Wezwanie
Szelest, nierówny oddech czy głośniejsze bicie serca mogły go obudzić. Aby potwór zniknął, wystarczy sprawić, by serce przestało bić.
Potwór znów się pojawił. Jeszcze chwila, a przerażające monstrum, rodem z najgorszych snów, znowu rzuci się na niego. Czuł odrażający zapach z paszczy ścigającego go, który niczym pędzący pociąg z niepowstrzymaną siłą szedł w jego stronę. Chłopiec był świadomy, że tylko jedna rzecz mogła go uratować. Musiał natychmiast schować się w swojej magicznej kryjówce! Ogromna szklana jaskinia miała kształt gąsiora, a wejście było tak małe, że mogła się tam zmieścić tylko osoba tak malutka jak on.
Wszedł do środka i mimo ciągłego strachu, wydawało się, że jest w bezpiecznym miejscu. "Gdzie jest mama? " – przemknęło mu przez myśli, gdy obserwował potwora miotającego silnymi ciosami i uderzającego w szklane ściany swojego schronienia. Zmagania bestii, podobnie jak tyle razy wcześniej, okazały się bezowocne. Niezniszczalne schronienie wielokrotnie ratowało uciekiniera i zdawało się, że znowu odbywa swoją rolę tej nocy. Krzywdziciel zrozumiał, że jego siła rozbija się o tę osłonę jak huragan uderzający w klify, nie osiągając zamierzonych efektów. Nieznana moc skutecznie opierała się coraz bardziej wściekłym atakom.
Potwór próbował wedrzeć się przez wąskie otwór, aby wydobyć swoją potencjalną ofiarę. Dziecko cofało się coraz bardziej, aż dotarło do końca szklanej pieczary. Nie mając innej drogi, przyjęło pozycję embrionalną, przypominając małego ślimaka. Maluch kiedyś obserwował ślimaka w trawie. Mama wołała do niego, ale nie mógł odpowiedzieć, zapatrzony w robaka w muszelce…
Uderzenie w plecy wyrwało dziecko z marzenia i ponownie wtrąciło do przezroczystej jaskini. Tym razem potwór posunął się dalej niż zazwyczaj. Potężne pazury rozdarły materiał piżamki na plecach. Maluch odczuł ostry ból, ale nie płakał, bo nie miał na to czasu. Wiedział, że jeśli tylko pozostanie skulony i nie spojrzy potworowi w oczy…
Musiał stać się ślimakiem.
Dźwięk syreny torował drogę przez miasto patrolowi policyjnemu.
– Myślisz, że to znowu Dziki? – pytał policjant prowadzący auto.
– Na pewno – odpowiedział starszy aspirant, pokazując na twarzy wściekłość – adres się zgadza. Dlaczego nie zatłukłem tego gnojka ostatnim razem!
– Ale przecież zamknęliśmy go w zeszłym tygodniu?
– Tak, zamknęliśmy… – Aspirant pokiwał głową z dezaprobatą – No, do cholery, gdzie? ! Nie słyszysz syreny? ! – krzyknął do kierowcy starego opla, który zajechał im drogę, – Ślepy czy głuchy?! – a potem zwrócił się do kolegi, dodając bez emocji: – Zamknęliśmy, ale prokurator zawsze go wypuszcza. Zielińska nigdy nie zeznaje przeciwko swojemu facetowi.
– Dlaczego?
– Bo go kocha!
– Ale ich dzieciak przecież…?
– Dzieciak? – Dowódca patrolu wszedł mu w słowo. – Jest za mały, by zeznawać, dodatkowo ma problem z rozwojem. Autyzm, czy coś takiego.
– Wiesz, że nie będziemy pierwszymi, minęło trochę czasu od wezwania?
– To nic, znam tego małolata, muszę tam być…
– Już są dwa radiowozy i karetka – powiedział kierowca, zwalniając i wyłączając syrenę. – Nie wiem, czy się jeszcze przydamy?
Zaparkowali radiowóz w taki sposób, aby nie blokować ruchu.
Cześć Heniu, jak leci? – zapytał starszy aspirant, podchodząc do mundurowego pracującego z czerwo-białą taśmą.
– 148* – odpowiedział policjant.
– Kto?
– Zielińska.
– Dziecko? – Rutynowe zapytanie miało w sobie nutę zmartwienia.
– Właśnie prowadzą reanimację. – Wskazał głową w stronę karetki. – Ale według mnie, marnują czas.
– Cholera! – Aspirant nie ukrywał frustracji.
– Dorwaliście gnoja?!
– Nos* już go tropi.
– Kto jest dowódcą?
– Odsuńcie się! Ruchy, mówię wyraźnie! I nie przekraczajcie taśmy! – Policjant bez skrupułów przepędził obserwatorów z miejsca zbrodni. – Sam Wawrzyniak. Na razie komendant wysłał KMZ*, ale czeka na przybycie prokuratora.
– Dobrze Heniu, idziemy się zameldować.
Weszli do mieszkania, aby znaleźć osobę dowodzącą akcją. W salonie ujrzeli brutalnie zmasakrowane ciało kobiety, nad którym pracowali technicy policyjni.
– Wawrzyniak? – Zadał pytanie w stronę czterech osób w białych strojach ochronnych i maskach.
Jeden z nich wskazał bez słowa na sąsiedni pokój. Przeszli obok ściany z plamami krwi.
Drobinki szkła z rozbitych naczyń, jak echo zbrodni, przypominały starszemu aspirantowi, że nie zrobił wystarczająco dużo, aby temu zapobiec.
Przemyślenia zaburzył w końcu dźwięki pracy medyków.
– …jeszcze raz! Na trzy. . . Teraz! – Wybuch defibrylatora – Ładuj, do cholery! Ładuj jeszcze raz!
– Panie doktorze, osmaliliśmy mu już całą klatkę. Straciliśmy go – odezwał się głos kobiety.
– Nie! Nie! – krzyczał lekarz. – Nie przestawaj, do cholery, mówię, wentylować dalej! On musi żyć! Musi…!
Funkcjonariusze stanęli w drzwiach i zobaczyli ekipę medyczną walczącą o życie chłopca. Dodatkowo obserwowało to jeszcze dwóch policjantów oraz dowódca, kapitan Wawrzyński.
Starszy aspirant rozejrzał się po zniszczonym pomieszczeniu.
– Cholera… – wycedził.
„Byłem” tu wiele razy i za każdym razem mieszkanie było w coraz gorszym stanie, ale nigdy aż tak dramatycznie!
Ogromne akwarium, może pięciuset litrów, stało tam od lat. Wielki zbiornik na wodę, szacunkowo ważący tonę, był ustawiony bokiem, otwartą częścią blisko ściany. Wydawało się to niemożliwe, aby mały Maciek mógł się tam dostać. Jednak ślady wskazywały na coś innego.
Skruszone, wielowarstwowe szkło zamieniło się w mleczną pajęczynę pod wpływem uderzeń krzesła i innych zniszczonych przedmiotów, których resztki leżały wokół.
Najprawdopodobniej napastnik zdał sobie sprawę, że nie pokona ponad dwucentymetrowych, hartowanych szyb, zmienił strategię i wykorzystując stół, nieznacznie przesunął zbiornik. Tak z pewnością luka, przez którą dziecko się dostało do środka, została powiększona. Wewnątrz widocznych było dziesięć długich, krwawych linii, prawdopodobnie śladów małych palców, wyciąganego chłopca.
Starszy aspirant podszedł do nieprzytomnego ciała w chwili, kiedy zrezygnowany lekarz oznajmił:
– To rzeczywiście koniec. Nie udało się…
Policjant odsunął medyka na bok.
– Waldek, co robisz? – zapytał Wawrzyński. – Teraz to już tylko technicy…
Aspirant nie zwracał uwagi, bez słowa schylił się nad małym ciałkiem i zaczął cicho mówić mu do ucha. Mijały sekundy. Jedna, druga, trzecia…
– Weźcie go… – Kapitan zamilknął w pół słowa, gdy mała, poparzona klatka piersiowa gwałtownie się uniosła i zaczęła drgać.
– Wrócił! – krzyknął lekarz, w tym momencie to on odepchnął policjanta. – Szybko, bierzcie go do szpitala!
* Dwa dni później*
– Aspirancie, domyślasz się, dlaczego cię wezwałem?
– Przypuszczam, panie kapitanie – odpowiedział Waldemar Alba, stojąc na baczność w biurze swojego przełożonego. – Chodzi o tego obrzydliwca Dzikiego!
– Alba!
– O pana Zielińskiego – poprawił się, z wyraźnym obrzydzeniem na twarzy, policjant.
– Z powodu was ten człowiek nigdy nie wstanie z wózka!
Alba przez dłuższą chwilę patrzył na Wawrzyńskiego; jeśli kapitan chciał wzbudzić w nim poczucie winy, to nie odniósł sukcesu. Wyraz twarzy podwładnego mówił: „I dobrze mu tak! ”
– Żałuję…
– Żałujecie? – Kapitan niemal z ulgą wziął oddech, obawiając się innej odpowiedzi. – To może pomóc wam w sądzie, trzeba tylko…
– Żałuję, że nie zabiłem gnoja podczas pierwszej interwencji…!
– Alba! Kurwa mać! To oficjalna rozmowa, a pewnie będę wzywany jako świadek w tej sprawie, nie pogrążaj się człowieku!
Zapanowała długa cisza. W końcu komendant zebrał się w sobie i powiedział jeszcze raz:
– Muszę ciępoinformować, że rozpoczęto śledztwo w sprawie nadużyć wobec pana, przy zatrzymaniu podejrzanego.
– Rozumiem.
– Zostajesz zawieszony w obowiązkach, z natychmiastowym skutkiem do odwołania. To także rozumiesz? !
– Tak, rozumiem.
– Proszę oddać broń oraz odznakę.
Aspirant położył na biurku przedmioty, o które poprosił komendant i zapytał:
– Czy mogę już odejść?
– Poczekaj chwile, Alba. – Aspirant już bardziej odprężony, spoglądał nieobecnym wzrokiem przez okno za plecami przełożonego. – Teraz prywatnie. Nie interesuje mnie, czy Zielińskiemu się to należało, czy nie. I tak, nawet gdybym chciał, nie mogę ci pomóc, bo ta sprawa przekracza moje możliwości. Wiesz o tym, prawda?
– Wiem, kapitanie – odpowiedział spokojnie Alba.
– Chciałbym, żebyś wiedział, że ostatnio mam trudności z pamięcią i prawdopodobnie w sądzie będę tylko pamiętał, że zawsze byłeś świetnym policjantem.
– Dziękuję, kapitanie.
– Czy odpowiesz mi na jedno pytanie? – kontynuował komendant. – To nie daje mi spokoju. Tamtego dnia w domu Zielińskich, kiedy lekarz się poddał, nachyliłeś się nad tym chłopcem i coś mu szepnąłeś. I on, jak na zawołanie, ożył. Wiesz? W swojej karierze wiele widziałem, ale niczego takiego jeszcze nie doświadczyłem. Co mu wtedy powiedziałeś?
– Naprawdę, kapitanie? – Alba wydawał się nie mieć zamiaru odpowiedzieć. – Rozumiem, że mogę wyjść?
– Tak, oczywiście. Otrzymasz informację o dacie przesłuchania, nie opuszczaj miasta.
Starszy aspirant poszedł w stronę drzwi i, gdy je otworzył, jeszcze na chwilę się odwrócił.
– Powiedziałem mu tylko, że może wrócić, bo potwora już nie ma. . .
*Slang policyjny
1. „148” – Zabójstwo
2. „Nos” – Policyjny pies tropiący
3. „KMZ” – Kontrola
Komentarze (5)
/Wiedział, że jeśli pozostanie skulone i nie spojrzy potworowi w oczy…/ – skulony
/Że taż gnoja nie zatłukłem ostatnim razem!/ – też
/– Są już dwa radiowozy i karetka. – Zakomunikował kierowca zwalniając i wyłączając syrenę. –Nie wiem,/ – możesz małą literą – zakomunikował /jeśli usuniesz kropkę/. Dalej, spacja po półpauzie
/gdy podeszli do policjanta pracującego z czerwono białą taśmą./ – możesz zastosować dywiz /czerwono-białą/
/– Kurwa! – Aspirantem nie krył wściekłości./ – Aspirant
/– Domyślam się, panie kapitanie. – odpowiedział Waldemar Alba,/ – usuń kropkę
Ale żeś poleciał z tym Alba 😂
/– Pana Zielińskiego. – Poprawił się, z wymalowanym na twarzy obrzydzeniem,/ – tu właściwie też możesz małą literą /poprawił się/ – po usunięciu kropka
/przedmioty, których zarządał komendant/ – zażądał! No!...
/– Wiem, kapitanie – spokojnie odpowiedział Alba./ – zmień szyk w zdaniu i będzie wporzo
/– Odpowiesz mi na jedno pytanie? – Kontynuował komendant. – Nie daje mi to spokoju./ – możesz małą literą – kontynuował. Twgl. w tej wypowiedzi /kontynuował komendant/ może być wtrąceniem narracyjnym wypowiedzi dialogowej, na określonych zasadach
/Coś ty mu wtedy powiedziałeś?/ – powiedział
Troszku nabrudzilem 😱
cul8r
Pozdro
Jednak stało się inaczej. Był za słaby, aby pokonać bestię.
Nawiązanie do ostatnich wydarzeń? Czy nie stajemy się katami i ofiarami systemu? Czy nie poddajemy się zbyt łatwo nakazom i zakazom? Czy lepiej iść po ścieżkach autorytetów, niż się sprzeciwić złu i stanąć po stronie tych najsłabszych. Matka niejednokrotnie jest postawiona pomiędzy katem i ofiarą i często godzi się na to. Jest pewnie też ofiarą systemu. Władza i sądy są ślepe i w morzu procedur stają się współwinni, ale równocześnie bezkarni. Ludzie reagują dopiero po fakcie. Ale czy są winni? Myślę, że często boją się ścieżki przewinienia. Boją się tego, że mogą być ofiarami systemu. Dopóki świadkowie nie zostaną anonimowi, nic się nie zmieni w tej kwestii.
Pozdrawiam
Rozebrałaś swoim wpisem warstwa po warstwie przesłanie tego tekstu.
Dziękuję ci bardzo za postawienie pytań, na które wszyscy i nikt znają odpowiedzi. Bo niby są odpowiednie służby, aby zapobiec podobnym sytuacjom, lecz sami urzędnicy nie zrobią wiele bez zaangażowania reszty społeczeństwa.
Pozdrawiam serdecznie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania