W drodze na Sosnowe Wzgórze

Wracała ze szkoły tak jak każdego dnia. Ot, ledwie kilometr do przejścia. Nie było jeszcze zbyt mroźno, ale drzewa zdążyły pogubić liście. „Czemu tak szybko się rozbieracie? Ledwie pierwszy podmuch wiatru, pierwsza zimna noc, szron i zimny deszcz… Ja bym jeszcze przetrzymała” – myślała sobie, rozglądając się po drodze. A miała na co patrzeć, bo okolica była dość ładna. Ot, tędy przechodziła przez park, tamtędy wzdłuż rzeki, a dom czekał na wzgórzu kawałek za miastem, a niedługo w jego granicach – ale to się wydarzy najwcześniej na wiosnę.

Tymczasem jednak przechodziła przez ulicę. Lewo, prawo, lewo… Ładnie ją wyuczono, a ona zawsze była grzeczną i posłuszną dziewczynką. Lewo, prawo, lewo… Kiedyś, będąc młodszą, żegnała „pana Zebrę”. I była to rzecz najsłodsza na świecie. Dorośli, to jest rodzice i dziadkowie, się nad nią rozpływali, ale to minęło. Samo wspomnienie tej infantylności wracało ciągle, niemalże codziennie, pobudzane wciąż na nowo i raniło ją z siłą śniegu wpadającego za kołnierz. I to nie jedyne, co ją irytowało, ale kto mógł o tym wiedzieć? Przecież jest taka posłuszna, uczynna, spokojna…

Szła dalej i czuła się dużo lepiej, mając drzewa ze swojej prawej strony. Z nimi akurat miała same pozytywne doświadczenia i cieszyła się, że ciągną się wzdłuż tego odcinka, zupełnie jakby osłaniały ją przed wiatrem, same cierpiąc. W końcu jednak trafiała na skrzyżowanie – wielkie, ponure i bezduszne – i skręcała w lewo, opuszczając przyjemną i spokojną aleję.

Daleko już nie miała. Gdyby nie mgła dostrzegłaby zapewne przynajmniej czerwony dach rodzinnego domu. A tak kroczyła w nieznane, nie widząc latarni, choć dobrze wiedziała, że tam jest, a jej światło się tli, bezsilne wobec nieprzeniknionej bieli. I szła i mijała domy dawnych koleżanek, chłopaka, który chciał ją zaprosić w wakacje i skromny budynek dawnej poczty, gdzie tłoczyły się dwie cygańskie rodziny. Za każdym razem przechodziły ją dreszcze i czuła się nieswojo, patrząc na te wszystkie miejsca mniej lub bardziej powiązane z dawną sobą. Bo imion koleżanek już nie pamiętała, chłopak bywał tu tylko nocami, gdy ćpał z kolegami w ogródku za domem, tak blisko nieświadomych rodziców, a cyganeria… Bóg wie, co z nimi. I martwiły ją nieco te wszystkie niewiadome, ale tak tylko troszeczkę. Pojawiało się to uczucie i znikało, a najłatwiej było je stłumić myślą – jakąkolwiek, choćby wizją obiadu przygotowanego przez mamę. I nie wiedziała już, czy czuła się winna, czy może coś kiedyś przyrzekała tym ludziom, że ciągle to do niej wracało. Zdecydowanie lepiej się czuła, gdy po prostu na ulicy był jakiś ruch – gdy ją mijano, gdy w oddali słychać było jakiś trzask, gdy ktoś otwierał furtkę i wchodził do ogrodu, nie spojrzawszy na nią. Napełniało ją to spokojem – to były sygnały, że realnie nie należy do tych miejsc, nie zna już tych osób i nie ma żadnego powiązania.

I z takim wnioskiem zazwyczaj wychodziła już za miasto. Droga nic a nic się nie zmieniała, ale zamiast sąsiedztwa towarzyszyły jej szkielety, fundamenty, pojedyncze ściany, a niekiedy, czym bliżej domu, las – cichy, nieprzenikniony, mroczny. Tutaj czuła się już jak u siebie. Oddychała rześko, plecak nie ciążył, niewygodne buty nie przeszkadzały. Będąc małą, gdy nikt jeszcze nawet nie myślał o wprowadzaniu się w te okolice, była przekonana, że całe wzgórze należy do niej. Nazywała je Sosnowym i razem ze starszymi braćmi eksplorowała las, schodziła w dół, do miasta, jak obca badaczka odkrywająca nieznaną cywilizację. Inspirowała ją ta izolacja i przy każdej okazji chwaliła rodziców, przypominając im, że własnymi rękoma zbudowali to wszystko. Oni jednak nie podzielali entuzjazmu dziecka i odpowiadali skromnie, że to nic niezwykłego tak mieszkać. Później, gdy już chodziła do podstawówki przyprowadzała koleżanki i onieśmielała je swoim położeniem. „To wszystko jest mamy i taty. I oni to wszystko zrobile i wszystko jest też moje”. A nie mówiła tylko o domu, ogrodzie, ogrodzeniu, składziku i garażu. Swoim małym rozumkiem przywłaszczyła sobie całą pustą okolicę – około dwadzieścia kilometrów kwadratowych, jak policzyła już jako uczennica gimnazjum. Naśmiewano się z niej trochę – ot, dziewczyna wzgórza i okolic. Przeważał jednak podziw i wielu zwracało się do niej tylko z tego powodu. Bo, uwaga, uwaga – takie coś było ciekawsze niż opowieści dzieci, które faktycznie mieszkały na wsi.

Wiek nauczył ją skromności i w gimnazjum nikt jej już nie wypominał dziecinnych fanaberii. Znajomych miała mniej, a bardziej intymne pytania zbywała krótkim zdaniem – „mieszkam za miastem”. W końcu nikt się nie upominał o jej uwagę i vice versa. Liceum rozpoczynała jako przysłowiowa Panna Nikt. I czuła się z tym całkiem nieźle. Uczyniła z izolacji twierdzę, a nie inspirację.

Otworzyła właśnie furtkę, wślizgnęła się do ogrodu i idąc krętą, kamienną ścieżką dotarła do czerwonych jak dach drzwi. Odetchnęła. „Wróciłam!” – powiedziała, wchodząc, a ściany odpowiedziały echem. Zdjęła buty w przedpokoju i nie mogąc znaleźć kapci przeszła na palcach po zimnej podłodze do pokoju, gdzie przywitała ją mięciutka wykładzina i puchaty dywan stanowiący przedłużenie miękkości łóżka z własnoręcznie dorobionym baldachimem. Skoczyła na materac, z przyzwyczajenia pociągnęła firankę i zanurzona w półmroku ściągnęła sweter, koszulkę i przyciasne jeansy, które już dawno temu miała wyrzucić. Do szafy się nie fatygowała – zanurkowała w kołdrze i wyłowiła tak zwane ciuchy domowe – szorty po starszym bracie i rozciągniętą bluzę z logiem jakiejś koszykarskiej drużyny. Wyszła, otworzyła okno, które od razu wpuściło nieco drażniącego skórę, szorstkiego powietrza. Drzwi zamknęła delikatnie i zaraz przeszła przez kolejne – prowadzące na zewnątrz, na tył domu.

Rodzice drzemali na ławce pod nagą jabłonią. Wcisnęła się między nich, starając się ich nie zbudzić. Ci jednak, jak te czujne zające, zaraz podskoczyli, łapiąc się za głowy.

– Ale ziąb… Że też tak zasnęliśmy…

– Jezu, Zuza, która godzina? Ileśmy my tutaj?

A ona, powstrzymując się od śmiechu lub choćby westchnięcia, przybrała poważną minę i powiedziała:

– Jesteście zbyt beztroscy.

Po tym wstała, przeszła parę kroków i odwróciła się do nich plecami.

– Chcecie coś ciepłego?

– Zdecydowanie – odparł ojciec, podnosząc się z ławki.

W końcu cała trójka znalazła się w domu, a Zuza, zupełnie nieświadomie, po raz kolejny zapomniała o tych wszystkich swoich drobnych utrapieniach.

I wieczorem, gdy już tylko rodzice niezdarnie krzątali się w kuchni, myślała sobie, że niepotrzebnie się tym wszystkim przejmuje – że jest dobrze, tak jak jest. I obiecała sobie, że nie będzie już więcej zadręczać się drobnostkami, ale one jakby stały się częścią niej – rozedrganą, powracającą i nieco drażniącą pozornie beztroskie życie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Garść 27.09.2021
    Spokojne, nierozedrgane, stabilne (niby wycofane) życie.
    Bez konieczności wchodzenia we współczesną normę.
    Pragnienie beztroski mocno przebite w fabułę i narrację.
    Dobre!
  • Pan Buczybór 27.09.2021
    Dziękuję za komentarz i dobry odbiór :)
  • Jared 28.09.2021
    Introwertyczna podróż przez siebie i okolice. Taki trochę protest song w stosunku do dzisiejszej literatury piętrzącej zwroty akcji i sensację ponad miarę. Eksperyment? :P Zaproszenie czytelnika do autoanalizy? Mantra na wyciszenie? Albo próba odtworzenia własnej małej Arkadii? :P
  • Pan Buczybór 28.09.2021
    Wszystko po trochu, a najbardziej protest song i arkadia :) A jakbym miał sam określać, to nazwałbym to studium charakteru i przemiany osoby dojrzewającej. Dziękuję za komentarz.
  • LBnDrabble 05.10.2021
    Kikimora i Literkowa zapraszają do zabawy ze stu słówkami.
    Wszystko w zakładce KONKURSY na Głównej: https://www.opowi.pl/konkursy/
    albo na Profilu w zakładce o mnie: https://www.opowi.pl/profil/lbndrabble/opis
    Tematy:
    1) Tam jeszcze nie byłem/byłam
    2) Portret w złotych liściach.
    Możesz pisać na jeden lub drugi, albo ująć dwa.

    Proponowany termin: szósty październik 2021- północ.
    Liczymy na Ciebie!!!
  • Zapraszamy do wzięcia udziału w Bitwie na Prozę!
    Tematy to:
    1) Ucieczka na inną planetę
    2) Pokochałam(em) wroga
    więcej znajdziesz:
    https://www.opowi.pl/profil/literkowa-bitwa-na-proze/
    Piszemy do 31 października!!!
    Liczymy na Ciebie!
    Literkowa

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania