzi."

    "— Proszę, nie zbliżaj się — Głos stał się wyraźniejszy. — Chcę tu zostać sama."
  • jolka_ka 25.02.2019
    Również mi się podobało, ale przyznam szczerze, że początek jakiś rozwlekły, wynudziłam się. Dopiero od "Gwiezdzista noc" jakoś lepiej. Ten akapit i następne już mnie wciągnęły. Dobra robota.
  • Agnieszka Gu 25.02.2019
    Witam,
    No takie ładne, bym powiedziała. Taaa ładne. Sumiennie i rzetelnie napisane, starannie, z dbałością o szczegóły.
    Pozdrawiam
  • kalaallisut 25.02.2019
    Z zaciekawieniem przeczytałam, przyjemne opko i ta Hermafrodyta fajny pomysł :) pozdrawiam
  • Adelajda 25.02.2019
    Bardzo dobry kawał tekstu. Troszkę mam skojarzenia Twoim poprzednim tekstem, może dlatego, że akcja dzieje się wokół żeńskiej postaci. Ciekawy jest świat, który przedstawiłeś i niejaka wędrówka bohaterki, od śmierci dziadka, aż po dorosłe życie.
    Pięknie.
    Pozdrawiam.
  • Ritha 27.02.2019
    „Niedaleko płynął strumyk, poszłam więc i uzupełniłam zapasy wody. Księżyc świecił mi nad głową, jego blade światło odbijało się od wody” – tu mi trochę zgrzyta 2 x „wody”

    „Trasa jest bezpieczna, jednak wolę nie ryzykować” – wkradło się zdanie z czasie teraźniejszym, wydaje mi się, że chyba lepiej, by wszystkie były w przeszłym, skoro taka narracja jest od początku

    „Rozpaliłam ognisko na kościach ukochanego dziadka” – dżizas

    Forma komentatorska u mnie średnia, więc krótko - naprawdę widać kawał włożonej pracy i efekt jest bardzo git. Przyjemna narracja, ciekawa historia. Bardzo dobry tekst. Brawa, Bucz.
    Pozdrawiam :)
  • pkropka 27.02.2019
    Wciągająca historia. Płynnie napisana, bardzo obrazowa. Przeczytałam z dużą przyjemnością.
    I jak najbardziej wygląda na postapo. ;)

    Nie gra mi tylko:
    "więc pewnie nawet nie zauważył mojego podejścia.
    — Robi się coraz zimniej — zagaił." - nie zauważył, że podeszła, ale zagadał do niej?
  • Pan Buczybór 27.02.2019
    Dziękuję serdecznie za wszystkie pozytywne komentarze!
  • Pan Buczybór, oto Twój zestaw:
    Postać: Gruby spocony facet
    Zdarzenie: W żółwim tempie

    Gatunek (do wyboru): Punk (wszystkie odmiany) lub Opowiadanie przygodowe/drogi
    Czas na pisanie: 7 kwietnia (niedziela) godz. 19.00

    Powodzenia :)
  • Karawan 31.03.2019
    Przypadło mi w udziale przejrzenie Twojego tekstu. Proszę spojrzeć i jeśli uznasz za słuszne - poprawić by TW mogło oddać tekst do profesjonalnej korekty. ;)

    i mutanty z jakiegoś powodu omijały to miejsce. Mój brat, przed swoim odejściem, powiedział, że to przez jakiś dziwny artefakt - Może po prostu przez dziwny artefakt by nie powtarzać jakiś,(wcześniej - jakiegoś) ;)

    Nigdy tam nie zaglądałam – było to surowo zabronione, ale mu uwierzyłam. George nigdy nie kłamał, nie - powtórzenia "nigdy"

    Dziadek zawsze powtarzał, że po zagładzie poczucie bezpieczeństwa przestało istnieć i zawsze trzeba - jak wyżej "zawsze"

    więc zapotrzebowanie na ciepłe posiłki było duże. Szukali ludzi, którzy choć trochę znali się na gotowaniu, więc się zgłosiłam. - tym razem; "więc"

    Z resztą - Zresztą ;)

    Teraz, gdy wróciłam po ośmiu latach, widzę coś, co temu zaprzecza. Owszem, przez taki długi okres czasu ktoś mógł się tu osiedlić, ale zwykli ludzie nie są na tyle głupi by opuszczać bezpieczne tereny. Ten ktoś na pewno potrafi przetrwać na pustkowiach. Muszę to sprawdzić. - całość opka w czasie przeszłym a tu nagle mamy... ;)


    Trudna sytuacja. Wygląda na bardzo wystraszoną. Nie wiem, co robić. Jeszcze nikt mnie nie stawiał przed takim problemem. Muszę improwizować.
    — Czemu się tu kryjesz? Nie jest ci zimno? Jak tu trafiłaś?
    Najpierw pytania. Niech się trochę otworzy. Spróbuję się czegoś dowiedzieć. - powtórnie czas się rozjechał.

    No, i to tyle marudzenia. Powodzenia w poprawianiu ;)
  • Pan Buczybór 07.04.2019
    Bardzo, bardzo przepraszam, że dopiero teraz odpowiadam, ale już wszystko poprawione. Jakoś nie miałem ostatnio ochoty przysiąść i popoprawiać błędy, ale cały czas pamiętałem o twoim komentarzu. O, i wspominasz o profesjonalnej korekcie? Czyli co, moje opowiadanie zostało wybrane do antologii, czy to jakiś inny cel? Dobra, a tak poza tym, to ogólnie dzięki za konstruktywny komentarz.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania