Poprzednie częściTW 6 vol.3 - Wilgoć (1z3)

TW 6 vol.3 - Wilgoć (3z3)

Szczęśliwym zrzędzeniem losu mózg Zenka stał się podatny na sugestię o wiele bardziej niż zwykle. W zwyczajne dni Zenek nie odstawał od społeczeństwa w najmniejszym calu idealnie wciśnięty jak element na swoje miejsce. Szansa zobaczenia nowoczesnej stacji na księżycu spadła jak grom albo meteoryt z jasnego nieba, a on tylko na to czekał. Że też się wtedy nie zawahał, tylko ot, tak podjął pochopnie decyzję o wyruszeniu w niebo. Zwyczajna odskocznia od szarej rzeczywistości, bardzo przyziemnej rzeczywistości. Wtem pewna myśl przemknęła mu po głowie, ale wtedy napotkany chłopak pisnął ostrzegawczo i Zenek zgubił ową myśl, skupiając wszystkie zmysły na słowach tamtego.

— Wyjrzę czy to coś nadal tam jest. Jest zbyt cicho, możliwe, że poszło dalej.

— Dobra, rób, co trzeba. — Jad arogancji przelewał się ze słowa do słowa, choć Zenek pierwotnie wcale tak tego nie planował. Po prostu nadal czuł wyższość, pozostałość po kosmicznej wycieczce, jednocześnie nie zapominając o odwróconych twarzach mijających go przechodniów. Takie wspomnienia czasami działają lepiej niż jakakolwiek słowna reprymenda. Po prostu trafiają w sedno, czuły punkt. - W ogóle to jestem Zenek, jakbyś z dobrej woli tak do mnie mówił.

— Wola tu nie ma nic do gadania. Jarek jestem, po prostu.

Wyjrzał powoli przez szparę pomiędzy drzwiami a futryną. Była niewielka, ale wystarczająca, żeby mieć pewność.

— Nie ma nic. Idziemy — oznajmił Jarek.

— Tak po prostu? A plan, konkretny cel jest ważny, ale bez planu to misja samobójcza. We łbie ci się poprzestawiało?

— Za kogo ty się uważasz. Wracasz jak lord do miasteczka, bezczelnie włazisz do szkoły i na własne życzenie trafiasz w sam środek paszczy lwa. Ja tu dyktuje polecenia, ty masz tylko słuchać.

Takiej ciszy jeszcze nie znał. To było więcej niż milczenie przed burzą. Pięści same się zaciskały, ślina gromadzona w kącikach ust spływała powoli wąskim ciurkiem po brodzie. Wściekłość, a może tylko potrzeba dominacji zetknięta z zimną kalkulacją zdeterminowanego chłopaka? Obaj nie oszczędzali przeciwnika. Pośród gęstniejącego szlamu znalazło się miejsce dla ściekającej z rozkwaszonych nosów krwi. Jarek uznał, że wystarczająco dużo przegrał. Była w tym racja. Zostawił Zenka nadal ogłuszonego, leżącego w pozycji embrionalnej, jak bezbronny noworodek.

— Sam wybiorę, gdzie umrę — zdołał usłyszeć Zenek, po czym zemdlał.

Niepokojące szmery dobiegały ze wszystkich kabin w toalecie. Usłyszał je nadal nieco roztargniony i nieswój. Obolały nos uprzykrzał dodatkowo wszystkie kolejne czynności, począwszy od przypomnienia sobie, gdzie jest. Kiedy już zrozumiał i przypomniał sobie wszystko, z kanalizacji dobiegł jakby ryk bestii przyczajonej na ofiarę. Niewątpliwie rozjuszona wypluła ze wszystkich muszli pod ogromnym ciśnieniem sporą ilość szamba, zalewając toaletę. Zenek przepłynął rwącą rzekę odchodów, zdołał nawet wstać i ukryć się pod schodami na piętro. Ścieki wylały na korytarz obmywając martwe ciała, których Zenek wcześniej w ogóle nie zauważył. We śnie, nawet tym przymusowym czas płynie szybko i zwykle mniej łaskawie. Ale miał swój cel. Po prostu się wydostać w miarę cały i zdrowy z budynku. Chęć pomocy niczym ten jedyny wybawiciel urywających się po kątach osób zniknęła. Może spłynęła razem z rzeką gówna albo po prostu nigdy jej nie było? Tak samo, jak nigdy nie było Jarka a złamany nos to po prostu efekt durnego upadku wprost na umywalkę. To wszystko to zwykły żart, chory i niezbyt udany. Typowy czerstwy suchar okraszony szczyptą ludzkich flaków.

— Musiałeś mieć dobry powód. — Tak miękki, ochrypły, posklejany flegmą głos teoretycznie mógł istnieć tylko w sanach. Zenek nie chciał wierzyć, że przemawia on do niego. — Naprawdę dobry powód. Z chęcią go poznam.

— Prędzej się obudzę z tego koszmaru, niż cokolwiek odpowiem.

— Faktycznie, ten świat jest koszmarem, a pobudka z niego oznacza....

— Dość, wystarczy! Już, poddaje się.

— Śmierć. Oznacza śmierć.

Zakrył oczy dłońmi w napadzie lęku przeszywającego całe ciało.

— Do cholery, dlaczego?! Bo okazałem się lepszy od nich?

Z mroków głębi korytarza wypełzła armia karaczanów, dziwacznych i niespotykanych dotąd nigdzie na świecie. Dwunastonożne robaki o ciemnobordowych pancerzach i dobrze wykształconych żuwaczkach rozpełzły się wszerz korytarza, powoli otaczając Zenka, który tylko raz zdołał spojrzeć przed siebie, rejestrując przy tym obraz poruszającej się podłogi. W tym szale strachu tak to wyglądało. Za robactwem z ciemności wyłonił się dorodny okaz. Przerośnięty robal wielkości dorosłego faceta z dziwnym błyskiem w swoich nieprzyjaznych ślepiach. Błyskiem inteligencji.

— To jak będzie, odpowiesz?

— Nawet nie wiem, kim jesteś.

— Spójrz, tylko tyle.

Zenek ostrożnie opuścił dłonie i otworzył oczy. Zobaczył wszystko. W pewnej chwili potknął się o jakiegoś trupa, głucho upadając z cichym jękiem. Karaczany zatrzymały się w połowie drogi do niego. W bezruchu czekały na sygnał do ataku.

Przerażony chłopak nawet nie umiał myśleć co będzie dalej. Miał tylko pustkę w głowie i narastające napady dreszczy.

— Nie miałem żadnego powodu. Nawet się zdziwiłem, że z własnej woli, ot tak wszedłem w to piekło. Na ulicy też nie mogłem czuć się bezpieczny, może dlatego uznałem w duchu, że wszystko jedno.

— Przyleciałem tu wcześniej od ciebie. Urokliwa mieścina. Wszystko działo się powoli, cała ta z pozoru nudna rutyna miała jakiś tam sens, grunt na tyle wiarygodny, że miałem obawy, o, i to nie jedne. Zburzenia tego nie było proste i nadal nie jest. Wszystko wciąż trwa i wciąż ewoluuje — przerwał i na chwilę nastała zupełna niezmącona niczym cisza. - Ale zwlekałem z najlepszym na ciebie.

— Bo ja jestem jedynym uczniem w tym mieście? Albo zwyczajnym chłopakiem?

— Raczej najbardziej naiwnym. Ot tak zgodziłeś się na wycieczkę poza atmosferę. Naiwność, jaką nosisz w sobie, przekracza wszystkie normy. Idealny kandydat, twarz do oczernienia, przynęta na resztę dwunożnych śmieci.

Zenek na początku wypierał każdą napływającą myśl jak przekleństwo przeznaczone dla niego. Nie widział nigdzie Jarka, jakby to miało w ogóle znaczenie. Przecież on tak naprawdę nie istniał ani ta idiotyczna przepychanka. Ale reszta, wydawała się aż zanadto realna, łącznie z wielkim karaluchem, przypominającym bardziej hybrydę kilku najgorszych robali potraktowany dodatkowo hormonem wzrostu.

— I co dalej, puścisz chordę karaczanów w miasteczko na małe co nieco?

— Zadowolą się truchłami w budynku, niektóre są naprawdę tłuściutkie i pożywne. Tymczasem ty musisz wracać, do gorszej alternatywy. Tutaj wyczerpałeś już limit.

Zamilkły robale, zamilkły ulice. Żywi zniknęli jakby od pstryknięcia placem, martwi skończyli jako pożywka na największej uczcie w okolicy. Zenek przysiadł pod schodami tak jak kiedyś podczas przerwy. Wtedy po jasnym, świeżo odmalowanym korytarzu pałętali się nauczyciele i uczniowie — żywi. Ciepło bijące od każdego, mieszało się tworząc tę specyficzną atmosferę, której nie da się zapomnieć. Był już naprawdę zmęczony, prawdziwie wyssany z ostatnich zapasów energii. Powieki, ciężkie żelazne kurtyny opadły ciężko. Spektakl dobiegł końca. Chyba.

 

c.d.n, tak jakby

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Witamy kolejną część tekstu! :)
  • Ritha 30.04.2019
    „bardziej niż zwykle. W zwyczajne dni” – zwykle/zwyczajne
    „Po prostu trafiają w sedno, czuły punkt. - W ogóle” – dłuższa kreska

    „Takiej ciszy jeszcze nie znał. To było więcej niż milczenie przed burzą. Pięści same się zaciskały, ślina gromadzona w kącikach ust spływała powoli wąskim ciurkiem po brodzie. Wściekłość, a może tylko potrzeba dominacji zetknięta z zimną kalkulacją zdeterminowanego chłopaka? Obaj nie oszczędzali przeciwnika. Pośród gęstniejącego szlamu znalazło się miejsce dla ściekającej z rozkwaszonych nosów krwi. Jarek uznał, że wystarczająco dużo przegrał. Była w tym racja. Zostawił Zenka nadal ogłuszonego, leżącego w pozycji embrionalnej, jak bezbronny noworodek.” – to jest absolutnie w me gusta, chodzi o sposób przedstawienia, taki, ze wiadomo o co chodzi, choć nie napisałeś wprost, odpowiednia ilość słów do zawartej w nich treści, ogólnie – bene

    „Obolały nos uprzykrzał dodatkowo wszystkie kolejne czynności, począwszy od przypomnienia sobie, gdzie jest. Kiedy już zrozumiał i przypomniał sobie wszystko” – wszystko/wszystkie, przypomnienia/przypomniał

    „Zenek przepłynął rwącą rzekę odchodów, zdołał nawet wstać i ukryć się pod schodami na piętro. Ścieki wylały na korytarz obmywając martwe ciała, których Zenek wcześniej w ogóle nie zauważył." – to mi przypomina pewną książkę – Tracę ciepło Orbitowskiego, powinieneś przeczytać (szukałeś kiedyś polskich autorów), mogłaby Ci siąść, albo jego Wigilijne psy (ps. masz tu 2 x Zenek, jedno można zamienić na chłopak)

    „— Musiałeś mieć dobry powód.” – podoba mi się ta wypowiedź, mam fiksację na odpowiednio dobrane zwroty w dialogach, czasem Ci się uda cuś fajnego ustrzelić
    „— Dość, wystarczy! Już, poddaje się.” – poddaję*
    „na chwilę nastała zupełna niezmącona niczym cisza. - Ale zwlekałem z najlepszym na ciebie” – kreska dłuższa

    „c.d.n, tak jakby” – brawo
    Tak, pociągnij to, jest git, nieoszlifowane, wiadomo, trochę chaotyczne patrząc na całość, dużo można się przyczepić, ale taka właśnie jest droga prowadząca do tego, by pisać lepiej, inaczej, szerzej. Kibicuję.
  • marok 30.04.2019
    No, trudno jest. Niby wydaje się, że git, a potem okazuje się że jednak niezbyt. Oby dalej było lepiej. A ta kontynuacja to też będzie taka trochę inna, więc trochę sie obawiam
  • jesień2018 02.05.2019
    Z Twoich ostatnich TW to czytało mi się najlepiej. Fajne obserwacje, niezły język. Nie wiem, dlaczego, ale miałam wrażenie, że śmiejesz się z imienia Zenek ;) Może za często je przywoływaleś? Dla mnie trochę zbyt turpistyczne te Twoje opowiadania, ale mają swój urok:) Pozdrowienia!
  • marok 02.05.2019
    Turpistyczne? Chyba aż tak źle nie jest. Może i trochę się naśmiewałem, dobrze że to widać. Chcę pokierować w odpowiednią stronę, a jak się nie uda, to chociaż nikt nie zapomni jak bohater ma cna imię :)
  • jesień2018 02.05.2019
    marok haha, na wieki zapamiętam, że to był Zenek! Powodzenia!
  • pkropka 02.05.2019
    Bardzo gubisz przecinki, ale poza tym jest spoko. Lubię Twój styl narracji, w jakiś specyficzny sposób wciąga. Zostawiasz wystarczająco dużo miejsca dla wyobraźni i domysłów, ale względnie zamykasz wątki. Chociaż tutaj się trochę pogubiłam, bo już nie wiem, czy to jakiś eksperyment, czy inwazja. Ale nie wiem czy tak napisałeś, czy po prostu mam dzisiaj gorszy dzień (bo mam).
    Może się dowiem w następnych częściach :)

    Jeżeli mam się do czegoś przyczepić, to widać, że piszesz trochę "niecierpliwie". Co jakiś czas widać zgubioną literkę, albo przesuniętą spację (ogółem, nie tylko w tym tekście). Myślę, że możesz za jakiś czas wrócić i na spokojnie jeszcze obadać pod tym kątem.
  • I tu jestem.,

    "— Tak miękki, ochrypły, posklejany flegmą głos teoretycznie mógł istnieć tylko w sanach.." - literówka "snach"

    Podsumowując:
    Klimaty istotnie twoje, styl pisania też, tylko... widać tu pośpiech, tekst jest niedopracowany, brak dopieszczenia szczegółów.
    Potrafisz lepiej, dużo lepiej....
    Pozdrawiam
  • marok 12.05.2019
    Kurczę, no widzę wszystko i więcej. Poprawiłbym pewnie już dawno to wszystko i byłoby może lepiej, ale mam trochę stresujący okres. W sumie już minął w większości, więc usiądę do tego w najbliższej wolnej chwili.
    Faktycznie trochę wstyd z tymi wszystkimi niedociągnięciami.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania