Poprzednie częściUdar odcinek 1

Udar odcinek 4

Hospitalizacja - pacjenci

 

Fluktuacja pacjentów była spora. Mało który zostawał dłużej niż tydzień. Były wyjątki: piłujący powietrze, prawa połowa sparaliżowana; jakiś facet, który w pampersie mało co kontaktował, coś tam gadał, ale tylko w sobie zrozumiałym narzeczu i taki, który nic nie gadał.

Do pierwszego, tego piłata, przybiegała żonka. Wybitnie wytrenowana w posłudze, żwawa, zrywna, nerwista, jeszcze całkiem, całkiem. Piłat był w moim wieku: wyprodukował dwójkę synów. Wiecznie jojczący, narzekał elokwentnie, z piękną dykcją, ze swadą oratorską. Widać od razu, że gość na poziomie, nie byle burak.

Do drugiego, Bełkota, przychodziła córa. Miałem na nią oko, ale z gadki raczej plebs, więc straciłem wszelkie ochoty. Raz Bełkot miał zlot, naprzychodziło ich trochę. Jeden z nich, z aparatem przy krtani, coś tam szemrzał elektronicznie, chyba miał coś w gardle wycięte. Walił ostro wieśniakiem. Bełkot był w stanie wypowiedzoieć w miarę czytelnie tylko jedną frazę: "Dajcie mi piwo!" ale za to tubalnie, na cały oddział, z echem i pogłosem. Oczywiście, wiocha miała z tego ubaw i brali to za oznaki zdrowienia. Tracheotomek już cieszył japę, że wypiją sobie razem i to nie jedno.

Do trzeciego, Staszka, przychodziły tez wieśniary - siostry. Wyglądały jak zmokłe kruki, przeważnie siedziały, całe na czarno, żałobnie i wpatrywały się w niego milczkiem, łypiąc okiem, czy jeszcze dycha. Pomocne, oględne, siostry miłosierdzia, ale cały czas miałem wrażenie, że tylko wyczekują jego zejścia.

 

Byli też pacjenci mniej stali. Za mojej kadencji, zaraz na początku, trzech wyszło na wolność, ci mi słabo utkwili w pamięci, ale nawet jakby byli dłużej, też raczej by spłynęli po mnie jak po kaczce woda, byli mało zajmujący - typowi, nudni pacjenci, wdrożeni w rygor szpitalny, działający bez ekscesów i wodotrysków.

Objawił się dopiero pod koniec, jeden taki, z Wrocławia, gadatliwy, rozbrykany. Miał ze sobą całe mnóstwo rzeczy: jakieś szlafroki, walizki, butów kilka rodzai, ręczniki, sprzęt cyruliczny, toboły i torby, wypchane po brzegi. Zabałaganił połowę sali, potrzebował dwóch siedzisk: fotel i krzesełko. Szafka cała zawalona różnościami, on sam posiadał wielki telefon, smartfon zapewne, którym puszczał jakieś białoruskie audycje, jak nie miał z kim gadać - robił sztuczny harmider. Jak i audycje mu się znudziły, bo nikt nie reagował, to wzdychał ciężko: o Boże, Boże, aby tylko dać jakiś głos, wypełnić czymś ciszę, która widocznie bardzo mu szkodziła.

Przybył, jako rzekłem z Wrocławia. Można by się dziwować czemu, ale to było poślizgiem. Trafił do Krakowa w całkiem innym celu medycznym - mieli mu żyły, czy też tętnice przepychać, ale facet począł im mdleć, jeszcze przed samym zabiegiem, więc profilaktycznie dali go do nas.

Nieco później, dołączył jakiś wysoko postawiony inteligent. Suchy, kostyczny, wargi wydatne, pąsowe. Niewielki wzrostem, jakiś trochę pokręcony jakby, starzec na dobrą sprawę - osiemdziesiąt jeden lat to nie w kij dmuchał, mógłby mi ojcować. Żwawy, wygadany, żonkę co zachodziła traktował na podobieństwo psa, albo i gorzej. A przecież hamował się nieco przy nas. Żonka też na poziomie, moim zdaniem, biła go na głowę klasą, no ale to stara szkoła. Kult mężczyzny - pana i władcy, nawet jak on jełop, albo zwłaszcza jak jełop. Od razu mi się z moim starym skojarzył - ta sama szowinistyczna pokraka, niewielkiego wzrostu ale z przerośniętym ego.

Do nas przymilny, swojacki, kumpelski, szczerzył wielkie zęby, chyba sztuczne, pogadywał, zniżał się do naszego poziomu, ale nic nie dawał odczuć. My byliśmy dla niego odpowiednim towarzystwem, żonką pogardzał i deptał.

 

Wrocławiak dokleił się do mnie. Chyba mu byłem najbardziej ziomkiem. Mnie drażnił swoim prymitywnym rozpasaniem. Swoistym egoizmem - ja jestem najważniejszy, na mnie skupiajcie swoją uwagę. Ale nie protestowałem, te parę dni z nim wytrzymam, jako niby kumpel. No i tak się kumplowaliśmy na niby przez trzy dni raptem.

Przetarłem mu ścieżkę "na papieroska". Pokazałem szlak, gdzie można zapalić bez konsekwencji. Inteligencik też do nas dołączył, ale robił to mało dyplomatycznie. Raz wpadł głupio, bo już na sali zaczął się przebierać w kufajki, czapki, szale i szaliki. Akurat była rehabilitantka, fest baba, wysoka, potężna. Zmierzyła go wzrokiem, a gdzie pan się wybiera? Kogucik stremował, ale brnie w wersję, że do sklepiku szpitalnego. A na co mu tak się ubierać, toczy się śledztwo. Tak obserwowałem tę rozmowę, gratulując sobie w duchu, własnej przezorności przy wymykaniu się "na fajeczkę". Nikt mi nie podpowiedział, sam instynkt mną pokierował, by kurtkę z czapką w kieszeni ładnie zwinąć w rulonik i pod pachę, a ubrać na siebie tuż przy drzwiach i tak samo wracając, ściągnąć z siebie fanty tuż za bramą i elegancko z pakiecikiem pod pachą, wrócić na oddział. Wolałem bezpiecznie i bez zbędnego stresu.

Kogucik był wielce obrażony, piał przez chwilę, że w więzieniu siedzimy chyba. Ja milczałem, ale satysfakcję miałem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (19)

  • 00.00 19.01.2019
    Z mniejszym impetem, na chłodno, wyczuwalny spokój. Przekrój społeczny spory, na tak małej powierzchni. :)
    Te ptaszyska najlepsze, czekające w czerni.
  • Nuncjusz 19.01.2019
    emocje mi opadły :)
  • Wrotycz 20.01.2019
    Bardzo wciągająca i chyba realhistoryja. Z odpowiednim dystansem ogarnięta, znakomita w szczegółach, które pozwalają znaleźć się czytelnikowi w miejscu akcji.
    Bardzo dobre.
  • Nuncjusz 20.01.2019
    Taak real, miałem udar :) dzieki
  • Wrotycz 20.01.2019
    Nuncjusz, to największe gratki za wyjście z tego dziadostwa.
  • Nuncjusz 20.01.2019
    Wrotycz wszystko jeszcze przede mną. To był taki mini udar :)
  • Wrotycz 21.01.2019
    Nuncjusz, trzy poprzedzające 'udarowce' też wciągnęły luzackim podejściem narratora, świetnym nakreślaniem miejsc i postaci (w końcu tylko epizodycznych), tak że no... poczułam się jak 100% świadek odsłon sytuacji. Nic mnie nie rozdrażniło, a że drażni wiele rzeczy w tekstach - to już chyba wszystkim wiadomo;)

    Co rozbawiło na zasadzie analogii - jazda tramwajem w sytuacji udaru niedokrwiennego Twej półkuli:)
    BTW, poczucie humoru kochanych białych kitelków jest doceniane.
    Radź se i jedź se udarowcu na SOR, bo karetki nie chce mi się zawezwać.
    A że głupio tak samemu fatygować ambulans, więc tramwaj musi wystarczyć:)
    Szwagier, do którego takie paskudztwo też przylazło, farmaceuta z jednego fakultetu, sam się domyślił, ale po robocie jeszcze se polazł do domu.
    W ostatniej chwili wykonał telefon i otworzył drzwi na oścież, po czym padł w odrzwiach. Ponieważ działo się to w Indianapolis, ichnia straż pożarna dowiozła go szpitala. Na koszt stanu:)
    Ale nie o tej analogii chciałam napomknąć. Tramwajkiem nocnym pojechałam sobie na oddział położniczy, przezornie nie siadając w pustym wagonie. Część piesza do celu polegała na coraz częstszych przystankach i obejmowaniu kolejnych latarni.
    Dziecię wraz ze mną po wspięciu się na Everest windą (ostatnie piętro szpitala) na łożu pojawiło się piorunem, bez udręki oczekiwań:)

    Sorry za spam.
    Pozdrawiam:)
  • Nuncjusz 21.01.2019
    Dzięki za piękny komentarz. Broń Boże, nie traktuję tego jako spam, to świadczy o Twoim zaangażowaniu się w tekst, co jest dla mnie najwyższą pochwałą. To tez utwierdza mnie w przekonaniu, że pisanie tego ma sens, skoro takie są właśnie reakcje :)
    Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam również, bo zdrowie i w ogóle nasze żuycie to rzecz tak ulotna i krucha :)
  • Wrotycz 21.01.2019
    Nuncjusz, piękno musi być ulotne, przyzwyczajenie ten aspekt bytu po prostu niweczy.
    (Pół popielniczki zajęte;)
  • NihiluśSmurf 08.02.2019
    Wrotycz, nie ma to jak puknąć w internet dogmatycznym frazesem przed spankiem, hę?
  • Wrotycz 09.02.2019
    Przy okazji profilowej spojrzałam na komentarze Smerfusia.
    Dorośniesz (mentalnie:), to pojmiesz przyczynę ujścia 'frazesu'. Nie zaczynaj wojny.
  • NihiluśSmurf 06.02.2019
    Jeszcze nie czytałem, ale mam nadzieję, że to nie czwarty udar. Wpadłem się przywitać i oddać honory za "Mazgaja Konewkę", a zatem sława perypetiom Mazgaja Konewki. Wart co najmniej diskopolowej pieśni.
  • NihiluśSmurf 06.02.2019
    A przywitać się zapomniałem.
  • Nuncjusz 06.02.2019
    NihiluśSmurf nie czawrty udar. Jeden wystarczy :) Podzieliłem na cztery części a pasowałoby dopisać piątą, ale nie mam kiedy, może w weekend :)
  • Karawan 06.02.2019
    Od raz widać wredność; zamiast chorować - leży i obserwuje, by potem opisać. Jakbyś to przed osiemdziesiątym zeszłego wieku napisał to pewnie pomógłbym bo tatulo w stołecznym mieście był lekarzem. A tak,...sorry. Nie bede go z Rakowickiego wykopywał ;) Dbaj o siebie andrusie jeden, bo coraz mniej ich na świecie! 5
  • Nuncjusz 06.02.2019
    No dbam, dbam. Pół apteki leków łykam :(
  • NihiluśSmurf 07.02.2019
    Skojarzyło mi się z opisem pensjonariuszy narrenturmu u Sapkowskiego - skrupulatność i finezja opisu wąskiego i nieciekawego, zdawać by się mogło, zakresu powtarzanych jak pacierz czynności. Aż bym se spirytusu łyknął z rozanielenia.
  • Nuncjusz 07.02.2019
    Wszystko jest na swój sposób ciekawe, a Sapkowskiego nie czytałem nic. Może warto nadrobić?
  • NihiluśSmurf 07.02.2019
    Możesz zacząć od pierwszej=darmowej dawki w wersji audio: https://youtu.be/l5pCC1QvMWg

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania