Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Upadek boga, rozdział 1: "Ludzie i potwory" (2/2)

Gregory wyprostował się na widok pozostawionej papki i unieruchomionego przeciwnika. Obszedł go dookoła, podziwiając z obrzydzeniem dziwaczny twór, którego na pewno nie zrodziła stara dobra matka natura. Szanowany łowca potworów doskonale wie, kiedy napotyka istotę zrodzoną w świecie za Szczeliną. Castelvill miał jednak denerwujące wrażenie, że pokonana poczwara wyglądała jednocześnie jak potwór i jak przerośnięty wilk, połączenie dwóch różnych układanek. Zazwyczaj napotkane monstra wiedzą, czym są, a gdy nie wiedzą, to znak, że szykują się duże problemy. Tutaj natomiast takowe problemy nie zaistniały i chociaż Gregory nie był zainteresowany sekcją zwłok, postanowił zapisać ten obraz w pamięci.

— I co tam? Już padło? — zawołał Reece, zbliżając się spacerkiem do przyjaciela. W jego głosie nie dało się wykryć ani niepokoju, ani ulgi, tylko zwyczajną ciekawość.

— Zasnął już na wieki — odpowiedział wiking z głupim półuśmieszkiem. — Roztrzaskałem go tak dobrze, że aż sam się zdziwiłem. Główka mu pękła jak wielki ropień.

— Rozumiem — zignorował ostatnie zdanie. — Nie myślisz, że na pożegnanie z naszą profesją los powinien dać nam coś większego? — zmienił temat Trotiek. — Jeśli nie było huków i piorunów, to czy w ogóle można nazwać to pożegnaniem?

— To jak najbardziej miłe pożegnanie! Nie marudź, Reece. Do wyboru mamy albo wrócić ranni i zostać wyśmiani za nieudolność, albo wrócić nienaruszeni z zakrwawionymi buciorami i chwalić się, że dla nas, niedołężnych staruszków, świat nadal nie straszny. Zresztą pamiętaj, że w Lionscar i Dewiniat też są potworki. Znacznie słabsze, ale czasem mądrzejsze od chociażby części Szczelinowców.

— To troszeczkę nad wyraz powiedziane, ale...

Zza pleców Reece nadszedł dźwięczny odgłos łamania gałęzi i szurania liści. Obaj starcy odwrócili się do źródła ruchu i nasłuchiwali, rozmyślając, co to może być tym razem. Kolejny potworny wilk, czy cała sfora potworów? Trotiek, jako że znajdował się najbliżej, położył dłoń na rękojeści szabli w najwyższej gotowości do ataku. Nowy wróg kryjący się za zasłoną zarośli mógł okazać się nawet groźniejszy od wszystkiego, z czym dotychczas się mierzyli. Oczom starców ukazała się ruda kita wiewiórki. Gapili się w lekkim zażenowaniu, jak gryzoń wygrzebuje coś z ziemi i po chwili znika w krzakach. To małe rozproszenie mogło kosztować ich życie...

Gregory popełnił błąd, nie odzyskując na czas Hevniari Mani i oddalając się od domniemanych zwłok, na których w błyskawicznym tempie zdołała wyrosnąć armia dzielących się i mnożących bąbli. Manifestacja potwornej magii była cicha i tak bardzo efektywna, że straszliwy wilk prędko stanął na łapy w pełni sił, niemal dwa razy większy niż poprzednio, a jego roztrzaskana głowa kończyła się już regenerować. Ślepia potwora płonęły w rozbawieniu, kiedy potężna łapa wystrzeliła z pazurami do przodu, by zadać śmiertelną ranę nieuważnemu starcowi. Gregory Castelvill nie zasiadałby na pozycji herosa po dziś dzień, gdyby działały na niego najzwyczajniejsze w świecie ataki z zaskoczenia. Ludzie, którzy wracają żywi z bitew i wojen zawsze tracili kawałek duszy, czasami zyskując coś w zamian. Coś, co czasem przydaje się w czasie pokoju, a w czasie ponownego rozlewu łez i krwi gwarantuje dłuższe życie. Doświadczenie i wiedza, zdolności do zabijania i do poświęceń, morderczy instynkt oraz siła - zarówno ta fizyczna, psychiczna, jak i duchowa. Można odważnie stwierdzić, że Gregory Castelvill sprzedał w wojnach większą część duszy, a nieuczciwy los uznał ją za bardzo wartościową i z radością nagrodził wikinga swoją najwyższą hojnością. Dzięki dziesięcioleciom ciężkiej pracy wojownik przestał być pionkiem, stając się bezwzględnym zagrożeniem dla wszelkich istot, które potrafią siać strach lub zabijać bezgłośnie z ukrycia.

Jasnowłosy mężczyzna w ostatnim momencie uskoczył przed nadciągającymi pazurami, zdążywszy ustawić solidną gardę przed przyjęciem bezpośredniego impetu w wyniku następującej po tym ataku szarży. Gregory nie spodziewał się doświadczyć w zaistniałej sytuacji tak ogromnej siły i zwinności od losowo napotkanego, zmiennokształtnego stworzenia. Tak szybka przemiana, z tak bezwartościowego potwora, w dodatku po przyjęciu naprawdę poważnych obrażeń, jak najbardziej nie należała do zjawisk występujących na co dzień, nawet w pobliżu Szczeliny. Ciało Castelvilla zatrzymało się dopiero na drzewie, odrywając kilka warstw drewna, nieznacznie przechylając pień do tyłu i odstraszając gromadę strachliwych strzyżyków. Zbyt opóźniony unik poskutkował w kilka siniaków, co w przypadku przeciętnego człowieka zakończyłoby się pewną śmiercią. Gregory nie musiał nawet spluwać krwią. Do ataku poleciało sześć macek uzbrojonych w kolce, na co starzec zareagował wyminięciem każdej z nich. Najwyraźniej nie spodobała mu się rola popychadła trwająca kilka sekund. W celu zadośćuczynienia, oprócz użycia ostrych jak brzytwa zmysłów, wysilił się i wykorzystał nadludzką zręczność i szybkość, jaką oferowały mu niezwykłe mięśnie. Skracając odległość, wiking stosował kolejne uniki, a gdy to nie wystarczyło, odbijał obślizgłe kończyny pięściami i kopniakami, celując tak, aby zminimalizować własne obrażenia.

Wilk zaprzestał nieskutecznej taktyki, widząc zaledwie kilka płytkich ran i porządnie obite macki. Castelvill znalazł się już bardzo blisko potwora, więc oba stworzenia były o krok od wymiany bezpośredniego ognia. Z obecną wagą i mocą mutant wierzył, że pięści człowieka utracą swoją efektywność, a bestia prędzej czy później znajdzie lukę w stylu walki nieuzbrojonego humanoida. Przecież zaledwie jedno ugryzienie będzie w stanie zadecydować o zwycięstwie potwora. Ku jego zaskoczeniu, plany Gregorego okazały się inne. Wiking, zamiast próbować zdradliwej walki na pięści, z nadnaturalną sprężystością wyskoczył w górę i wylądował na grzbiecie wilka, niemal zwalając go z masywnych łap. Stare kości zapragnęły usiąść i odpocząć, czemu nie sprzeciwiał się Castelvill, zaciskając się nogami na bestii i obsypując niewygodne siedzisko gradem uderzeń, tak jakby przywoływał do wygodnego porządku wielką, śmiercionośną poduszkę. Potwór niestety zapomniał o wyniku pierwszego starcia i jak to bywa u niedoświadczonych i aroganckich wojowników, dosyć błędnie ocenił kompetencje niedoszłej ofiary. Na szczęście ciosy Gregorego pozwoliły mu się zreflektować. Czując jak pięści przebijają się przez grubą skórę, i słysząc huk każdego kolejnego rażenia gromu, mutant musiał szybko porzucić tę ignorancję. Mimo wszystko dumy potwora nie dało się zgnieść tak łatwo, dlatego nie miał zamiaru się poddawać. Zaczął wierzgać, skakać, wywijać w różne strony wielkim cielskiem pod pretekstem zrzucenia natrętnej małpy z grzbietu, a kiedy tylko znalazł się w odpowiednim miejscu, macki skrępowały mężczyznę na wizerunek węży dusicieli. Potwór rzucił się z całą siłą na drzewo w taki sposób, żeby człowiek przyjął na siebie całe uderzenie.

— Po moim trupie! — zakrzyknął Gregory głosem pełnym pasji.

Napinając i mobilizując do pracy wszystkie mięśnie, Castelvill wyrwał macki z grzbietu wierzchowca i uskoczył przed kolizją z drzewem, które w kolejnych sekundach zostało wyrwane z korzeniami pod ciężarem mutanta. Wijące się kończyny opadły na ziemie, a pięknie wyrzeźbione plecy odkształcały się na koszuli wikinga jeszcze bardziej niż wcześniej.

— Walczysz z głową, co? — mruknął człowiek. — Uwielbiam takie niespodzianki, dlatego dam ci ostatnią szansę na równą walkę.

Gregory powoli kroczył ku podnoszącemu się wilkowi, i dopiero widząc błysk furii w wielkich ślepiach, przyspieszył i gołymi rękoma zatrzymał paszczę zanim zdołała się na nim zatrzasnąć. Mało jest rzeczy tak dobrze motywujących do działania, jak bliski widok ociekających śliną i ropą kłów oraz spotęgowany odór zgnilizny. Castelvill zarył nogi w ziemi nie pozwalając, aby przeciwnik przesunął go o więcej niż kilka metrów, w międzyczasie zamykając cuchnące wrota prowadzące do Valhalli. Wilk uzmysłowił sobie brak sensu w takim siłowaniu i gwałtownie odskoczył od oponenta. Pazury nie dosięgały celu, a zgłodniałe kły ogniły się bólem ze znudzenia. Wystarczyłby jeden błąd, a nastąpiłby koniec pojedynku, natomiast prawdopodobieństwo zajścia takiej sytuacji było niemal tożsame z zerem. Potwór potrzebował więcej, więcej siły! Potrzebował więcej czasu, więc nacierał do przodu beznamiętnie. Wszystko się uda, gdy zyska większą moc i jeśli nie pozwoli Gregoremu zbliżyć się do topora, przed którym ostrzegł go jego pan.

Ostatni unik, połączony z wprost tanecznym obrotem i pięść natchniona ambicją wikinga dosięgnęła prawego boku bestii. Po skórze i sierści rozeszły się fale, z pęknięć wyciekła gorąca posoka, a nadnaturalnie duże i ciężkie stworzenie zostało odepchnięte na niebywałą odległość, przewracając dwa drzewa, które miały nieszczęście znaleźć się na jego drodze. Gregory otrzepał ból z lekko dymiącej się dłoni. Uśmiechnął się z politowaniem, zauważając że potwór znowu rośnie, kolejny raz dźwigając się na równe łapy.

— Aaach, i tu się kończy moja dobra wola i twoja ostatnia szansa — odezwał się do wilka, ignorując fakt, że tamten go nie rozumie. — Zdecydowałem, że zamierzam wrócić do domu w jednym kawałku. Poza tym wolałbym już więcej nie poświęcać mojego cennego czasu tobie, potworze. Ten czas należy się przecież mojej rodzinie. Reece! — zawołał przyjaciela.

Trotiek szedł spacerkiem w kierunku walczących, taszcząc ze sobą topór Gregorego. Obserwując przebieg potyczki, pomyślał, że byłoby miło zabezpieczyć Hevniari Mani i przynieść go jego właścicielowi w razie problemów. Mógł oczywiście się z tym pośpieszyć, ale nie chciał wpraszać się w walkę jeden na jednego. Kiedy jednak usłyszał wywołanie jego imienia, nadszedł wreszcie czas na mobilizację - wzięcie żelastwa na barana i bolesny bieg. Najlepsze rozwiązanie to oczywiście podać broń na odległość tak, aby nie wchodzić w zasięg potwora, aczkolwiek ciężar artefaktu nie pozwalał na takie manewry. Dla zachowania szczegółów należy wspomnieć o wysiłku, jaki Reece wkładał w samo ciągnięcie topora po ziemi! Wagą pewnie przewyższał dziesięć kilogramów. Przez tą aktywność, i to w tym wieku, starzec na pewno nie uniknie bólu pleców.

Spełniło się najgorsze. Gregory nie zdążył osłonić biegnącego przyjaciela przed rojem macek, wobec czego Reece, nie dość że targał czyjąś kupę złomu, to musiał jeszcze sam się obronić. Ze stęknięciem uwolnił rękę spod ciężaru żelastwa i wycelował ją przed siebie. Czarna jak smoła pleśń momentalnie zdominowała wyciągniętą dłoń, po czym zaczęła produkować gęstą wydzielinę. Trotiek wyczekał aż macki znajdą się w jego zasięgu, po czym wystrzelił w potworne kończyny pociski stworzone z mrocznej substancji. Istniało wiele głosów opisujących zdolności Reece jako nieczyste, nieludzkie oraz niehonorowe, i można się było z tymi opiniami jak najbardziej zgodzić, aczkolwiek efektywności oraz finezji odmówić się im po prostu nie dało. Wszystkie czarne gluty trafiły swoje cele, momentalnie rozpalając w nich okropny ból spowodowany rozkładaniem się tkanek. Ochronny śluz pokrywający macki okazał się bezużyteczny, a wilk stracił panowanie nad wijącymi się w chaosie kończynami. W trwającym kilka sekund rozgardiaszu, połyskujący łysiną starzec zdołał bezpiecznie dotrzeć do przyjaciela. Podał mu wielki topór, pomarudził o nadwyrężonych plecach, po czym oddalił się na bezpieczną odległość, aby nie przeszkadzać w rozstrzygnięciu konfliktu. Kiedy Gregory wraz z potworem ponownie rzucili się sobie do gardeł, Reece zwrócił uwagę na przemieniające się w krwawą maź macki. Poczwara utraciła jedną broń, a wiking odzyskał swoją. Rezultat tej walki został już przesądzony.

Rozpędzony wilk chapnął powietrze według przewidywań Castelvilla. Starzec wymierzył topór w bok bestii, jednak instynkt rozkazał mu się zawahać. Widząc nagłe zmiany zachodzące w mutancie, mężczyzna cofnął się z widoczną frustracją. Właśnie wtedy potwór podniósł się na dwie nogi i straszliwymi pazurami przedniej łapy przeciął powietrze pomiędzy nim a człowiekiem. Przeszedł kolejną transformację, pomyślał rozwścieczony wiking, i teraz ma większą wolność ruchów! Wilk postąpił kilka gwałtownych kroków na przód, drugą ręką, niczym włócznią, wystrzeliwując w twarz Gregorego. Castelvilla oczywiście już tam nie było, a jego topór, kierowany bezmyślną rządzą nieludzkiej posoki, zanurzył się w ciele bestii. Dopiero po fakcie okazało się, że potwór zdążył zablokować atak przedramieniem, którego napięte mięśnie posłużyły zarówno jako tarcza, jaki i pułapka. Hevniari Mani utknął, a człowiekowi nie udało się wyszarpać go na czas. Prawa ręka mutanta pognała do kontrataku. Normalnym ruchem byłoby zostawić zaklinowaną broń i odskoczyć na bezpieczną odległość, ale wiking nie należał do normalnych istot. Odbił się od ziemi i wspierając się toporem, naskoczył na ramię bestii. Wilk popatrzył się głupkowatym wzrokiem na przeciwnika. Zanim zdążył zareagować, pięść Gregorego wbiła się w czoło potwora, wywołując trzask słyszalny w promieniu kilometra. Oba ciała odbiły się od siebie, a gdy mutant znalazł się w otchłani chwilowej nieprzytomności, Castelvill w czasie upadku chwycił za topór i kiedy znalazł się na solidnym gruncie, jednym zdecydowanym ruchem wyrwał Hevniari Mani, uwalniając fontannę krwi z paskudnej rany. Ogromny wilk zwalił się na ziemię.

Gregory postanowił zakończyć pojedynek. Ustawił się w specjalnej pozycji: prawym ramieniem do przeciwnika, z lekko ugiętymi nogami, podniesionymi piętami, toporem trzymanym oburącz w idealnej płaszczyźnie do podłoża oraz z przymkniętymi oczami. Słabo zauważalny różowy dym zaczął sączyć się z jego porów na skórze. Mutant podniósł ociężałe cielsko, przejechał obślizgłym jęzorem po otwartej ranie i rzucił się na człowieka ze ślepiami palącymi się ognistą pasją, w których nie dało się już wypatrzyć iskierki myśli. Zamachnął się zdrową łapą na stojącego w bezruchu starucha. W następnej sekundzie owa kończyna odleciała skąd przybyła, rozharatana wzdłuż kości. W drugiej sekundzie noga Castelvilla zapadła się w miejsce, gdzie powinien znajdować się obojczyk nowo narodzonego humanoida. Wilk zachwiał się, a ciało Gregorego ustawiło się prostopadle do ziemi. W trzeciej sekundzie topór znalazł się wysoko w górze, a w czwartej spadł niczym gilotyna, jednym cięciem oddzielając głowę monstrum od jego kręgosłupa. Starzec odbił się drugą nogą i wylądował kilka metrów dalej. Zielonkawa krew wytrysnęła na wszystkie kierunki świata.

— Posprzątaj te truchło zanim znowu się podniesie - poprosił przyjaciela Gregory.

— Oczywiście, oczywiście.

Reece podciągnął rękawy, aby w trakcie pracy nie uszkodzić ubrania. Uroczyście wyciągnął ręce w kierunku bulgoczących w konwulsjach zwłok. Dwie umięśnione kończyny starca pokryła czarna pleśń, a ziemię pod nimi zaczął przeżerać spływający z nich kwas. Straszliwej substancji przybywało i przybywało, aż do momentu, gdy grawitacja zawiodła pod naporem magii i Trotiek posłał powolny strumień gęstej mazi prosto na mutanta. Nastąpił kontakt, a mięso potwora z łatwością topiło się, po kilku sekundach pozostawiając na ziemi ciemno-zieloną papkę. Ilość kwasu rosła, a jego efektywność pozostawała stabilna. Poczwara w akcie ostatniego tchnienia wyhodowała kilkanaście zdeformowanych ludzkich rąk, które podjęły beznadziejny wysiłek przeciągnięcia ogromnego cielska jak najdalej się dało. Potwór stracił zmysł widzenia, słuchu, zapachu i jedyne, co teraz czuł, to ból. Proces rozkładu był relatywnie szybki, ale wszystkie te mutacje, które nawet teraz działały na pełnych obrotach, powodowały nadnaturalny przyrost ciała. Rośnięcie bez potrzeby jedzenia z cudu przemieniło się w niekończące się wydłużanie tortur. Wilk w języku potworów prosił o litość, ale nie dość że nie miał ust, to i tak nikt by go nie zrozumiał. Magia Reece, wywodząca się z arkanu Senebris, była okrutna, ale w tej sytuacji nie istniał żaden inny sposób na zabicie bestii. Starzec jednak nie narzekał. Czerpał przyjemność z męki największego przeciwnika ludzkości. Zresztą trudno o znalezienie na świecie kogoś, kto współczułby istocie zrodzonej ze Śmierci.

— Gdybym miał te cholerstwo ćwiartować, to bym się niepotrzebnie pobrudził — skomentował Gregory, wycierając topór z krwi. — W dodatku na zielono. Ohydztwo.

— Wiem, wiem — westchnął Reece. — Potem jeszcze palić te ćwiartki i cały dzień by przeminął.

— Ale przynajmniej miłe pożegnanie się trafiło, więc nie ma co maru...

— No bardzo miłe, ale przy tym jeszcze bardziej niepokojące.

— Ech, rzeczywiście... Prawie tak samo, jak gdybyś odłożył te niepokoje na bok...

— Takiego czegoś nigdy nie widzieliśmy, a przypomnę, że jesteśmy daleko od Szczeliny. Coś paskudnie tu śmierdzi.

— Pewnie czaiło się przy twierdzy i jak nas zobaczyło, to za nami polazło. Wyczekało aż zaśniemy i bam!

— Hmm, ma to sens, ale powinniśmy o tym wspomnieć druidziątkowi. Tak na wszelki wielki.

— No to sobie przekażesz. No, no. To jak wszystko nabrało właściwego sensu, to chodźmy coś przekąsić, jak się z tą zabawą uwiniesz.

— Gregory. Mieliśmy przecież zjeść dopiero przy stole, w gronie całej rodziny, czy źle pamiętam?

— No dobra, zjeść dopiero zjemy tam, a tutaj trzeba sięgnąć po przekąskę! Przecież mówię, że przekąskę. Trochę się zmachałem i jak pominiemy małe co nieco, to może i z konia spadnę! Poza tym za żadne skarby nie zabraknie mi apetytu w czasie świętowania.

— Taa, z konia spadniesz. Prędzej koń się zapadnie pod ziemię pod ciężarem twojego siedzenia. Och, to już koniec.

Tam gdzie wcześniej leżało odżywające truchło, teraz stała zielona kałuża „zatopiona” pół metra w ziemi.

— Spodziewałem się takiego zakończenia — mruknęła hybryda, posilając się surowym mięsem z dopiero co ubitego jelenia.

Dwa rzędy ostrych jak brzytwa kłów z łatwością dezintegrowały twarde tkanki. Widok takiego uzębienia otoczonego żółtymi łuskami od ucha do ucha bardzo efektywnie oznajmiał przynależność Morbulusa do królestwa potworów. Dlatego właśnie bandażował swoją twarz i nosił dobrze zakrywające ubrania, chcąc utrzymać swoją przykrywkę. Tylko on mógł wkraść się w szeregi ludzi i tylko on mógł wywrócić ten świat do góry nogami, jeśli oczywiście zachowa ostrożność i opanowanie. Musi także dbać o ciało, które zostało mu ofiarowane i koegzystować z nim, niczym pasożyt, który pragnie ucztować jak najdłużej się tylko da na swoim nosicielu. Z dnia na dzień uczył się nowych rzeczy i z dnia na dzień stawał się silniejszy. Wierzył, że wkrótce zdoła posiąść zdolność lepszego maskowania potwornych cech, a kiedy stanie się w tym mistrzem, poprowadzi potomków małp do spektakularnego upadku. Już niedługo nadejdzie dzień naszego triumfu na tej Ziemi i wtedy pozostanie już tylko siedem Ziem, i nadejdzie koniec odwiecznej wojny! Morbulus z radością dokończył posiłek, po czym udał się w ślady odjeżdżających starców.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Garść 18.09.2021
    Veni, vidi, vici :D
    A co niemal mnie pokonało? Gęstość zdarzeń, czytelnik chwili oddechu nie ma przed tą Szczeliną.
    Istnienia/mutanty które rodzi Śmierć na szczęście przede mną efektownie ujeżdża wiking do spółki z Reece , ale kamuflaż finałowej hybrydy budzi obawę.
    Apokalipsa się kroi.
    Niesamowita wyobraźnia Szigo pokaleczyła wypracowany spokój ducha :D
    Chcesz mocnych wrażeń, zażyj prozy Autora.
  • Szigo 18.09.2021
    Czyli się podobało?
  • Garść 18.09.2021
    Szigo, szacunek za pomysłowość. Jasne, że tak.
    Jeśli można poradzić: rozrzedź narrację.
    Pozwól częściej mówić bohaterom. Teraz bardziej streszczasz przebieg walk, tzn. narrator to robi, a przecież jeden bohater może opowiadać o drugim.
  • Szigo 19.09.2021
    Garść Spróbuję w takim razie zrobić co w mojej mocy na tę narrację. Dziękuję za wskazanie kierunku.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania