Umarłam...
Kolejny dzień siedziałam na tej samej werandzie pośród tych samych drzew - ich liści, kwiatów - zamykających się na noc i otwierających w dzień, wydających wciąż ten sam świeży zapach. Farba na domku wciąż tak samo błyszcząca. Ludzie widywani nadal Ci sami - sąsiadka dbająca o zdrowy tryb życia, sąsiad, który nigdy nie przestaje się uśmiechać. Podczas kilku dni dostrzegłam więcej, niż przez dotychczasowe życie. Umierałam, a zarazem odradzałam się na nowo z każdym dniem. Milczałam. To moja jedyna broń jaką mogłam się bronić. Nagle drzewa zaczęły się starzeć i łamać - ich liście zmieniły kolor, kwiaty zwiędły. Były czarne i brzydkie. farba zaczęła odpryskiwać od drewnianych ścian domu. Ludzie stali się inni - nie widziałam w nich nic prócz monotonności. Jak noworodki - bezsilni, zaklęci w ciele dorosłego człowieka. Świat - niby wielki, niby mały. Wnet, światła zgasły. Scena była pusta. Pierwszy raz mogłam poczuć pojawiający się uśmiech na mej twarzy. Co się stało?
Umarłam.
Komentarze (6)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania