Poprzednie częściUśmiech upadłego : 1

Uśmiech upadłego :2

Jak dobrze, że w końcu ktoś przeprowadził się do tego domu – starsza kobieta ze szminką na połowę twarzy postawiła przede mną herbatę.

Skinęłam w podziękowaniu głową i wzięłam łyka napoju.

 

Dom sąsiadów w ogóle domu nie przypominał. Była to mała willa . Położona na końcu lasu z widokiem na łąkę, było dużo miejsca do chodzenia i jeśli właściciele posiadaliby krowy, mogliby ich pilnować z okna z kuchni robiąc sobie jednocześnie kawę.

Jego właściciele nie posiadali jednak krów, mogłam się założyć, że jakby wejść do domu chociaż pachnąc jak krowa właścicielka dostałaby chyba ataku.

 

Nasi nowi sąsiedzi byli zupełnym przeciwieństwem ludzi z Chicago. Byli tak nudni, że nawet ich nie opiszę.

 

Zapukaliśmy do drzwi ( oczywiście zanim weszliśmy na teren posesji mama zrobiła mi cały wykład jak powinnam się zachowywać, a gdy zobaczyliśmy w czyjej okolicy przyszło nam mieszkać dostałam drugi wykład jakich tematów nie poruszać ). Otworzyło nam je starsze małżeństwo, które wyglądało jak żywcem wyjęte z kampanii wyborczej. Zostaliśmy zaproszeni do środka i usadzeni w jednym z kilku zapewne pokoi gościnnych. Tata z sąsiadem zaczęli luźno rozmawiać o rybach, a mama z sąsiadką , po tym jak nas oporządziły, podjęły dyskusję o rosnących cenach domów.

 

Zarówno jeden, jak i drugi temat obchodził mnie tyle co nic. Większość tematów dorosłych ( przynajmniej tych, które poruszali przy mnie) jako rzecz materialna grzałaby swoje miejsce w śmieciarce.

Oparłam się o siedzenie skórzanego fotela i odwróciłam głowę w stronę biblioteczki, stojącej tuż obok mnie.

Poza kilkoma starszymi tytułami, które pamiętam jedynie ze szkoły moje oczy napotkały jeszcze stare wydania ,,Buszującego w zbożu” i ,,Roku 1984”, kończąc na Biblii. Wszystkie książki miały stare zakurzone okładki, więc pełniły zapewne tylko rolę dekoracyjną. Wiecie, taka przykrywka przed kompletnym brakiem inteligencji.

 

- Och, zauważyłaś moją biblioteczkę – chodząca reklama korektora podeszła do mnie. Zza sąsiadki matka wbiła we mnie spojrzenie. Pokręciłam oczami – Lubisz czytać?

Moja miłość do literatury była długodystansowa i ograniczała się do dwóch książek rocznie ( z czego obydwie pozycje były lekturami). Nie ukrywałam jednak mojej ,,pasji” do literatury i nie posiadałam książek ( poza kupionym zeszłego dnia Makbetem). Nie miałam jednak siły tłumaczyć tego nowo poznanej kobiecie, zwłaszcza że z doświadczenia wiedziałam jak to się zapewne skończy, więc dla świętego spokoju pokiwałam głową.

 

- Och, to niezwykłe ! – zachwyciła się staruszka – Cóż za dobrze wykształcona panienka!

 

Już słyszałam w głowie śmiech mamy. Byłam pewna, że mentalnie tarzała się ze śmiechu na podłodze.

 

- Poczekaj, w takim razie mam coś w sam raz dla ciebie – oznajmiła kobieta i zniknęła w czeluściach własnego domu.

 

- Nie wiedziałam że lubisz czytać – szepnęła siedząca naprzeciwko mnie mama uśmiechając się złośliwie . Uśmiechnęłam się od niechcenia. Po chwili niezręcznego czekania, któremu towarzyszyły żarty o okoniach, do pokoju wpadła sąsiadka z grubą książką w ręce. Wręczyła mi ją, a sama wróciła do swojego potężnego fotela po drugiej stronie pokoju.

 

Nie chciałam łamać postaci dobrze wykształconej panienki, a tym bardziej dawać pretekstu do uziemienia mnie mamie, więc przyjrzałam się książce.

Tom miał grubą ładnie ozdobioną okładkę . Znajdywały się na niej kwiaty, a każdy kwiat był wykonany z zaskakującą precyzją. Mimo to, okładka nie wyglądała na wydrukowaną. Przejechałam po jednym z bzów delikatnie palcami. Tekstura była w dotyku chłodna i czuć było lekką zmianę przy opuszczeniu palcem kwiatu. Nie, okładka z pewnością nie była wydrukowana. Każdy kwiat był własnoręcznie namalowany.

Otworzyłam książkę na pierwszej stronie. Kartki były pożółknięte i innej jakości niż w zwykłych książkach. Na samym dole strony widniał wykonany czarnym atramentem podpis :

 

S.B.L , 1896.

 

Wtedy też zdałam sobie sprawę, że na moich kolanach nie leżała książka. Był to pamiętnik.

Najdelikatniej jak się da przerzuciłam kilka kartek. Jeśli uwierzyć dacie właściciel nie miałby nic przeciwko abym zajęła się lekturą. Strona była zapisana w całości czarnym atramentem . Wczytałam się w treść:

 

Czwarty Kwietnia

Minęło osiem dób.

Dnia dzisiejszego wspólnie z Grinem ponownie udaliśmy się do miasta. Wcześniej nie byliśmy w stanie. Każdy kamień i każdy budynek przypominał nam Rose. Całe miasto czuje jej brak.

Grin rzadko się uśmiecha. Wydaje mi się że obwinia się o to, co stało się z Rose. Wiem, że to niemożliwe. To wszystko stało się zbyt szybko.

Gdyby sprawy potoczyły się inaczej, gdyby ona…nieważne. Teraz i tak z nią nie porozmawiam.

Tył zostawię pusty. Nie mam siły go ozdabiać.

 

Przez kilka następnych stron autor pisał bardzo nieczytelną kursywą. Od czasu do czasu napataczały się powtarzające się dość często imiona : Grin oraz Rose. W końcu znalazłam tekst, który byłam w stanie zrozumieć w całości :

 

Czternasty Maja

Grin upadł.

Znalazłem go jak siedział na murze w starej skrytce. Płakał. Znów powiedział, że to jego wina. Wtedy nie wytrzymałem. Chwyciłem go za ramiona i krzyknąłem aby przestał się obwiniać. Że na niektóre rzeczy nie mamy wpływu . Wtedy się uśmiechnął. Tak jak uśmiechaliśmy się dawniej. Jego oczy stały się złote.

Następną rzeczą jaką pamiętam był widok jego ciała wynoszonego z miasta. Dołączył do Rose. Co ja najlepszego uczyniłem ?!

 

Przewróciłam stronę, kartki były puste. Przerzuciłam po raz kolejny, I kolejny, I kolejny. Pusto. I pusto. I pusto. Chwyciłam książkę, i zaczęłam ją kartkować w poszukiwaniu jakiegokolwiek tekstu.

 

W końcu na samym końcu książki przemknął mi przed oczyma atrament:

 

W ciemności lepiej widać światło, nie zapomnij

Gdy biel upadnie, rozbłysną kolory.

 

Nie napisał go autor, charakter pisma był bardziej staranny. Nikt się jednak pod tekstem nie podpisał.

Zamknęłam książkę i spojrzałam na jej tył, który zgodnie z obietnicą autora był pusty.

 

Czy to był wymysł? Historia ta nie trzymała się sensu, z drugiej strony jednak napisana była tak realistycznie, że czułam się jakbym czytała fragment wspomnienia z podręcznika od historii. Nie było jednak możliwości ,aby osoba po prostu umarła na ulicy, zwłaszcza, że według drugiego wpisu, ktoś jej w tej śmierci pomógł. Czy było to samobójstwo? Jednak czy Rose też pozbawiła się życia? Ale jeśli tak, to co Grin miał z tym wspólnego?

 

Im dłużej nad tym myślałam, tym więcej miałam pytań do zadania i więcej potrzebnych odpowiedzi.

 

- Skąd Pani ma tę książkę ? – spytałam. Sąsiadka na moje pytanie przerwała wywód na temat księży w parafii i zmarszczyła brwi.

 

- Zdaje mi się, że wygrałam ją na licytacji antyków. Spodobała ci się ? – odpowiedziała staruszka z uśmiechem.

 

Pokiwałam lekko głową. Czy sprzedawca nie czytał tego pamiętnika? Kto to sprzedał?

 

- Wspaniale! Możesz ją zatrzymać dziecko i tak brudziła się w szafce– zaproponowała sąsiadka, a ja podziękowałam staruszce uśmiechem.

 

Może w internecie byłoby coś na temat sprzedawców tamtej licytacji. Jeśli miała ona miejsce niedawno, na pewno. Jeśli dawniej, i tak warto spróbować. Lub może ktoś z miasta by wiedziała coś na temat sprzedawcy. To był jakiś sposób na poznanie nowych osób. Przynajmniej miałyby od razu zarys mojej osoby.

 

Moi rodzice wstali i gestem dłoni pokazali, że mam uczynić to samo. W międzyczasie musieli skończyć interesujące rozmowy i zapewne wstaliśmy aby się pożegnać.

 

Moja mama z panią Gottenfor ucałowały się w policzki (ohyda), a tata z panem Gottenfor uścisnęli sobie ręce. Podeszłam do sąsiadki w ramach uściśnięcia dłoni, a kobieta ucałowała mi obydwa policzki. Wykorzystałam całą siłę woli, aby nie wytrzeć się ze śliny.

 

- Pani Gottenfor, o co chodzi z S.B.L ? – spytałam szeptem, patrząc jak sąsiad odprowadza moich rodziców do drzwi.

 

- Nie jestem pewna, choć brzmi jak Silver Blood Lake – wytłumaczyła kobieta , po czym dodała – Jako dziecko szwendałam się tam bez przerwy, teraz te tereny są porośnięte, ale myślę, że dałbyś radę się tam dostać. To niedaleko -.

Uśmiechnęłam się promiennie i podziękowałam.

 

- Widzę, że naprawdę zainteresowała cię ta książka – stwierdziła z uśmiechem kobieta, gdy odprowadzała mnie do wyjścia.

Można tak powiedzieć.

Szukanie znajomych może poczekać.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania