TW 2.0 #3 - Więcej łowców

//Śpiewak nerwicowy

Gorące źródła

Spełnienie dziecięcych marzeń

Rozbawienie/Frustracja\\

 

//jako, że jestem burak z emocji zrezygnowałem, a reszta jest tak dość... umownie. Tak czy siak, miłego czytania.\\

 

Łowcy byli w mieście. A kiedy łowcy są w mieście należy się bać.

– Pijesz zwykłą czy z mlekiem?

– Dobrze wiesz, że zwykłą.

– Taa... Niepotrzebnie pytałem... Kelner! Dwie kawy i kakao!

– A kakao dla kogo?

– Dla niego.

– Ah, tak. Zupełnie zapomniałam...

Nie zapomniała. Znaczy, mogła zapomnieć, ale to mało prawdopodobne. On i ona, Marco i Iris, siedzieli obok siebie. Na przeciwko siedział klient. Niezbyt rozmowny. Przed wejściem powiedział tylko, że nie lubi kawy, i tyle. Sytuacja lekko niezręczna, ale zleceń się nie odrzuca, taka praca.

– Proszę, pańskie zamówienie.

– Ta, dzięki.

Teraz towarzyszyły im trzy kubki. Wszystkie białe, z logo restauracji. W dwóch z nich kawa, w jednym kakao. Łowcy wzięli i pili kawę czarną jak ich profesja, a klient zatapiał się w aromacie czekoladowego napoju. Pili spokojnie, nieśpiesznie. W tle leciała przyjemna muzyka, coś w stylu klasycznego bluesa - idealna do takich rozmów. Iris odstawiła kubek.

– To możemy już zacząć, czy będzie pan ciągle milczał?

Mężczyzna odłożył swój napój.

– Nie, nie musi się pani o to martwić, nie będę milczał.

– Dobrze, czyli zaczynamy, tak? – wtrącił się Marco.

– Tak, jak najbardziej możemy zacząć. Nazywam się Idriss Tenerr, miło mi was poznać, łowcy. – powiedział i wyciągnął do nich rękę.

– Iris van Romer.

– Marco van Romer, mi również miło. – I uścisk dłoni.

– Małżeństwo?

– Raczej wspólne interesy. – odpowiedziała wymijająco Iris.

– Ah, rozumiem... Tak czy siak, mówię już jaką mam do was sprawę. Kojarzycie pobliskie gorące źródła, tak?

– Ta, często tam bywam. – odezwał się Marco.

– Wiecie więc, że często się tam kręcą różni dziwacy, często dość uciążliwi...

– Do czego pan zmierza? – Iris powoli traciła cierpliwość.

– Chodzi o śpiewaka nerwicowego.

– Śpiewaka? – Łowcy już nie jedno słyszeli, ale to było dla nich niezłe zdziwienie.

– Tak, trafił się taki jeden ostatnio i nikt nie potrafi sobie z nim poradzić. Odstrasza turystów, powoduje zamęt. Jeśli będzie się to dalej ciągnęło zaczniemy ponosić straty, a raczej chcemy tego uniknąć, nieprawdaż?

– A czemu my mamy się tym zająć? Nie ma tutaj jakichś służb porządkowych, czy coś? Myślę, że nawet policja by sobie z tym poradziła... – odrzekła Iris.

– Ja zaś myślę, że to zadanie wprost idealne dla łowców. Powinniście sobie z tym poradzić bez większych kłopotów...

– To oczywiste, że dalibyśmy sobie radę, ale czy sądzi pan, że takie zlecenia są warte naszego czasu? – wtrącił się Marco.

– Nie wiem, czy są warte waszego czasu, ale wiem, że są warte tych pieniędzy.

Gotówka przemówiła. Zlecenie przyjęte.

 

~Gorące źródła~

– Jesteś pewien, że to tutaj?

– A widziałaś jakieś inne gorące źródła w okolicy?

– Phi...

Łowcy byli już na miejscu. Stali przed źródłem wszelkiego zła i podziwiali jego mroczny majestat. Byli głodni krwi i mordu, gotowi w każdej chwili stawić czoło niebezpieczeństwu i wypełnić swą plugawą powinność. Woda zmieszana z krwią spływała kaskadowo i wypełniała zmurszałe banie z kąpiącymi się w nich trupami. Odór stęchlizny i śmierci wypełniał nozdrza łowców, ale oni stali nieporuszeni i zdawało się, że takie zapachy są dla nich codziennością. Ziemia była przesiąknięta krwią, niczym mech i każdy krok był jak brodzenie w bagnie zgnilizny. Niegdyś gorące źródła, teraz diabelskie łaźnie, gdzie gotują się trupy, a cierpieniu dusz nie ma końca.

– Pusto tu trochę, prawda Iris?

– Ta... To pewnie sprawka tego śpiewaka.

– Dziwne, nie słychać żadnego śpiewu...

– On tutaj jest, musimy iść dalej, a na pewno na niego trafimy.

Zaiste, gorące źródła były dawno opustoszałe. Szatański krzyk wydobywający się z przesiąkniętego złem gardła śpiewaka wypędził wszystkich prawych ludzi, a pozostawił tylko plugawe istoty. To właśnie one obserwowały łowców, gdy zagłębiali się w siedlisko zła. Rechotały ukrywając się w krzakach, jakby naśmiewały się z krucjaty, którą rozpoczęły serca mieszkańców tego przeklętego miasta. Wojownicy nie znali jednak lęku, więc te oszczercze uśmiechy i diabelskie śmiechy nie robiły na nich wrażenia. Krocząc ścieżką krwi biegnącą między krwawymi wodospadami natknęli się na jeden z rechoczących krzaków. Marco van Romer, człowiek czysty i sprawiedliwy, podszedł do niego i rzekł:

– Hej, jest tam kto? – Odpowiedziały mu tylko kolejne salwy śmiechu. Ten, wypełniając swą powinność, wyciągnął miecz i odgarnął liście skrywające demonie pomioty.

– Just, patrz, prawdziwy łowca!

– Łał, niesamowite!

– Marco, co tam znalazłeś? – zapytała Iris, gdyż stała lekko dalej.

– To tylko dzieci. Możemy iść dalej.

– Just, Just, patrz kobieta-łowca!

– Nie, nie ma kobiet-łowców. To pewnie niewolnica albo coś... – Oj, lepiej by było, jakby ten chłopiec nie wypowiadał tych słów.

– Coś mówiłeś, skarbie? – Iris natychmiastowo pojawiła się za plecami dzieci budząc w nich wielki strach. Przez szkła okularów przebijał się drapieżny i gniewny wzrok. Oj, biada temu, kto jest przeciw Iris.

– Ahh... Idziemy już Iris. Nie mamy czasu! – powiedział Marco ratując sytuację. Złapał Iris i zaciągnął z powrotem na krwawą ścieżkę. Ona patrzyła nadal na chłopców wzrokiem meduzy, a w myślach życzyła im śmierci. Oj, biada temu, kto wzbudzi gniew Iris.

 

<><><><>

– Nazwał mnie niewolnicą! – skarżyła się Iris, gdy byli już trochę dalej.

– Tak, tak, słyszałem...

– No właśnie! Powinieneś coś zrobić, ty...

– Cii... – odrzekł Marco zatykając usta Iris – Słyszysz?

Gdybym mógł ujrzeć blask księżyca...

Gdyby oczy me dotknęły gwiazd...

Chciałbym, żebyś wróciła,

żebyś znów była wśród nas...

– To... śpiew. – powiedziała cicho Iris.

– Ta, mamy go.

 

~Spełnienie marzeń~

Łowcy znaleźli już cel swojej wędrówki. Skrywali się teraz za pokrytym krwią kamieniem i czaili się, żeby zaskoczyć szatańskiego śpiewaka. Ten, zapewne wyczuwając obecność ich prawych dusz, począł śpiewać jeszcze głośniej i plugawiej. Wszelkie istoty zapewne dawno by pomarły, ale łowcy nie znali strachu, więc siedzieli za kamieniem i czekali. Piekielny głos po chwili ucichł i łowca Marco wychylił się zza kamienia. Ujrzał istotę nieopisanie wręcz paskudną, prawdziwie godną samego piekła. Widok ten zapewne by go obrzydził, ale nie znał strachu, więc wyszedł z ukrycia i z całą swą powagą rzekł do demona:

– Uff... Dobrze, że przestałeś jęczeć. To było naprawdę irytujące...

Piekielny pomiot zląkł się i zanurzył się lekko w bani wypełnionej krwią dziewic, jakby chciał się skryć przed wzrokiem świętego żołnierza.

– Kim... Kim wy jesteście? – zapytał niepewnie.

– Jesteśmy łowcami i przybyliśmy tu, żeby cię zgładzić.

– Zgła... Zgładzić!? – Oczy demona wypełniło przerażenie.

– Ten dureń miał na myśli "wygnać, przegonić", a nie "zgładzić". – Iris poprawiła swego partnera wychodząc zza skały.

– Czy to znaczy, że zrobiłem coś złego? Czy mój śpiew nie jest piękny?

– Nie nam to ustalać. Mamy się tylko ciebie pozbyć, więc prosiłbym, żebyś grzecznie opuścił teren.

– Ale... Ale, ja nie zrobiłem nic złego. Nie zasłużyłem na ten los... – Zdawało się, że dusza śpiewaka pogrąża się w jakiejś dziwnej otchłani.

– Oj, przestań biadolić. Choć po prostu z nami, wyprowadzimy cię ze źródeł i po problemie. Naprawdę, naprawdę nie chcemy używać przemocy, prawda Marco?

– Ja bym jednak jej użył. – odrzekł, a odpowiedziało mu gniewne spojrzenie partnerki.

– Nie, nie mogę stąd odejść. Przybyłem tu, żeby spełnić marzenie. Nie mogę go porzucić... – Jego ciało zaczęło się lekko trząść, prawie niezauważalnie.

– Marzenie? – spytała Iris.

– Tak, zawsze miałem marzenie. Zawsze chciałem przed kimś zaśpiewać, ale oni mi zabraniali. Ciągle mi zabraniali, nie mogłem nic zrobić... – Drgawki stawały się coraz silniejsze.

– Hej, uspokój się! – zawołał Marco.

– Zamknęli mnie! Odcięli od wszystkiego co miałem! Zrozumcie mnie! Ja tylko chciałem spełnić marzenie, nie chciałem nikogo skrzywdzić! To ich wina! To ich wina! – Śpiewak był teraz jak galareta; trząsł się wręcz nieludzko i zdawało się, że zaraz wybuchnie, zupełnie jak maszyna, która dostaje za dużo energii.

– Marco! Łap go! – powiedziała Iris, ale było już za późno. Szaleńczy szał śpiewaka nie ustał i za nim łowcy mogli cokolwiek zrobić było już po wszystkim. Mężczyzna wyzionął ducha kończąc swoją egzystencję.

– To... Możemy uznać, że robota wykonana, tak? – rzekł Marco, choć sytuacja nie była zbyt korzystna.

– Ehh... Weź tego trupa i spadamy stąd. Zaraz zjawią się tu gapie i będzie trzeba wyjaśniać całą sytuację...

Tak więc łowcy pokonali krwawego demona i odeszli w blasku prawości. Uratowali wiele ludzkich istnień, choć sami pozbawili się cząstki człowieczeństwa. Nie znali jednak strachu, więc wiedzieli, że jest to godna cena...

 

~Śpiewak~

Tajemnicza śmierć w gorących źródłach!

Kilka dni temu Dobrivein znowu stało się świadkiem strasznych wydarzeń. Rado Ballogash, zbiegły pacjent z miejscowego szpitala psychiatrycznego, został znaleziony martwy nieopodal gorących źródeł. Według specjalistów prawdopodobnie zmarł z powodu zatrzymania akcji serca. Tutejszy wymiar sprawiedliwości dowiedział się, że niejaki Idriss Tenerr zlecił parze niezidentyfikowanych łowców pozbycie się pana Ballogasha, który po ucieczce ze szpitala przebywał właśnie w gorących źródłach. "Tak, chciałem, żeby się go pozbyli, ale w żadnym wypadku nie kazałem im go zabić" – powiedział w wywiadzie dla naszej gazety. Dotychczas nie ustalono tożsamości wspomnianych łowców, ale dużo podejrzeń pada na Marco i Iris van Romerów, którzy regularnie są zamieszani w tego typu sprawy. Niestety, nie udało nam się przeprowadzić z nimi wywiadu, bo, jak powiedział Donald Raysh, ich bliski współpracownik: "Wzięli pojechali i pewnie prędko nie wrócą". Sprawa jest nadal otwarta, więc będziemy na bieżąco informować o postępach w śledztwie.

 

<><><><>

– Heh, niezły bajzel, co nie, Iris?

– Weź ty już nic nie mów... Cholerne deus ex machina...

<><><><>

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Elorence 18.04.2018
    Hmm, lubisz łowców i polowanie na istoty paranormalne?
    Motyw z tekstu kojarzy mi się z Supernatural (taki amerykański serial). Dlatego na pewno wpadnę później, aby przeczytać dokładniej.
  • Pan Buczybór 18.04.2018
    wpadaj, wpadaj, nie wypadaj...
  • Felicjanna 19.04.2018
    baja opowiedziana wnusiom przez dziadka. Heh, Panie, odnoszę wrażenie, że wobec dorosłych to se Pan podśmiecha żeś zrobił dla kpiny
    Pozdrówka i 5 za pomysł szyderczy
  • Ritha 23.04.2018
    Bucz, czemu to jest takie rozenterowane? Palec mi się odgniata od przesuwania ;p

    "Teraz towarzyszyły im trzy kubki. Wszystkie białe, z logo restauracji. W dwóch z nich kawa, w jednym kakao. Łowcy wzięli i pili kawę czarną jak ich profesja, a klient zatapiał się w aromacie czekoladowego napoju. Pili spokojnie, nieśpiesznie. W tle leciała przyjemna muzyka, coś w stylu klasycznego bluesa - idealna do takich rozmów. Iris odstawiła kubek" - ładnie malujesz, krótkie, obrazowe zdania, dobrze

    "– Raczej wspólne interesy. – odpowiedziała wymijająco Iris" - bez kropci tam przed myślnikiem
    "– Ta, często tam bywam. – odezwał się Marco" - tu też

    Ok przeczytane, początek fajny,spokojny, potem jakoś chaotycznie i deczko sie pogubiłam w fabule. Ale wiesz co - myślę, że przez te entery. Nie mogłam się skupić na tekście przez brak estetyki. Zalecam edycję ;)
  • Pan Buczybór 24.04.2018
    heh, na pewno nad tym pomyślę. Znaczy, dzięki za przeczytanie.
  • Agnieszka Gu 26.04.2018
    Pierwsze i najważniejsze na początek, Ritha już to mówiła, ale może niezbyt wyraźnie — po kiego diabła takie długie te przerwy miedzy wersami?

    Ok, wyrzuciłam to z siebie, i teraz mogę spokojnie czytać ;)
    "Wzięli pojechali i pewnie prędko nie wrócą" — wzięli pojechali ;)) niezłe ;))

    Luźno spisane przygody łowców ;) Spokojnie i sprawnie poprowadzona akcja.
    Pozdrowionka
  • Pan Buczybór 26.04.2018
    heh, chyba na serio muszę się zająć tymi enterami... Tak czy siak, dzięki za odwiedziny :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania