Poprzednie częściVive la F... - cz.1. Mrok.

Vive la F... - cz.2. Deeper into the darkness.

-Wstawaj! – mocne szarpnięcie wyrwało Keller z odrętwienia.- Idziemy.

Nocny strażnik poprowadził ją długim, pustym korytarzem. Trzymał skrępowaną za ramię, ale nie naciskał, widząc, że nawet powolny chód sprawia jej trudność. Otworzył przed nią drzwi kolejnego pomieszczenia, wepchnął lekko do środka i zdjął kajdanki.

-Masz godzinę – drzwi zamknęły się z hukiem.

Rozejrzała się po ładnym i jasnym, ale skromnym pokoju. Promienie słonecznego poranka padały na stół zastawiony śniadaniem. Poczuła aromat kawy. Przeniosła wzrok na zaścielone łóżko i rozpoznała na nim kilka swoich ubrań i przyborów toaletowych. Nagle dostrzegła kolejne drzwi, zza których wystawała zasłona prysznica. „Godzina” – pośpieszyła się w myślach, ignorując ograniczenia obolałego ciała.

Ciepła woda kojąco obmywała rany. Cathrine myjąc się, delikatnie , centymetr po centymetrze palcami badała skalę okaleczeń. Pęknięta na kilka centymetrów brew, piekąca żywym ogniem pęknięta skóra na policzku, rozwalona dolna warga, otarcia na brodzie, ramionach, łokciach, kolana stłuczone po upadkach na ziemię, okrągłe ślady zostawione przez naciskającą lufę pistoletu, nadgarstki fioletowe od zbyt ciasno zapiętych kajdanek. Do tego nieustający ból skopanych żeber. Ślady nie pozostawiały złudzeń – były palącym dowodem, że poprzednia noc nie była tylko złym koszmarem. Kobieta wybuchła płaczem. Niepohamowane łzy zlewały się z kroplami wody. „Masz godzinę. Oddychaj.” Odkręciła kurek z zimną wodą – ogarnęła się po kilkunastu sekundach. Chciała jeszcze zdążyć zjeść przygotowany posiłek. Nie wiadomo, kiedy byłby następny. Wiedziała, że nie ma w nim trucizny – na mord mieli już wcześniej czas i możliwości. Kawa wydawała się mieć dziwny posmak, ale jajecznica i świeży chleb były wyjątkowo smaczne. Z przygotowanych ubrań zachowawczo wybrała materiałowe spodnie i bluzkę z podwijanym rękawem , uznając, że przygotowana sukienka, mimo ciepłej pogody, mogłaby zostać nieodpowiednio odebrana. Takiego rozwoju wydarzeń nawet nie dopuszczała do myśli. Zanim ponownie otworzyły się drzwi, zdążyła spiąć włosy i przyjrzeć się swojemu odbiciu w lustrze. Poraniona twarz nie wyglądała dobrze, ale o dziwo nie była opuchnięta. Z przyjemnością odczuła też, że ból zaczyna ustępować, a umęczone mięśnie powoli odzyskują witalność. Zreflektowana, rzuciła okiem na stojący na stole kubek po kawie. Nie, to mogła być tylko kofeina.

Strażnik poprowadził ją ponownie długim korytarzem. Niesamowitą ulgą było, że nie założył jej kajdanek, czego się spodziewała. Szła prawie wolna. Zdawała sobie sprawę, że w tak wielkim i pilnie strzeżonym budynku nie ma najmniejszych szans na ucieczkę, ale było coś co pozwalało mieć nadzieję na pozytywny rozwój wydarzeń. Stanęła pod znajomymi metalowymi drzwiami. Za dnia pomieszczenie wydawało się całkiem inne - jasne i przestronne, prawie przyjemne w odbiorze. Świeżo umyta podłoga nie zdradzała śladu wieczornych wydarzeń. Na drugim stoliku pod oknem czekała torba lekarska i biały kitel.

Na jej wejście porucznik wstał zza stołu i lekko skinął głową.

-Pani doktor. – wskazał na krzesło naprzeciwko. Stało w tym samym miejscu, co taboret kilka godzin wcześniej.

Ciało kobiety zesztywniało na znajomy głos, ale nie dała po sobie nic poznać. Drugie już tego ranka „Pani doktor”, usłyszane po powrocie strażnika, bardzo chciała wziąć za dobrą monetę. Możliwe, że nie była już więźniem.

„Współpracuj.”

-Mam nadzieję, że czuje się już Pani nieco lepiej. – uśmiechnął się przyjemnie. Sam też był przebrany w nowy mundur i świeżo ogolony.

Skinęła głową.

-Dziękuję za śniadanie i możliwość odświeżenia. – przygryzła wargę, by nie zabrzmiało to ironicznie. Siedziała sztywno i niespokojnie obserwowała każdy ruch.

Mężczyzna przez chwilę przyglądnął się Cathrine. Oczekiwała w napięciu, ale świetnie maskowała niepewność swojego położenia.

-Przepraszam – uśmiechnął się prawdziwie przepraszająco- wczoraj nie było mi dane się przedstawić. Nazywam się Sebastian Blackmount i jestem porucznikiem oddziału partyzanckiego na północy.

Wiedziała, że kłamie, nazwisko dobre jak każde inne, ale z tym imieniem wydał się jej bardziej niemiecki od byłego męża.

-Jak pani już pewnie zauważyła, jesteśmy nad morzem, w okolicach kanału La Manche. Znajdujemy się w zamku Deauvielle, który tymczasowo jest naszą kwaterą.

Słuchała skoncentrowana. Czuła, że powoli dochodzi do kluczowej dla niej informacji.

Odczekał chwilę, ale przy braku pytań, przeszedł dalej.

-Jestem Pani winny pewne wyjaśnienia. – wyglądając na zakłopotanego, potarł wnętrzem dłoni o czoło. Usiadł ciężko z powrotem za stołem, lekko pochylił głowę. – Dwa tygodnie temu jeden z naszych ważniejszych oficerów został postrzelony w czasie akcji. Niestety nasi pielęgniarze nie są w stanie poradzić sobie z jego pogarszającym się stanem i …

Cathrine nie wierzyła własnym uszom! Musiała się przesłyszeć! Spojrzała na żołnierza z ogromnym niedowierzaniem, wstała od stołu, odwróciła się i chwyciła obiema rękoma za głowę. Przeszła kilka kroków, wciągając głośno powietrze. Gwałtowna reakcja zdezorientowała na chwilę mężczyznę, ale spokojnie poczekał na odpowiedź kobiety. Cathrine bez sił usiadła z powrotem na krześle.

-Pan żartuje, kapitanie? Poddaje mnie jakiejś próbie? – kręciła głową nie dopuszczając do siebie takiej możliwości.

-Z całym szacunkiem, ale nie żartuję! Potrzebujemy Pani pomocy, nie możemy stracić tego człowieka!

Znieruchomiała i wbiła przeszywający wzrok w Sebastiana.

-I po to to wszystko?! Tylko dlatego? – krzyknęła mu prosto w twarz i odgarnęła duży kosmyk włosów zasłaniający bardziej poraniony policzek. – Poruczniku Blackmountain, nie jestem lekarzem wojskowym, ale jak to pan wczoraj powiedział: „Wystarczyło poprosić”…. - Ukryła twarz w dłoniach. Szloch rozniósł się po całym pomieszczeniu. Nie było słów, by wyrazić bezsens krzywdy i nieprawości, jakich doznała od ostatniego wieczoru. Nigdy nie odmówiła pomocy medycznej, nikt nigdy nie musiał jej do tego zmuszać, a co dopiero upokarzać. Oczywiście wojna rządzi się swoimi prawami, ale stali przecież po tej samej stronie.

Zmieszany mężczyzna głośno przełknął ślinę, ale nie reagował. Po chwili płacz ustał. Kobieta odgarnęła z czoła włosy, zamknęła oczy i odetchnęła głęboko kilka razy.

-Gdzie jest ten człowiek? – zaczęła z determinacją, ale nie patrzyła już na Sebastiana, jak gdyby napawał ją największą odrazą - Nie ma czasu do stracenia! Czekał dwa tygodnie i jedną niepotrzebną, cholernie długą noc.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania