Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
[Hejterska pętla czasu] — Apokalipsa cz. 2
Coś z przestworzy
Szczyt Statowulkanu
Statek kosmiczny w ładowni galeonu
Zadowolenie/Lęk
Dzięki Ritha za zestaw ;))
Hejterska pętla czasu — Apokalipsa cz. 2
[Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci oraz zdarzeń jest przypadkowe i stanowi fikcję literacką.]
Data: nieznana
Lokalizacja: nieznana
Widział kilka długich chropowatych szponów, które wychynąwszy z zamglonego mroku, przekłuwały mu ciało. Czuł szczypiący ból w nogach, rękach, tułowiu. Wił się i szarpał, ale coś wyraźnie ograniczało jego ruchy. Kiedy jedna ze szpiczastych odnóży zawisła mu tuż nad twarzą, wpadł w panikę. Ukłuty w szyję, potem w skroń, rzęził z bezsilności, zupełnie nie rozpoznając barwy swojego głosu. Resztką traconej świadomości, poszukując wybawienia, próbował ogarnąć błędnym już teraz wzrokiem otoczenie, jednak poza pulsującą mroczną poświatą nie zdołał dostrzec niczego więcej. Charczące wołanie o pomoc, wyduszone ostatkiem sił, poszarpało obolałe gardło. Świszczące szelesty i pomruki dobiegające z przytłaczającej ciemności, stopniowo cichły. Świadomość Vegi ponownie zjeżdżała do ciemnej poczekalni. Chwilę później stracił przytomność.
***
Data: sierpień 1998 rok (Wszechświat Równoległy)
Lokalizacja: Planeta Ziemia; Polska; Katowice
Mijali je oniemiali, płynąc z wolna w próżni kosmicznej. W gęstej ciszy, przytłoczonej cichym szumem wentylatorów i sygnalizatorów czujników na panelach sterowniczych, wyglądali na zewnątrz przez przeźroczyste luki. Wraki kosmicznych pojazdów niezidentyfikowanej cywilizacji, orbitujące bezładnie w pobliżu Ziemi jakby ostrzegawczo krzyczały, niedbale sunąc na różnych wysokościach nad potężnym globem. Te powyginane, rozszarpane i, jak się wydawało teraz już opuszczone molochy, krążyły bezpańsko, rażąc swym widokiem i niegdysiejszą potęgą.
— Co tu się, do kurwy nędzy, wydarzyło?! — Baśka, która z wrażenia zapomniała o fajce w ustach, w ostatniej chwili zdoławszy ją złapać ratując od roztrzaskania, patrzyła zszokowana na mijany właśnie, jeden z wolno rotujących elementów. Był to statek obcych wbity w jakiś, przypominający kosmiczny galeon pojazd, którego potężna eksplozja rozsadziła od wewnątrz. Kobieta z jękiem przerażenia przylgnęła do luku widokowego.
— Chuj z tym! — hardy głos przemytnika zasiadającego do sterów, przywołał ją do rzeczywistości. — Znajdźmy szczeniaka i spierdalajmy stąd!
Wlot w czeluście toksycznej atmosfery nie stanowił dużego zagrożenia dla Bazyliszka, to jest statku kosmicznego stanowiącego własność Canulasa. Rozpostarta przed dziobem osłona w kształcie parasola tworzyła skuteczną ochronę. Jej rozżarzone elementy, topiące się pod wpływem szybkiego wzrostu temperatury, co rusz z hukiem odpadały, rozbryzgując się ostatecznie w głośnych detonacjach. Przemytnik tymczasem wprawnymi ruchami manewrował statecznikami pojazdu, układając kadłub do ruchu ślizgowego w kierunku powierzchni planety.
— To jak odnajdziemy tego gówniarza? — zagaił, gdy osiągnęli odpowiedni pułap. Zapylenie w tej części globu uniemożliwiało jakąkolwiek wizualną analizę.
— Szperaczami niewiele wskóramy. I jeszcze ta kurewska radiacja, skażenie atmosfery. Nic dziwnego, że tu nie przetrwaliśmy — mruczał, sczytując kolejne dane z ekranów panelu sterowniczego. Lecieli na wysokości około piętnastu tysięcy metrów. Rozmyte przez pyłową poświatę zarysy kontynentu euroazjatyckiego majaczyły na ekranie. Baśka z niepokojem obserwowała wskazania czujników.
— Przed nami radioaktywna chmura pyłowa. Jakby ktoś grzmotnął tu atomówą — mruknęła, przypatrując się wykresom.
— Przy takim skażeniu, to kilka by ich musiało być — przemytnik odburknął i podwyższył pułap. — Przelecimy górą.
Za radioaktywną strefą rozciągał się pas bezchmurnego nieba z doskonałą widocznością. Ponownie zniżyli lot, tym razem lokując się na dużo niższym pułapie. Z tej pozycji, zlokalizowanie Spodka* nie stanowiło już większego problemu. Zawiśli nad nim na kilka chwil, podczas których szperacze i czujniki ruchu przeszukiwały teren wokół. Baśka, do reszty przejęta, wpatrywała się w uszkodzoną konstrukcję hali widowiskowej.
— Cóż, majestatycznie rozpierdolony i tyle! — Przemytnik dość szybko ogarnął sytuację, przerywając dojmującą ciszę ironicznym stwierdzeniem faktu. — I weź odstaw tę fajkę bo znów ci szczęka opadła. Ogień mi na pokładzie zaprószysz…
***
Data: sierpień 1998 rok (Wszechświat Równoległy)
Lokalizacja: Orbita Ziemi; Pokład statku kosmicznego „Bazyliszek”
— Aaa weź i się odwal… — Baśka łokciem odsuwała ciekawskiego Canulasa od kozetki, na którym zagubiony, a teraz już odnaleziony pacjent dochodził do siebie.
— Ale lubisz to robić? Przyznaj. — Przemytnik nie odpuszczał.
— Spływaj psycholu!
Vega z wolna odzyskiwał przytomność. Baśka ponownie sprawdziła odczyty z pokładowego panelu medycznego.
— Trzeba mu wstrzyknąć jeszcze sześć dawek… — mruknęła, po czym sięgnęła po staroświeckie strzykawki. Przemytnik uważnie śledził każdy jej ruch, włącznie z tym, jak wbijała igły w ciało rozpaczliwie wijącego się już teraz chłopaka.
— Kurwa, uśmiechnęłaś się! Widziałem! Uwielbiasz to robić, żmijo jedna!
— Ty to naprawdę psychol jesteś, wiesz? — Przerwała na moment, obrzucając Canulasa wkurwionym spojrzeniem. — Sam się gapisz z wywieszonym jęzorem, jak mu wbijam szpile a mnie zarzucasz, że niby się rozkoszuję zadawaniem bólu.
— Ale lubisz, jak ci tak pacjent charczy i błaga o litość? Nie oszukuj!
— Odtruć go musimy! Skażenie było tak kurewskie, że to cud iż przeżył! Bałwanie! Poza tym on teraz majaczy. Bóg jeden raczy wiedzieć, co mu się tam przedstawia w głowie…
— Taaa, jasne! Żmije widzi i tyle!
Tylko sprytny unik sprawił, iż rzucone z impetem pudełko po strzykawkach, ominęła go o kilka centymetrów. Przemytnik zrozumiał, iż żarty się skończyły i, mimo wszystko rżnąc cwaniaka, pogwizdując usatysfakcjonowany ze złośliwego dowalenia wspólniczce, opuścił „gabinet zabiegowy”.
***
Data: sierpień 2145 rok
Lokalizacja: Jaskinia w zboczu wulkanu Tupangato** Argentyna
Wyskakując z tunelu czasoprzestrzennego osiedli na szczycie stratowulkanu Tupangato**. Vega, wciąż ledwo żyw, ale już o własnych siłach opuścił statek i w asyście Wielkiej Łuny, udał się do jej „pomieszczenia mieszkalnego” zlokalizowanego w jaskini, w zboczu wulkanu. Kiedy, po chłodnym prysznicu i jako takim ogarnięciu, wszedł do komnaty centralnej z zuchowato zadartym „kogutem” na czubku głowy, wszyscy tam zgromadzeni uznali, iż ostatecznie doszedł on już całkiem do siebie. Wylewnie dziękując za uratowanie tyłka, Vega nie omieszkał jednak zrobić im wyrzutu:
— Ale wystraszyliście mnie pierońsko! Nie mieliście inszych, ino czorne kombinezony?
— Nie patrz na mnie, to był jej pomysł. — Przemytnik wskazał głową na Baśkę.
— A co ja takiego zrobiłam? Kombinezony były konieczne przy takim skażeniu! A to, że ty mnie pomyliłeś z tymi no, tymi….
— Innymi żmijami… — Canulas uczynnie pośpieszył z pomocą.
— …Ufoludkami! — Baśka twardo dokończyła zdanie, patrząc wymownie w kierunku przemytnika. — To już nie moja wina.
— Ooo jasne, że nie twoja. Gdyby nie ty i te twoje pomysły…
Ale Vega już od kilku chwil ich nie słuchał. Wraz z wejściem do komnaty Wielkiej Łuny, która na tacy wniosła aromatyczną kawę, chłopak miał na myśli i przed oczami tylko jedno; cudnie kołyszące się, pulchniutkie pośladki Strażniczki Przejścia. To one, teraz falująco rozkołysane, bez reszty zawładnęły wyobraźnią tego odurzonego żarliwą miłością, młodego mężczyzny. Wymowne kręcenie głową raz po raz za uwijającą się z tacą Łuną sprawiło, iż tradycyjnie chwacko zadarty „kogut” na czubku głowy Vegi, prężył się teraz i wyginał na wszystkie strony, dodając mu ognistego animuszu. Vega był obłędnie zakochany i wiedział, że w związku z tym, musi działać.
* Spodek — Hala widowiskowo–sportowa w Katowicach przy Al. Wojciecha Korfantego 35.
** Tupungato — Stratowulkan w Andach, na granicy argentyńsko–chilijskiej. Wysokość 5264 m n.p.m. Powstał w plejstocenie.
Komentarze (20)
Nie: Kiedy jedna ze szpiczastych odnóży zawisła mu tuż nad twarzą, wpadł w panikę?
"— Chuj z tym! — hardy głos przemytnika zasiadającego do sterów, przywołał ją do rzeczywistości. — Znajdźmy szczeniaka i spierdalajmy stąd!" - jakże mi bliski dialog ;)
"Jej rozżarzone elementy, topiące się pod wpływem szybkiego wzrostu temperatury, co i rusz z hukiem odpadały, rozbryzgując się ostatecznie w głośnych detonacjach." - poprawnie: co rusz.
"I weź odstaw tą fajkę bo znów ci szczęka opadła. Ogień mi na pokładzie zaprószysz…"- tam nieżej podają, że tę fajkę.
https://pl.wiktionary.org/wiki/fajka
Nooo, jest Vega, strażniczka, Baśka i Canulassoo. Całkiem zacnie. Wygląda ( i oby tak było) jak kolejna część czegoś dłuższego.
Poddałaś mi tym pewną myśl... ;)
Pozdrowix
Fantastyczna lektura. Pozdrowienia!
Dialog przy odtruwaniu pierwsza klasa, zresztą, ogólnie Ci świetnie wychodzą zarówno dialogi, jak i opisy. Od razu widać, że to są Twoje klimaty, więc i zestaw siadł :)
Mimo tej całej fantastyki to te teksty z Vegą, są takie swojskie. Zawsze doszukuję się Katowic :D I je znajduję :D
Pozdrawiam :))
Tego się nie spodziewałam zaglądając tutaj. Masz talent. Dzięki za udostępnianie Twoich prac.
Tylko martwi mnie rozwalony spodek. Męskiego grania nie będzie.
Aga świetny kawałek i świetne przechodzenia. Czekam na jeszcze.
Pozdrawiam cieplutko
Pozdrowionka i dzięki, żeś się pochyliła nad tym tekstem :))
„ Świadomość Vegi ponownie zjeżdżała do ciemnej poczekalni” – smaczek
„— Kurwa, uśmiechnęłaś się! Widziałem! Uwielbiasz to robić, żmijo jedna! (...)— Odtruć go musimy! Skażenie było tak kurewskie, że to cud iż przeżył! Bałwanie! Poza tym on teraz majaczy. Bóg jeden raczy wiedzieć, co mu się tam przedstawia w głowie…
— Taaa, jasne! Żmije widzi i tyle!” – :D naturalność dialogu powala
Zaczytałam się nie ciachając zbytnio, Vega z kogutem, Baśka z Canulasem, motywy zestawu roztrzaskane elegancko i nawet falujące pośladki na koniec. Pięknie! Narracja Twoja bardzo mi się przyjemnie czyta.
Gwiazdy są formalnością. Pozdrawiam :)
Pozdrowionka :))
Wczoraj akurat oglądaliśmy sobie Ichi - The Killer. Jest tam pewien pan, który lubi znecać się na innymi wbijając im igły w różne miejsca (vide Barbara i jej zastrzyki ;)
Znów jest komiksowo, ostre cięcia z akcji w akcję. Specyficzny język i terminy, który mówi dobitnie, z jakim gatunkiem mamy do czynienia.
Co ja więcej mogę dodać, żeby jednocześnie nie wyjść na nestora z kryzysem wieku średniego, który zjadł wszystkie rozumy? Nic już nie dodam.
Jest świetnie.
Czy Twoje teksty nie trafiły nigdy do Fantastyki lub podobnych?
Pozdrawiaki ;)
Baśka i Can, jak zwykle się kłócą, no ale kto się czubi ten... wiadomo ;))
Co do pytanka: trafiały, ale nie do Fantastyki i podobnych. Naukowo się trochę udzielam, to i czasami coś publikuję naukowego, ale to kompletnie inna forma, inny warsztat itp ;))
Pozdrowionka :))
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania