Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

TW.4.0#4 (tani burdel sado-maso)

Postać - Zazdrosna przyjaciółka

Miejsce - Spalony dom

Zdarzenie - Noc cudów

 

 

Przeklinałem ten dzień w żywy kamień. Już o piątej obudziły mnie gołębie, które zaczęły się tak ostro ruchać na rozgrzanym blaszanym dachu, że aż dudniło. W dodatku gruchały, tuptały i drapały. Ich maniakalna aktywność z miejsca doprowadziła mnie do wściekłości, mimo że jeszcze nawet nie wstałem z wyrka. Potem, gdy już się zwlokłem i poszedłem do kuchni, zobaczyłem, że nie ma masła. Zostawiłem je w lodówce i teraz się będę wkurwiać, że zamarznięte i źle się smaruje. Za to ser żółty zostawiłem na wierzchu. Siedziała na nim mucha i czyściła sobie skrzydełka. Pewnie już nasrała mi na ten ser - pomyślałem. Zjadłem niewiele. Czerstwy chleb z masłem i nieświeżym, osranym przez muchy serem nie zachęca do objadania się. Wręcz przeciwnie. Powinni taki zestaw serwować na wszystkich turnusach dla odchudzających się. Na śniadanie, obiad i kolację. I tak codziennie. Rano, w południe i wieczorem chleb z masłem i żółtym serem. Po paru dniach takiego menu kuracjusze jedliby tylko wtedy, kiedy czuliby prawdziwy głód. W zlewie stała brudna szklanka do połowy wypełniona piwem. Ucieszyłem się. Piwo było ciepłe i bez gazu. Pet, trochę popiołu i martwa mucha unosiły się na powierzchni trunku zamiast piany, wybrałem łyżeczką peta i muchę, zebrałem popiół. Wypiłem.

Potem zadzwoniła Beata, moja przyjaciółka. Ta zazdrosna jędza znowu zrobiła mi karczemną awanturę, że niby ją zdradzam i dlatego nie mam ochoty chodzić z nią do łóżka tak często jak jej się chce. Żadne tłumaczenia nie pomagały. Uparła się, że ją zdradzam, że się puszczam, tak twierdziła. Czy facet może się puszczać? Darła się tak strasznie, że aż słuchawka w telefonie trzeszczała. Tłumaczyłem jej, że mam kłopoty w pracy, że plusz mi się sfilcował, a filc zmechacił, cały transport z Wietnamu w pizdu, do wyrzucenia, a kontrahenci już poumawiani, już niektórzy zapłacili za filc, a inni za plusz i teraz domagają się natychmiastowej dostawy, albo zwrotu pieniędzy. W dodatku futra ze świnek morskich podrożały, będę musiał dołożyć, aby wywiązać się z kontraktu z Lopezem. Lopez wpadłby w irytację, gdybym nie sprzedał mu tych futer, podobno handluje amfetaminą, lepiej z nim nie zadzierać.

Byłem bankrutem, miałem kaca, bo wczoraj upiłem się na smutno, z powodu tego filcu i pluszu. Beata bez przerwy napierdalała kłapaczką. Jak kura. Nagle coś zazgrzytało w głośniczku i słowotok mojej przyjaciółki urwał się wpół słowa. Niestety tylko na chwilę. Znowu wybuchło lawą słów, spieniony potok wyrzutów Beaty wlewał mi się przez ucho prosto do obnażonego mózgu, bezbronnego jak brzuch kilkudniowego szczeniaka. Kiedy przerwała na chwilę, pewnie żeby zaczerpnąć powietrza, poprosiłem ją, aby raczyła łaskawie zamknąć kłapaczkę. Rozszlochała się teatralnie i rozłączyła. Obraziła się. Zrobiło mi się jeszcze ciężej na duszy.

Byłem w kompletnym proszku. Od tej okropnej rozmowy rozbolała mnie głowa. Czułem, że muszę coś zrobić, żeby się wyluzować, bo inaczej krew mnie zaleje. Odpaliłem komputer i wszedłem na stronę z ogłoszeniami erotycznymi. Przeglądałem powoli kolejne oferty. "Lady Dominika - BDSM tanio" - na tym ogłoszeniu się zatrzymałem. Tego mi było trzeba. Po tych parszywych ostatnich dniach, a szczególnie po dzisiejszym poranku, miałem ochotę na odlot, na oczyszczenie się, na zanurzenie w oblepiającej zmysły sferze perwersyjnego seksu. A ponieważ byłem bankrutem i naprawdę nie miałem już prawie wcale forsy, cena usługi stała się dla mnie, co stwierdziłem z przygnębieniem, bardzo istotna.

Ubrałem się, założyłem kurtkę i pojechałem autobusem pod wskazany w ogłoszeniu adres. Nie miałem biletu i oczywiście musiałem napatoczyć się na kanara. Na szczęście udało mi wyskoczyć w ostatniej chwili z autobusu, kanar został w środku, ale dalszą część drogi, trzy przystanki, musiałem pokonać na piechotę.

Szedłem i wyobrażałem sobie Lady Dominikę z pejczem, w lateksowym kostiumie, w czarnych lakierowanych szpilkach, z ostrym makijażem i wyeksponowanymi przez obcisły strój półkulami piersi. Chciałem pod gradem jeżących włosy inwektyw, przerywanych świstem pejcza, zapomnieć o filcującym się pluszu i mechacącym filcu, o transakcji z Lopezem, o płaczącej gdzieś i nienawidzącej mnie Beacie, o wściekłych klientach, o zasranym serze i ruchających się gołębiach. Chciałem się pogrążyć w świecie, w którym nic już nie będzie ode mnie zależało. W którym liczyła się będzie tylko wola mojej pani, mojej dominy. Pragnąłem bólu i poniżenia, zalewu endorfin. Chciałem utopić w endorfinach prawdziwy ból egzystencji, skoro rzeczywistość wyszczerzyła na mnie swą straszą wykrzywioną jadem mordę, musiałem uciec w inny świat.

Przybytek rozkoszy Lady Dominiki mieścił się w piwnicy spalonej do parteru kamienicy czynszowej. Nie podobało mi się to. Nacisnąłem dzwonek. Był zepsuty. Zapukałem. Cisza. Zapukałem drugi raz mocniej. Dalej nic. Kiedy już miałem wracać i miąłem w ustach przekleństwa otworzyła mi jakaś kobieta ubrana we flanelową koszulę i spodnie od dresu. Na bosych stopach miała stare kapcie z powygryzanymi, chyba przez psa, dziurami. Widać było jej duże paluchy z żałobą za krogulczymi paznokciami.

- Proszę wejść - powiedziała i zaszurała kapciami. Odgarnęła z czoła przetłuszczone włosy.

- Tutaj przyjmuje Lady Dominika? - zapytałem.

- Tak - odparła. Była nawet całkiem młoda i nawet niebrzydka dopóki się nie uśmiechnęła. Brakowało jej dwóch górnych, przednich zębów! Dwóch jedynek! Groteskowa szpara ziała czernią, w której majaczył lśniący koniec języka. Wyglądało to wprost niewiarygodnie!

- I wizyta kosztuje siedemdziesiąt złotych za godzinę? - zapytałem.

- Tak jak pisze w ogłoszeniu.

- Chyba jest napisane? - Poprawiłem ją odruchowo.

- Przecież mówię, że pisze.

- W takim razie proszę zawołać Lady Dominikę.

- Nie będę wołać żadnej Dominiki - odparła.

- Jak to?

- Ja jestem lady Dominiką.

Rozejrzałem się po izbie. Meblościanka na wysoki połysk, odłażąca politura, fotel ze ZMECHACONĄ tapicerką, brudny stół, wszędzie pełno kurzu, goła żarówka zwisająca na drucie, obok na nitce prastary lep na muchy z poprzyklejanymi truchłami owadów. Wokół lepu krążyło kilka żywych much. Siadały na nim, łaziły, pielęgnowały odnóża i skrzydełka. Lep był już całkiem suchy i nie mógł wyrządzić im żadnej krzywdy.

- Czego pan sobie życzy? - zapytała dziewczyna i uśmiechnęła się upiornie.

- Chciałbym zostać wychłostany i poniżony. Zwyzywany. Ale...

- Ale co?

- Ale nie tak! - zasapałem. - Pani ma flanelową koszulę i dres! I te kapcie! A powinna mieć lateks i buty na wysokim obcasie.

- Mogę się przebrać za dopłatą - powiedziała - Podstawowa usługa nie obejmuje lateksu i wysokich butów.

- No i te brakujące zęby!

- Mietek mi wybił, z zazdrości. Kocha mnie. Na swój sposób. Ale za dopłatą mogę założyć protezę.

- I te tłuste włosy. Nie mogła pani chociaż umyć włosów?

- Nie mogłam. Ale mogę je spiąć i założyć wojskową czapkę. Niemiecką. Taką jakie mieli gestapowcy. Albo esesmani.

Zamilkłem i zamyśliłem się przygnębiony. Nie przewidziałem takiego obrotu sprawy. Dobrze, że wziąłem ze sobą więcej forsy. Skoro już tu byłem, to chyba warto było dopłacić za lateks, protezę i czapkę. Po długich negocjacjach ustaliliśmy cenę. Lady Dominika targowała się zawzięcie, nie chciała odpuścić i zejść z ceny. W końcu stanęło na dopłacie dwustu złotych za cały pakiet - lateks, buty, proteza i czapka. Dziewczyna wyszła do sąsiedniej izby przebrać się. Zaskrzypiały smętnie nieoliwione od lat drzwi. Więcej forsy już nie miałem. Wycyckała mnie do ostatniego grosza. W sumie na dwieście siedemdziesiąt złotych, co nie było już taką atrakcyjną ceną za godzinną sesję sado-maso.

Lady Dominika pojawiła się w progu w połyskującym, czarnym, obcisłym stroju dominy i wysokich szpilkach. W czapce z daszkiem i trupią czaszką... Wyglądała obłędnie. Poczułem napływające pożądanie, powoli dostawałem wzwodu, krew pulsowała i przelewała się gorącymi strumieniami w moim ciele...

... dopóki nie zobaczyłem, co trzyma moja domina w ręce zamiast pejcza. Całe pożądanie zgasło jak zdmuchnięta świeca.

- Co to jest? - zapytałem wstrząśnięty.

- Packa - odparła Lady Dominika.

- Co?

- Na muchy.

Przyjrzałem się bliżej dziwnemu przedmiotowi. Faktycznie trzymała w dłoni zwykłą packę na muchy! Z odrazą zwróciłem uwagę na przyklejone do packi świeże trupy much. Były tam rozgniecione, z flakami na wierzchu, rozmazanymi na plastikowej kratce, trzy lub cztery trupy.

- O nie! - zawołałem. - Nie myśli chyba pani chłostać mnie packą na muchy? Umawialiśmy się na pejcz!

- Nie umawialiśmy się na pejcz - powiedziała. - W ogłoszeniu nie było słowa o pejczu. Ale jeśli pan chce, to za dopłatą osiemdziesięciu złotych mogę pana wychłostać pejczem.

- Ale ja już nie mam pieniędzy!

- Trudno. W takim razie musi się pan zgodzić na packę.

- I jeszcze te muchy! Są ohydne. Nie mogę!

Zapadło długie i ciężkie milczenie.

- To może zrezygnuje pan z czapki albo z protezy - zaproponowała. - Wtedy będzie pana stać na pejcz.

Byłem wstrząśnięty i zażenowany tymi poniżającymi negocjacjami. Nie tak sobie wyobrażałem wizytę u dominy. Muchy zakreślały nad lepem skomplikowane elipsy i brzęczały nerwowo. Miałem przez chwile niesamowite wrażenie, że odrapany fotel ze zmechaconą tapicerką patrzy na mnie i uśmiecha się szyderczo. W końcu zrezygnowałem z czapki i protezy na rzecz pejcza. Dziewczyna miała włosy spięte w kok i nie widać było aż tak bardzo, że są tłuste. Poprosiłem ją tylko, żeby się nie uśmiechała, kiedy zacznie mnie biczować i obrzucać plugawymi inwektywami. Zdjąłem kurtkę i koszulę, aby przyjmować razy na gołą skórę. Padłem przed moją dominą na kolana.

- Możemy zaczynać - powiedziałem.

Usłyszałem świst pejcza i poczułem piekący ból. Następny świst i smagnięcie. Razy sypały się na mnie, ale nadal czegoś mi brakowało.

- A inwektywy?

- Nie umawialiśmy się na inwektywy.

Znowu musiałem negocjować. Zrezygnowałem ze szpilek, żeby mieć na opłacenie wyzwisk. Dziewczyna bez szpilek, szczerbata, nie wyglądała już tak ponętnie jak wcześniej. Bez butów na obcasie straciła smukłą kobiecość i straszyła niedomytymi nogami. Ale za to zgodziła się na inwektywy.

- Proszę zaczynać - powiedziałem.

Poczułem znajome już kolejne smagnięcie pejczem.

- Psia kość! Ty smyku! - krzyknęła na mnie strasznym głosem Lady Dominika. - Ty drapichruście! Ty łapserdaku! Ty huncwocie! Ty ancymonie!

Wstałem gwałtownie z kolan. Byłem wściekły!

- Mam dosyć! - krzyknąłem. - To mają być inwektywy? To jakieś żarty! To poniżające!

Dziewczyna roześmiała się od ucha do ucha, ukazując w całej okazałości dziurę w uzębieniu.

- No ale przecież o to właśnie chodziło! - zarechotała.

Byłem tak wyczerpany uwłaczającymi mojej godności targami, czułem się poniżony, wymięty i oszukany. Straciłem całą ochotę na jakąkolwiek seksualną interakcję. Założyłem koszulę, kurtkę i wybiegłem z tego przybytku sado-maso bez pożegnania.

Wróciłem do domu powoli, ze zwieszoną głową jak żołnierz z niemieckiej niewoli. To był ciężki dzień. Nie udało mi się zapomnieć o złym filcu, drogich futrach ze świnek morskich, wybrakowanym pluszu, o porannej awanturze z moją zazdrosną przyjaciółką Beatą.

Ale dopiero noc przyniosła wraz z mrokiem prawdziwy dramat. To była prawdziwa noc cudów. Pierwszym cudem był fakt, że nie trafił mnie na miejscu szlag. Że nie dostałem udaru, ani wylewu. Drugim cudem był fakt, że nie pojechałem do Beaty i nie zabiłem jej na miejscu, że nie udusiłem jej, albo nie utopiłem w wannie...

Pierwszy telefon zadzwonił o drugiej w nocy. Dzwonił Romek, był podpity i skądś dowiedział się, że byłem z wizytą u Lady Dominiki. Pytał się jak było.

- Tak sobie - powiedziałem.

- No jasne! - zarechotał i się rozłączył.

Potem zadzwonił Lopez. Chichotał i mamrotał. Był nawciągany. Bredził coś o rozsypanej kokainie, o zmarnowanej działce, kiedy dostał spazmów ze śmiechu podczas wciągania kreski.

- Musisz to koniecznie zobaczyć! - powiedział. - Wejdź na yuotuba i wpisz w wyszukiwarkę "Lady Dominika & Król Filcu". Normalnie skonać można. Ale z ciebie cipa! Ha ha ha!

Lopez rozłączył się, a ja z walącym jak młot sercem odpaliłem komputer. Nagrało się wszystko. Obraz i dźwięk. Nagrały się moje żenujące negocjacje, nagrał się świst pejcza, i żałosne inwektywy, którymi raczyła mnie Lady Dominika. Byłem skompromitowany! Ze zgrozą pomyślałem o następnym dniu. Jak ja się pokażę na oczy ludziom? Po tym co zobaczyli. I nie chodzi już nawet, że się wyda, że korzystam z usług sado-maso, ale o to, w jak upiorny sposób dałem się oszukać! Wykołować! Jak młody leszcz. Jak młody łoś. Kto będzie chciał z kimś takim prowadzić jakikolwiek interes? Byłem skończony. Ta wredna małpa Beata musiała być w zmowie z Lady Dominiką. Pewnie gmerała mi w komputerze i wykryła, wyniuchała tym swoim wścibskim kobiecym nosem, że zaglądam na strony z ogłoszeniami BDSM, wiedziała, że nie śmierdzę groszem i domyśliła się, wyczaiła, gdzie mogę pójść... i trafiła! Kupiła mikro kamerę w jakimś spy shopie i zgadała się Lady Dominiką, namówiła ją, żeby nagrała całą wizytę.

W domu nie miałem nawet wódki. Niczego, żadnego alkoholu. Odpaliłem wieżę stereo i wrzuciłem kompakt z Budką Suflera.

"Nie wierz nigdy kobiecie" - ten kawałek najlepiej pasował do mojego nastroju. Borysewicz popisywał się na gitarze, a wokalista skrzeczącym głosem śpiewał o podłości kobiet. Jak dobrze rozumiałem, jak dobrze czułem teraz ten tekst. Zapaliłem papierosa i zapłakałem nad swoim losem.

Średnia ocena: 4.9  Głosów: 9

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Ritha 12.12.2018
    No ciekawe cos tam namodzil. Przyleze tu jutro.
  • Ritha 13.12.2018
    „Tłumaczyłem jej, że mam kłopoty w pracy, że plusz mi się sfilcował, a filc zmechacił, cały transport z Wietnamu w pizdu, do wyrzucenia, a kontrahenci już poumawiani, już niektórzy zapłacili za filc, a inni za plusz i teraz domagają się natychmiastowej dostawy, albo zwrotu pieniędzy” – ładnie o pluszu i filcu

    „Nagle coś zazgrzytało w głośniczku i słowotok mojej przyjaciółki urwał się wpół słowa. Niestety tylko na chwilę. Znowu wybuchło lawą słów, spieniony potok wyrzutów Beaty wlewał mi się przez ucho prosto do obnażonego mózgu, bezbronnego jak brzuch kilkudniowego szczeniaka” – to też pod fajnym kątem ujęte

    „Kiedy już miałem wracać i miąłem w ustach przekleństwa” – miałem* (do tego powtórzenie 2 x „miałem”)

    „Skoro już tu byłem, to chyba warto było dopłacić za lateks, protezę i czapkę” :D
    Packa na muchy :D
    „Zrezygnowałem ze szpilek, żeby mieć na opłacenie wyzwisk” :D

    Ty byś się, Sensol, w handlu sprawdził. Mówię ci.

    Z pewnością coś ma. Zestaw wykorzystany elegancko, pośmiałam się, czytało się lekko i było git.
    Pięć gwiazdków.
    Pozdro
  • Ritha 13.12.2018
    Chyba że "miął" w ustach przekleństwa, hm, możliwe, że nie zaczaiłam.
  • sensol 13.12.2018
    Ritha pracuję w handlu. choć nie w filcu :)
  • Canulas 12.12.2018
    A ja przylazłem teraz. W końcu pokazujesz (choć nie, że pierwszy raz, ale pierwszy od jakiegos czasu) kawał treści.
    Świetnie wyważone. Luz i skill idą ramię w ramię.

    "Cisza. zapukałem drugi raz mocniej." - jeszcze zapukaj z wielkiej i gitarex.

    Fajny, luźny (ale nie prostacki) odmóżdżający tekst.
  • jesień2018 13.12.2018
    Łoooo rety!!! Dla mnie ten tekst wcale nie był lekki! Najpierw nie wiedziałam, czy współczuć bohaterowi, czy śmiać się w głos, potem się autentycznie wymęczyłam (przy wizycie u Dominiki), a na koniec to już było mi tak żal biednego bohatera, że z całego serca życzyłam mu jakiegoś dobrego czegokolwiek. Opowiadanie mnie wymięło :) Moim zdaniem - bardzo dobre. Masz talent do komicznego przedstawiania rzeczywistości, ale często to śmiech przez łzy, albo przynajmniej przez wielką niewygodę - do mnie to trafia. (5 rzecz jasna).
  • AnonimS 13.12.2018
    Co do stylu pisania po uwagach Rity nie ma co pisać. Sam sposób opisania prześmiewczy i celowo mocno przesadzony. Tak samo jak ceny za godzinkę usługi. Niezorientowani mogą nabrać niechęci czy wstręt do bdsm. Pozdrawiam
  • pocztapolska 13.12.2018
    właściwie to w wyrażeniu 'mimo że' nie ma przecinka. występuje przed całością wyrażenia.
  • piliery 15.12.2018
    Dobre. Z "jajem" :)
  • Witamy tekst :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania